Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2017, 23:51   #43
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Samotność w ich popierdolonych czasach była luksusem, na który niewielu mogło sobie pozwolić. Ciągle ktoś coś chciał, czegoś wymagał. Zawracał dupę, truł głowę i srał za uszami bez większego sensu. Tak było i tym razem. Z początku klimat nocnego molo uspokajał Kayę, niestety to co dobre nie mogło trwać wiecznie.

- Dobra, jesteś wstawiony - Dean mruknął do siebie. - Dość.
Chciał zachować w miarę bystry umysł, a alkoholowa euforia mogła mu to utrudnić. Odstawił piwo na bok, po czym sięgnął po butelkę wody mineralnej. Odkręcił i kilkoma potężnymi łykami wypił połowę. Do kilku minut zamierzał opróżnić ją w całości. Claire kiedyś tłumaczyła mu, że alkohol odwadnia, po czym zostaje metabolizowany do jakiegoś związku... aldehajdu? To on zatruwał ciało. Van der Veen zamierzał go w sobie rozcieńczyć.

Claire... nawet teraz wracał do niej myślami. Kiedy wciąż nie pojawiała się - choć impreza rozpoczęła się kilka kwadransów temu - poczuł dwie przeciwstawne rzeczy. Ulgę i niepokój. Czy to nie powinno się wykluczać? Dean nie był pewien.

Czerń nocy jak smoła opadała na obóz. Jedynie błyszczące refleksy na jeziorze sugerowały ostatki dnia. Resztki słońca wyglądały jak wylane żółtko, niespiesznie skapujące poza horyzont. Dean ruszył w kierunku mola. Przystanął w pół kroku, gdy spostrzegł wysoką, patykowatą postać. Metaliczny pobłysk kolczyków przykuwał uwagę do twarzy dziewczyny. Kaya. Van der Veen nagle poczuł wielką chęć, by z nią porozmawiać. Jeszcze raz zobaczyć te lekko różniące się od siebie oczy. Prawe było bladoniebieskie, a drugie szare? A może na odwrót? Nie pamiętał.

Stanął tuż obok niej. Wyjął z kieszeni skręta i wyciągnął w kierunku byłej.
- Chcesz zapalić? - zapytał.
Poczuł się jak pracownik zoo, wchodzący do klatki tygrysa. Tyle że w wyciągniętej ręce w charakterze daniny składał nie kawał mięsa, lecz marihuanę.

Może i van Ophen nie miała ogona, którym mogłaby uderzać o boki żeby manifestować niezadowolenie, ale odgłos zgrzytnięcia zębów niosący się po jeziorze był aż nadto sugestywny. Widziała jak się zbliża - rozmyta w mroku sylwetka charakterystyczna dzięki tlenionym kłakom na tępym łbie. Rozpoznała szmaciarza ledwo wtoczył się na deski, a gdy to zrobił, splunęła ze złością przez barierkę. Liczyła że się odpierdoli, minie i nie zacznie zawracać dupy smętnym ssaniem… no ale nie. Po chuja jej przeszkadzał? Nie miał tam przy ognisku całej zgrai zaplutych jadem cip, przy którym popularność Kai dało się porównać do popytu na dewocjonalia w piekle?
- Wykurwiaj - warknęła przez zęby, tężejąc i obserwując go kątem oka.

Dean uśmiechnął się. Lubił, kiedy nie było żadnych niedopowiedzeń i relacja pomiędzy dwójką ludzi zdawała się jasna. Poza tym zawsze uważał, że Kaya jest urocza, kiedy się złości. Z drugiej strony w dzieciństwie przepadał za programami przyrodniczymi o piraniach... więc jego osąd prawie na pewno był w tej sprawie nietuzinkowy.
- Wjebiesz mnie do wody, tak jak wcześniej Danny zrobił z Kim? - van der Veen odparł. Dawanie takich pomysłów niekoniecznie było rozsądne, ale nie dbał o to.
Blondyna wyciągnęła z kieszeni fajka i odpaliła go od wysłużonej zippo. Nie odpierdoli się po dobroci, był na to za tępy.

- Nie liczy się, kurew żyje. Fuszerka - powiedziała niewyraźnie, przetaczając fajka z lewego kącika ust do prawego i zamykając z metalicznym trzaskiem wieczko zapalniczki - Dawno ci nikt ryja nie skuł, co? - spytała wydmuchując dym do góry - Wypierdalaj lamusie.

- Ej, kiedyś bardziej dbałaś o moje uczucia - Dean przytknął dłoń do piersi w parodii urażenia. Następnie zmarszczył czoło. - Nie, chyba jednak nie - usiadł obok. Odpalił kolejnego skręta i zaciągnął się nim głęboko. Spojrzał w kierunku krzaka dzikiej róży, do którego nie tak dawno ścigał się z Anniką. - Gdybyś kompletnie nie chciała towarzystwa, to nie ruszyłabyś dupy tutaj na molo, tylko skryłabyś się w jakimś rowie, kanalizacji, czy co tam lubisz - wzruszył ramionami. - Tak zastanawiałem się... po co ty się tu w ogóle znalazłaś? Na tym obozie. Nie, żeby mi było z tego powodu przykro, ale typowałbym, że to nie twoje klimaty - zagryzł wargę. - Knujesz coś? - zlustrował ją wzrokiem. - A może babcia? - strzelił.

- Wasza brocha żeby mi nie wchodzić pod nogi - prychnęła nie patrząc nawet w jego stronę. Że niby miała spierdalać przed bandą kaszalotów z tym tlenionym frędzlem na czele? Chyba kogoś tu nieźle pogrzało, albo przedawkował witaminy i dostał odpału. Macnęła się po klacie, chwytając końcami palców głośniczek słuchawek, żeby zaraz wsadzić go do ucha. Drugi wciąż dyndał jej na wysokości mostka. Skupiła się na paleniu i strzelaniu kostkami dłoni.

- Wiem, że nie włączyłaś muzyki, więc słuchaj mnie teraz - mruknął Dean. - Pamiętasz Donniego, co nie?
Kiedy jeszcze chodzili razem, Kaya poznała go z facetem, który potrafił załatwić różny towar. Głównie chodziło o narkotyki, jednak był w stanie sprowadzić wszystko.
- Zamierzam wsypać go… tylko przed Kimberly. Tak, tą szmatą Kimberly. Już i tak wygadałem się i powiedziałem jej, że coś jest na rzeczy, choć nie rzuciłem jego imieniem. Ona jeszcze nic nie wie. A więc… czy teraz chcesz ze mną porozmawiać? Powstrzymasz mnie? - zapytał.
Oboje wiedzieli, że Donnie miał kluczowe znaczenie w sprawie zniknięcia Connora, brata Kim.

Blond głowa van Ophen obróciła się twarzą do rozmówcy tylko po to, aby móc na niego spojrzeć z mieszaniną rozbawienia i cynizmu, widocznych w krwawym odblasku rzucanym przez żar papierosa.
- Zawsze byłeś sprzedajną kurwą bez honoru - parsknęła, spluwając na deski zaraz koło jego ręki. Cała patykowata postać emanowała pogardą, jak zawsze kiedy przychodziło do tematów strzelania z ucha i podobnych. Nie wszyscy niestety mieli szacunek do wartości własnego słowa. Zamyśliła się i dorzuciła, wyrzucając kiepa do jeziora - Nic się nie zmieniło.

Van der Veen westchnął.
- To straszne, przez co Connor musiał przejść. Przez co nadal przechodzi, każdego dnia. On był moim najlepszym kumplem, Kaya. Może jeżeli wszystko powiem Kim… - westchnął, po czym pokręcił głową. - To nic nie rozwiąże, prawda? Przyznam, że mam czasami taką fantazję, że odkrywam przed światem tę tajemnicę i wszystko dobrze się skończy. Pieprzony happy end - zaśmiał się gorzko. - Ale to tylko sprowadzi na nas śmierć, co nie? - smutno zwiesił głowę.

Drugi papieros wylądował w ustach dziewczyny, znowu błysnął płomień zippo. Słabeusz. Jebany słabeusz. Obaj byli słabi.
- Sam się wpierdolił, dobrze mu tak. Mógł myśleć zanim sobie załadował chuja w dupę. I rodzinie przy okazji. Nie żal mi cwela - dmuchnęła do góry, zarzucając kaptur na głowę - Nawet jak zdejmą Donniego… jest tylko pionkiem. Chcesz im pomóc to sklej pizdę. Idź się najeb, pierdolnij po zatokach, potnij się czy co tam robisz jak ci źle. Rozprujesz się i na sumieniu wyląduje ci cała rodzinka, nad którą tak się spuszczasz - splunęła do jeziora, zaciągając się porządnie. Jak na swoje możliwości jebnęła przemowę życia i miała nadzieję że wystarczy.

- Dlaczego mieliby zdjąć Donniego…? - zapytał Dean, po czym zrozumiał od razu, kiedy zadał to pytanie. No tak, wcześniej nie pomyślał, że chłopak też miał przejebane. - To w sumie ciebie również stawia w niebezpieczeństwie. Jesteś z nim… - van der Veen spróbował znaleźć słowo - ...blisko, co nie?
Zdawał sobie sprawę, że to określenie nie mogło pasować idealnie, lecz nie wpadł na lepsze.

- Pierdolę się z nim - Kaya wzruszyła ramionami, wcinając mu się w słowo - Między innymi. Tylko nie podciągaj tego pod jakieś tandetne, lamerskie związki - zakończyła mniej ponuro niż zwykle, jakby bawiło ją podobne porównanie.

- Tak, tutaj chyba oboje się zgodzimy, że jeden nam w życiu wystarczy - Dean skinął głową. - W każdym razie to niebezpieczne. Ma chuja ulepionego z brokatu, że tak się wystawiasz, biorąc go do łóżka? Możesz zrobić sobie pięć tatuaży więcej, ale nie uczyni cię to bardziej niezniszczalną, jeżeli napotkasz w ciemnej alejce jakiegoś przydupasa Guerilli.

- Martwisz się o mnie? -
głos blondynki ociekał szyderą. Parsknęła krótko, podnosząc żar na wysokość oczu - Jakie kurwa miłe, aż się na pawia zbiera.

- Oczywiście, że się martwię
- van der Veen uśmiechnął się szeroko, jak na reklamie pasty do zębów. - Bo jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - powiedział to głosem jak najzupełniej normalnym. Podwójny sarkazm, chyba tak na to mówili. - To i tak nie ma znaczenia. Mam po prostu nadzieję, że jeżeli złapią ciebie, to w żaden sposób nie doprowadzisz ich do mnie - wzruszył ramionami. - Tak właściwie Byron jest również w niebezpieczeństwie - spojrzał gdzieś w bok, gdzie nie tak dawno widział wspomnianego chłopaka z Vesną. - Wszyscy jesteśmy w to zamieszani.

- Ale z ciebie ciota - tym razem w głosie prócz szydery pojawiła się zaduma. Pokręciła fajkiem, przetaczając go między palcami i na koniec ładując do ust. Głęboki wdech po którym do góry popłynęła spora chmura dymu i rozkleiła japę - Sklej pizdę, powiedz temu kaszalotowi że ci się coś po pijaku ujebało w bani. Na razie to ty wymiękasz.

- Ciota -
Dean parsknął gniewnie. - Wymiękam tylko i wyłącznie dlatego, bo to ty dajesz dupy, nie ja, tykającej bombie - pokręcił głową. - Ale tak, masz rację. Nie wiem, co ujebało mi się z tą Kim - westchnął. - Będę musiał jakoś inaczej rozwiązać problem - dodał, wstając. - A co zamierzasz ty? Nic nie robić? - zapytał lekko pogardliwie.

- Przynajmniej nie kończy dwa ruchy po włożeniu - Kaya uśmiechnęła się z całą słodką do urzygu słodyczą na jaką tylko mogła się zdobyć. Z miłości do bliźniego i aby przypomnieć chwalebne początki - Zawsze mu staje i nie płacze jak pizda, gdy się go przydusi. Albo podrapie… nie leci do tatusia po plasterek na zdarty łokieć - dopaliła papierosa i przydusiła go o deski molo - Co zrobię to nie twoja brocha, więc wykurwiaj. Albo się utop, będzie bliżej.

Dean rzeczywiście spojrzał na jezioro. Pomysł, że mógłby się w nim utopić był… interesujący.
- Myślę, że taka śmierć rzeczywiście najbardziej pasowałaby do mnie - uśmiechnął się do wytatuowanej suki, po czym obrócił się i zaczął iść w stronę imprezy. - Dbaj o siebie - rzucił na koniec. Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Uzmysłowił sobie, że będzie jeszcze musiał pogadać z Byronem.

- Nie pierdol tylko zrób to. Zabij się - doleciało do niego zza pleców. Rozbawiony, złośliwy głos, niosący się po wodzie i ginący w hałasie generowanym przez ognisko wraz z otoczeniem. Do jego uszu jednak jeszcze docierał - Zrobisz nam przysługę. Dla świata. Zostaniesz bohaterem, jak tak bardzo ci odpierdoliło z bólu dupy.

Dean obrócił się, kiedy dotarł do połowy długości mola.
- Ale ci zależy! - wybuchnął śmiechem. - Musi być jakiś klub dla zgorzkniałych lasek, życzących byłym śmierci - uśmiechnął się. - Będziesz tam mniej samotna, niż przy tym jeziorze - dodał już ciszej, bardziej do siebie i bez wesołości. Wzruszył ramionami i kontynuował wędrówkę.

Kaya zaś została na pomoście w tym samym miejscu i pozycji. Zmieniała się tylko ilość pływających przy brzegu kiepów, wypalanych na spokojnie i bez pośpiechu. W końcu odgłosy spod ogniska cichły. Impreza, tak jak szare komórki jej uczestników, umierała błagając o dobicie. Jeszcze snuli się wokół ognia, albo po krzakach. Ten moment był idealny. Van Ophen podniosła się, rozcierając zdrętwiałą nogę. Pamiętała przyzwyczajenia tlenionego zjeba, ciągle czuła w nosie zapach zielska. Zbetoniony zwykle tracił kontakt z rzeczywistością i dało się mu wycinać mniejsze lub większe skurwysyństwa, a ta noc była na nie wprost idealna.

Drogę do odpowiedniego domku blondynka pokonała w całkowitej ciemności i ciszy. Wyłączyła nawet muzykę. Najlepsze dowcipy robiło się w skupieniu, dopiero po fakcie świętując sukces i ciesząc się z rezultatów. Otwierane drzwi skrzypnęły cicho, wnętrze powitało ją intensywnym smrodem marychy. Dean też tam był - leżał na wyrze i dogorywał w stanie wyższej nirwany. Szybko się rozebrała, rzucając ciuchy przy wezgłowiu. Na szafce tuż obok postawiła telefon i włączyła opcję nagrywania, kierując oko kamerki prosto na rozbebeszoną pościel. W podobnym stanie wytrzeszcz nie kojarzył co się z nim dzieje, odruchy jednak pozostawały. Wystarczyło usiąść na nim i poruszyć parę razy biodrami, żeby wyciągnął ręce ku górze, zaciskając palce mniej więcej tam, gdzie kobiety zwykle miały cycki. Pomruk zachęty i sam przetoczył ją na plecy, lądując między rozłożonymi nogami i przygniatając do materaca. Jak na stan zjarania sprawnie pozbył się spodni, miał w tym wprawę.
A Kaya miała całkiem niezłe nagranie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline