|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-06-2017, 19:27 | #41 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Stado pawianów spuszczonych ze smyczy, niemal natychmiast po tym jak zniknął dozór, zaczęło chlać i jebać się po kątach. Tłamszone libido wydostało się na wolności i zaczęło chlastać spermą na lewo i prawo. Wygłodniałe cipy z rozmemłanym wzrokiem rozglądały się tylko na który pal tu się nadziać. Z rozłożonymi nogami pełzały po ziemi, szukając jurnego samca, który ugasi ich rozbudzoną, zwierzęcą chuć. Pewnie, gdyby Harold wykazał trochę chęci, to i on dzisiejszej nocy spuściłby z kija. Miał jednak wyjebane na głupie, szkolne kurwiszony. Był ponad to. Początkowo, gdy stado jeszcze bawiło przy ognisku miał pomysł, jak umilić im wieczór. Każda jednak mijająca minuta, każde kolejne zasłyszane beknięcie, czy pierd sprawiały, że tracił do tego chęci i przekonanie. Szkoda na was mojej inwencji i czasu, tępe pokurwy. Margaritas ante porcos, w dupę wasza jebana mać. Skończyło się zatem na tym, że wlazł na dach domku w którym miał rzeczy i z wysokości obserwował wybryki otępiałego stada. Towarzyszyła mu butelka Jack Daniel'sa, którą zwędził matce. Od niechcenia przeglądał utwory w telefonie, aby znaleźć odpowiedni soundtrack pasujący do tej nocy pokurwieńców. Już po chwil wredny uśmiech zagościł na jego twarzy, bo znalazł idealny utwór na ten bal. Polka z blackmetalowym pazurem! Nic lepiej nie oddawało kociokwiku tego niedojebanego stada.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |
29-06-2017, 22:20 | #42 |
Reputacja: 1 |
|
29-06-2017, 23:51 | #43 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
30-06-2017, 02:34 | #44 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Post wspólny z Corax i Nami Jack Brooks - pechowy awanturnik Popołudnie - wyprawa do lasu Brooks poszedł za i z Anniką do lasu całkiem zaciekawiony tym co mówiła, że ma mu do pokazania. Sam co prawda nie był zbyt ciekawy. Przynajmniej nie samego lasu. jedna fajna rzecz to to, że dawał osłonę i cień przed spiekotą. Ale poza tym wszystko zasłaniały te cholerne drzewa. Ale Annike chyba to jarało więc znosił to dzielnie i mężnie. No i był ciekaw co ma mu do pokazania. A czego nie mogła pokazać mu wcześniej przy dzikiej plaży gdzie zrobili sobie postój. - O. Zobacz. Mają tu nadrzewne szczury. - wskazał blondynce na jakiegoś siersiucha zaczepionego do pnia drzewa który wślepiał się w nich zupełnie tak samo jak Brooks w niego. Ani się nie bał ani nic. No nie uciekał przynajmniej. Brooks zastanawiał się czy go czymś nie rzucić. Był ciekaw jak bardzo ten nadrzewny szczur jest odważny i czym się różni od śmierdzieli które znał z miasta. - Szczury? - Annika rozejrzała się nieco zdziwiona faktem, że w tym miejscu mogłyby się znaleźć szczury - Aaaa to! To przecież wiewiórka. Nie bój się. One nie atakują ludzi. - pocieszyła Jacka z sercem na dłoni. - To już całkiem niedaleko. Poprowadziła chłopaka w okolice swojego znaleziska i z dziwną miną wskazała poszycie, na który królowała ludzka kupa. Co prawda w tej postaci już zaschnięta i mało odcinająca się od ziemi dla niewprawnego oka. - To to… - spojrzała na Jacka - … co myślisz? - Nie no coś ty nie boję się szczurów. Czy tam wiewiórek. - machnął patykiem którego zdążył podnieść Jack. Nawet trochę był obruszony pomysłem, że mógłby się bać takiego żałosnego czegoś. Na dowód jak jest dzielny i odważny rzucił patykiem w tego nadrzewnego szczura. Miał tego pożałować natychmiast potem, gdy Annika uraczyła go wykładem - ochrzanem na temat wandalizmu w lesie. Znalezisko jakie pokazała mu Annika wywołało wyraz niepewności na pociętej i poklejonej plastrem twarzy. Nie był do końca pewny o co tu chodzi. Spojrzał na gówno. Potem na blondynkę. Potem rozejrzał się dookoła. Potem znów spojrzał na kupę. A potem znów na blondynkę. - Ale ty to tak na serio? - zapytał z niedowierzaniem. Zgapił znowu coś? Cholera chyba znowu czegoś nie skumał. Pewnie jakiś bystrzak by zajarzył o co Annice chodzi no ale on nie miał pojęcia czego po nim oczekuje. Coś miał zauważyć? Dostrzec? - Noooo skąd to tu? To nie jest typowy szlak turystyczny, środek nigdziebądź z dala od utartych ścieżek. Do Beaver Creek daleko, z drugiej stron - wskazała ręką - nie ma nic na mapie. No w sensie obozów czy domków. Nie wydaje Ci się dziwne? Brooks popatrzył na Annikę. Tak chwilę i jeszcze chwilę. Potem spojrzał niżej. Nawet nie na te jej zgrabne pęcinki tylko na to gówno jeszcze poniżej. Serio? Serio o to jej chodziło? Znalazła tego syfa i się chciała bawić w jakieś NSI: Forest czy co? Przeniósł spojrzenie wysoko w górę. Gdzieś na korony drzew. Przymknął oczy ale ukrył to drapiąc się kciukiem po skroni. Oblizał językiem wargi by jakoś złapać moment by nie utracić równowagi ducha. Zastanawiał się nawet czy zacząć liczyć jak pan Parker zalecał. No ale… Ale w sumie Annika okazała się całkiem sympatyczna dzisiaj. No i miał nadzieję na nią. Nie chciał też jej do siebie zrażać. I choć dziwnie mówiła i się zachowywała to jednak i tak jakoś udało jej się wzbudzić w nim jakąś nić sympatii. Fajnie się z nią jarało i gadało. No! I jak się ją całowało! Ostatecznie plusy dziewczyny przeważyły nad tym gdzie i po co go wyprowadziła. A chyba jej zależało. Westchnął więc i ponownie spojrzał na nią. - No nie wiem. - wzruszył ramionami spoglądając na podłużną, zeschniętę grudę. - Może ktoś był po coś w lesie, przyszpiliło go tu i nie zdążył dobiec do obozu. Stare to pewnie z poprzedniego sezonu. Ale nie wiem, nie znam się na tym, tak tylko mówię. Wiesz, jakbyś to było coś rozwalonego to mógłbym powiedzieć co się zesrało no ale na tym to nie. - wskazał brodą na grudę i powiedział co myśli. W sumie to nic go to nie obchodziło i jak taki miał być finał tej wycieczki to wolał już wracać. Annika skinęła krótko głową, nieprzekonana. Trochę się dziwnie poczuła widząc sceptyczną reakcję Jacka. Zacisnęła lekko usta i przestąpiła z nogi na nogę. - No ok. Wracajmy zatem - nie czekając na nic ruszyła w drogę powrotną. Jack skinął głową widząc minę i postawę blondynki. Las sam z siebie interesował go o wiele mniej w przeciwieństwie do blond przewodniczki. Więc bez oporu zgodził się na powrót. W sumie jednak zrobiło mu się trochę żal Anniki. Miał wrażenie, że napaliła się na tą srakę. Sam nie miał pojęcia co ona w niej widzi. Ale chyba jej zależało. - Hej. - mruknął gdy już przeszli kawałek. - A ty myślisz, że co z tą sraką? Coś z nią nie tak? - zapytał zerkając na idące przed nim plecy Anniki. Wieczór - ognisko Ogień uspokajał Brooksa. Po powrocie z lasu stracił blondynę z oczu. Wcięło mu ją kompletnie. Pewnie gdy poszedł do tego sanitariatu zmienić sobie plaster. Nie był pewny czy już trzeba czy jeszcze nie ale liczył się z tym, że rano może nie mieć głowy by o tym pamiętać. A gdy wrócił to już taka wieczorna pora właściwie zaczynała się robić i jakoś sceneria zaczęła ciążyć ku ognisku. Ognicho zaś okazało się w pytę. Siedział sobie na pieńku, piekł kiełbę nad ogniem, polewał piwem, szamał i popijał jedno i drugie i było zarypiaście! Nikt się na niego nie darł ani nic. Muzę wolał inną ale w sumie mogło być. Obserwował ludzi przychodzących i odchodzących od ogniska. Było fajnie. Gdyby nie te komary… I w lesie i przy jeziorze to chyba była jakaś wylęgarnia albo i hodowla. W każdym razie o wiele więcej niż w mieście. Na tyle więcej, że humor Jacka zaczął stopniowo się ważyć przerywany energicznymi klepnięciami. Nie był do końca pewny czy to czym się spryskał w sanitariacie na te komary na pewno ma taką zabójczą skuteczność jak głosiły pewnie napisy. I tak nie chciało mu się ich czytać gdy doczytał wystarczająco dużo ale na pewno coś było o zabójczej skuteczności. Jak w każdej reklamie. Ale teraz chyba działało ale pewności nie miał bo nie miał przy sobie kogoś nie spryskanego do porównania. Widział jak wielki Ken i blond barbie żartują sobie. Albo nie. Może? Nie był pewny. Oni tak na serio z tą wycinką lasu by złapać sieć? Z nimi to nie był pewny. W końcu uznał, że chyba chcieli pójść powydrzyć sie w lesie. Chyba. No ale jakby nagle Ken zaczął latać po nocy juz z siekierą i rozwalać okoliczne drzewa no to byłoby pewnie na co popatrzeć. I jeszcze gdy chwilę zniknęli w mrokach nocy Jack nadal zastanawiał się czy oni tak na serio. Wtedy wyłowił jakoś z mroków Claire. W kiecce. Ale numer. A chyba wcześniej jej w kiecce nie widział. Zawsze w spodniach. Dumał czy jakoś to skomentować tą zmianę w wyglądzie rudej. Odezwać się? Nie odezwać? Jak tak to co? Dobrze mu się tu siedziało to jakoś nawet te komary nie zdołały mu całkiem zniszczyć tego rzadkiego momentu gdy nie chciał rozwalać i niszczyć czegokolwiek wokół siebie. W końcu się zdecydował. Co tam, jak jednak jest wredną, rudą małpą to najwyżej ja zleje i tyle. - Odważnie. - powiedział do Claire wskazując palcem na jej sylwetkę. Trzymał co prawda w tej dłoni też puszkę z piwem ale wskazującemu palcowi to nie przeszkadzało. - Ale spryskaj się może bo cię żywcem zeżrą. - uśmiechnął się do niej i rzucił jej plastikowy pojemiczek antyinsektowy. Claire za późno zareagowała, rozglądając się ciągle. Gdy Jack coś do niej powiedział, początkowo zastanawiała się o co chodzi. Później już tylko żonglowała puszeczką, by ta w ostateczności wypadła z jej dziurawych łap. Zestresowała się. - Sorry, trochę gapa ze mnie - westchnęła nieszczęśliwie, schylając się po pojemnik, przez co jej cycki jeszcze chętniej opuszczały krańce dekoltu. Podeszła do Brooksa oddając mu puszkę z lekkim uśmiechem na twarzy. - Dzięki, użyłam już swojego. Z tej firmy są słabe - stanęła nad nim na chwilę. W sumie to zazwyczaj z nim nie gadała wcześniej. Chyba nie pasowali do siebie tematycznie. Tak jej się wydawało, że inne klimaty. Nawet ciekawie wyglądały te jej odkryte nóżki i ramiona. Ale jak on czuł na karku czy dłoniach te cholerne komary to te jej nagie autostrady były jak otwarty karmnik z krwistą paszą dla tych krwiożerczych kreatur. On w swojej skórzanej kurtce i tak był dość na nie odporny. - Nie wiedziałem, że chodzisz w kieckach. Ale w tej ci ładnie. - powiedział nawiązując do pierwszego wrażenia jakie na nim ta odmiana wywarła. Lockhart zrobiło się głupio. Tak, nie chodziła w sukienkach, czuła się więc nieswojo. Chwilę milczała by w końcu zbyć to uśmiechem i machnięciem ręki. - Atam nic specjalnego. Dzięki. - wciąż stała jak kołek, czasami tylko rozglądając się wokół i obserwując jak ludzie się bawią. Jack musiał przyznać, że jak tak dała mu okazję puścić żurawia pod tą kieckę to w sumie miała tam takie ciekawe rzeczy jak mu się zawsze wydawało, że ma. A to zawsze uznawał za kobiecy atut i rzecz wartą badania i zwiedzania. - Co tak stoisz? Nie dygaj się. Klapnij sobie. - Jack wskazał głową miejsce obok siebie. - Chcesz kiełbę? Chyba już. - zapytał patrząc na rzeczony przedmiot spod przymrużonych powiek. No chyba była akurat. Claire uśmiechnęła się bardziej promiennie i usiadła ściśle obok chłopaka. Nie było wiele miejsca, więc stykali się ramionami, ale komu to przeszkadzało? Kiedy pokazał jej ociekającą tłuszczem kiełbasę, ruda zaczęła analizować. W sumie ostatnio z ogniska jadła, jak tata rozpalił, a to był w lepszych czasach. Z drugiej jednak strony czuła, że upierdoli się tym mięchem jak mały warchlak i z jej pięknej kreacji pozostanie jedynie plama. Doszła więc do wniosku, że z niechęcią będzie musiała odmówić. - W sumie, to nie, ale dziękuję. - uśmiechnęła się patrząc w iskrzący ogień, choć tak naprawdę jej spojrzenie kogoś śledziło. Starała się jednak to ukrywać. Przy Jacku czuła się troszkę mniejsza, nie miała takiej swobody i odwagi. Wszystko dlatego, że chłopak potrafił dużo mówić i nie przejmował się wcale, ani opiniami, ani tym że może na przykład palnie coś głupiego. Co innego Lockhart, która żyła w stresie i tylko przy niektórych osobach potrafiła nabierać pewności. Jack ucieszył się i z odpowiedzi i z reakcji rudej. W sumie to pasowało mu, że nie chciała kiełby. Był głodny. Jak zwykle. Znaczy nie tak całkiem jak zwykle ale no po prostu ta kiełba z ognicha była w pytę no i mógł je wcinać jedną za drugą i po prawdzie to nawet tej jednej oddać komuś to było mu szkoda. Ale jakby co to się spytał Claire więc miał nadzieję, nie wyszedł na buraka. No ale skoro piekł dla siebie to mógł ją jeszcze trochę podpiec. Wtedy tak fajnie chrupała między zębami jak czipsy ale smakowała o wiele lepiej niż chipsy czy nawet kiełba z grilla. Jednym słowem Claire zrobiła mu dobrze z tą kiełbą. A drugie dobrze zrobiła mu gdy klapnęła obok. Jedno dłuższe spojrzenie a ile radości. Jak klapnęła to Brooks jakoś w naturalny sposób spojrzał na nią z bliska jak na każdą dosiadającą się obok osobę. Ale tym razem ta osoba była w tej zielonej kiecce. Tej co się kończyla na jej ramionach więc te jaśniły się w ogniskowym półmroku przykuwając wzrok. Na plecach była ciemniejsza plama włosów ciągnących się od głowy, w dół, przez środek pleców. Ale najciekawsze rzeczy były z przodu sylwetki. Teraz to co przez chwilę widział jak bimbało się gdy właścicielka schyliła się po antyinsektowy środek widział w spokojnym bezruchu. Za to dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wychylały się takie dwa jasne jabłuszka z tego ciemnozielonego koszyka dookoła i aż wołały do Brooksa by ich skosztować i w ogóle się pobawić. - No. Fajną masz tą kieckę. - mruknął w końcu młodzian w skórzanej kurtce kiwając głową do dwóch jabłuszek. Odwrócił się w stronę ognicha. Wdzięki Claire trochę go wybiły z rytmu więc chwilę potrzebował by zebrać myśli. - A w ogóle to byłaś może wczoraj w kiblu? Znaczy w szkole. Pod prysznicami. Wiesz, jak tam ściana się rozwaliła. - zerknął na rudowłosą dziewczynę pytając wzrokiem. Wrócił wzrokiem znowu w stronę ogniska. - Nie wiesz może która rzuciła mnie tym szamponem? - lekko wskazał dłonią w stronę swojej twarzy i łuku brwiowego przykrytego plastrem. - No wiesz, bo tak się zastanawiam. Że można łuk brwiowy rozerwać kastetem czy babską torebką to już wiedziałem. Ale, że szamponem to się dowiedziałem wczoraj jak się z podłogi podnosiłem. Z czego oni robią te babskie szampony? Jakieś antyterrorystyczne czy co? No lakier jakby co spoko, tak w twarz a jak się podjara no to zarypiaście to wygląda. No ale szampon? Rany… - Brooks pokręcił głową i zaczął gadać pierwsze co mu do głowy przyszło. Akurat zmieniał niedawno ten plaster to mu się przypomniało. Wczoraj przez tą ścianę był taki Sajgon, że do tej pory nie wiedział która go trzasnęła tym szamponem. Ale może Clair coś była w temacie. [i]- Fajne są te ognicha. Kiedyś też sobie z chłopakami zrobiliśmy. Na dachu. Ale ktoś zadzwonił gdzie trzeba i musieliśmy spieprzać. Szkoda. Fajnie było. Nie wiem co komu przeszkadza ognisko na dachu. Przecież i tak nikt tam nie chodzi. Tylko my. - zwierzył się Jack z jednej ze swoich jak zwykle pechowych przygód. Teraz chociaż nikt nie mógł sie przychrzanić, że palą ognisko. - A ty? Często masz takie hece? - zapytał zaciekawiony zerkając na rudowłosą dziewczynę. - Mój ojciec jest strażakiem… - mruknęła zerkając na chłoapaka z ukosa. Troszkę nie trafił z tematem i choć mina Lockhart była nietęga, to gdzieś wewnątrz chciało jej się śmiać. Że też akurat do niej wyskoczył z takim tematem, to sobie chłopak pogadał. -... to zdecydowanie nie było rozsądne, Jack - dodała poważnie, przypominając tonem głosu Panią Hoy. Nie zdziwiłaby się, gdyby Brooks został zbity z tropu przez jej zachowanie i poczuł się głupio. Chcąc więc uniknąć takich odczuć, uśmiechnęła się w końcu lekko. - Ale nie wszystko co robimy jest mądre i przemyślane. Ważne, żeby wyciągać wnioski i uczyć się każdego dnia. Niektórzy niestety są niereformowalni - puściła do niego zalotnie oczko i zaśmiała się krótko. Wiedziała, że z Brooksa to niezłe ziółko. - Twój stary jest strażakiem? - zapytał Brooks chyba nie oczekując odpowiedzi. Zastanawiał się raczej nad tym co mówiła rozmówczyni i miedzianych włosach. W sumie nie wiedział jak to ugryźć. Ale chyba lepiej niż mieć za starego gliniarza albo trepa. Więc w sumie ruda i tak chyba nie miała najgorzej. - Znaczy co? Ganiał cię z gaśnicą jak byłaś mała czy co? - spojrzał na nią wesoło bo widok małej rudej dziewczynki uciekającej przez strażakiem z gaśnicą wydał mu się bardzo zabawny. Jej strofowanie wzruszył ramionami. Nie chciał się kłócić bo się ruda trochę nagle sztywniarą mu wydała ale swoje wiedział. Jakby znów miał tamte 12 lat to chętnie znów by zrobił te ognisko. Zresztą teraz też mógłby choć teraz był już cwańszy to wiedział gdzie można sobie je rozpalić by się nikt nie przychrzaniał. Ale ta wizja z goniącą gaśnicą nadal dominowała w jego umyśle. I spodobało mu się to puszczone oczko więc gdy to zrobiła i on powiedział swoje to czekał patrząc na nią. Był ciekaw czy odpowie mu w twarz. Jakby tak zrobiła to dzieliły by ich centymetry i to niezbyt liczne. Claire zawierciła się niespodziewanie, jakby nerwowo. Dojrzała w oddali coś, co ją mocno zainteresowało. Chwyciła gwałtownie Brooksa za przeguby ręki, odwracając się do niego. - Mimo wszystko to miłe, że do mnie zagadałeś. Chyba nigdy nie rozmawialiśmy, prawda? Będziemy musieli jeszcze to nadrobić. - wstała nagle z zamiarem oddalenia się. - Umówiłam się z Deanem, ale serio dzięki! Za spray też! - Spoko, nie ma sprawy. - uśmiechnął się i machnął jej dłonią na pożegnanie. Noc - po ognisku Brooks w końcu namierzył blondynę. Jakoś się chyba rozmijali bo nie spotkał jej przy ognisku. Za to wreszcie dostrzegł ją ale jak już wracała chyba na noc do domku. Podbiegł do niej z puszką w ręce. - Hej! Zaczekaj! - krzyknął za nią by ją zastopować. Właściwie nie był pewny po co. Przecież do domku jakby było trzeba też mógł się wbić. - O, hej! - Annika wstrzymała kroku i odwróciła do Jacka z maślanym uśmiechem, podobnym do tych z nad ziołowego jeziora. - Tu jesteś. - przyłożyła palec do ust - Szzz widziałam kręcących się nauczycieli w okolicy. Co robisz? - podniosła do ust zabraną z rąk Jacka puszkę alku. - A w sumie to nic. - Jack gdy już zatrzymał blondynę właściwie to było już. Gdzieś na tym etapie kończył mu się opracowany w locie precyzyjny plan zatrzymania blondyny. A tak nagle to ciężko było mu coś zaimprowizować. - No tak cię zobaczyłem to pomyślałem, że wiesz... - wzruszył ramionami. - Bo jakoś nie widziałem cię przy ognisku. Wiesz, pomyślałem, że pogadamy czy coś. Zajaramy. Chcesz zajarać? - Brooks w końcu zaczął brnąć i mówił jak jest bo tak naprawdę nic innego nie przyszło mu do głowy. - Ok! - Williams zdecydowanym gestem wsunęła swoją dłoń w dłoń Jacka i pociągnęła z powrotem na drewniany pomost. Klapnęła ciężko na deskach i poklepała miejsce obok siebie. - Jak się bawiłeś na ognisku? - A fajnie było. - pokiwała w ciemności głowa Jacka. Ulżyło mu, że tak gładko poszło bo po prawdzie nie miał pomysłu co by zrobić albo powiedzieć gdyby dalej parła na marsz do łóżka. Sama. A tak… - Fajna miejscówa w sumie. Spokojna. Pan Parker mówił, że powinienem unikać osób i sytuacji gdzie coś mogłoby mnie wkurzyć. No tu się nikt nie drze ani nic. I kiełba z ognicha jest w pytę. - powiedział Books gdy klapnęli oboje na pomost. Postawił puszkę między nimi a sam zaczął przygotowywać skręty. Co prawda po ciemku było to trochę trudniejsze no ale przecież miał w tym wprawę. Siedziało się tu i tam w klatce czy bramie albo jakimś zaułku a te skręty się same przecież po ciemku nie robiły nie? - I co? Fajne jest te jaranie zioła nie? - wyszczerzył się nagle gdy położył sobie na udach już wszystkie elementy do sklecenia skręta i spojrzał na siedzącą obok blondynkę. Jej twarz widział jako blady owal. A blond włosy jak górę jakiegoś jasnego płaszcza albo coś w ten deseń. Całkiem inaczej niż w dzień. - Całkiem fajne. - zgodziła się - Dziwnie lekko po tym się robi na duszy. W zasadzie teraz tak cicho… - Annika zapatrzyła się w nieboskłon - Jakbyśmy byli sami. Wszystko dalekie. Myślisz, że tak się czuli pierwsi ludzie? - Pierwsi ludzie? - Brooks zerknął na siedzącą obok Annikę nasypując ciemne bryłki do jasnego paska bibułki. Potem zaczął jej skręcać i zawijać ale gdy przejechał językiem wzdłuż już rulonika spojrzał w górę. W niebo. I białe punkciki na nim. - Pierwsi ludzie w Ameryce? - nie do końca był pewny czy o tym dziewczyna mówi. Właściwie już pierwszego skręta miał zrobionego. Zerknął na zapatrzoną w nocne niebo blondynkę a potem też ponownie zadarł głowę do góry. - A oni nie siedzieli w jaskiniach? - tego już nie był taki pewny. Ale wydawało mu się logiczne, że jeśli siedzieli w jaskiniach to chyba ciężko im było patrzeć w niebo. - No chociaż mogli siedzieć przy wyjściu to by wtedy chyba widzieli te niebo. - wątek nawet go zaciekawił. Podał blondynce gotowego skręta i sam zaczął przygotowywać rulonik dla siebie. Obrobił bibułę, filtr, zioło, zakręcanie i właściwie skręcił cały komplet myśląc nad pytaniem Anniki. - Myślę, że to było chujowe. - powiedział w końcu. - No pomyśl jak jesteś pierwszy to tak samo jakbyś był ostatni. Znaczy nikogo innego nie ma. To strasznie przygnębiające. - wyjaśnił jej w końcu swój punkt widzenia. Popatrzył z bliska na jej zadarty do góry profil. Pod wpływem impulsu dotknął palcami jej brody. A potem zaczął sunąć nimi w dół, po jej krtani i szyi. I dalej w dół. Nie spieszył się ciesząc się płynącymi z dłoni i oczu doznaniami. Williams drgnęła zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Odwróciła lekko twarz w stronę Brooksa: - Masz rację - przechwyciła dłoń chłopaka i przysunęła się tak by wcisnąć się pod trzymane ramię blondyna. Puszkę piwa przesunęła nieco dalej. - To brzmi przygnębiająco. Gdybyś wiedział, że będziesz ostatni, próbowałbyś kogoś ocalić? - Annika sama dziwiła się, że stała się domorosłym filozofem. A może to marysia? Zaciążyła jej głowa. Na szczęście mogła ją złożyć na ramieniu Brooksa, w którego ciepłe ciało się wtulała. - No pewnie! - Brook ni to prychnął ni to podniósł głos gdy dziewczyna pytała o taką oczywistą oczywistość. Objął chętnie jej smukłe ciało ale teraz musiał na chwilę ją puścić by odpalić oba skręty. Potem podał już żarzący się rulonik Annice a drugi wsadził sobie w zęby. Znów ją objął. - Choćby po to by nie zostać już kompletnie sam. - wyjaśnił jej swoje motywy. Trochę przemodelował ich układ. Położył się plecami na dechach pomostu. Annikę pociągnął na siebie tak, że jej głowa leżała mu na torsie. Sam wsadził sobie jedno ramię pod własną głowę a drugim gładził ciało dziewczyny. Twarz, policzki, linie brwi, ust, podgardle i szyja. Wszystko miała takie gładkie, ciepłe i przyjemne w dotyku. Czuł w tym momencie dwubiegunowy. Z jednej strony palone zioło, noc, wypite dotąd piwo go uspokajało a nawet morzyło. Z drugiej leżąca na nim dziewczyna, jej ciepło, gładka skóra kusiły go i pobudzały. - Zwłaszcza jakby to był ktoś fajny. - dodał po chwili wydmuchując dym i przesuwając dłonią po policzku Anniki kierując się ku jej ustom. --- Zasnęli. Poznał po tym gdy się przebudził. Właściwie przebudziło go zesztywniałe ciało i nieprzyjemny, wilgotny chłód nocy ciągnący od jeziora. Te dechy to jednak za najwygodniejsze posłanie nie robiły. Uniósł głowę i zobaczył na swojej piersi bladą plamę twarzy śpiącej kobiety. Wydawała się jedynym źródłem przyjemnego ciepła w tą noc. Chwilę się wahał. Odgarnął palcami włosy spadające na jej twarz. Ale widząc jej skuloną sylwetkę zdecydował się jednak ją obudzić. - Hej. Hej Nika. Wstawaj. Wracamy do domu. - spróbował ją dobudzić. Nawet udało mu się ale zbieranie się i marsz po pomoście wychodził im dość nietęgo. W końcu też nie mając specjalnie ochoty tego przedłużać za to bardzo mając ochotę wylądować w wygodnym, suchym, miękkim i ciepłym łóżku po prostu wziął blondynkę na ręce. Zaczął iść w stronę domków i znów się zawahał. Do którego? Spojrzał na twarz sennej blondynki. Na opinii mu nie zależało. A i nie miał ochoty na zbędne nocne wędrówki po ciemku. Poza tym nie chciało mu się. Ani łazić ani rozstawać z tym przyjemnym, miękkim i wdzięcznym ciepłem na ramionach. Zaniósł więc Annikę do swojej sypialni i łóżka. Tam jeszcze dał radę ściągnąć sobie i jej buty a potem zasnął wreszcie w cywilizowanym miejscu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
30-06-2017, 08:28 | #45 |
Reputacja: 1 | Lindsey i Ken błądzili po lesie jeszcze długo, aż jakimś cudem, jakimś fantastycznym zrządzeniem losu i zbiegiem okoliczności, udało im się dotrzeć do obozu. Niektórzy powiedzieliby, że głupi zawsze ma szczęście i patrząc na parkę nie grzeszącą inteligencją - coś w tym mogło być. Ktokolwiek był jeszcze na nogach, poszedł w końcu spać, a ośrodek pogrążył się w zupełnej ciszy. Po intensywnym dniu i jeszcze ciekawszym wieczorze, każdy oddał się w przyjemne objęcia snu. |
30-06-2017, 21:44 | #46 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Post wspólny z Nami Jack Brooks - pechowy awanturnik Leśna wycieczka Brooks nie był pocieszony z oglądania kolejnej sraki. Tym razem świeżuśkiej i to na samym centrum obozu, że ciężko było zgapić czy przejść. No to już była przesada. Ale zachowanie Hoy to już w ogóle był przypał. Bez sensu. Ani jak na nauczyciela ani tym bardziej jak na tą sztywniarę. Ale jak się wystrzeliła z tym kablowaniem przez rudą to był szczyt wszystkiego. Brooks spojrzał przez tum uczniów na rudą głowę. Serio?! No kurwa! Kablowania nie trawił. Nigdy. I to sprzedać tak kogoś nauczycielom? No nie, to zdecydowanie nie było po brooksowemu. No ale Hoy pieprzyła jak potłuczona z rana. I była nauczycielem czyli przedstawicielem tej drugiej strony z jaką Brooks “od zawsze” najczęściej miał na pieńku. Więc traktował z niedowierzaniem to co robią i mówią. I nijak mu to nie pasowało. Claire była kablem? Może i była. A może i nie. A może chodziło o coś innego i teraz fizyca robila z igły widły. W końcu więc postanowił sam zweryfikować jej słowa. - Hej. - zrównał się z rudą i zerknął na nią. - Serio nas podpieprzyłaś? - zapytał patrząc na nią. Claire spojrzała na Brooksa z zawstydzeniem i zażenowaniem wymalowanym na twarzy. Być może tak wygląda kabel, jak wyruchany w dupę więzień, który pierwszy raz trafił za kratki i stał się pojemnikiem na spermę zwyroli. Ruda nie wiedziała, jak wygląda taka osoba, wiedziała jedynie, że chciałaby nie rzucać się w oczy. Z takim kolorem włosów i hucznym ogłoszeniem przez fizyczkę, że to ona stała się jej ulubienicą, ciężko jednak było zdjąć z siebie spojrzenia. [i]- Po co pytasz skoro i tak mi nie uwierzysz -[i] odparła zrezygnowanym głosem i zwolniła nieco kroku, aby nie iść zbyt blisko Deana, Marty’ego, Jerrego ani nikogo innego, kto spowalniał grupę i wlókł się z tyłu. Jack i Claire zostali więc parą wyrzutków, gdzieś na szarym końcu. Lockhart patrzyła na plecy Holendra z wyrzutem. Zastanawiała się nad czymś związanym z nim, ale nie miała zamiaru mówić. - Ten naćpany kurwiszon już hucznie ogłosił, moje słowa nic nie zmienią Brooks spojrzał za wzrokiem rudej na plecy blondasa. Milczał chwilę. Potem znów wrócił do idącej obok rudej. - Chciałbym usłyszeć to od ciebie. Jak było. Jakbym nie chciał to bym z tobą nie gadał nie? - powiedział do niej. Nie miał pojęcia czemu wspomniała kogokolwiek. Do podkablowania chyba nie był potrzebny ktoś dodatkowy. A Hoy bredziła rano jak po ostrym koksie. Coś musiało być na rzeczy z tym kablowaniem ale widocznie nie było takie hop siup. [i]- A skąd mam wiedzieć? Może chcesz się ze mnie pośmiać z kolegami -[i] burknęła wskazując kiwnięciem głowy grupę chłopaków, którzy oglądali się za siebie patrząc na Claire i się nabijali. Dziewczynę zaczynało to już wnerwiać. Zacisnęła nerwowo ręce na paskach od plecaka, a jej ramiona spięły się. Oddech stał się ciężki, a mina była coraz bardziej nietęga. [i]- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz, nagrywasz jak ze sobą gadamy? Czekasz, aż pierdolnę coś głupiego? -[i] obrzuciła go nieufnym spojrzeniem [i]- Cześć, to ja, Claire Lockhart. Pani Hoy ciągnie mi suty w zamian za info o imbecylach, którzy srają na schodach i rozpierdalają telewizory swoim opasłym kutasem, ćwicząc również wieczorami kamasutrę na dziurach w deskach molo. Jeśli spróbujesz zajarać skręta lub walnąć browca, wiedz, że czaję się za krzakami i walę konia Panu Lambo, w przerwach między nakurwianiem tobie fot… Frajerze. -[i] zakończyła barwnym i teatralnym tonem głosem, że idąca przed nią trójka osób mogła to usłyszeć. Była zła jak osa, choć nie na Jacka. Po prostu… Wątpiła, żeby go obchodziła prawda. Serio. Brooks szedł kilka kroków w milczeniu. Wysłuchał wybuchu rudej rozejrzał się po tym durnym lesie, po postaciach idących przed nimi. Zerknął nawet na niebo. Ruda zaczynała go jednak wnerwiać. Zastanawiał się. Jest z nią sens gadać? W sumie gadał z niby kablem. W końcu spojrzał ponownie na bladą twarz Claire. - Uważaj sobie co mówisz co? Ja nagrywam? Ja jestem kablem? - uniósł do góry ostrzegawczo brew dając jej znak by się wyhamowała. - Normalnie się pytam. Ale nie chcesz gadać to nie. - wzruszył ramionami w skórzanej kurtce. - A co, ja jestem?! - wtrąciła się z agresją - Ja ciebie nie oskarżam, wystarczy nagrywać dla kolegów. - założyła ręce krzyżem pod piersiami. I tak by jej nie wierzył, więc wszystko jedno. - Ale gadasz jakbyś coś do mnie miała. - odparł jej ciemny blondyn. - Tak się pytam. Hoy pieprzyła rano jak popierdzielona. A ty teraz coś masz do blondasa. Wrobił cię? - zapytał kiwając głową w stronę idących przed nimi sylwetek. W sumie to jak zamierzała dalej się fochać to niech spada i radzi sobie z tym sama. Sprawa właściwie nie dotyczyła go bezpośrednio. Wczoraj jak ta ściana się rozwaliła w kiblach też się za nim nikt nie wstawił więc czemu on by miał za kimś? - Co, mówisz o Deanie? - spytała i parsknęła krótkim śmiechem. Nie było w tym jednak drwiny ani szyderczości, po prostu… Ten temat był ciężkostrawny. Chciała wybuchnąć ponownie, ale zauważyła, jak bardzo znowu zwraca na siebie uwagę. Złość mieszała się z rozpaczą i nie wiedziała, któremu uczuciu ustąpić. - Ta Łajza, nawet się do mnie nie odezwie. Widząc, jak wszystko biorę na siebie. Każdy w tej chwili, każdy po kolei, spuszcza się na mnie ze śmiechem, kpi ze mnie i się mnie brzydzi, a on idzie jak gdyby nigdy nic i cieszy się życiem, ciekawe czemu, prawda? - retoryczne pytanie było pauzą w mowie, kiedy Claire zgrzytnęła zębami. - Cieszy się, bo dzięki mnie udało mu się zmieszać insulinę kurwiszona z morfiną i ta teraz zapierdala jak mała katarynka. Co z tego, że wszystko spierdoliło się na mnie, hej! Przecież jestem ruda, to normalne, że ludzie mnie nie lubią, dam sobie radę! - teatralnie odegrała wyluzowanie i radość, aż nawet klasnęła cicho w dłonie. Mówiła tak, żeby tylko Jack to słyszał, nie miała zamiaru opowiadać o tym klasie. Brooks sam nieraz odpierdolił takie akcje, że jemu mogła powiedzieć. Nie zrobiłoby to różnicy, wrogiem na pewno nie był. Zgodziła się pomóc Deanowi, to teraz będzie zbierać tego najbardziej gorzkie części “sukcesu”. * Brwi Brooksa skoczyły w górę gdy słyszał kolejne rewelacje od rudowłosej dziewczyny. Ale gdy doszła do numery z zastrzykiem dla Hoy roześmiał się radośnie. - Eeejjj dobre! - klepnął przyjacielsko Claire w bark. Ale świetny numer! To dlatego Hoy była jak naspidowana! Świetny numer! Brooks był jak najbardziej za za takimi numerami! W końcu ci nauczyciele i inni tacy, gliniarze na przykład albo strażacy no jakoś zawsze się go czepiali i coś chcieli i darli się i ganiali i musiał albo się tłumaczyć albo uciekać albo chować albo dawać w zęby w ostateczności. Więc każda taka radosna zemsta gdy to im coś działo się w ten deseń budziła jego dziką, złośliwą satysfakcję. No i po Claire to się nie spodziewał takiego numeru. Chociaż… W sumie znał ją głównie z widzenia i nie lepiej, wczoraj przy ognisku chyba pierwszy raz dłużej pogadali. To właściwie nie wiedział czego się po niej spodziewać. Ale radość podszyta złośliwością pod adresem zasuszonej fizycy w końcu mu przeszła. I przeszedł do poważniejszych tematów o jakich mówiła ruda. - Okey ale to czekaj. Pokombinowałaś z blondasem z tym zastrzykiem tak? - zapytał bo dostrzegł, że czegoś brakuje w relacji Claire. - No w pytę numer. Ale czemu rano poszło na ciebie z tym kablowaniem a nie na was? Ciebie tylko złapała czy jak? - dopytał się bo to nadal było dla niego niejasne. Ale jasne było już, że jak ruda konszachtowała się z blondasem to teraz tak jego zlewka była jakaś nie teges. Chyba, że było w tym coś jeszcze. Claire przewróciła oczami. W tym momencie już wszystko jej zwisało. - Pokombinowałam, dobre słowo. Pieprzymy… Przepraszam, “pieprzyliśmy” się regularnie, więc jakoś tak wyszło, że tylko ja mu chciałam pomóc. Jestem ciekawa, jak długo będę tego żałować, póki co tylko ty się cieszysz - uniosła ręce w geście załamania zmieszanego z irytacją. - Było tak, że najpierw się pukaliśmy koło chaty jędzy, potem ja ją wywabiłam z domu pod pretekstem, że ktoś nad wodą pije i musi szybko iść. - Claire nagle uniosła ręce chcąc zobrazować gestami figurę pani Hoy i mówiąc dalej zaczęła się śmiać. No, to akurat było zabawne wyobrażenie - I teraz weź obczaj, że ona ma futrzasty, różowy jak jebany kucyk pony szlafrok oraz różowe kapciochy i ona w tym stroju wyszła i zostawiła drzwi otwarte. Pognała jak maciora po trufle na tę plażę, tak leciała, że mało laczków nie zgubiła i gdy się skapnęłam, że plaża jest pusta i zaraz mnie zajebie swoją tęczową różdżką, pierdolnęłam, że pewnie uciekli do bawialni. No sorry, ale kto normalny spędza tam imprezę?! Myślałam, że będzie pusta! - Lockhart przestała się śmiać. Pokręciła głową i westchnęła ciężko. - Chciałam dać Deanowi więcej czasu, myślałam, że rano dostanę opierdol, że ją w chuja cisnęłam, a tutaj się okazało, że w tej bawialni się nieźle odjebało - zakończyła przecierając palcem dolną powiekę prawego oka. - Ooo. A myślałem, że tylko ja miewam takiego pecha. - Brooks w końcu skumał jak to wczoraj w nocy było z tą Claire, Deanem, Hoy i całą resztą. I poczuł nić sympatii i braterstwa dla towarzyszki niedoli. No zupełnie jakby słyszał o jakiejś swojej hecy. Objął więc Claire ramieniem w pocieszającym geście. - Niezły numer odwaliliście. Ale miałaś pecha jak ja. - popatrzył na nią ze smutnym uśmiechem. Znał tą potrawę doprawioną pechem aż za dobrze więc świetnie ją rozpoznawał. Chce człowiek dobrze a wychodzi chujowo. Puścił rudą i szedł kilka kroków patrząc na trawę pod butami. - Ale w takim razie blondas jest nędznym chujkiem jak się teraz od ciebie odciął. - wzruszył ramionami podnosząc wzrok by wyszukać w grupce przed nimi blond czuprynę. Pewnie też chciał dobrze. Ale zrobił chujowo. W przeciwieństwie do rudej rano czy w nocy mógł coś zrobić. Księga Ulicy na dzielni Brooksa dość jasno mówiła, że jak się robi z kimś razem numer to i się potem razem kibluje albo dostaje baty. Zwłaszcza jak się było chłopakiem z dzielni. - No kutas z niego niezły - parsknęła Claire śmiechem, z własnego dwuznacznego tekstu. Aż ciężko nie było wyczuć tej sugestii w głosie dziewczyny. Spojrzała na Brooksa i uśmiechnęła się mniej żałośnie. Było jej trochę lepiej. - Dzięki - szturchnęła go łokciem - Że chciałeś w ogóle się do mnie odezwać - uśmiechnęła się przyjaźnie, wciąż patrząc na Jacka. Przynajmniej on to rozumiał. Dobrze, że i Kimbrly nie miała jej tego za złe. Ale mieć po swojej stronie dwie osoby na cały obóz? - No i że nie spierdoliłeś po moim teatralnym wstępie - dodała odwracając spojrzenie. Teraz zrobiło jej się głupio, że tak wyjebała z grubej rury na początku. Drobny kamyczek spadł ciężarem z jej serca. Zawsze to lepiej, gdy ktoś ci wierzy i jeszcze nie skreśla. - Spoko. Wczoraj przy ognisku wydałaś mi się spoko. Inaczej bym teraz z tobą nie gadał. A sytuację kumam bo sam często jechałem na takim wózku. - Brooks uśmiechnął się pogodnie kiwając lekko głową. Myślał nad tym kilka kroków. - Ale wiesz, w sumie może nie moja sprawa. Ale jak tak to zostawisz to widzisz co się dzieje. - wskazał brodą na idącą przed nimi pstrokatą grupkę rówieśników. Szkoda mu się zrobiło rudej. Na tyle by wiedzieć, że reszta chętnie w niej będzie widzieć wygodnego kozła ofiarnego całej hecy. - Może powiesz reszcie, tak jak mnie jak było? - zapytał patrząc na idącą obok dziewczynę. - Bez nauczycieli bo to nie ich sprawa. Może bez nich Dean cię poprze i powie jak było? Jak chcesz to ja go mogę zapytać. Jest cieniasem no ale to się zdarza. Ale może będzie miał chociaż na tyle twarzy, że potwierdzi przy nas twoją wersję. - zaproponował rozwiązanie problemu jakie widział. Jakby to jego jakiś chłystek tak wyrolował to by po prostu szmaciarza dorwał na solo i sobie z nim pogadał na solo. Ale jak nie chodziło o niego ani kogoś z jego bandy to trochę się jeszcze szczypał przed takim rozwiązaniem. Chociaż na takie numery to zawsze go pięści świerzbiły. - Oszalałeś?! - Claire podskoczyła chwytając się ponownie za paski plecaka, który bujał się wraz z jej nerwowymi ruchami - Nie ma mowy! Jestem głupia, to trudno! Pociągnę to póki… Póki nie będzie ze mną naprawdę źle. - szepnęła konspiracyjnie. - Nie wiadomo kto z nich się wypapla, podrzucanie środków odurzających to nie jest obsmarowanie siedzenia klejem, Jack. Może i jestem zła na Deana, ale zgodziłam się by mu pomóc, nie powiem teraz że miał przy sobie takie coś i to podrzucił - wycedziła przez zęby - Teraz Hoy lata jak nakręcona, a jeśli coś się stanie? Przez to, że wzięła pół morfiny a pół dawki insuliny, ma jej niedobór. Co jeśli przez za małą ilość leku coś się stanie? To nie jest dobry pomysł. Proszę cię, sam też nikomu nie mów… Błagam. - spojrzała na niego maślanymi oczami. Jej serce zawtórowała mocnymi uderzeniami niepewności i strachu - Mhm. - pokiwał głową Brooks. No tak. Miała rację. O tym nie pomyślał. No fakt. Jak sie fizycy coś stanie no to może być grubo. To współczuł Claire bo się by wtedy naprawde wkopała. Jakby coś wyszło na serio i wyskoczyło coś z jakimiś badaniami czy glinami no to naprawdę mogło się zrobić nieprzyjemnie. - No tak. - pokiwał głową z zamyślonym wyrazem twarzy. Wnerwiajace rozwiązanie. Ale przynajmniej na razie nie widział innego wyjścia. - Dobra, nie dygaj, nie sprzedam cię. - uspokoił w końcu zestresowanego rudzielca. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Potem znów popatrzył na grupkę przed nimi. Mimo wszystko blondas nadal wydawał mu się nędznym gnojkiem. Jeszcze wahał się co z tym tematem zrobić. - Dobra słuchaj to na razie tak to chyba jednak trzeba zostawić. Ale jakby co i byś chciała pogadać albo ci dali popalić no mów. Mnie tam na opinii nie zależy. A blondasowi i tak bym chętnie wpierdolił za taki numer. - Brooks machnął reką i powiedział jak widzi sprawę. Znał to z autopsji więc widział jak piecze jak się nie ma nikogo przyjaznego na wsparcie czy w ogóle. - Ok, jeszcze raz dzięki - Claire westchnęła pierwszy raz rozglądając się po lesie. Wciąż czuła się jak to gówno na schodach dziś rano. - Na razie dajmy temu spokój, może jakoś się rozejdzie. Może Dean coś zrobi. - Masz coś na rozluźnienie, stres? - zmieniła temat spoglądając na chłopaka. * - Pytasz Jacka Brooksa czy ma coś na stres? - roześmiał się ciemny blondyn i spojrzał wesoło na idącą obok dziewczynę w też skórzanej kurtce. Zaczął grzebać coś przy kieszeniach. - Tak, mam coś. - kiwnął głową i wydobył bibułki i mały woreczek strunowy. W sumie był dobry pomysł by zajarać. - Czekaj, zaraz skręcę. - puścił czujnie żurawia na strategiczną dyslokację nauczycieli i przystanął. Palce szybko i sprawnie zaczęły mu pracować nad obrabianiem bibułki i brązowych grudek. - To co? Widziałaś która mnie wczoraj trzasnęła tym szamponem czy to nawet ty mnie nim trzasnęłaś? - zapytał wesoło o to samo co wczoraj przy ognisku. W sumie więcej o tym blondasie i reszcie chyba nie było co dalej ciągnąć. - Taką miałam nadzieję, że pogłoski są prawdziwe i coś wyczarujesz - uśmiechnęła się wciąż słabo, bo może i było jej lżej, ale wciąż beznadziejnie. Nigdy nie paliła skręta, nawet z alkoholem ograniczała się zazwyczaj do piwa. Nie próbowała narkotyków pod żadną postacią, a teraz miała zapalić. Czy powinna? Nie wiedziała, ale wiedziała, że miała na to ochotę. Potrzebowała czegoś i nagle wszystkie te zasady, które przestrzegała, poszły się kochać. Z zaciekawieniem obserwowała jak Brooks skręca zioło. - Wow, jak sprawnie ci idzie. - pochwaliła go z uśmiechem - Mnie to już dawno by wypadło. Jak ten spray z wczoraj - zażartowała Lockhart. - Szpoko. Jak jest ciemno albo po drodze to wtedy no może być trudno. Ale wiesz, jak się macha te skręty codziennie to idzie się nauczyć. - temat zioła i skrętów był przez Jacka znany i lubiany a przyjazna uwaga rudej wydała mu się właśnie przyjazna. Popatrzył na nią przesuwając językiem po biblule by ją skleić. Zawinął ją i podał skręta dziewczynie. Znowu puścił żurawia na oddalającą się grupkę. Oszacował ich odległość i stan ale uznał, że zdąży jeszcze skręcić dla siebie. - Fajna kurtka. - rzucił do rudej gdyż już wcześniej sórzana kurtka rzuciła mu się w oczy jako kolejny znajomy i lubiany element. Palce sprawnie zaczełu mu pracować nad kolejnym skrętem. - Też ją lubię, jest wygodna - Claire podziękowała za komplement uśmiechem, mrugnięciem niebieskimi oczami i kiwnięciem głowy. Jakoś tak odruchowo spojrzała w dół, oglądając swoją czarną ramoneskę. Zapięta tylko do połowy, kończąc tuż pod cyckami, jedynie bardziej wywalała je na wierzch, eksponując i tak odkryty przez dekolt biust. Dziewczyna zaczęła obracać między palcami zawiniątko podarowane przez Brooksa i nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. - Nigdy nie paliłam - przyznała z pewną dozą nieśmiałości. - Nie? - Jack uniósł do góry brwi trochę zdziwiony tym wyznaniem. Ale niezbyt. W końcu nie każdy mógł być chłopakiem z dzielni nie? Albo dziewczyną. - Spoko, nic trudnego, pokażę ci. - uśmiechnął się do niej sklejając kolejnego szluga. Schował precjoza do robienia skrętów w kieszeń kurtki i zostawił zapalniczkę w dłoni. - Zaciągnij się jak zwykłym szlugiem. - poradził jej biorąc swojego skręta w zęby i przystawiając zapalniczkę tak by jednym płomieniem odpalić obydwa skręty. Lockhart uśmiechnęła się słabo. Skręt miał pozwolić jej się wyluzować, a jedynie bardziej się zestresowała i spięła. Bała się, że jdynie wyjdzie na wychuchaną dziewczynkę, a nie chciała sprawiać wrażenie takiej słabej psiochy. Wiedziała, że jest beznadziejna, a jej życie było do bani. Lepiej by było, gdyby nie żyła, ta myśl jej nie opuszczała. Może terapia ziołem uspokoi jej myśli choć na chwilę? Nim Claire posłuchała rady Jacka, westchnęła głęboko. Następnie wcisnęła szluga między zęby i otuliła go ciepłem swoich miękkich, podkreślonych pomadką warg. Usta zacisnęły się mocniej, kiedy dziewczyna wzięła głęboki wdech. Sama była zaskoczona, jak gładko jej poszło. W filmach zawsze kasłali i dusili się dymem. Wyjęła skrzącego się skręta i wydęła usta zadzierając lekko podbródek. Chmura dymku jak melodia wypłynęła spodziędzy warg. Dziewczyna uśmiechnęła się z dumy. - Nie takie złe - zaśmiała się na krótko - Fajny jesteś! Szkoda, że dopiero teraz gadamy, kiedy szkoła się kończy - spojrzała na niego zakleszczając ponownie skręta w otoczce kuszących ust. - Nie takie złe? Dziewczyno to jest w pytę zioło. - wyjaśnił jej z uśmiechem blondyn w skórzanej kurtce. Właściwie humor mu się poprawił. Palił zioło, palił z fajną laską, w fajnej kurtałce i jeszcze działali na przekór reszcie wycieczki znaczy się nauczycielom. Było więc w pytę! I z bliska też ta Claire miała ciekawe aspekty. Widział te jej pełne wargi, wypełniony front jej koszulki no i tak z pyszczka to też była niczego sobie. I mówiła, że jest fajny! No ba! To akurat go nie dziwiło bo w końcu był chłopakiem z dzielni. Każdy chłopak z dzielni był fajny. Jak ktoś też był fajny to to kumał. Ale fajnie było właśnie spotkać kogoś kto to kumał. Zwłaszcza jak miał takie cycki prawie na wierzchu. - No. - kiwnął głową wydmuchując dym i patrząc jak Claire sobie radzi z tym swoim pierwszym ponoć skrętem. A nie wyglądało, że jak pierwszy. Ale w sumie przecież to żadna filozofia i nie było nad czym się spuszczać. Fajnie, że nie robiła scen i problemów. - No szkoła się kończy. I dobrze. Ale na razie mamy tą wycieczkę tutaj. - pokiwał głową patrząc na twarz rudej. Znowu puścił żurawia na resztę szacując kiedy zaczną robić problemy. Uznał, że jeszcze nie tak prędko. Wrócił więc spojrzeniem do dziewczyny w skórzanej kurtce. - Też w sumie jesteś niczego sobie. Masz jaja robić niezłe numery. - pokiwał głową i z wolna uniósł dłoń do jej twarzy by odgarnąć kosmyk czerwonych włosów z jej twarzy. Ciekaw był jak zareaguje. Lockhart wzdrygnęła się lekko na ten gest. Nie uciekała, nie krzyczała, nie robiła afery ani nawet nie cofnęła twarzy. Poczuła się jednak nieswojo, a mimo pierwszego pociągnięcia stres wcale nie odpływał. Jack się mylił, tego była pewna. Nie miała “jaj” do wycinania numerów, żyła w ciągłym stresie. Jej nerwica nie pozwalała jej zapomnieć o tym, jak łatwo może wszystko spierdolić, jak każdy, najmniejszy nawet szczegół potrafi wywołać chaos. Efekt motyla, który mógłby rozprzestrzenić się od drobnego zamieszania w zupełnie innym miejscu i czasie, a przenieść się na całokształt. W sumie, chyba tego doświadczyła po akcji z Hoy. Gdy już odgarnął jej kosmyk, spróbowała się uśmiechnąć. Patrzyła na niego udając, że jest w porządku, a trzeba przyznać, że w byciu teatralną osóbką była całkiem dobra. Potrafiła grać na tyle dobrze, że nikt nawet nie wiedział, że ma depresję. Dziś rano znowu nie wzięła leków, ale to trudno. Pewnie by nie pomogły. - Akurat nie jestem taka twarda, jak się wydaje - przyznała się do swojej słabości, ponownie się zaciągając. Wzrokiem na chwilę pognała w stronę grupy, ale po chwili wróciła do swojego rozmówcy. Roześmiała się na krótko - Wczoraj, jak jędza już odeszła grożąc mi na odchodne, że mam przewalone, to wywinęłam obrót i tak przyorałam w glebę, że do teraz mnie łopatki bolą. Tak się zestresowałam, że odpłynęłam - opowiedziała z rozbawieniem o swojej utracie przytomności na wzgórzu wczoraj w nocy, choć wtedy jej to nie bawiło. Czasami jednak fajnie zrobić coś głupiego, by było co wspominać Ciekawie. Robiło się ciekawie chociaż Brooks widział, że dziewczyna jeszcze się szczypie. Uśmiechnął się do niej zaciągając się swoim skrętem. Nie był pewny czy mówią o tym samym i nadają na tych samych falach. - Mówię, że masz jaja by odwalić mocny numer a nie, że jesteś twarda. To nie to samo. - powiedział do niej z uśmiechem. Wydmuchał dym i obwiódł wzrokiem jej sylwetkę. - I nie dygaj. Jak ja miałbym liczyć ile razy zaliczyłem glebę… - machnął ręką na znak, że nie warto się trudzić. Ale za to wpadł na nieco inny pomysł. - Nadal bolą cię łopatki? - zapytał z błyskiem w oku. Sięgnął nieśpiesznym ruchem do góry jej rękawa i położył na nim dłoń. - Pokaż. Może coś poradzimy. - powiedział lekko napierając dłonią by dać jej znać, że powinna się odwrócić. Może tak jej będzie łatwiej? W sumie im obojgu. Bo coś chyba zioło i gadka jeszcze jej nie urobiły. Claire nie lubiła za bardzo dotyku. Paraliżowało ją, gdy ktoś się do niej zbliżał za bardzo i to bez jej zgody czy zachęty. Bała się, zwyczajnie się bała. Kiedy ostatni raz Blake się do niej podwalał, całując z zaskoczenia, myślała, że zwali ją to z nóg. Stała ledwo, jak na szczudłach i trzęsła się w środku, a na zewnątrz pokazywała, jak bardzo to co zrobił było w porządku… Chciała tylko rozmawiać i teraz było to samo. Czemu faceci musieli zawsze tak reagować? Czemu musieli jej dotykać bez jej zgody? Nie chciała, by znowu ktoś ją skrzywdził w ten sposób, nie czuła się dobrze. Ale jeśli tak naprawdę dramatyzuje? Jeśli Brooks chce być tylko miły? W końcu wie, że źle się czuje z tą całą krzywą akcją, zdaje się zresztą być taki wyluzowany i mieć wszystko głęboko w dupie. Być może Lockhart zbyt wiele sobie wyobrażała? Może jej lęki nie były uzasadnione? - Nie, nie trzeba, dzięki - odparła z szerokim uśmiechem, jak gdyby nic się nie stało. Zawsze tak robiła, co w sumie dawało sprzeczne sygnały. Nie umiała chyba inaczej. Cofnęła się pół kroku. Niby czuła się trochę bardziej rozluźniona, ale też nie na tyle, by chcieć żeby ktoś się do niej zbliżył. - Nie przeszkadza mi, że boli. Rozejdzie się - wzruszyła ramionami. Bała się, że będzie czegoś od niej chciał, czegoś więcej. Jakiejś zapłaty, w stylu rozłożenia nóg, albo rzuci szantażem. Mało go znała, choć wydawał się naprawdę w porządku. Ciężko byłoby jej uwierzyć, gdyby okazał się dupkiem. Nie, chyba nie mógł nim być. - Spoko. - powiedział widząc, że się cofnęła. Trochę szkoda. No ale trudno. - No nie dygaj się. - pacnął ją po przyjacielsku w rękaw. - Chodź idziemy bo się zaraz drzeć zaczną. - machnął głową na oddalającą się grupkę. Zanim by do nich doszli spokojnie zdążą spalić skręty. Uśmiechnęła się z ulgą i kiwnęła głową. To było bardzo miłe z jego strony. Poczuła się zdecydowanie lepiej, a jej obawy jakby się rozmyły, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia. Jack był naprawdę super! Musiała to przyznać i w ogóle nie obchodził jej jego wygląd. Zachowanie, osobowość, sposób bycia i to, jak bardzo był dla niej ciepły i miły, zdecydowanie ją kupiło. Nie bała się już. Wiedziała, że nic jej nie zrobi. To dobry chłopak. - Chodź szybko, zanim się zgubimy! - wbiła skręta między wargi i chwyciła Brooksa za rękę, aby razem podbiec i dogonić grupę. Niestety, na samym końcu akurat wlókł się Dean, więc zachowali bezpieczną odległość, śmiejąc się jeszcze trochę i gadając o różnych, luźnych spraw. Claire już po chwili niczym się nie przejmowała.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-07-2017, 10:23 | #47 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Seks z Kate był tym, czego potrzebował. Podładował mu bateryjki i sprawił, że Calistri obudził się w całkiem dobrym nastroju, choć plecy po wrzuceniu w pokrzywy wciąż delikatnie dawały o sobie znać. Zanim poszedł do jadalni, zrobił kilka pompek, porozciągał się i pobiegał w miejscu, a potem wziął szybki prysznic. Pogoda znów dopisywała, więc do krótkich spodenek dołożył dość ciekawą koszulkę, którą wygrzebał z torby, a potem ruszył na miejsce. Skrzywił się, gdy zobaczył, że ktoś nasrał na schody. Że też nie mógł sobie znaleźć lepszego miejsca na takie zabawy. Pewnie któregoś z "kumpli" naszło na psikusa, albo ten chory pojeb Harold chciał zaznaczyć swoją obecność. Nieważne. Danny tylko się modlił, żeby nie kazali mu tego sprzątać, ale po tym, co wczoraj nawywijał, było to niemal bardziej, niż pewne. Ostatnio edytowane przez Kenshi : 02-07-2017 o 09:23. |
03-07-2017, 19:40 | #48 |
tajniacki blep Reputacja: 1 |
__________________ "Sacre bleu, what is this? How on earth, could I miss Such a sweet, little succulent crab" |
04-07-2017, 10:18 | #49 |
Reputacja: 1 | Kimberly szła gdzieś na początku całego pochodu. Normalnie towarzyszyłaby Claire, ale ta wydawała się nie mieć ochoty na towarzystwo, więc Hart po prostu odpuściła. Pogrążona we własnych myślach, wciąż rozpamiętując to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, przyglądała się pięknu otaczającej ich natury. Może nie z tak dziką fascynacją jak Annika, ale mimo to z zainteresowaniem. |
04-07-2017, 12:52 | #50 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Dźwięki dzikiej przyrody ukoiła zmysły Harolda. Szedł z tyłu i z politowaniem patrzył na kroczące przed nim bezmózgie stado. Kroczył wolno, aby móc we względny spokoju napawać się potęgą natury. Wysokie stare drzewa były niczym prastare drogowskazy. Ostrzegały. Swym majestatem, aż krzyczały jak marnym i nic nie znaczącym prochem jest człowiek. Tępe chuje i bezwolne ameby, albo rozglądały się z rozdziawionymi gębami za kolejnym świergolącym ptaszkiem, czy inny kicającym zajączkiem lub stękały jak im źle, ciężko i gorąco. Zamknijcie mordy i zdechnijcie w końcu, głupie pizdy. Harold z utęsknieniem wypatrywał wilka, czy niedźwiedzia, który rozszarpie na strzępy tych jebanych pokurwieńców. Gdy w oddali dostrzegli jakiegoś tubylca w kraciastej koszuli, promyk nadziei zagościł w sercu Harolda. Wizja rodziny kanibali żyjącej w głębi dzikiego lasu uradowała go i sprawiła, że na jego twarzy zakwitła szeroki uśmiech. A gdy w jego głowie pojawiła się wizja spasionego Kena krojonego żywcem na krwistej stejki wybuchł szaleńczym śmiechem. *** - Resztę dnia macie dla siebie, tylko bez przegięć, - powiedziała dość surowo pani Marshall. - Tak, więc zabijcie się szybko i kończymy tę zabawę - dopowiedział w myślach Harold. *** Reszta dnia upłynęła mu przy kojących dźwiękach muzyki i dyskretnym popijaniu piwa. Banda skurwionych półgłówków nie byłaby sobą, gdyby wieczorem nie odjebała kolejnego show. Harold od jakiegoś czasu stał pod drzewem i obserwował wysiłki tlenionego przygłupa. Tipi, lampiony, plastikowe krzesła i koreczki na zagrychę. Nuż kurwa, jeszcze tylko kinderbalu tutaj nie było. Pokurwiło ich już kompletnie. Zresztą, czego oczekiwać po bezmózgich amebach, kierujących się tylko atawistycznymi popędami. Brakowało jeszcze tylko kurwa dmuchanych balonów i radosnego klauna. O tak! Klauna! Genialna myśl zaświtała w umyśle Harolda.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |
| |