Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2017, 19:27   #41
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Stado pawianów spuszczonych ze smyczy, niemal natychmiast po tym jak zniknął dozór, zaczęło chlać i jebać się po kątach. Tłamszone libido wydostało się na wolności i zaczęło chlastać spermą na lewo i prawo. Wygłodniałe cipy z rozmemłanym wzrokiem rozglądały się tylko na który pal tu się nadziać. Z rozłożonymi nogami pełzały po ziemi, szukając jurnego samca, który ugasi ich rozbudzoną, zwierzęcą chuć.
Pewnie, gdyby Harold wykazał trochę chęci, to i on dzisiejszej nocy spuściłby z kija. Miał jednak wyjebane na głupie, szkolne kurwiszony. Był ponad to.

Początkowo, gdy stado jeszcze bawiło przy ognisku miał pomysł, jak umilić im wieczór. Każda jednak mijająca minuta, każde kolejne zasłyszane beknięcie, czy pierd sprawiały, że tracił do tego chęci i przekonanie.
Szkoda na was mojej inwencji i czasu, tępe pokurwy. Margaritas ante porcos, w dupę wasza jebana mać.

Skończyło się zatem na tym, że wlazł na dach domku w którym miał rzeczy i z wysokości obserwował wybryki otępiałego stada. Towarzyszyła mu butelka Jack Daniel'sa, którą zwędził matce.
Od niechcenia przeglądał utwory w telefonie, aby znaleźć odpowiedni soundtrack pasujący do tej nocy pokurwieńców.
Już po chwil wredny uśmiech zagościł na jego twarzy, bo znalazł idealny utwór na ten bal.
Polka z blackmetalowym pazurem! Nic lepiej nie oddawało kociokwiku tego niedojebanego stada.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 29-06-2017, 22:20   #42
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Kimberly Hart, ostoja spokoju, opanowana I grzeczna dziewczyna wychowana przez konserwatywnych rodziców, nigdy nie wpadająca w kłopoty i raczej bezkonfliktowa osoba, wpadła do domku jak burza. Z furia trzasnęła drzwiami i zamknęła się w pokoju, który dzieliła z Claire. Rudej jeszcze nie było. I bardzo dobrze, pomyślała Kimberly, rzucając gniewne spojrzenie w stronę łóżka Claire.
Rzuciła plecakiem w kąt, jakby to miało pomóc jej w rozładowaniu emocji, po czym opadła na swoje łóżko.
Sięgnęła po swój telefon, który leżał na szafce i nałożyła fioletowe słuchawki na uszy, wsłuchując się w głos Cyndi Lauper.

Lockhart pojawiła się w pokoju w przeciągu piętnastu minut. Gdyby nie to, że zrezygnowała z dalszej rozmowy z Deanem, pewnie wróciłaby jeszcze później. Stanęła gwałtownie patrząc na leżącą na łóżku Kimberly. Zamachnęła raz ręka na powitanie, widząc ze przyjaciółka ma słuchawki na uszach. Claire miała zwichrowaną kieckę, całą w kurzu, piachu i ziemi, a w jej rudych włosach zadomowił się nawet jakiś liść. Odwróciła się tyłem do Kim i zaczęła ściągać sukienkę. Gdzieś w połowie drogi jednak przypomniała sobie, że przecież nie ma majtek, bo zostawiła je Holendrowi. Opuściła więc kiecke z powrotem i spojrzała na Kim.
- Kimberly… jesteś zła, prawda? - zapytała po chwili z nadzieją, że Hart słyszała.

Kimberly słyszała. I była zła. Nie odpowiedziała jednak, wpatrując się w sufit i udając, ze wcale nie zauważyła obecności Claire.
- Czyli Dean miał rację - mruknęła pod nosem i westchnęła. Wygrzebała spod poduszki spodenki od piżamy i wsunęła je na, i tak już goły, tyłek. Dopiero potem zdjęła sukienkę.

- Słuchaj Kim, ja naprawdę nie miałam pojęcia, że jesteś w sali z TV. Po prostu chcieliśmy z Deanem wyciąć numer Hoy i ganiałam ją po całym kampusie, najpierw że nad wodą piją, potem widząc tam pustkę pierdolnęłam, że pewnie uciekli do bawialni. Też dostałam ojeb, bo to "różowe zło" tam polazło, ale ja przysięgam ci na wszystko, że nie miałam pojęcia, że ty tam jesteś, gdybym wiedziała, w życiu bym tego babska tam nie wysłała!! W dodatku rozmawiałam z nią o tobie i prosiłam, by nie informowała twojego taty o tym podtopieniu, bo to nie twoja wina, że nie umiesz pływać i to Danny powinien za to beknąć. Udało mi się ją przekonać, choć patrzyła na mnie jakby miała mnie zabić - Claire wyjaśniła i opowiedziała wszystko, co wiedziała, niemal na jednym tchu. Każdy szczegół był oczywiście prawdą. Dziewczyna stała odwrócona do Kim plecami, aby ta przypadkiem nie dojrzała jej brzucha. Po złożeniu sukienki w kostkę, zabrała się za niespieszne odpinanie stanika.

Kimberly w tym czasie usiadła na łóżku i wpatrywała się w Claire. Oczywiście, pragnęła wybuchnąć, pragnęła nawrzeszczęć na rudą zdrajczynię, rzucić w nią czymś, a potem jeszcze najlepiej pobić na śmierć i ukryć jej zwłoki w szafie. Jednak dobre wychowanie nie pozwalało jej na taką reakcję. Potrafiła nad sobą zapanować, mimo skrajnych emocji, które nią targały - nauczyły ją tego relacje, jakie łączyły ją z jej ojcem.
Kimberly wyciągnęła słuchawki z uszu i odłożyła telefon na poduszkę.
- Marty i Jerry pobili się przeze mnie. Oboje uznali, że mnie kochają. Marty był wstawiony, więc zaatakował Jerry’ego. Zniszczyli telewizor w bawialni - powiedziała sucho. Jej ton głosu był bardzo nieprzyjemny, chłodny, zupełnie do niej nie pasujący. - Poszłam tam tylko, by spędzić wieczór w samotności, bo miałam już serdecznie dość wrażeń na dzisiaj. Skończyło się na tym, że jestem współwinna zniszczenia sprzętu i razem z chłopakami będę odpowiedzialna finansowo.
Umilkła na moment. W gardle ją ściskało. Walczyła sama ze sobą, by nie wybuchnąć złością.
- Wiesz, co to dla mnie oznacza? - spytała, unosząc jedną brew. - Mogę się pożegnać ze studiami na Harvardzie. Ojciec nigdy mnie teraz nie puści dalej niż do lokalnego collegu.
Powoli zsunęła się z łóżka i stanęła naprzeciwko Claire. A dokładniej na przeciwko jej pleców.
- Nie spodziewałam się tego po tobie, Claire - powiedziała oschle. - Wiesz? Ty i Dean jesteście siebie warci. Oboje potraficie nieźle kłamać i wykorzystywać słabości innych. Powiedz mu przy najbliższej okazji, żeby wypchał się swoimi informacjami na temat mojego brata. I tak mu nie uwierzę w ani jedno jego fałszywe słowo. Zresztą… w twoje również.
Po tych słowach Kimberly chwyciła swój plecak, telefon i ruszyła w stronę drzwi. Nie zamierzała spać w jednym pokoju z Claire Lockhart, która wsłuchiwała się w słowa koleżanki w milczeniu. Nie spodziewała się w sumie, że wyjdzie inaczej, że się pogodzą, przytulą czy cokolwiek innego. Nie rozumiała tylko, czemu Kim zwaliła na nią całą winę.
- No sorry Kim, ale skąd miałam wiedzieć, że tam jesteś? Umiesz to jakoś wyjaśnić, że mnie obwiniasz o to?
- Tak, Dean dobrze o tym wiedział
- przerwała jej Kimberly.
- To do niego miej pretensje, a nie do mnie.
- Zresztą, nie tłumacz się. Nie chcę tego słuchać. Mam dość kłamstw.

- Skoro masz dość kłamstw, to zacznij słuchać, a nie idziesz w zaparte. - Claire spojrzała na nią i uniosła głos. Brzmiała poważnie i surowo, a jednocześnie w jej głosie ukryta była nutka ciepła i wyrozumiałości. - Nie wiedziałam, że tam będziesz. Nic nie mówiłaś gdy wychodziłaś z pokoju. Dobrze wiesz, że to prawda. - Claire założyła górę od piżamy i odwróciła się w stronę wychodzącej Kimberly. Wiedziała, że i tak nic na to nie poradzi, skoro ta się zawzięła. Być może Dean miał rację co do niej… Ciężko było rudej w to uwierzyć. - Nie zapłacisz ani grosza, przysięgam ci. Załatwię to.
- A co, zabijesz Hoy zanim ta zdąży naskarżyć do mojego ojca? - rzuciła z przekąsem, odwracając się w stronę Claire, która zrobiła głupią i krzywą minę, a następnie wzruszyła ramionami. Niewiele brakowało jakby się wypaplała. Wciąż miała wrażenie, że tym numer z Deanem do tego dążyli. W końcu jak nie od morfiny, to może padłaby na zawał widząc, jak ci pieprzą się pod jej oknem.
- Nie, ale mogę coś zrobić. I zrobię. Możesz mi nie ufać, ale zrobię!
- Claire, wystarczająco już zrobiłaś
- powiedziała Kim, po czym westchnęła i oparła się o drzwi, którymi chciała wyjść. Osunęła się powoli na podłogę i ukryła twarz w dłoniach. - Mam serdecznie dość, wiesz? Mam wrażenie, że każdy się na mnie uwziął i robi sobie ze mnie okrutne żarty. Teraz jeszcze to… Może lepiej byłoby, gdyby mnie nikt nie wyłowił z tego cholernego jeziora?
Claire postąpiła krok w kierunku przyjaciółki, stając nad nią i patrząc z góry przez pewien czas.
- To ja cię wyłowiłam, Kim. I zrobiłabym to drugi raz, albo pozwoliła pociągnąć się na dno. Twoje życie jest warte więcej, niż ci się wydaje. To faceci wszystko pieprzą… Gdyby nie Dean, który powiedział Marty’emu, że Jerry poszedł do ciebie, to by się nie spotkali - Lockhart wypaplała się i przerzuciła oczami. Sorry Dean, ale przegiąłeś.
- Wierz mi, nie chciałam źle. I pomogę ci, naprawdę. - dziewczyna kucnęła obok Hart i niepewnie przeczesała koniuszkami palców jej włosy.
- Wiem - odparła Kimberly, spoglądając na Claire spomiędzy palców. - Wybacz, że tak na ciebie naskoczyłam. Nie chciałam. Chyba po prostu pierwszy raz pozwoliłam sobie, by emocje wzięły nade mną górę i prawie cię przez to straciłam. No dobra, może drugi raz - dodała po chwili, przypominając sobie rozmowę z Deanem.*
- Mnie straciłaś? - spytała Claire i pokręciła głową - Nie zrobiłaś nic złego. Wiesz, to przeze mnie Hoy tam polazła… Więc masz prawo mieć mi to za złe. Ale naprawdę gdybym wiedziała, że tam jesteś, to bym ją ganiała wokół obozu, a nie po domkach - ruda uśmiechnęła się usiadła na kolanach obok Kim, aby pochwycić ją w ramiona i przytulić.
- Nie mogę ci obiecać, że Hoy umrze nim wiadomość dojdzie do twojego ojca. Ale mogę obiecać, że postaram się, by nigdy do niego nie dotarła
Kimberly dała się przytulić, kompletnie już porzucając pomysł o tym, by opuszczać ten pokój.
- Jak niby zamierzasz to zrobić? I dlaczego właściwie ganiałaś się z Hoy po obozowisku? - spytała.
- To przez Deana, nie chcesz wiedzieć - odparła krótkim westchnięciem. Obawiała się, że Hart właśnie cholernie chciałaby wiedzieć…
- A jak zamierzam… jeszcze pomyślę. Skoro samą rozmową udało mi się ją przekonać, by nic nie mówiła twojemu ojcu o podtopieniu, to i z tym sobie poradzę. Najpierw trzeba opierdolić facetów… Który winny bardziej? - spytała pozwalając Kim na wyswobodzenie się z uścisku. Przetarła kciukiem jej policzek, sprawdzając czy nie płakała, po czym patrząc na jej buzię uśmiechnęła się do niej. Nie próbowała się odsuwać, ani uciekać. Chciała być blisko przyjaciółki, aby ta czuła, że ją ma zawsze. Chłopaki byli i odchodzili, w dodatku ich głupota, niedomówienia i brak umiejętności domyślania się, jedynie wkurzały. Nie ma to jak dwie kobiety, zawsze się dogadają!
Kimberly zaśmiała się krótko. Humor znacznie jej się poprawił dzięki Claire. Przez te małe gesty faktycznie poczuła, że ma w niej prawdziwą przyjaciółkę.
- Ciężko stwierdzić, który bardziej winny. Tak naprawdę chyba żaden - odparła po chwili Kimberly. - Masakra. Kto by się spodziewał, że kiedyś będę w takiej głupiej sytuacji.
Hart oparła głowę o drzwi i westchnęła.
- Najgorsze jest to, że ja naprawdę nie potrafię wybrać. Nie wiem co mam robić. To okropne…
Przeczesała włosy dłońmi.
- Co jednak tyczy się Deana… - zaczęła, po czym opowiedziała Claire dokładnie jak przebiegała rozmowa z Holendrem, co jej powiedział i jak on sam się zachował.
Kimberly nie umiała kłamać. Ani trochę. Dlatego też Claire mogła być pewna, że relacja była wiarygodna i nie przekoloryzowana.
- No i na koniec pozwoliłam sobie pokazać mu “faka” - dokończyła, przewracając oczami. - Słuchaj, on coś wie o moim bracie. Przyjaźnili się. A teraz wcale nie zamierza mi tego powiedzieć… Nie wiem w jakim celu w ogóle wspomniał mi o tym, że wie. Jakby chciał zrobić mi przykrość i obserwować moją reakcję. Zresztą, nieważne. Po co cię tym zadręczam.
Kim miała dziwne wrażenie, że w tej sytuacji i tak Claire nie stanęłaby po jej stronie. Może nie było to słuszne przeczucie, ale za to nieodparte.
- Hmm… w sumie mogłaś go jeszcze kopnąć w dupę, tak dla zasady, za bycie kutasem - dorzuciła Lockhart zupełnie luźno, niby żartem ale nie brzmiała też jakby miała za to się obrazić.
- Wiesz, on naprawdę miewa migreny. Nie chcę go bronić, bo cała rozmowa brzmiała dziwnie, ale ten jeden szczegół mogę potwierdzić. Na twoim miejscu pogadałabym z nim drugi raz, jeśli chciał powiedzieć to powie, a jeśli nie to faktycznie nie wygląda miło. Czuję się trochę jak między młotem a kowadłem, chociaż ty przynajmniej mnie kochasz, on tylko przez piętnaście minut - wzniosła ręce w geście bezradności i klapnęła tyłkiem obok Kimberly, opierając się plecami o ścianę obok drzwi.
- Albo ja od niego wyciągnę to info. Jeśli chcesz. - dodała jeszcze wzruszając ramionami - W końcu dalej się bzykamy, więc powinno jakoś pójść. Ale to jak wolisz. - zastanowiła się chwilę. Brat dla Kim był ważny, raczej ważniejszy niż Jerry i Marty, więc trzymała się tematu. Wydawało jej się, że o tym bardziej Kim chce rozmawiać, dlatego ciągnęła. - Wbrew pozorom, Dean nie jest taki. Złośliwy w sensie. Czasami po prostu jest głupi. Ale wiesz jak to mówią…. Jeśli natura poskąpi w głowie to odda podwójnie w innym miejscu… - Claire sugestywnie szturchnęła Hart łokciem. Był to przedni dowcip, który krył w sobie ogromną i potężną prawdę. Holender potrafił seksualnie dać jej popalić. Zawstydzenie Kim było zawsze jakaś metodą na zobaczenie chociaż lekkiego uśmiechu.
Kim zaśmiała się niezręcznie, ale była wdzięczna Claire za to, ze nawet w takiej chwili potrafiła poprawić jej nastrój.
- Wiesz, to już nie jest ważne. Skoro Connor nie powiedział mi dlaczego tak naprawdę ucieka, widocznie miał jakiś powód. Może nie chciał mi mówić. Zresztą, nie chce dawać tej satysfakcji Deanowi.
Kim spojrzała na przyjaciółkę.
- Zresztą… Co z niego za powiernik tajemnic? Tak łatwo chciał zdradzić sekrety swojego przyjaciela? To zupełnie jakbym ja poznała jakaś twoja wielka tajemnice i poszła przekazać ją komuś twojej rodziny. Nigdy by mi to nawet nie przyszło do głowy.
- Może to coś co sprawia, że się martwi? Albo ma wyrzuty sumienia? Ponoć o mnie ci powiedział, bo się martwił, a jako powiernik tajemnic nie powinien, tak?
- Claire myślała intensywnie - Albo mu przykro, że nie wiesz jako osoba bliska? Wiesz, ja z nim o tym nie rozmawiałam, nie wiem. Ale pewne jest że myślenie Deana czasami do najmądrzejszych nie należy - wzruszyła ramionami, obracając między palcami sznureczki od spodenek piżamy.
- Gdybyś wiedziała, że mogę cierpieć lub robię jakieś głupoty, no nie wiem, chodzę na zloty osób co się tną albo oddaje się za pieniądze, to byś to dusiła w sobie? Tak tylko pytam. - westchnęła i spojrzała na Kim.
- Na pewno bym o tym nikomu nie powiedziała - odparła Kimberly. - Porozmawiałabym o tym z tobą I tylko tobą.
- O ile miałabyś taką możliwość i chciałabym gadać. Nie wiem Kim, to już jak ty chcesz. Ja ci pomogę tylko powiedz mi w czym, ok?
- uśmiechnęła się Claire.
- Jakbyś nie chciała rozmawiać, to byśmy po prostu o tym nie rozmawiały. Zresztą, nieważne. Tak jakby… - Kim zamyśliła się na chwilę. Dean wspominał o tym, że Claire kiedyś robiła sobie krzywdę. - Dalej to robisz? - spytała bezpośrednio. - Dean mi powiedział, ze się cięłaś. Jak nie chcesz to nie mów. W sumie nieważne, to raczej nie moja sprawa.
Lockhart uśmiechnęła się gorzko
- Mówimy sobie wszystko, tak? - spytała retoryczne i podciagnela koszulkę piżamy do góry, odsłaniając świeżo pocięty brzuch.
- Nie przepadam za sobą - zaśmiała się, jakby miał być to żart.
Kim przyjrzała się cięciom na brzuchu Claire. Były świeże, najprawdopodobniej z tego samego dnia, ale na szczęście nie głębokie. Potem przeniosła wzrok na twarz przyjaciółki i uśmiechnęła się do niej z troską.
- Wszystko. Bez tajemnic. A to wymaga opatrunku - oznajmiła, po czym na czworaka poczłapała w stronę swojej walizki, z której wyciągnęła podręczna apteczka. - Nie jestem jeszcze światowej sławy chirurgiem, ale możesz mi zaufać - powiedziała do Claire, otwierając apteczkę.
Następnie wróciła do rudowłosej i najostrożniej jak mogła wykonała opatrunek.
- Gotowe. Powinno się szybko zagoić.
Kimberly nie zamierzała o nic dopytywać. Nie zamierzała nawet przekonywać Claire, ze to glupie. Claire potrzebowała wsparcia, a nie kolejnej osoby, która tylko by ją utwierdziła w tym, że cały czas głupio postępuje. To tylko wpędziłoby ją w głębszą depresję.
Rudowłosa obserwowała poczynania Kim. Wzbraniała się, że to zbędne i jest ok, że nie potrzeba, nie musi, ale przyjaciółka wiedziała lepiej. Nie da się ukryć, że dla Claire był to bardzo miły gest z jej strony. W sumie cieszyła się, że ich relacja się polepszyła, że zbliżyły się do siebie.
- Dzięki. Nie dziwię się, że spodobałaś się tylu chłopakom. Jesteś naprawdę niezwykła. I słodka - Claire uśmiechnęła się patrząc na opatrunek. - Podoba ci się któryś bardziej?
Kimberly usiadła ponownie obok Claire. Oczywiście jej słowa lekko ja zawstydziły, ale zrobiło jej się też miło.
- Naprawdę nie wiem - odpowiedziała. - To znaczy wiesz, Marty podobał mi się już od dłuższego czasu. To takie głupie i typowe zauroczyć się w bad boyu, któremu udziela się korepetycji.
Westchnęła, bawiąc się zamkiem apteczki. Bad Boy któremu udziela się korepetycji?, przemknęło Claire przez głowę. Sama z takim regularnie się pukała.
- O Jerrym zaczęłam myśleć dopiero dzisiaj. Właściwie przez ciebie i Deana - stwierdziła Kim, rzucając oskarżycielskie spojrzenie Claire, ale zaraz też się uśmiechnęła. Nie miała jej tego wcale za złe. Ruda zrobiła istnego poker face’a.
- Emm… przyznam ci się, że nie miałam pojęcia o Jerrym. Dowiedziałam się w tej samej chwili co ty… Co do Martyego - Claire westchnęła zasłaniając w końcu brzuch i podciągnęła nogi pod brodę, krzywiąc się przy tym z bólu.
- Kiedy byłaś nieprzytomna strasznie się przejął. Chciałam się z nim przejść, pogadać. Oczywiście, jak to ja, rzucałam głupimi tekstami i ten nagle mnie pocałował, mówiłam zresztą. Wtedy Dean przyszedł, zaczął krzyczeć i takie tam, a Marty…. Popłakał się i zaczął mówić, że cię kocha. Nie wiem więc czy to taki “bad boy”. Już Dean jest bardziej ostry i odpierdala takie rzeczy, że sama się stresuję… choć Marty’ego nie znam i oceniam go po tej jednej sytuacji. No poryczał się jak głupi - wyznała Claire, bez żadnego nabijania się z Blakea. Nie lubiła śmiać się z innych
- Wiesz, w oczach mojego ojca to on jest diabłem wcielonym - odparła Kim. - Przynajmniej teraz wiemy, że chłopaki też czasem płaczą - dodała lekko rozbawionym tonem. - Co nie zmienia faktu, że w tej nieszczęsnej bawialni wcale nie zbierało mu się na płacz. Wręcz przeciwnie. I powinno mnie to odstraszyć, ale no… sama nie wiem. Może w ogóle nie powinnam się tym przejmować? Za chwilę i tak każdy z nas pójdzie inna ścieżką. Nie wiem. A co ty byś zrobiła?
- Przeleciałabym go
- odpowiedziała ze śmiechem, choć było w tym wiele prawdy.
- Ja akurat nie umiem kochać. Tylko się pieprze z kimś albo pieprze czyjeś życie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Trzeba by dopytać kogoś, kto tego doświadczył. - próbowała podrapać się po opatrunku, bo rany na brzuchu piekły i swędziały - Ale po tym co wiem o chłopakach, to wolałabym Jerrego. Marty jest diabelnie przystojny, ale wzbudza we mnie niepokój.
- Nie drap
- Kim upomniała Claire niczym nadopiekuńcza matka. - No tak, w sumie innej odpowiedzi się nie spodziewałam - powiedziała ze śmiechem. - Cóż, to jednak kompletnie nie w moim stylu. Zresztą… Nie mogłabym. Nie umiałabym tak… chyba.
Wciąż nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie kogo by wybrała. Czuła,że nigdy nie będzie w stanie.
- Nie umiałbyś, bo nie jesteś taka. Ale to dobrze o tobie świadczy, jesteś lepsza niż ja - odwróciła się przodem do Kim, siadając po turecku - W ogóle robiłaś to kiedyś? - spytała uśmiechając się podejrzliwie.
Kimberly spojrzała na Claire z lekkim przerażeniem i momentalnie pożałowala, ze zdecydowały się mówić sobie wszystko. Było jednak już za późno.
- Nie - odparła cicho Kim, czerwieniąc się na twarzy.
Claire, ponieważ nie była zaskoczona odpowiedzią, uśmiechnęła się ciepło.
- Gdybym miała wybór, to też bym wolała nie znać tego w tym wieku. Znaczy wiesz, wszystko ma swoje plusy, ale zdecydowanie mogłabym poczekać. Przez to moje relacje są lekko zaburzone. Spójrz, nawet Deana nie umiem w sobie rozkochać. Myślę, że gdy seks nam zbrzydnie, to znajomość się zakończy - zwinęła usta w wąską kreskę i wzruszyła ramionami. Nie mogła nic na to poradzić. Dobrze że Hart była od tego wolna - póki co jestem od tego uzależniona. I od niego. - westchnęła z przygnębieniem.
- Przynajmniej masz już to za sobą - stwierdziła Kimberly, wzruszając ramionami. - Im dłużej się zwleka, tym coraz gorzej. Ciężko znaleźć odpowiedniego chłopaka, ma się coraz bardziej wygórowane oczekiwania i w ogóle...
- Mam za sobą, ale wtedy tego nie chciałam - odparła z uśmiechem Lockhart, jakby nie mówiła o tym, co cisnęło się na myśli.
- No tak, pewnie patrzysz na Deana i myślisz, że moje wymagania prawie nie istnieją i biorę co się nawinie - zaśmiała się. Holender, z tego co Lockhart zauważyła, nie był w typie Kim. A może tylko jej się wydawało?
- Było minęło… ważne jest to, co nas jeszcze czeka.
Kim ziewnęła. Była strasznie zmęczona. Stanowczo za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Ale już ci lepiej? Jeśli ci smutno, to możemy spać razem! Wtulisz się w moje boomboksy - puściła jej oczko wskazując pazurkami u wskazujących palców swoje krągłe piersi.
Kimberly zaśmiała się.
- Już mi znacznie lepiej. Dzięki tobie! Naprawdę, nie wiem, co bym zrobiła bez ciebie, Claire - przyznała Hart, po czym przytuliła mocno przyjaciółkę, oczywiście uważając na jej opatrunek na brzuchu. - Rano zmienię ci opatrunek na świeży.
Odsunęła się i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy.
- Wiesz, wbrew temu, co mówisz, dla mnie jesteś najcudowniejszą osobą na świecie - powiedziała, uśmiechnęła się, po czym wstała i zaczęła przygotowywać się do snu.

To był długi dzień pełen wrażeń. Kimberly z radością więc po szybkim prysznicu zawinęła się w kołdrę i ułożyła głowę na poduszce.
- Dobranoc, Claire - powiedziała jeszcze, po czym zamknęła oczy.
Przez dłuższą chwilę nie mogła zasnąć, wspominając wszystko to, co się wydarzyło. Okropny żart Danny'ego, rozmowę z Deanem, wydarzenia w bawialni, a na koniec wyznania z Claire. Cieszyła się, że miała taką przyjaciółkę. Nie zamieniłaby jej na nikogo innego.
Wciąż jednak nie wiedziała, co ma myśleć o Jerrym i Martym. Nie potrafiła wybrać między jednym a drugim. Kiedyś nie miałaby problemu, od razu wybrałaby Marty'ego. Teraz jednak sprawy się skomplikowały.
W końcu zasnęła, wciąż nie podejmując decyzji.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 29-06-2017, 23:51   #43
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Samotność w ich popierdolonych czasach była luksusem, na który niewielu mogło sobie pozwolić. Ciągle ktoś coś chciał, czegoś wymagał. Zawracał dupę, truł głowę i srał za uszami bez większego sensu. Tak było i tym razem. Z początku klimat nocnego molo uspokajał Kayę, niestety to co dobre nie mogło trwać wiecznie.

- Dobra, jesteś wstawiony - Dean mruknął do siebie. - Dość.
Chciał zachować w miarę bystry umysł, a alkoholowa euforia mogła mu to utrudnić. Odstawił piwo na bok, po czym sięgnął po butelkę wody mineralnej. Odkręcił i kilkoma potężnymi łykami wypił połowę. Do kilku minut zamierzał opróżnić ją w całości. Claire kiedyś tłumaczyła mu, że alkohol odwadnia, po czym zostaje metabolizowany do jakiegoś związku... aldehajdu? To on zatruwał ciało. Van der Veen zamierzał go w sobie rozcieńczyć.

Claire... nawet teraz wracał do niej myślami. Kiedy wciąż nie pojawiała się - choć impreza rozpoczęła się kilka kwadransów temu - poczuł dwie przeciwstawne rzeczy. Ulgę i niepokój. Czy to nie powinno się wykluczać? Dean nie był pewien.

Czerń nocy jak smoła opadała na obóz. Jedynie błyszczące refleksy na jeziorze sugerowały ostatki dnia. Resztki słońca wyglądały jak wylane żółtko, niespiesznie skapujące poza horyzont. Dean ruszył w kierunku mola. Przystanął w pół kroku, gdy spostrzegł wysoką, patykowatą postać. Metaliczny pobłysk kolczyków przykuwał uwagę do twarzy dziewczyny. Kaya. Van der Veen nagle poczuł wielką chęć, by z nią porozmawiać. Jeszcze raz zobaczyć te lekko różniące się od siebie oczy. Prawe było bladoniebieskie, a drugie szare? A może na odwrót? Nie pamiętał.

Stanął tuż obok niej. Wyjął z kieszeni skręta i wyciągnął w kierunku byłej.
- Chcesz zapalić? - zapytał.
Poczuł się jak pracownik zoo, wchodzący do klatki tygrysa. Tyle że w wyciągniętej ręce w charakterze daniny składał nie kawał mięsa, lecz marihuanę.

Może i van Ophen nie miała ogona, którym mogłaby uderzać o boki żeby manifestować niezadowolenie, ale odgłos zgrzytnięcia zębów niosący się po jeziorze był aż nadto sugestywny. Widziała jak się zbliża - rozmyta w mroku sylwetka charakterystyczna dzięki tlenionym kłakom na tępym łbie. Rozpoznała szmaciarza ledwo wtoczył się na deski, a gdy to zrobił, splunęła ze złością przez barierkę. Liczyła że się odpierdoli, minie i nie zacznie zawracać dupy smętnym ssaniem… no ale nie. Po chuja jej przeszkadzał? Nie miał tam przy ognisku całej zgrai zaplutych jadem cip, przy którym popularność Kai dało się porównać do popytu na dewocjonalia w piekle?
- Wykurwiaj - warknęła przez zęby, tężejąc i obserwując go kątem oka.

Dean uśmiechnął się. Lubił, kiedy nie było żadnych niedopowiedzeń i relacja pomiędzy dwójką ludzi zdawała się jasna. Poza tym zawsze uważał, że Kaya jest urocza, kiedy się złości. Z drugiej strony w dzieciństwie przepadał za programami przyrodniczymi o piraniach... więc jego osąd prawie na pewno był w tej sprawie nietuzinkowy.
- Wjebiesz mnie do wody, tak jak wcześniej Danny zrobił z Kim? - van der Veen odparł. Dawanie takich pomysłów niekoniecznie było rozsądne, ale nie dbał o to.
Blondyna wyciągnęła z kieszeni fajka i odpaliła go od wysłużonej zippo. Nie odpierdoli się po dobroci, był na to za tępy.

- Nie liczy się, kurew żyje. Fuszerka - powiedziała niewyraźnie, przetaczając fajka z lewego kącika ust do prawego i zamykając z metalicznym trzaskiem wieczko zapalniczki - Dawno ci nikt ryja nie skuł, co? - spytała wydmuchując dym do góry - Wypierdalaj lamusie.

- Ej, kiedyś bardziej dbałaś o moje uczucia - Dean przytknął dłoń do piersi w parodii urażenia. Następnie zmarszczył czoło. - Nie, chyba jednak nie - usiadł obok. Odpalił kolejnego skręta i zaciągnął się nim głęboko. Spojrzał w kierunku krzaka dzikiej róży, do którego nie tak dawno ścigał się z Anniką. - Gdybyś kompletnie nie chciała towarzystwa, to nie ruszyłabyś dupy tutaj na molo, tylko skryłabyś się w jakimś rowie, kanalizacji, czy co tam lubisz - wzruszył ramionami. - Tak zastanawiałem się... po co ty się tu w ogóle znalazłaś? Na tym obozie. Nie, żeby mi było z tego powodu przykro, ale typowałbym, że to nie twoje klimaty - zagryzł wargę. - Knujesz coś? - zlustrował ją wzrokiem. - A może babcia? - strzelił.

- Wasza brocha żeby mi nie wchodzić pod nogi - prychnęła nie patrząc nawet w jego stronę. Że niby miała spierdalać przed bandą kaszalotów z tym tlenionym frędzlem na czele? Chyba kogoś tu nieźle pogrzało, albo przedawkował witaminy i dostał odpału. Macnęła się po klacie, chwytając końcami palców głośniczek słuchawek, żeby zaraz wsadzić go do ucha. Drugi wciąż dyndał jej na wysokości mostka. Skupiła się na paleniu i strzelaniu kostkami dłoni.

- Wiem, że nie włączyłaś muzyki, więc słuchaj mnie teraz - mruknął Dean. - Pamiętasz Donniego, co nie?
Kiedy jeszcze chodzili razem, Kaya poznała go z facetem, który potrafił załatwić różny towar. Głównie chodziło o narkotyki, jednak był w stanie sprowadzić wszystko.
- Zamierzam wsypać go… tylko przed Kimberly. Tak, tą szmatą Kimberly. Już i tak wygadałem się i powiedziałem jej, że coś jest na rzeczy, choć nie rzuciłem jego imieniem. Ona jeszcze nic nie wie. A więc… czy teraz chcesz ze mną porozmawiać? Powstrzymasz mnie? - zapytał.
Oboje wiedzieli, że Donnie miał kluczowe znaczenie w sprawie zniknięcia Connora, brata Kim.

Blond głowa van Ophen obróciła się twarzą do rozmówcy tylko po to, aby móc na niego spojrzeć z mieszaniną rozbawienia i cynizmu, widocznych w krwawym odblasku rzucanym przez żar papierosa.
- Zawsze byłeś sprzedajną kurwą bez honoru - parsknęła, spluwając na deski zaraz koło jego ręki. Cała patykowata postać emanowała pogardą, jak zawsze kiedy przychodziło do tematów strzelania z ucha i podobnych. Nie wszyscy niestety mieli szacunek do wartości własnego słowa. Zamyśliła się i dorzuciła, wyrzucając kiepa do jeziora - Nic się nie zmieniło.

Van der Veen westchnął.
- To straszne, przez co Connor musiał przejść. Przez co nadal przechodzi, każdego dnia. On był moim najlepszym kumplem, Kaya. Może jeżeli wszystko powiem Kim… - westchnął, po czym pokręcił głową. - To nic nie rozwiąże, prawda? Przyznam, że mam czasami taką fantazję, że odkrywam przed światem tę tajemnicę i wszystko dobrze się skończy. Pieprzony happy end - zaśmiał się gorzko. - Ale to tylko sprowadzi na nas śmierć, co nie? - smutno zwiesił głowę.

Drugi papieros wylądował w ustach dziewczyny, znowu błysnął płomień zippo. Słabeusz. Jebany słabeusz. Obaj byli słabi.
- Sam się wpierdolił, dobrze mu tak. Mógł myśleć zanim sobie załadował chuja w dupę. I rodzinie przy okazji. Nie żal mi cwela - dmuchnęła do góry, zarzucając kaptur na głowę - Nawet jak zdejmą Donniego… jest tylko pionkiem. Chcesz im pomóc to sklej pizdę. Idź się najeb, pierdolnij po zatokach, potnij się czy co tam robisz jak ci źle. Rozprujesz się i na sumieniu wyląduje ci cała rodzinka, nad którą tak się spuszczasz - splunęła do jeziora, zaciągając się porządnie. Jak na swoje możliwości jebnęła przemowę życia i miała nadzieję że wystarczy.

- Dlaczego mieliby zdjąć Donniego…? - zapytał Dean, po czym zrozumiał od razu, kiedy zadał to pytanie. No tak, wcześniej nie pomyślał, że chłopak też miał przejebane. - To w sumie ciebie również stawia w niebezpieczeństwie. Jesteś z nim… - van der Veen spróbował znaleźć słowo - ...blisko, co nie?
Zdawał sobie sprawę, że to określenie nie mogło pasować idealnie, lecz nie wpadł na lepsze.

- Pierdolę się z nim - Kaya wzruszyła ramionami, wcinając mu się w słowo - Między innymi. Tylko nie podciągaj tego pod jakieś tandetne, lamerskie związki - zakończyła mniej ponuro niż zwykle, jakby bawiło ją podobne porównanie.

- Tak, tutaj chyba oboje się zgodzimy, że jeden nam w życiu wystarczy - Dean skinął głową. - W każdym razie to niebezpieczne. Ma chuja ulepionego z brokatu, że tak się wystawiasz, biorąc go do łóżka? Możesz zrobić sobie pięć tatuaży więcej, ale nie uczyni cię to bardziej niezniszczalną, jeżeli napotkasz w ciemnej alejce jakiegoś przydupasa Guerilli.

- Martwisz się o mnie? -
głos blondynki ociekał szyderą. Parsknęła krótko, podnosząc żar na wysokość oczu - Jakie kurwa miłe, aż się na pawia zbiera.

- Oczywiście, że się martwię
- van der Veen uśmiechnął się szeroko, jak na reklamie pasty do zębów. - Bo jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało - powiedział to głosem jak najzupełniej normalnym. Podwójny sarkazm, chyba tak na to mówili. - To i tak nie ma znaczenia. Mam po prostu nadzieję, że jeżeli złapią ciebie, to w żaden sposób nie doprowadzisz ich do mnie - wzruszył ramionami. - Tak właściwie Byron jest również w niebezpieczeństwie - spojrzał gdzieś w bok, gdzie nie tak dawno widział wspomnianego chłopaka z Vesną. - Wszyscy jesteśmy w to zamieszani.

- Ale z ciebie ciota - tym razem w głosie prócz szydery pojawiła się zaduma. Pokręciła fajkiem, przetaczając go między palcami i na koniec ładując do ust. Głęboki wdech po którym do góry popłynęła spora chmura dymu i rozkleiła japę - Sklej pizdę, powiedz temu kaszalotowi że ci się coś po pijaku ujebało w bani. Na razie to ty wymiękasz.

- Ciota -
Dean parsknął gniewnie. - Wymiękam tylko i wyłącznie dlatego, bo to ty dajesz dupy, nie ja, tykającej bombie - pokręcił głową. - Ale tak, masz rację. Nie wiem, co ujebało mi się z tą Kim - westchnął. - Będę musiał jakoś inaczej rozwiązać problem - dodał, wstając. - A co zamierzasz ty? Nic nie robić? - zapytał lekko pogardliwie.

- Przynajmniej nie kończy dwa ruchy po włożeniu - Kaya uśmiechnęła się z całą słodką do urzygu słodyczą na jaką tylko mogła się zdobyć. Z miłości do bliźniego i aby przypomnieć chwalebne początki - Zawsze mu staje i nie płacze jak pizda, gdy się go przydusi. Albo podrapie… nie leci do tatusia po plasterek na zdarty łokieć - dopaliła papierosa i przydusiła go o deski molo - Co zrobię to nie twoja brocha, więc wykurwiaj. Albo się utop, będzie bliżej.

Dean rzeczywiście spojrzał na jezioro. Pomysł, że mógłby się w nim utopić był… interesujący.
- Myślę, że taka śmierć rzeczywiście najbardziej pasowałaby do mnie - uśmiechnął się do wytatuowanej suki, po czym obrócił się i zaczął iść w stronę imprezy. - Dbaj o siebie - rzucił na koniec. Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Uzmysłowił sobie, że będzie jeszcze musiał pogadać z Byronem.

- Nie pierdol tylko zrób to. Zabij się - doleciało do niego zza pleców. Rozbawiony, złośliwy głos, niosący się po wodzie i ginący w hałasie generowanym przez ognisko wraz z otoczeniem. Do jego uszu jednak jeszcze docierał - Zrobisz nam przysługę. Dla świata. Zostaniesz bohaterem, jak tak bardzo ci odpierdoliło z bólu dupy.

Dean obrócił się, kiedy dotarł do połowy długości mola.
- Ale ci zależy! - wybuchnął śmiechem. - Musi być jakiś klub dla zgorzkniałych lasek, życzących byłym śmierci - uśmiechnął się. - Będziesz tam mniej samotna, niż przy tym jeziorze - dodał już ciszej, bardziej do siebie i bez wesołości. Wzruszył ramionami i kontynuował wędrówkę.

Kaya zaś została na pomoście w tym samym miejscu i pozycji. Zmieniała się tylko ilość pływających przy brzegu kiepów, wypalanych na spokojnie i bez pośpiechu. W końcu odgłosy spod ogniska cichły. Impreza, tak jak szare komórki jej uczestników, umierała błagając o dobicie. Jeszcze snuli się wokół ognia, albo po krzakach. Ten moment był idealny. Van Ophen podniosła się, rozcierając zdrętwiałą nogę. Pamiętała przyzwyczajenia tlenionego zjeba, ciągle czuła w nosie zapach zielska. Zbetoniony zwykle tracił kontakt z rzeczywistością i dało się mu wycinać mniejsze lub większe skurwysyństwa, a ta noc była na nie wprost idealna.

Drogę do odpowiedniego domku blondynka pokonała w całkowitej ciemności i ciszy. Wyłączyła nawet muzykę. Najlepsze dowcipy robiło się w skupieniu, dopiero po fakcie świętując sukces i ciesząc się z rezultatów. Otwierane drzwi skrzypnęły cicho, wnętrze powitało ją intensywnym smrodem marychy. Dean też tam był - leżał na wyrze i dogorywał w stanie wyższej nirwany. Szybko się rozebrała, rzucając ciuchy przy wezgłowiu. Na szafce tuż obok postawiła telefon i włączyła opcję nagrywania, kierując oko kamerki prosto na rozbebeszoną pościel. W podobnym stanie wytrzeszcz nie kojarzył co się z nim dzieje, odruchy jednak pozostawały. Wystarczyło usiąść na nim i poruszyć parę razy biodrami, żeby wyciągnął ręce ku górze, zaciskając palce mniej więcej tam, gdzie kobiety zwykle miały cycki. Pomruk zachęty i sam przetoczył ją na plecy, lądując między rozłożonymi nogami i przygniatając do materaca. Jak na stan zjarania sprawnie pozbył się spodni, miał w tym wprawę.
A Kaya miała całkiem niezłe nagranie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 30-06-2017, 02:34   #44
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Corax i Nami

Jack Brooks - pechowy awanturnik




Popołudnie - wyprawa do lasu



Brooks poszedł za i z Anniką do lasu całkiem zaciekawiony tym co mówiła, że ma mu do pokazania. Sam co prawda nie był zbyt ciekawy. Przynajmniej nie samego lasu. jedna fajna rzecz to to, że dawał osłonę i cień przed spiekotą. Ale poza tym wszystko zasłaniały te cholerne drzewa. Ale Annike chyba to jarało więc znosił to dzielnie i mężnie. No i był ciekaw co ma mu do pokazania. A czego nie mogła pokazać mu wcześniej przy dzikiej plaży gdzie zrobili sobie postój.


- O. Zobacz. Mają tu nadrzewne szczury. - wskazał blondynce na jakiegoś siersiucha zaczepionego do pnia drzewa który wślepiał się w nich zupełnie tak samo jak Brooks w niego. Ani się nie bał ani nic. No nie uciekał przynajmniej. Brooks zastanawiał się czy go czymś nie rzucić. Był ciekaw jak bardzo ten nadrzewny szczur jest odważny i czym się różni od śmierdzieli które znał z miasta.


- Szczury? - Annika rozejrzała się nieco zdziwiona faktem, że w tym miejscu mogłyby się znaleźć szczury - Aaaa to! To przecież wiewiórka. Nie bój się. One nie atakują ludzi. - pocieszyła Jacka z sercem na dłoni. - To już całkiem niedaleko.


Poprowadziła chłopaka w okolice swojego znaleziska i z dziwną miną wskazała poszycie, na który królowała ludzka kupa. Co prawda w tej postaci już zaschnięta i mało odcinająca się od ziemi dla niewprawnego oka.

- To to… - spojrzała na Jacka - … co myślisz?


- Nie no coś ty nie boję się szczurów. Czy tam wiewiórek. - machnął patykiem którego zdążył podnieść Jack. Nawet trochę był obruszony pomysłem, że mógłby się bać takiego żałosnego czegoś. Na dowód jak jest dzielny i odważny rzucił patykiem w tego nadrzewnego szczura. Miał tego pożałować natychmiast potem, gdy Annika uraczyła go wykładem - ochrzanem na temat wandalizmu w lesie.


Znalezisko jakie pokazała mu Annika wywołało wyraz niepewności na pociętej i poklejonej plastrem twarzy. Nie był do końca pewny o co tu chodzi. Spojrzał na gówno. Potem na blondynkę. Potem rozejrzał się dookoła. Potem znów spojrzał na kupę. A potem znów na blondynkę. - Ale ty to tak na serio? - zapytał z niedowierzaniem. Zgapił znowu coś? Cholera chyba znowu czegoś nie skumał. Pewnie jakiś bystrzak by zajarzył o co Annice chodzi no ale on nie miał pojęcia czego po nim oczekuje. Coś miał zauważyć? Dostrzec?


- Noooo skąd to tu? To nie jest typowy szlak turystyczny, środek nigdziebądź z dala od utartych ścieżek. Do Beaver Creek daleko, z drugiej stron - wskazała ręką - nie ma nic na mapie. No w sensie obozów czy domków. Nie wydaje Ci się dziwne?


Brooks popatrzył na Annikę. Tak chwilę i jeszcze chwilę. Potem spojrzał niżej. Nawet nie na te jej zgrabne pęcinki tylko na to gówno jeszcze poniżej. Serio? Serio o to jej chodziło? Znalazła tego syfa i się chciała bawić w jakieś NSI: Forest czy co? Przeniósł spojrzenie wysoko w górę. Gdzieś na korony drzew. Przymknął oczy ale ukrył to drapiąc się kciukiem po skroni. Oblizał językiem wargi by jakoś złapać moment by nie utracić równowagi ducha. Zastanawiał się nawet czy zacząć liczyć jak pan Parker zalecał. No ale… Ale w sumie Annika okazała się całkiem sympatyczna dzisiaj. No i miał nadzieję na nią. Nie chciał też jej do siebie zrażać. I choć dziwnie mówiła i się zachowywała to jednak i tak jakoś udało jej się wzbudzić w nim jakąś nić sympatii. Fajnie się z nią jarało i gadało. No! I jak się ją całowało!


Ostatecznie plusy dziewczyny przeważyły nad tym gdzie i po co go wyprowadziła. A chyba jej zależało. Westchnął więc i ponownie spojrzał na nią. - No nie wiem. - wzruszył ramionami spoglądając na podłużną, zeschniętę grudę. - Może ktoś był po coś w lesie, przyszpiliło go tu i nie zdążył dobiec do obozu. Stare to pewnie z poprzedniego sezonu. Ale nie wiem, nie znam się na tym, tak tylko mówię. Wiesz, jakbyś to było coś rozwalonego to mógłbym powiedzieć co się zesrało no ale na tym to nie. - wskazał brodą na grudę i powiedział co myśli. W sumie to nic go to nie obchodziło i jak taki miał być finał tej wycieczki to wolał już wracać.



Annika skinęła krótko głową, nieprzekonana. Trochę się dziwnie poczuła widząc sceptyczną reakcję Jacka. Zacisnęła lekko usta i przestąpiła z nogi na nogę.

- No ok. Wracajmy zatem - nie czekając na nic ruszyła w drogę powrotną.


Jack skinął głową widząc minę i postawę blondynki. Las sam z siebie interesował go o wiele mniej w przeciwieństwie do blond przewodniczki. Więc bez oporu zgodził się na powrót. W sumie jednak zrobiło mu się trochę żal Anniki. Miał wrażenie, że napaliła się na tą srakę. Sam nie miał pojęcia co ona w niej widzi. Ale chyba jej zależało. - Hej. - mruknął gdy już przeszli kawałek. - A ty myślisz, że co z tą sraką? Coś z nią nie tak? - zapytał zerkając na idące przed nim plecy Anniki.



Wieczór - ognisko



Ogień uspokajał Brooksa. Po powrocie z lasu stracił blondynę z oczu. Wcięło mu ją kompletnie. Pewnie gdy poszedł do tego sanitariatu zmienić sobie plaster. Nie był pewny czy już trzeba czy jeszcze nie ale liczył się z tym, że rano może nie mieć głowy by o tym pamiętać. A gdy wrócił to już taka wieczorna pora właściwie zaczynała się robić i jakoś sceneria zaczęła ciążyć ku ognisku. Ognicho zaś okazało się w pytę. Siedział sobie na pieńku, piekł kiełbę nad ogniem, polewał piwem, szamał i popijał jedno i drugie i było zarypiaście! Nikt się na niego nie darł ani nic. Muzę wolał inną ale w sumie mogło być. Obserwował ludzi przychodzących i odchodzących od ogniska. Było fajnie. Gdyby nie te komary…


I w lesie i przy jeziorze to chyba była jakaś wylęgarnia albo i hodowla. W każdym razie o wiele więcej niż w mieście. Na tyle więcej, że humor Jacka zaczął stopniowo się ważyć przerywany energicznymi klepnięciami. Nie był do końca pewny czy to czym się spryskał w sanitariacie na te komary na pewno ma taką zabójczą skuteczność jak głosiły pewnie napisy. I tak nie chciało mu się ich czytać gdy doczytał wystarczająco dużo ale na pewno coś było o zabójczej skuteczności. Jak w każdej reklamie. Ale teraz chyba działało ale pewności nie miał bo nie miał przy sobie kogoś nie spryskanego do porównania. Widział jak wielki Ken i blond barbie żartują sobie. Albo nie. Może? Nie był pewny. Oni tak na serio z tą wycinką lasu by złapać sieć? Z nimi to nie był pewny. W końcu uznał, że chyba chcieli pójść powydrzyć sie w lesie. Chyba. No ale jakby nagle Ken zaczął latać po nocy juz z siekierą i rozwalać okoliczne drzewa no to byłoby pewnie na co popatrzeć. I jeszcze gdy chwilę zniknęli w mrokach nocy Jack nadal zastanawiał się czy oni tak na serio.


Wtedy wyłowił jakoś z mroków Claire. W kiecce. Ale numer. A chyba wcześniej jej w kiecce nie widział. Zawsze w spodniach. Dumał czy jakoś to skomentować tą zmianę w wyglądzie rudej. Odezwać się? Nie odezwać? Jak tak to co? Dobrze mu się tu siedziało to jakoś nawet te komary nie zdołały mu całkiem zniszczyć tego rzadkiego momentu gdy nie chciał rozwalać i niszczyć czegokolwiek wokół siebie. W końcu się zdecydował. Co tam, jak jednak jest wredną, rudą małpą to najwyżej ja zleje i tyle.


- Odważnie. - powiedział do Claire wskazując palcem na jej sylwetkę. Trzymał co prawda w tej dłoni też puszkę z piwem ale wskazującemu palcowi to nie przeszkadzało. - Ale spryskaj się może bo cię żywcem zeżrą. - uśmiechnął się do niej i rzucił jej plastikowy pojemiczek antyinsektowy. Claire za późno zareagowała, rozglądając się ciągle. Gdy Jack coś do niej powiedział, początkowo zastanawiała się o co chodzi. Później już tylko żonglowała puszeczką, by ta w ostateczności wypadła z jej dziurawych łap. Zestresowała się.


- Sorry, trochę gapa ze mnie - westchnęła nieszczęśliwie, schylając się po pojemnik, przez co jej cycki jeszcze chętniej opuszczały krańce dekoltu. Podeszła do Brooksa oddając mu puszkę z lekkim uśmiechem na twarzy.


- Dzięki, użyłam już swojego. Z tej firmy są słabe - stanęła nad nim na chwilę. W sumie to zazwyczaj z nim nie gadała wcześniej. Chyba nie pasowali do siebie tematycznie. Tak jej się wydawało, że inne klimaty.

Nawet ciekawie wyglądały te jej odkryte nóżki i ramiona. Ale jak on czuł na karku czy dłoniach te cholerne komary to te jej nagie autostrady były jak otwarty karmnik z krwistą paszą dla tych krwiożerczych kreatur. On w swojej skórzanej kurtce i tak był dość na nie odporny. - Nie wiedziałem, że chodzisz w kieckach. Ale w tej ci ładnie. - powiedział nawiązując do pierwszego wrażenia jakie na nim ta odmiana wywarła.

Lockhart zrobiło się głupio. Tak, nie chodziła w sukienkach, czuła się więc nieswojo. Chwilę milczała by w końcu zbyć to uśmiechem i machnięciem ręki.

- Atam nic specjalnego. Dzięki. - wciąż stała jak kołek, czasami tylko rozglądając się wokół i obserwując jak ludzie się bawią.


Jack musiał przyznać, że jak tak dała mu okazję puścić żurawia pod tą kieckę to w sumie miała tam takie ciekawe rzeczy jak mu się zawsze wydawało, że ma. A to zawsze uznawał za kobiecy atut i rzecz wartą badania i zwiedzania. - Co tak stoisz? Nie dygaj się. Klapnij sobie. - Jack wskazał głową miejsce obok siebie. - Chcesz kiełbę? Chyba już. - zapytał patrząc na rzeczony przedmiot spod przymrużonych powiek. No chyba była akurat.


Claire uśmiechnęła się bardziej promiennie i usiadła ściśle obok chłopaka. Nie było wiele miejsca, więc stykali się ramionami, ale komu to przeszkadzało? Kiedy pokazał jej ociekającą tłuszczem kiełbasę, ruda zaczęła analizować. W sumie ostatnio z ogniska jadła, jak tata rozpalił, a to był w lepszych czasach. Z drugiej jednak strony czuła, że upierdoli się tym mięchem jak mały warchlak i z jej pięknej kreacji pozostanie jedynie plama. Doszła więc do wniosku, że z niechęcią będzie musiała odmówić.


- W sumie, to nie, ale dziękuję. - uśmiechnęła się patrząc w iskrzący ogień, choć tak naprawdę jej spojrzenie kogoś śledziło. Starała się jednak to ukrywać. Przy Jacku czuła się troszkę mniejsza, nie miała takiej swobody i odwagi. Wszystko dlatego, że chłopak potrafił dużo mówić i nie przejmował się wcale, ani opiniami, ani tym że może na przykład palnie coś głupiego. Co innego Lockhart, która żyła w stresie i tylko przy niektórych osobach potrafiła nabierać pewności.


Jack ucieszył się i z odpowiedzi i z reakcji rudej. W sumie to pasowało mu, że nie chciała kiełby. Był głodny. Jak zwykle. Znaczy nie tak całkiem jak zwykle ale no po prostu ta kiełba z ognicha była w pytę no i mógł je wcinać jedną za drugą i po prawdzie to nawet tej jednej oddać komuś to było mu szkoda. Ale jakby co to się spytał Claire więc miał nadzieję, nie wyszedł na buraka. No ale skoro piekł dla siebie to mógł ją jeszcze trochę podpiec. Wtedy tak fajnie chrupała między zębami jak czipsy ale smakowała o wiele lepiej niż chipsy czy nawet kiełba z grilla. Jednym słowem Claire zrobiła mu dobrze z tą kiełbą. A drugie dobrze zrobiła mu gdy klapnęła obok. Jedno dłuższe spojrzenie a ile radości.


Jak klapnęła to Brooks jakoś w naturalny sposób spojrzał na nią z bliska jak na każdą dosiadającą się obok osobę. Ale tym razem ta osoba była w tej zielonej kiecce. Tej co się kończyla na jej ramionach więc te jaśniły się w ogniskowym półmroku przykuwając wzrok. Na plecach była ciemniejsza plama włosów ciągnących się od głowy, w dół, przez środek pleców. Ale najciekawsze rzeczy były z przodu sylwetki. Teraz to co przez chwilę widział jak bimbało się gdy właścicielka schyliła się po antyinsektowy środek widział w spokojnym bezruchu. Za to dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wychylały się takie dwa jasne jabłuszka z tego ciemnozielonego koszyka dookoła i aż wołały do Brooksa by ich skosztować i w ogóle się pobawić. - No. Fajną masz tą kieckę. - mruknął w końcu młodzian w skórzanej kurtce kiwając głową do dwóch jabłuszek.


Odwrócił się w stronę ognicha. Wdzięki Claire trochę go wybiły z rytmu więc chwilę potrzebował by zebrać myśli. - A w ogóle to byłaś może wczoraj w kiblu? Znaczy w szkole. Pod prysznicami. Wiesz, jak tam ściana się rozwaliła. - zerknął na rudowłosą dziewczynę pytając wzrokiem. Wrócił wzrokiem znowu w stronę ogniska. - Nie wiesz może która rzuciła mnie tym szamponem? - lekko wskazał dłonią w stronę swojej twarzy i łuku brwiowego przykrytego plastrem. - No wiesz, bo tak się zastanawiam. Że można łuk brwiowy rozerwać kastetem czy babską torebką to już wiedziałem. Ale, że szamponem to się dowiedziałem wczoraj jak się z podłogi podnosiłem. Z czego oni robią te babskie szampony? Jakieś antyterrorystyczne czy co? No lakier jakby co spoko, tak w twarz a jak się podjara no to zarypiaście to wygląda. No ale szampon? Rany… - Brooks pokręcił głową i zaczął gadać pierwsze co mu do głowy przyszło. Akurat zmieniał niedawno ten plaster to mu się przypomniało. Wczoraj przez tą ścianę był taki Sajgon, że do tej pory nie wiedział która go trzasnęła tym szamponem. Ale może Clair coś była w temacie.


[i]- Fajne są te ognicha. Kiedyś też sobie z chłopakami zrobiliśmy. Na dachu. Ale ktoś zadzwonił gdzie trzeba i musieliśmy spieprzać. Szkoda. Fajnie było. Nie wiem co komu przeszkadza ognisko na dachu. Przecież i tak nikt tam nie chodzi. Tylko my. - zwierzył się Jack z jednej ze swoich jak zwykle pechowych przygód. Teraz chociaż nikt nie mógł sie przychrzanić, że palą ognisko. - A ty? Często masz takie hece? - zapytał zaciekawiony zerkając na rudowłosą dziewczynę.


- Mój ojciec jest strażakiem… - mruknęła zerkając na chłoapaka z ukosa. Troszkę nie trafił z tematem i choć mina Lockhart była nietęga, to gdzieś wewnątrz chciało jej się śmiać. Że też akurat do niej wyskoczył z takim tematem, to sobie chłopak pogadał.


-... to zdecydowanie nie było rozsądne, Jack - dodała poważnie, przypominając tonem głosu Panią Hoy. Nie zdziwiłaby się, gdyby Brooks został zbity z tropu przez jej zachowanie i poczuł się głupio. Chcąc więc uniknąć takich odczuć, uśmiechnęła się w końcu lekko.


- Ale nie wszystko co robimy jest mądre i przemyślane. Ważne, żeby wyciągać wnioski i uczyć się każdego dnia. Niektórzy niestety są niereformowalni - puściła do niego zalotnie oczko i zaśmiała się krótko. Wiedziała, że z Brooksa to niezłe ziółko.


- Twój stary jest strażakiem? - zapytał Brooks chyba nie oczekując odpowiedzi. Zastanawiał się raczej nad tym co mówiła rozmówczyni i miedzianych włosach. W sumie nie wiedział jak to ugryźć. Ale chyba lepiej niż mieć za starego gliniarza albo trepa. Więc w sumie ruda i tak chyba nie miała najgorzej. - Znaczy co? Ganiał cię z gaśnicą jak byłaś mała czy co? - spojrzał na nią wesoło bo widok małej rudej dziewczynki uciekającej przez strażakiem z gaśnicą wydał mu się bardzo zabawny. Jej strofowanie wzruszył ramionami. Nie chciał się kłócić bo się ruda trochę nagle sztywniarą mu wydała ale swoje wiedział. Jakby znów miał tamte 12 lat to chętnie znów by zrobił te ognisko. Zresztą teraz też mógłby choć teraz był już cwańszy to wiedział gdzie można sobie je rozpalić by się nikt nie przychrzaniał. Ale ta wizja z goniącą gaśnicą nadal dominowała w jego umyśle. I spodobało mu się to puszczone oczko więc gdy to zrobiła i on powiedział swoje to czekał patrząc na nią. Był ciekaw czy odpowie mu w twarz. Jakby tak zrobiła to dzieliły by ich centymetry i to niezbyt liczne.


Claire zawierciła się niespodziewanie, jakby nerwowo. Dojrzała w oddali coś, co ją mocno zainteresowało. Chwyciła gwałtownie Brooksa za przeguby ręki, odwracając się do niego.

- Mimo wszystko to miłe, że do mnie zagadałeś. Chyba nigdy nie rozmawialiśmy, prawda? Będziemy musieli jeszcze to nadrobić. - wstała nagle z zamiarem oddalenia się.

- Umówiłam się z Deanem, ale serio dzięki! Za spray też!

- Spoko, nie ma sprawy. - uśmiechnął się i machnął jej dłonią na pożegnanie.




Noc - po ognisku



Brooks w końcu namierzył blondynę. Jakoś się chyba rozmijali bo nie spotkał jej przy ognisku. Za to wreszcie dostrzegł ją ale jak już wracała chyba na noc do domku. Podbiegł do niej z puszką w ręce. - Hej! Zaczekaj! - krzyknął za nią by ją zastopować. Właściwie nie był pewny po co. Przecież do domku jakby było trzeba też mógł się wbić.

- O, hej! - Annika wstrzymała kroku i odwróciła do Jacka z maślanym uśmiechem, podobnym do tych z nad ziołowego jeziora. - Tu jesteś. - przyłożyła palec do ust - Szzz widziałam kręcących się nauczycieli w okolicy. Co robisz? - podniosła do ust zabraną z rąk Jacka puszkę alku.


- A w sumie to nic. - Jack gdy już zatrzymał blondynę właściwie to było już. Gdzieś na tym etapie kończył mu się opracowany w locie precyzyjny plan zatrzymania blondyny. A tak nagle to ciężko było mu coś zaimprowizować. - No tak cię zobaczyłem to pomyślałem, że wiesz... - wzruszył ramionami. - Bo jakoś nie widziałem cię przy ognisku. Wiesz, pomyślałem, że pogadamy czy coś. Zajaramy. Chcesz zajarać? - Brooks w końcu zaczął brnąć i mówił jak jest bo tak naprawdę nic innego nie przyszło mu do głowy.


- Ok! - Williams zdecydowanym gestem wsunęła swoją dłoń w dłoń Jacka i pociągnęła z powrotem na drewniany pomost. Klapnęła ciężko na deskach i poklepała miejsce obok siebie. - Jak się bawiłeś na ognisku?


- A fajnie było. - pokiwała w ciemności głowa Jacka. Ulżyło mu, że tak gładko poszło bo po prawdzie nie miał pomysłu co by zrobić albo powiedzieć gdyby dalej parła na marsz do łóżka. Sama. A tak…


- Fajna miejscówa w sumie. Spokojna. Pan Parker mówił, że powinienem unikać osób i sytuacji gdzie coś mogłoby mnie wkurzyć. No tu się nikt nie drze ani nic. I kiełba z ognicha jest w pytę. - powiedział Books gdy klapnęli oboje na pomost. Postawił puszkę między nimi a sam zaczął przygotowywać skręty. Co prawda po ciemku było to trochę trudniejsze no ale przecież miał w tym wprawę. Siedziało się tu i tam w klatce czy bramie albo jakimś zaułku a te skręty się same przecież po ciemku nie robiły nie? - I co? Fajne jest te jaranie zioła nie? - wyszczerzył się nagle gdy położył sobie na udach już wszystkie elementy do sklecenia skręta i spojrzał na siedzącą obok blondynkę. Jej twarz widział jako blady owal. A blond włosy jak górę jakiegoś jasnego płaszcza albo coś w ten deseń. Całkiem inaczej niż w dzień.


- Całkiem fajne. - zgodziła się - Dziwnie lekko po tym się robi na duszy. W zasadzie teraz tak cicho… - Annika zapatrzyła się w nieboskłon - Jakbyśmy byli sami. Wszystko dalekie. Myślisz, że tak się czuli pierwsi ludzie?


- Pierwsi ludzie? - Brooks zerknął na siedzącą obok Annikę nasypując ciemne bryłki do jasnego paska bibułki. Potem zaczął jej skręcać i zawijać ale gdy przejechał językiem wzdłuż już rulonika spojrzał w górę. W niebo. I białe punkciki na nim. - Pierwsi ludzie w Ameryce? - nie do końca był pewny czy o tym dziewczyna mówi. Właściwie już pierwszego skręta miał zrobionego. Zerknął na zapatrzoną w nocne niebo blondynkę a potem też ponownie zadarł głowę do góry. - A oni nie siedzieli w jaskiniach? - tego już nie był taki pewny. Ale wydawało mu się logiczne, że jeśli siedzieli w jaskiniach to chyba ciężko im było patrzeć w niebo. - No chociaż mogli siedzieć przy wyjściu to by wtedy chyba widzieli te niebo. - wątek nawet go zaciekawił. Podał blondynce gotowego skręta i sam zaczął przygotowywać rulonik dla siebie. Obrobił bibułę, filtr, zioło, zakręcanie i właściwie skręcił cały komplet myśląc nad pytaniem Anniki. - Myślę, że to było chujowe. - powiedział w końcu. - No pomyśl jak jesteś pierwszy to tak samo jakbyś był ostatni. Znaczy nikogo innego nie ma. To strasznie przygnębiające. - wyjaśnił jej w końcu swój punkt widzenia. Popatrzył z bliska na jej zadarty do góry profil. Pod wpływem impulsu dotknął palcami jej brody. A potem zaczął sunąć nimi w dół, po jej krtani i szyi. I dalej w dół. Nie spieszył się ciesząc się płynącymi z dłoni i oczu doznaniami.


Williams drgnęła zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Odwróciła lekko twarz w stronę Brooksa:

- Masz rację - przechwyciła dłoń chłopaka i przysunęła się tak by wcisnąć się pod trzymane ramię blondyna. Puszkę piwa przesunęła nieco dalej. - To brzmi przygnębiająco. Gdybyś wiedział, że będziesz ostatni, próbowałbyś kogoś ocalić? - Annika sama dziwiła się, że stała się domorosłym filozofem. A może to marysia? Zaciążyła jej głowa. Na szczęście mogła ją złożyć na ramieniu Brooksa, w którego ciepłe ciało się wtulała.


- No pewnie! - Brook ni to prychnął ni to podniósł głos gdy dziewczyna pytała o taką oczywistą oczywistość. Objął chętnie jej smukłe ciało ale teraz musiał na chwilę ją puścić by odpalić oba skręty. Potem podał już żarzący się rulonik Annice a drugi wsadził sobie w zęby. Znów ją objął. - Choćby po to by nie zostać już kompletnie sam. - wyjaśnił jej swoje motywy. Trochę przemodelował ich układ. Położył się plecami na dechach pomostu. Annikę pociągnął na siebie tak, że jej głowa leżała mu na torsie. Sam wsadził sobie jedno ramię pod własną głowę a drugim gładził ciało dziewczyny. Twarz, policzki, linie brwi, ust, podgardle i szyja. Wszystko miała takie gładkie, ciepłe i przyjemne w dotyku. Czuł w tym momencie dwubiegunowy. Z jednej strony palone zioło, noc, wypite dotąd piwo go uspokajało a nawet morzyło. Z drugiej leżąca na nim dziewczyna, jej ciepło, gładka skóra kusiły go i pobudzały. - Zwłaszcza jakby to był ktoś fajny. - dodał po chwili wydmuchując dym i przesuwając dłonią po policzku Anniki kierując się ku jej ustom.


---



Zasnęli. Poznał po tym gdy się przebudził. Właściwie przebudziło go zesztywniałe ciało i nieprzyjemny, wilgotny chłód nocy ciągnący od jeziora. Te dechy to jednak za najwygodniejsze posłanie nie robiły. Uniósł głowę i zobaczył na swojej piersi bladą plamę twarzy śpiącej kobiety. Wydawała się jedynym źródłem przyjemnego ciepła w tą noc. Chwilę się wahał. Odgarnął palcami włosy spadające na jej twarz. Ale widząc jej skuloną sylwetkę zdecydował się jednak ją obudzić. - Hej. Hej Nika. Wstawaj. Wracamy do domu. - spróbował ją dobudzić. Nawet udało mu się ale zbieranie się i marsz po pomoście wychodził im dość nietęgo. W końcu też nie mając specjalnie ochoty tego przedłużać za to bardzo mając ochotę wylądować w wygodnym, suchym, miękkim i ciepłym łóżku po prostu wziął blondynkę na ręce. Zaczął iść w stronę domków i znów się zawahał. Do którego? Spojrzał na twarz sennej blondynki. Na opinii mu nie zależało. A i nie miał ochoty na zbędne nocne wędrówki po ciemku. Poza tym nie chciało mu się. Ani łazić ani rozstawać z tym przyjemnym, miękkim i wdzięcznym ciepłem na ramionach. Zaniósł więc Annikę do swojej sypialni i łóżka. Tam jeszcze dał radę ściągnąć sobie i jej buty a potem zasnął wreszcie w cywilizowanym miejscu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-06-2017, 08:28   #45
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Lindsey i Ken błądzili po lesie jeszcze długo, aż jakimś cudem, jakimś fantastycznym zrządzeniem losu i zbiegiem okoliczności, udało im się dotrzeć do obozu. Niektórzy powiedzieliby, że głupi zawsze ma szczęście i patrząc na parkę nie grzeszącą inteligencją - coś w tym mogło być. Ktokolwiek był jeszcze na nogach, poszedł w końcu spać, a ośrodek pogrążył się w zupełnej ciszy. Po intensywnym dniu i jeszcze ciekawszym wieczorze, każdy oddał się w przyjemne objęcia snu.


Poranek następnego dnia przyniósł kilka rewelacji. Po pierwsze, każdy, kto po przebudzeniu przez Lambo ruszył do jadalni na śniadanie, napotykał na schodach tam prowadzących solidnego, wciąż całkiem świeżego stolca. Jeżeli zrobiło go jakieś zwierzę, musiało być naprawdę dobrze odkarmione. Padło oczywiście podejrzenie, że to któryś z uczniów pozostawił po sobie nieprzyjemną niespodziankę.
- Jeśli to któreś z was nabrudziło na schodach, proszę, żebyście się przyznali - powiedziała stanowczym tonem Kate Marshall, gdy przy stole znaleźli się wszyscy uczniowie. - Nie będziemy tolerować takich zachowań, ale obiecuję, że jeśli winowajca się przyzna, będzie musiał to jedynie posprzątać. Nie wyciągniemy żadnych poważniejszych konsekwencji.
Jak można się było spodziewać, nikt się nie przyznał. Prawdopodobnie dlatego, że nikt nie zapaskudził schodów celowo, albo po prostu był tak pijany, że tego nie pamiętał. W drugim przypadku i tak lepiej było nie brać winy na siebie, zwłaszcza, gdy nie było się tego pewnym.

Kolejną ciekawostką był rozbity telewizor, który został podniesiony z podłogi i stał teraz na szafce, jak wcześniej. Szybko okazało się, kto jest odpowiedzialny za zniszczenia, a napuchnięty nos Jerry'ego zdradzał aż nadto, co działo się w nocy. Wisienką na torcie okazało się pojawienie w jadalni pani Hoy, która dziarskim, wręcz tanecznym krokiem weszła do pomieszczenia.
- Nie wiem, kto nasrał na schody i nie obchodzi mnie to! - Zaczęła wyrzucać z siebie słowa dużo szybciej, niż zwykle, z dziwną, podnieconą manierą w głosie. - Blake i Gbadamosi to posprzatają. Skoro mieli siłę, żeby się wczoraj napierdalać i zniszczyć telewizor, to mogą...
- Pani Hoy, słownictwo. Wszystko w porządku? - Kate spojrzała na fizyczkę ze zdziwieniem.
- Absolutnie, czuję się jak nigdy wcześniej. Whoaaa! - Krzyknęła dziwnie Hoy, a Claire i Dean spojrzeli po sobie wymownie. - Z tego miejsca chciałabym podziękować pannie Lockhart, która wczoraj zaprowadziła mnie tutaj i to dzięki niej prawdopodobnie udało się uniknąć większych zniszczeń. Jesteś fantastyczna, Claire, powinnaś być z siebie zadowolona. Ja też w liceum kablowałam na kolegów i koleżanki, bo porządek musi być. Zawsze! - Hoy niemal krzyczała z szerokim uśmiechem na twarzy.

Za każdym razem, gdy wypowiedziała jakieś słowo, w kącikach jej ust pojawiała się spieniona ślina, a po jej słowach niemal wszystkie spojrzenia uczniów przeniosły się na skonsternowaną Claire.
- Czy ty też coś piłaś wczoraj, droga koleżanko i bąbelki jeszcze nie wywietrzały? - Zapytał z uśmiechem Gaudencio, by odwrócić uwagę pozostałych od Lockhart.
- Nie, grubasie, nie piłam, a bąbelka masz zamiast fiuta i mózgu - odparła prosto z mostu Hoy, czym zupełnie zaskoczyła historyka i uczniów. - I zajmij się lepiej swoją wagą, a nie docinkami w moją stronę, bo cię urządzę! - Wskazała na niego oskarżycielsko palcem, po czym energicznym krokiem ruszyła do kuchni. - Gbadamosi i Blake sprzątają gówno po śniadaniu! - Krzyknęła jeszcze na odchodne, zostawiając zupełnie zaskoczonych nauczycieli z rozbawionymi (przynajmniej w większości) uczniami.
Ewidentnie coś dziwnego działo się z fizyczką, a Dean i Claire doskonale wiedzieli, co.

Po śniadaniu, gdy Marty i Jerry posprzątali odchody, wszyscy zostali zebrani przez Lambo na środku obozu, pod flagą. Nauczyciel astronomii był twardo stąpającym po ziemi mężczyzną, nie wdawał się w uczniami w niepotrzebne dyskusje i zachowywał dystans. Dał się poznać jako wymagający belfer, ale i uczciwie podchodzący do swoich pupili. Nawet, jeśli ktoś go nie lubił, to nie dało się go nie szanować.
- Tak, jak mówiłem wczoraj, wyruszamy na szlak. Zabrać ze sobą plecaki, coś do picia i jedzenia. Co prawda podejrzewam, że wrócimy na lunch, ale gdybyśmy jednak nie dali rady, nie będziecie mi stękać, że jesteście głodni. - Przejechał wzrokiem po zebranych. - Dzisiaj sprawdzimy trochę tych lasów i nie interesuje mnie, że po wczorajszym wieczorze możecie czuć się słabiej. Idą wszyscy, a już zwłaszcza Mike Tyson i Andrew Golota. - Wskazał palcem na Marty'ego i Jerry'ego, a przez zebranych przetoczyła się salwa śmiechu. - Panie Marshall i Hoy zostają w obozie, żebyśmy mieli coś ciepłego do zjedzenia, gdy wrócimy. Pan Gaudencio również idzie z nami.


Dał im kwadrans na zabranie potrzebnych rzeczy, po czym wyruszyli obranym przez nauczyciela szlakiem. Ledwo weszli między drzewa, a Lambo uprzedził:
- Bez zostawiania za sobą resztek jedzenia i innych takich. W tych lasach można trafić na niedźwiedzie, wilki i inne drapieżniki, a nie chciałbym, żeby w czasie naszego pobytu podeszły pod obóz, bo ktoś nie mógł dojeść kanapki i wyrzucił ją w krzaki. Trzymamy się blisko, nie oddalamy od grupy, a odejście za potrzebą zgłaszamy mnie albo Gaudencio.

Prowadził ich pewnie przy użyciu mapy i kompasu, co dla typowego mieszczucha było czymś zupełnie abstrakcyjnym. Zaznaczał drogę i świetnie orientował się w terenie, co zdradzało, że musiał zajmować się tym już wcześniej, a kto wie, może i było to jego hobby. Annika obserwując go doskonale wiedziała, że Lambo zdaje sobie sprawę z tego, co robi i nie ma w tym przypadku. Tak działali profesjonaliści.

Pogoda była świetna, więc las zarzucał ich przeróżnymi dźwiękami - szumiących wysoko liści, śpiewu ptaków, odgłosów zwierząt. Raz czy dwa mignęły im w oddali dwie sarny, na drzewach kilka razy dostrzegli wiewiórki i inne niewielkie stworzenia, których niektórzy nie potrafili nawet nazwać. Wszędzie było zielono, a powietrze pachniało naturą. Po dwóch godzinach nieustannego marszu natrafili na niewielki, klimatyczny wodospad w środku lasu, spływający do niewielkiego strumyka.


Lambo zarządził przerwę, a co niektórzy skorzystali z możliwości odświeżenia się w przyjemnie chłodnej wodzie. Pół godziny później byli już z powrotem na szlaku, wchodząc w coraz gęstszy las. Korony drzew były tak rozłożyste, że z ledwością przepuszczały promienie słońca tworząc dość osobliwą, ponurą atmosferę. Niektórym się to podobało, innym nie bardzo. Teren wznosił się i opadał, w czasie marszu widzieli również lisa, który przyglądał im się z bezpiecznej odległości, a potem zniknął gdzieś w krzakach. W końcu udało im się trafić na niewielką polanę, na której, o dziwo, zastali całkiem dobrze zachowany drewniany domek.
- Tak właśnie myślałem, że trafimy tutaj na jeden z dawnych domów ranczowych - powiedział, przyglądając mu się. - Niektóre na tych terenach datowane są na początek dziewiętnastego wieku, aż dziwne, że wciąż tak dobrze się trzymają, biorąc pod uwagę liczne wycieczki w te tereny. W tych lasach musi ich być zdecydowanie więcej, ale nie mamy już dzisiaj czasu, żeby szukać.

Lambo zrobił kilka zdjęć, następnie grupami wchodzili do środka. Wewnątrz właściwie nic nie zostało - deski podłogi były w wielu miejscach połamane, przepuszczając wysoką trawę. Pod jednym z okien znaleźli pozostałość po stole i dwóch krzesłach, w pokoju obok zardzewiałą ramę od łóżka i ubabraną odchodami część materaca, który wyglądał, jakby pozostałą odgryzło jakieś drapieżne zwierzę. Na górę nie wchodzili, gdyż schody paskudnie trzeszczały przy każdym kroku, co mogło doprowadzić do wypadku. Nie ryzykowali niepotrzebnie.

Po kilkunastu minutach ruszyli w drogę powrotną do ośrodka. Tym razem Lambo wybrał trasę pnącą się pod górę, zapewne by utrzeć nosa tym, którzy wczoraj przesadzili z procentami. Dominowały tu sosny i dęby, a gdzieniegdzie można było trafić na niewielkie strumyki skryte pod gęstwiną paproci. Będąc już niemal na wzniesieniu, Gaudencio wskazał palcem na jakiś ruch w oddali. Wszycy odwrócili się w tamtą stronę. Kilkadziesiąt metrów dalej, w zagłębieniu terenu po prawej stronie dojrzeli jaskrawy kształt poruszający się szybko w dół niewielkiego strumienia. Pomimo odległości byli w stanie stwierdzić, że to mężczyzna w czerwonej koszuli w kratę, jaką zakładali drwale, bądź myśliwi, którzy chcieli uchronić się od przypadkowego postrzału. Jego ruchy zdradzały siłę i młodość, choć z tej odległości nie można było dostrzec więcej szczegółów. Długie, czarne włosy opadały na jego twarz, zlewając je w jednolitą maskę.
- Hej! - Krzyknął nagle Gaudencio, a jego głos odbił się echem od drzew.

Nieznajomy przystanął, odwrócił się i uniósł rękę w geście powitania. Przez chwilę przyglądał im się nieruchomo, po czym ruszył w dół strumienia. Spokojnie, ale pewnie. Widzieli tylko oddalający się kształt jego szerokich pleców.
- Ciekawe, kto to... - Zastanowił się historyk.
- Pewnie jakiś turysta - odrzekł Lambo. - Ludzie przyjeżdżają tutaj w różnych sprawach, nie tylko do ośrodków wczasowych. Może robi zdjęcia dla jakiejś gazety.
- Nie wyglądał mi na fotografa
- odpowiedział Gaudencio.
- Nieważne. - Uciął rozmowę Lambo. - Miło wiedzieć, że w tej głuszy nie jesteśmy sami.
- Skoro tak uważasz... Szkoda, że sobie poszedł i jesteśmy tak daleko. Można byłoby zaprosić go na obiad.
- Historyk przetarł zroszone czoło dłonią i ruszył wraz z pozostałymi w dalszą drogę.

Do obozu dotarli krótko przed trzecią, gdy Hoy i Marshall podawały już przygotowany obiad. Ryż z pięknie pachnącym kurczakiem i warzywami to wszystko, co było im potrzebne po tak aktywnym dniu.
- Resztę dnia macie dla siebie, tylko bez przegięć, tak jak wczoraj - powiedziała dość surowo pani Marshall, zerkając po twarzach poszczególnych uczniów. - Już wystarczająco niektórzy narozrabiali, nie chcemy, żebyście do końca zniszczyli ten ośrodek.
- No właśnie, spróbujcie tylko, a was urządzę. - Pani Hoy wygrażała łychą do nakładania ryżu. Jej ruchy były spięte, rwane, a wzrok skakał po uczniach, nie mogąc się zdecydować, na którym konkretnie zatrzymać. Jakby była na niezłym spidzie.

 
Tabasa jest offline  
Stary 30-06-2017, 21:44   #46
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Nami

Jack Brooks - pechowy awanturnik



Leśna wycieczka



Brooks nie był pocieszony z oglądania kolejnej sraki. Tym razem świeżuśkiej i to na samym centrum obozu, że ciężko było zgapić czy przejść. No to już była przesada. Ale zachowanie Hoy to już w ogóle był przypał. Bez sensu. Ani jak na nauczyciela ani tym bardziej jak na tą sztywniarę. Ale jak się wystrzeliła z tym kablowaniem przez rudą to był szczyt wszystkiego. Brooks spojrzał przez tum uczniów na rudą głowę. Serio?! No kurwa! Kablowania nie trawił. Nigdy. I to sprzedać tak kogoś nauczycielom? No nie, to zdecydowanie nie było po brooksowemu. No ale Hoy pieprzyła jak potłuczona z rana. I była nauczycielem czyli przedstawicielem tej drugiej strony z jaką Brooks “od zawsze” najczęściej miał na pieńku. Więc traktował z niedowierzaniem to co robią i mówią. I nijak mu to nie pasowało. Claire była kablem? Może i była. A może i nie. A może chodziło o coś innego i teraz fizyca robila z igły widły. W końcu więc postanowił sam zweryfikować jej słowa.



- Hej. - zrównał się z rudą i zerknął na nią. - Serio nas podpieprzyłaś? - zapytał patrząc na nią.

Claire spojrzała na Brooksa z zawstydzeniem i zażenowaniem wymalowanym na twarzy. Być może tak wygląda kabel, jak wyruchany w dupę więzień, który pierwszy raz trafił za kratki i stał się pojemnikiem na spermę zwyroli. Ruda nie wiedziała, jak wygląda taka osoba, wiedziała jedynie, że chciałaby nie rzucać się w oczy. Z takim kolorem włosów i hucznym ogłoszeniem przez fizyczkę, że to ona stała się jej ulubienicą, ciężko jednak było zdjąć z siebie spojrzenia.

[i]- Po co pytasz skoro i tak mi nie uwierzysz -[i] odparła zrezygnowanym głosem i zwolniła nieco kroku, aby nie iść zbyt blisko Deana, Marty’ego, Jerrego ani nikogo innego, kto spowalniał grupę i wlókł się z tyłu. Jack i Claire zostali więc parą wyrzutków, gdzieś na szarym końcu. Lockhart patrzyła na plecy Holendra z wyrzutem. Zastanawiała się nad czymś związanym z nim, ale nie miała zamiaru mówić. - Ten naćpany kurwiszon już hucznie ogłosił, moje słowa nic nie zmienią



Brooks spojrzał za wzrokiem rudej na plecy blondasa. Milczał chwilę. Potem znów wrócił do idącej obok rudej. - Chciałbym usłyszeć to od ciebie. Jak było. Jakbym nie chciał to bym z tobą nie gadał nie? - powiedział do niej. Nie miał pojęcia czemu wspomniała kogokolwiek. Do podkablowania chyba nie był potrzebny ktoś dodatkowy. A Hoy bredziła rano jak po ostrym koksie. Coś musiało być na rzeczy z tym kablowaniem ale widocznie nie było takie hop siup.

[i]- A skąd mam wiedzieć? Może chcesz się ze mnie pośmiać z kolegami -[i] burknęła wskazując kiwnięciem głowy grupę chłopaków, którzy oglądali się za siebie patrząc na Claire i się nabijali. Dziewczynę zaczynało to już wnerwiać. Zacisnęła nerwowo ręce na paskach od plecaka, a jej ramiona spięły się. Oddech stał się ciężki, a mina była coraz bardziej nietęga.

[i]- Mam nadzieję, że dobrze się bawisz, nagrywasz jak ze sobą gadamy? Czekasz, aż pierdolnę coś głupiego? -[i] obrzuciła go nieufnym spojrzeniem [i]- Cześć, to ja, Claire Lockhart. Pani Hoy ciągnie mi suty w zamian za info o imbecylach, którzy srają na schodach i rozpierdalają telewizory swoim opasłym kutasem, ćwicząc również wieczorami kamasutrę na dziurach w deskach molo. Jeśli spróbujesz zajarać skręta lub walnąć browca, wiedz, że czaję się za krzakami i walę konia Panu Lambo, w przerwach między nakurwianiem tobie fot… Frajerze. -[i] zakończyła barwnym i teatralnym tonem głosem, że idąca przed nią trójka osób mogła to usłyszeć. Była zła jak osa, choć nie na Jacka. Po prostu… Wątpiła, żeby go obchodziła prawda. Serio.



Brooks szedł kilka kroków w milczeniu. Wysłuchał wybuchu rudej rozejrzał się po tym durnym lesie, po postaciach idących przed nimi. Zerknął nawet na niebo. Ruda zaczynała go jednak wnerwiać. Zastanawiał się. Jest z nią sens gadać? W sumie gadał z niby kablem. W końcu spojrzał ponownie na bladą twarz Claire. - Uważaj sobie co mówisz co? Ja nagrywam? Ja jestem kablem? - uniósł do góry ostrzegawczo brew dając jej znak by się wyhamowała. - Normalnie się pytam. Ale nie chcesz gadać to nie. - wzruszył ramionami w skórzanej kurtce.

- A co, ja jestem?! - wtrąciła się z agresją - Ja ciebie nie oskarżam, wystarczy nagrywać dla kolegów. - założyła ręce krzyżem pod piersiami. I tak by jej nie wierzył, więc wszystko jedno.



- Ale gadasz jakbyś coś do mnie miała. - odparł jej ciemny blondyn. - Tak się pytam. Hoy pieprzyła rano jak popierdzielona. A ty teraz coś masz do blondasa. Wrobił cię? - zapytał kiwając głową w stronę idących przed nimi sylwetek. W sumie to jak zamierzała dalej się fochać to niech spada i radzi sobie z tym sama. Sprawa właściwie nie dotyczyła go bezpośrednio. Wczoraj jak ta ściana się rozwaliła w kiblach też się za nim nikt nie wstawił więc czemu on by miał za kimś?

- Co, mówisz o Deanie? - spytała i parsknęła krótkim śmiechem. Nie było w tym jednak drwiny ani szyderczości, po prostu… Ten temat był ciężkostrawny. Chciała wybuchnąć ponownie, ale zauważyła, jak bardzo znowu zwraca na siebie uwagę. Złość mieszała się z rozpaczą i nie wiedziała, któremu uczuciu ustąpić.

- Ta Łajza, nawet się do mnie nie odezwie. Widząc, jak wszystko biorę na siebie. Każdy w tej chwili, każdy po kolei, spuszcza się na mnie ze śmiechem, kpi ze mnie i się mnie brzydzi, a on idzie jak gdyby nigdy nic i cieszy się życiem, ciekawe czemu, prawda? - retoryczne pytanie było pauzą w mowie, kiedy Claire zgrzytnęła zębami.

- Cieszy się, bo dzięki mnie udało mu się zmieszać insulinę kurwiszona z morfiną i ta teraz zapierdala jak mała katarynka. Co z tego, że wszystko spierdoliło się na mnie, hej! Przecież jestem ruda, to normalne, że ludzie mnie nie lubią, dam sobie radę! - teatralnie odegrała wyluzowanie i radość, aż nawet klasnęła cicho w dłonie. Mówiła tak, żeby tylko Jack to słyszał, nie miała zamiaru opowiadać o tym klasie. Brooks sam nieraz odpierdolił takie akcje, że jemu mogła powiedzieć. Nie zrobiłoby to różnicy, wrogiem na pewno nie był. Zgodziła się pomóc Deanowi, to teraz będzie zbierać tego najbardziej gorzkie części “sukcesu”. *


Brwi Brooksa skoczyły w górę gdy słyszał kolejne rewelacje od rudowłosej dziewczyny. Ale gdy doszła do numery z zastrzykiem dla Hoy roześmiał się radośnie. - Eeejjj dobre! - klepnął przyjacielsko Claire w bark. Ale świetny numer! To dlatego Hoy była jak naspidowana! Świetny numer! Brooks był jak najbardziej za za takimi numerami! W końcu ci nauczyciele i inni tacy, gliniarze na przykład albo strażacy no jakoś zawsze się go czepiali i coś chcieli i darli się i ganiali i musiał albo się tłumaczyć albo uciekać albo chować albo dawać w zęby w ostateczności. Więc każda taka radosna zemsta gdy to im coś działo się w ten deseń budziła jego dziką, złośliwą satysfakcję. No i po Claire to się nie spodziewał takiego numeru. Chociaż… W sumie znał ją głównie z widzenia i nie lepiej, wczoraj przy ognisku chyba pierwszy raz dłużej pogadali. To właściwie nie wiedział czego się po niej spodziewać.



Ale radość podszyta złośliwością pod adresem zasuszonej fizycy w końcu mu przeszła. I przeszedł do poważniejszych tematów o jakich mówiła ruda. - Okey ale to czekaj. Pokombinowałaś z blondasem z tym zastrzykiem tak? - zapytał bo dostrzegł, że czegoś brakuje w relacji Claire. - No w pytę numer. Ale czemu rano poszło na ciebie z tym kablowaniem a nie na was? Ciebie tylko złapała czy jak? - dopytał się bo to nadal było dla niego niejasne. Ale jasne było już, że jak ruda konszachtowała się z blondasem to teraz tak jego zlewka była jakaś nie teges. Chyba, że było w tym coś jeszcze.

Claire przewróciła oczami. W tym momencie już wszystko jej zwisało.

- Pokombinowałam, dobre słowo. Pieprzymy… Przepraszam, “pieprzyliśmy” się regularnie, więc jakoś tak wyszło, że tylko ja mu chciałam pomóc. Jestem ciekawa, jak długo będę tego żałować, póki co tylko ty się cieszysz - uniosła ręce w geście załamania zmieszanego z irytacją.

- Było tak, że najpierw się pukaliśmy koło chaty jędzy, potem ja ją wywabiłam z domu pod pretekstem, że ktoś nad wodą pije i musi szybko iść. - Claire nagle uniosła ręce chcąc zobrazować gestami figurę pani Hoy i mówiąc dalej zaczęła się śmiać. No, to akurat było zabawne wyobrażenie - I teraz weź obczaj, że ona ma futrzasty, różowy jak jebany kucyk pony szlafrok oraz różowe kapciochy i ona w tym stroju wyszła i zostawiła drzwi otwarte. Pognała jak maciora po trufle na tę plażę, tak leciała, że mało laczków nie zgubiła i gdy się skapnęłam, że plaża jest pusta i zaraz mnie zajebie swoją tęczową różdżką, pierdolnęłam, że pewnie uciekli do bawialni. No sorry, ale kto normalny spędza tam imprezę?! Myślałam, że będzie pusta! - Lockhart przestała się śmiać. Pokręciła głową i westchnęła ciężko.

- Chciałam dać Deanowi więcej czasu, myślałam, że rano dostanę opierdol, że ją w chuja cisnęłam, a tutaj się okazało, że w tej bawialni się nieźle odjebało - zakończyła przecierając palcem dolną powiekę prawego oka.



- Ooo. A myślałem, że tylko ja miewam takiego pecha. - Brooks w końcu skumał jak to wczoraj w nocy było z tą Claire, Deanem, Hoy i całą resztą. I poczuł nić sympatii i braterstwa dla towarzyszki niedoli. No zupełnie jakby słyszał o jakiejś swojej hecy. Objął więc Claire ramieniem w pocieszającym geście. - Niezły numer odwaliliście. Ale miałaś pecha jak ja. - popatrzył na nią ze smutnym uśmiechem. Znał tą potrawę doprawioną pechem aż za dobrze więc świetnie ją rozpoznawał. Chce człowiek dobrze a wychodzi chujowo. Puścił rudą i szedł kilka kroków patrząc na trawę pod butami. - Ale w takim razie blondas jest nędznym chujkiem jak się teraz od ciebie odciął. - wzruszył ramionami podnosząc wzrok by wyszukać w grupce przed nimi blond czuprynę. Pewnie też chciał dobrze. Ale zrobił chujowo. W przeciwieństwie do rudej rano czy w nocy mógł coś zrobić. Księga Ulicy na dzielni Brooksa dość jasno mówiła, że jak się robi z kimś razem numer to i się potem razem kibluje albo dostaje baty. Zwłaszcza jak się było chłopakiem z dzielni.

- No kutas z niego niezły - parsknęła Claire śmiechem, z własnego dwuznacznego tekstu. Aż ciężko nie było wyczuć tej sugestii w głosie dziewczyny. Spojrzała na Brooksa i uśmiechnęła się mniej żałośnie. Było jej trochę lepiej.

- Dzięki - szturchnęła go łokciem - Że chciałeś w ogóle się do mnie odezwać - uśmiechnęła się przyjaźnie, wciąż patrząc na Jacka. Przynajmniej on to rozumiał. Dobrze, że i Kimbrly nie miała jej tego za złe. Ale mieć po swojej stronie dwie osoby na cały obóz?

- No i że nie spierdoliłeś po moim teatralnym wstępie - dodała odwracając spojrzenie. Teraz zrobiło jej się głupio, że tak wyjebała z grubej rury na początku. Drobny kamyczek spadł ciężarem z jej serca. Zawsze to lepiej, gdy ktoś ci wierzy i jeszcze nie skreśla.



- Spoko. Wczoraj przy ognisku wydałaś mi się spoko. Inaczej bym teraz z tobą nie gadał. A sytuację kumam bo sam często jechałem na takim wózku. - Brooks uśmiechnął się pogodnie kiwając lekko głową. Myślał nad tym kilka kroków. - Ale wiesz, w sumie może nie moja sprawa. Ale jak tak to zostawisz to widzisz co się dzieje. - wskazał brodą na idącą przed nimi pstrokatą grupkę rówieśników. Szkoda mu się zrobiło rudej. Na tyle by wiedzieć, że reszta chętnie w niej będzie widzieć wygodnego kozła ofiarnego całej hecy. - Może powiesz reszcie, tak jak mnie jak było? - zapytał patrząc na idącą obok dziewczynę. - Bez nauczycieli bo to nie ich sprawa. Może bez nich Dean cię poprze i powie jak było? Jak chcesz to ja go mogę zapytać. Jest cieniasem no ale to się zdarza. Ale może będzie miał chociaż na tyle twarzy, że potwierdzi przy nas twoją wersję. - zaproponował rozwiązanie problemu jakie widział. Jakby to jego jakiś chłystek tak wyrolował to by po prostu szmaciarza dorwał na solo i sobie z nim pogadał na solo. Ale jak nie chodziło o niego ani kogoś z jego bandy to trochę się jeszcze szczypał przed takim rozwiązaniem. Chociaż na takie numery to zawsze go pięści świerzbiły.

- Oszalałeś?! - Claire podskoczyła chwytając się ponownie za paski plecaka, który bujał się wraz z jej nerwowymi ruchami - Nie ma mowy! Jestem głupia, to trudno! Pociągnę to póki… Póki nie będzie ze mną naprawdę źle. - szepnęła konspiracyjnie.

- Nie wiadomo kto z nich się wypapla, podrzucanie środków odurzających to nie jest obsmarowanie siedzenia klejem, Jack. Może i jestem zła na Deana, ale zgodziłam się by mu pomóc, nie powiem teraz że miał przy sobie takie coś i to podrzucił - wycedziła przez zęby - Teraz Hoy lata jak nakręcona, a jeśli coś się stanie? Przez to, że wzięła pół morfiny a pół dawki insuliny, ma jej niedobór. Co jeśli przez za małą ilość leku coś się stanie? To nie jest dobry pomysł. Proszę cię, sam też nikomu nie mów… Błagam. - spojrzała na niego maślanymi oczami. Jej serce zawtórowała mocnymi uderzeniami niepewności i strachu



- Mhm. - pokiwał głową Brooks. No tak. Miała rację. O tym nie pomyślał. No fakt. Jak sie fizycy coś stanie no to może być grubo. To współczuł Claire bo się by wtedy naprawde wkopała. Jakby coś wyszło na serio i wyskoczyło coś z jakimiś badaniami czy glinami no to naprawdę mogło się zrobić nieprzyjemnie. - No tak. - pokiwał głową z zamyślonym wyrazem twarzy. Wnerwiajace rozwiązanie. Ale przynajmniej na razie nie widział innego wyjścia. - Dobra, nie dygaj, nie sprzedam cię. - uspokoił w końcu zestresowanego rudzielca. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Potem znów popatrzył na grupkę przed nimi. Mimo wszystko blondas nadal wydawał mu się nędznym gnojkiem. Jeszcze wahał się co z tym tematem zrobić. - Dobra słuchaj to na razie tak to chyba jednak trzeba zostawić. Ale jakby co i byś chciała pogadać albo ci dali popalić no mów. Mnie tam na opinii nie zależy. A blondasowi i tak bym chętnie wpierdolił za taki numer. - Brooks machnął reką i powiedział jak widzi sprawę. Znał to z autopsji więc widział jak piecze jak się nie ma nikogo przyjaznego na wsparcie czy w ogóle.

- Ok, jeszcze raz dzięki - Claire westchnęła pierwszy raz rozglądając się po lesie. Wciąż czuła się jak to gówno na schodach dziś rano. - Na razie dajmy temu spokój, może jakoś się rozejdzie. Może Dean coś zrobi.

- Masz coś na rozluźnienie, stres? - zmieniła temat spoglądając na chłopaka. *



- Pytasz Jacka Brooksa czy ma coś na stres? - roześmiał się ciemny blondyn i spojrzał wesoło na idącą obok dziewczynę w też skórzanej kurtce. Zaczął grzebać coś przy kieszeniach. - Tak, mam coś. - kiwnął głową i wydobył bibułki i mały woreczek strunowy. W sumie był dobry pomysł by zajarać. - Czekaj, zaraz skręcę. - puścił czujnie żurawia na strategiczną dyslokację nauczycieli i przystanął. Palce szybko i sprawnie zaczęły mu pracować nad obrabianiem bibułki i brązowych grudek. - To co? Widziałaś która mnie wczoraj trzasnęła tym szamponem czy to nawet ty mnie nim trzasnęłaś? - zapytał wesoło o to samo co wczoraj przy ognisku. W sumie więcej o tym blondasie i reszcie chyba nie było co dalej ciągnąć.

- Taką miałam nadzieję, że pogłoski są prawdziwe i coś wyczarujesz - uśmiechnęła się wciąż słabo, bo może i było jej lżej, ale wciąż beznadziejnie. Nigdy nie paliła skręta, nawet z alkoholem ograniczała się zazwyczaj do piwa. Nie próbowała narkotyków pod żadną postacią, a teraz miała zapalić. Czy powinna? Nie wiedziała, ale wiedziała, że miała na to ochotę. Potrzebowała czegoś i nagle wszystkie te zasady, które przestrzegała, poszły się kochać. Z zaciekawieniem obserwowała jak Brooks skręca zioło.

- Wow, jak sprawnie ci idzie. - pochwaliła go z uśmiechem - Mnie to już dawno by wypadło. Jak ten spray z wczoraj - zażartowała Lockhart.



- Szpoko. Jak jest ciemno albo po drodze to wtedy no może być trudno. Ale wiesz, jak się macha te skręty codziennie to idzie się nauczyć. - temat zioła i skrętów był przez Jacka znany i lubiany a przyjazna uwaga rudej wydała mu się właśnie przyjazna. Popatrzył na nią przesuwając językiem po biblule by ją skleić. Zawinął ją i podał skręta dziewczynie. Znowu puścił żurawia na oddalającą się grupkę. Oszacował ich odległość i stan ale uznał, że zdąży jeszcze skręcić dla siebie. - Fajna kurtka. - rzucił do rudej gdyż już wcześniej sórzana kurtka rzuciła mu się w oczy jako kolejny znajomy i lubiany element. Palce sprawnie zaczełu mu pracować nad kolejnym skrętem.

- Też ją lubię, jest wygodna - Claire podziękowała za komplement uśmiechem, mrugnięciem niebieskimi oczami i kiwnięciem głowy. Jakoś tak odruchowo spojrzała w dół, oglądając swoją czarną ramoneskę. Zapięta tylko do połowy, kończąc tuż pod cyckami, jedynie bardziej wywalała je na wierzch, eksponując i tak odkryty przez dekolt biust. Dziewczyna zaczęła obracać między palcami zawiniątko podarowane przez Brooksa i nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać.

- Nigdy nie paliłam - przyznała z pewną dozą nieśmiałości.



- Nie? - Jack uniósł do góry brwi trochę zdziwiony tym wyznaniem. Ale niezbyt. W końcu nie każdy mógł być chłopakiem z dzielni nie? Albo dziewczyną. - Spoko, nic trudnego, pokażę ci. - uśmiechnął się do niej sklejając kolejnego szluga. Schował precjoza do robienia skrętów w kieszeń kurtki i zostawił zapalniczkę w dłoni. - Zaciągnij się jak zwykłym szlugiem. - poradził jej biorąc swojego skręta w zęby i przystawiając zapalniczkę tak by jednym płomieniem odpalić obydwa skręty.

Lockhart uśmiechnęła się słabo. Skręt miał pozwolić jej się wyluzować, a jedynie bardziej się zestresowała i spięła. Bała się, że jdynie wyjdzie na wychuchaną dziewczynkę, a nie chciała sprawiać wrażenie takiej słabej psiochy. Wiedziała, że jest beznadziejna, a jej życie było do bani. Lepiej by było, gdyby nie żyła, ta myśl jej nie opuszczała. Może terapia ziołem uspokoi jej myśli choć na chwilę? Nim Claire posłuchała rady Jacka, westchnęła głęboko. Następnie wcisnęła szluga między zęby i otuliła go ciepłem swoich miękkich, podkreślonych pomadką warg. Usta zacisnęły się mocniej, kiedy dziewczyna wzięła głęboki wdech. Sama była zaskoczona, jak gładko jej poszło. W filmach zawsze kasłali i dusili się dymem. Wyjęła skrzącego się skręta i wydęła usta zadzierając lekko podbródek. Chmura dymku jak melodia wypłynęła spodziędzy warg. Dziewczyna uśmiechnęła się z dumy.

- Nie takie złe - zaśmiała się na krótko - Fajny jesteś! Szkoda, że dopiero teraz gadamy, kiedy szkoła się kończy - spojrzała na niego zakleszczając ponownie skręta w otoczce kuszących ust.



- Nie takie złe? Dziewczyno to jest w pytę zioło. - wyjaśnił jej z uśmiechem blondyn w skórzanej kurtce. Właściwie humor mu się poprawił. Palił zioło, palił z fajną laską, w fajnej kurtałce i jeszcze działali na przekór reszcie wycieczki znaczy się nauczycielom. Było więc w pytę! I z bliska też ta Claire miała ciekawe aspekty. Widział te jej pełne wargi, wypełniony front jej koszulki no i tak z pyszczka to też była niczego sobie. I mówiła, że jest fajny! No ba! To akurat go nie dziwiło bo w końcu był chłopakiem z dzielni. Każdy chłopak z dzielni był fajny. Jak ktoś też był fajny to to kumał. Ale fajnie było właśnie spotkać kogoś kto to kumał. Zwłaszcza jak miał takie cycki prawie na wierzchu. - No. - kiwnął głową wydmuchując dym i patrząc jak Claire sobie radzi z tym swoim pierwszym ponoć skrętem. A nie wyglądało, że jak pierwszy. Ale w sumie przecież to żadna filozofia i nie było nad czym się spuszczać. Fajnie, że nie robiła scen i problemów. - No szkoła się kończy. I dobrze. Ale na razie mamy tą wycieczkę tutaj. - pokiwał głową patrząc na twarz rudej. Znowu puścił żurawia na resztę szacując kiedy zaczną robić problemy. Uznał, że jeszcze nie tak prędko. Wrócił więc spojrzeniem do dziewczyny w skórzanej kurtce. - Też w sumie jesteś niczego sobie. Masz jaja robić niezłe numery. - pokiwał głową i z wolna uniósł dłoń do jej twarzy by odgarnąć kosmyk czerwonych włosów z jej twarzy. Ciekaw był jak zareaguje.

Lockhart wzdrygnęła się lekko na ten gest. Nie uciekała, nie krzyczała, nie robiła afery ani nawet nie cofnęła twarzy. Poczuła się jednak nieswojo, a mimo pierwszego pociągnięcia stres wcale nie odpływał. Jack się mylił, tego była pewna. Nie miała “jaj” do wycinania numerów, żyła w ciągłym stresie. Jej nerwica nie pozwalała jej zapomnieć o tym, jak łatwo może wszystko spierdolić, jak każdy, najmniejszy nawet szczegół potrafi wywołać chaos. Efekt motyla, który mógłby rozprzestrzenić się od drobnego zamieszania w zupełnie innym miejscu i czasie, a przenieść się na całokształt. W sumie, chyba tego doświadczyła po akcji z Hoy. Gdy już odgarnął jej kosmyk, spróbowała się uśmiechnąć. Patrzyła na niego udając, że jest w porządku, a trzeba przyznać, że w byciu teatralną osóbką była całkiem dobra. Potrafiła grać na tyle dobrze, że nikt nawet nie wiedział, że ma depresję. Dziś rano znowu nie wzięła leków, ale to trudno. Pewnie by nie pomogły.

- Akurat nie jestem taka twarda, jak się wydaje - przyznała się do swojej słabości, ponownie się zaciągając. Wzrokiem na chwilę pognała w stronę grupy, ale po chwili wróciła do swojego rozmówcy. Roześmiała się na krótko - Wczoraj, jak jędza już odeszła grożąc mi na odchodne, że mam przewalone, to wywinęłam obrót i tak przyorałam w glebę, że do teraz mnie łopatki bolą. Tak się zestresowałam, że odpłynęłam - opowiedziała z rozbawieniem o swojej utracie przytomności na wzgórzu wczoraj w nocy, choć wtedy jej to nie bawiło. Czasami jednak fajnie zrobić coś głupiego, by było co wspominać



Ciekawie. Robiło się ciekawie chociaż Brooks widział, że dziewczyna jeszcze się szczypie. Uśmiechnął się do niej zaciągając się swoim skrętem. Nie był pewny czy mówią o tym samym i nadają na tych samych falach. - Mówię, że masz jaja by odwalić mocny numer a nie, że jesteś twarda. To nie to samo. - powiedział do niej z uśmiechem. Wydmuchał dym i obwiódł wzrokiem jej sylwetkę. - I nie dygaj. Jak ja miałbym liczyć ile razy zaliczyłem glebę… - machnął ręką na znak, że nie warto się trudzić. Ale za to wpadł na nieco inny pomysł. - Nadal bolą cię łopatki? - zapytał z błyskiem w oku. Sięgnął nieśpiesznym ruchem do góry jej rękawa i położył na nim dłoń. - Pokaż. Może coś poradzimy. - powiedział lekko napierając dłonią by dać jej znać, że powinna się odwrócić. Może tak jej będzie łatwiej? W sumie im obojgu. Bo coś chyba zioło i gadka jeszcze jej nie urobiły.

Claire nie lubiła za bardzo dotyku. Paraliżowało ją, gdy ktoś się do niej zbliżał za bardzo i to bez jej zgody czy zachęty. Bała się, zwyczajnie się bała. Kiedy ostatni raz Blake się do niej podwalał, całując z zaskoczenia, myślała, że zwali ją to z nóg. Stała ledwo, jak na szczudłach i trzęsła się w środku, a na zewnątrz pokazywała, jak bardzo to co zrobił było w porządku… Chciała tylko rozmawiać i teraz było to samo. Czemu faceci musieli zawsze tak reagować? Czemu musieli jej dotykać bez jej zgody? Nie chciała, by znowu ktoś ją skrzywdził w ten sposób, nie czuła się dobrze. Ale jeśli tak naprawdę dramatyzuje? Jeśli Brooks chce być tylko miły? W końcu wie, że źle się czuje z tą całą krzywą akcją, zdaje się zresztą być taki wyluzowany i mieć wszystko głęboko w dupie. Być może Lockhart zbyt wiele sobie wyobrażała? Może jej lęki nie były uzasadnione?

- Nie, nie trzeba, dzięki - odparła z szerokim uśmiechem, jak gdyby nic się nie stało. Zawsze tak robiła, co w sumie dawało sprzeczne sygnały. Nie umiała chyba inaczej. Cofnęła się pół kroku. Niby czuła się trochę bardziej rozluźniona, ale też nie na tyle, by chcieć żeby ktoś się do niej zbliżył. - Nie przeszkadza mi, że boli. Rozejdzie się - wzruszyła ramionami. Bała się, że będzie czegoś od niej chciał, czegoś więcej. Jakiejś zapłaty, w stylu rozłożenia nóg, albo rzuci szantażem. Mało go znała, choć wydawał się naprawdę w porządku. Ciężko byłoby jej uwierzyć, gdyby okazał się dupkiem. Nie, chyba nie mógł nim być.



- Spoko. - powiedział widząc, że się cofnęła. Trochę szkoda. No ale trudno. - No nie dygaj się. - pacnął ją po przyjacielsku w rękaw. - Chodź idziemy bo się zaraz drzeć zaczną. - machnął głową na oddalającą się grupkę. Zanim by do nich doszli spokojnie zdążą spalić skręty.

Uśmiechnęła się z ulgą i kiwnęła głową. To było bardzo miłe z jego strony. Poczuła się zdecydowanie lepiej, a jej obawy jakby się rozmyły, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia. Jack był naprawdę super! Musiała to przyznać i w ogóle nie obchodził jej jego wygląd. Zachowanie, osobowość, sposób bycia i to, jak bardzo był dla niej ciepły i miły, zdecydowanie ją kupiło. Nie bała się już. Wiedziała, że nic jej nie zrobi. To dobry chłopak.
- Chodź szybko, zanim się zgubimy! - wbiła skręta między wargi i chwyciła Brooksa za rękę, aby razem podbiec i dogonić grupę. Niestety, na samym końcu akurat wlókł się Dean, więc zachowali bezpieczną odległość, śmiejąc się jeszcze trochę i gadając o różnych, luźnych spraw. Claire już po chwili niczym się nie przejmowała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-07-2017, 10:23   #47
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Seks z Kate był tym, czego potrzebował. Podładował mu bateryjki i sprawił, że Calistri obudził się w całkiem dobrym nastroju, choć plecy po wrzuceniu w pokrzywy wciąż delikatnie dawały o sobie znać. Zanim poszedł do jadalni, zrobił kilka pompek, porozciągał się i pobiegał w miejscu, a potem wziął szybki prysznic. Pogoda znów dopisywała, więc do krótkich spodenek dołożył dość ciekawą koszulkę, którą wygrzebał z torby, a potem ruszył na miejsce. Skrzywił się, gdy zobaczył, że ktoś nasrał na schody. Że też nie mógł sobie znaleźć lepszego miejsca na takie zabawy. Pewnie któregoś z "kumpli" naszło na psikusa, albo ten chory pojeb Harold chciał zaznaczyć swoją obecność. Nieważne. Danny tylko się modlił, żeby nie kazali mu tego sprzątać, ale po tym, co wczoraj nawywijał, było to niemal bardziej, niż pewne.

Srogo się zdziwił, widząc rozwalony telewizor, a chwilę później wypłynęło, kto go tak urządził. Jakim trzeba było być debilem, żeby bić się o dziewczynę? I to w dodatku o Hart? Miał Marty'ego za gościa z nieco lepszym gustem, ale najwyraźniej się mylił. Musiał być kompletnym desperatem, żeby walczyć o tę życiową kalekę. Szkoda tylko, że przy okazji rozwalili z Jerry'm telewizor - już sobie nie poogląda filmów aż do końca tej posranej wycieczki. Zajebiście. Jeszcze ciekawiej się zrobiło, gdy do bawialni wparowała rozanielona Hoy, zachowująca się, jakby wciągnęła parę kresek. To było dziwne, ale Danny nie zamierzał się tym przejmować. Przy okazji wyszło, że Claire poleciała na skargę do fizyczki odnośnie bójki Jerry'ego z Marty'm i została Pierwszą Konfidentką Klasy. Cóż, już nie raz piłkarz słyszał, że "rude jest wredne" i jak się właśnie przekonywał, coś w tym było.

Na szczęście sprzątanie gówna spadło na Blake'a i Gbadamosiego, co Danny przyjął z ulgą i lekkim uśmiechem. Do Jerry'ego w zasadzie nic nie miał, ale z Marty'm nie zamierzał już gadać. Wczoraj wyszło, jaki z niego kumpel i chociaż teraz Calistri wiedział, że tamten rzucił się za nim, bo zależało mu na Kim, to mógł załatwić to w bardziej cywilizowany sposób. Nie załatwił, więc chuj mu w dziąsło, jak to nawijali niektórzy rapowi wieszcze. Zjadł szybko śniadanie, co jakiś czas uśmiechając się do siedzącej nieopodal Vesny, gdy ich spojrzenia spotykały się, a potem jako jeden z pierwszych znalazł się przy maszcie z flagą, gdzie Lambo wyłożył im plan wycieczki do lasu. Danny wrócił do domku, nasmarował się kremem przeciw owadom, wrzucił do plecaka kilka batonów proteinowych, dwie butelki mineralki i właściwie wiele więcej nie potrzebował. Zarzucił plecak na grzbiet i ruszył z pozostałymi w las, chociaż wcale mu się taka wycieczka nie podobała. A może raczej część towarzystwa, z którą musiał dzielić przestrzeń.

Praktycznie cały szlak pokonał ze słuchawkami w uszach, słuchając metalu. Chociaż zwykle był najbardziej rozgadany w grupie, teraz po prostu mu się nie chciało. Czuł się zdradzony przez kumpli, a ego nie pozwalało mu zagadać jako pierwszemu. Zresztą, nawet nie chciał. Oczywiście odezwał się, gdy ktoś zagadał, udając, że wszystko w porządku, ale w środku wcale się tak nie czuł. Miał nadzieję, że te pięć dni strzeli jak z bata i wrócą do St Cloud, gdzie czekała na Danny'ego jego pozaszkolna paczka. Do znalezionego w lesie domku nawet nie wchodził, bo nie chciał, żeby mu się coś zwaliło na łeb, a typem, którego spotkali w lesie zupełnie się nie przejął i miał w dupie, czy to turysta, myśliwy, czy chuj wie kto. W końcu dotarli do obozu, co Danny przyjął z ulgą. Zjadł obiad i zaszył się z piłką na boisku, bo to go najbardziej odprężało. Trochę szkoda, że nie miał z kim popykać, ale nie zamierzał się też nikogo prosić.

Po godzinnej sesji treningowej zamknął się w domku i z torby wygrzebał biografię Stevena Gerrarda - jeśli już czytał jakieś książki, to właśnie te opowiadające o życiu wybitnych postaci, a historia wieloletniego kapitana Liverpoolu była inspirująca i pokazywała, że tak naprawdę do osiągnięcia sukcesu potrzebna jest jedynie silna wola, skupienie na celu i ciężka praca. Talent - jeśli ktoś go ma, a Calistri wierzył, że został nim obdarzony - mógł jedynie delikatnie pomóc osiągać kolejne cele, ale niczego nie załatwiał bez codziennej harówy i oddania pasji. Trochę poczytał, koło siódmej zrobił kilka kółek wokół obozu i przy butelce Jacka Danielsa poczekał, aż zrobi się odpowiednio ciemno, by mógł znów zakraść się do Kate i spędzić z nią przyjemne chwile. Do tego momentu czas zabijał różnymi popierdółkowatymi gierkami na iPadzie i spacerami po okolicy z butelką w dłoni. W końcu pojawił się też u niego Marty i udało im się pogadać, wyjaśniając sobie co nieco i dochodząc do jakichś wniosków. Niby Calistri miał już z nim nie rozmawiać, ale jakoś zwykle samo tak wychodziło, że przy butelce dobrego alkoholu dwaj faceci zawsze się dogadają. No i się dogadali. W miarę.
 

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 02-07-2017 o 09:23.
Kenshi jest offline  
Stary 03-07-2017, 19:40   #48
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Ken był grzecznym i dobrze poukładanym chłopcem… w ciele stu tonowego bysiora… ale jednak.
Nie nasrał więc na schody… bo:
a) dzięki pomocy Jezusa i Prawdziwego Prezydenta Ameryki Pana Trumpa ledwo trafił z powrotem do obozu,
b) nikt nie namówił go do tego mistrzowskiego żartu… a sam na tak genialny pomysł, niestety by nie wpadł… ale nie omieszkał ryć z tego incydentu do końca dnia.

Samą wycieczkę zniósł rewelacyjnie, gdyż nawykł do ciężkiej pracy oraz wysiłku. Może był trochę niewyspany, po wczorajszej eskapadzie na grzyby, ale na pewno nie zgonował tak jak niektórzy jego koledzy.
Larkins nigdy nie miał styczności z jako taką naturą, toteż wyprawę chłonął z zainteresowaniem trzylatka, który zaczął poznawać świat. Najbardziej podobały mu się dzikie ptaszki. Sikorki, dzięcioły i inne śpiewne treliki o których istnieniu nie miał bladego pojęcia, a dzięki którym zatęsknił za swoją klącą papugą, która kradła mu krakersy i przychodziła do łóżka na małe przytulanie i głaskanie między oczkami.

Wodospad i farmerska chatynka doczekały się kilku selficzków, które polecą na fejsa i insta, gdy tylko internety znajdą się w powietrzu, choć sam footballista nie wykazywał większego zainteresowania speluną meneli z meksyku, którzy nielegalnie przyjechali, kraść pracę porządnym obywatelom tego kraju. Za to w chłodnej wodzie z przyjemnością się wykąpał, prężąc swoje atletyczne ciało do Lindsay, na której makijaż i tipsy musiał uważać.

Po powrocie na teren wypoczynkowy, chłopak poświęcił się żmudnym treningom w rytm muzyki LG, BS, MJ i kilku innych kultowych oraz gay friendly artystów, których polecił mu znajomy z drużyny.
Przysiady, pompki, okrążenia oraz podnoszenie ciężarków zajęły bezmózgiego Kena prawie, że do nocy. Choć do pełni szczęścia… brakowało mu medium rare stejków.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 04-07-2017, 10:18   #49
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Kimberly szła gdzieś na początku całego pochodu. Normalnie towarzyszyłaby Claire, ale ta wydawała się nie mieć ochoty na towarzystwo, więc Hart po prostu odpuściła. Pogrążona we własnych myślach, wciąż rozpamiętując to, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, przyglądała się pięknu otaczającej ich natury. Może nie z tak dziką fascynacją jak Annika, ale mimo to z zainteresowaniem.
Gdy tylko Blake zrównał się z dziewczyną bezzwłocznie wypalił:
- Kim, strasznie cię przepraszam za wczoraj. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Kimberly, wyrwana z zamyślenia, spojrzała na Marty’ego. Nie była zła ani na niego, ani na Jerry’ego. Jedyną osobą, na którą mogła być wściekła, była ona sama.
- To nie twoja wina, Marty - odparła, uśmiechając się do niego. A on uśmiechnął się do niej.
Zdecydowanie coś czuła do Blake'a, jednak to samo mogła powiedzieć o Jerrym. Wciąż nie potrafiła wybrać. Właściwie wcale nie chciała wybierać. Najchętniej rzuciłaby ten przykry obowiązek na kogoś innego. Poza tym miała wciąż wrażenie, że był to tylko głupi żart i chłopcy zaraz jej to powiedzą.
- Przez chwilę nawet uwierzyłam - powiedziała, odwracając wzrok w inną stronę.
- W co? - odpowiedział jej chłopak, lecz po chwili zrozumiał, o czym mówiła - Ja naprawdę cię kocham Kim, naprawdę. I słuchaj, nie chcę wyjść na bogatego buraka, ale nie martw się telewizorem.
Kimberly momentalnie się zarumieniła. Wpatrywała się twardo przed siebie, obawiając się wzroku Marty’ego. Chyba trochę liczyła na to, że to był żart. Niestety, tak wcale nie było. Co jednak ona czuła? Od dłuższego czasu podkochiwała się w Martym, ale nigdy nie spodziewała się, że mógł odwzajemniac te uczucia. Gdyby nie pojawił się Jerry, to sprawa byłaby prosta. Jednak wszystko skomplikowało się wczorajszego wieczora.
- Ja… - zaczęła, spoglądając na Marty’ego. Nigdy nie obchodziły jej jego pieniądze czy wyniki w szkole. Lubiła go i podobał jej się. Chwyciła go za rękę i pociągnęła na bok, jakby to miało dać im trochę prywatności. Pewnie W rzeczywistości zwrócili na siebie jeszcze większą uwagę. - Nie za bardzo wiem, co mam powiedzieć, więc może przyznam się po prostu do tego, ze się w tobie podkochiwałam od dłuższego czasu.
Czuła, jak płoną jej policzki. Musiała jednak w końcu to z siebie wyrzucić.
Marty uważał, że Kim wygląda naprawdę uroczo, gdy się czerwieni. W ogóle Hart była wspaniałą osobą, w której Blake także się podkochiwał już od jakiegoś czasu, lecz niezbyt wiedział jak zrobić ten pierwszy krok. Nie wiedział, ponieważ Kimberly była inna, niż inne dziewczyny. Gdy dotarły do niego właśnie wypowiedziane słowa, a dziewczyna złapała go za rękę z serca spadł mu wielki kamień. Nie wiedząc co powiedzieć wydukał jedynie:
- Czyli się na mnie nie gniewasz?
- Nie - odparła Kimberly i postąpiła pół kroku w stronę Marty’ego.
Dziwnie się czuła. Jakby jej się w głowie kręciło. Miała ochotę przytulić się do Marty’ego lub nawet go pocałować. Nie odważyła się jednak i tylko spojrzała mu w oczy.
- To dobrze, bo naprawdę, naprawdę cię kocham - odpowiedział Marty także robiąc pół kroku w przód. Chłopak wziął ją w ramiona i czule objął, a następnie pocałował, zapominając o otaczającym go świecie.
Kimberly nie protestowala, choć może powinna. Zamiast tego wplotla palce we włosy Marty’ego i odwazajemnila pocałunek. Nie miała w tym wprawy, nie wiedziała czy dobrze to robiła. Nie było to jednak ważne. Dala ponieść się chwili. Nie spodziewała się, że może to być tak przyjemne uczucie.
W końcu ich usta się rozlaczyly, a Kimberly przytulila się do Marty’ego.
Jerry obserwował to z pewnej odległości, następnie zacisnął usta i wysforował się naprzód wycieczki.
Blake był w siódmym niebie, pragnął, aby ta chwila trwała jeszcze chociaż chwilę. Lecz reszta wycieczki nieubłaganie pędziła dalej.
- Musimy już iść - szepnął Kim do ucha. - Kocham cię.

Kimberly wróciła z wycieczki po lesie trochę skołowana. Najwidoczniej dokonała wyboru, chociaż może nie do końca z własnej woli. Raczej poddała się chwili i dała zdecydować losowi. Była tchórzem, a przynajmniej tak o sobie pomyślała. Nie potrafiła podjąć decyzji. Dalej nie była w stu procentach przekonana do ostatecznego wyniku. Chyba jednak coś czuła do Jerry'ego, bo miała wyrzuty sumienia, że nawet z nim nie porozmawiała.
Chciała to naprawić, jednak nie udało jej się go odnaleźć. Czy w ogóle wybrał się z nimi na przechadzkę po lesie?
Kimberly była trochę zmartwiona. Nikt, kogo pytała, nie potrafił jej powiedzieć, gdzie podział się Jerry. Postanowiła więc, że znajdzie go nieco później, może podczas kolacji.

Opuszczoną chatkę zwiedziła ostrożnie, z lekką obawą, ale też dużą dozą fascynacji i ciekawości. Kto tam mieszkał? Czy nadal odwiedzał to miejsce? Co tam robił? I oczywiście przyszły jej na myśl same nieprzyjemne odpowiedzi. Psychopata z maczetą, który zaciągał swoje ofiary do tej rudery i tam znęcał się nad nimi, by ostatecznie zabić.
Wzdrygnęła się na samą myśl, ale z fascynacją małego dziecka, przyglądała się każdemu szczegółowi. Miała nadzieję odkryć coś, co przeoczyli inni. Może jakiś stary wycinek z gazety? Pamiętnik? Jakiś porzucony naszyjnik? Sama nie wiedziała. Może naczytała się zbyt wielu książek lub naoglądała zbyt wielu horrorów z lat osiemdziesiątych.

Po powrocie Kimberly postanowiła zająć się czymś tak prozaicznym i przyziemnym, jak zrobienie prania. Podczas jego rozwieszania przyszedł do niej Dean.
Wciąż nie zmieniła swojego stosunku do niego. Nie nienawidziła go, ale miała serdecznie dość jego tlenionej czupryny i kłamstw. Chciał urządzić dla Claire jakieś przyjęcie niespodziankę, czemu Kim była przeciwna. Uważała, że Claire nie potrzebuje wcale zbędnej uwagi, a jedynie kogoś bliskiego, kto mógłby z nią porozmawiać od serca, wysłuchać i wesprzeć.
Wiedziała, że blondasek zrobi i tak po swojemu. W ogóle nie liczył się z jej zdaniem, mimo że była przecież siostrą jego najlepszego kumpla. Nie powinno to coś znaczyć? Connor zawsze o nią dbał, opiekował się nią. Miał swoje tajemnice - i szanowała to, ale nigdy nie zraniłby jej.
To było głupie, ale Kimberly Hart uważała Deana za namiastkę swojego brata. Czuła się co prawda przez niego zraniona i oszukana, jednak...
- To głupie - powiedziała sama do siebie, po czym wróciła do domku, w którym spędziła resztę dnia do kolacji.
Czekała ją jeszcze rozmowa z Jerrym, której się obawiała. I być może powinna przeprosić Deana za swoje oschłe zachowanie?
 
Pan Elf jest offline  
Stary 04-07-2017, 12:52   #50
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Dźwięki dzikiej przyrody ukoiła zmysły Harolda. Szedł z tyłu i z politowaniem patrzył na kroczące przed nim bezmózgie stado.
Kroczył wolno, aby móc we względny spokoju napawać się potęgą natury. Wysokie stare drzewa były niczym prastare drogowskazy. Ostrzegały. Swym majestatem, aż krzyczały jak marnym i nic nie znaczącym prochem jest człowiek.
Tępe chuje i bezwolne ameby, albo rozglądały się z rozdziawionymi gębami za kolejnym świergolącym ptaszkiem, czy inny kicającym zajączkiem lub stękały jak im źle, ciężko i gorąco.
Zamknijcie mordy i zdechnijcie w końcu, głupie pizdy.
Harold z utęsknieniem wypatrywał wilka, czy niedźwiedzia, który rozszarpie na strzępy tych jebanych pokurwieńców.
Gdy w oddali dostrzegli jakiegoś tubylca w kraciastej koszuli, promyk nadziei zagościł w sercu Harolda. Wizja rodziny kanibali żyjącej w głębi dzikiego lasu uradowała go i sprawiła, że na jego twarzy zakwitła szeroki uśmiech. A gdy w jego głowie pojawiła się wizja spasionego Kena krojonego żywcem na krwistej stejki wybuchł szaleńczym śmiechem.


***
- Resztę dnia macie dla siebie, tylko bez przegięć, - powiedziała dość surowo pani Marshall.
- Tak, więc zabijcie się szybko i kończymy tę zabawę - dopowiedział w myślach Harold.


***
Reszta dnia upłynęła mu przy kojących dźwiękach muzyki i dyskretnym popijaniu piwa.

Banda skurwionych półgłówków nie byłaby sobą, gdyby wieczorem nie odjebała kolejnego show.
Harold od jakiegoś czasu stał pod drzewem i obserwował wysiłki tlenionego przygłupa. Tipi, lampiony, plastikowe krzesła i koreczki na zagrychę. Nuż kurwa, jeszcze tylko kinderbalu tutaj nie było. Pokurwiło ich już kompletnie. Zresztą, czego oczekiwać po bezmózgich amebach, kierujących się tylko atawistycznymi popędami. Brakowało jeszcze tylko kurwa dmuchanych balonów i radosnego klauna.
O tak! Klauna! Genialna myśl zaświtała w umyśle Harolda.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172