Horst od razu poczuł jak bardzo wyziębione jest ciało jego towarzysza, jednakże z drugiej strony drwal nie zaobserwował zarówno gęsiej skórki, drżenia ani również specyficznego obłoczku w oddechu. - Dziękuje za miłe słowo - ironicznie odpowiedział Max który zachowywał się trochę inaczej niż zazwyczaj, lecz póki co Horst nie wyczuł w jego wypowiedzi żadnych negatywnych intencji. - Przydałoby się zrobić coś z moimi ranami, i wody ... proszę dajcie mi wody. - Max nie czekał na odpowiedź tylko sam sięgnął po naczynie i prawie duszkiem wypił sporą część zimnej cieczy.
Gdy tylko odrodzony łowca zaspokoił pragnienie i złapał oddech odpowiedział również na pozostałe pytania. - I tak się właśnie czuje Waightstillu, tak jakbym właśnie z martwych wstał, ni mniej ni więcej. Tylko jakoś gnić mi nie przyszło, pewnie przez tą pogodę. Chociaż raz się na coś zdała. - No ale ja przecież żyje - poirytował się Max - Jak mogli mnie zabić ... pamiętam jak mnie gonili, a gdy już dogonili to postrzelili - łowca pomacał jeszcze świeże rany na klatce piersiowej i od razu tego pożałował - sssss... boli. A jak już upadłem to chyba odpłynąłem, a obudziłem się dopiero w tej jaskini. Jeśli winni zostali złapani to dobrze, ale ja o tym nie wiedziałem i za nic nie chciałem do nich iść, postanowiłem więc iść waszym tropem. A skąd wiedziałem gdzie mam iść? W jaskini cmentarnej jest trochę ziemi, wiedziałem w nich odciski dużych rakiet śnieżnych, dominujących rozmiarem nad innymi, doszedłem do wniosku że należą do naszego Bartnika, a skoro tam był to było bardzo możliwe że reszta również przeżyła i kieruje się do świątyni. Na początku pochodziłem po pobliskich korytarzach aż w końcu natrafiłem na świeże plamy błota - znaczy że ktoś najpierw był np na cmentarzu a później przez śnieg wszedł w ten korytarz nanosząc trochę sniegu i błota do środka. Cofnąłem się do wyjścia, faktycznie, ślady na śniegu potwierdziły obecność Waightstilla. To było wystarczające wskazanie drogi - opowieść gościa choć przydługa i czasami niezrozumiana przez Marwalda i Waightstilla była potwierdzeniem że osoba która przed nimi stoi faktycznie była łowcą i to dość dobrym, podobnie jak ich druh Max. - A dalej to już szedłem po resztkach sznurka który zostawiliście za sobą i jak widać miałem rację - dokończył zręcznie maskując dumę w głosie.
Max bez słowa sprzeciwu zgodził się na to co Marwald chciał z nim zrobić, odwrócił się do niego plecami ręką przytrzymując włosy i jednocześnie odkrywając szyję. Kolekcjoner bez problemu wyczuł tętno na lodowato zimnej skórze - nie odbiegało znacząco od normy.
Marwald postanowił użyć magii, krótkie zaklęcie i już po chwili w głowie Kolekcjonera pojawiła się wizja. Osoba stojąca przed nim skażona była mutacją fizyczną drugiego poziomu. Drugie zaklęcie, podobnie jak i pierwsze, również wyszło za pierwszym razem. Po ciele pacjenta przeszła widoczna iskra a jego rany zaczęły się powoli zasklepiać. - Dziękuje ci Marwaldzie, już mi lepiej, dużo lepiej, najchętniej bym się położył, ale .. chyba mamy mały problem - Max wskazał na zieloną maź powoli wspinającą się na wzniesienie na którym stali bohaterowie.
__________________ ORDNUNG MUSS SEIN Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103) |