Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2017, 09:43   #40
Ardel
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Z pomocą Gormogona i Pana Elfa

Jerry, gdy ogarnął się nieco przed imprezą, miał w głowie jeden cel - spotkać się z Kimberly. Jego odwaga została nieco zachwiana, gdy dowiedział się, że dziewczyna się podtopiła. Na dodatek sprawcą zamieszania był jego kumpel. Co za wstyd… I Jerry’ego tam nie było i nie mógł jej pomóc, uratować. Co za gówno.

Jak wszyscy, skierował się na imprezę, gdzie jednak nie spotkał dziewczyny. Rozpoczął zaciekłe poszukiwania, miotając się po obozie jak jakiś leśny demon. A to za sprawą tego, że w ciemności widać było jedynie jego żółty t-shirt i białe oczy. W końcu udało mu się zlokalizować obiekt westchnień w jadalni. Kimberly była zaczytana w jakiejś książce. Nie za bardzo wiedząc, jak do niej podejść, chłopak stał przez chwilę w wejściu zastanawiając się, co zrobić. Ostatecznie wzruszył ramionami i wszedł do środka. Przykucnął niedaleko Kim.

- Masz ochotę pogadać, Kimberly? - zapytał po prostu.

Kimberly była tak zaczytana, że nie zauważyła, jak Jerry wszedł do jadalni. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy podszedł do niej i ukucnął obok. Dopiero jego głos wyrwał ją z lektury, aż się wzdrygnęła. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się lekko.
- O, cześć, Jerry - przywitała się, po czym zamknęła czytaną wcześniej książkę i położyła ją na kolanach. - Szczerze? Nie przewidywałam towarzystwa, ale… - Zastanowiła się przez chwilę. - Czemu nie? Siadaj.
Kimberly przesunęła się trochę w bok, robiąc Jerry’emu miejsce obok siebie. Dopiero po chwili przypomniała sobie o słowach Deana i Claire o tym, że podobała się Jerry’emu i gdzieś w środku pożałowała, że tak chętnie zgodziła się na jego towarzystwo. Nie dlatego, że go nie lubiła. Wręcz przeciwnie - i dlatego czuła się trochę niezręcznie.
- Nie jesteś na imprezie? - spytała, przeczesując włosy dłonią.

- Dzięki. - Czarnoskóry usadowił się obok niej, zachowując przyzwoity dystans. - Nie bardzo. Chciałem zamienić z tobą kilka słów, bo… - Słowa za bardzo nie chciały tworzyć się w spowolnionym nagle mózgu. Tak to już bywa w stresujących sytuacjach. Westchnął. - Szkoła się kończy, za chwilę wszyscy wyjedziemy we wszystkie możliwe strony świata.

Chłopak nagle ucichł i zrobił dziwną minę. Możliwe że smutną, ale ciężko było w półmroku stwierdzić.

Kimberly oparła się o ścianę i cicho westchnęła. Tak, miał rację. Wszyscy wkrótce mieli wyjechać i prawdopodobnie już nigdy się nie spotkać. A przynajmniej ona tak planowała. Wyjechać jak najdalej i już nie wracać na dlużej w rodzinne strony. Na tę myśl zrobiło jej się trochę przykro. Miała zamiar zostawić swoich przyjaciół. Co z Claire? Czy tak właśnie miała zakończyć się ich przyjaźń?
- Masz już jakiś plan? Co chcesz dalej robić? Studia? - spytała, spoglądając na Jerry’ego.

Jerry chciał odruchowo powiedzieć, że tak, że studia, potem wymarzona praca i tak dalej. Jednak powstrzymał się. Przy Kim chciał być szczery.

- Nie stać mnie na studia - przyznał. - Będę musiał poszukać pracy i liczyć na to, że ktoś zechce zatrudnić czarnoskórego. Niestety. Ale przynajmniej daje mi to niejaką mobilność, co nie? Przynajmniej nie będę musiał spędzić kilku lat w Harvardzie, bo tylko tam warto studiować - zaśmiał się cicho.

Kimberly przyjrzała się Jerry’emu, zastanawiając się czy jego słowa odnośnie własnego koloru skóry były tak na serio, czy sobie żartował.
- Czemu mieliby nie chcieć cię zatrudnić? Jesteś inteligentnym i rozgarniętym chłopakiem, Jerry - stwierdziła, uśmiechając się do niego. - Pewnie zabrzmiałam teraz jak jakaś babcia, no ale… taka jest prawda - dodała, wzruszając ramionami.

- Spotykałem się z różnym traktowaniem, więc… Ale dzięki za te słowa. Naprawdę. Ach, sorki, że tak pieprzę od rzeczy. Nie za bardzo wiem, jak przejść do sprawy, którą chciałem poruszyć. Więc może postaram się pierwszy raz w życiu nie być tchórzem? - Ostatnie słowa wypowiedział ciszej, pod nosem, jakby do siebie. - Kim, od dawna się w tobie podkochuję. Nie wiem za bardzo co innego powiedzieć. Niestety nie mam daru do słów.

Kim wiedziała, że powinna coś odpowiedzieć. Jakoś zareagować. Nie bardzo wiedziała jednak jak? Informacja ta zbiła ją nieco z tropu. Co prawda mogła się na nią przygotować, niby wiedziała wcześniej, ale chyba nie do końca w to wszystko wierzyła. Czuła, że każda kolejna sekunda, w której milczy, może być katorgą dla Jerry’ego, który zdobył się na takie wyznanie. Nigdy nie spodziewałaby się, że znajdzie się w takiej sytuacji. Nie wiadomo dlaczego zaczęła zastanawiać się - a co z Martym? Przez cały ten czas ona podkochiwała się właśnie w nim, ale odkąd usłyszała o uczuciach Jerry’ego od Deana, zaczęła mieć mętlik w głowie. Starała się więc o tym nie myśleć, ale na długo nie udało jej się uciec.
- Dziękuję - palnęła ni z gruchy, ni z pietruchy, zupełnie jak Audrey Hepburn w “Śniadaniu u Tiffany’ego”, choć dobrze wiedziała, że była to głupia odpowiedź. Nie miała jednak pojęcia, co powiedzieć, a nie chciała dłużej milczeć.

Kimberly milczała i milczała, a serce i wnętrzności Jerry’ego ściskały się i skręcały. W końcu odpowiedziała. Jednak odpowiedź była tak specyficzna, że chłopak też zaniemówił na chwilę. No, tak. Czego się miał w końcu spodziewać? Wzajemności? Jasne, że nie. Potrząsnął głową i uśmiechnął się nieco. Nie był tchórzem, wszystko fajnie. Teraz pora wrócić do swojej skorupki. Zmienił temat.

- Słyszałem o tym, co się zdarzyło nad jeziorem. Wszystko w porządku? Wybacz, że wcześniej nie zapytałem.

Kimberly czuła się jak totalna idiotka. Co to była za odpowiedź? Nie mogła wydusić z siebie czegoś lepszego? Bardziej na miejscu? Miała ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć i nigdy nie wracać.
- Wszystko okej, dzięki, że pytasz - odpowiedziała uprzejmie na pytanie Jerry’ego. Miała ochotę uderzyć się książką w głowę. Żałowała swojej poprzedniej odpowiedzi, ale niewiele już mogła zmienić.

- To dobrze. - Jerry był przerażony swoją elokwencją. Wypowiadał się jak dziesięciolatek, cudownie. - Chciałem jeszcze zapytać, jak ci się tutaj podoba, ale zakładam, że nie zdążyłaś jeszcze wkręcić się w tutejszy klimat. Spokojnie tutaj, na szczęście. Po tym całym hałasie, jaki ostatnio nas dopadł w mieście i szkole, dobrze jest móc się nieco wyciszyć. - Co on gadał? Uśmiechnął się lekko, w myślach strofując się za durną rozmowę, która niczego nie wyjaśni.

- Zdecydowanie wolałabym być teraz w domu, z dala od tych wszystkich wydarzeń, które miały dzisiaj miejsce - odparła Kimberly, bawiąc się książką, która leżała na jej kolanach. - I nie byłabym taka pewna tego wyciszania się. W towarzystwie niektórych osób to wręcz niemożliwe - dodała po chwili.

- W sumie możesz mieć rację. Dużo udawania, nawet jak na mnie, heh. Może dlatego tak mnie do ciebie ciągnie? Przez twój spokój? - dodał i nagle odsunął się nieco, jakby uświadomił sobie, że wypowiedział te słowa głośno.

Kimberly zaśmiała się cicho. Nie z Jerry’ego. Bardziej do niego. Było to miłe, co mówił. Jego towarzystwo było bardzo miłe, co ją pozytywnie zaskoczyło. Wcześniej nie mieli okazji ze sobą za dużo rozmawiać.
- Dzięki, że przyszedłeś - powiedziała, odwracając wzrok w jego stronę i próbując spojrzeć mu w oczy. - Wiesz, wydawało mi się, że chciałam pobyć całkowicie sama, jednak teraz zdałam sobie sprawę, że byłam w błędzie.

Ona naprawdę to powiedziała? Dobrze ją zrozumiał? Było jej przyjemnie z nim rozmawiać, nawet jak przerwał jej czytanie i pożądaną samotność? Jeżeli tak, to zapewne za chwilę wpadnie tutaj jakiś szaleniec z siekierą i wszystkich pozabija, żeby Jerry nie był zanadto szczęśliwy. Zawsze coś mu rozpieprzało możliwe szczęście.

- To, ten. No, cieszę się. Myślałem, że będę ci przeszkadzał, czy coś. - Czy to była pora na ciągnięcie tematu podobania się i miłości, czy raczej trzeba było przejść na kolejny small talk? Cholera, gdyby tylko jego myśli potrafiły się zebrać do kupy! - Co tak właściwie czytasz? Ja na wyjazd wziąłem ze sobą Vandermeera, myślałem, że znajdę trochę czasu, żeby dokończyć.

- Nie, nie przeszkadzasz mi - powiedziała Kimberly, po czym spojrzała na swoją książkę. - Masterton, Drapieżcy. - Pokazała Jerry’emu okładkę. - Dopiero zaczęłam, więc niewiele mogę ci o niej powiedzieć, ale zapowiada się ciekawie.
Po tych słowach odłożyła książkę i znów oparła głowę o ścianę, wbijając wzrok przed siebie.
- To wcześniej… - zaczęła po chwili niezręcznej ciszy. - To prawda?

Jerry zestrofował się w myślach. Czyli jednak była pora na ciągnięcie innego tematu. Nie nadawał się do rozmów z kobietami, to pewne.

- Tak, to prawda - przyznał. - Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, to… Kocham cię, Kimberly.

Drzwi otworzyły się z hukiem, a do sali wpadł Marty.
- Kim… muszę to powiedzieć…- zaczął - Kocham Cię!
Dopiero gdy padły te słowa zwrócił uwagę na siedzącego przy niej zauważył Jerry’ego.

Kimberly już miała odpowiedzieć coś Jerry’emu, ale zdążyła jedynie chwycić go za dłoń, kiedy wpadł Marty. Jak oparzona puściła rękę Jerry’ego, sama nie wiedziała czemu.
- Marty? Co? - Nic lepszego nie przyszło Hart do głowy. Wpatrywala się zaskoczona w Blake’a.
- Dokładnie to co powiedziałem, kocham Cię! - odpowiedział Blake, po czym lekko zdziwiony dodał wskazując na Afroamerykanina - A co on tu robi?

Kim miała już coś odpowiedzieć, Jerry był pewien, że nawet coś pozytywnego, gdy nagle pojawił się Marty. I powiedział coś, co zamieniło Jerry’emu krew w galaretę. Jerry wstał, nie za bardzo zdając sobie sprawę, że to zrobił.

- Nie lepiej zwrócić się do mnie bezpośrednio, Marty? Zamiast “on”? - zapytał lekko nieprzyjemnym tonem. Spojrzał na Kim. - Byliście umówieni?

Kimberly skierowała swoje spojrzenie na Jerry’ego, ale nic nie odpowiedziała. Pokręciła jedynie lekko głową. Tak naprawdę to z nikim nie była umówiona. I w ogóle nie wiedziała, co właśnie miało miejsce.
Odłożyła książkę na podłogę i podniosła się na równe nogi.
- A wy byliście, bo jakoś mi się nie wydaje panie Jerry. - odparł równie nieprzyjemnym głosem. Jeszcze trochę czuć od niego było alkohol. - Prawda Kim?

- Zostaw ją w spokoju. Chodź, Marty, odprowadzę cię do pokoju, zdajesz się być zmęczony alkoholem.
- Ja zmęczony? Ja zmęczony? Ja nigdy nie jestem zmęczony! - warknął - A Kim nie jest twoją własnością!
- Czemu miałaby być?! - zapytał zaskoczony. Gdzieś z tyłu jego mózgu, szczęśliwie mało natarczywie, rozpoczęły się porównania z niewolnictwem i przytyki kolegów z dawnych lat. - Uspokój się i chodźmy. Jeżeli to, co powiedziałeś jest prawdą, a nie wybrykiem wódy, to chyba nie chcesz, żeby Kimberly widziała cię w takim stanie?
Jerry mówił z sensem, ale Marty nie potrafił trzymać nerwów na wodzy. Niestety.
- Jakim wybrykiem!? Z takich rzeczy się nie żartuje!

Jerry spojrzał smutno na Kim. Nie chciał żeby dziewczyna musiała to wszystko oglądać, w końcu Marty był też kumplem Jerry’ego. No i po stresującym dniu jeszcze taka akcja… Czekał, aż coś powie. Ewentualnie jakkolwiek zareaguje - może nie chciała, żeby za nią mówić? A może tego właśnie potrzebowała?

Kimberly stała i przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Wiedziała, że powinna jakoś zareagować, coś zrobić, cokolwiek powiedzieć. Była jednak w szoku zaistniała sytuacja. Marty ją kochał? Czy mówił tylko tak dlatego, że za dużo wypił? No i dlaczego akurat teraz, kiedy ona zaczęła coś czuć do Jerry’ego? Jednak zauroczenie Martym, któremu tak długo pomagała w nauce, wciąż nie minęło. Miała mętlik w głowie.
- Ja… - zaczęła, bo poczuła na sobie dziwną presję. Westchnela. - Nie wiem co powiedzieć - przyznała się, wpatrując się to w Jerry’ego, to w Marty’ego.
Czuła napięcie rosnące między nimi i zaczęła obawiać się najgorszego.
Marty zacisnął pięści naprężając mięśnie. Zrobił krok w kierunku Jerry’ego.

Jerry nie był w nastroju do bójki. Raz, że nie chciał wyjść przed Kim na prymitywa, dwa, że nie lubił takich rozrywek. No i nie chciał też podpaść ani Marty’iemu, ani nauczycielom - bójka po pijaku raczej nie należała do lekkich wykroczeń.

- Daj spokój. - Jerry bardzo chciał zrobić krok w tył, ale to tylko sprowokowałoby kolegę, więc zamiast tego stanął w “zamyślonej” pozycji, jedną ręką osłaniając wątrobę, a drugą podbródek.
Dla Blake’a niestety już było już za późno. Mimo, iż konsekwencje były zarówno znane, jak i pewne, wymierzył cios. Mimo, iż nie chciał stracić przyjaciela to nie był w stanie nad sobą panować. Chyba tylko Kim mogła go teraz powstrzymać. Ale tego nie zrobiła. Rozpędzona pięść trafiła Jerry’ego prosto w nos, z którego popłynęła strużka krwi. Kimberly wtedy jakby się obudziła z amoku i pisnęła, wzdrygając się i zakrywając usta dłonią. Marty cofnął rękę, a Gbadamosi zrobił krok w tył niebezpiecznie zbliżając się w kierunku telewizora. Blake rzucił się w kierunku Afroamerykanina, ale zdradziła go jego własna sznurówka i runął jak długi. Kumpel próbował go złapać, aby ten nie zrobił sobie krzywdy. Niestety dla obu nie wyszło i we dwóch uderzyli w szafkę, na której stał telewizor. Maszyna kiwnęła się i spadła tłukąc się.
- O Boże! - wycedziła jedynie Kimberly, po czym podbiegła w ich stronę. - Nic wam nie jest?! Co was napadło?!
I w tym momencie, jakby tego wszystkiego było mało, drzwi kantyny otworzyły się energicznie i do środka wpadła pani Hoy! W różowym szlafroku i różowych kapciach, a wyraz jej twarzy zdradzał zaskoczenie pomieszane z epickim zdenerwowaniem. Przez chwilę nic nie powiedziała, przyglądając się rozbitemu telewizorowi, po czym postąpiła kilka kroków do przodu i uniosła zaciśniętą pięść.
- A więc panna Lockhart miała rację! Tutaj się schowaliście, gagatki! Co żeście narobili?! - Wskazała na uszkodzony telewizor. - Będziecie za wszystko płacić! Cała trójka! A wasi rodzice dowiedzą się w najmniejszym szczególe, co żeście tutaj wyczyniali, macie to zagwarantowane! - Hoy krzyczała, wygrażając pięścią. - Do pokojów i nie chcę was widzieć do śniadania!
Kimberly nic nie odpowiedziała. Była w szoku. Dwóch przyjaciół pobiło się ze sobą przez jej osobę, bo oboje twierdzili, że się w niej zakochali. Pani Hoy pojawiła się kompletnie znikąd, najwidoczniej zaalarmowana przez Claire - ale dlaczego i po co? Jakby tego było mało, została współwinna szkodom, jakie wyrządził Marty i Jerry. Miała kłopoty - dobrze o tym wiedziała. I wcale nie obawiała się pani Hoy. Była przerażona tym, co może ją spotkać po powrocie z wycieczki.
W milczeniu zebrała swoje rzeczy. Spojrzała na chłopaków, ale bardziej z troską niż wyrzutami.
- Musimy pogadać - wyszeptała, kiedy ich mijała, kierując się do wyjścia.
Czuła się źle. Paskudnie. Okropnie. Nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Kogo powinna wybrać? I czy w ogóle powinna wybierać?
Do tego czuła się zdradzona. Kiedy usłyszała nazwisko swojej przyjaciółki, miała wrażenie, jakby ktoś wbił jej nóż w plecy. Zrobiła to celowo? Cała ta wcześniejsza rozmowa była tylko głupim żartem?
Cholera! Nie dość, że on nic nie zrobił, oprócz uratowania głowy kumpla, żeby sobie jej nie wbił w ten cholerny telewizor, to jeszcze, ma odpowiadać za bójkę, której chciał uniknąć, zniszczenia i cholera wie co jeszcze! Do tego Kim musiała to wszystko oglądać i została w to wplątana. Pewnie myśli, że przez niego. Co za bagno!
- Marty… Ja pieprzprzę… - szepnął po nosem, a potem powiedział do Kim (tak, żeby nauczycielka wszystko usłyszała): - Nie martw się, ty nic nie zrobiłaś. I musimy, tak sądzę - dodał jeszcze smutnym tonem i pomógł Martiemu dotrzeć do pokoju.
- To moja wina - wymamrotał Blake - zapłacę.

***

"Ja pierdolę, kurwa, kurwa, kurwa" - rozbrzmiewały radosne myśli Gbadamosiego. Był pewien, że za chwilę Kim miała mu wyznać albo miłość, albo przynajmniej przyznać się do zainteresowania. Albo cokolwiek! I wtedy musiał wpaść ten cep, ten głupi kretyn i wszystko spierdolić! I jeszcze rozwalił mu nos. I będzie problem z tym telewizorem. No, kurwa! Przynajmniej Kimberly po usłyszeniu o miłości Marty'ego, mogła zobaczyć jaki jest miły, spokojny i kochający. Ale to boli... Cholera...

Jerry'emu nie było łatwo zasnąć, bo przez długi czas leciała mu krew z nosa, długo musiał wstawać i robić sobie zimne okłady, bo bolało i spuchło. Musiał teraz wyglądać jak jebany stożek z zaokrąglonym czubkiem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline