Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 16:25   #42
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Grupa ruszyła. Głębokie​ ślady prowadziły ich wzdłuż zrujnowanego skrzydła. Utopiec prowadził, a obok niego szedł jego warg. Reszta przebijała się przez śnieg za nimi. Planowali, lecz ostatecznie ruszyli za rycerzem bez słowa sprzeciwu. Teraz będą musieli poradzić sobie z wiedźmą na jej warunkach. Ślady zaprowadziły ich na krawędź skrzydła i zakręciły obchodząc boczne wejście do posiadłości. Prowadziły ich aż do kolejnego zrujnowanego budynku usytuowanego z boku posiadłości. Pomiędzy nim a posiadłością były jakieś resztki ogrodu, sowicie obsypanego śniegiem. Gdy zaczęli iść wolniej aby nie wpaść na wiedźmę usłyszeli porykiwania z wnętrza budynku. Gveir poznał je. To musiała być Karhu.
- Pospieszmy się - rzekł cicho Gveir. - To mój niedźwiedź.
I parł dalej za utopcem.
- Nie środkiem - rzucił rycerz i odbił tak, by przejść przez ogród łukiem.
- Właściwie… Jak wygląda ta wiedźma? - zapytał wyraźnie zainteresowany mężczyzna, podążając za nowo poznanymi towarzyszami
- Sza! - mruknął najemnik.
A Lily szła w milczeniu, jedynie nasłuchując i skupiając się na ewentualnych ruchach magicznych.
Grupka szła po łuku za utopcem. Ten prowadził ich tak aby stanąć przed wejściem, do którego prowadziły ślady, w większej odległości. Wiedzieli, że nie są zbyt cicho mimo swoich starań. Zbroje szczękały, śnieg chrupał pod stopami, słyszeli swoje własne oddechy. Wychodząc poza budynek dostrzegli palące się w środku świece. Było tam jedno pomieszczenie słabo rozświetlone. Na jego środku leżał przysadzisty, futrzasty cień porykujący słabo, czasem się szamoczący. Słychać wtedy było brzdęk metalu. Łańcuchy były porozpinane po budynku unieruchamiając niedźwiedzicę. Gdy stanęli na wysokości drzwi wiedźma wyłoniła się ze środka. Musiała się pochylić, bo była tak duża. Alendras i Lily zobaczyli ją po raz pierwszy. Niegdyś kobiece ciało było teraz groteskowo powykrzywiane. Teraz oświetlona przez jasny księżyc była widoczna w całej swojej okazałości. Pomarszczona skóra, długie, ciemne i zwichrzone włosy, pazury zamiast paznokci, ogon wystający spod szat. Te zaś choć obszarpane kiedyś musiały być okazem bogactwa. Złote nici błyskały spod brudu ukazując misterne wyszyte wzory. No i była broszka. Taka sama jak na obrazach, które widziała Lily ze znakiem, które Hektor zobaczył w książkach.
- No… taka ładna zbieranina. Przez was się muszę śpieszyć! Ja nie lubię się spieszyć! - wysyczała pogłębiając zmarszczki na swojej twarzy.
Gveir, widząc Karhu w potrzasku, krzyknął:
- Pospieszyć!? Starucho, kiedy skończę z tobą, jedyne, do czego będzie ci spieszno, to do twojej śmierci!
A potem ruszył przed siebie, dobywszy miecza. Biegnąc, uważnie obserwował wiedźmę i otoczenie. Był pewien, że stara miała w zanadrzu jakiś plan. Cokolwiek to było, zamierzał ukrócić to. Baczył, kiedy wiedźma rzuci zaklęcie, aby móc tym razem w porę uskoczyć.
- A może najpierw powiesz nam co tobie i pozostałym mieszkańcom tego domu się stało? - powiedziała w jej stronę czarodziejka, rzucając już formułę telekinetyczną unoszącą jej sztylety w powietrze. Zostawiła je jednak schowane za sobą.
- Hahaha! - zaśmiała się wiedźma - JA!
Poruszyła ręką składając znak i śnieg przed starszym najemnikiem zgniótł się zatrzymując go. Niechybnie by upadł gdyby nie zachowana czujność.
- Ty mnie zraniłeś… - uwaga wiedźmi skoncentrowała się na Gveirze.
- Jeszcze nie skończyłem - Gveir uśmiechnął się ponuro, prąc dalej.
- Lily, Esmond atakujcie! - krzyknął rycerz. - Rybożer do mnie.
Hektor nie wiedział na co może liczyć ze strony nowego, tajemniczego towarzysza, więc nie uwzględniał go w planach natarcia. Sam jednak zamierzał uderzyć lecz znał moc wiedźmy, a i jej pozycja w drzwiach uniemożliwiła otoczenie. Dlatego odbił w bok kierując się ze swym wargiem do jednego z okien.
- Dzięki za przypomnienie, już wiem czym jesteś - mruknęła złowieszczo pod nosem Lily. Delikatnym ruchem dłoni trzymającej kostur wniosła trzy sztylety w powietrze i cisnęła wszystkimi na raz w wiedźmę. Kiedy te ze świstem przecinały przestrzeń pomiędzy nimi, dziewczyna rozpoczęła składanie kolejnych znaków ze szkoły iluzji mających na celu zniknięcie wiedźmie sprzed oczu.
W międzyczasie, stojący nieopodal Esmond zwiększył nieco dystans już z łukiem w ręku. Wycelował w wiedźmę i wystrzelił w momencie gdy sztylety czarodziejki miały sięgnąć celu.
Hektor wskoczył na Rybożera i susem doskoczył do domostwa. Gveir pokonał kolejne kilka kroków do wiedźmy stając na przeciwko niej zamierzając się do ciosu. Jego miecz chlasnął zbliżającą się do niego rękę nie zatrzymując jej. Pazurzasta dłoń złapała go za głowę tylko na moment nim się wymsknął. Na twarzy jędzy zakwitł uśmiech, zmazany gdy kilka sztyletów i strzała wbiły się w jej bok. Hektor wskoczył przez okno do budynku.
-Aargh! - zakrzyknęła starucha cofając się i uderzając o ścianę. Jej wzrok wściekle spojrzał na Lily. Tak jak tego magini potrzebowała. Usta poniosły słowa, palce poruszyły moc, a świecidełka błysły. Nagłe zaskoczenie na twarzy wiedźmy potwierdziło sukces.
Tymczasem Hektor ujrzał co było we wnętrzu budynku. Świeczki różnych kolorów paliły się porozstawiane na każdej niemal płaskiej powierzchni. Wyjątkiem była podłoga pod wielką niedźwiedzicą i prowadząca do niej ścieżka od drzwi. Wskakując utopiec zmiażdżył butami kilka świec, lecz cała reszta uparcie się paliła słabym wygaszającym blaskiem. Ciepły wosk oblał posadzkę jak i buty oraz zbroję utopca. Wierzchowiec Gveira był zakuty w łańcuchy lecz widok nowej osoby nastawił go wrogo. Karhu Szarpnęła się lecz nie mogła uwolnić. Utopiec czuł się dziwnie wewnątrz tego pomieszczenia.
Gveir, wykorzystując jej zmieszanie, zwinął się w sobie i ciął po wielkich nogach wiedźmy, próbując ją obalić.
Hektor sapnął łapiąc równowagę. Wystrój domostwa śmierdział rytuałem, a brak wielkiego gara nie sugerował szykowania potrawki z niedźwiedzia. Choć serce pchało do walki i rzucenia się na wiedźmę, to jednak tu trzeba było być ostrożnym. Rycerz mógł się tylko domyślać pułapek jakie mogła nastawiać wraz ze świecami. Podwójnie ostrożnym, by nie poślizgnąć się na wosku. Postąpił do przodu, w kierunku drzwi i niedźwiedzicy.
Tymczasem Gveir zamachnął się swoim mieczem. Dopiero wtedy poczuł co mu wiedźma zrobiła. Jego mięśnie napięły się ale zamach to był istny wysiłek. Jędza zdążyła się odsunąć. Najemnik miał wrażenie, że walczył już godzinę, a nie kilka chwil. Był w stanie z tym zwyciężyć, lecz wymagało to wysiłku. Oraz tych uderzeń serca, na które wiedźma nie pozwoliła cofając się w głąb budynku. Wyszarpywała z siebie sztylety mamrocząc pod nosem słowa magii. Hektor przesuwający się do ścieżki zobaczył jak z ran przestaje ciec krew. Rany się jednak nie zagoiły. Wysoka wiedźma spojrzała na rycerza ze wściekłością. Jej wzrok zaraz omiótł wszystkich przeciwników. Zaklęła i zaczęła wykrzykiwać słowa, które mogła zrozumieć tylko Lily. Coś miało się zakończyć, ktoś miał przybyć i był ponaglany. Nie było pomyłki. Jędza zamierzała przywołać duszę z zaświatów. Jej pojemnikiem miała zostać niedźwiedzica.
Iskall wrzasnął. Pozwolił sobie na kilka chwil, by opanować zmęczenie, które odczuwał. Próbując przerwać inkantację wiedźmy, zawinął puklerz wokół ręki i rzucił nim w staruchę. Po paru cennych chwilach, wziął miecz w obie dłonie i zaszarżował na nią, starając skupić na sobie jej uwagę i odciągnąć ją od niedźwiedzicy.
Młoda kobieta już się po cichu skradała za plecy wiedźmy, by dosłownie nabić ją na swoją partyzanę i przyszpilić ją w ten sposób do ziemi, jednak właśnie słowa z zakazanej szkoły zatrzymały ją na chwilę w miejscu. Wsłuchiwała się w nie z niebezpieczną ciekawością, całkowicie zapominając o tym, że była widoczna przez całą resztę poza samą przywoływaczką. Próbowała jak najlepiej zarejestrować to, co usłyszała, by móc sporządzić jakieś notatki w celu analizy. Trzeba było się jednak wziąć do roboty. Nie żeby specjalnie jej na niedźwiedzicy zależało, ale będąca pod wrogą kontrolą szalejąca wielka bestia w samym środku pola bitwy to bardzo, BARDZO zły pomysł.
Łapiąc przypadkowe większe elementy wystroju otoczenia mające twardość i wagę mogącą zrobić krzywdę, z pasją zaczęła wykrzykiwać kolejne słowa magii telekinetycznej, pamiętając o naukach Ristoffa. Samo miotanie przedmiotami jednak zaczęła oczywiście od swojej mogącej przebić dzika (przy odpowiedniej sile) partyzany.
- Pgrhrędzej słońce zgaśnie! - warknął Hektor i ruszył w kierunku wiedźmy. Zamierzał złapać ją za kudły, pociągnąć ku sobie i wsadzić w jej paszczę swą okutą stalą rękę z nadzieją że złapie ten plugawy język.
Esmond zaklął niezadowolony. Miotający się towarzysze utrudniali celowanie. Odnajdując w końcu lukę, gdy atakujący byli w dostatecznej odległości, wypuścił strzałę w rozwartą paszczę wiedźmy. Nie czekając na efekt, nałożył kolejną na cięciwę i celował ubezpieczając atak rycerza.
Każdy chciał dopaść wiedźmę. Każdy na swój sposób. Gveir rzucił puklerzem z marnym skutkiem, gdyż wiedźma umknęła i jej nie widział. Jego szarża zaś skończyła się po kilku krokach, w drzwiach do budynku, kiedy to nagły zryw wyciągnął z mężczyzny cały dech. Wtedy też Lily, stojąca również w wejściu, zaczęła machać rękoma nadając pęd wszystkiemu co uznała za stosowne wewnątrz budynku. Rycerz akurat w tym momencie postanowił rzucić się na wiedźmę. Skakanie w dwudziesto pięcio kilowej zbroi nadwyrężyło nieco siły utopca. Starając się powstrzymać staruchę od wypowiadania dalszych słów obojgu oberwało się kilkoma nadlatującymi przedmiotami. Wśród nich była świeczka. Nagle włosy jędzy zajęły się ogniem. Tuż obok głowy utopca wiszącego na jej plecach. Wiedźma nie przerwała wypowiadania słów, choć jej głos zachrypł od szamotaniny i ciągłych razów.
W międzyczasie Esmond celował do szamotaniny dziejącej się wewnątrz budynku samemu stojąc w bezpiecznym miejscu. Zamierzał strzelić, ale chaos dziejący się wewnątrz najzwyczajniej uniemożliwiał mu to zadanie. Szczególnie, że zrobiło się tam wyraźnie ciemniej kiedy pogasły co niektóre świeczki.
Nagle wszyscy poczuli wewnętrzny niepokój. Coś niewyjaśnionego zbliżało się do nich. Coś niebezpiecznego.
Gveir przyhamował. Wiedźma opierała się atakom bardziej, niż szesnastoletnia dziewczyna zalotom. Zwyczajowa rąbanina nie zdziała tutaj nic, więc okrążył chaotycznie walczącego utopca i wiedźmę, zamierzając wyprowadzić pchnięcie, jak ostatnio. Baczył też wokół siebie. Wiedźma, zdaje się, przywoływała coś. Co to było, nie miał pojęcia, magia niewiele go obchodziła. Ale był pewien, że mieli spore szanse wkrótce zobaczyć to coś.
Oczywiście… kto mógł się zgubić? Zatrzymując się przy każdej ścianie, oglądając każdą nierówność. Nawet z jego transu, nie wybudziły go odgłosy walki. Dopiero po chwili, znalazł właściwą ścieżkę. To co ujrzał, wprawiło go w osłupienie. Jakaś dziwna walka, pomiędzy jego nowymi towarzyszami a jakąś dziwną istotą...czy to mogła być wiedźma?
- Heeeej! Nie możemy, tego załatwić jak cywilizowani ludzie?! - wykrzyczał głośno.
- Nie, kiedy ta żądna potęgi szmata używa zakazanej magii - odkrzyknęła Lily, mrużąc oczy na uczucie niepokoju. Machnęła kosturem magicznym, zbierając swój oręż do siebie i wybiegła na zewnątrz, nie mając zamiaru być za blisko, kiedy to coś przyjdzie.
- Zalecam odwrót albo zabić niedźwiedzia. Wasz wybór - zarządziła dziewczyna, zaczynając rzucać kolejne zaklęcie, ale tym razem z zewnątrz. Odrzuciwszy partyzanę, wypowiadała kolejne słowa inkantacji ze szkoły iluzji. Jej smukła dłoń powędrowała do jednej z kieszeni, skąd wyciągnęła mały błyszczący kamień.
- Spłoń w piekle - warknęła, skierowując moc na wiedźmę. I owszem, miała zamiar ją zamknąć w piekle, ale swojego własnego umysłu. Miała widzieć krajobrazy horroru, jakiego nie doświadczył prawdopodobnie jeszcze żaden śmiertelnik - wszystko na co pozwalała Lily jej chora wyobraźnia jako iluzjonistki, wszystko byle wiedźmę przerazić.
- Przesthrrań się tak rzucać… - wydyszał utopiec wisząc na olbrzymiej wiedźmie. Jej włosy zaczynały płonąc co było o tyle niefortunne, że ogień gorzał tuż obok twarzy rycerza. Powstrzymał odruch wypuszczenia z rąk ognistej kobiety. Z drugiej strony czuł owe nadciągajace zło, a po kręgosłupie spływał ciurkiem dreszcz zimny nawet dla utopca. Lecz było już za późno by odpuścił. Należało dokończyć to co zaczął. Rozdziawił rybie usta i wgryzł się w szyję czarownicy szukając tętnicy.
Esmond opuścił łuk i schował strzałę do kołczanu. Szansa na trafienię rycerza była zbyt duża. Zarzucając broń na plecy, pognał do pomieszczenia w którym znajdowała się niedźwiedzica. Może istniał jakiś inny sposób na przerwanie rytuału.
Kołujące przedmioty opadły nie wstrzymywane już przez magiczną moc. Utopiec w końcu mógł porządnie capnąć wiedźmę i wgryźć się jak zaplanował. Sylaba akurat wypowiadana przez nią została przeciągnięta. Miecz Gveira przeciął ramię i opadł na udo staruchy. Ta w końcu zakrzyknęła. Czy to z powodu bólu czy z powodu magii Lily nie mogli być pewni. Ale rytuałowi zabrakło słów i męcząca narastająca obecność zaczęła lżeć. Sama zaatakowana zaczęła się pieruńsko szamotać zrzucając utopca, wytrącając miecz z ręki najemnika i niemal wpadając na Esmonda, który wbiegł do wnętrza. Krzyczała. Dotykała się rękoma jakby gasząc ogień, lecz nie ten, który palił jej się na głowie. W końcu zajęczała żałośnie opadając na kolana. Krew spływała jej z szyi, ręki i uda, głowa płonęła, a oczy patrzyły gdzieś daleko. Wydała ostatnie tchnienie unosząc głowę do góry i upadła na ziemię. Jej ciało sczerniało i rozsypało niczym popiół. Pod tym popiołem grupka zobaczyła martwą kobietę wieku pewnie podobnego do Lily. Patrzyła pustymi oczami w bok nie odnajdując swym nieistniejącym spojrzeniem niczego.

Gdy wiedźma umierała Lily zaświerzbiły dziąsła. Coś się jeszcze stało wraz ze śmiercią jędzy. Nie potrafiła ustalić co dokładnie, lecz tak dziwne uczucie nie mogło pojawić się bez powodu. Póki co grupa mogła odkuć niedźwiedzicę nie będąc już zagrożonym.

- To by było na tyle, jeśli chodzi o dokonywanie zemsty - Iskall pozwolił sobie na krótki śmiech, patrząc na zwłoki wiedźmy.
Podniósł miecz i włożył go z powrotem do skórzanej pochwy przy swoim pasie. Nagle, przypomniawszy sobie o niedźwiedzicy, pobiegł w stronę zwłok wiedźmy, w nadziei, że będzie miała przy sobie klucz lub że znajdzie coś, dzięki czemu będzie mógł rozbić ogniwa łańcucha skuwającego jego wierzchowca. Przy przeszukiwaniu poczuł drobny podmuch powietrza zaraz przy sobie. Dwa sztylety o ostrzach w kształcie zwężającego się klinu leniwie zakończyły swoją podróż przy gardle i sercu już przypuszczalnie zmarłej młodej wiedźmy. Chwilę tak polewitowały jakby nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dopiero nagły ruch i mokry, mało przyjemny odgłos zakończyły ich przerwę w pracy, zatapiając się po sam jelec w ciele kobiety, zdecydowanie gwarantując, że już nie wstanie.
- To coś wyzwoliło z siebie magię na samym końcu. - oznajmiła Lily, szarpiąc hebanowym berłem w górę i do siebie, na co posłusznie zareagowały oba ostrza. Dziewczyna przejechała językiem po dziąsłach, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia - Sprawdzę okolicę.
- Pójdę z Tobą- postanowił łowca który, choć pozbawiony zmysłu magicznego, wciąż miał złe przeczucie. Jeśli czegoś nauczył się w trakcie służby, było to nie lekceważenie magii.
Rycerz wsparł się o ścianę ciężko dysząc i splunął krwią wiedźmy na podłogę. Niektórzy bajarze powiadają, że taka jucha do najzdrowszych nie należy. Były też bajki o księciach zamieniających się przez kontakt z taką krwią w żaby. Hektor był jednak utopcem. Liczył na to, że zżabienie mu nie grozi.
- Rozejghrrzyjcie się po tym miejscu… - wygulgotał - Muszę wgrhrócić po swój miecz… w razie ghrdyby czekały na nas kolejne niespodzianki
Trochę się zataczając, wciąż lekko oszołomiony wyszedł na zewnątrz ochłonąć. Przywołał do siebie Rybożera i wraz z wierzchowcem ruszył do miejsca poprzedniego starcia.
Gveir nie miał za bardzo czego przeszukiwać. Martwe ciało było odziane tylko w szmaty i nic więcej. Podchodząc do łańcuchów dopiero zauważył, mając w końcu chwilę spokoju, że nie są one przybite czy przykute, a zblokowane w różne sposoby. Grybe pręty blokowały je przez rozplątaniem się. Mógł z łatwością się ich pozbyć i czym prędzej zabrał się do oswobadzania niedźwiedzicy. Tymczasem Hektor powlókł się do wyjścia i przywołał Rybożera. Ten zamerdał ogonem szczęśliwy. Po czym zaszczekał. No prawie.
- Dionizy Rimwald von Harklez Czwarty zwany Rybożerem zgłasza się do służby! - wydobyło się z pyska warga. Zaraz do niego dołączyła Karhu.
- Pośpiesz się. Swędzi… - burknęła do Gveira.
- Kiełbasaaaa - zaświergotał gryfik przy uchu długowiecznego.
- Doskon… - rycerz urwał w pół słowa i zastygł wyciągając dłoń w kierunku warga - Co do diaska…?
Spojrzał za siebie, w kierunku niedźwiedzicy. Spojrzał ponownie na Rybożera. Spojrzał na swoją dłoń, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Czarcia krew… - westchnął i ruszył przez śnieg. - Jak się czujesz Dionizy? - zagaił całkowicie normalnym tonem, lecz czując się co najmniej nieswojo. Przez głowę przemknęło mu tylko jedno jasne pytanie... Kiedy przyjdzie czas omdlenia?
- Iście - rzekł Gveir, uwalniając niedźwiedzicę z łańcuchów - wiedźma, zdaje się, oprócz pozbawienia mnie przytomności, napoiła mnie jednym ze swoim specyfików. Będę potrzebował przeszukać jej kazamaty, i to znaleźć, zdaje mi się, że mój niedźwiedź mówi.
- ... Efektami magii tego żądnego mocy ścierwa zajmijmy się może w innym miejscu - oznajmiła Lily po ściągnięciu brwi. Powoli zaczynała ją irytować ta cała posiadłość. Pułapkę z bramami jeszcze była w stanie przeżyć, ale to już dla niej było za wiele. Wyobraziła sobie właśnie jak jej trzy sztylety dosłownie masakrują truchło już martwej dziewczyny będącej wcześniej wiedźmą…
I w sumie sama się sobie zdziwiła. Nie zrobiła tego jedynie by innym nie obrzydzić przyszłego posiłku.
- Przy okazji sporządzę notatki i spróbujemy to odwrócić, chyba że bardzo chcecie rozmawiać ze zwierzętami i wzbudzić ogólne zdziwienie wśród prostego ludu - dodała, zbierając swoje rzeczy i kierując się do zrujnowanej posiadłości.
- Dopóki mój własny niedźwiedź nie okaże się gorszy od rajfurki, może gadać - odparł najemnik. - Może to mieć swoje zalety, ha. Ale nie opowiedziałaś mi o celu tej wyprawy. Karzeł gadał coś… Ale nie mówił, w jakim celu jest ta wyprawa. Być może lepiej wyjdziemy na tym, jeśli wszyscy będziemy wiedzieć, dokąd zmierzamy.
 
Santorine jest offline