Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2017, 20:39   #39
Gormogon
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
ft. Ombrose, dzięki za dialog :)



Odstawił flaszkę koło kibelka, podszedł do umywalki i przetarł twarz. Spojrzał w lustro na twarz znajdującego się za nim przegrywa. Przez chwilę zastanawiał się jakim cudem Wielki Marty Blake - kapitan drużyny koszykarskiej oraz największy kumpel Danny'ego, z którym byli postrachem młodszych klas i obiektem mokrych snów niejednej licealistki - stał w kiblu domku w tym zasranym lesie popijając jedynie lekko schłodzoną wódę z gwinta nie mając już szacunku u ziomala z paczki, oraz szans u Kim przez incydent z Clarie. W którym miejscu zrobił ten błąd? Jakim pierdolonym cudem życie doprowadziło go w to miejsce? Teraz zostały już tylko tylko dwie możliwości - albo sterczeć tu dalej jak kutas przed stosunkiem i pozwolić sprawom bardziej się pierdolić, albo zacząć działać i spróbować wszystko odwrócić. Dusza sportowca kazała mu działać. Nie chciał, żeby wszystko wymknęło mu się spod kontroli jak "Anni po drugiej stronie szafy" przez te cholerne grzyby zwiększania, czy jakoś tak. Obmył twarz zimną wodą i wyszedł z domku.

Marty na imprezie pojawił się głównie w jednym celu - musiał porozmawiać z Deanem, o tym co dzisiaj zaszło. Zdawało mu się, że tylko Holender jest w stanie mu pomóc uporać się ze zdarzeniami tego nieszczęsnego dnia. Blake nie wiedział natomiast, że Dean także znajduje się w podobnej sytuacji.
Chłopak wyłapał blondyna w tłumie obecnych na imprezie osób, po czym przecisnął się w jego kierunku.
- Stary, musimy pogadać - zaczął, z jego ust czuć było wódkę - tylko chodźmy w bardziej ustronne miejsce.
- Ustronne miejsce? - powtórzył van der Veen. Wyczuł charakterystyczny zapach w powietrzu wydychanym przez Blake’a. Tak właściwie nie było to niczym dziwnym, zważywszy na fakt, że znajdowali się na imprezie. Dean również czuł się lekko wstawiony. Tyle że z procentami we krwi zachowywał się zazwyczaj łagodnie. Nie był pewien, czy Marty nie wpadł właśnie w jakiś agresywny nastrój, a bardzo nie chciał skończyć z podbitym okiem. - Wszystko w porządku? Rozmawiałeś z Claire?
Van der Veen zakładał, że ruda musiała nastawić Marty’ego przeciwko niemu. Z jakiego innego powodu Blake chciał rozmowy w ustronnym miejscu, jak nie po to, aby mu wpierdolić?
- Nie, stary, nie jest w porządku - szybko odpowiedział Blake. Głos chłopaka brzmiał jakoś inaczej, może było to spowodowane wypitym trunkiem? - Nie rozmawiałem z Claire, to właśnie dlatego chce pogadać. Jak kumpel z kumplem.
- Tak, jak kumpel z kumplem - van der Veen znowu powtórzył w zamyśleniu. - No to chodźmy.
Holender i Marty okrążyli ognisko; przeszli kilka kroków dalej. Spojrzeli na Vesnę i Byrona, po czym minęli ich, szukając odosobnienia. Muzyka stawała się coraz cichsza z każdym kolejnym metrem. Dean rozgniótł komara, który spoczął na jego przedramieniu, po czym wskazał niewielką, wyciosaną z drewna ławeczkę. Usiadł na niej, włożył dłoń do kieszeni, szukając w niej skręta. Wyjął go i podsunął Marty’emu.
- Chcesz? - zaproponował.
- Nie, dzięki. - Blake odmówił Deanowi. Po czym, po krótkiej pauzie dodał. - Chyba muszę zacząć od przeprosin. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co łączy cię z Claire - popatrzył na rozmówcę przez chwilę.
- No właśnie, co łączy mnie z Claire? - van der Veen zapytał na w pół filozoficznie. - Tego nie wiem ja, nie wie ona. Z całym szacunkiem, ale nie ma szans, żebyś wiedział to ty - chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Zaciągnął się mocno skrętem, po czym wydmuchał dym prosto na Marty’ego. Kumpel był zawsze miły i sympatyczny. Z jakichś bliżej niesprecyzowanych, szczeniackich pobudek, miał ochotę go sprowokować.
- Miłość, nie? - ewidentnie się zawahał się Marty - Nie miałem zamiaru stawać wam na drodzę, masz wódę?
- Nie mam. Tak właściwie chyba już przestanę z piciem na dzisiaj - odparł Dean. - Przy sobie posiadam tylko mineralną. A wracając do kwestii miłości… - westchnął. - To tylko słowo. Tak naprawdę liczy się to, jak traktujemy innych ludzi i siebie nawzajem. Jeżeli rzeczywiście dostrzegasz w tym miłość, to możesz tak to nazwać. Ale bez właściwych czynów jest to tylko frazes - zaciągnął się dymem. - Na serio kochasz Kim? Wiesz, że Jerry również? - powiedział bez ogródek.
- To i tak nie ma znaczenia - skłamał - zbyt mocno ją zraniłem Dean, zbyt mocno. I weź nie pierdol, Claire kocha ciebie, a ty ją. Nie wiem tylko dlaczego żadne z Was tego nie dostrzega.
Marty’emu powoli przestawał się podobać kierunek w jakim zmierzała rozmowa. Obaj dążyli do pewnej pięknej formy samodestrukcji. Skojarzyło mu się to z książką, którą omawiali na lekcjach. Niestety nie pamiętał z jaką.
- Wiesz, dobry z ciebie koleś. Widzę, że robisz wszystko, aby tylko doprowadzić do happy endu pomiędzy mną, a nią. Doceniam to. Jednak mimo wszystko to prawdziwe życie. Wiele prawdziwych miłości, przyjaźni rozpadło się tak po prostu, bez żadnego wyraźnego powodu. Wiem, że trudno w to uwierzyć, lecz tak jest. Być może powiesz mi, że moim przeznaczeniem jest skończyć u boku Claire. Ja ci mogę na to odpowiedzieć, że tobie los pisany jest z Kim - Dean westchnął. - Jednak faktem jest… że Jerry właśnie opuścił imprezę - Holender wskazał palcem na czarnoskórego. - I idzie w kierunku bawialni. Jak myślisz… jaką ciekawą rzecz ma nadzieję tam znaleźć? Czy może raczej… kogo? - Dean parsknął, zaciągając się po raz ostatni, zanim skręt zgasł. - Natomiast ty w tej chwili rozmawiasz ze mną, choć inny zamierza sprzątnąć ci twoją własną miłość sprzed nosa - pokręcił głową, zapalając kolejnego skręta. - Ech, żyjemy w trudnym świecie.
- Ja na nią nie zasługuję, jestem tylko szkolnym koszykarzem. Co mogę jej zaoferować? Ona pójdzie na studia, ojciec będzie z niej dumny. Ja bym ją tylko ograniczał. Boję się jej reakcji jak się dowie, pewnie mną po dzisiaj bardziej gardzi - zaczął swój wywód, lecz nagle, niespodziewanie wstał i powiedział Deanowi prosto w twarz - Ale ja ją kocham, a żyje się tylko raz.
Dean spojrzał ku niebiosom. Czy poczuł na twarzy lekką mżawkę? Czy właśnie zaczynało padać?
- Żyje się tylko raz - van der Veen powtórzył za Martym po raz trzeci. Wstał i poklepał go po ramieniu. - Wiesz, co możesz zaoferować Kim? - uśmiechnął się, po czym wskazał dłonią bawialnię. - Siebie. Dlatego biegnij, zanim będzie za późno - nieco dramatycznie dokończył motywującą przemowę. Usiadł z powrotem na ławeczce, zaciągając się mocno marihuaną.
Marty pokiwał głową, po czym powiedział tylko jedno słowo i ruszył w kierunku bawialni. “Dziękuję” jeszcze przez chwilę brzmiało w uszach Deana. Holender uśmiechnął się, wstał i również ruszył w stronę jadalni. Ale niespiesznie, tylko drobnymi krokami. Zgasił kolejnego, wypalonego skręta i założył o siebie ramiona. Miał nadzieję, że wydarzenia potoczą się najlepiej, jak to tylko możliwe.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline