Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-06-2017, 23:37   #31
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

Stado miejskich dzików wygnanych na łono natury nie mogło usiedzieć na dupach, o nie. Rozlazło się po terenie ryjąc ryjami w próchniczej ściółce i piachu, a ich chrząkanie i kwiki Kaya słyszała za każdym razem, gdy następowały te sekundy ciszy między utworami z playlisty. Ale te kurwie jebane darły mordy! Byli tu dopiero parę godzin, a ona miała już ochotę dokonać masowego, rytualnego mordu, oddając całą spierdoloną genetycznie zbieraninę Szatanowi, Clinton, Reptalianom, czy kto tam będzie taki gówniany towar chciał wziąć.

Był co prawda jedne ciekawy moment w tej kwadraturze spierdolenia, obserwowany przez van Ophen z bezpiecznej dla zdrowia psychicznego odległości. Siedziała rozwalona na przewalonym drzewie dobre sto metrów od pomostu, mocząc nogi i ćmiąc w spokoju fajki. Dla rozrywki puszczała bańki mydlane, napełniając je dymem i gapiąc się jak niesione wiatrem rozwalają się o powierzchnie jeziora. Nie chcąc słyszeć niepotrzebnego ssania, zapętliła jedna i ta samą piosenkę, rechocząc pod nosem z czegoś co chyba tylko ona uznawała za śmieszne.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3pJdd_gm9Mk[/MEDIA]
Wysokie trzciny ukrywały ją przed wzrokiem z brzegu. Ci z pomostu, prócz brandzlowania do siebie nawzajem, mieli inne zmartwienia, które sami sobie fundowali niczym pierdolone perpetuum mobile.
- Utop się kaszalocie - mruczała pod nosem, patrząc jak niedojebane dziecko jakiego nigdy nie trawiła za ten sztuczny uśmiech przyprawiający o chęć zesrania się na paskudny ryj, wpada do wody. Oczywiście nie umiała pływać.
- Jedną kurwa rzecz zrób dobrze. Zdechnij. - Dopingowała topielca, no ale życie nie było aż tak piękne. Przeżycie Hart przywitała rozczarowanym splunięciem do wody. Nawet tego mała kurewka nie potrafiła zrobić, co za życiowe rozczarowanie na dwóch krzywych nogach.

Podobne wydarzenie niosło ze sobą cień nadziei. Kto niby miał upilnować gromadę rozkapryszonych zjebów, te durne pały z grona pedagogicznego. Skoro dopiero przyjechali i prawie okolica zaliczyła zgon, do końca tygodnia ktoś rzeczywiście mógł zdechnąć. Ta myśl przewodnia pozwoliła van Ophen dociągnąć do wieczora. Nie było chuja, żeby poszła na festiwal żenady przy ognisku. Skoro kaszaloty zwolniły molo, na noc zajmie je ona i niech się pierdolą że nie wolno palić. Miała osiemnaście lat, mogła legalnie głosować.
Więc niech się pierdolą, wszyscy po kolei.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 23-06-2017 o 23:39.
Czarna jest offline  
Stary 24-06-2017, 09:27   #32
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Ledwo weszła między drzewa, a usłyszała za sobą miarowy bieg. To był Jack, który z uśmiechem na ustach dołączył do leśnej eskapady. Annika pokazała chłopakowi znalezisko sprzed kilku godzin i zrobiła kilka zdjęć zaschniętych odchodów. Następnie ruszyli w zieloną gęstwinę, oddalając się coraz bardziej od ośrodka, jednocześnie oznaczając drogę, by łatwiej było złapać odpowiedni kierunek powrotny. Gdzieniegdzie między krzakami przebijały pozostałości starych ścieżek, które natura zagospodarowała po swojemu. Na drzewach najpierw mignęła im spiesząca się gdzieś wiewiórka, a potem uczepiona brzozy kuna, która przyglądała im się ciekawsko przez chwilę, by w końcu jednym zgrabnym ruchem czmychnąć gdzieś w listowie.

Przeszli więc dalej, a Annika chłonęła przyrodę całą sobą. Czuła przyjemny, ciepły wiatr, słyszała wesoły świergot ptaków wśród drzew. Od razu robiło jej się cieplej na sercu. Jackowi w sumie nie robiło to większej różnicy - widok, jak widok, las jak las. W międzyczasie natrafili na niemal zatarte ślady kopyt, co mogło oznaczać, że gdzieś tutaj kręciły się łosie i jelenie. Zresztą, Annice przypomniało jej się, że w lasach Minesoty można było spotkać nawet wilka, o niedźwiedziu nie wspominając, a gdy podzieliła się tą myślą z Brooksem, postanowili wracać do obozu. Dosłownie po kilku krokach usłyszeli trzask łamanej gałązki za sobą, nieco po prawej stronie.

Odwrócili się i dostrzegli poruszenie w wysokich krzakach. Coś szybko zbliżało się w ich kierunku. Jack po męsku stanął przed Anniką, gdy na wąską nitkę ścieżki wyskoczył z krzaków... niewielki borsuk! Nie mniej zaskoczony, niż dwójka nastolatków obnażył kły, syknął i błyskawicznie zniknął im z oczu w krzakach, oddalając się w pośpiechu. Williams i Brooks odetchnęli z ulgą i niemal jednocześnie parsknęli śmiechem.

Do obozu dotarli w świetnym nastroju.


Śmiało można było przyznać, że pierwsze wspólnie spędzone w ośrodku popołudnie wyjaśniło, jak również skomplikowało co nieco między niektórymi uczniami, a mnogość przeróżnych relacji mogłaby z pewnością posłużyć jako pomysł na scenariusz do serialu o nastolatkach. Widać to było zwłaszcza przy kolacji - niektórzy ze sobą nie rozmawiali, inni pojawili się tylko, żeby zgarnąć posiłek i zjeść na osobności. I choć większość nastolatków utrzymywało pozory normalności, w powietrzu czuło się wzbierającą niechęć, czy obojętność. Lub też coś więcej, co skrywali w swoich wnętrzach, nie zamierzając dzielić się tym z otoczeniem.

Potem przyszedł czas na plażową imprezę, a nastroje niektórym poprawiały się w miarę, jak donoszono kolejne butelki piwa, czy mocniejszego alkoholu. Chłopaki rozpalili ognisko w przeznaczonym do tego miejscu, a nauczyciele dali im wolną rękę, upominając raz jeszcze o zakazie picia w okolicy jeziora (który i tak uczniowie mieli zamiar zignorować) a także o zakazie oddalania się od ośrodka. Nawet Lulu McKenzie, zwykle spokojna i trzymająca się zasad dziewczyna siedziała na jakimś kawałku drzewa nieopodal ogniska i wpatrywała się w tańczące płomienie, popijając z wolna Coorsa. Najwyraźniej mocno przeżywała rozstanie z Danny'm a być może i styl, w jakim chłopak to zrobił. Samantha siedziała z nią, próbując pocieszyć, ale najwyraźniej niewiele to dawało.

Sam Calistri nie pojawił się na imprezie, a Vesna, Annika i Dean widzieli, jak z dwoma zgrzewkami piwa wchodzi do bawialni. Kim również nie miała nastroju na imprezowanie, więc z książką skierowała się do jadalni. Dość niemile się zaskoczyła, widząc w głównym pomieszczeniu sprawdzającego filmy na blu-ray Danny'ego, jednak szybko znalazła sobie kąt, w którym została sama, nie musząc spędzać z tą zdegenerowaną jednostką choćby minuty więcej. Claire dotarła na ognisko po czterdziestu minutach i tylko ona wiedziała, co ją zatrzymało, natomiast Jerry był jedynym, który zwrócił uwagę, gdzie postanowiła zaszyć się Kimberly, więc odosobnione miejsce mogło być nawet lepszą opcją na szczerą rozmowę. Jack kręcił się koło Anniki, zaś delikatnie już wstawieni Marty i Dean szukali dla siebie odpowiedniego miejsca.

Lindsay jak zwykle spędzała czas w towarzystwie swojego misiaczka, Vesna przemknęła z Byronem obok zbieraniny przy ognisku i zaszyli się gdzieś dalej, w spokojniejszym miejscu, gdzie Chorwatka mogła pograć na gitarze. Ktoś puścił z telefonu jakąś elektroniczną muzykę, która z ledwością przebijała się przez gwar rozmów i właściwie nikt nie zwracał na nią większej uwagi, zajęty ciekawymi tematami i procentami. Harold kręcił się to tu, to tam, niczym zjawa, zawsze pozostając z boku towarzystwa. Tak samo jak Kaya, która tego wieczoru wybrała spokój i samotność na molo, w towarzystwie pięknych widoków i własnych, ponurych myśli. Słońce niemal schowało się za horyzontem, wciąż jednak było jasno, ciepło i przyjemnie. Szum wody relaksował, wiatr zupełnie ustał - pogoda pozwalała im spędzić ten wieczór w najlepszy możliwy sposób.

Mieli przed sobą całą noc przeróżnych wrażeń.



 
Tabasa jest offline  
Stary 25-06-2017, 16:17   #33
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
with Nami

Claire leżała w łóżku owinięta w ręcznik, kiedy impreza na świeżym powietrzu się rozpoczęła. Słyszała gwizdy, głośne rozmowy, a nawet muzykę. Mimo to nie ruszyła się z łóżka, leżąc na boku z podkulonymi nogami. Wyglądała jak sto nieszczęść, bez makijażu, z lekko opuchniętymi powiekami, a miną smutną jak u skarconego szczeniaka. Wzdychała ciężko co chwila, nie mając ochoty nigdzie iść. Co chwila podświetlała swój telefon licząc na smsy i wiadomości z sieci. Dobrze wiedziała, że nie złapie zasięgu, jednak miała nadzieję. Chciała by jej znajomi do niej napisali, by Dean się nią zainteresował. Uważała, że milcząc ją karze. Jej umysł był pusty, czuła się jak śmieć.

Blondi daleko było do wraka emocjonalnego jakim była obecnie Claire. Ba! Dobrze się bawiła na imprezie z resztą ekipy aż do momentu kiedy to ktoś ze znajomych nie wpadł na nią i rozlał trzymamy przez Lindsay drink wprost na nieprzyzwoicie odekoltowaną bluzeczkę koloru białego. Niepocieszona dziewczyna szybko ewakuowała się do okupowanego przez nią i resztę koleżanek domku i wślizgnęła się do środka mając nadzieję, że nikt z imprezowiczów nie dostrzegł wtopy, ale tutaj miała spotkać Claire. Zaskoczona nawet zapomniała do pokaźnej plamie na środku cycków.
- Claire! A ty co? Taka dobra impreza, a ty się marnujesz!

Dobra impreza? Pytała siebie w myślach, ale jakoś nie potrafiła podzielić entuzjazmu blondynki. Że też akurat musiała tu przyleźć zamiast pić swoje idealne drinki, trzymane w idealnie zadbanej dłoni obok idealnego mężczyzny. Ruda nie ruszała się z łóżka, tylko bardziej podkuliła nogi. Musiała ją spławić, było jej obojętne wszelakie gadanie.
- Nie mam się w co ubrać - skłamała bez jakiegokolwiek starania się o wiarygodność tych słów - Poleżę sobie, spoko. I tak nikt tam na mnie nie czeka - westchnęła przekręcając się na drugi bok niczym leniwa, tłusta kluseczka. Skrzywiła się z powodu bólu w okolicy ran brzucha. Gapiła się w pustą przestrzeń pokoju.

- O nie, nie, nie laseczka! Tak to nie będzie! Ślepa nie jestem! - tego Lindsay była pewna. Nie była może orłem w szkole, ale jak się z kimś działo coś niedobrego to ona to widziała, a tu miała przykład czegoś niedobrego właśnie. Jej to wyglądało na bardzo kobiece sprawy! Usiadła obok Claire na łóżku do szczętu zapominając tym samym o swojej bluzce i niedawnych problemach.
- Już mi tutaj opowiadaj! - zażądała z powagą wymalowaną na twarzy.

- Oj Lindy, daj spokój - Claire przewróciła oczami. Miała złe wrażenie, że blondynka będzie z niej kpić, choć nigdy tego nie robiła, więc może…
- Najpierw cię o coś spytam, dobra? To nie tyczy się mnie, ale ciekawi mnie twoja opinia. W końcu znasz się na ludziach - ruda uniosła ciało na słabych rękach i usiadła, opierając plecy o ścianę. Jej ruchy były ciężkie, bardzo toporne i pozbawione werwy.
- Przypuśćmy, teoretycznie oczywiście, że umawiasz się z jakimś chłopakiem, nie kochacie się, nie jesteście parą, się zdarzyło parę razy ze się ze sobą przespaliście i tyle. No ale się lubicie. I ten chłopak widział, jak całujesz się z innym chłopakiem. Wtedy cię wyzywa, jest zły… Czemu taki jest, skoro wasz układ był klarowny - przerwała na chwilę, aby skorygować słowo - oczywisty, się znaczy. Czemu tak bardzo się wkurzył? Traktuje cię jak prywatna zabawkę? No i co byś zrobiła wtedy. Olalła to? - zakończyła patrząc w podłogę. Oparła brodę o podkulone kolana i westchnęła. Jej głos był spokojny, opanowany, cichy

Na usta blondynki z każdym słowem wypełzał coraz to szerszy uśmiech.
- Ktoś się zakochał! zapiała niczym młoda kurka - Skoro to miał być tylko seks, a jednak się wkurza to musiał się zakochać - mruknęła zadowolona dotykając palcem wskazującym nosa koleżanki w pieszczotliwym geście i zaraz go zabrała - Albo jest po prostu głupi i myśli, że on może, a ty nie! Myślę, że musisz z nim pogadać. Tak. Tak będzie najlepiej - pokiwała głową, aby nadać swoim słowom większej mocy - A ty jak się z tym czujesz? Bo ja ci powiem, że daleko ci do tej, którą się wyzywa! Powiedz tylko który tak, a Misiu się nim zajmie! - zakrzyknęła bojowo formując z drobnych dłoni pięści i wymachując nimi wojowniczo jakby sama miała się rzucić do bitki o honory Claire.

- A…. - zająknęła się Ruda, która chciała sprostować słowa koleżanki. Przecież uprzedziła, że nie mówi o sobie! No to teraz plota pójdzie w świat, ale porażka.
- To historia koleżanki, nie moja. Pisała do mnie i chciałam jej pomóc, ale nie znam się na związkach - skłamała z obojętnością. Fakt jedynie, ze nie znała, mimo posiadania już dwunastu ex-chłopaków. Jednak nikt o tym nie wiedział i niech tak pozostanie. No, nikt poza Deanem. Cholera.
- Spokojnie, Kenny niech się nie spina, nie ma kogo bić... Chociaż może… - Claire zamyśliła się i spojrzała na Lindsay. Jej podekscytowana twarz była przerażająca, dostrzegła coś jeszcze. Idealny makijaż, zadbana buzia, brwi, niemal profesjonalnie pomalowane usta. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Ładnie wyglądasz - wymsknęło się niekontrolowanie, zupełnie niespecjalnie zmieniając tor rozmowy. Ona sama zaś prezentowała się koszmarnie.

- Och… To koleżanka musi wtedy pogadać! Z tymi facetami to ogólnie nic nigdy nie wiadomo, a to niby my tylko mieszamy - prychnęła jak rozzłoszczona kotka wyraźnie łykając kłamstewko o koleżance i jej problemach.
Rozpromieniła się zaraz kiedy Claire skomplementowała jej wygląd, aby zaraz znowu się nachmurzyć.
- Dzięki, ale ty wyglądasz jakby cię kot wypluł. Zajmę się tym! - mówiąc to popędziła po swoją wypchaną po brzegi kosmetyczkę i już po chwili poczęła się rozlokowywać na łóżku Rudej z całym pokaźnym arsenałem. Claire próbowała bronić się rękami i jednocześnie trzymać ręcznik, którym była owinięta.
- Lindsay daj spokój, co ty wyprawiasz - zdenerwowała się i cofnęła rakiem przyklejając się do kąta ściany. Nie zdążyła zerwać się do biegu, blondynka wyraźnie ją zaskoczyła. Zresztą, niby dokąd miała uciec?
- Padną jak cię zobaczą! - zaszczebiotała radośnie wypakowując kilka podkładów i niewyobrażalne ilości cieni oraz różów, a to był dopiero początek!
- Nikt mnie nie zobaczy bo nigdzie nie wychodzę. - próbowała odważnie postawić się koleżance, ale jej starania spełzły na niczym.
- Lindsay, mam inny typ urody niż ty, zmarnujesz sobie kosmetyki - ruda nie chciała bezpośrednio odmawiać, bo mimo iż Lindsay była jaka była, to to dobra dziewczyna.
- I czasu szkoda! - dodała naprędce nowy argument - Pewnie Kenny już cię szuka!
- Jak kocha to poczeka! I za kogo ty mnie masz? - Lindsay cmoknęła z dezaprobatą i pokręciła głową. - Wyjdziesz i powalisz wszystkich na kolana! A ja zrobię ci delikatny makijażyk jak ci pasuje. Nie każdy lubi aż tak przyćmiewać - zaśmiała się odrzucając falą utleniane włosy mając na myśli oczywiście siebie samą. Skromność raczej nie była mocną stroną dziewczyny.
- I ubierzemy cię ładnie! Jak się dobrze wygląda to i od razu się lepiej czuje uśmiechnęła się zachęcająco - No nie daj się prosić! Wyjdziesz i się nieco rozluźnisz.

Claire przycisnęła się bardziej do ściany i wybałuszyła niebieskie oczy. Wpatrzona w nią Lindsay była taka zadowolona i napalona, że aż ciężko było odmówić. W sumie, to najwyżej makijaż się zmyje i tyle, wilk syty i owca cała. Tylko czemu, do cholery, znowu to ona musiała być owcą?
- No nie wiem - odparła szczerze, nieco spuszczając z tonu. Pomału zaczynała się rozluźniać, jej ramiona nie były już tak napięte i podniesione jak zjeżona, psia sierść. Obawiała się tego, że Lindsay może malować “na jedno kopyto” i po takiej kuracji stanie się jedynie jej klonem, a tego wolała uniknąć. Dean nie lubił takiego typu dziewczyn… Och, chwila, czy ona właśnie o nim pomyślała?
- Ale w razie czego mnie obronisz? No wiesz… gdyby... - “się ze mnie śmiali”, pomyślała
- … Gdyby mnie zaczepiali zbyt natrętnie? Kiedyś chciałam by mnie ludzie lubili i zwracali uwagę, tak jak na ciebie, ale teraz… Nie jestem pewna czy to dobry pomysł. A jak mnie znowu ktoś będzie obrażał? - podzieliła się swoimi skrytymi obawami. Wbrew pozorom blondynka nie była taka zła, jak się rudej początkowo wydawało. Zawsze łączyły je bardzo luźne relacje, jak siadanie razem na lekcjach, gdy był zapowiedziany sprawdzian, bycie w parze na wfie (całkiem z przymusu), albo przynoszenie przez Claire zadań i zeszytów do domu Lindsay. W sumie to bardziej robiła za jej przydupasa, niż dobrą kumpelę, ale teraz wydawało jej się, że Lewis ją lubi. Może kiedyś będzie tak popularna i chwalona jak cheerleaderka?
Lindsay zaprezentowała Claire piękny uśmiech rodem z okładek pism modowych.
- Jasne, że cię obronię! A jak nie to Misiu się tym zajmie. Nic się nie bój - zapewniała klepiąc zapraszająco miejsce obok siebie na łóżku.
- Ja wiem, popularność to czasami straszna chała więc nie można się w nią pchać tak o! Z ulicy. Trzeba małymi kroczkami albo i nawet nie, bo nie każdy jest do tego stworzony, ale nie bój nic. Przy mnie możesz próbować powoli, a jak coś to krzycz. Raz, dwa będą znali swoje miejsce, a ty nie musisz już nigdy więcej wychodzić na wybieg. Kto nie ryzykuje ten nie pije coli… Czy jakoś tak - zaśmiała się perliście, na co Claire zareagowała półuśmiechem. Dosyć nerwowym, trzeba dodać. Niby wszystko fajnie, świat się kręci i jest zabawa, ale Lindy była jednak lekko “creepy”. Ruda westchnęła z rezygnacją, bo wiedziała, że i tak się jej nie pozbędzie, póki ta nie uskuteczni swojego dzieła i nie uzewnętrzni artystycznej potrzeby. Nieśmiało przysunęła się bliżej, odklejając od bezpiecznej, acz zimnej, ściany. Poczuła wewnątrz siebie, jak zaczyna się stresować. Impreza trwała w najlepsze, powiedziała już Kim, że będzie leżeć i odpoczywać, a nagle miała wyjść stąd… Z takim przytupem. Najwyraźniej zaczęła robić sobie nadzieję, że Lindsay naprawdę potrafi zdziałać cuda. I właśnie dziś zrobi takie jedno cudo z niej.
- Ale jak mi się nie spodoba to zmyję! - odważnie zaalarmowała, zostawiając sobie otwartą furtkę, co by się nie okazało w finalnej odsłonie, że będzie musiała wyjść z makijażem klauna. Trzeba było przyznać, że blondi była przekonująca.

- Moja droga! Będziesz błagać, abym cię nauczył żebyś sama się tak mogła odwalić! Każdy się za tobą obejrzy, a ty zrobisz z tym co chcesz. Dobiorę ci jeszcze ciuszki i będziesz boginią jeziora i imprezy! - zaćwierkała radośnie i od razu wzięła się do pracy. Wbrew obawom Claire, blondynka długo się zastanawiała nad każdym kolejnym krokiem jakby ważyła coś niezwykle ważnego czy też próbowała w warunkach domowych rozszczepić atom. Wystawiała przy tym w pełnym skupieniu i nieco komicznie koniuszek języka, ale przyznać trzeba było, że dziewczyna nie szalała z ilością “tapety” dostosowując się do urody i preferencji Claire. Nie od parady oglądała tony poradników na youtube i nawet zapisała się kiedyś i aktywnie uczęszczała na kurs makijażu ufundowany przez ojczyma. Nie trzeba było długo czekać aż gąsieniczka zmieni się w motyla.


- Taadaaa~! - zawołała uradowana blondynka ukończywszy swoje dzieło i pokazując koleżance jej odbicie w lustrze.
- I jak? I jak?- dopytywała jak przekupka na targowisku. Nie wiedziała, że Claire aż trzęsła się ze strachu, przed spojrzeniem w lustro. W głowie miała obraz siebie oblanej różem w każdym z możliwych miejsc. Różowe powieki, usta jak fuksja z html oraz “lafiryndowe” policzki. Długo zbierała się w sobie nim otworzyła oczy i spojrzała w lustro, którym Lindsay bujała natrętnie przed jej twarzą.
Niebieskie tęczówki ukazały się, a otwarciu powiek towarzyszył powolny ruch, pięknych i długich rzęs, które poruszyły się subtelnie niczym majestatyczny wachlarz. Spojrzała na swoje odbicie, a serce zawtórowało mocnymi uderzeniami, raz po raz, z każdą chwilą przyspieszając. Miękkie, podkreślone wargi rozwarły się ze zdziwienia. Claire nie poznała samej siebie, to faktycznie były jakieś cuda.
- Co… ale… jak… Ty to… Ja pieprzę, jak ty to zrobiłaś?! - uniosła się i podskoczyła na łóżku, wprowadzając materac w falowanie. Obracała twarz lewym bokiem, a potem prawym, patrząc na siebie jak na obcą osobę. Nie miała bladego pojęcia, że perfekcyjne dłonie makijażystki potrafią tworzyć takie rzeczy. Dziewczyna od razu uśmiechnęła się szeroko, a po chwili wisiała już na Lindsay, obejmując ją za szyję. Ścisnęła ją na krótko, ale mocno. Zakłopotana lekko porywem emocji, oderwała się i cofnęła na swoją poprzednią pozycję. Przegryzła bardzo lekko dolną wargę, patrząc na blondynkę.
- Niesamowite - stwierdziła kręcąc głową z niedowierzaniem. Aż zamachała rękami przed swoją twarzą, jakby się nimi chciała wachlować.

Lindsay aż puchła z dumy widząc reakcje koleżanki. Tak, tak! Wie! Też by była pod wrażeniem! Uśmiechała się przy tym szeroko i radośnie. Lindsay może i wpasowywała się w kanon pustych laleczek Barbie, ale nikt nigdy nie mógł jej odmówić, że jak już kogoś polubi to mu nieba przychyli. Z wyglądu często jednak brana była za nie dość, że głupią to od razu zdzirę i samolubną. Prawdą było, że jak ktoś ją odrzuci z samego początku, czy to charakterem czy wyglądem, to potem trudno było wkupić się w jej łaski, ale nie było to też niemożliwym, a także nigdy nie generowało ze strony Lindsay agresji. Prędzej zimną obojętność.
- Mówiłam~ I jak się teraz czujesz? Ekstra, co?- zaśmiała się radośnie jak mała dziewczynka.

- No muszę ci przyznać, że masz talent, dziewczyno! - pochwaliła ją entuzjastycznie, z absolutną szczerością. Być może ta ekscytacja wynikała bardziej z tego, że efekty pracy Lewis były przeciwieństwem obaw Claire, po prostu ruda spodziewała się dostać na ryj istny koszmar. Cieszyła się, że nie miała racji, nawet była w stanie odważnie stwierdzić, że może nie tylko w tej kwestii? Lindsay miała rację. W wielu sprawach ją miała. Ciężko było to przyznać, ale okazało się prawdą. Może i była głupiutka, ale na ludziach, relacjach i społeczności znała się jak nikt inny, kogo Lockhart poznała w tej klasie.
- Nie wiem jak ty to robisz… - zaczęła Claire nieco zmieszana, bo nie wiedziała czy aby na pewno powinna to mówić. Nie chciała by Lewis było przykro
- Ludzie… Obrażają cię za plecami, mówią, że jesteś głupia, są dla ciebie wredni i niemili. A ty, naprzeciw wszystkiemu, po prostu masz to gdzieś. Idziesz przed siebie, własną ścieżką. Potrafisz zadbać o siebie, o swojego chłopaka, przyciągasz spojrzenie, a wcale nie jesteś jakąś puszczalską. Tworzysz z Kennym udany związek, widać, że się kochacie. Nie psuje się wasza relacja. Jesteś sobą mimo tylu zazdrosnych spojrzeń, mimo tak wielu krytycznych opinii…- Claire przerwała na chwilę. Uśmiechnęła się słabo, zaciskając wargi, które otarły się o siebie nawzajem. Patrzyła na Lindsay, a potem przeniosła wzrok w nieistniejący na ścianie punkt - Jak to się dzieje, że nie przejmujesz się innymi? Że z Kenem jesteście razem i on nie ma cię dosyć? Oczywiście nie bierz tego do siebie, po prostu mnie faceci zawsze mają dosyć i to w stosunkowo niedługim czasie. - zakończyła westchnięciem i podniosła się z łóżka. Swoimi myślami psuła sobie humor. Czuła, że tak już będzie zawsze, póki szczerze nie porozmawia z Deanem. Bez wyjaśnienia wszystkiego, zawsze będzie żyła w niepewności. Co prawda nie była pewna, co do niego czuje. Wiele razy po wyczerpującym stosunku i namiętnych zabawach w jego pokoju, miała ochotę powiedzieć, że go kocha. Ale był to zwykły przypływ emocji, na co dzień rzadko kiedy miała taką potrzebę. Zdarzało się co prawda, ale to i tak nie miało sensu. A może miało? Lockhart potrząsnęła głową. Była nieobecna może parę sekund. Szybko przeniosła spojrzenie z powrotem na blondynkę. Uśmiechnęła się widząc jej promienną, pewną siebie twarz.
Lindsay roześmiała się szczerze na słowa Rudej. Nie był to jednak szyderczy śmiech.

- Ja to wszystko wiem lalunia! - powiedziała z nieudawanym rozbawieniem. - Zawsze znajdzie się po prostu ktoś kto będzie starał się zrobić ci źle koło dupy, aby urosło przy tym jego ego. W skrócie, każdy chce sobie przedłużyć kutasa czyimś kosztem. Grunt to dalej robić co chcesz i czujesz nie patrząc na innych. Dasz wiarę, że w podstawówce strasznie mnie nie lubili? W sumie dalej wielu nie lubi… - zamyśliła się marszcząc idealnie wyskubane i podkreślone brwi. Nie doszła jednak do żadnej wiekopomnej konkluzji więc zbyła to wzruszeniem ramion. Nie można było w końcu zapominać, że Lindsay to Lindsay i najbystrzejsza nigdy nie była.
- Ale z Kennym ci nie pomogę. Muszę przyznać, że trafił mi się anioł nie facet - nieopanowana się i zapiszczała entuzjastycznie na samo wspomnienie swojego chłopka. Chociaż można by odpowiedzieć sobie prościej. Oboje byli zbyt mało rozgarnięci, aby zajmować się pierdołami. W końcu wiadomym było, że głupi ludzie to szczęśliwi ludzie! A Lindsay nie mówiła niczego odkrywczego. Wręcz wydawałoby się, że cytuje jakieś porady z modnych i kolorowych gazetek dla pań. Można więc było wyciągnąć wniosek, że porzekadło z głupotą ludzką i poziomem zadowolenia z życia rzeczywiście miało przełożenie na rzeczywistość. Claire aż się zaśmiała. Właściwie to nie wiedziała czego się spodziewała po Lindsay, widocznie włożyła w nią zbyt wiele wiary. Mimo to poziom inteligencji koleżanki nie stanowił dla niej żadnej bariery. Mogła być głupią kozą, a skoro miła i pomocna, szczera i prawdziwa, to czemu miałaby być gorsza od innych dziewczyn? Często się zdarzało, że to te bardziej inteligentne obgadywały wszystkich za plecami, były okropnie złośliwe i obrzydliwie wredne, w dodatku dwulicowe. Ruda nigdy nie słyszała, by Lindy plotkowała o kimś. Owszem, zdarzało jej się, że jakaś tajemnica jej się “wymsknęła”, ale nie robiła tego celowo. Claire powinna jednak zważać na słowa i nie ufać blondynce tak bardzo. Mogła być niemal pewna, że Lewis chlapnie jęzorem o jeden raz za dużo. Lepiej trzymać broń w postaci słów, z daleka od tej dziewczyny.

- Tak, anioł. - potwierdziła aby sprawić jej przyjemność i zamknąć już ten temat. Miała teraz na głowie inny problem, a mianowicie ubranie. Póki co okutana była w gruby ręcznik, a pod spodem nie miała nic prócz swoich ulubionych, czerwonych fig, obszytych kuszącą koronką. I o ile bielizny nie było jej wstyd, to już cięć na brzuchu owszem. Miała jednak dobry pretekst co do ich pojawienia się, a skoro w głowie już ułożyła dobrą wymówkę, nie obawiała się “co Lindsay sobie pomyśli”, bo wiedziała, że nie pomyśli zbyt wiele.

- Wiesz, jeśli chodzi o ubranie… To z odkrytym brzuchem odpada. Przed wyjazdem kot mnie podrapał, że nie wygląda to zbyt ciekawie - wzruszyła ramieniem, dla podkreślenia jak bardzo te ranki nie mają dla niej znaczenia. Były płytkimi cięciami, więc na podrapanie pasowały idealnie. Nawet gdyby Lewis sugerowała, że to cięcia, to Claire szybko wybiłaby to jej z głowy. “Cięcia? Na brzuchu? Jaki to ma sens, przecież tnie się żyły, a nie skórę!”. Ruda uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze szybko planowała. Była dobra w słowach i wymówkach. Szkoda tylko, że nie potrafiła na co dzień spontanicznie nimi żonglować, a jedynie w chwili, gdy czuła potrzebę, aby się bronić

Lindsay ochoczo przytaknęła kiedy Clair także nazwała Kennego aniołem. Nie była na tyle rozgarnięta, aby uznać to za nawet wyimaginowaną próbę odbicia jej chłopaka. Śmiechu też nie zrozumiała, ale przyjęła go za coś dobrego skoro nie towarzyszył temu żaden uszczypliwy komentarz, sama wciąż też z resztą się uśmiechała, aby po chwili zaklasnąć w dłonie.
- Koniec tego! Noc jeszcze młoda, a my w polu! Czas zajrzeć co tam skrywasz w swoich torbach, a ja zobaczę czy ewentualnie mam coś pasującego u siebie, aby dopełnić dzieła stworzenia bogini - zachichotała podniecona nadchodzącą wizją kolejnych zabiegów upiększających. Lindsay miała oczywisty zamiar wykazać się i na polu odzieżowym.
- Nie martw się! Mam nie tylko róże - powiedziała z powagą i już zaraz ruszyła na podbój swoich pokaźnych i wypchanych po brzegi toreb podróżnych. Claire uśmiechała się. Była nie tylko rozbawiona, ale i zadowolona. Beztroskie i infantylne podejście Lewis poprawiało jej humor. Czuła się lepiej i pewniej, była bardziej chętna do rozmowy choć brakowało jej rozrusznika w postaci alkoholu.
- Ulubiony kolor? Albo parę kolorów? Zaraz coś wybierzemy! - zawołała z drugiego pokoju.
- Zielony, fioletowy, beżowy, brązowy, szary… czarny? - odpowiedziała grzecznie w zamyśleniu.
- Nie jestem tak szczupła jak ty, raczej się w twoje nie wcisnę - dodała szybko. Miała europejskie 38. Podejrzewała, że blondynka jest chudsza co najmniej o rozmiar, jak nie dwa.
Ale Lindsay już nie słuchała tylko niosła naręcza ubrań w swoich zgrabnych ramionach.
- Mam tu trochę rzeczy, które mogą ci się spodobać- zaczeła, aby rzucić na podłogę zbieraninę biało-czarno-szarych ciuchów. Blondyna wyraźnie się przyłożyła i chociaż to usłyszała wybierając ze swoich rzeczy tylko kolory podane przez Claire. Innych nie było co mogło dawać do zrozumienia, że reszta była po prostu różowa.
W tym samym czasie Ruda wyciągnęła kilka swoich kreacji, aby móc zaprezentować je rozszalałej blondi.
Lindsay podeszła wpierw do rzeczy koleżanki i bardzo szybko jej wzrok padł na jeden konkretny fatałaszek. Zieloną sukienkę, która aż na chwilę odebrała Lewis mowę, a to był już nie lada wyczyn!
- Jezu Chryste! Skąd masz to dzieło?! Jest boska! Mieli różowe?! Będzie bajecznie wyglądać z twoimi włosami!- zapiszczała porywając sukienkę w ozdobione tipsami łapska. Chwilę przykładała ją po sobie zastanawiając się czy różowa wyglądałaby na niej dobrze po czym wepchnęła ją w ręce Claire.
- Ubieraj się! Szybko, szybko! Ja lecę po dodatki!
- Emm, ja… nie wiem...- wydukała oniemiała Lockhart, patrząc za wybiegającą jak strzała Lindsay, która latała w te i z powrotem, wąziutko przebierając zgrabnymi nóżkami. Claire naprawdę nie wiedziała skąd ta sukienka znalazła się w jej walizce, bo ona jej tam na pewno nie spakowała. Nie ubierała się tak, nigdy. Zawsze tylko spodnie. Mimo to uśmiechnęła się pod nosem, a zarazem poczuła ukłucie bólu. Był to zawód. Zielona sukienka była bowiem prezentem od taty, który kochał swą córkę ponad wszystko. Miała jego kolor włosów, jego uśmiech i wysublimowane poczucie humoru. Była jego oczkiem w głowie i starał się, aby była szczęśliwa. Claire było przykro, bo czuła, że go zawiodła. Musiał ogromnie cierpieć wiedząc, jakie jego córka ma problemy, a mimo to nie ukazywał nadopiekuńczości. Wiedział jak wiele czasu spędza z Deanem, być może wiedział więcej niż ruda myślała… Zawsze się uśmiechał, kiedy na pytanie “gdzie idzie” słyszał odpowiedź, że do Deana. Być może czuł ulgę, że jest w pobliżu ktoś kto potrafi sprawić, że jego córka jest szczęśliwsza niż na co dzień… Potokowi myśli towarzyszyło powolne zakładanie odzieży, Najpierw dobra do kompletu czerwony biustonosz, chcąc mieć tego wieczoru skompletowaną, kuszącą bieliznę, a nie jakiś nie do pary. Gdy to uczyniła, w sukienkę wślizgnęła się szybko, żeby być już gotową nim huragan w postaci Lindsay wróci do pokoju i zobaczy jej pocięty brzuch.

Lewis szybciutko przybiegła z obiecanymi dodatkami. Nie trzeba było czekać długo na efekt końcowy. Claire prezentowała się jak młoda bogini. Nie dość, że makijaż miała iście pokazowy to sama sukienka wraz z dobranymi przez blondynkę ozdobami przywodziła na myśl driadę. Lindsay nawet miała złote cieniutkie bransoletki na nogi, które teraz zdobiły kostki koleżanki.


Wyglądała lekko i zwiewnie, a nawet nieco dziko. Lewis aż klasnęła w dłonie z zachwytu.
- No laseczka! Wyglądasz jak złoto! Idziemy podbijać tę imprezę!
Claire zaśmiała się na bardzo krótko. Blondynka bowiem była naprawdę niemożliwa w swej ekscytacji. Lockhart jednak wciąż nie była pewna czy aby na pewno powinna się pokazywać innym na oczy, nie czuła się bowiem “chciana”. Co prawda zaproszenie miała od wielu chłopaków, ale po sytuacji z plaży wszystko co dalej potoczyło się niespodziewanie i wiele rzeczy się popsuło. Sięgnęła po iphone’a aby sprawdzić wiadomości, ale wciąż nie było zasięgu. Skrzywiła się lekko.
- W sumie… I tak nie ma zasięgu, a ty się napracowałaś - westchnęła niepewnie. Poczuła jak ciśnienie jej skacze, a serce zaczyna wygrywać coraz to szybsze rytmy. Nie chciała się przyznać, że się boi. Głównie odrzucenia i wyśmiania, ale miała też bardziej osobiste obawy. Wzięła kilka głębszych oddechów przymykając oczy i się uspokajając. Potem już tylko sięgnęła po szczotkę, aby przeczesać długie, lśniące miedzią i kasztanem włosy, po czym dała się porwać rozochoconej blondynce. “Boże, miej mnie w opiece”.
Blondyna cykała za to fotki koleżance pod każdym możliwym kątem i szczebiotała przy tym zachwycona rezultatem.
- No cholera z tymi drzewami! - mruknęła przekonując się na własnej skórze, że internetu dalej nie ma. Schowała więc telefon w kieszeń na tyłku, króciutkich jeansowych spodenek, które miała na sobie.
- To teraz ruszamy! Tylko przebiorę tę koszulkę, bo mnie jakiś fagas staranował i się ujebałem jak świnia- zakończyła zbierając resztę porozrzucanych ciuchów z podłogi i truchtając do pokoju, aby się przebrać.
- Ken powinien mu wyjechać z dyńki - oburzyła się Claire. W sumie nie spodziewała się, żeby inaczej zakończyła się ta historia, no chyba, że rzeczony “fagas” przeprosił. Królowa jest tylko jedna, przecież.
- Dobra! - próbowała dodać sobie otuchy i dawnej, utraconej energii. Musiała znowu stać się tą pewną i sugestywną dziewczyną, którą była. Tylko tym razem może jednak do wybranych jednostek… - Jestem gotowa! - zacisnęła dłonie i dała krok w kierunku drzwi. Cofnęła się szybko tylko na chwilę, aby rozpylić wokół siebie mgiełkę zapachu czekolady. Potem już tylko wsunęła buty na stopy i poczekała za Lewis, aby w jej towarzystwie opuścić domek. Sama jednak nie miała do tego odwagi
I ruszyły! Ku zabawie! Ale dla Lindsay to nie była ostatnia rozrywka tej nocy...

 
__________________
Once upon a time...

Ostatnio edytowane przez Okaryna : 25-06-2017 o 16:26.
Okaryna jest offline  
Stary 25-06-2017, 20:35   #34
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
feat. corax. Dzięki za świetny dialog i masę offtopowego funu przy pisaniu go :)

Czekał na tę imprezę odkąd wsiadł rano do autobusu. Wizualizował sobie nawet, że z Marty'm, Dean'em i Kenny'm chleją na umór, aż do zerwania filmu a potem leczą kaca-giganta, opowiadając sobie najbardziej żenujące historie z imprezy. Kto co nawywijał. I wszystko chuj strzelił, bo - jak to ładnie nazwała Vesna - zachciało im się bawić w rycerzy. Bo jebana w dupę Hart przez te wszystkie lata swojej marnej egzystencji nie potrafiła nauczyć się pływać. Kurwa, co za żałosny przypadek. Spieprzyła mu plany na wieczór, więc musiał znaleźć sobie zajęcie. Był w trakcie wybierania filmu, gdy przyczłapała ta życiowa pokraka. Danny nawet się do niej nie odezwał, odwracając ostenntacyjnie plecami i skupiając na tytułach. Na szczęście Hart polazła sobie gdzieś i został przed telewizorem sam. No, pomijając nowych "kolegów" w postaci ośmiu puszek Budweisera. Przy jego obecnym nastroju nawet lepsi, bo nie będą pierdolić bez ładu i składu.

Do czytnika wrzucił jakąś produkcję z Nicolasem Cage'em. "Drive Angry" czy jakoś tak. Kiedyś lubił oglądać filmy z tym aktorem, choć uważał go za gościa jednej miny i wiecznie smutnych oczu. Popijając piwo, całkiem dobrze bawił się na filmie. Pościgi, strzelaniny, skurwysyny - tak w skrócie można było go opisać. Przy paru scenach parsknął śmiechem, a i oko było na czym zawiesić, bo Cage'owi partnerowała zmysłowa Amber Heard. Do filmu pękło sześć Budków, więc w dobrym nastroju opuścił kantynę i ruszył na plażę w poszukiwaniu Anniki, w końcu mieli jeszcze wspólne plany tego wieczoru. Półmrok przechodził powoli w noc, gdy znalazł ją nieopodal ogniska. Wpatrywała się w wodę, jakby ktoś ją zahipnotyzował.
- Zgubiłaś tam coś? - Zapytał wesoło, zrównując się z nią i biorąc łyk piwa z puszki. Czuł już procenty hulające w krwioobiegu, ale nie był na tyle wstawiony, by się nie kontrolować. Jak to mówili w szkole - złapał dobry vibe.
Williams drgnęła słysząc głos Danny’ego. W zasadzie oczekiwała Jacka, z którym spędziła większość mijającego popołudnia i wieczoru.
- Zastanawiałeś się, czemu woda w nocy wydaje się niebezpieczna? - odwróciła wzrok ku koledze.
- Bo wydaje się mroczna, niczym nasze dusze, w których zawzięcie trzymamy to, czym nie chcemy się podzielić ze światem i boimy się, że pewnego dnia ten mrok się z nas wyleje i się w nim utopimy? - Zapytał w odpowiedzi. W sumie sam się zdziwił, że to powiedział, a tym bardziej się zdziwił, że to było pierwsze, co przyszło mu na myśl. Chyba za dużo dzisiaj rozmawiał z Vesną o poważnych rzeczach, albo to już alkohol zaczął budzić w nim domorosłego filozofa. - A co cię tak naszło na takie rozkminki? - Pociągnął kolejny łyk piwa i tylko odwrócił delikatnie głowę w stronę ogniska, gdy przez ujednolicony szum rozmów przebił się podniesiony głos Kena krzyczącego coś do kogoś.

Odpowiedzią było lekkie wzruszenie ramion:
- Normalnie nie mam czasu na to, więc teraz korzystam - Annika uśmiechnęła się choć Danny widział jedynie jej profil - Ale z tą ciemnością masz trochę racji. Przyroda jest majestatyczna, ale potrafi pokazać i ciemną stronę. Jak wszystko i wszyscy. Imprezka coś nie bardzo się kręci, hm? - w końcu odwróciła się ponownie ku przystojniakowi. - Dobrze się bawisz?
- Zajebiście. - Prychnął Calistri. - Ostatnie dwie godziny spędziłem na oglądaniu filmu w bawialni i chlaniu, mając za ścianą Kimberly, która przylazła z książką... Po prostu idealny początek wycieczki. A ty? Wszystko gra? - Spojrzał na nią, uśmiechając się lekko.
- Filmu? - Annika nie mogła się nie zdziwić. Siedział w zamkniętym pomieszczeniu i oglądał film zamiast … Kopnęła się w myślach. Przyroda nie jest dla każdego - Tak. Wszystko w porządku. Nie mogę się doczekać jutrzejszej wyprawy. Nosi mnie… - uśmiechnęła się, zakładając pasmo włosów za ucho.
- No filmu, nie chciałem siedzieć tutaj i patrzeć na te mordy, które jeszcze niedawno chciały spuścić mi wpierdol za niewinny żarcik - mruknął, wychylając z puszki. Na myśl o Kenie i Marty’m zaczął się agresywnie nakręcać, ale szybko stłamsił to w sobie. Były ważniejsze rzeczy. - No tak, wyprawa do lasu z Lambo… My też mieliśmy dzisiaj się wybrać, pamiętasz? - Poruszał miarowo brwiami, szczerząc się do niej.
- Mieliśmy. Myślałam, że zrezygnowałeś. - odpowiedziała tym samym uznając to za jakiś tajny znak, a Danny się zaśmiał.
- Musisz jeszcze trochę poćwiczyć poruszanie brwiami w rytm. Na razie słabo ci wychodzi - rzucił, po czym znów zaczął nimi ruszać, tym razem na przemian, jakby nad jego oczami pełzła jakaś wielka dżdżownica.
Williams nie wytrzymała i roześmiała się w głos:
- Daleko mi do mistrza, to fakt. To wpasowuje się w twój nick. - uśmiechnęła się szerzej, pokazując ponownie dołki w policzkach.
- Więc jak, wciąż zwarta i gotowa na epicki seks? - Puścił jej oczko i wyciągnął w jej stronę dłoń z puszką.
- Jasne - odmówiła gestem dłoni poczęstunku i sięgnęła po swój plecak. - Gotowy? Hmm… tak wiem… od urodzenia.
- Od przyrodzenia też. - Zaśmiał się. - Prowadź w to swoje specjalne miejsce.
Nie trzeba jej było dwa razy tego powtarzać.
Ruszyła sprężystym krokiem przed siebie, po chwili wyciągając dłoń do chłopaka:
- Chwyć mnie za rękę, żebyś się nie zgubił. No chyba, że zabrałeś chleb…
- Chleb? Sorry, ale nie zamierzam dokarmiać dzikich zwierząt
- rzucił, łapiąc ją za dłoń. Była ciepła i na swój sposób delikatna.

Szybka marszruta i przedzieranie się przez las, zarośla i krzaki nie nastrajały specjalnie romantycznie, a Calistri starał się nie zwracać na to specjalnej uwagi, bo i nie czuł się zbyt dobrze w otoczeniu natury po zmroku. Cokolwiek pouszyło w zaroślach, bądź wydało dziwny odgłos, Danny oglądał się, jakby właśnie podążał za nimi jakiś seryjny morderca.
Zdecydowanym plusem jednak było to, że wkrótce zostawili za sobą cały jazgot i dramaty licealne. Danny widział dziewczynę, która zdawała się znać ten las jak własną kieszeń. Jak to robiła nie wiadomo, byli tu zaledwie pół dnia. W końcu Annika zatrzymała się przyciągając Danny’ego, który stracił orientację i przyciągnęła go bliżej, wskazując niewielką polankę teraz oblaną srebrną poświatą księżyca. Danny nie miał pojęcia co to za roślinność, ale wielkie liście niemal zaścielały cały obszar.
- I jak? - w głosie Williams brzmiała duma.
- No… w sumie… może chyba być. - Calistri podrapał się po głowie. - Chociaż wolałbym jakieś przytulniejsze miejsce, na przykład mój pokój. No ale skoro chcesz pod gołym niebem, jak pan bóg przykazał… - Po tych słowach zbliżył się do niej, objął w pasie pod plecakiem i zaczął całować.
Dziewczyna na chwilę zesztywniała po czym lekko popychając Danny’ego w stronę wyglądającej na aksamitną roślinności, zaczęła nieco nieudolnie ściągać mu koszulkę. Pomógł jej w tym, a chwilę potem zrzucił z niej plecak i dobrał się do jej zwykłej bawełnianej koszulki, pod którą o zgrozo wyczuł również bawełniany, sportowy stanik. Annika nie zdawała sobie sprawy z sypialnianych subtelności. Kierowała się jakąś zawziętą determinacją, gdy raptownie oderwała się od ust Danny’ego i ukucnęła by szybko i bez kokieterii zacząć pozbawiać go również szortów wraz z bielizną. Chwilę później jej oczom ukazała się budząca do życia męskość chłopaka. Williams poczuła gorąco uderzające na policzki.
- Widzę, że znasz się na rzeczy - powiedział, uśmiechając się do niej i gładząc po policzku.
- Mhm - kiwnęła głową całkowicie pochłonięta widokiem. Na żywo widziała TO po raz pierwszy. Pamiętała jednak opracowania naukowe z zajęć wychowania seksualnego oraz fragmenty broszurki, którą ukradkiem przed ojcem zamówiła na Amazonie.
“How to tickle his pickle”...
Liczyła, że pamięta chociaż część porad.

Nieporadnie zabrała się do dzieła pobudzając Danny’ego i starając rozgrzać go do czerwoności ustami i dłońmi. Calistri cały czas na nią patrzył i czuł, jak z każdą chwilą wzbiera w nim coraz większe podniecenie. Annika robiła to inaczej, niż reszta dziewczyn, które zdążył zaliczyć w swojej karierze. Niby była bardziej nieporadna, ale jednak wiedziała, co robi. To było naprawdę podniecające.
W duchu dziewczyna odliczała, do chwili gdy Danny zacznie odlatywać. Podobno miało dziać się to szybko. Nie trwało długo, gdy zniercierpliwiona i nieco obolała od powtarzalnego ruchu, odsunęła się i zachęciła cicho podnieconego Danny’ego:
- Połóż się? - sama podniosła się niby to majstrując przy zapięciu swoich krótkich spodenek. Miała nadzieję, że Danny łyknie haczyk.
- Za chwilę - odparł i niemal zerwał z niej biustonosz, dopadając językiem do jej piersi. Ssał sutki przez krótką chwilę, jednocześnie rozpinając jej spodnie i zsuwając wraz z majtkami.
Nim zdołał się nacieszyć jej nagim ciałem, zniechęcona do subtelności jaką wg niej było jej dotychczasowe zachowanie, Annika podłożyła mu nogę i popchnęła na roślinne poszycie lasu. Poczuł lekkie z początku uczucie parzenia na skórze i nadchodzącą szybko falę szczypania, od porozkładanych przez dziewczynę wcześniej pokrzyw. Gdy zaskoczony chłopak szamotał się na ziemi, Annika podciągnęła spodenki i bieliznę, zgarnęła plecak i zaczęła zwiewać. Danny wyskoczył z tych krzaczorów jak poparzony (nota bene!), co chwilę rzucając głośne.
- Au, au, au, kurwa! - Założył szybko gacie na tyłek, jednak zrobił to tak nieporadnie, że wywalił się z powrotem w te parzące krzaki. - Pojebało cię, Annika?! - Krzyknął za nią, zbierając się na równe nogi.

Williams odbiegła w las lecz zatrzymała się tak by być ukrytą przed oczami kolegi a jednocześnie móc obserwować poczynania. Żałowała jedynie, że nie ma ze sobą kamerki…
Chłopak zebrał się w końcu, uzupełnił odzienie i ruszył (w jego mniemaniu) w drogę powrotną do obozu.
- Naprawdę zajebiście sobie ze mną pograłaś! Cieszysz się?! - Krzyknął, a jego szorstki głos odbił się echem od drzew. - I jak ja mam. kurwa, wrócić do ośrodka teraz?! Pojebało cię? Ale muszę przyznać, że lodzik był niczego sobie. - Zaśmiał się.
Odpowiedzi nie uzyskał, a nocna zwierzyna też nie kwapiła się do rozmowy z nastolatkiem.
Annika zaś ukryta pomiędzy drzewami, ubrała się w ciuchy wyciągnięte z plecaka. Musiała odczekać aż Danny ruszy się z miejsca “schadzki” by zabrać swoje bety.
- Poza tym, hej, mam twój stanik! - Danny chwycił go w dłoń i merdał nim nad głową, niczym flagą. - Jeśli tu nie przyjdziesz, to jutro rano cały obóz będzie wiedział, że cię puknąłem. Mam swoją pamiątkę! Swoją zdobycz! - Zarechotał, całując jedną z miseczek biustonosza.

Rozważając za i przeciw, Annika dopięła plecak. Widziała, że Calistri jest nieco podminowany i niepewny. Postanowiła odczekać jeszcze chwilę, aż chłopak...zmięknie. Danny chodził w tę i wewtę po tym polu jakiegoś zielska i machał stanikiem, jakby był po srogich grzybach, ale Annika się nie pojawiła.
- No dobra, jak tam chcesz. Zabieram zdobycz ze sobą i spadam. Najwyżej coś mnie zeżre po drodze. Będziesz się cieszyć, nie?! - Krzyknął.
Pytanie ją zastanowiło.
Czy cieszyłaby się, gdy coś stało się chłopakowi?
Nie zwracał na nią kompletnie uwagi przez cały czas liceum, ale skoczył na pierwszą okazję seksu.
Był słaby - jakby słyszała słowa ojca. A potem “przeżyją najsilniejsi, najbardziej przystosowani”.
Zostawić go samego w lesie?
A jeśli się zgubi, ciamajda?
Z pewnością ktoś widział jak odchodzą razem.
Zaszeleściła krzakami by odstraszyć Danny’ego, który kierował się w zupełnie przeciwnym kierunku niż leżał obóz.
- Ok, to ja tu sobie po prostu odpocznę! - Daniel położył się na trawie i założył dłonie za głową. Nawet, jeśli Annika była już daleko, to chyba nic go nie zje, jak się do rana zdrzemnie w lesie. Kiedyś coś tam słyszał, że wilki nie podchodziły do człowieka, jak nie były głodne, ale czy w tych lasach były wilki? Nie wiedział. Trzeba się było, kurwa, uczyć, jełopie, pomyślał, patrząc w niebo. Oczywiście próbował ją sprowokować. Jeśli się nie pojawi, to w jakiś sposób będzie próbował dotrzeć do obozu. Oby Ken głośno krzyczał tej nocy, może ktoś zasłuży sobie na wpierdol. Oby!

Annika wciąż obserwowała chłopaka.
Cierpliwość była cnotą.
W końcu Danny ruszył kuperek z ziemi i ruszył niepewnie przed siebie. Annika zastanawiała się jak to jest, nie wiedzieć nic o lesie… To musiało być tak jak bycie niewidomym albo upośledzonym.
Gdy Danny oddalił się od polanki wróciła i zebrała tshirt i ruszyła śladem Danny’ego.
Dała mu chwilę by pobłądził zupełnie i zaczął doceniać miejsce, w którym był, by w końcu z tyłu spomiędzy zarośli cicho mruknąć:
- Wracasz do domu? Masz dość obozu? - lekko żartując i próbując nie brzmieć ironicznie.
- Bardzo zabawne. Pokaż się, do cholery - mruknął, zastygnąwszy w miejscu. Rozglądał się, ale nigdzie nie mógł jej wypatrzyć.
- Oddaj stanik! - mruknęła stanowczo.
- Wyjdziesz, to oddam - odparł, wciąż zerkając w stronę ciemnych drzew.
- Chcesz się dalej włóczyć po nocy? Może pozwolę ci wleźć w kolejne pokrzywy albo bagienko?
- Jak tam chcesz, nawet jeśli tutaj zostanę do rana, to ktoś się zorientuje, że mnie nie ma. Przyjdą mnie szukać
- odrzekł.
- Kto? Musieliby ściągać straż leśną chyba. Oddawaj!
- Może od razu przybrzeżną, co?
- Zaśmiał się. - Bez przesady. Przestań się bawić, wyjdź i się dogadamy. A jeśli nie chcesz, to mnie po prostu zostaw tutaj i tyle. Może jakieś zwierzątko będzie miało miłą kolację, albo śniadanie - rzucił, starając się uderzyć w wesoły ton, choć do śmiechu to mu nie było.
- Właśnie się dogadujemy. Oddaj stanik i cię wyprowadzę. Będziesz mógł spokojnie znaleźć inną ofiarę.
- Oddam, jak wyjdziesz. Nie będę rzucać w krzaki, nie gram w baseball, tylko w piłkę
- odparł.
- To połóż na ziemi. I odejdź na północ. - Annika ugryzła się w język.
- No północ to nas zaraz zastanie, jak nie wyjdziesz - powiedział, prychając. - Nie ma mowy. Wychodzisz i stanik jest twój. Nie wychodzisz, to wracaj sobie do Brooksa…
- Kariery jako negocjator nie zrobisz. Słowo skauta, że zabiorę cię do obozu. Chociaż Ty i tak będziesz rozsiewał ploty. - uśmiechnęła się ironicznie - Niezależnie od tego, czy ci pomogę czy nie, nie, Danny?
- Aż tak bardzo się tym przejmujesz? Przecież to koniec szkoły, a ty i tak zawsze trzymałaś się gdzieś z boku. Co cię obchodzi opinia innych? - Prychnął, rozkładając ręce. Powąchał przy okazji stanik. - Świetnie pachnie ten twój ciuszek, ładny proszek… albo perfumy.
- Jesteś głąbem, wiesz o tym? - Annika wylazła spomiędzy zarośli ubrana w identyczną koszulkę jaką z niej wcześniej ściągnął i stanęła z rękoma opartymi na biodrach. - I do tego nawet nie zauważasz, jak krzywdzisz innych. - wyciągnęła rękę po stanik. - Oddawaj.
- Nie powiedziałaś nic, czego już bym wcześniej nie słyszał. Prowadź do obozu, jak już będziemy blisko, dostaniesz stanik. I nie pisnę o nas słowa - rzucił.
- Wiem. I to jest najbardziej przerażające w tym wszystkim, Danny. - odparła zagadkowo - Stanik najpierw. A potem poprowadzę Cię za rączkę. - kiwnęła palcami.
- Nie potrzebuję cię już dotykać - odparł z kamiennym wyrazem twarzy. - Stanik dostaniesz przy obozie, obiecuję. Wiem, masz za nic to, co powiedziałem, bo przecież jestem głąbem, ale dotrzymam słowa.
- Przez cztery lata liceum nie pokazałeś ani raz, że warto wierzyć w twoje słowa.
- Annika podeszła kilka kroków bliżej wypatrując okazji do “przejęcia” stanika - Dlaczego miałbyś się nagle zmienić? Bo się boisz? Bo to nowa dla Ciebie sytuacja?
- I kto to mówi? Przecież ty mnie w ogóle nie znasz!
- Prychnął.- I nie, nie boję się, po prostu dbam o swoje interesy. Prowadź do obozu, potem dostaniesz stanik i możemy się nie znać - powiedział to z pewnością w głosie.
- A może znam Cię lepiej niż Ci się zdaje, hm? To, że Ty nie zauważasz innych, nie znaczy, że oni Cię nie widzą - Annika ponownie skróciła dystans - Oddawaj stanik. Ten las ma szesnaście tysięcy kwadratowych powierzchni. Żyją tu różne drapieżniki:wilki, niedźwiedzie, rosomaki, dziki a nawet rysie. Zastanów się jak szybko możesz liczyć na odnalezienie…

Calistri przeanalizował szybko sytuację. Sam na pewno nie trafi do obozu, byli zbyt daleko, a on się już zdążył dobrze zakręcić i nawet nie wiedział, w którą stronę iść. Takie licytowanie się w kółko mogło w końcu sprowadzić jakieś drapieżniki, co tylko pogorszyłoby ich sytuację, a Danny chciał jeszcze pożyć, miał karierę do zrobienia.
- Masz ten stanik i już nie płacz... - rzucił go w jej stronę. - A teraz, tak jak obiecałaś, prowadź do obozu...
Miał dość. Zapowiadało się fajnie, ale oczywiście musiała wszystko spierdolić. Kolejna nauka na przyszłość - nie zadawać się ze świruskami. Czuł nieprzyjemne pieczenie na plecach, miał tylko nadzieję, że jutro mu się nie pogorszy.
- Ok - Annika, która rozważała właśnie rzucenie się na Danny’ego i próbę wyrwania ciucha, z ulgą chwyciła stanik. Obawiała się jego utraty. Kosztował sporo i był jej ulubionym. Nie zważając na wcześniejsze słowa Danny’ego chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą:
- Uważaj… - mruknęła jeszcze tylko - … i nie bierz gorącego prysznica jak wrócimy.
- Trzeba było mnie nie wrzucać w te krzaczory - odburknął. - Myślałem, że chcesz fajnie spędzić ten wieczór, a nie odpierdalać takie hece… - Pokręcił głową, krzywiąc się.
- Trzeba było nie traktować mnie jak głupiej gęsi - Williams pokazała mu po dorosłemu język. Nie mógł go w ciemnościach zobaczyć. Przez chwilę przedzierali się przez chaszcze w milczeniu.
- Masz jakieś koleżanki? Takie wiesz, co nie zaliczyłeś ich?
- A po co ci ta wiedza?
- Danny uniół brew.
- Jestem ciekawa - wzruszyła ramionami - A to chyba nie jakaś wielka tajemnica,co?
- Nie wiem, czy mam takie, których nie pukałem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem zbytnio
- odparł, wzruszywszy ramionami.
- Aha. A takie co puknąłeś? Długo się z nimi przyjaźnisz po pukaniu? Ej! W ogóle co to za określenie?! Pukać?- oburzyła się Annika. - Puknąć to się można w glowę. Tyle określeń jest. Serio?!
- Boże, ale ty jesteś czepialska
- odburknął Calistri. - Pukać to słowo jak każde inne, wolałabyś, żebym bardziej wulgarnie wyskoczył? Zresztą… nieważne. Nie przyjaźnię się z dziewczynami, które pukam.
- Czemu?
- Bo nie
- odparł, prychając. - Zaliczam jakąś i biorę się za następną, a z moimi predyspozycjami to nie jest trudne. Ale czasami trafiają się takie zimne ryby, które nie chcą dać się przekonać, więc olewam i znajduję sobie nowy cel. Nic na siłę.
- Aha.
- Annika dumała przez chwilę nad słowami kolegi, ściskając jego dłoń w swojej. - To musi być bardzo samotne. - dodała w końcu ze współczuciem w głosie.
- Skoro tak mówisz. Ja nie czuję się samotny, czuję się spełniony - odrzekł pewnie, choć nie była to prawda. Nie zamierzał się jednak zwierzać komuś, kto zaciągnął go do lasu i wrzucił w jakieś pokrzywy czy inne badziewie.
- Spełniony? Przecież nie… no wiesz… - Annika rzuciła z lekkim popłochem w głosie.
- Co nie?
Williams zatrzymała się w pół kroku i obróciła do Danny’ego:
- Nooooo…. - zrobiła ruch dłonią w okolicach podbrzusza chłopaka - nie doznałeś spełnienia. - wydukała ostrożnie.
- A to niby ja cię uważam za głupią gęś, tak? - Westchnął. - Nie chodziło mi o to spełnienie, chociaż akurat to też w tym lubię. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Poza tym zawsze możesz dokończyć, co zaczęłaś.
- A ty tylko o jednym!
- fuknęła rozeźlona, że dała się głupio podejść. Wyrwała dłoń z jego dłoni i rozpoczęła marsz na nowo.
- To ty zaczęłaś dobierać się do mnie pierwsza- rzucił wesoło, rozkładając ręce i ruszając za nią szybkim krokiem. - I to ja powinienem być teraz obrażony.
- To sobie bądź. Najwyraźniej nie można pogadać bez propozycji… - odburknęła i przyspieszyła jeszcze bardziej.
- O czym chcesz gadać z głąbem? - Zapytał, doganiając ją. Ta rozmowa zaczynała go bawić.
Annika ponownie wyhamowała w miejscu i z błyskiem w oku się obróciła:
- Jesteś głąbem. - potwierdziła - I w dodatku słabeuszem. Próbuję doszukać się czegoś co by temu zaprzeczyło. - machnęła rękami w powietrzu.
- To nie szukaj, bo się jeszcze zgubisz. - Danny puścił jej oczko.
- Ha! Czyli jednak to całe przedstawienie o słowie honoru i obietnicach to była czcza gadanina. - z Anniki nagle opadło napięcie. Jednak instynkty jej nie zawiodły.
- Nie, oddałbym ci ten stanik, gdybyś mnie doprowadziła… znaczy, do obozu - powiedział, drapiąc się palcem po brwi.
- Żal mi Cię, Danny. - uspokojona Annika stwierdziła na nowo ze współczuciem. - Obyś doznał spełnienia we wszystkim. - zakręciła długie włosy w samonoszący węzeł i zaczęła na nowo przedzierać się przez krzaczory.
- Tak jest, Ciociu Dobra Rada. - Zasalutował jej i już bez słowa ruszył w stronę obozu, nie odnosząc się do pierwszej części jej wypowiedzi.

Miał totalnie w dupie, co o nim myśli, zwłaszcza, że nic o nim nie wiedziała. Nic ponad to, co sam pokazywał, a co było tylko zagrywką pod publiczkę na którą wszyscy się łapali. Na jakiej podstawie tak go żałowała? Bo zaliczał panienki na lewo i prawo, po czym przestawał się nimi interesować? Wielka obrończyni moralności i znawczyni ludzkich charakterów i zachowań. Myślał, że jest inna, ale się pomylił, więc nie było sensu niczego między nimi kombinować. Niech sobie żyje w tym swoim świecie pełnym ptaszków (dobre sobie), trawki, motylków i zielonych drzewek. Z Brooksem na pewno się dogadają, w końcu on też był inteligentny inaczej.

Ledwo wrócili do obozu, a Danny bez słowa pożegnania ruszył do domku. Przebrał się w świeży t-shirt, łyknął dwa paracetamole (chociaż i tak nie liczył, że plecom się jakoś diametralnie po tym poprawi) i usiadł na chwilę na łóżku, rozmyślając nad dalszymi ruchami. Z okolic jeziora wciąż dochodziły go stłumione odgłosy bawiących się ziomków, ale nie zamierzał tam iść. Znając życie, Kenny pewnie już się mocno zaprawił i mogłoby mu się przypomnieć, że jednak miał spuścić mu łomot, a tym razem nauczyciele raczej by nie intereweniowali. Spojrzał na zegarek - dochodziła północ, więc noc była jeszcze młoda. Odpowiednio młoda, by odwiedzić Kate. Przepłukał gardło Plaxem, żeby mu nie waliło z gęby piwem, zgarnął z portfela kondoma i wyszedł z domku. Ostrożnie, ale i nie wywołując niepotrzebnego wrażenia, że gdzieś się skrada, ruszył w stronę sypialni anglistki, obserwując otoczenie. Miał nadzieję, że wyczerpał już na dzisiaj limit pojebanych sytuacji i nikt go nie przyczai.

Pani Marshall zajmowała ostatni domek patrząc od masztu, więc obejrzawszy się raz jeszcze wszedł na schody najciszej jak umiał i nacisnął na klamkę. Uśmiechnął się do siebie, gdy ustąpiła. Wślizgnął się do środka, czyniąc jak najmniej hałasu i od razu po zamknięciu drzwi na klucz, który musiała celowo zostawić w zamku, spytał szeptem.
- Kate?
Pod oknem naprzeciwko wejścia, na łóżku wychwycił jakiś ruch.
- Nie śpię, czekałam na ciebie. - Wyszeptała kobieta. - Dlaczego tak późno?
- Chciałem zachować pozory w grupie
- odparł Danny, ruszając w jej stronę. Jak zwykle skłamał, ale przecież nie musiała wiedzieć o wszystkim.
- Nikt cię nie widział? - Zapytała, siadając na łóżku i opierając się o wezgłowie. W tym świetle Calistri zobaczył, że nie miała biustonosza. Dwie ciężkie, duże piersi odcinały się wyraźnie na tle reszty ciała.
- Nie sądzę - odrzekł, zrzucając z siebie koszulkę i rozwiązując sznurki szortów.
Chwilę później, zupełnie nagi, dopadł do niej, całując namiętnie, a ona nie była mu dłużna, przyciągając go do siebie, jakby był jej najcenniejszym skarbem. Jej ciało pachniało jakimiś świetnymi, jabłkowymi perfumami, które tylko wzmogły jego podniecenie. Dłonie chłopaka szybko powędrowały na wielkie piersi, a następnie niżej, do ciepłego i śliskiego krocza nauczycielki. Napędzany pożądaniem, nie myślał już o ludziach przy ognisku, o tym, co wydarzyło się wcześniej na plaży i w lesie, z Anniką. Odpłynął zupełnie, mając zamiar dać tej kobiecie tyle rozkoszy, ile z siebie wykrzesa, a potem wymknąć się do swojego domku pod osłoną nocy. Fantastyczny seks z Kate miał być przyjemnym zwieńczeniem tego chujowego dnia.
 
Kenshi jest offline  
Stary 27-06-2017, 20:11   #35
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ken opierniczył trzy kiełbachy, w tym jedną zasypaną w dziwnym szaro-brązowym proszku, który nie był popiołem. Następnie wypił niemal galon coca-coli zero, w międzyczasie piekąc pianki dla swojej dziuni. Siedział niby w grupie, ale jednak na uboczu. Mrukliwy i milczący.
Blondyna podeszła do swojego boja kołysząć zgrabnym tyłkiem pokazowo, ale za nic miała wzrok innych. Rzuciła się od tyłu na plecy Kennego i zawiesiła na jego ramieniu jak wyjątkowo ciężka i nieporęczna torba.
- I jak tam pianki Misiu?
- Skwara jak ta lala… - odparł bez entuzjazmu wielkolud, pokazując na kijku skarmelizowany z wierzchu łakoć. - W środku pewnie niezła magma… hue hue.
Wzięła piankę w swoje szpony, które nieźle sprawowały się też jako szczypce do podniesienia gorących rzeczy. Podmuchała na nią nieco po czym zjadła przygotowaną przez futbolistę skwarkę ze smakiem.
- O boże! Najlepsza na tym świecie! Tylko ty umiesz robić takie cuda - pochwaliła kiwając z uznaniem głową i oblizując jeszcze palce z pozostałości karmelu.
Przygłupi Larkins uśmiechnął się czule do swojej jedynej, zgarniając ją łapskiem jak orangutan, przytulając do szerokiej piersi.
- Chcesz jeszcze jedną? Zajebałem całe opakowanie i przypierdole każdemu, kto będzie rościł sobie choćby do tego… eee... talku z wnętrza… - Wyjąwszy z kieszeni telefon, na którego ekranie widać było zaschniętą rzęsę z jeziora, sprawdził godzinę i czy aby na pewno nie było tu internetu.
Kurwa… nie było.
- a co ty tu masz? - zapytała przyglądając się opakowaniu o którym wspomniał Kenny i zanim ten odpowiedział zanurzyła paluch we wnętrzu torebki i nabrała na palec dosyć dużą ilość szaro-brązowego proszku po czym wsadziła go do ust. Skrzywiła się nieznacznie. Myślała, że to cukier puder! Może był już przeterminowany?
- Nie miałem gdzie przesypać swój proszek z proteinami… więc wsypałem do pianek… hue hue… bo w pokoju mam taki słój… kilogramowy - mruknął dumnie sportowiec.
- W ogóle mała… tak se myślałem o tym, co mi mówiłaś nad wodą… o interencie i drzewach. Myślisz, że jakby je tak wyciąć… zrobić taką ścieżkę w lesie… to by się znalazła jedna krecha? Co by na fejsa można było wejść…
Zerkneła na niego dalej memlając językiem chcąć pozbyć się smaku czekolady z języka, nie po to chciała piankę, aby jej tu z innym smakiem się wpierdalać! Zamarła w połowie ruchu kiedy sportowiec począł mówić. Zerwała się zaraz na równe nogi zapominając całkowicie o swoich kubkach smakowych i stanęła przed Larkinsem po czym chwyciła go dłońmi za twarz ściskając nieco, pochylając się przy tym i prezentując swoje wielkie cycki, które wręcz błagały o nieco wolności.
- Misiu! Jesteś genialny! Ale.. jak my to zrobimy? Widziałeś jaki ten las duży?
- No kurwa… no nie wiem no… może nie trzeba przecinać się przez cały las… tylko tak wiesz… tak dotąd o tam gdzie najdalej oczy sięgają… jak się to nazywa, no wiesz taka kreska tam daleko ooo jak się patrzy nie? To nie powinno być takie trudne. - Nadział na kijek dwie pianki i zawiesił je nad ogniem. - Nie chce mi się tutaj siedzieć… muzy nie ma, cycków nie ma… alkohol się zaraz skończy i będą zamulać. Do chuja to nie podobne.
- Co? Ty chcesz się przekopywać do końca świata?! Przecież to nie jest możliwe! Musimy wymyślić coś innego Misiek - powiedziała siadając obok niego i podpierając głowę na rękach a te zaś na kolanach i myśląc intensywnie.
- Wiesz co? Myślę, że chuj z tego.. Ale! Chyba mam inny pomysł! Skoro i tak tu wieje chujnią to co ty na to, aby się gdzieś przejść? - spojrzała na Kennego swoimi niebieskimi ślepiami pod wachlarzem omaskarowanych na grubo rzęs.
Ken nie sądził, że jego oczy potrafią widzieć tak daleko, ale skoro jego Misia tak twierdziła, to znaczy, że była to prawda. Chłopak zdawał sobie sprawę, że był debilem… wszyscy mu o tym przypominali, więc zawierzał w intelekt swoich bliskich, całkowicie się im podporządkowując.
- Przejść? Że do miasta chcesz kopsnąć? Ale ja nie wiem gdzie tu jest najbliższa dzielnia… - odparł zatroskany, rozglądając się dookoła i pilnując by biodra partnerki, nie zasłaniały mu ważnych widoków, jakimi były karmelizujące się pianki.
- No co ty! romantyczny bądź! Chodź przejdziemy się po lesie nocą jak w tych zajebistych filmach romantycznych- rozmarzyła się uczepiając ramienia swojego chłopaka.
Jak on kurwa nie lubił filmów romantycznych. Nigdy nie wiedział o co w nich chodzi... kto z kim i dlaczego. No ja pierdole to matematyka przy tym to pikuś!
- E… no dobra… trzymaj jedna dla ciebie. - Pokazał jej patyk, zdmuchując podpaloną końcówkę. - Tylko ciemno jest… jesteś pewna, że chcesz się szargać po chwastach? - Footballista nie wiedział, czy w lesie rosną chwasty, ale wolał uprzedzić, by później nie było na niego.
- Od czego mamy latarki w komórkach! - podekscytowała się już swoim pomysłem, ale pianką nie pogardziła. Chwyciła kolejny łakoć, który zaoferował jej jej Misiu i zjadła ze smakiem lekko patrząc język i podniebienie, ale smak był tego wart!
- To już wstawaj! Idziemy! - jęczała ciągnąc lubego za umięśnione ramię samej wstając już z miejsca.
Przegłosowany Ken, posłusznie wstał, zjadając swój dymiący, marshmallowy kwadracik, jak prowadzone na powrózku ciele, poszło za swoją panią.


Bez słowa oddalili się w las. Nie, że ktoś by za nimi tęsknił. Wszyscy albo chlali, albo się ruchali po krzakach. Muzyki prawie w ogóle nie było… internetu też nie. Larkins nie miał co robić. Gdyby był grill pewnie zostałby jak zwykle zatrudniony w roli kucharza, bo pieszczenie na ruszcie wychodziło mu tak samo zajebiście jak bycie sportowcem. Tutaj jednak było ognisko i każdy ciułał własny badyl z kiełbą, jakby to był jebany puchar mistrzów świata w tryskaniu spermą na odległość.
- Przynajmniej robali nie ma… hue hue - odezwał się chłopak po pewnym czasie, spokojnego marszu przez iglastą ściółkę i znikome, romantyczne widoki czarnego, jak dupa murzyna, lasu.
Para zakochanych nie miała bladego pojęcia gdzie i po co szli, ale chyba nie zdawali sobie sprawy z własnej głupoty i poziomu bezsensu zaistniałą sytuacją.
A Lindsay klepała jak najęta do swojego Misiaczka-Pysiaczka-Piździaczka jakby jutra nie było i mieli jej wrzucić limity na ilość wypowiadanych słów. O swoich paznokciach, o kremach, o makijażu, o akcji w domku z Claire, jak ją ubrała, umalowała, przekonała i jaka to nie jest zajebista jako negocjator i może by kiedyś zaczęła pracę jako medytator czy jak temu tam co gada z na ten przykład ludźmi co chcą skoczyć z mostu i mówią im, że to zgoła chujowy pomysł. Paplała też o swoim zostawionym w domu piesku o imieniu Księżniczka marki Yorkshire Terrier, a raczej terror jakby go z pewnością ochrzcił Ken. Nie zabrakło też wielu innych wspaniałych tematów, ale tych można by już zaoszczędzić czytelnikowi. W lesie było ciemno jak w… bardzo ciemno (jak ktoś zgadnie do czego tu piję to ma reputkę!), ale to nie zrażało parki do zapuszczania się coraz dalej i dalej, bez wyraźnego celu. Nie było nawet jakoś źle, gdyż radośnie kroczyli po całkiem szerokiej wydeptanej przez ludzi, zwierzęta oraz zapewne samochody leśniczych, ścieżce.
W końcu jednak blondynka ocknęła się ze swojego gadatliwego transu i rozejrzała dookoła.
- Misiu, a my to gdzie tak właściwie jesteśmy?
Ken najchętniej by odpowiedział, że w piekle, ale był miłym, uczynnym i grzecznie wychowanym młodym mężczyzną, więc powiedział tylko - chuj wie - po czym sprawdził, czy ma internet.
Nie miał.
- Swoją drogą… skoro jesteśmy w lesie to myślisz, że rosną w nim grzyby? Te takie wiesz co to indianie je gotują i później mają odpały? Takiej marychy to nie wezme bo to wiadomo, że sztuczny koks i w moczu pewnie da się wykryć… ale taki grzyb? Zjarałbym takiego, czy tam upichcił… - zmienił szybko temat, dziękując wspaniałemu i miłosiernemu Jezusowi, że nie musiał już słuchać o nowej technice hybrydowania paznokci.
Zmrużyła swoje podkreślone kredką oczy i wpatrywała się w swojego chłopaka wyraźnie wprawiając chomiczka w kołowrotku w jej głowie w ruch.
- Myślisz, że taki grzyb to ma gluten?
- A co ja wikipedia?... ale skoro nawet pędzle do makijażu je mają… oczywiście, nie te których ty używasz… - Bezmózgi sportowiec wykazał się dobrą pamięcią co do preferencji make-upowej swojej ukochanej. - Ale jak je zjaramy to pewnie wyparuje, nie? Hue hue
- A może da się je wygotować? Jak myślisz? Tak jak czasami brud ze starych prześcieradeł.. czy coś tam - Lindsay zastanawiała się długo i co niecodzienne w prawie całkowitej ciszy - Ale jeśli ci zależy to mogę pomóc ci szukać! Potem się dowiemy od innych jak z tym glutenem, a jak nie to zjesz sam, ale będzie zakaz całowania mnie przez 24 godziny!
I tak miał zakaz przez makijaż, więc nie robiło mu to jakiejś wielkiej różnicy. Pojęczał jednak chwile, by nie było, że “źle” zareagował i foch przez następny tydzień, po czym pokiwał w zrezygnowaniu głową i ruszył przed siebie.
- Tylko… jak poznamy, że te grzyby to te z halunami?
- No jak to jak? Będą świecić w ciemność! - powiedziała bez chwili namysłu, ale z całkowitą pewnością w głosie.
Chłopak rozejrzał się wokoło, marszcząc czoło w “skupieniu”. - To… tu ich nie ma… idziemy dalej.[/i] - Wziął pod rękę swoją dziunię, pomagając jej iść przez las na gigantycznych szpilach.
A internetu… jak nie było, tak ni ma.
- Czuję się jak poszukiwacz skarbu! Mam nawet taką bluzeczkę co by pasowała wiesz? Mogłabym być drugą Larą Croft tylko lepiej ubraną! Oczywiście też nie byłabym za tymi szarymi i burymi kolorami, są chujowe. Co myślisz o różach? Czekaj, Poświęcę nam. Uważaj na korzenie. Boże, ale tutaj brudno! Słyszałeś to? To na pewno jelonek! Mogłabym być też księżniczką Disneya! W dzień księżniczka, a w nocy poszukiwaczka skarbu. Ty! Tam coś zaświeciło! a nie, to tylko butelka. Kurczę chyba chujnia z tymi grzybami. Wiesz, że ostatnio widziałam taki super szampon co sprawia, że nawet rozdwojone końcówki się ze sobą scalają? Mam na sobie nową szminkę, co o niej sądzisz? Nie jest zbyt dziwkarska? - trajkotała w najlepsze.
- Larą, Barbie, a nawet Maryją Najświętszą Panienką mogłabyś być - przytakiwał, dzielnie nie słuchając słowotoku jaki wylewał się z wymalowanych, i to o wiele po za linię, ust. - Najlepiej ci w nudach mała… ale różowy też jest sponio, hue hue… kurwa jaki syf, w lesie jesteśmy, chuje, butelki wyrzucają, no co za świat, co za ludzie, wiocha pierdolona, Meksyk… mówie ci… dobrze, że ten mur zbudują, bo kurwa ja pierdole co za dzikusy z tych arabusów. Czy to ten nowy marcz Jeffrego Starra? - Popatrzył jej na wargi, po czym kiwnął z aprobatą. -No spoko na tobie leży… nic tylko całować. - Ale całowac wcale nie chciał, bo zaraz by był wymalowany jak pedał… No offence. Geje są spoko, ale no kurwa, no... potem tego skurwysyństwa zmyć nie może, nawet mydło nie pomaga.
Lindsay zachichotała usatysfakcjonowana odpowiedziami swojego misiaczka i trajkotała dalej jak najęta, a biedny Larkins był zmuszony każdy tekst skomentować chociaż jednym słowem, aby dziunia nie przywaliła się, że ten znów nie słucha.
Nie wiedzieli ile czasu minęło, ale w końcu nawet cheerlederka zmartwiła się brakiem ogrzybienia.
- Misiu, w tym lesie to chyba nic nie ma, może wracajmy, co? - zaczęła marudzić.
- Ta… możemy... - odparł ledwo żywy siłacz.
Problem polegał w tym, że ani on, ani ona nie wiedzieli gdzie byli. A telefony niedługo im się rozładowały, pozostawiając parę w całkowitych ciemnościach.
Internetu i grzybów, nie znaleźli.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 05-07-2017 o 16:16.
sunellica jest offline  
Stary 28-06-2017, 11:58   #36
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Zirytowana wydarzeniami z Dannym Annika przeszła zamaszystym krokiem przez okolice jeziorka, rozglądając się za Brooksem. Nie mogąc go znaleźć usiadła na chwilę na drewnianym molo i wyciągnęła niedopalonego skręta. Wpatrując się w ciemną obecnie taflę jeziora, zamajtała nogami i zaciągnęła się powoli, na spokojnie już teraz smakując każdy buch.

Myślała o tym co powiedział głąb.
Że wody są w nocy niebezpieczne, o duszach i mroku w nich.

Leżąc na drewnianym pomoście z ręką pod głową wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. Podejrzewała, że głąb miał nieco racji, ale zioło zaczęło tłumić jej myśli, które przewijały się powoli i leniwie. Nie wiedziała czemu nastrój jej siadł więc na poprawę humoru zaczęła znaną wyliczankę:

~ Alioth, Dubhe, Merak... ~

Mrucząc pod nosem do samej siebie, poczuła się pokrzepiona. Nadchodzący sen zmusił ją jednak do zebrania się i poczłapania do chatki, gdy po drodze spotkała Brooksa. Leżąc na drewnianym pomoście, leniwie gadali o przetrwaniu. Przez ziołową chmurę była przekonana, że uwaliła się na łóżko, wtulając w swój plecak. W rzeczywistości wciąż leżała w ramionach Jacka, czując się bezpiecznie i błogo. Nie była pewna czy to przez ziolo czy przez Brooksa, ale nie była też w stanie się w to zagłebiać.

Pod powiekami przemykały jej obrazy prastarego lasu, a ostatnia myśl przez odpłynięciem w ramiona Orfeusza dotyczyła nadchodzącej wyprawy....
 

Ostatnio edytowane przez corax : 30-06-2017 o 07:11. Powód: Edytka by dopasować logikę wydarzeń do posta z Pipem :)
corax jest offline  
Stary 28-06-2017, 17:37   #37
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
ft. Nami, dialogu część pierwsza, czyli seks Deana z Claire pod oknami pani Hoy

Noc już całkowicie przykryła Beaver Creek Resort, kiedy Dean przypomniał sobie o głównym powodzie, dlaczego zdecydował się na wyjazd. Uśmiechnął się po drodze do kilku osób, zamienił z każdym kilka zdań, po czym zapalił papierosa. Spojrzał w kierunku domków dla nauczycieli. Czy Hoy znajdowała się w swoim? Były to godziny, w których zwykle zapewne już spała. Jednak dzisiejsza noc nie była zwyczajna. Stara nauczycielka na pewno nie mogła zasnąć ze świadomością imprezujących niedaleko uczniów. To i tak cud, że zgodziła się na imprezę w jej obecnej formie, jednak van der Veen podejrzewał, że fizyczka nie poddała się kompletnie. Zwłaszcza po incydencie z Kimberly i Dannym. Musiała czuwać.

Dean nie żegnał się z nikim, bo nie chciał, aby jego nieobecność została odnotowana. Ruszył w bok, niby z powodu potrzeby fizjologicznej, po czym skierował się pomiędzy boisko do siatkówki plażowej, a pole namiotowe. Za tym drugim znajdowały się drzewa otulające od tyłu siedziby belfrów. Zdawały się dobrą kryjówką.

Chwycił gitarę mocno niczym oręż. W środku wciąż znajdowały się narkotyki. Gdyby ktoś go teraz nakrył, wyglądałby jak zabłąkany muzyk. Plecak mógłby go zdradzić, więc cieszył się, że zostawił go w pokoju. Natomiast instrument na pierwszy rzut oka zdawał się kompletnie niewinny.

Van der Veen przykucnął pod jednym z dębów, chowając się za szerokim, rozłożystym krzewem. Obserwował domek Hoy. Czekał na jakikolwiek znak życia z jej strony. Zapalenie świateł, odblask lornetki, ruch zasłon. Cokolwiek, co pozwoli mu zdecydować, czy stara jędza znajduje się wewnątrz.

Claire odkąd tylko pojawiła się na miejscu imprezy, zerkała na chłopaka co jakiś czas. Wielokrotnie miała zamiar podejść i zagadać, ale za każdym razem paraliżował ją strach. W głowie układała cały dialog, jaki mógłby się odbyć, ale nie miała odwagi nawet by zacząć. Bała się, że Dean publicznie ją wyśmieje lub zacznie głośno wytykać grzechy przeszłości, że pozwoli aby wszyscy słyszeli i śmiejąc się wytykali ją palcami. Nie była pewna czy on też na nią zerka, więc jej pewność siebie drastycznie zmalała. Gdy tylko zauważyła jak blondyn odchodzi, postanowiła po cichu udać się za nim.

Nawet gdyby się okazało, że Holender poszedł na potajemnie spotkanie z inną dziewczyną, nie miałaby mu tego za złe. Rozumiała, że był zły i wybaczyłaby mu wszystko. Zależało jej na nim, choć na temat miłości wypowiedzieć się nie mogła. Nie wiedziała co do niego czuje prócz tego, że go potrzebowała. Pociągał ją. Stąpała cicho, zachowując bezpieczną odległość. Nie wiedziała jak zacząć, wciąż czuła lęk. Kiedy chłopak się zatrzymał obserwując nauczycielskie domki, domyśliła się. Chciała jakoś zacząć, zagadać, ale nerwy zabrały jej mowę. Gdy była już blisko, położyła rękę na jego ramieniu.
- Dean… - szepnęła uroczo, stojąc tuż za nim.

Van der Veen drgnął i stłumił krzyk ostatkiem siły woli. Czuł krew pulsującą w skroniach oraz wyrzut adrenaliny z nadnerczy. Jego serce łomotało szybko i głośno. Do tej pory tkwił w stanie kompletnej medytacji i skupienia, ale nieoczekiwany szept wydał mu się równie głośny, co wystrzał ze strzelby. Czy był bezpieczny? Co się dzieje? Kto go nakrył? Rumieniec pokrył policzki chłopaka.
- C-claire? - zapytał w szoku. Co ona tu robiła?

Dziewczyna podskoczyła niemal niezauważalnie. Jego reakcja sprawiła, że sama się poddenerwowała. Błyskawicznie kucnęła, zniżając się do pozycji Holendra. Minęło zaledwie parę sekund, a Claire była już blisko niego, tuż obok, wpasowując się do sytuacji. Spojrzała na chłopaka i zawiesiła wzrok na jego twarzy.
- Dean, przepraszam. Przepraszam za to, jaka jestem - ściszyła głos, a słowa toczyły się same, płynąc z jej ślicznych ust. Serce waliło jak oszalałe, wystukując coraz to szybsze rytmy.
- Chcę być z tobą. Tak jak obiecałam - westchnęła z trudem - Nie jesteś sam z tym wszystkim. Masz mnie, zawsze masz mnie - Claire chciała chwycić go za rękę, ale nie potrafiła. Trzymała dłonie na sukience, ściskając jej materiał. Jasne oczy patrzyły na twarz chłopaka. Oczekiwały reakcji z niemałym przerażeniem.

Dean miał w głowie pustkę. Lockhart wyglądała tak ślicznie w zielonej sukience i makijażu podkreślającym urodę. Jej cera ładnie, delikatnie błyszczała w świetle księżyca. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją tak zjawiskową. Zdał sobie również sprawę z tego, że tęsknił za nią przez ten cały czas. Nie wiedział, co powiedzieć. Co czuć. Złościć się? Uśmiechnąć? Przysunął się i po prostu przytulił mocno Claire. Nie chciał przepraszać, ani słuchać przeprosin. W tym momencie jedynie cieszył się, że pomimo ostatnich zdarzeń i tak znaczył dla niej na tyle dużo, że zdecydowała się zaryzykować. Przyszła i stanęła po jego stronie. Choć równie dobrze mogła udać się do Hoy i zdradzić go w przypływie złości. Jednak nie zrobiła tego. To dużo znaczyło dla van der Veena.


Podobnie jak dla niej to, co zrobił on. Wszystkie obawy Claire prysły, pozostawiając po sobie jedynie uczucie ulgi. W jego objęciach czuła się bezpiecznie, jakby silne ramiona były ochronną bańką, która nie dopuści do niej złego. Uśmiechnęła się odwzajemniając uścisk, choć w tej pozycji nie mógł tego widzieć. Myśli Claire były chaotyczne, a ich ogrom mieszał nieustannie w kotle emocji. Wtuliła twarz w szyję chłopaka, łaskocząc skórę ciepłym oddechem. Gdy przymknęła oczy czuła bicie jego serca, które zdradzało iskrzące uczucia. Zawsze gdy byli na tyle blisko siebie, czuła pożądanie. To nie narastało stopniowo, a pojawiało się nagle. Zawsze było im ze sobą dobrze, przynajmniej na tyle, że nie potrafili z tego rezygnować. Był w tym ogień, siła i zachłanność, która eksponowali niemal przy każdym spotkaniu. Claire pamiętała ten dotyk, siłę z jaką potrafił ją porywać. Miękkimi wargami musnęła szyję, w którą była wtulona. Ponowiła pocałunek wędrując wyżej, składając go na jego żuchwie, policzku i brodzie. Choć zbliżała się coraz bardziej do ust, nie było w tym ani nachalności, ani pośpiechu. Zazwyczaj sposób, w jaki dochodziło do zbliżenia był bardziej porywczy i bezpośredni niż to, co dawała od siebie teraz.

Dean nie wiedział, kiedy jego dłonie ześlizgnęły się niżej. Poczuł ciepły, przyjemny dotyk ud dziewczyny. Włożył ręce pod sukienkę i mocno zacisnął je na biodrach dziewczyny. Sukienka znacząco krępowała jego ruchy, ale jednocześnie nakręcało go to.
- Powinniśmy później poważnie porozmawiać - szepnął. Jego ton zabrzmiał bardziej oschle, niż zamierzał. Zaraz po tym wpił się w jej usta. Tym razem nie brakowało uczucia.
Dla Claire nieważne było później, tylko teraz. Nie przejęła się tonem, w jakim słowa zostały wypowiedziane. Mógłby nawet ją popchnąć, ale jeśli po tym by pocałował z taką namiętnością, jak teraz, wcale by się nie zmartwiła. Kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Wspięła się z gracją na palcach stóp, by naprzeć na Deana swoim ciałem, dotknąć piersiami jego torsu. Błąkające się po udach Claire dłonie, zachęcamy do tego, by usiąść okrakiem na biodrach Holendra. Wplotła smukłe palce w jasne włosy, masując skórę głowy. Jej usta rozwarły się, by pogłębić pocałunek, móc pieścić językiem jego wargi, pozwolić aby wszedł głębiej. Wolną ręką podciągnęła sukienkę lekko w górę, pozwalając na swobodniejsza wędrówkę jego rąk. Zrobiło jej się gorąco, poczuła ucisk między nogami. Nie zatrzymywała się, chłonąc pocałunkami jego smak. Czuła zapach spalonych ziół i wypitego alkoholu, ale wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Chciała poczuć więcej, nie mogła tego przerwać. Wokół niej unosił się aromat czekolady, przypominający woń domowego ciepła. Dla niej ten moment był już chwilą, w której nie chciałaby się zatrzymać. Wsunela chłodne dłonie pod koszulę, delikatnie przesuwając rękami po nagim torsie i plecach.

To właśnie dlatego Dean za każdym razem wracał do Claire.

Holender naparł ciałem na dziewczynę, przez co położyła się na kanciastych, uwierających kamieniach i gałązkach. Zanim zdążyła pomyśleć, że jest niewygodnie, ujrzała wyraz oczu chłopaka. Był skupiony, a jednocześnie nieobecny. Jakby ogarnęła go gorączka. Opadł na nią, całując smukłą szyję, lecz wtedy... zdali sobie sprawę, że powierzchnia jest nierówna. Wpierw lekko stoczyli się, a potem już kompletnie przeturlali się tych kilka metrów, aż natrafili na barierę - domek Hoy.

Lockhart oparła się o jego ścianę, kiedy Dean nieco wycofał się. Mocno pochwycił kolana dziewczyny i rozwarł je. Zaczął obsypywać pocałunkami wewnętrzną powierzchnię prawego uda. Z każdym dotykiem ust i języka stawał się coraz bardziej pewny siebie, energiczny, prawie że agresywny. Lekko kąsał, ssał, delikatnie pocierał zarostem. Kiedy dotarł bardzo blisko... nie uczynił tego, czego Claire mogłaby się spodziewać. Droczył się, bawił. Tym razem zaczął się oddalać, pieszcząc lewe udo. W tym samym czasie prawe trzymał tak mocno, że prawie bolało. Dziewczyna syknęła i westchnęła natychmiast. Uwielbiała to czuć, odrobinę bólu i podniecenia. Mógł robić z nią co chciał i gdzie chciał, bo dla niej najważniejsze było to uczucie przyjemności, które uzależniło ją od Holendra. Każdy jego dotyk i posunięcie były jak narkotyk, miała wrażenie, że jest na haju, że odpływa i traci zmysły.

Dean robił to wszystko, czego przed wieloma laty nauczyła go Francesca, córka właściciela apartamentu w Neapolu. Dzięki niej Dean potrafił uwrażliwić zmysły kochanki do tego stopnia, że niespieszne muśnięcie było w stanie wywołać rozkosz tak głęboką, że prawie bolesną. Van der Veen nie potrafił kochać się szybko, czy też może raczej - nie chciał. Wolał powolne, ekstatyczne tortury, które doprowadzały do szaleństwa. Jednak nigdy wcześniej nie przeprowadzał ich tuż pod oknem znienawidzonej fizyczki. Wystarczyłoby, aby nauczycielka wychyliła się, aby wszystko ujrzała. Ta świadomość dodawała zabawie swoistego, ekscytującego niuansu. Było to lekką przesadą i dużym ryzykiem, choć Claire zdawała się tym nie przejmować jakoś nadmiernie. Wszyscy w sumie kręcili się na plaży i szczerze wątpiła, że ktokolwiek chciałby przechodzić koło lokum pieprzonej gwiazdy śmierci, która zamieniłaby te dzieciaki w kupę antymaterii, gdyby tylko Juliusz Cezar, Dyrektor ich szkoły, dał znak jakim był odwrócony w dół kciuk. Zignorowała więc ten fakt cichym zaśmianiem się, które i tak szybko zastąpione zostało jęknięciem. Z każdym następnym pocałunkiem blondyna, Claire uśmiechała się coraz szerzej, jednocześnie mocno gryząc dolną wargę. Dean doprowadzał ją do granicy wytrzymałości, a trzeba przyznać, że pod względem seksualnym ruda miała bardzo słabą wolę. Jej nogi były niespokojne, a mięśnie napinały się z każdą chwilą coraz częściej. Oddech przyspieszył na tyle, że oddychała płytko, pomiędzy jękami pełnymi ekstazy. Gdyby nie fakt, że znała go już jakiś czas i nie był to ich pierwszy raz, pomyślałaby, że ktoś dosypał jej narkotyku do piwa. Nie mogła wytrzymać dłużej tego, co robił, nawet nie chciała. Pragnęła więcej, miała nadzieję, że rozerwie ją na kawałki. Nachyliła się do niego, aby móc pociągnąć w swoją stronę. Jej usta wpiły się mocno w jego wargi, pieszcząc je z ogromną zachłannością. Ręce Claire pognały do spodni Holendra, aby rozprawić się z każdą przeszkodą, dzielącą ją od tego, czego pragnęła najbardziej. Z dziką zawziętością szarpała zapięcie, a to ustąpiło szybko, nie sprawiając jej najmniejszych problemów. Oderwała się od jego ust, aby spojrzeć na niego, przyjrzeć się twarzy, spojrzeniu. Nie trwało to długo, była cała rozpalona, patrzyła na niego spod mgiełki podekscytowania, a jej piersi unosiły się miarowo, chcąc uciec zza dekoltu sukienki.
- Pieprz mnie - wyszeptała wpół przytomnym głosem, otulając dłońmi jego ciepłe policzki, aby ponownie zanurzyć się w pocałunku. Oplotła nogi wokół pasa chłopaka, aby nie mógł ponownie uciec do swoich zabaw. Choć wciąż miała na sobie koronkową, czerwoną bieliznę nie przeszkadzało jej to aby otrzeć się o niego i poczuć granice podniecenia, do jakiej go doprowadziła.

Dean zagryzł swoją dłoń. Bardzo mocno, prawie do krwi. Wciąż był bardzo młody i tego typu zabawy wykańczały go tak samo, jak Claire. A może i bardziej. Musiał walczyć z podnieceniem, a widok pięknej dziewczyny z każdą chwilą coraz bardziej go pokonywał. Piekący ból ręki pozwalał chociaż na minimalne otrzeźwienie.
- Idę - rzekł, tłumiąc jęknięcie, gdy nogi Lockhart oplotły go wokół pasa. Tego było za dużo. - Możesz uznać to za karę - dodał, z trudem odciągając wzrok od koronkowej, czerwonej bielizny.

Być może wpierw naprawdę planował rozpalić Claire, po czym zostawić ją w akcie zemsty. Ale teraz wystarczyło na niego spojrzeć, aby mieć pewność, że nie będzie w stanie. Jego samozaparcie topniało niczym kostka lodu wrzucona w żar ognistego wulkanu.

Patrzyła na niego z trudem oddychając. I tak była pewna, że w ostateczności nie ma z nią żadnych szans. Ulegnie, jak ulegał zawsze. Tak by było, gdyby nie fakt, że ona wciąż czuła się winna a on… przypomniał jej o tym. Chwilę tak leżała, czując bliskość i ciało Deana, czując jak silnie jest wzburzony, że gdyby się uwzięła, to miałby siłę by się w nią wbić. Po kilkunastu uderzeniach serca, niechętnie zwolniła uścisk nóg, pocałowała go krótko w usta. Chciała więcej, tego mógł być pewien. Była zawsze niewyżyta.
- Okej… okej... - wysapał szeptem, potem powtórzyła jeszcze ze trzy razy, zakrywając na nowo nogi sukienką Pozwoliła na to, aby z niej zszedł, nie zatrzymywała go, choć bardzo go pragnęła. Pozwoliła jednak by choć raz była tak jak on tego chce, a nie ona. Dyszała ciężko, umierała z duchoty i gorąca. Podciągnęła się na rękach siadając prosto, opierając się plecami o ścianę. Musiała ochłonąć, pozbyć się tej chęci, która sprawiała, że miałaby wybuchnąć.

Mina Deana jasno wyrażała niedowierzanie. Błyskawicznie naparł na Claire. Przycisnął ją tym samym do ściany, nie dając jej nawet chwili na odpoczynek. Czuł na sobie rozkoszną miękkość jej piersi. Pocałował ją mocno i agresywnie. Język wsunął się w usta Lockhart, jak gdyby już nigdy więcej mieli się nie spotkać. Dziewczyna była tym na tyle zaskoczona, że nawet nie zdążyła zareagować.
- Myślałem, że nie pozwolisz mi odejść - szepnął jej do ucha. Zsunął spodnie, odsłaniając tym samym ich pulsującą krwią zawartość. - Nie jestem taki dobry, jak myślałem - szepnął do ucha z uwodzicielską żałością.
- Dean, przestań… - poprosiła niepewnie, kiedy jej rozwarte usta łapały haust powietrza, jeden za drugim. Ta zabawa robiła z nią coś, czego nie potrafiła nawet opisać, ale miała ochotę wyjść z siebie i stanąć obok, rozerwać się na pół. Jego ręce powędrowały na plecy dziewczyny. Dość sprawnie rozpiął stanik, chcąc wydobyć na światło księżyca te dwa, pachnące czekoladą cuda. - Makijaż... sukienka, w której nigdy wcześniej cię nie widziałem… nawet te bransolety na kostkach - westchnął. - Twoja tajna broń zadziałała - uśmiechnął się zanim znów obsypał jej szyję pocałunkami. - Przepadłem.
- Dean, proszę... - jęknęła bez żadnego przekonania. Sama nie wiedziała czemu chce, żeby przestał, być może po prostu to to miejsce, wspomniane wyrzuty sumienia lub myśl, jak bardzo prawdopodobne jest, że się nią bawi. Ambiwalentne uczucia przez pewien czas nie pozwalały jej się skupić. Błądziła między “tak i “nie”, czując przyjemne mrowienie na ciele, z każdym kolejnym muśnięciem jego ust. Poddała się. Jej napięte mięśnie rozluźniły się, a wycofana postawa bez odwzajemnienia pieszczot szybko odeszła w zapomnienie. Rozwarła nogi, którymi ponownie oplotła go w pasie. Przycisnęła ciało do bioder, kolejny raz wyczuwając jego podniecenie. Odchyliła głowę do tyłu, pozwalając aby pocałunki odnalazły drogę do piersi. Nie zdążyła nawet dobrze się opanować, kiedy po jej głowie znów płynęła myśl o tym, z jaką siłą w nią wchodzi. Aż w końcu ta zamieniła się w czyn.
Dean zmieniał tempo i intensywność. Raz jego ruchy były silne i szybkie, a potem nagle wolne, czułe i jakby leniwe. Przyssał się do lewego sutka Claire, po czym zostawił go i wpił się w jej usta.
- Dobrze? - zapytał czule. Trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu doszło między nimi do jakiegokolwiek rodzaju niezgody. I to nie była trywialna kłótnia o niepozmywane naczynia, a coś znacznie poważniejszego. Claire nie pamiętała teraz o tym. Była w błogim stanie, skupiając się na przyjemności, jaką jej dawał. Zachowywali się nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie, ale o tym pewnie pomyślą dopiero później. To był ten moment kiedy mówi, że go kocha. Nie wyskoczyła jednak z tym pomiędzy kolejnymi posunięciami. Choć z jej gardła wydobywał się pomruk rozkoszy, Claire powstrzymywała się, aby nie być głośna. Kiedy bywali sami w domu, nie musiała się hamować, a jej jęki były jak wspomnienie dźwięków z pierwszego filmu porno obejrzanego po kryjomu. Czy było jej dobrze? Zastanawiała się przez chwilę, czemu w ogóle pyta. Myślał, że kiedykolwiek nie było?
- Zawsze - westchnęła odrywając się od pocałunku, chcąc spojrzeć na jego twarz. Jej usta wciąż były rozwarte, głodne utraconego tchu, choć o nadającej połysk pomadce można było zapomnieć. Pragnąc czuć go mocniej i głębiej wprawiała biodra w miarowy ruch, dopasowując się rytmem do pchnięć chłopaka. Osiągała szczyt przyjemności.

Strużka potu spłynęła po czole Deana. Złote pasemka w tęczówkach jego oczu zdawały się błyszczeć w półmroku, który otulał ich niczym kołdra. Ciepło jego ciała mieszało się z żarem Claire. Trzymał w dłoni zerwaną z jej ciała, czerwoną bieliznę niczym trofeum.
Wyszedł z niej, po czym natarł palcami, poruszając nimi bardzo szybko i głęboko. Wreszcie ponownie wszedł, tym razem inną częścią ciała. Trzy gwałtowne ruchy wystarczyły, aby jego umysł rozdarła implozja przyjemności. Jęknął, po czym wgryzł się w jej bark, raniąc prawie do krwi. Musiał zasłonić jej usta dłonią, aby nie krzyknęła. Ekstaza pulsowała w jego skroniach, a oczy zaszły białą mgiełką. Choć skończył, to jeszcze z niej nie wychodził. Zamiast tego zaczął pieścić językiem obwódki obu sutków dziewczyny. Uśmiechała się lekko zagryzając wargę. Była ogromnie usatysfakcjonowana, wciąż czując go w sobie oraz ból w okolicy obojczyka. Pulsował przyjemnie, przedłużając stopniowo opadającą ekscytację. Przymknęła oczy wzdychając bardzo głęboko. Piersi, którymi wciąż się bawił, uniosły się wysoko i opadły po dłuższej chwili. Położyła rękę na jego skroni i przeczesała palcami jasne włosy. Czuła się tak niesamowicie wspaniale, że w myślach miała same pozytywne słowa. Po pewnej chwili zaśmiała się słodko.
- Przestań, łaskoczesz! - rzuciła rozbawiona, wiercąc się przez krótki moment. Wciąż się uśmiechała, była naprawdę zadowolona i nie dało się tego nie zauważyć. Nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia, pewnie chciała coś powiedzieć, ale po prostu patrzyła z uśmiechem, głaszcząc jego włosy. Wreszcie Dean przerwał pieszczoty i wstał. Podciągnął spodnie i doprowadził się do porządku. Podał rękę dziewczynie, aby pomóc jej podnieść się.
- Zaraz wracam - rzekł. Po chwili wrócił z gitarą, która została kilka metrów dalej. - Czas zemsty - uśmiechnął się do Claire. - Wywabisz ją jakoś? - szepnął, zagryzając wargę. Cieszył się i wydawał bardzo szczęśliwy… zupełnie jak po fantastycznym seksie. Chyba zapomniał, że z Claire takie zabawy były normą.

- Dean. Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? - spytała poważnie wciąż otrzepując się z piachu i kurzu. Nie odebrała swojej bielizny, zostawiając mu ją na pamiątkę. Poprawiła jedynie sukienkę, co by zakrywała co potrzeba, bo tak wypadało.
- Jeśli ona umrze lub cię złapią, to zniszczysz sobie życie. Wiem, że masz problemy z czytaniem i wątpisz w swoją przyszłość, ale ja ci pomogę. Nie tylko z fizyką, z każdym przedmiotem i problemem, abyś mógł przez to przebrnąć i wygrać. Dla mnie nie jesteś słaby ani głupi. Jesteś wartościową osobą - uśmiechnęła się subtelnie zbliżając się bardziej i objęła chłopaka za szyję.
- Ja…. - zawiesiła na chwilę głos. Poczuł mocne uderzenia serca Claire. Był to moment, w którym niemal słyszy jej słowa, mimo iż ta milczała pewien czas - ...martwię się o ciebie. Chcę tylko żebyś był szczęśliwy, a nie cierpiał - zakończyła tym samym odrywając się od niego na odległość wyciągniętych rąk i uśmiechnęła się ciepło przyglądając się jego twarzy. Może nie było to do końca to, co chciała powiedzieć, ale wciąż stanowiło prawdę.
- Czy nie wszyscy tego chcemy? - odparł van der Veen. Spiekł go rumieniec, gdy Claire tak bezceremonialnie chlusnęła mu jego wadami i kompleksami w twarz. - Claire… czy przyszłaś tu tylko dla seksu? Nie pomożesz mi?
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej, choć może powinna się obrazić, że w ogóle śmiał tak pomyśleć.
- Naprawdę tak o mnie myślisz? - przesunęła kciukiem po jego policzku.
- Przyszłam, bo zależy mi na tobie. Pomogę, jeśli się uprzesz. Boję się tylko ze będziesz tego żałował. - nie mogła przestać gładzić jego policzka, dotykać skroni, włosów. Wspierała go uśmiechem, chcąc by wiedział, że ma ją po swojej stronie.
- Masz wymyśloną historyjkę? - zapytał Dean. - Coś wiarygodnego?
Oddanie Claire miało dla niego duże znaczenie. Miał nadzieję, że dziewczyna nie ucieknie w ostatniej chwili sprzed domku Hoy. To, że miała odwagę kochać się z nim tuż pod oknem fizyczki nie znaczyło jeszcze, że w tej sprawie wykaże się równie silnymi nerwami.
Claire kiwnęła twierdząco głową.
- Chłopaki piją przy pomoście i skaczą do wody. Powiem, że boję się, że zrobią… lub już zrobili coś głupiego, bo nigdzie nie mogę znaleźć Kimberly. Po tym, co Danny odpierdolił, to ta flądra pewnie poleci z wywieszonym jęzorem. Chyba by chora była gdyby się w centrum uwagi nie znalazła… Co prawda zepsuję imprezę innym, ale nie wiem… Bardzo cię oni obchodzą? - zrobiła uroczą minę niewiniątka i zatrzepotała rzęsami jak Lindsay.
Dean nie był arcymistrzem zła i inni tak właściwie trochę go obchodzili, ale nie chciał wyjść na mięczaka.
- W ogóle - pokręcił głową z uśmiechem. - Oprócz tego powiedz, że ktoś cię potrącił i dlatego twoja sukienka jest w takim stanie - uśmiechnął się półgębkiem. - Dobrze, że trochę nad nią popracowaliśmy - pocałował ją w policzek. Zaśmiała się i kiwnęła głową, po czym go wyminęła. Nawet nie próbowała nabierać oddechów, aby się uspokoić. Pewnie, że nerwy ją zżerały, była wręcz ich niewolnicą. Stwierdziła jednak, że to dobrze mówić nieskładnie, plątać się w słowach i być na skraju omdlenia. Spojrzała jeszcze na swoją kieckę, która była wymemłana i nadawała się do prania. Tak, chyba było wszystko w porządku. Z niemałym lękiem uniosła w górę rękę i zapukała do drzwi. Najpierw dwa razy, z kulturą, ale potem stwierdziła, że to chyba nie jest normalne, aby zdenerwowany uczeń był kulturalny. Zaczęła więc walić natarczywie, póki pani Hoy nie otworzyła. Nawet nie planowała dać dojść jej do słowa, bo od razu zaczęła panikować. Chyba samo to, że musiała kłamać, wprawiło ją w zdenerwowanie. Na szczęście w tym przypadku było pożądane. Miała nadzieję, że uda jej się złapać Panią Hoy na haczyk.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 28-06-2017 o 18:04.
Ombrose jest offline  
Stary 28-06-2017, 17:46   #38
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
ft Ombrose, cz 2 "Przegoń Gada wokół kampusu, Claire"

Chwilę później Claire usłyszała szczęk zamku i drzwi otworzyły się energicznie, a na progu, niczym zjawa, stanęła wybudzona ze snu pani Hoy w różowym szlafroku, który był chyba na nią o numer za duży. Przyciskając jedną żylastą dłoń do krtani, a drugą obejmując się w pasie patrzyła na Claire z dziwnym skrzywieniem na twarzy, jakby właśnie dostała wylewu krwi do mózgu.
- Co się stało, dziecko?! - Zapytała w końcu skrzekliwym, podniesionym głosem. - Czy ty wiesz, która jest godzina? Jeśli to są jakieś żarty...
- Pani profesor, chłopaki… Chłopaki piją nad wodą! Ale to, to naprawdę nie tak, że nie mogą, to znaczy pani powiedziała, że nie mogą, ale ja po prostu się przestraszyłam, po tym jak Danny wrzucił Kim do wody i mało się nie utopiła, a teraz jak przechodziłam to mnie zaczepili i zaczęli szarpać i się bałam, że mnie chwycą i tak jak ją wrzucą! - jej słowa były bez ładu i składu, choć miały swoją wartościową treść.
- A potem jak uciekłam to zdałam sobie sprawę, że Kimberly Hart nigdzie nie ma, wychodziła z pokoju na imprezę, ja wyszłam godzinę po niej i nigdzie jej nie było! Proszę panią profesor, jeśli oni tam znowu, jakąś dziewczynę do wody wrzucą? Wszyscy są nietrzeźwi, to jakieś zoo, istne zoo! Niech pani coś zrobi, oni tylko pani się boją i słuchają! Inni nauczyciele na wszystko pozwalają i jedynym skutkiem tego będzie piętnowanie mnie bo skarżę, a nie egzekwowanie bezpieczeństwa i przestrzeganie podstawowych zasad! - skamlała niczym porzucony na ulicy pies i nawet oczy jej się zaszkliły, choć chyba niekoniecznie ze smutku. W szkole pokazywała się jako mądra dziewczyna, podobnie jak Kim, chociaż Hart była lepsza. Jej jojczenie było więc wielce prawdopodobne, tym bardziej, że przecież miała potarganą i brudną sukienkę.
- Piją nad wodą?! Chociaż im zabroniłam? Niech ja ich tylko dorwę w swoje ręce! - Warknęła rozeźlona i wypadła najpierw na werandę, a potem zbiegła po schodach w równie różowych, pluszowych kapciach, nie zamykając nawet za sobą drzwi. - Prowadź, dziecko, pokaż mi dokładnie, gdzie są te łachudry!

Claire wcięło totalnie. Stała przez chwilę jak sztywny kołek, doznając przerażenia i stresu. Zrobiło jej się niedobrze, mimo iż była już w połowie sukcesu. Patrzyła otępiale na nauczycielkę, która w końcu ją wyminęła i kazała się prowadzić… No tak i kto teraz dostanie wpierdol, Dean? Kto będzie miał przerąbane? No i… Jeśli naprawdę zrobisz jej krzywdę, Dean? Chciałabym, żebyś tego nie robił. Błagam cię, zrezygnuj. Claire miała w głowie przeróżne myśli, aż w końcu spojrzała na Deana ze zbolałą miną. Widział to po jej twarzy, mimice i w jej oczach. Widział, jak bardzo źle się czuje z myślą, co stanie się potem. Stąd też zaszklone oczy; ze strachu. Czuła się bardzo źle, mimo iż nie tak dawno było wspaniale. Gdy tylko stanie się coś złego, na pewno nigdy sobie tego nie wybaczy. Nie będzie umiała z tym żyć. Nie będzie już nawet chciała.
- Dobrze - odparła drżącym głosem i poszła razem z Panią Hoy. Nie spieszyła się, aby Dean miał dużo czasu. Miała jednak cichą nadzieję, że wykorzysta go na przemyślenie i zrezygnuje. Że prócz o sobie, pomyśli też o niej. Chciałaby by o niej myślał…

Dean bardzo intensywnie myślał o Lockhart. Był jej niesamowicie wdzięczny za to, że tak sprawnie wykiwała Hoy. Dostrzegł jej minę kipiącą przerażeniem. Zdawała się tak bardzo realistyczna, że po prostu nie mogła być jedynie grą aktorską. Miał nadzieję, że Claire da sobie radę zarówno z fizyczką, jak i własnym strachem. Poświęcenie z jej strony było w tej sprawie ogromne. Rudowłosej naprawdę musiało być przykro z powodu sceny w lesie z Martym. A może chciała podziękować mu za to, co wydarzyło się przed chwilką? Van der Veen źle się czuł z tym, jak bardzo Lockhart musiała przeżywać tę akcję, jednak był pewien, że sobie poradzi. Musiała.

Szybkim susem wskoczył do otwartego domku. Nawet nie musiał korzystać z wytrycha. Zapalił latarkę w komórce, chcąc jak najszybciej odnaleźć fiolki z insuliną. Nie musiał długo szukać, gdyż odnalazł je w środkowej szufladzie szafki nocnej stojącej przy łóżku, leżące sobie na złożonych w kostkę dżinsowych spodniach Hoy.
Van der Veen spieszył się, lecz jednocześnie starał się nic nie stłuc. Położył gitarę, wyjął z niej fiolki morfiny. Na szczęście nie biły zbite. Dean zaszedł tak daleko, że zaczął podejrzewać, że coś musi teraz nagle spieprzyć się widowiskowo. Jednak na szczęście ten pesymizm okazał się bezzasadny. Ustawił i odbezpieczył osiem fiolek insuliny. Z każdej usunął połowę zawartości strzykawką. Uzupełnił ją, zużywając cztery pojemniki morfiny z dziesięciu, które posiadał. Miał nadzieję, że to wystarczy, by Hoy zaczęła skakać na haju przy wszystkich. Z drugiej strony chciał zostawić choć dwie nietknięte porcje hormonu na wypadek, gdyby życie nauczycielki okazało się naprawdę zagrożone. Oznaczył je pociągnięciem paznokcia na etykiecie.

Ustawił zmodyfikowane lekarstwo tak, jak wcześniej stało i zamknął za sobą szufladę. Misja wykonana. Szybko opuścił domek Hoy i w krzakach na jego tyłach umieścił pozostałych sześć fiolek morfiny z powrotem w gitarze. Czuł rumieńce na twarzy. Nie mógł uwierzyć, że się udało! A to wszystko dzięki Claire! Zakopał płytko pod ziemią cztery puste pojemniki i ruszył z uśmiechem przed siebie.

Tymczasem Claire szła niespiesznym krokiem, co jakiś czas oglądając się za siebie i sprawdzając, jaki dystans dzieli ją od domku Pani Hoy. Tak bardzo nie chciała, żeby Dean to robił, że aż z nerwów zaczeło kręcić jej się w głowie. Trzymała się jednak i szła obok podkurwionej nauczycielki. Próbowała znaleźć w niej coś, co by zmyło jej wyrzuty sumienia. Jakiś haczyk świadczący o tym, że ona sobie na to zasłużyła.
- Skoro idziemy już tak razem… - niepewnie próbowała rozpocząć rozmowę, było jej trochę głupio. Zaczęła zastanawiać się dłużej nad tym, co w końcu powiedzieć, aż w pewnym momencie okazało się, że tak długo myśli, iż jej słowa były już dalekie w czasie. Nie wiedziała, czy warto dokończyć, bo brzmiałoby to jak osobna myśl, a nie kontynuacja.
- … czemu Pani tak bardzo się o nas martwi? - spytała, choć szybko zdała sobie sprawę z tego, jakie to było głupie. Miała ochotę walnąć się w czoło. Przecież była pedagogiem, nauczycielem, opiekunem tego gównianego zlotu bachorów. Nawet jeśli się nie martwiła, to była to dobra okazja by udawać przejęcie, a tak naprawdę pastwić się nad dzieciakami. Musiała sprostować to pytanie.

- To znaczy, proszę mnie nie zrozumieć źle, pani profesor, ale mam wrażenie, że tylko pani się nami przejmuje w stopniu większym, niż inni… Choć nie rozumiem dlaczego musi pani powiadomić ojca Kimberly? Ona bardzo się tym przejęła, a podtopienie nie było jej winą przecież… Nie powinno się informować tylko rodziców Danny’ego, a jej odpuścić? Niech pani jej daruje… Tata Hart jest bardzo surowy, będzie na nią zły. Czy to jej wina, że nie umie pływać? - tor myśli Claire diametralnie się zmienił. Niestety obydwie pomału dochodziły na plażę, a Claire już z daleka widziała, że jest ona niemal pusta. W tle malowały się tylko sylwetki jakichś dwóch, siedzących obok siebie osób. Miała zepsuć im randkę różową jak kucyk pony panią Hoy? Ruda, wbrew temu co mówią o tych osobach, miała jeszcze serce.
- Co to w ogóle za pytanie? - Hoy, obruszona zezowała na dziewczynę. - Odpowiednie wychowanie to najważniejsze, co nauczyciel może dać swoim podopiecznym, zwłaszcza, gdy rodzice nic nie robią, by dziecko odpowiednio ukierunkować, więc sama robię wszystko, co w mojej mocy, by pokazać im, co spłodzili. I czego powinni się wstydzić! - Uniosła podbródek, dumna ze swoich słów. - Niestety, w większości przypadków nawet doświadczenie pedagogiczne nie jest w stanie naprostować pewnych zachowań, drogie dziecko. Co do panny Hart, jeszcze się zastanowię, rodziców Calistriego na pewno powiadomię, spisałam już odpowiednie notatki, które zamierzam im wręczyć od razu po powrocie. Porządek musi być. - Po tych słowach zacisnęła szczęki, jakby chciała w ten sposób rozładować zbierającą w niej nerwowość.

Im bliżej plaży były, tym bardziej oczy Claire wyłapywały pustkę. Choć może tylko jej się to wydawało? Musiała coś wymyślić. Działając w stresie, robiła coraz to większe głupoty.
- Słyszała to pani?! - stanęła gwałtownie nadstawiając uszu i oglądając się jak opętana. Wskazujący palec przyłożyła do wydętych lekko ust, starając się zwracać na siebie uwagę, a odwracać od pustego molo oraz domków nauczycieli.

- Jakiś hałas w bawialni! Słyszała Pani?! - powtórzyła nerwowo. - P-pewnie tam uciekli bo wiedzieli, że pani przyjdzie - czuła, że więcej stresu jedynie zwali ją z nóg. Już teraz ledwo na nich stała.
- Nie, nie słyszałam... - mruknęła poirytowana fizyczka. - Jeśli stroicie sobie ze mnie jakieś żarty, to gorzko tego pożałujecie! - Wycelowała w Claire chudy i długi palec wskazujący. - Idę sprawdzić jadalnię, bo na plaży rzeczywiście chyba już nikogo nie ma, a ty marsz do swojego pokoju. Jutro sobie porozmawiamy o tym wszystkim, teraz jestem zmęczona i śpiąca.
Po tych słowach, obejmując się w pasie, jakby pod szlafrokiem skrywała najcenniejszy skarb świata, pani Hoy podreptała z wolna w stronę bawialni.
- Do pokoju, Claire! Już! - Krzyknęła jeszcze za rudowłosą, nie odwracając się nawet.

Lockhart ujrzała stojącego za flagą Deana, który pomachał do niej rozanielony, jak gdyby nie zwracając uwagi, że tuż obok Claire stoi fizyczka.
Dziewczyna była drętwa, sztywna i nieruchoma. Zauważywszy ruch spojrzała w tamtym kierunku. Pani Hoy już odeszła, olewając Lockhart. Ruda patrzyła tępo nie mogąc się ruszyć. Przerażenie, które ją sparaliżowało, nie chciało odpuścić a stres był niewyobrażalny. Czuła jak cały świat wokół niej wiruje. Uśmiechnęła się martwo do Deana i wzniosła na wpół rękę, machając leniwie poruszanymi palcami. Tuż po tym runęła jak ciężka kłoda, tracąc przytomność na środku pagórka.
- O boże - Dean jęknął jak sparaliżowany. W głowie miał kompletną pustkę, jak gdyby to tak naprawdę nie wydarzyło się. Co za koszmar. Hoy weszła już do bawialni, więc Dean mógł bez żadnych przeszkód podbiec do Claire. Wpierw zbadał palcami jej głowę, do końca nie wiedząc, co robi. Miał nadzieję, że Lockhart nie uderzyła się nią mocno w jakiś kamień. Siniaki na kończynach nie były problemem, jednakże istniała szansa, że dziewczyna złamała którąś w trakcie upadku.
- Claire - poruszył nią. - Słyszysz mnie?

Opuścił policzek na jej usta, aby sprawdzić, czy oddycha. Na szczęście ta funkcja jej nie opuściła i choć jej oddech był płytki i bardzo powolny, to ważne, że w ogóle był. Dziewczyna jednak nie reagowała na żadne próby, szarpania, szturchania ani mowę. Tętno na obwodzie nie było wyczuwalne, ale raczej żyła. Po prostu była słaba.
Dean miał nadzieję, że unosząca się klatka piersiowa oznacza, że stan Claire nie jest dramatyczny i nie trzeba robić bonanzy na cały obóz. A może jednak zawiadomić któregoś nauczyciela? W normalnych okolicznościach zadzwoniłby na pogotowie… jednakże nie było zasięgu. Dopiero teraz Dean uświadomił sobie, że niesprawne komórki równają się nie tylko z brakiem internetowych rozrywek… lecz także wielkim niebezpieczeństwem w razie jakiegokolwiek zagrożenia. Czy powinien zabrać Lockhart do budy medycznej, w której wcześniej odpoczywała Kimberly? A może wystarczyło podrzucić ją do jej domku?

- Claire, chcesz, aby pani Hoy cię tu znalazła?! - Dean krzyknął jej do ucha. Od razu pożałował tego, gdy uzmysłowił sobie, że to zapewne z jej powodu Claire straciła przytomność. No ale nie można było zemdleć jeszcze bardziej, więc chyba nie wyrządził tym większej szkody. - Obudź się - potrząsnął nią.
Największym problemem w tej sytuacji stanowił fakt, że van der Veen nie mógł nieść jednocześnie gitary i Claire. Nie chciał też żadnej zostawiać. Po prostu nie mógł. Nie zdawał sobie sprawy, co dziewczyna mogła teraz przeżywać. Ma sny czy totalną pustkę? Słyszy choć strzępki jego głosu czy jest głucha na wszystko? Jej nieruchoma twarz była niepokojąca, nie przypominała tej słodkiej, niewinnej buzi, kiedy zasnęła w jego łóżku i z bólem serca musiał ją budzić, aby na noc wróciła do domu. Holender był obok kilka minut, zastanawiając się jak powinien zareagować. Dziewczyna długo leżała bezwładnie, co mogło być niepokojące.

- Tato, przepraszam... - mruknęła żałośnie, słabym głosem, a jej głowa lekko drgnęła. Był to przynajmniej jakikolwiek znak na to, że będzie z nią dobrze! Co prawda wciąż na niego nie spojrzała, a jej słowa musiały być jakimś wspomnieniem. Dean znał kilka historii, do których jej słowa mogłyby pasować, ale nie mógł być pewien, że to o nie chodzi. Nawet nie wiedział, czy na pewno chodzi o cokolwiek, czy to zwykłe majaczenie. Claire opowiadała mu, że gdy pierwszy raz się pocięła, to znalazł ją jej ojciec. Akurat przyjechał wezwany do pożaru własnego domu, który spowodowała jego córka, najpierw wkładając jedzenie do piekarnika, prawdopodobnie chcąc zrobić obiad, a potem tracąc świadomość w wyniku utraty krwi poprzez pocięcie sobie rąk i wzięcie za dużej ilości tabletek uspokajających. Było to zdarzenie, które jedynie mignęło w pamięci Deana, choć nie wiedział czemu Claire miałaby akurat za to przepraszać, że też akurat to by jej się przypomniało. Dlaczego? Może rzecz była jednak bardziej trywialna, a może i nawet nie miało to znaczenia.

Powieki pomału się zacisnęły, choć nie było w tym żadnej siły. Mimo to funkcje wracały do normy, co dało się zauważyć. Palce u rąk w nerwowych ruchach zaczęły się zginać.. Kiedy otwierała oczy wyglądała jakby była zaspana i bez siły do dalszego życia. Gdy już w pełni patrzyła na osobę, która nad nią uklęknęła, jej czoło zmarszczyło się, a brwi ściągnęły. Zamrugała.
- Co… - szepnęła nieco ochryple, więc szybko odchrząknęła. Zaczęła unosić lekko plecy, wspierając ciało na łokciach. Jej ruchy były słabe i powolne. -...skąd się tu wziąłeś? - spytała podnosząc się do siadu i schowała twarz w dłoniach. Następnie przesunęła je na policzki, odsłaniając oczy i patrząc na Deana. Niespiesznie składała w głowie informacje, ostatnie kilka sekund przed omdleniem uciekło jej z pamięci.

Dean przesunął palcem po długim pasemku rudych włosów. Nachylił się i krótko pocałował Claire. Złapał mocno za ramiona, jak gdyby chcąc zakotwiczyć dziewczynę w rzeczywistości.
- Dzięki bogu - szepnął. Zadrżał, ale nie z zimna. Uświadomił sobie, kiedy Claire zwróciła na niego oczy, że mógł już nigdy nie zobaczyć ich koloru. - Wszystko w porządku? Jak się czujesz? Boli cię coś? Potrzebujesz czegoś? - zarzucił ją gradem pytań. Na ich mnogość oczy Claire zrobiły się większe. Co prawda zdała sobie w końcu sprawę, że przygrzmociła w glebę, ale to co najwyżej spowodowało, że było jej wstyd.
Dean postanowił nie wspominać o tym, że przywołała ojca. Przy odrobinie szczęścia nie pamiętała tego. Van der Veen nie chciał, aby zaczęła zastanawiać się, z jakiego powodu prosiła o przebaczenie. To mogło jedynie popsuć jej humor, który już teraz musiał być w katastrofalnym stanie.

- Emm… N-nie, nie boli chyba, w porządku, nic mi nie jest - niepewny głos wydobył się z jej ust. Jedyne co ją póki co bolało, to pocięty brzuch. Przypominał jej o tym, co zrobiła… a raczej czego nie zrobiła. Patrząc na Holendra zastanawiała się skąd aż taka reakcja. Wyrzuty sumienia? A może coś więcej?
- Zrobiłeś to już? Gdzie pani Hoy? - spytała rozglądając się bardzo ostrożnie i pomału. Trochę zaczynała boleć ją głowa. “Nie zrobiłem tego, bo cię kocham” byłoby dla Claire odpowiedzią najlepszą. Nawet miała cichą nadzieję to usłyszeć.
- Tak, już po wszystkim! I nie zostaliśmy nakryci! - Dean ewidentnie oczekiwał, że ta wiadomość rozpogodzi Lockhart. - Już w porządku. Najbardziej stresująca część obozu już za nami, teraz wystarczy tylko czekać - uśmiechnął się. - Często zdarza ci się stracić przytomność? To nie jest normalne… - Dean pomógł jej wstać. - Co ta suka powiedziała ci takiego?

Van der Veen ewidentnie przypisywał winę za omdlenie bardziej nauczycielce niż sobie. Utrata przytomności przez Claire tylko upewniła go, że dobrze postąpili, karząc Hoy. Uczniowie nie powinni mdleć ze strachu po rozmowie z pracownikami szkoły. Nawet nie przyszło mu do głowy, że to on wmieszał Claire w tę sytuację. Być może właśnie ten sposób myślenia, a może coś zupełnie innego, w końcu sprawiło, że dziewczyna się zdenerwowała. Na początku pozwoliła sobie pomóc, ale gdzieś w połowie drogi, gdy już była prawie wyprostowana, szarpnęła się.

- Naprawdę myślisz, że stresem dla mnie była rozmowa z nią lub słuchanie czegokolwiek niemiłego?! - uniosła się w gniewie. Jej ręce były napięte, ułożone wzdłuż ciała, a dłonie zacisnęły się mocno w pięści.
- Możliwe, że właśnie przyczyniłam się do czyjejś krzywdy, być może nawet śmierci! Wiem, że sama się na to zgodziłam, ale do samego końca miałam nadzieję, że jednak odpuścisz, pytałam wielokrotnie, ale nie chciałeś. - usta Lockhart zadrżały. Była chyba bardziej zła niż rozżalona.
- Nie będę miała do ciebie pretensji, bo to moja decyzja. Nie zmienia to faktu, że gdyby nie ten pomysł, to nic by się nie stało. To dopiero początek całego stresu, nie wiem co będzie jutro czy pojutrze, kiedy już zażyje to świństwo. - Claire westchnęła ciężko obejmując się rękami i zamknęła oczy. Jej szczęka zacisnęła się mocniej, próbowała rozładować powstałe napięcie.

- Bez przesady, dawka jest mała, a zostawiłem jej dwie nienaruszone sztuki. Jak po jednej ogarnie, że jest jej wesoło, to może wróci do domu po zapasy czystej insuliny. I w ten sposób pozbędziemy się jej stąd. To nie jest tak, że dosypałem jej trutki na szczury. Jeżeli weźmie rozsądną ilość leku, a nie wszystko na raz, to nic się nie stanie. Jeżeli suka ma siłę gnoić wszystkich, to znajdzie ją również, by przeżyć tę śmieszną dawkę. Uwierz, że w naszej klasie są ludzie, którzy zaćpali znacznie więcej w swoim życiu i nic im nie jest.
- No jeszcze mi powiedz, że mówisz o sobie!
- otworzyła oczy patrząc na niego gniewnie.
- Nie, jeszcze nie - odparł Dean. - Ale to nie jest tak, że tylko ja kieruję się drogą autodestrukcji - dodał. Być może zranił Claire tymi słowami, lecz obiektywnie rzecz ujmując, ją łatwo było zranić czymkolwiek. Dean zaczynał być zmęczony po całym dniu, a Claire chciała uparcie odebrać mu radość ze zwycięstwa. - Naprawdę chcesz się znowu ze mną kłócić? - smutno zwiesił głowę i zagryzł wargę. Miał nadzieję, że Claire zaprzeczy i pogodzeni ruszą do swoich domków na spotkanie objęciom Morfeusza.
- Nie chcę się z tobą kłócić - pokręciła przecząco głową, na podkreslenie swoich słów.- Kiedy porozmawiamy? - spytała już znacznie spokojniej.

- Obóz dopiero zaczyna się. Jestem pewien, że będziemy mieć na to wiele okazji - uśmiechnął się. Być może na końcu tego tunelu błyszczało światełko niebędące pociągiem. - Może po śniadaniu? Ewentualnie możemy dalej zaszaleć i postawić na konwersacje przeprowadzane spontanicznie, bez wcześniejszych ustaleń - spróbował zażartować. Zaczął iść w kierunku domków dla studentów, sprawdzając czy Claire za nim podąża.

- Podczas śniadania dostanę pewnie srogi opierdol od Hoy. Pogoniłam ją na plażę, a potem do bawialni… Ale uznała, że sobie jaja z niej zrobię i powiedziała, że później ze mną porozmawia. Także mam już przesrane. Kto by imprezę w bawialni spędzał? A ja głupia pierdolnęłam, że tam się schowali - skrzywiła się z niesmakiem na własne głupie pomysły. Idąc koło Deana westchnęła głośno. Po kilku nieśmiałych krokach, chwyciła go za rękę i wplotła palce dłoni między jego palce. Spojrzała w przeciwnym do chłopaka kierunku, udając, że to normalne i w ogóle ten gest jej nie rusza.
- Pewnie po śniadaniu będę miała zwalony humor - dodała smutno. Była taka zestresowana tym, co zrobili, że nawet nie wyłapała sugestii w jego słowach, a propos spontaniczności. Dean poczuł rumieniec wstępujący na policzki.

- Bo widzisz - rzekł. - Kim siedziała w bawialni i poszedł do niej Jerry. Zgaduję, biorąc pod uwagę nasze ostatnie rozmowy, że w celu wyznania miłości. O ile wcześniej tego nie zrobił. Potem natomiast ja gadałem z Martym i zachęciłem go niejako do walki o swoje. Poleciał do tej bawialni jakby się paliło. Nie wiem, jak to się skończyło, pewnie trójka zdążyła wyjść i pogodzić się jakoś w czasie, kiedy my… przeprowadzaliśmy obserwację na tyłach domku Hoy. Jednak istnieje szansa, że oni tam nadal są i nie zaprowadziłaś suki do pustego budynku.

Kim była przyjaciółką Claire, więc tego już nie dodał, ale uznał, że Hart nie zaszkodziłby mały odpierdol ze strony Hoy. Szczególnie po tym, gdy córka ordynatora nie mogła zrozumieć jego migreny i pokazała mu środkowy palec. “Być może karma jednak istnieje”, pomyślał.

Gdyby szczęka Claire nie trzymała się na zawiasach żuchwy, runęłaby teraz wgryzając się w glebę.
- Co ty pieprzysz?! - uniosła się zdziwiona i aż zacisnęła mocniej, trzymającą jego dłoń rękę.
- Kurwa… napuściłam gada na własną przyjaciółkę…. Kim mnie zabije. - Lockhart czuła się coraz gorzej. Aż odechciało jej się wracać. Obejrzała się jeszcze w stronę bawialni ale nie spostrzegła żadnego ruchu.

- To prawda, że Kim jest agresywna, ale nie sądzę, żeby miała wyrządzić ci krzywdę. Jeżeli jest twoją przyjaciółką, to zrozumie, że to tylko nieszczęsny zbieg okoliczności i nie miałaś o niczym pojęcia. Jeżeli ma głowę na karku, to będzie wiedzieć, że twoja przyjaźń jest cenniejsza od jakiegokolwiek opierdolu, jaki Hoy mogłaby jej zgotować i nie należy chować urazy - Dean skinął głową. Mówił tonem osoby nieskazitelnej moralnie. W międzyczasie założył gitarę i zaczął wygrywać pierwsze akordy piosenki Talking Heads. Tym samym puścił dłoń dziewczyny. Jednak miał nadzieję, że terapeutyczne działanie muzyki przewyższy w tym przypadku wartość dotyku i pomoże Claire szybciej podłapać lepszy nastrój.

Agresywna? Claire nie rozumiała czemu tak mówi. Kimberly była do rany przyłóż, złote serce!
- Żeby zrozumiała, to musiałbym jej wszystko wyjaśnić. Mam powiedzieć, że podrzuciłeś pani Hoy jakieś gówno? Serio?
- Powinnaś jej powiedzieć, że przez lojalność względem innego przyjaciela nie możesz wyjawić jego sekretów. A ona nie powinna o to prosić, bo to kwestionowałoby twoją szczerość i oddanie względem przyjaciół. Myślę, że Kim nie chciałaby, abyś zdradzała jej tajemnice innym, więc powinna to zrozumieć. Na dodatek prawdziwym przyjaciołom daje się kredyt zaufania i o taki mogłabyś ją poprosić. Poza tym tak naprawdę nawet nie wiemy, czy ona tam rzeczywiście nadal była, kiedy prowadziłaś Hoy. Wydaje mi się, że Kim to osoba, która woli wcześniej pójść spać, aby wcześniej wstać
- skinął głową. - Jeżeli jednak sprawiałaby jakieś problemy, to powiedz jej, żeby ze mną pogadała. A ja to załatwię - uśmiechnął się ciepło. - Pamiętaj, nie jesteś w tym sama. Jestem przy tobie.

Claire już chciała wylecieć z pretensjami, że nawet nie zna Kim, ale nim wyskoczyła ze swoim oburzeniem, Dean powiedział coś, co ją zaskoczyło i pochłonęło resztki skupienia.
- Przyznasz się przed nią do nas? To znaczy, … - Lockhart nie do końca przemyślała swoje słowa. - … do tego co jest między nami. Czy będziesz coś wymyślał dziwnego? - spojrzała na blondyna, żałowała że nie może już trzymać go za rękę… ale widocznie tego nie chciał. Pewnie na co dzień się jej brzydził...

Dean spojrzał na nią, jak gdyby nagle oszalała.
- Przecież pocałowałem cię przy wszystkich na plaży. A potem rozmawiałem z Kim i powiedziałem jej o nas i wcale nie wyglądała na zaskoczoną. Strasznie bolała mnie wtedy głową, to było po tej akcji z Martym. Myślałem, że już między nami skończone, więc poprosiłem ją, aby była dla ciebie dobrą przyjaciółką i wspierała cię. Byłem na ciebie zły, ale nie mogłem pozostawić bez żadnego wsparcia. Potem przeprosiłem ją, bo dopadła mnie jedna z tych migren - wyjaśnił. Claire wiedziała, że często boli go głowa i zawsze wozi przy sobie masę paracetamolu. - Poprosiłem, żebyśmy kontynuowali rozmowę za godzinę, ale ona wtedy rzuciła się na mnie, gdy wychodziłem. Zaczęła mi ubliżać i pokazała środkowy palec.

Claire uniosła brew w zdziwieniu.
- Tego na plaży i tak nikt nie widział - mruknęła pod nosem bardziej do siebie, niż chłopaka. Nie wierzyła, by Kim zareagowała tak bez powodu. Na pewno coś ją sprowokowało.
- To zapytam ją czemu tak cię potraktowała. Nie chcę żebyście byli w konflikcie - nie wypowiedziała się na temat tego, że się przyznał przed Kim. I tak już nie było przed przyjaciółką wiele do ukrycia, w końcu Claire sama jej zdradziła tajemnicę. Mimo to nie wstydził się związku z Lockhart, a to już było miłe. Choć nie chciał trzymać jej za rękę... Gubiła się trochę.
- Dean… zanim pójdziemy do swoich pokoi, mogę cię o coś spytać?
- Przerażasz mnie, Claire
- chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi. Spojrzał na nią, czekając na zadane pytania. - O co chodzi?
Dean odpowiedzią zburzył jej i tak znikoma w tej chwili pewność siebie. Skoro była dla niego "aż" przerażająca, to może lepiej by było nie pogłębiać takiego wizerunku. Widocznie układ mu pasował, ale jak Lindsay powiedziała "był głupi myśląc, że tylko on może z innymi na boku", ją zaś chciał trzymać na smyczy. Mimo smutku kołującego się w głowie, ruda uśmiechnęła się i podskoczyła w kierunku domu.
- A nic, nieważne! - machnęła wesoło ręką i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nawet odechciało jej się pytać o cokolwiek.
- To do zobaczenia - pożegnała się szybko całując go na odchodne i szybkim krokiem udała się do swojego lokum.
- No Claire, tak się nie robi - Dean krzyknął za nią, rozkładając ręce. Przychodziło mu kilka tematów, które dziewczyna mogła chcieć poruszyć. Nie wiedział jednak, który interesował ją akurat teraz. Lockhart w odpowiedzi odwróciła się na chwilę i puściła mu oczko.
- Robiło się gorsze rzeczy - pomachała mu i weszła do domku, pozostawiając Deana samego ze swoimi myślami.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 28-06-2017, 20:39   #39
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
ft. Ombrose, dzięki za dialog :)



Odstawił flaszkę koło kibelka, podszedł do umywalki i przetarł twarz. Spojrzał w lustro na twarz znajdującego się za nim przegrywa. Przez chwilę zastanawiał się jakim cudem Wielki Marty Blake - kapitan drużyny koszykarskiej oraz największy kumpel Danny'ego, z którym byli postrachem młodszych klas i obiektem mokrych snów niejednej licealistki - stał w kiblu domku w tym zasranym lesie popijając jedynie lekko schłodzoną wódę z gwinta nie mając już szacunku u ziomala z paczki, oraz szans u Kim przez incydent z Clarie. W którym miejscu zrobił ten błąd? Jakim pierdolonym cudem życie doprowadziło go w to miejsce? Teraz zostały już tylko tylko dwie możliwości - albo sterczeć tu dalej jak kutas przed stosunkiem i pozwolić sprawom bardziej się pierdolić, albo zacząć działać i spróbować wszystko odwrócić. Dusza sportowca kazała mu działać. Nie chciał, żeby wszystko wymknęło mu się spod kontroli jak "Anni po drugiej stronie szafy" przez te cholerne grzyby zwiększania, czy jakoś tak. Obmył twarz zimną wodą i wyszedł z domku.

Marty na imprezie pojawił się głównie w jednym celu - musiał porozmawiać z Deanem, o tym co dzisiaj zaszło. Zdawało mu się, że tylko Holender jest w stanie mu pomóc uporać się ze zdarzeniami tego nieszczęsnego dnia. Blake nie wiedział natomiast, że Dean także znajduje się w podobnej sytuacji.
Chłopak wyłapał blondyna w tłumie obecnych na imprezie osób, po czym przecisnął się w jego kierunku.
- Stary, musimy pogadać - zaczął, z jego ust czuć było wódkę - tylko chodźmy w bardziej ustronne miejsce.
- Ustronne miejsce? - powtórzył van der Veen. Wyczuł charakterystyczny zapach w powietrzu wydychanym przez Blake’a. Tak właściwie nie było to niczym dziwnym, zważywszy na fakt, że znajdowali się na imprezie. Dean również czuł się lekko wstawiony. Tyle że z procentami we krwi zachowywał się zazwyczaj łagodnie. Nie był pewien, czy Marty nie wpadł właśnie w jakiś agresywny nastrój, a bardzo nie chciał skończyć z podbitym okiem. - Wszystko w porządku? Rozmawiałeś z Claire?
Van der Veen zakładał, że ruda musiała nastawić Marty’ego przeciwko niemu. Z jakiego innego powodu Blake chciał rozmowy w ustronnym miejscu, jak nie po to, aby mu wpierdolić?
- Nie, stary, nie jest w porządku - szybko odpowiedział Blake. Głos chłopaka brzmiał jakoś inaczej, może było to spowodowane wypitym trunkiem? - Nie rozmawiałem z Claire, to właśnie dlatego chce pogadać. Jak kumpel z kumplem.
- Tak, jak kumpel z kumplem - van der Veen znowu powtórzył w zamyśleniu. - No to chodźmy.
Holender i Marty okrążyli ognisko; przeszli kilka kroków dalej. Spojrzeli na Vesnę i Byrona, po czym minęli ich, szukając odosobnienia. Muzyka stawała się coraz cichsza z każdym kolejnym metrem. Dean rozgniótł komara, który spoczął na jego przedramieniu, po czym wskazał niewielką, wyciosaną z drewna ławeczkę. Usiadł na niej, włożył dłoń do kieszeni, szukając w niej skręta. Wyjął go i podsunął Marty’emu.
- Chcesz? - zaproponował.
- Nie, dzięki. - Blake odmówił Deanowi. Po czym, po krótkiej pauzie dodał. - Chyba muszę zacząć od przeprosin. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co łączy cię z Claire - popatrzył na rozmówcę przez chwilę.
- No właśnie, co łączy mnie z Claire? - van der Veen zapytał na w pół filozoficznie. - Tego nie wiem ja, nie wie ona. Z całym szacunkiem, ale nie ma szans, żebyś wiedział to ty - chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Zaciągnął się mocno skrętem, po czym wydmuchał dym prosto na Marty’ego. Kumpel był zawsze miły i sympatyczny. Z jakichś bliżej niesprecyzowanych, szczeniackich pobudek, miał ochotę go sprowokować.
- Miłość, nie? - ewidentnie się zawahał się Marty - Nie miałem zamiaru stawać wam na drodzę, masz wódę?
- Nie mam. Tak właściwie chyba już przestanę z piciem na dzisiaj - odparł Dean. - Przy sobie posiadam tylko mineralną. A wracając do kwestii miłości… - westchnął. - To tylko słowo. Tak naprawdę liczy się to, jak traktujemy innych ludzi i siebie nawzajem. Jeżeli rzeczywiście dostrzegasz w tym miłość, to możesz tak to nazwać. Ale bez właściwych czynów jest to tylko frazes - zaciągnął się dymem. - Na serio kochasz Kim? Wiesz, że Jerry również? - powiedział bez ogródek.
- To i tak nie ma znaczenia - skłamał - zbyt mocno ją zraniłem Dean, zbyt mocno. I weź nie pierdol, Claire kocha ciebie, a ty ją. Nie wiem tylko dlaczego żadne z Was tego nie dostrzega.
Marty’emu powoli przestawał się podobać kierunek w jakim zmierzała rozmowa. Obaj dążyli do pewnej pięknej formy samodestrukcji. Skojarzyło mu się to z książką, którą omawiali na lekcjach. Niestety nie pamiętał z jaką.
- Wiesz, dobry z ciebie koleś. Widzę, że robisz wszystko, aby tylko doprowadzić do happy endu pomiędzy mną, a nią. Doceniam to. Jednak mimo wszystko to prawdziwe życie. Wiele prawdziwych miłości, przyjaźni rozpadło się tak po prostu, bez żadnego wyraźnego powodu. Wiem, że trudno w to uwierzyć, lecz tak jest. Być może powiesz mi, że moim przeznaczeniem jest skończyć u boku Claire. Ja ci mogę na to odpowiedzieć, że tobie los pisany jest z Kim - Dean westchnął. - Jednak faktem jest… że Jerry właśnie opuścił imprezę - Holender wskazał palcem na czarnoskórego. - I idzie w kierunku bawialni. Jak myślisz… jaką ciekawą rzecz ma nadzieję tam znaleźć? Czy może raczej… kogo? - Dean parsknął, zaciągając się po raz ostatni, zanim skręt zgasł. - Natomiast ty w tej chwili rozmawiasz ze mną, choć inny zamierza sprzątnąć ci twoją własną miłość sprzed nosa - pokręcił głową, zapalając kolejnego skręta. - Ech, żyjemy w trudnym świecie.
- Ja na nią nie zasługuję, jestem tylko szkolnym koszykarzem. Co mogę jej zaoferować? Ona pójdzie na studia, ojciec będzie z niej dumny. Ja bym ją tylko ograniczał. Boję się jej reakcji jak się dowie, pewnie mną po dzisiaj bardziej gardzi - zaczął swój wywód, lecz nagle, niespodziewanie wstał i powiedział Deanowi prosto w twarz - Ale ja ją kocham, a żyje się tylko raz.
Dean spojrzał ku niebiosom. Czy poczuł na twarzy lekką mżawkę? Czy właśnie zaczynało padać?
- Żyje się tylko raz - van der Veen powtórzył za Martym po raz trzeci. Wstał i poklepał go po ramieniu. - Wiesz, co możesz zaoferować Kim? - uśmiechnął się, po czym wskazał dłonią bawialnię. - Siebie. Dlatego biegnij, zanim będzie za późno - nieco dramatycznie dokończył motywującą przemowę. Usiadł z powrotem na ławeczce, zaciągając się mocno marihuaną.
Marty pokiwał głową, po czym powiedział tylko jedno słowo i ruszył w kierunku bawialni. “Dziękuję” jeszcze przez chwilę brzmiało w uszach Deana. Holender uśmiechnął się, wstał i również ruszył w stronę jadalni. Ale niespiesznie, tylko drobnymi krokami. Zgasił kolejnego, wypalonego skręta i założył o siebie ramiona. Miał nadzieję, że wydarzenia potoczą się najlepiej, jak to tylko możliwe.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 29-06-2017, 09:43   #40
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Z pomocą Gormogona i Pana Elfa

Jerry, gdy ogarnął się nieco przed imprezą, miał w głowie jeden cel - spotkać się z Kimberly. Jego odwaga została nieco zachwiana, gdy dowiedział się, że dziewczyna się podtopiła. Na dodatek sprawcą zamieszania był jego kumpel. Co za wstyd… I Jerry’ego tam nie było i nie mógł jej pomóc, uratować. Co za gówno.

Jak wszyscy, skierował się na imprezę, gdzie jednak nie spotkał dziewczyny. Rozpoczął zaciekłe poszukiwania, miotając się po obozie jak jakiś leśny demon. A to za sprawą tego, że w ciemności widać było jedynie jego żółty t-shirt i białe oczy. W końcu udało mu się zlokalizować obiekt westchnień w jadalni. Kimberly była zaczytana w jakiejś książce. Nie za bardzo wiedząc, jak do niej podejść, chłopak stał przez chwilę w wejściu zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie wzruszył ramionami i wszedł do środka. Przykucnął niedaleko Kim.

- Masz ochotę pogadać, Kimberly? - zapytał po prostu.

Kimberly była tak zaczytana, że nie zauważyła, jak Jerry wszedł do jadalni. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy podszedł do niej i ukucnął obok. Dopiero jego głos wyrwał ją z lektury, aż się wzdrygnęła. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się lekko.
- O, cześć, Jerry - przywitała się, po czym zamknęła czytaną wcześniej książkę i położyła ją na kolanach. - Szczerze? Nie przewidywałam towarzystwa, ale… - Zastanowiła się przez chwilę. - Czemu nie? Siadaj.
Kimberly przesunęła się trochę w bok, robiąc Jerry’emu miejsce obok siebie. Dopiero po chwili przypomniała sobie o słowach Deana i Claire o tym, że podobała się Jerry’emu i gdzieś w środku pożałowała, że tak chętnie zgodziła się na jego towarzystwo. Nie dlatego, że go nie lubiła. Wręcz przeciwnie - i dlatego czuła się trochę niezręcznie.
- Nie jesteś na imprezie? - spytała, przeczesując włosy dłonią.

- Dzięki. - Czarnoskóry usadowił się obok niej, zachowując przyzwoity dystans. - Nie bardzo. Chciałem zamienić z tobą kilka słów, bo… - Słowa za bardzo nie chciały tworzyć się w spowolnionym nagle mózgu. Tak to już bywa w stresujących sytuacjach. Westchnął. - Szkoła się kończy, za chwilę wszyscy wyjedziemy we wszystkie możliwe strony świata.

Chłopak nagle ucichł i zrobił dziwną minę. Możliwe że smutną, ale ciężko było w półmroku stwierdzić.

Kimberly oparła się o ścianę i cicho westchnęła. Tak, miał rację. Wszyscy wkrótce mieli wyjechać i prawdopodobnie już nigdy się nie spotkać. A przynajmniej ona tak planowała. Wyjechać jak najdalej i już nie wracać na dlużej w rodzinne strony. Na tę myśl zrobiło jej się trochę przykro. Miała zamiar zostawić swoich przyjaciół. Co z Claire? Czy tak właśnie miała zakończyć się ich przyjaźń?
- Masz już jakiś plan? Co chcesz dalej robić? Studia? - spytała, spoglądając na Jerry’ego.

Jerry chciał odruchowo powiedzieć, że tak, że studia, potem wymarzona praca i tak dalej. Jednak powstrzymał się. Przy Kim chciał być szczery.

- Nie stać mnie na studia - przyznał. - Będę musiał poszukać pracy i liczyć na to, że ktoś zechce zatrudnić czarnoskórego. Niestety. Ale przynajmniej daje mi to niejaką mobilność, co nie? Przynajmniej nie będę musiał spędzić kilku lat w Harvardzie, bo tylko tam warto studiować - zaśmiał się cicho.

Kimberly przyjrzała się Jerry’emu, zastanawiając się czy jego słowa odnośnie własnego koloru skóry były tak na serio, czy sobie żartował.
- Czemu mieliby nie chcieć cię zatrudnić? Jesteś inteligentnym i rozgarniętym chłopakiem, Jerry - stwierdziła, uśmiechając się do niego. - Pewnie zabrzmiałam teraz jak jakaś babcia, no ale… taka jest prawda - dodała, wzruszając ramionami.

- Spotykałem się z różnym traktowaniem, więc… Ale dzięki za te słowa. Naprawdę. Ach, sorki, że tak pieprzę od rzeczy. Nie za bardzo wiem, jak przejść do sprawy, którą chciałem poruszyć. Więc może postaram się pierwszy raz w życiu nie być tchórzem? - Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, pod nosem, jakby do siebie. - Kim, od dawna się w tobie podkochuję. Nie wiem za bardzo co innego powiedzieć. Niestety nie mam daru do słów.

Kim wiedziała, że powinna coś odpowiedzieć. Jakoś zareagować. Nie bardzo wiedziała jednak jak? Informacja ta zbiła ją nieco z tropu. Co prawda mogła się na nią przygotować, niby wiedziała wcześniej, ale chyba nie do końca w to wszystko wierzyła. Czuła, że każda kolejna sekunda, w której milczy, może być katorgą dla Jerry’ego, który zdobył się na takie wyznanie. Nigdy nie spodziewałaby się, że znajdzie się w takiej sytuacji. Nie wiadomo dlaczego zaczęła zastanawiać się - a co z Martym? Przez cały ten czas ona podkochiwała się właśnie w nim, ale odkąd usłyszała o uczuciach Jerry’ego od Deana, zaczęła mieć mętlik w głowie. Starała się więc o tym nie myśleć, ale na długo nie udało jej się uciec.
- Dziękuję - palnęła ni z gruchy, ni z pietruchy, zupełnie jak Audrey Hepburn w “Śniadaniu u Tiffany’ego”, choć dobrze wiedziała, że była to głupia odpowiedź. Nie miała jednak pojęcia, co powiedzieć, a nie chciała dłużej milczeć.

Kimberly milczała i milczała, a serce i wnętrzności Jerry’ego ściskały się i skręcały. W końcu odpowiedziała. Jednak odpowiedź była tak specyficzna, że chłopak też zaniemówił na chwilę. No, tak. Czego się miał w końcu spodziewać? Wzajemności? Jasne, że nie. Potrząsnął głową i uśmiechnął się nieco. Nie był tchórzem, wszystko fajnie. Teraz pora wrócić do swojej skorupki. Zmienił temat.

- Słyszałem o tym, co się zdarzyło nad jeziorem. Wszystko w porządku? Wybacz, że wcześniej nie zapytałem.

Kimberly czuła się jak totalna idiotka. Co to była za odpowiedź? Nie mogła wydusić z siebie czegoś lepszego? Bardziej na miejscu? Miała ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć i nigdy nie wracać.
- Wszystko okej, dzięki, że pytasz - odpowiedziała uprzejmie na pytanie Jerry’ego. Miała ochotę uderzyć się książką w głowę. Żałowała swojej poprzedniej odpowiedzi, ale niewiele już mogła zmienić.

- To dobrze. - Jerry był przerażony swoją elokwencją. Wypowiadał się jak dziesięciolatek, cudownie. - Chciałem jeszcze zapytać, jak ci się tutaj podoba, ale zakładam, że nie zdążyłaś jeszcze wkręcić się w tutejszy klimat. Spokojnie tutaj, na szczęście. Po tym całym hałasie, jaki ostatnio nas dopadł w mieście i szkole, dobrze jest móc się nieco wyciszyć. - Co on gadał? Uśmiechnął się lekko, w myślach strofując się za durną rozmowę, która niczego nie wyjaśni.

- Zdecydowanie wolałabym być teraz w domu, z dala od tych wszystkich wydarzeń, które miały dzisiaj miejsce - odparła Kimberly, bawiąc się książką, która leżała na jej kolanach. - I nie byłabym taka pewna tego wyciszania się. W towarzystwie niektórych osób to wręcz niemożliwe - dodała po chwili.

- W sumie możesz mieć rację. Dużo udawania, nawet jak na mnie, heh. Może dlatego tak mnie do ciebie ciągnie? Przez twój spokój? - dodał i nagle odsunął się nieco, jakby uświadomił sobie, że wypowiedział te słowa głośno.

Kimberly zaśmiała się cicho. Nie z Jerry’ego. Bardziej do niego. Było to miłe, co mówił. Jego towarzystwo było bardzo miłe, co ją pozytywnie zaskoczyło. Wcześniej nie mieli okazji ze sobą za dużo rozmawiać.
- Dzięki, że przyszedłeś - powiedziała, odwracając wzrok w jego stronę i próbując spojrzeć mu w oczy. - Wiesz, wydawało mi się, że chciałam pobyć całkowicie sama, jednak teraz zdałam sobie sprawę, że byłam w błędzie.

Ona naprawdę to powiedziała? Dobrze ją zrozumiał? Było jej przyjemnie z nim rozmawiać, nawet jak przerwał jej czytanie i pożądaną samotność? Jeżeli tak, to zapewne za chwilę wpadnie tutaj jakiś szaleniec z siekierą i wszystkich pozabija, żeby Jerry nie był zanadto szczęśliwy. Zawsze coś mu rozpieprzało możliwe szczęście.

- To, ten. No, cieszę się. Myślałem, że będę ci przeszkadzał, czy coś. - Czy to była pora na ciągnięcie tematu podobania się i miłości, czy raczej trzeba było przejść na kolejny small talk? Cholera, gdyby tylko jego myśli potrafiły się zebrać do kupy! - Co tak właściwie czytasz? Ja na wyjazd wziąłem ze sobą Vandermeera, myślałem, że znajdę trochę czasu, żeby dokończyć.

- Nie, nie przeszkadzasz mi - powiedziała Kimberly, po czym spojrzała na swoją książkę. - Masterton, Drapieżcy. - Pokazała Jerry’emu okładkę. - Dopiero zaczęłam, więc niewiele mogę ci o niej powiedzieć, ale zapowiada się ciekawie.
Po tych słowach odłożyła książkę i znów oparła głowę o ścianę, wbijając wzrok przed siebie.
- To wcześniej… - zaczęła po chwili niezręcznej ciszy. - To prawda?

Jerry zestrofował się w myślach. Czyli jednak była pora na ciągnięcie innego tematu. Nie nadawał się do rozmów z kobietami, to pewne.

- Tak, to prawda - przyznał. - Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, to… Kocham cię, Kimberly.

Drzwi otworzyły się z hukiem, a do sali wpadł Marty.
- Kim… muszę to powiedzieć…- zaczął - Kocham Cię!
Dopiero gdy padły te słowa zwrócił uwagę na siedzącego przy niej zauważył Jerry’ego.

Kimberly już miała odpowiedzieć coś Jerry’emu, ale zdążyła jedynie chwycić go za dłoń, kiedy wpadł Marty. Jak oparzona puściła rękę Jerry’ego, sama nie wiedziała czemu.
- Marty? Co? - Nic lepszego nie przyszło Hart do głowy. Wpatrywala się zaskoczona w Blake’a.
- Dokładnie to co powiedziałem, kocham Cię! - odpowiedział Blake, po czym lekko zdziwiony dodał wskazując na Afroamerykanina - A co on tu robi?

Kim miała już coś odpowiedzieć, Jerry był pewien, że nawet coś pozytywnego, gdy nagle pojawił się Marty. I powiedział coś, co zamieniło Jerry’emu krew w galaretę. Jerry wstał, nie za bardzo zdając sobie sprawę, że to zrobił.

- Nie lepiej zwrócić się do mnie bezpośrednio, Marty? Zamiast “on”? - zapytał lekko nieprzyjemnym tonem. Spojrzał na Kim. - Byliście umówieni?

Kimberly skierowała swoje spojrzenie na Jerry’ego, ale nic nie odpowiedziała. Pokręciła jedynie lekko głową. Tak naprawdę to z nikim nie była umówiona. I w ogóle nie wiedziała, co właśnie miało miejsce.
Odłożyła książkę na podłogę i podniosła się na równe nogi.
- A wy byliście, bo jakoś mi się nie wydaje panie Jerry. - odparł równie nieprzyjemnym głosem. Jeszcze trochę czuć od niego było alkohol. - Prawda Kim?

- Zostaw ją w spokoju. Chodź, Marty, odprowadzę cię do pokoju, zdajesz się być zmęczony alkoholem.
- Ja zmęczony? Ja zmęczony? Ja nigdy nie jestem zmęczony! - warknął - A Kim nie jest twoją własnością!
- Czemu miałaby być?! - zapytał zaskoczony. Gdzieś z tyłu jego mózgu, szczęśliwie mało natarczywie, rozpoczęły się porównania z niewolnictwem i przytyki kolegów z dawnych lat. - Uspokój się i chodźmy. Jeżeli to, co powiedziałeś jest prawdą, a nie wybrykiem wódy, to chyba nie chcesz, żeby Kimberly widziała cię w takim stanie?
Jerry mówił z sensem, ale Marty nie potrafił trzymać nerwów na wodzy. Niestety.
- Jakim wybrykiem!? Z takich rzeczy się nie żartuje!

Jerry spojrzał smutno na Kim. Nie chciał żeby dziewczyna musiała to wszystko oglądać, w końcu Marty był też kumplem Jerry’ego. No i po stresującym dniu jeszcze taka akcja… Czekał, aż coś powie. Ewentualnie jakkolwiek zareaguje - może nie chciała, żeby za nią mówić? A może tego właśnie potrzebowała?

Kimberly stała i przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Wiedziała, że powinna jakoś zareagować, coś zrobić, cokolwiek powiedzieć. Była jednak w szoku zaistniała sytuacja. Marty ją kochał? Czy mówił tylko tak dlatego, że za dużo wypił? No i dlaczego akurat teraz, kiedy ona zaczęła coś czuć do Jerry’ego? Jednak zauroczenie Martym, któremu tak długo pomagała w nauce, wciąż nie minęło. Miała mętlik w głowie.
- Ja… - zaczęła, bo poczuła na sobie dziwną presję. Westchnela. - Nie wiem co powiedzieć - przyznała się, wpatrując się to w Jerry’ego, to w Marty’ego.
Czuła napięcie rosnące między nimi i zaczęła obawiać się najgorszego.
Marty zacisnął pięści naprężając mięśnie. Zrobił krok w kierunku Jerry’ego.

Jerry nie był w nastroju do bójki. Raz, że nie chciał wyjść przed Kim na prymitywa, dwa, że nie lubił takich rozrywek. No i nie chciał też podpaść ani Marty’iemu, ani nauczycielom - bójka po pijaku raczej nie należała do lekkich wykroczeń.

- Daj spokój. - Jerry bardzo chciał zrobić krok w tył, ale to tylko sprowokowałoby kolegę, więc zamiast tego stanął w “zamyślonej” pozycji, jedną ręką osłaniając wątrobę, a drugą podbródek.
Dla Blake’a niestety już było już za późno. Mimo, iż konsekwencje były zarówno znane, jak i pewne, wymierzył cios. Mimo, iż nie chciał stracić przyjaciela to nie był w stanie nad sobą panować. Chyba tylko Kim mogła go teraz powstrzymać. Ale tego nie zrobiła. Rozpędzona pięść trafiła Jerry’ego prosto w nos, z którego popłynęła strużka krwi. Kimberly wtedy jakby się obudziła z amoku i pisnęła, wzdrygając się i zakrywając usta dłonią. Marty cofnął rękę, a Gbadamosi zrobił krok w tył niebezpiecznie zbliżając się w kierunku telewizora. Blake rzucił się w kierunku Afroamerykanina, ale zdradziła go jego własna sznurówka i runął jak długi. Kumpel próbował go złapać, aby ten nie zrobił sobie krzywdy. Niestety dla obu nie wyszło i we dwóch uderzyli w szafkę, na której stał telewizor. Maszyna kiwnęła się i spadła tłukąc się.
- O Boże! - wycedziła jedynie Kimberly, po czym podbiegła w ich stronę. - Nic wam nie jest?! Co was napadło?!
I w tym momencie, jakby tego wszystkiego było mało, drzwi kantyny otworzyły się energicznie i do środka wpadła pani Hoy! W różowym szlafroku i różowych kapciach, a wyraz jej twarzy zdradzał zaskoczenie pomieszane z epickim zdenerwowaniem. Przez chwilę nic nie powiedziała, przyglądając się rozbitemu telewizorowi, po czym postąpiła kilka kroków do przodu i uniosła zaciśniętą pięść.
- A więc panna Lockhart miała rację! Tutaj się schowaliście, gagatki! Co żeście narobili?! - Wskazała na uszkodzony telewizor. - Będziecie za wszystko płacić! Cała trójka! A wasi rodzice dowiedzą się w najmniejszym szczególe, co żeście tutaj wyczyniali, macie to zagwarantowane! - Hoy krzyczała, wygrażając pięścią. - Do pokojów i nie chcę was widzieć do śniadania!
Kimberly nic nie odpowiedziała. Była w szoku. Dwóch przyjaciół pobiło się ze sobą przez jej osobę, bo oboje twierdzili, że się w niej zakochali. Pani Hoy pojawiła się kompletnie znikąd, najwidoczniej zaalarmowana przez Claire - ale dlaczego i po co? Jakby tego było mało, została współwinna szkodom, jakie wyrządził Marty i Jerry. Miała kłopoty - dobrze o tym wiedziała. I wcale nie obawiała się pani Hoy. Była przerażona tym, co może ją spotkać po powrocie z wycieczki.
W milczeniu zebrała swoje rzeczy. Spojrzała na chłopaków, ale bardziej z troską niż wyrzutami.
- Musimy pogadać - wyszeptała, kiedy ich mijała, kierując się do wyjścia.
Czuła się źle. Paskudnie. Okropnie. Nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Kogo powinna wybrać? I czy w ogóle powinna wybierać?
Do tego czuła się zdradzona. Kiedy usłyszała nazwisko swojej przyjaciółki, miała wrażenie, jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. Zrobiła to celowo? Cała ta wcześniejsza rozmowa była tylko głupim żartem?
Cholera! Nie dość, że on nic nie zrobił, oprócz uratowania głowy kumpla, żeby sobie jej nie wbił w ten cholerny telewizor, to jeszcze, ma odpowiadać za bójkę, której chciał uniknąć, zniszczenia i cholera wie co jeszcze! Do tego Kim musiała to wszystko oglądać i została w to wplątana. Pewnie myśli, że przez niego. Co za bagno!
- Marty… Ja pieprzprzę… - szepnął po nosem, a potem powiedział do Kim (tak, żeby nauczycielka wszystko usłyszała): - Nie martw się, ty nic nie zrobiłaś. I musimy, tak sądzę - dodał jeszcze smutnym tonem i pomógł Martiemu dotrzeć do pokoju.
- To moja wina - wymamrotał Blake - zapłacę.

***

"Ja pierdolę, kurwa, kurwa, kurwa" - rozbrzmiewały radosne myśli Gbadamosiego. Był pewien, że za chwilę Kim miała mu wyznać albo miłość, albo przynajmniej przyznać się do zainteresowania. Albo cokolwiek! I wtedy musiał wpaść ten cep, ten głupi kretyn i wszystko spierdolić! I jeszcze rozwalił mu nos. I będzie problem z tym telewizorem. No, kurwa! Przynajmniej Kimberly po usłyszeniu o miłości Marty'ego, mogła zobaczyć jaki jest miły, spokojny i kochający. Ale to boli... Cholera...

Jerry'emu nie było łatwo zasnąć, bo przez długi czas leciała mu krew z nosa, długo musiał wstawać i robić sobie zimne okłady, bo bolało i spuchło. Musiał teraz wyglądać jak jebany stożek z zaokrąglonym czubkiem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172