Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2017, 07:27   #50
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Im dłużej trwała misja w Kairze, tym częściej do głowy Carmen wpadała myśl, że już nie wróci do cyrku. Z pewnością na czas jej nieobecności znaleziono inną gwiazdę i choć Lloyd pociągał za sznurki, by nie straciła pracy-przykrywki, po każdym powrocie z misji musiała znosić nieprzychylne, pełne wyrzutów spojrzenia kolegów i koleżanek z ekipy. Nikt nie lubił, gdy jedna osoba z grupy jest wyróżniana bez uzasadnienia, a Carmen nie mogła przecież wyjawić im, że jest tajną agentką Korony. Wobec tego zaczęła zastanawiać się czy jest sens wracać i znów odbudowywać stosunki z innymi cyrkowcami, po to by znów je zaprzepaścić przy kolejnej misji. No i jeszcze był Brutus. Kiedyś trzymały ją przy nim podziw i... nadzieja. Teraz? Nie czuła już niczego poza żalem i upokorzeniem, że “wiedział, lecz nie traktował jej poważnie”.

Gdy Orłow wpadł do zajmowanej przez Brytyjkę komnaty, właśnie siedziała przy sekretarzyku, próbując napisać pożegnalny list do Brutusa. Nie szło jej to za dobrze, toteż wieść przyniesiona przez Rosjanina tym bardziej ją zelektryzowała.
- Trzeba było wysłać posłańca i samemu gnać tam. - ofuczała go, zrywając się z miejsca i szybko uzupełniając swój przyodziewek o standardową broń, którą nosiła ze sobą - Jestem gotowa. Ruszajmy!
- Niestety… gdy dotarły do mnie te wieści to już było za późno.- wyjaśnił Orłow ruszając z kopyta, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi wozu.- Szpiedzy z ambasady nie byli jedynymi, którzy czekali na naszego Anglika. Była jeszcze druga grupa. Arabowie, którzy… mogli pracować dla Osmanów, może dla Brytyjczyków, może dla kogoś jeszcze. Wywiązała się walka i… Goodwin wykorzystał ją, by ukryć się pośród uliczek Kairu.-
- Mhm... - nie pytała czy Jan myśli, że go znajdą. Nawet jeśli szanse mieli prawie zerowe, był to jakiś trop.
- Przyjrzymy się trupom i przepytamy agentów co do przebiegu wypadków. Goodwin jest gdzieś w mieście i pewnie będzie szukał bezpiecznego miejsca na kryjówkę.- Orłow wyłożył swoje podejście do sprawy, gdy przejeżdżali przez uliczki miasta starając się unikać najbardziej zatłoczonych jego części.
- Niech będzie. Choć warto też połazić po mieście i powęszyć. Biały człowiek wciąż jest tu zauważalny. Jakby nie starał się wtopić w tłum.
- Więc… wolisz szukać czy wolisz przepytywać? Może powinniśmy się podzielić rolami? - zapytał Jan Wasilijewicz gdy dojeżdżali do stacji kolejowej. Nie był tak nowoczesny budynek jak w europejskich miastach.


Ale i tak robił wrażenie… był uroczy w swej staroświeckości. I opróżniony obecnie w związku z niedawną strzelaniną.
- Jesteś bardziej zorienowany, więc może ty ich przepytaj, a ja powęszę. Udam, że szukam swojego białego męża. I tym razem to nie będziesz ty. - uśmiechnęła się do Orłowa.
- Dobrze… tylko uważaj na siebie. Kair potrafi być niebezpieczny. - zatrzymał się przed dworcem i spojrzał na dziewczynę pytając. - Ile godzin sobie damy? Jedną, dwie, trzy?
- Zapominasz, że na zwykłą damulką nie jestem. Niech będzie trzy. Potem się tu spotkamy. - przyciągnęła go za ramię i pocałowała w policzek.
- Zgoda… - uśmiechnął się Orłow, ale nie zmieniło to faktu, że zanim wysiadła otworzył jej drzwi. Potem się rozdzielili, a Jan Wasilijewicz ruszył w kierunku peronów.

Carmen zaś nasadziła na głowę kapelusz, którego zazwyczaj nie używała i szybkim acz dostojnym krokiem ruszyła ku najczęściej używanemu wyjściu z dworca. Zamierzała iść za gawiedzią, a gdy ta zacznie się rozdzielać wśród wąskich uliczek Kairu, zacznie pytać czy ktoś nie widział białego mężczyzny, podając szczegóły rysopisu. W końcu doskonale wiedziała jak Goodwin wygląda.

Tam też napotkała poruszonych niedawnymi wydarzeniami podróżnych, którzy głównie w arabskim dyskutowali niedawne wydarzenia. Sądząc jednak po wypowiedziach, chyba nikt tutaj nie widział samego zdarzenia, a co najwyżej słyszeli odgłosy i powtarzali niesprawdzone plotki. Carmen szukała spojrzeniem interesujących osób wyróżniających się z tłumu, ale poza paroma białymi podróżnymi prawdopodobnie zwiedzającymi Egipt, dostrzegała same turbany, brody i zakryte twarze kobiet.

Tych kilku białych, których mijała pytała o Goodwina, opisując jego wygląd i mówiąc, że z mężem zostali rozdzieleni przez tłum. Jednocześnie też - na ile to możliwe - obserwowała tłum. Nie było wszak wykluczone, że Anglik skrył się za jakąś burką. To nawet do niego pasowało. Niemniej szczur zawsze pozostawał szczurem i pewnie na widok Carmen nie wytrzyma i spróbuje jak najdalej czmychnąć. Toteż agentka szukała kogoś, kto... zachowa się nerwowo na jej widok.

- Nie znam język…- padały odpowiedzi dość często. Nie wiem, nie widziałem… słyszała także wiele razy. Paru odpowiedziało, że owszem wiedzą gdzie. Mogą pokazać, tylko Carmen musiałaby z nimi pójść. Szczerzyli przy tym zęby w fałszywym uśmieszku tak mocno, że aż Brytyjka miała ochotę walnąć w nie. W końcu jakaś staruszka wspomniała że owszem taki biały sahib… już opuścił ten dworzec w pośpiechu i skierował się na targowisko, chyba.
Carmen zaś podziękowała jej i podążyła wskazanym tropem. W końcu nie miała żadnego innego…
Z klimatyzowanego dworca wyszła na rozgrzane uliczki Kairu. Targowisko o którym wspominała staruszka rozciągało się w mieście niczym pajęcza sieć… z ulicami będącymi nićmi owej pajęczyny.


Targowisko było bardzo dobrym miejscem na ukrycie się. A Goodwin może był i biały, ale był też miejscowy i pewnością dobrze znał to miejsce. Przypuszczając jednak, że jest to lokalizacja tylko pośrednia, a nie docelowa, Carmen ruszyła obrzeżami wielkiego placu handlowego, zaglądając w odchodzące zeń uliczki. Czasem jeszcze pytała o “męża” ale zazwyczaj tylko starsze kobiety lub białych turystów.

Tu niestety szło o wiele gorzej. Niektóre wspominały że owszem widziały kogoś podobnego do Goodwina, ale niestety gdy kobieta ruszała ich tropem trafiała na białego turystę przypominającego jedynie z wyglądu Anglika i to tylko w ogólnych zarysach. To było niestety szukanie igły w stogu siana.
Po dwóch godzinach nieustannych poszukiwań i przeciskania się w tłumie, Carmen musiała przyznać, że poniosła porażkę. Powoli zaczęła wracać na dworzec.

Przedzierając się przez kupców oferujących wszystko co dało się sprzedać, od żywności po złote zegarki, Carmen mogła pomyśleć nad swoją sytuacją i nad sytuacją Goodwina. Anglik z pewnością wiedział, że jest ścigany i na pewno szukał jakiejś znanej sobie bezpiecznej kryjówki. Musiał takie znać w Kairze. Tylko jak je znaleźć?

Na razie dostrzegła czekającego na nią Orłowa przy samochodzie.
Pomachała mu, wynurzając się z tłumu i podchodząc do automobilu.
- Nic. - powiedziała na powitanie.
- Ja dowiedziałem się paru rzeczy. To byli tutejsi… rzezimieszkowie, związani z półświatkiem. Opłaceni. Nie wiadomo tylko przez kogo. Może przez Turków, ale możliwe, że przez każdego kto da więcej. - zamyślił się Rosjanin.- Próbowali śledzić Goodwina i zważywszy że mieli ze sobą worki i liny… pewnie go chcieli porwać przy najbliższej okazji. A gdy zauważyli innych śledzących Goodwina rozpoczęli strzelaninę. Zginęli wszyscy. Nie chcieli dać się wziąć żywymi. Ostatni popełnił samobójstwo. Trochę za fanatyczne jak na zwykłych bandytów z ulicy, nie uważasz?
- My wiemy dlaczego chcemy dorwać Goodwina i wiemy, że jest on tylko przystankiem do celu, ale czego od niego chcą tamci... też mi się wydaje, że chodzi o coś więcej. Tak czy siak. Jeśli nawet znalazłam trop naszego przyjaciela, to urwał się na targowisku. Pewnie więc Goodwin cały i zdrowy trafił tam, gdzie chciał. Pytanie czy on w ogóle miał jakichś przyjaciół…
- Tylko tych przy kartach. Gdzie ty byś się ukryła na jego miejscu?- zapytał Orłow zamyślony. - Ścigają cię wszyscy… byłaś świadkiem nieumarłych walczących z nomadami. Twoje widzenie świata rozsypało się jak domek z kart. Gdzie w takim razie byś się ukryła?
- W jakiejś grupie religijnej? - zastanowiła się na głos Carmen - Oni zwykle nie pytają skąd kto przyszedł, a i ciuchy mogą być... pomocne, by wtopić się w tłum.
- Nie ma za bardzo jednak gdzie… Takie grupy…- zamyśli Orłow opierając plecami o automobil.- W Kairze nie ma takich wspólnot, które otwarcie i bez pytań przyjmują każdego chętnego. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Możemy jeszcze przejrzeć raz te akty własności z sejfu. Może znajdziemy tam jakieś mieszkanko w centrum. - rzekła Carmen z uśmiechem, nie bardzo samej wierząc, że mogliby mieć takie szczęście.
- To ma sens…- zamyślił się Rosjanin.- Pewnie ma klucze do tych posiadłości i może… niektóre z nich nadają się na bezpieczne kryjówki.
Spojrzał na Carmen i uśmiechnął się. Jego wzrok powędrował po jej pośladkach, a dziewczyna domyślała się jego myśli. I tego że z pewnością dotyczyły jej ciała. Spojrzenie drapieżnika patrzącego na łanię.
Prychnęła.
- No to zacznijmy sprawdzać te adresy. Nie ma na co czekać - popędziła go, po czym z szelmowskim uśmiechem dodała - Jestem umówiona wieczorem.
Orłow zasiadł więc za kierownicą samochodu i poczekał, aż Carmen wsiądzie.- A co z Gabi, żyje jeszcze? Ostatnio jej nie widuję.
- To dzięki niej wiemy co było w sejfie. Pracuje biedna, wykorzystujemy ją bez skrupułów. I to w dodatku nie tak, jak by chciała. - dziewczyna rozsiadła się na fotelu pasażera i wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
- Niech wie, że praca szpiega to nie tylko strzelaniny i pościgi, to także nudna papierkowa robota i jeszcze nudniejsze przyjęcia.- maszyna ruszyła z rykiem silnika, gładką sunąc tam gdzie Orłow chciał się udać. Agent nie jechał za szybko odprężając się teraz, gdy już nie musieli się nigdzie spieszyć. I co chwila zerkał na siedzącą obok niego dziewczynę.
- No co? - zapytała rozbawiona, choć przypuszczała co chodzi po głowie Rosjanina.
- Nic, nic… uroczo wyglądasz.- uśmiechnął się łobuzersko Orłow przejeżdżając przez kolejne uliczki. - Może zabierzemy butelkę wina do sypialni i tam przeglądniemy dokumenty?
W odpowiedzi zaśmiała się.
- Ja rozumiem, że chcesz, by ta misja trwała jak najdłużej, ale to jest już jawne obiboctwo.
- I wykorzystywanie podwładnej… jawne i bezczelne wykorzystywanie.- na dowód swych słów położył dłoń na jej udzie wodząc po nim leniwie i władczo. Powoli zwalniał wóz, gdy wjeżdżali w bardziej zatłoczone uliczki Kairu.- A tobie śpieszy się do rozwiązania? Łatwo nie będzie. Goodwin to tylko kolejny kamyczek. I to jeden z drobniejszych w naszej układance z kostek domina.
- Nie jestem twoją podwładną. - oburzona strąciła jego rękę i prowokacyjnie spojrzała w oczy.
- Wiem… - wzruszył ramionami Rosjanin uśmiechając się łobuzersko.- No… ale bez tego określenia teza traci na impecie. Wiem… że nie jesteś.- zamyślił się dodając.-... więc wspólniczko, kim chcesz… jak nas widzisz w tej sytuacji, w której jesteśmy?
Carmen obróciła się bokiem, by przyjrzeć się uważnie mężczyźnie. O co mu chodziło? Czy pytał teraz o misję, czy o ich własne relacje... Przełknęła ślinę i odruchowo odgarnęła rozwiane przez wiatr włosy z twarzy.
- Co masz na myśli? - spytała ostrożnie.
- Hmm… wszystko w sumie. Stosunki zawodowe z pewnością. Inne stosunki… też.- wydukał dość cicho mężczyzna po długiej chwili milczenia.
- Jeśli chodzi o misję z tego co wiem umowa była partnerska, toteż nazywanie mnie wspólniczką było chyba najwłaściwsze. - odparła Carmen, odwracając wzrok i przyglądając się otoczeniu - A co do innych... sam chyba wiesz. - powiedziała wymijająco.
- Nie powinnaś nadawać znaczenia słowom powiedzianym w żarcie… wspólniczko. - jego dłoń znów wylądowała na jej udzie. - Więc może będziesz nade mną, by poczuć się tą dominującą siłą?
W odpowiedzi tylko fuknęła. Nie lubiła takich żartów, nie mówiąc o tym, że ni w ząb nie wierzyła teraz Orłowowi.
- Chcesz żebym cię przeprosił? - westchnął dramatycznie Rosjanin.- To powiedz...zażądaj wręcz, ale nie zbywaj mnie milczeniem.
- Czasem naprawdę zachowujesz się jak rozpieszczony paniczyk. - Carmen wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku - Tak jest lepiej. Przypominaj mi o swoich wadach, żebym... wiesz... nie zaczęła mieć dziwnych pomysłów. - uśmiechnęła się nieco smutnawo.
- Dziwnych pomysłów? Takich jak domek na prerii, mężuś w polu, a dzieci bawiące się w sypialni?- zapytał z ciepłym uśmiechem spoglądając na Brytyjkę.- Nie wytrzymałabyś tak tygodnia. Nie jesteś stworzona do spokojnego życia. Za gorącą masz krew.-
Spojrzał przed siebie. - Nie powinnaś sięgać tak daleko w przyszłość. Ile razy podczas tej misji mogłaś zginąć? Dwa, trzy, cztery? Nie ma co przejmować się jutrem, jeśli może ono nie nastąpić.
- Zabraniasz mi marzyć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, patrząc z uwagą na mężczyznę - Jak myślisz czemu nie zginęłam te dwa, trzy, cztery razy? Nie tylko dzięki sprytowi, nie tylko dzięki broni czy mojej... zwinności... mówi się, że każde zwycięstwo trzeba najpierw odnieść w swojej głowie. Ja po prostu chcę wierzyć, że mam po co wracać... - po chwili dodała ciszej - Że mam po co żyć.
- Acha… cóż… ty masz swoją motywację, ja swoją. - uśmiechnął się Orłow i zamyślił.- Hmmm… więc kto wie. Może więc kiedyś cię po prostu porwę… i ucieknę z tobą gdzieś w okolice Indochin, na jakąś małą samotną wysepkę. Gdzie w małej rattanowej chatce zajmiemy się rozmnażaniem i życiem z dnia na dzień w tym małym raju. Gdy już uznam że mam dość światowego życia.
- Nie... - powiedziała z uśmiechem, kładąc dłoń na jego udzie - To naprawdę do nas nie pasuje…
- No widzisz, więc odegnaj od siebie zmartwienia. Nie warto. - uśmiechnął się ciepło i pochwycił jej dłoń przesuwając po udzie w kierunku kroku swych spodni. Tam pod palcami poczuła co według niego, do nich pasowało. Dzikie pulsujące i wzbierające pożądanie.

Tymczasem powoli już docierali do rezydencji Orłowów. Dłoń Carmen delikatnie pieściła wznoszące się wybrzuszenie spodni Rosjanina. Jej dotyk był zmysłowy, ale i opanowany. Nie wchodziła palcami pod materiał, nawet gdy Jan Wasilijewisz dawał jej ku temu zdecydowane znaki.
- Czyli bierzemy listę posiadłości i robimy rozpoznanie? Czy planujesz coś jeszcze? - zapytała, po czym dodała wesoło - Na przykład obiad.
- Zaczniemy od wytypowania tych najbardziej prawdopodobnych. Na przykład biuro i mieszkanie możemy od razu skreślić. Biuro jest pod stałą obserwacją, a pod posiadłością mieszkalną koczują wierzyciele.- wyjaśnił Orłow parkując pojazd.- No i obiad też nam się należy. Przykro mi, że nic ci nie udało się znaleźć, ale cóż poradzić… Goodwin zna to miasto jak własną kieszeń.
- Im więcej tropów sprawdzimy, tym większe prawdopodobieństwo odnalezienia go. - odparła optymistycznie Carmen, cofając dłoń i otwierając sobie drzwi by wysiąść - Przejrzymy przy obiedzie te papiery z sejfu... albo może nawet złapiemy Gabrielę, to ona nam coś zasugeruje. W końcu miała więcej czasu na przejrzenie ich.
- Zgoda. - Orłow zamyślił się, gdy już wysiedli. Spojrzał na Carmen stwierdzając oczywisty fakt.- Gabi będzie chciała się przyłączyć do poszukiwań.
- Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko, ale to ty jako nasz szofer decydujesz, kogo chcesz wozić. - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Możesz spróbować mnie przekonać do siebie… albo przekupić.- uśmiechnął się łobuzersko Orłow wędrując spojrzeniem po pośladkach dziewczyny, gdy wchodzili po schodach. Na ich szczycie czekał majordomus, by ich powitać i poznać kaprysy… po czym pogonić służbę do ich spełnienia.

- A jeśli nie zamierzam się wdzięczyć o twoje względy? - zapytała cicho Carmen, gdy znów zostali względnie sami.
- To sam zdobędę twą wdzięczność.- chwycił ją za pośladek i zagarnął tuląc władczo do siebie i szepcząc do ucha.- Tęskniłem.
Zarzuciła mu zmysłowym gestem ramiona na szyję.
- Przyznaj... po prostu chcesz mnie zmęczyć przed wieczorem.
- Dlaczego miałbym chcieć cię zmęczyć przed wieczorem?- zapytał agent, chwytając za oba pośladki i unosząc dziewczynę. Usadowił jej pośladki na niedużym stoliku i zaczął podwijać jej suknię. Nie byłoby to kłopotliwe, gdyby nie fakt że nadal byli w korytarzu pałacowym.
- Mówiłam, jestem umówiona. - odpowiedziała Carmen, po czym spróbowała odepchnąć nieco Orłowa, by zejść z mebla - Może jednak... gdzieś się schowamy?
- Gdzie byś chciała? Do szafy, do pokoju, do łóżka?- zapytał Orłow z uśmiechem i zamyślił się wyraźnie, nie dając dziewczynie zejść. Ale też nie posuwając się do odkrywania jej atutów urody.- Hmm… myślisz, że powinienem cię śledzić i obserwować wieczorem. Dla twego bezpieczeństwa.
- Myślę, że powinieneś zostać w domu i usychać z tęsknoty. A teraz... - spojrzała na niego dumnie - Pan wybaczy, idę na obiad.
- Pani wybaczy, ale też mam ochotę na konsumpcję.- przyciągnął ją do siebie, by wziąć w ramiona i zapewne poszukać spokojnego kącika, na nacieszenie się słodką zdobyczą.
Widząc, że mu się nie wywinie, Carmen zrobiła to, co jej zdaniem miało rozpętać burzę. Przybliżyła usta do płatka ucha Jana Wasilijewicza i leniwie przeciągnęła po nim języczkiem.
- Tylko nie myśl o tym, czego mnie będzie dziś uczyć nasza znajoma Chinka. Bo nigdy się nie najesz... - wymruczała, po czym znów go polizała.
- Ale mogę spróbować… mam nadzieję że to nie jest twoja ulubiona suknia.- wymruczał pobudzony jej słowami kochanek. Carmen nie wiedziała do jakiego pokoju trafili, chyba do bawialni. Tak czy czy siak Orłow usadowił ją na szachowym stolik, wpierw zrzucając na ziemię figury.. a potem chwytając jej suknię na piersiach by ją rozerwać. Aż drgnęła, gdy trzasnęły szwy. Carmen spojrzała z wyrzutem na kochanka.
- Nawet nie czekałeś na moją odpowiedź! - i w ramach rekompensaty chwyciła poły jego koszuli i szarpnęła nią tak, że kilka guzików aż odskoczyła w górę.
- Tak… tą jednak poznam, gdy przed tobą uklęknę. Gdy pozbawię bielizny, nieprawdaż? Tam... między twoimi zgrabnymi udami, kryje się szczera odpowiedź, tak jak ta… którą muskałaś w automobilu.- nachylił się i pocałował ją namiętnie, jednocześnie sięgając do wiązań gorsetu ze sztyletem i bezczelnie zaczął je przecinać.- Usta mogą kłamać, twarz być kamieniem, spojrzenie zwodzić, ale poniżej pasa… tam jesteśmy szczerzy.
- Bezczelny... - wymruczała mu do ucha.
Lubiła gdy tak do niej mówił. Przełknęła ślinę. Lubiła jak ją rozdziewał i nie chodziło tylko o ubranie. Lubiła, gdy wyłuskiwał ją z tej powłoki manier i obyczajów. I lubiła, gdy ją uwielbiał - taką jaką była, trochę dziką, temperamentną...
- W automobilu? Hmmm... czy... o to Ci chodzi? - drobna dłoń poluzowała pasek mężczyzny po to, by po chwili wślizgnąć się do jego spodni i ująć drążek sterowniczy, jakby nigdy nie wysiedli z samochodu. Spojrzała Orłowowi prosto w oczy, karmiąc się jego pożądaniem.
- Tak… dobrze wiesz że tak.- mruknął zrywając z niej uszkodzony gorset i łapczywie chwytając za krągłe piersi. Drapieżnie je masował i ściskał delektując się ich sprężystością. - Gdyby automobil był większy, posiadłbym cię w nim.
Mówił prawdę… jego szczerość dumnie prężyła się pod jej palcami gotowa do użycia. Dzięki niej i przez nią… bo to Carmen budziła w nim to pożądanie.
- Może nie w... a na... na masce na przykład... - podgrzewała temperaturę jego doznań, pieszcząc jego męskość i prężąc dumnie piersi przed jego oczami.
- Może…- mruczał Orłow jedną dłonią pieszcząc pierś dziewczyny, drugą podwijając jej uszkodzoną suknię, by sięgnąć do bielizny.- … chciałabyś tego? Prężyć się naga na rozgrzanej masce i czuć me usta wielbiące cię między udami?- szeptał podnieconym spojrzeniem wpatrując się w jej oczy.
- Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz - puściła mu zalotnie oko, po czym dodała - Dobrze wiesz już co lubię. Czasem mam nawet wrażenie, że lepiej niż ja. - podniosła pośladki, by ułatwić mężczyźnie misję pozbawienia jej bielizny.
Czuła jak zdziera jej brutalnie majteczki, acz… starając się nie rozrywać koronkowego skarbu arystokratki. Uśmiechnął się drapieżnie pytając. - Podoba ci się to co dotykasz? Jesteś usatysfakcjonowana moją szczerością względem ciebie?
Dziewczyna objęła dłonią jego męskość, chwytając ją pewnie i psotnie przygryzła wargę, spoglądając teraz na oblicze kochanka. Jej palce bezgłośnie wygrywały jakąś melodię na instrumencie, który dzierżyły.
- Właściwie... czegoś mi brakuje. - wyznała z miną łobuziary.
- Czego?- zapytał Orłow sięgając palcami między uda dziewczyny i sprawdzając jej “szczerość”.
- Żebyś kazał mi go wziąć do ust... - odparła prowokacyjnie kolebiąc piersiami - Mam wrażenie, że ty sam wciąż jeszcze się... powstrzymujesz z takimi pragnieniami.
- Nie powstrzymuję, tylko… - odparł Orłow nieco zaskoczony jej słowami. Przyjrzał się dziewczynie zamyślony i odsunął dłonie od jej ciała. Po czym lekko się cofnął.- Klęknij i zajmij się moją męskość. Użyj tych swoich słodkich usteczek i… przy okazji zsuń tą poszarpaną sukienkę z siebie.
- Nie! - zaprotestowała dumnie. A gdy już zapowiadało się na ich zwykłą grę w przymuszanie, Carmen roześmiała się i posłusznie wykonała polecenie. Gdy naprzeciwko jej twarzy pojawił się rozgrzany drąg, spoważniała.
- Mów jak sobie życzysz... mój panie... - powiedziała, po czym objęła główkę wargami, śliniąc ją przy tym obficie i pieszcząc samymi tylko ruchami ust na początek.
- Delikatnie na początek, a potem coraz mocniej i szybciej.- jego dłoń spoczęła na jej włosach mierzwiąc trochę. - Same usteczka... jeśli lubisz wyzwania. Masz… śliczną pupę, wiesz?
Zamruczała na tę pochwałę, po czym przystąpiła z ochotą do dzieła, opierając dłonie na biodrach mężczyzny. Jej wargi ślizgały się po nawilżonej, pulsującej gorącem lancy, za każdym razem przesuwając się nieco dalej, nieco dłużej pieszcząc go i ssąc z lubością.

Słyszała jego oddech i czuła ego smak. Czuła jak drży będąc we władzy jej ust i języczka, gdy tak klęczała przed nim w resztkach bielizny i bucikach.
Jego dłoń na jej włosach delikatnie acz stanowczo popchnęła jej głowę dając tym samym znać Carmen, że może już przyspieszyć swą zabawę.
Ona jednak nigdy nie była w pełni posłuszna. Jak na rozkapryszoną nieco szlachciankę przystało, Carmen wycofała się nieco, wypuszczając spomiędzy warg męskość Rosjanina - tak bardzo gotową i chętną. Zrobiła to jednak tylko po to by delektując się wygłodniałym wzrokiem kochanka, ostentacyjnie przejechać po niej języczkiem. Raz.... drugi.. trzeci... jakby smakowała łakocie.

Wzrok Orłowa mówił jej jedno. Mężczyzna się wahał… z jednej strony mógł szarpnąć ją za włosy i siłą przymusić kochankę do spełnienia swego kaprysu. Z drugiej jednak…. hipnotyzowała go. Przyglądał się w pożądaniu jej twarzy, przyglądał jej pieszczotom jakimi go obdarzała. I nie potrafił od niej oderwać wzroku. A ona o tym wiedziała. Patrząc mu w oczy bawiła się jego podnieceniem. Czubkiem języczka raz po raz smagała pulsujące żyłki, po to by po chwili pozwolić zanurzyć się w całkiem w jej ustach.
- Jesteś straszna...- usłyszała pomiędzy urywanymi oddechami kochanka. Jan Wasilijeiwcz z każdym ruchem jej języka i muśnięciem ust był coraz bliżej i bliżej ekstazy. Na te słowa Carmen tylko zakręciła pupcią i przestając droczyć się z kochankiem, wzięła w usta jego męskość i zaczęła ssać, od czasu do czasu nawilżając go języczkiem. Mocniej, szybciej i gwałtowniej… będąc blisko eksplozji Orłow potrzebował silniejszych doznań, a ta zbliżała się coraz szybciej, sądząc po drżeniu kochanka. Mężczyzna zamierzał oddać hołd jej kunsztowi i od Brytyjki zależało jak zamierza go przyjąć.
Czując, że mężczyzna jest już na skraju wytrzymałości, Carmen wypuściła jego pulsującą męskość z ust i rzekła z uśmiechem.
- A teraz mnie ładnie poprosisz o spełnienie…
- Ale ja chcę…- zagroził lekko szarpiąc za włosy. Ton głosu może był i groźny, ale oczy wyrażały panikę. Był na jej łasce.
- Chcesz... mnie zerżnąć? - dokończyła z niewinną miną - Więc ładnie poproś.
- Chcę… bardzo… w sposób jaki chcesz… bardzo proszę… daj się zerżnąć.- jęknął cicho Orłow przyglądając się triumfującej kochance.
Carmen wstała i odwróciwszy się plecami do Rosjanina, ruszyła ku wyjściu z pomieszczenia... a przynajmniej takie chciała sprawić wrażenie, bo po chwili z szelmowskim uśmiechem na ustach oparła się o jakąś komodę i wypięła w stronę Orłowa dopiero co skomplementowane pośladki.
- Smacznego. - zachęciła go, kręcąc zapraszająco krągłą pupcią.
Orłow pochwycił ją za pośladki i poczuła jak nurkuje między nimi pogrążając swą męskość w miejscu bynajmniej nie do tego przeznaczonym. Robił to delikatnie… ale i tak czuła wtargnięcie kochanka całym swym ciałem.
- Masz kuszący kuperek… wiesz?- nachylił się by szepnąć te słowa do jej ucha i sprawić, by poczuła go mocniej i intensywniej.
Na to nie była gotowa, więc w pierwszej chwili krzyknęła i mocniej chwyciła się sekretarzyka. Poczuła nawet złość na Orłowa, że ją tak potraktował oraz... wzbierające podniecenie. Już samo pieszczenie go i patrzenie na niego powodowało, że robiła się wilgotna, a teraz... Teraz dowiedziała się jak dobrze sama nawilżyła męskość Rosjanina, by ta mimo swoich rozmiarów była w stanie przebić się do jej wnętrza.
Za każdym razem jednak, gdy Jan Wasilijewicz się poruszał, Brytyjka jęczała głośno, krzywiąc się z bólu.
- To nie uprawnia cię... żeby go aż tak... używać... - wysapała z trudem.
- Wybacz…. pokusa była zbyt duża i okrąglutka.- mruknął Orłow delikatnie muskając jej ucho językiem. Wyprostował się i dał klapsa w pośladek. - Są idealne.
Był przy tym delikatny w ruchach biodrami, by nie sprawiać jej za bardzo bólu. Hamował swe żądze, ze względu na nią. Z każdym ruchem słyszał też jak pojękiwania Carmen zmieniają się w swoim brzmieniu. Zamiast boleści, słyszał w nich rozkosz i wręcz... niecierpliwość? Zgrabne pośladki ocierały się o niego zachęcająco.
- Miałeś miziać czy rżnąć? - zachichotała cicho dziewczyna.
- Oj ty…- mruknął Orłow złowieszczo i kolejny klaps był głośny i bolesny. A co więcej Jan Wasilijewicz przestał się hamować, gwałtowne ruchy bioder napierały na pośladki Carmen zmuszając ją do napierania na mebel. Piersi kochanki Rosjanina bujały się coraz gwałtowniej w rytm jego sztychów, a sama dziewczyna czuła go mocno w sobie… i czuła zbliżającą się falę szalonej przyjemności.

Pełna przepychu i historii pewnie wielu rozwiązłości posiadłość Orłowów sprawiała, że Carmen już dawno zatraciła poczucie wstydu. Teraz też głośnymi krzykami obwieszczała talenta przyszywanego syna magnata oraz własną rozkosz. Ciało akrobatki wygięło się w łuk, gdy dochodziła wyjątkowo gwałtownie. Nawet gdy jej tułów opadł z wyczerpania na biureczko, pośladki wciąż miała wypięte, gotowe na nadejście orgazmu kochanka.
Kolejne ruchy bioder przechodziły przez jej zmęczone ciało jedynie błyskami rozkoszy. Nie miała sił by reagować, a przyjęcie ładunku rozkoszy Orłowa… zdołała skwitować jedynie westchnieniem. Mężczyzna zresztą dalej przejawiał inicjatywę i choć pozwalał dziewczynie odpocząć, to nie jej ciału. Obrócił Carmen na plecy i władczo rozchylił uda, po to by wyjątkowo delikatnie muskać jej kwiat kobiecości swym językiem i spijać nektar.
 
Mira jest offline