Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2017, 21:44   #41
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
W okolice biura Goodwina, Carmen z Gabrielą dotarły dość szybko. Budynek w którym się ono mieściło wyglądał tak jak je Brytyjka zapamiętała, tylko bardziej zapuszczony.
I szybko się okazało, że musiały pocałować klamkę. Biuro było zamknięte, budynek był zamknięty na cztery spusty.
- Może jeszcze nie dotarł? W końcu Skylord jest szybszy niż pociąg.- zastanowiła się Gabriela.
- Zorientuję się. - powiedziała Carmen - Zahaczę jeszcze o nasze towarzystwo pokerowe, tymczasem mam dla Ciebie dwa zadania. Po pierwsze, wróć proszę do ambasady i poproś żeby to miejsce było pod dyskretną acz nieustanną obserwacją. W przypadku gdyby pan Goodwin się pojawił, niech od razu wyślą informację do willi Orłowa. I najlepiej niech go przytrzymają. Potem zajmij się weryfikacją księgowości - o czym mówiłyśmy wcześniej. Szukaj przelewów ze szwajcarskich kont... albo na szwajcarskie konta. Przejrzyj także adresy wysyłek, pod które szły wydobyte eksponaty, dobrze?
- To dużo roboty. - zamarudziła Gabi woląc zapewne towarzyszyć Carmen przy jej działaniach, ale skinęła głową zgadzając się. - Ale z pewnością się z nią uporam do wieczo… do jutra raczej.
- Nie spiesz się. Jeśli sprawa będzie wymagała wyciągnięcia tego księgowego na kolację czy coś... nie wahaj się. W naszej pracy ważniejsze jest wrażenie niż czas... zazwyczaj. - dodała z uśmiechem Angielka.
Kiedy panie się pożegnały, Carmen ruszyła w kierunku zaułka, gdzie składowano śmieci oraz gdzie prowadziły odejścia z rynien. Śmierdziało tu niemiłosiernie, dlatego nim agentka dostała mdłości, po prostu wspięła się po rynnie budynku, gdzie znajdowało się biuro Goodwina. Zamierzała znaleźć jakieś otwarte okno i przez nie wślizgnąć się do środka.
Nie szło to jej za łatwo, głównie za sprawą sukni, która co chwila o coś się zaczepiała. Zwykle na takie akcje Carmen się przygotowała. Ale to był obskurny budyneczek, bez Deus ex Machiny… nie musiała mieć więc specjalistycznego sprzętu, by się wdrapać. Gorzej że suknię będzie trzeba oddać do krawca. Wkrótce dotarła na poziom gabinetu… teraz wystarczyło dotrzeć do właściwego okna. Rozejrzała się czy nikt nie patrzy w jej stronę, po czym ostrożnie starając się trzymać spódnicę, by nie łopotała jak flaga odnaleźć właściwe okna. Gdy jej sie to udało, spróbowała podważyć jedno z nich.

Odrobina siły i sporo doświadczenia dało efekty. Jedno z okien ze skrzypnięciem ustąpiło, pozwalając dziewczynie wślizgnąć się do znajomego gabinetu Goodwina, któremu to ostatnio nie poświęciła wiele uwagi. Jako, że nie spodziewała się, aby właściciel się pojawił, Carmen bez pośpiechu, dbając jedynie o to, by nie zrobić hałasu, zaczęła przeglądać zawartość szuflad, teczek, szukać schowków i przetrząsać każdy niemal kąt pomieszczenia.

Prawdziwie syzyfowa praca zważywszy, że Goodwin nie był miłośnikiem porządku. Ale to już zauważyła ostatnio. Dokumenty którymi wypchane było biurko składały się na całkiem sporą kolekcję niezapłaconych rachunków. Wyglądało na to, że mimo sponsorowania Szwajcara jak i sprzedaży antyków William tonął w długach. Zastawił nawet rodową posiadłość. Jak i kilka magazynów portowych w Kairze, których był właścicielem. Znalazła też kilka telegramów w języku niemieckim podpisanych A.C. i dotyczących właśnie wykopalisk i związanych z nimi opóźnień. Poza tym kolekcja gróźb związanych z niespłaconymi długami. Nic dziwnego, że w szafce trzymał sporą flaszkę drogiego uzdrawiającego serum. Musiało mu często być potrzebne.
Carmen na koniec znalazła pomiędzy stertami nic nie wartych papierzysk… sejf.

Trochę stary i z dziwnymi glifami wypisanymi na nim. Ale solidny kawał sejfu. Jak się do niego dobrać?
Na szczęście jednak sejfy mają to do siebie, że raczej ciężko je ruszyć z miejsca, toteż Carmen spisała glify, wzięła korespondencję tajemniczego A.C., który mógł być ich Szwajcarem i ruszyła do wyjścia... oczywiście, przez okno. Choć nie dokonała przełomowego odkrycia, uznała, że ma dość śladów, by nad nimi popracować. Może dzięki temu uda jej się też jakoś zająć Orłowa, by nie miał okazji do... Przełknęła ślinę.
- Idiotka. - zganiła się szeptem i ruszyła w drogę powrotną do willi.
Podróż do willi nie była najwygodniejsza, gdyż zbliżało się gorące południe, a Brytyjka musiała przebijać się przez samo centrum miasta w tym upale, ścisku i hałasie.
Z ulgą więc wysiadła przed rezydencją Orłowów. I z pewnym zadowoleniem dowiedziała się że panicz Orłow jeszcze nie wrócił. Miała czas na… przygotowania.
Choć sama po niemiecku nie mówiła za dobrze, Carmen miała w swojej pracy nieraz kontakt z tym językiem. Ponadto jeden skoczek w cyrku był Niemcem i często śpiewał rodzime smutne ballady. Dlatego też agentka postanowiła spróbować samodzielnie poradzić sobie z odczytaniem telegramów. Potrzebowała tylko słownika.
Napotkawszy pierwszego służącego po wejściu do willi, zapytała o bibliotekę księcia.
I służka usłużnie zaprowadziła ją do tej wielkiej komnaty pełnej pozycji. Biblioteka była olbrzymia i pełna książek. Większość niestety po rosyjsku, ale były też angielskie pozycje. Trzeba było przyznać, że każdy wolumin był introligatorskim dziełem sztukim, zdobionym złoceniami. Carmen westchnęła i najpierw zaczęła od przeszukiwania biblioteczki w rodzimym języku.
Udało się znaleźć jej dwie pozycje. Jedną było słownik rosyjsko angielski, drugą rosyjsko niemiecki. Wyglądało na to, że nie tylko Gabriela utonie wśród książek tego popołudnia.
- Panienko… przynieść mrożoną herbatę, sok z granatu, wino, sorbet? - nie była sama w tej w willi i wkrótce pojawiła się służka by zadbać o jej potrzeby. Nawet o te, o których zapominała.
- Och... - Carmen zamrugała powiekami - Coś zimnego do picia. Byłoby miło. Jeśli mogę pożyczyć te książki, to do mojego pokoju. Jeśli nie... jest tu jakaś czytelnia?
- Jest taras do czytania… z widokiem na morze.- zamyśliła się dziewczyna. - Może być?
Ponieważ Brytyjka zrozumiała to jako odmowę wynoszenia cennych woluminów, kiwnęła tylko głową i ruszyła we wskazanym kierunku.
Taras był szeroki i widok z niego rozciągał się przepiękny. Kawałek plaży i niezmierzony lazur Morza Śródziemnego. Kilka palm uroczo zaburzało symetrię krajobrazu. A poza tym, żadnych budynków, żadnych ulic, żadnych ludzi. Na samym tarasie było kilka rattanowych leżanek i drewnianych stoliczków do czytania. A także mosiężne latarnie zapewne włączane wieczorem. Sam taras był ocieniony rozciągniętym nad nim baldachimem, który łatwo było złożyć.
- Więc… jakieś konkretne kaprysy co do picia? Niech się panienka nie ogranicza, to żaden kłopot.- dodała służka podążająca za Carmen.
- Herbata będzie w porządku - powiedziała młoda arystokratka trochę gderliwie, po tym jak usłyszała o “kaprysach”.
- Już się robi. - odparła służka i ruszyła szybko ku drzwiom, by opuścić taras i zająć się “kaprysem” Carmen. Ta westchnęła jeszcze raz, po czym przejrzała telegramy, bo na swoją skromną znajomość języka ocenić, który wart jest jako pierwszy tłumaczenia i może skrywać jakieś istotne dla niej informacje.

Natura telegramów wymagała zwięzłości tekstu, więc Carmen nie musiała się martwić tym, że będą zawierały zbędne informacje. Niemniej ta zwięzłość miała swoją wadę… tworzyła własny “kod” w pełni zrozumiały tylko przez nadawcę i odbiorcę. Po posegregowaniu telegramów Carmen zabrała się za tłumaczenie. Wynikało z nich, że A.C. wysłał co najmniej cztery razy swoich fachowców na wykopaliska i w większości przypadków, był niezadowolony efektami. Dwa razy wspomniał, by Goodwin przygotował dokumenty do wysyłki, co oznaczało… że dwa razy William wysyłał zawartość wykopalisk do Szwajcarii, do siedziby A.C.
To był całkiem dobry trop. Jeśli Gabrieli uda się dotrzeć do zapisów księgowości Goodwina - wystarczy porównać daty wydatków z datami telegramów oraz mniej więcej wysyłek towaru.

Zmęczona papierologią Carmen odchyliła się na fotelu i pociągnęła łyk zimnego napoju, który w międzyczasie przyniosła służąca. Spojrzała w niebo, by ocenić ile czasu zajęły jej tłumaczenia. Zbliżała się siedemnasta… robiło się coraz chłodniej, co jednak było miłe. Bo, po pomijając zimne noce, w Egipcie nigdy za chłodno nie było. Przynajmniej nie dla brytyjskiej arystokratki. Dopiła herbatę, po czym zabrała telegramy i swoje notatki, a następnie odłożyła książki w bibliotece na ich miejsce. Wtedy też zaburczało jej w brzuchu. Zdecydowanie należało coś zjeść!

I gdy ruszyła z tarasu, by pogonić jakąś służkę do kuchni, w drzwiach stanął Orłow. Już tylko w marynarce i spodniach. Z nagim torsem, butelką szampana i dwoma kieliszkami.
- O nie... - powitała go, cofając się odruchowo - Nie, nie, nie, nie! Ja chcę jeść!
- Co niby chcesz jeść?- zapytał zaskoczony Jan Wasilijewicz zatrzymując się w drzwiach. - I co to za reakcja?
Zmrużyła oczy nieufnie.
- Chcę zjeść... cokolwiek. Zanim... em, no. Od śniadania nic nie jadłam. I musiałam siedzieć nad papierami. - tłumaczyła się nieskładnie, po czym wypuściła powietrze i jakby rozluźniła się - Po prostu na razie mnie nie dręcz. Pozwól mi zamówić coś do jedzenia i opowiadaj czy coś znalazłeś. Ja mam kilka tropów, choć nic wyjątkowego…
- Zaczynam się przy tobie czuć… dziwnie. Jakbyś była moją niewolnicą z czasów starożytnego Rzymu.- wzruszył ramionami Orłow i spojrzał w oczy Carmen.- I skąd ten pomysł, że zamierzam cię dręczyć?
Jeśli chciał, by było jej głupio - tak się stało. Dziewczyna zarumieniła się. Niepewnie wskazała na nagi tors Jana.
- Rozumiem, że to twoje “domowe” ubranie?
- Nie podoba ci się ?- zapytał Jan dumnie wypinając nagi tors.
Westchnęła, sięgając dłonią czoła, jakby złapał ją nagły atak migreny.
- Po tym wszystkim, masz jeszcze wątpliwości?
- Nie wspomniałaś też co masz ochotę… zjeść.- rzekł z dwuznacznym uśmieszkiem Jan Wasilijewicz.
Ten uśmiech od razu obudził czujność agentki, która zmarszczyła brwi i powiedziała lakonicznie:
- Obiad.
- Hmmm…. no… a jaki? - cofnął się nieco ustępując jej przejścia. - Co na ten obiad?
- Chyba zapominasz, że w przeciwieństwie do ciebie ja na codzień mieszkam w cyrku. - odparła z uśmiechem, przechodząc obok - Obojętne co. Byle szybko i bylebym się najadła. - uśmiechnęła się.
- Tutaj nie je się byle czego. Je się konkretne potrawy.- wyjaśnił Orłow podążając za nią. - Czytałem teczkę Goodwina. Ma długi i jest łatwy do pozyskania. Ale nie ma żadnych znajomości politycznych i żadnej wiedzy interesującej wywiad.
- Mi się udało chyba złapać korespondencję z naszym tajemniczym Szwajcarem - zamachała plikiem telegramów - Jest po niemiecku, ale z tego co zrozumiałam co najmniej dwa razy Goodwin wysyłał jakieś eksponaty do tego adresata. Jeśli więc tylko zostało odnotowane w księgach, powinniśmy znaleźć adres... po dacie. Poza tym w gabinecie Goodwina jest sejf, a na nim jakieś egipskie znaczki. - pokazała karteczkę Janowi - Myślę, że warto będzie wybrać się tak nocą z odpowiednim sprzętem i spróbować dobrać do zawartości. A co do jedzenia, to zamów coś, co twoim zdaniem mi zasmakuje. - odparła jednym ciągiem i zachichotała - Jak mi nie będzie smakować, będę miała przynajmniej satysfakcję z dobicia cię.
- Noc… więc muszę pospieszyć się… wieczorem.- odparł zadziornie Rosjanin i zadzwonił po służkę, każąc przygotować kuchni bliny. Ta szybko dygnęła i pognała wykonać zadanie.
Carmen aż się zapowietrzyła na tę bezczelność.
- Słuchaj... to się nie liczy. Przyciskałeś mnie, więc powiedziałam co chciałeś. Musimy zająć się pracą. - próbowała się ratować argumentacją.
- Oczywiście że się nie liczy... teraz.- odparł Jan Wasilijewicz uśmiechając się ciepło.- Zresztą nie powiedziałaś kto byłby tą trzecią.-
- Aisha...- wyrwało się z ust Carmen wbrew jej woli i intencjom. Przecież to nie Arabkę miała na myśli. Wybór tej trzeciej był wszak oczywisty. Jednak wpływ Arabki na akrobatkę nadal był na tyle silny, że zmienił jej wypowiedź.
Odwróciła wzrok. Szybko starała się odwrócić uwagę Rosjanina... i chyba wpadła na trop.
- Wiesz, mówiłam o trójkącie, ale kto powiedział że chodzi mi o kobietę? Ja wolę mężczyzn…
- Aaaa to… nie jestem pewien czy chcę się tobą dzielić. - mruknął w odpowiedzi Jan Wasilijewicz.- Może wystarczy na razie… jak przyjdziesz do mnie w koronkowej bieliźnie. Albo… spróbujemy cię przekonać do… jakiejś innej ślicznotki.
Bojąc się, że znów jej się coś wymsknie, Carmen nie odpowiedziała. Po prostu szła za Orłowem.

Dotarli do dużej jadalni na czterdzieści osób w której to już czekał przygotowany na nich poczęstunek łączący rosyjską tradycję z francuskim wyrafinowaniem.

Bliny gryczane ze śmietaną i wędzonym łososiem.
- Co powiesz na to?- zapytał z uśmiechem Orłow i zamyślił się. - Swoją drogą… Gabi dziś wieczorem nie widziałem.
- Dostała sporo roboty ode mnie. Możliwe też, że wyciągnęła tego księgowego na kolację. W sumie jej to zasugerowała. - odparła Carmen, po czym dodała z uśmiechem - Ojcujesz jej?
I nie czekając na odpowiedź spróbowała rosyjskiego przysmaku.
- Poniekąd. Jest tak uroczo entuzjastyczna.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Orłow, sam również zabierając się do jedzenia. - Goodwin będzie wypatrywany przez Rosjan. Nie wiem czy Turcy się nim zainteresują. Wygląda na to, że bardziej im zależy na pogrzebaniu tematu.
- Moi mają obserwować biuro i czuwać, gdyby Goodwin chciał opuścić kraj. - powiedziała między jednym kęsem a drugim - Jak w ogóle spotkanie z górą?
- Uroczo… jak zawsze.- stwierdził sarkastycznie Jan Wasilijewicz przyglądając się Carmen. - Długo leżałaś na tarasie? Może powinienem sprawdzić czy ci się opaliły nogi?
- Nie leżałam, tylko siedziałam i pracowałam! - udała oburzenie - Mógłbyś postarać się o lepszy pretekst. A przy okazji, skoro wspomniałeś o tym... jest jakiś szczególny rodzaj bielizny która cię pociąga? - pytanie było zadane tonem czystej ciekawości, choć już języczek, który zbierał śmietanę z gryczanego placuszka ciężko było nazwać niewinnym.
- Hmmm… koronkowa czerwona, choć na tobie każda wygląda rozkosznie. - wymruczał Orłow przyglądając z rosnącym pożądaniem tańcowi jej języczka.
- Może kiedyś się tak ubiorę... jak zasłużysz. - pieczołowicie zlizała śmietanę, po czym jakby nigdy nic wróciła do spraw służbowych - Męczą mnie te hieroglify na sejfie. Jesteś w stanie znaleźć kogoś, kto zachowując dyskrecję nam je odszyfruje?
- Swoją drogą jestem ci winien niedokończony rano masaż… - uśmiechnął się lubieżnie Orłow, gdyż na upartego to można było uznać za masaż. Zamyślił się wracając do jej pytania.- Pewnie by się tacy znaleźli, za odpowiednią cenę.
- Jeśli zajmiesz się tym, sprawisz mi nie mniejszą ulgę niż masażem. - drażniła się z nim Carmen, kończąc posiłek.
- Wolę masaż…- uśmiechnął się łobuzersko Orłow przyglądając się Carmen.- I mam wrażenie, że ty też.
- Po czym wnosisz coś takiego? - zapytała przyglądając się jego nagiej, muskularnej piersi pod marynarką.
- Zobaczysz…- odparł z ironicznym uśmieszkiem i zniknął pod stołem. Carmen słyszała odgłos szurania, a potem poczuła jego dłonie zaciskające się na swych kolanach i starające się rozchylić nogi Brytyjki.
Jęknęła cicho.
- Szalony człowieku! Przecież tu w każdym momencie może ktoś przyjść. - próbowała przytrzymać spódnicę, by utrudnić dostęp do swoich ud i wyżej.
Po chwili dodała spolegliwie.
- Może chociaż przeniesiemy się do łaźni? Albo sypialni?
- Boisz się że ktoś nas zobaczy? To przyznaj się, że pragniesz tego… masażu. - tym razem to on się z nią droczył, używając swej siły by zmusić ją do rozchylenia jej nóg.
- Nie bardziej niż ty... - odparła wymijająco, siłując się z nim chwilę.
- Widzę, że nie lubisz… się przyznawać.- wymruczał Orłow, a akrobatka poczuła muśnięcie jego warg na swoim kolanie. - Ale niech ci będzie. Łaźnia czy sypialnia, a może inne pomieszczenie?
- A co, niegrzeczny synalek chce to zrobić na biurku ojczyma? - przygryzła wargę, zerkając pod stół - Weź już wstań…
- Czemu nie…- uśmiechnął się Jan Wasilijewicz. Po czym rzeczywiście wyszedł spod stołu. -... a ty? Masz jakieś konkretne plany, czy może być pierwsza lepsza sypialnia na jaką się natkniemy?
- Nie sądzisz, że powinniśmy poczekać na Gabrielę? - powiedziała odruchowo, po czym ugryzła się w język przypominając sobie o kwestii trójkąta, który w pewnym sensie obiecała Janowi. Westchnęła ciężko.
- A po co? Czyżbyś chciała by dołączyła? By całowała twe usta, gdy ja będę cię całował… niżej?- wymruczał jej do ucha Orłow nachylając się ku niej.
Zadrżała. Owszem, chciała kobiecych ust... lecz nie były to wargi Gabrieli. I nie usta one całowały. Przełknęła ślinę i podniosła się gwałtownie z krzesła.
- Dziękuję za posiłek. - powiedziała, po czym zwróciła się do Orłowa - Zawsze byłeś taki bezczelny, czy to z czasem dopiero przyszło?
- Myślę że zawsze…- uśmiechnął się łobuzersko Jan Wasilijewicz głaszcząc ją delikatnie po włosach i patrząc w oczy. - A ty… trochę spięta dziś jesteś.
Carmen nie odsunęła się, lecz uciekła wzrokiem.
- Po prostu... - zastanawiała się ile może mu powiedzieć - Czuję się tu trochę nieswojo. Wiesz, ta willa jest piękna i... w takim przepychu nie mieszkałam chyba nawet u babki, ale to... przypomina z jak różnych światów pochodzimy. I że łączy nas w sumie tylko praca. - powiedziała, co było tylko częścią prawdy odnośnie tego, co gnębiło agentkę brytyjskiego wywiadu. Wciąż jednak obawiała się, że gdy powie Orłowowi o uroku, jaki rzuciła na nią Aisha, ten ją wyśmieje.
- Praca nas w sumie bardziej dzieli niż łączy. Jesteśmy motylami Carmen. Dziś żyjemy, a jutro… wystarczy jeden błąd, byśmy byli martwi.- pochwycił ją w pasie i posadził na stole.- Dlatego musimy wykorzystać każdą chwilę, każdy moment… w pełni. Kolejnego może nie być.-
Jego dłonie przesunęły się po jej talii, jego usta przylgnęły do jej szyi pieszczotliwie wodząc czubkiem języka po jej skórze.
Miał rację, dlatego nic nie powiedziała, tylko objęła jego biodro nogą i przyciągnęła do siebie. Rozkoszując się dotykiem jego języka, rozpięła marynarkę mężczyzny, by rozkoszować się dotykiem jego gorącej, nagiej skóry.
Czuła jak jej sukienka jest podwijana, jak palce mężczyzny wodząc po skórze jej ud. Orłow zaczął zachłannie całować jej ust, rozkoszując się ich smakiem.
- Tęskniłem… - mruczał pomiędzy nimi.
Ona tymczasem, odwzajemniając gwałtowne pocałunki, sięgnęła do talerza z blinami i śmiejąc się cichutko, rozsmarowała jedną na torsie Rosjanina.
- A ja ci mówiłam, że jestem głodna. - powiedziała z uśmiechem, po czym nachyliła się, by języczkiem zacząć zlizywać przysmak.
- Uwielbiam waszą regionalną kuchnię... - wymruczała.
- A ja uwielbiam… takie smakołyki… jak ty…- jego dłonie błądziły leniwie po udach akrobatki i podbrzuszu. Przestał być taki agresywny w podboju, ale nadal miał na nią dużą ochotę.

Był jak duży kocur, którego jej muśnięcia języka uspokajały… na razie. W każdej chwili mógł się jednak poderwać do skoku i… posiąść ją tu w najbardziej barbarzyński i namiętny sposób. I to ich do siebie przyciągało - ciągłe balansowanie na granicy, ciągłe tarcie... jakże przyjemne. Usta Carmen schodziły niżej na brzuch mężczyzny, nie przejmując się bynajmniej tym, że śmietana została już dawno zlizana. Dziewczyna podniosła wzrok na Orłowa. Jeśli chciał, by zeszła ustami jeszcze niżej, musiał się odsunąć i pozwolić jej zejść ze stołu. Jednocześnie jednak ryzykował, że znów mu ucieknie... Carmen uśmiechnęła się przebiegle, czekając na jego ruch i muskając języczkiem skórę.
Wahał się.. dość długo. Przez chwilę miała wrażenie że zrobi na odwrót, popchnie ją do pozycji leżącej, zedrze bieliznę i posiądzie na stole. Gdy patrzyła w jego oczy, niemal wiedziała, że nad tym właśnie rozmyśla.
Ostatecznie jednak odsunął się dając Carmen miejsce… lub okazję do ucieczki.
- No proszę... - szepnęła, schodząc ze stołu. Nie uklękła jednak. Patrząc wyzywająco w oczy Jana, rozpinała jego spodnie dłońmi. Nie spieszyła się. Lubiła drażnić bestię.
Oddychał ciężko, przyglądał się jej jak drapieżnik szykujący się do skoku. Jego ciało było spięte, a ona.. musnęła przypadkiem jego męskość.Zadrżała. Orłow był już gotowy, twardy… taki jakiego lubiła… w sobie. I to był efekt, tego że patrzył na nią. To było jej dzieło. To ją tak pożądał.
- Grzeczny chłopiec... - pochwaliła go, uśmiechając się. Teraz jednak, gdy jego duma została uwolniona z materiału spodni, powolutku, wężowym ruchem akrobatka spełzła w dół, opadając na kolana. Delikatnie ujęła męskość kochanka w dłoń, by kolejny pocałunek złożyć na gorącej żołędzi.
Orłow jęknął cichutko. Drżał coraz bardziej, niczym w febrze. Zacisnął dłonie na stole starając się pohamować swoje pragnienia i pozwolić Carmen pobawić się tak jak zaplanowała sobie.
A ona lubiła igrać nie tylko z jego ciałem, ale i z temperamentem. Złożywszy kilka pocałunków, musnęła jego męskość języczkiem, po czym odsunęła się odrobinę. Rozsznurowała gorset, patrząc mężczyźnie prosto w oczy i niespiesznie uwolniła swoje piersi.
- Drżysz... czyżbyś marzł? - szydziła.
- Wprost przeciwnie. Robi mi się bardzo gorąco. - wyszeptał z trudem Orłow wpatrując się w uwalniane przez kobietę krągłości. Dla osoby aktywnej i nawykłej do podbojów, czekanie było torturą. Ale nie mógł oderwać oczu od tego przedstawienia.
Tymczasem Carmen, uniosła się nieco, używając niewielkiego taboretu jako klęcznika. Dzięki temu nagle jej piersi znalazły się na wysokości przyrodzenia Orłowa. Z psotnym uśmiechem, dziewczyna przytuliła się do mężczyzny, ściskając biust tak, by jego rozgrzany pal znalazł się idealnie pomiędzy krągłościami. Tym samym pieszcząc własne ciało, agentka pieściła również kochanka, wciskając jego męskość pomiędzy dwie, poruszane palcami półkule.

Hipnotyzowała go tym widokiem i doznaniami, niczym groźnego węża. Ale akurat nimi zajmować się umiała. Pragnął jej, ale posłusznie poddawał się jej pieszczotom głaszcząc ją czule po włosach. A ona sama pieszcząc własne krągłości i ocierając nimi o męskość kochanka, czuła jak bardzo jest gotów by zaspokoić jej “apetyt”.
Pochyliła głowę by objąć ustami czubek jego dumy, który raz za razem wysuwał się spomiędzy piersi. I gdy tylko był u szczytu, składała na nim mokre pocałunki, by potem znów mógł schować się pomiędzy miękkie półkule jej biustu. Było to dziwnie przyjemne doświadczenie, ta poza uległości wobec kochanka, kończąca się delikatnymi pocałunkami, na jego dumie. Carmen była głaskana niczym ulubiona kotka i czuła twardy dowód pożądania ocierający się o jej piersi. I dziwną przynależność do Orłowa. Czuła też wpływ jaki jej dotyk wywiera na Rosjanina i orientowała się, że jego organ miłości w końcu podda się ekstazie wyrzucając z siebie biały trybut składany jej kunsztowi w ofierze.
- Zrobiłeś się bardzo grzeczny i cichy... - postanowiła nieco go podburzyć, lecz nim zdążył zareagować, przyspieszyła tempa pieszczoty, zdecydowanymi ruchami ocierając się o jego męskość, którą smagała języczkiem, gdy tylko była w jej zasięgu. Widać w końcu postanowiła poddać tresurze również tego węża i bynajmniej nie obawiała się konsekwencji.
- Zemszczę… się…- jęknął cicho Orłow starający się wytrzymać ową rozkoszną torturę. Bardzo się starał, co akrobatka czuła ocierając się o niego. W końcu jednak musiał się ugiąć oddając swój hołd głośnym jękiem i eksplozją. - Nie myśl… że… nie.. odpłacę tym samyyym.
Carmen pozwoliła, by jego soki spadły na jej twarz, usta, język... nawet dekolt. Dziewczyna podniosła wzrok na kochanka i oblizała się powoli jak zadowolony z siebie kociak, który właśnie upolował soczystą mysz.
- Mówisz jakby ci się nie podobało. Tymczasem fakty... świadczą przeciw tobie. - dłonią pogładziła jeszcze pulsujący drąg, wyciskając z niego ostatnie soki.
- Nie mówiłem, że mi się nie podobało… tylko że odwdzięczę… się tym samym.- wymruczał cicho Jan Wasilijewicz, przyglądając się z pożądaniem nadal klęczącej kochance. Pogłaskał ją po włosach pytając.- Dlaczego chcesz w nocy otwierać sejf, nie lepiej za dnia… oficjalnie?
Dziewczyna podniosła się i otarła dekolt serwetką ze stołu. Drugą podała Orłowowi, by mógł zetrzeć to, co przeoczyła. Zamyśliła się, opierając o blat, półnaga, z fryzurą w nieładzie.
- Nie chciałam zwracać na nas uwagi. Masz pomysł na pretekst, by się tam zjawić?
Tym razem to Orłow klęknął, a jego dłonie objęły nagi biust dziewczyny masując go silnymi stanowczymi ruchami. Powoli i intensywnie.
- Ambasada będzie szukać Goodwina. Biuro już jest pewnie obstawione agentami. Włamywacze z pewnością przyciągną uwagę.- usta Orłowa przylgnęły do jednej z jej piersi ssąc ją delikatnie jak osesek.
Westchnęła, odchylając głowę do tyłu i delektując się jego dotykiem.
- Słuszna uwaga. Przydałyby nam się w takim razie jakieś mundury... żeby nie interesowali się nami przechodnie bardziej... niż... em... to konieczne. - zdecydowanie mężczyzna utrudniał teraz jej myślenie.
- Sejf jest bezpieczny… jeśli Goodwin lub ktokolwiek zjawi się, by tam zajrzeć. My go przejmiemy, a mundury.. egipskiej policji królewskiej… załatwisz?- mruczał Orłow wielbiąc krągłe piersi Carmen swoim językiem i zataczając nim czasem kółeczka dookoła ich szczytów, pomiędzy pocałunkami i lekkim kąsaniem skóry. Jego dłonie pochwycił za sukienkę i stanowczo zsuwały ją w dół, by obnażyć bardziej ciało Brytyjki i wystawić jej skórę na niecne pieszczoty kochanka.
- Będę musiała skontaktować się z ambasadą... chyba, że uda mi się to zrobić po cichu... - zamarudziła i nim Jan się spostrzegł, wysunęła się z jego objęć pod pozorem posadzenia pupy na stole. Tymczasem jednak akrobatka zwinnie wskoczyła na stół i przeskoczyła na drugą stronę, zostawiając Orłowa z suknią w rękach.
- Nie myślałeś chyba, że ta zemsta tak łatwo ci pójdzie? - zaśmiała się i rozejrzała za drogą ucieczki.
Te oczywiście były dwie… trzy licząc wyjście na taras prowadzący do sadzawki i ogrodów. W których to służba ogrodnicza dbała ciągle o same rośliny. Dwa wyjścia po przeciwnych stronach prowadzące na korytarze olbrzymiej willi. Oczywiście były pewne problemy. Carmen była tylko w bieliźnie, a ona i Orłow nie byli jedynymi ludźmi w tym domu. Z drugiej strony, pewnie półnaga kobieta biegająca po korytarzu nie była dla tutejszej służby czymś specjalnie szokującym.
- Złapię cię…- warknął podnieconym głosem Orłow, ale wpierw musiał zapiąć spodnie, bo nie miał żadnych szans by ją dopaść z opuszczonymi gaciami. Jej suknię przewiesił sobie przez ramię zdając sobie sprawę z jej wartości w tej chwili.
W odpowiedzi Carmen tylko parsknęła kpiąco, zrywając zasłonę i owijając się nią w pośpiechu. Tak odziana zdecydowała się na najbardziej ryzykowne wyjście - przez taras.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-06-2017, 08:18   #42
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Słyszała za sobą jak mężczyzna przeskoczył przez stół, goniąc za akrobatką, która wbiegła prosto na marmurowe schodki prowadzące w dół. Nawet w takim odzieniu Carmen musiała stanowić apetyczny widok, skoro dwójka czyszczących posągi greckie służących przyglądała się jej w osłupieniu. Niemniej ważniejsze od tego co widziała, było to co słyszała. A słyszała biegnącego Orłowa.

Ponieważ miała udawać kochankę Jana, czy raczej tylko kochankę... musiała zrezygnować z pokazu swej sprawności, dopóki pracownicy ogrodowi na nią patrzyli. Toteż dziewczyna skupiła się na tym, by jak najszybciej czmychnąć w zarośla, gdzie ciekawskie spojrzenia nie mogły jej dosięgnąć.
Oznaczało to długi sprint na około basenu z prawdziwym satyrem dyszącym na karku, bo i Carmen nie była pewna, czy w obecnym stanie jej kochanek w ogóle rozumiał słowa “przyzwoitość” i “prywatność”. A i sama miała wątpliwości czy zdołałaby się mu oprzeć, czy też uległa by oddając się rozpuście bez względu na to, kto mógłby ich podejrzeć. Bieg koło basenu był jednak problemem. Marmur ochlapany wodą, był śliski… a kobiece obuwie na obcasie, mogło się to zakończyć upadkiem lub wpadnięciem do wody. Ryzykowne… ale właśnie owa sadzawka służąca do kąpieli stała pomiędzy nią, a urokliwym labiryntem porośniętych drzewami i krzewami alejek. Przez chwilę Carmen rozważała czy nie wskoczyć do sadzawki, lecz jej obecny strój bynajmniej nie nadawało się do pływania. Postanowiła więc nieco odbić w bok i zamiast marmurowymi ścieżkami, pobiec trawnikiem, czyniąc niemało szkód, za które pewnie Orłowowi się oberwie i które... powinny jeszcze bardziej go rozsierdzić.

Oznaczało to dłuższą drogę, z przytrzymywanie “stroju” rękami, ale czy miała wybór?
Oznaczało to też, że Orłowowi udało się skrócić dystans, gdyż nie mogła biec tak szybko… jakby chciała? Ale czy chciała. Znaleźli się wśród alejek, które prędzej czy później prowadziły na prywatną plażę księcia Orłowa. Tu ludzi było mniej, ale i tak istniało ryzyko natknięcia się na ogrodnika. A Jan Waisilijewicz był tuż za nią.
Mając świadomość, że przegrała, a może po prostu czując się znów wolną, Carmen zrzuciła z siebie zasłonę i okręciła się wokół własnej osi, śmiejąc radośnie. Tym sposobem też sama pozwoliła, by drapieżnik ją dopadł.
Jan Wasilijewicz pochwycił po kilku sekundach… podczas których była kuszącą nimfą. Pochwycił i przytulił do siebie zaborczo, całując bez opamiętania. Wodził dłońmi po nagich plecach i okrytych bielizną pośladkach. Ona zaś śmiała się prawie że opętańczo. Tak bardzo lubiła czuć wiatr we włosach, adrenalinę w organizmie i jego... mężczyznę, który właśnie tulił ją tak, że ledwo mogła oddychać.

Wylądowali na trawie, bo czuła łaskotanie źdźbeł na plecach i udach. Jan całował bez opamiętania jej usta, szyję i piersi. Jego dłoń ześlizgnęła się w dół po jej brzuchu, pod majteczki, by pewnie wślizgnąć się do jej intymnego zakątka. I spełnić “groźbę”... doprowadzić Carmen do rozkoszy.
- Nawet nie jesteś na mnie zły? - zapytała wciąż rozbawiona, pozwalając mu na wszystko, czego tylko pragnął w tym momencie.
- Jesteś straszna….- wymruczał pomiędzy pocałunkami Orłow.- … i piękna. I zniewalająca… O Boże… strasznie zniewalająca. Nawet nie wiesz… jak ciężko mi… Jak bardzo cię pragnę posiąść tak po prostu. Bez finezji, w najbardziej zwierzęcy sposób.
Ale jego ambicje były inne, gdy jego palce wtargnęły do jej bramy rozkoszy i nerwowymi ruchami próbowały wywołać coraz głośniejsze jęki z jej ust. Trochę nad sobą nie panował, więc ta gra… miała kilka fałszywych nutek, ale poza tym… wiedział jak ją pieścić, by się artystce podobały te figle.
Carmen jęknęła przeciągle, przyciskając się do kochanka. Jej biodra zaczęły falować jakby same z siebie, tak bardzo sama była spragniona.
- A może... zemstę...odłożymy... i po prostu... mnie zerżniesz. - powiedziała, patrząc mu w oczy i wydymając zmysłowo usta.
- Dobrze… i tak… ciężko mi to wychodzi… rozbieraj się…- jęknął Jan Wasilijewicz odsuwając się od leżącej na trawie Brytyjki i wstając. Sam zresztą zaczął nerwowo i bez finezji zrzucać odziewnie. Nie był to może zbyt erotyczny widoczek, raczej śmieszny… gdy podskakiwał przy zdejmowaniu butów, a jego włócznia kiwała się w górę i w dół. Ale… wszak nie o to chodziło.
Choć miała na niego straszną ochotę, Carmen nie omieszkała jeszcze rozdrażnić kochanka, nie wykonując jego polecenia i tylko siedząc i przyglądając mu się z uśmiechem podczas tej nerwowej szarpaniny z samym sobą.
Nagi już Orłow przyglądał się z pożądaniem i osłupieniem na siedzącą Carmen.
- Jesteś straszna… co ja właściwie mam…- dyszał jak dziki drapieżnik przyglądając się kochance.- Mam się rzucić i siłą zedrzeć ci majtki?
- Możesz mnie też o to ładnie poprosić. - uśmiechnęła się bezczelnie, wyciągają nogi na trawie.
- Proszę… Carmen.. rozbieraj się i wypnij tyłeczek. - jęknął Jan Wasilijewicz z miną nieszczęśnika.
- A tyle razy mogłeś mnie zabić... - zachichotała, jednocześnie jednak ściągając bieliznę. By nieco się podroczyć jeszcze z Orłowem, wpierw zajęła się trzewikami i pończochami, dopiero później zsunęła z siebie majteczki, wstydliwie zaciskając uda.
Orłow klęknął nagi przed dziewczyną i pocałował jej usta delikatnie.- A teraz.. jak mam cię posiąść? Jaka pozycja… rozpala twe zmysły?
Drżał z pożądania i niecierpliwości.
Ona zaś ujęła jego podbródek dłonią i oddała pocałunek gwałtownie, wygłodniale wręcz.
- Nie zadawaj głupich pytań, bo znów ci zwieję. - wymruczała, gdy oderwali się na moment od siebie - Chcę cię takim, jakim jesteś. Bez galanterii i słodkich słówek.
Orłow pchnął więc Brytyjkę na trawę, a gdy ta leżała na niej plecami, władczo chwycił za jej łydki i siłą rozchylił jej nogi, choć… oczywiście nie stawiała, zbytniego oporu.
Za to poczuła w sobie kochanka, mocny pierwszy ruch i cichy jęk ulgi. Nogi Carmen, Orłow ulokował na swych ramionach i obejmując je rękami zabrał się do gwałtownych szturmów, które przechodziły drżeniem przez całe ciało kochanki i objawiały się falowaniem piersi.
Nawet akrobatka nie była w stanie tak szybko dostosować swego ciała do partnera, tak więc nie obyło się bez kilku krzyków bólu, na które jednak Rosjanin nie reagował. Oboje wiedzieli, że to słodki ból i dla osób, które nieraz obcowały z ranami kłutymi, postrzałowymi czy nawet narzędziami tortur, ten rodzaj cierpienia był tylko pobudzający do większych sprośności.
Carmen przymknęła oczy, zupełnie oddając się kochankowi i pozwalając mu na wszystko czego pragnął…

Orłow poruszał biodrami rozkoszując się widokiem ciała kochanki rozpalanego żarem namiętności. Coraz mocniej i szybciej, aż do słodkiego finału, a Carmen zamykając oczy, czuła go. Jego dłonie na swych udach, silne i zaciskające się mocno. Gwałtowny oddech i rozkosznie przeszywającą obecność niczym taran zdobywający jej bramę kobiecości. Raz po raz… wyraźne doznania wyrywające rozkosz pomieszaną z odrobiną bólu… coraz silniejsze, aż do spełnienia. Doszli oboje - dziko i gwałtownie, prawdopodobnie obwieszczając całej okolicy czym się akurat zajmowali.
Dysząc ciężko, Carmen opadła na trawę, zastanawiając się czy w porywie namiętności czegoś sobie nie zwichnęła.
Nie czuła jednak bólu, ale to może przez zniewalające jej ciało rozleniwienie po tak intensywnym maratonie. Za to zorientowała się, że nie zdołali odbiec za daleko od posiadłości i mogli mieć widzów. Figlowali więc na łonie natury nie przejmując się świadkami. Do czego to doszło… Niemniej czy tulona przez swego kochanka i obsypywana czułymi muśnięciami warg Carmen miała siły lub ochotę przejmować się konsekwencjami ich ekshibicjonistycznego wybryku?

Wtuliła się w jego ciało, jakby w ten sposób chcąc uciec przed świadomością czynu. Chwilę tak leżeli leniwie, tuląc się i pieszcząc, a ich oddechy wracały do normy. Carmen otworzyła jedno oko, by spojrzeć na kochanka.
- Ale będziesz jeszcze grzecznym chłopcem i przyniesiesz mi tę zasłonę, co? - wskazała okrycie, które zatrzymało się kilkanaście metrów dalej na jakichś krzewach.
- Ja nie skończyłem… jeszcze muszę się zemścić.- odparł żartobliwie Orłow muskając ustami ucho Brytyjki. - Nadal uważasz że cię dręczę.
Przełknęła ślinę.
- To było pytanie czy stwierdzenie? - zapytała, po czym nie czekając na odpowiedź dodała - Wiesz, że prawdopodobnie zaalarmowaliśmy całą okolicę? Jeśli jeszcze nikt nas nie obserwuje, to pewnie zaraz ktoś się zjawi. Może jednak... przeniesiemy się do sypialni? - zapytała łagodnie.
- No dobrze…- zgodził się z nią Orłow odsuwając z wyraźnym ociąganiem i ruszając po zasłonę.- Acz nie przejmuj się tym, czy ktoś nas zobaczy. Służba jest tu bardzo dyskretna i nie przeszkadza gościom.
- Taaa, widać mają doświadczenie - odparła z przekąsem, próbują wytrzepać z trawy i ziemi swoją bieliznę.
- A propo doświadczenia…- zamyślił się Orłow. Spojrzał na Carmen dodając.- I nowych doświadczeń. Ambasador zażądał ode mnie czegoś w zamian za pomoc przy naszej sprawie. Doświadczyłaś kiedyś balu w placówce dyplomatycznej?
- Eeeej czemu ja mam cierpieć za twoje układy? - odpowiedziała błyskawicznie Carmen. Najwyraźniej odpowiedź była twierdząca.
- Ty… albo Gabi. Albo poszukam tu służki, która nada się na odgrywanie damy. Wolałbym ciebie… dawno nie urządzałem skandalu w ambasadzie.- rzekł żartobliwie Orłow przynosząc jej zasłonę.
Westchnęła ciężko. Wiedziała jednak, że kolejna okazja, by nieco powęszyć w ambasadzie caratu może się nie zdarzyć prędko, toteż udając poświęcenie, powiedziała:
- Niech będzie... ale będziesz mi winien przysługę. I to ja wybiorę kiedy.
- Może doprecyzujmy jaką przysługę.- zaproponował ostrożnie Rosjanin zaczynając się powoli ubierać.
- Hmmm... - udała, że się zastanawia, wstając z ziemi i ubierając - Nie. Bierzesz mnie na tych warunkach, albo wcale. - uśmiechnęła się do niego ślicznie.
- Nie kuś ku innym planom względem ciebie. Jak tak dalej pójdzie to zacznę z ciebie szatki zdzierać jak jakiś brutal.- zaśmiał się Orłow i westchnął. - Zgoda. A co do… tej nocnej wyprawy po sejf, to odpuszczamy ją sobie?
- W porządku. - kiwnęła głową, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z uwagi o brutalności agenta - Miejsce jest obserwowane, więc faktycznie się nie spieszy. Może nawet uda mi się nakłonić ambasadę, by sama się zajęła przeszukaniem pod pozorem uzyskania informacji na temat zaginionego.
- Niestety Goodwin nie jest obywatelem rosyjskim, ale jest szukany nieoficjalnie. I wpadnie w nasze ręce.- rzekł z uśmiechem Orłow. No chyba, że siostra Aishy okaże się szybsza, ale Rosjanin tego nie wiedział.
- Nie masz wrażenia, że o czymś zapomnieliśmy? Nie zauważyliśmy? - zapytała, gdy szli pod rękę do willi jak gdyby byli zwykłymi spacerowiczami. Tylko ich ubrania - niekompletne, w nieładzie, ze śladami piasku i trawy - na to bynajmniej nie wskazywały.
- Są jeszcze ci ludzie Szwajcara, ale same rysopisy oparte na krótkim spotkaniu to za mało by ich znaleźć. - wzruszył ramionami Orłow i przytulił do siebie dziewczynę. - W willi jest sala kinowa, jeśli chcesz odpocząć nie tylko od pracy ale i ode mnie. Nie możesz żyć tylko zadaniem, a na mnie… masz całą noc.-
- Czasem też bym chciała pospać, wiesz? Ale dziękuję. - powiedziała i spojrzała ciekawsko na Orłowa. W sumie ciekawie byłoby z nim spędzać czas nie na sprośnościach, nie na misjach szpiegowskich, ale tak zwyczajnie, codziennie. Ciekawe czy umieliby się ze sobą też “ponudzić”. Westchnęła. Co to za myśli w ogóle?!
- Planowałam jutro wybrać się do naszego dawnego hotelu i odwiedzić towarzystwo pokerowe. Może mają jakieś ciekawe ploteczki na temat naszego znajomego. - powiedziała, starając się skupić na zadaniu.
- Potrzebujesz osłony… mojej lub Gabi? Czy wolisz działać tam sama?- zapytał Jan Wasilijewicz.
- Poradzę sobie sama. - odparła pewnie.
- Więc…- spytał zadziornie gdy już dotarli do willi.- Masz ochotę dać się porwać do mego łóżka teraz, czy odwiedzisz mnie dopiero po kolacji?
- Myślę, że potrzebuję odetchnąć... i umyć się. - odparła z uśmiechem. - Poza tym może faktycznie wyślesz jakiegoś służącego do siedziby tego księgowego, żeby wybadał co z Gabrielą?
- Zgoda… a ty umyj się. I zrób się na bóstwo, by znów wzbudzić we mnie… szaleńcze pożądanie, gdy cię tylko zobaczę. - wymruczał całując delikatnie płatek uszny Carmen.
- Obawiam się, że to nie będzie wyzwaniem. - zachichotała i pokazała mu język, rozstając się z mężczyzna na korytarzu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-06-2017, 09:42   #43
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Powolnym krokiem, w nieco przykusym satynowym szlafroczku, Carmen szła w kierunku pokoju Jana. Dlaczego miała na sobie ten strój? Jak się okazało, innych tu nie mieli. Trzeba było przyznać, że zarówno willa Orłowa, jak i służba udowadniały, iż opowiastki o zepsuciu moralnym rosyjskich arystokratów wydawały się prawdziwe.

Pokój Orłowa był nieco dalej od pokoi gościnnych i… drzwi do niego były znacząco większe. Jak do komnat książęcych.
Carmen zapukała zdecydowanie, starając się przezwyciężyć onieśmielenie. Prawdą jednak było, że miała powód, by się tu znaleźć - i nie chodziło tylko o figle z przystojnym Rosjaninem - co sobie powtarzała w myślach - lecz o to, czy udało się odnaleźć Gabrielę.

Nikt nie odpowiedział na jej pukanie. Słyszała jakieś głosy za drzwiami, ale nie potrafiła określić do kogo należą ani słów zrozumieć. Postanowiła więc poczekać... z nieelegancko przyciśniętym uchem do drzwi, by spróbować wyłowić jakieś szczegóły.
- Masz złociutkie… rączki… uważaj… deli.. moja piękna… postaraj się.- łatwo było wyłapać odgłos i słowa Rosjanina. Trudniej… szczebiocącej po rosyjsku kobiety.- … musisz się pospiesz… wolałbym… nie było, gdy… gotów.

Carmen zamknęła oczy na moment tak, jak robiła przed skokiem. To co słyszała było wskazujące na... Przełknęła ślinę. Chciała mieć pewność. W końcu mogła źle usłyszeć, albo zrozumieć. Chciała więc wiedzieć nawet za cenę bólu. Zdecydowanym gestem nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Orłow siedział w fotelu… blondwłosa ślicznotka siedziała na nim chichocząc. Siedziała z brzytwą i goliła mężczyznę powolnymi ruchami, starannie usuwając zarost.
- Pospiesz się moja słodka Nataszo… muszę wyglądać odpowiednio… przystojnie.- mruczał Jan Wasilijewicz trzymając rączki grzecznie przy sobie i nie widząc wchodzącej Carmen.
Ta zaś miała ochotę rzucić się mu na szyje, ale że mogło się to zakończyć katastrofą, z psotnym uśmiechem przysiadła na pobliskim fotelu, gestem palca na ustach nakazując dziewczynie milczenie.
- Szczęśliwa ta pani dla której tak się pan poświęca.- wyszczebiotała po rosyjsku Natasza, również odpowiadając uśmiechem. - Pewnie bardzo ładna...
- Ładna… ale ma w sobie coś więcej. Co prawda bardziej golę się dla… tego snoba Pawłocyna. Niemniej równie dobrze mogę i dla niej przy okazji. Poza tym… ma w sobie coś co inne nie mają.- dał mocnego klapsa w pupę Nataszy. - A ty skup się na goleniu, a nie na świergotaniu. Wolałbym żeby wchodząc tu znalazła mnie w bardziej interesującej pozycji.
- Jak wiele byś za to dał? - spytała spokojnie Carmen, siedząc wygodnie w fotelu naprzeciwko.
- Jak długo tu… jesteś? - w głosie Orłowa były nutki paniki.
- Tajemnica zawodowa. - odparła wesoło Angielka, po czym dodała - Ale tego klapsa widziałam.
- Bo powolna jest… i to z pewnością czyni to z premedytacją.- burknął Rosjanin i dodał zadziornie.- Też chcesz klapsa?
- Ale wiesz, że mogę oddać? - zapytała Carmen, śmiejąc się już otwarcie. Po chwili jednak spoważniała - Chciałam się dowiedzieć, czy Gabriela się znalazła. W tym wielkim domiszczu to nawet mogłybyśmy tydzień nie spotkać.
- Przesłała wieści, że nie wróci na noc. Ugrzęzła w sprawozdaniach finansowych.- wyjaśnił Orłow pozwalając Nataszy dokończyć golenie.
- Hmmm to pewnie przystojne się te sprawozdania okazały. - skomentowała Carmen, przyglądając się pracy Nataszy.
- Niekoniecznie.- stwierdził ironicznie Orłow. - Nawet nie wiesz jak ciężkie są do strawienia tabelki z liczbami.
Kolejnym klapsem przegonił Nataszę z siebie i podszedł do miski z wodą, by obmyć twarz.
- On zawsze tak traktuje służbę? - zapytała Carmen dziewczynę, przyglądając jej się ciekawie.
- Tylko tę ładną… majordomusowi klapsa jeszcze nie dał.- zażartowała Natasza i oberwała rzuconym w nią ręcznikiem. Po czym z chichotem uciekła z komnaty, podczas gdy Orłow mruknął pocierając twarz wodą kolońską.- Strasznie bezczelne są te młodziutkie.
- Takie widać lubisz. - odparła agentka, opierając twarz na dłoni i przyglądając się mężczyźnie - Pawłocyn to ten wasz ambasador?
- Taaaa...karierowicz z mieszczańskim rodowodem i przyszywanym szlachectwem.- ubrany jedynie w czarne spodnie Orłow prezentował dziewczynie widok swych gołych pleców, a potem nagi tors. Uśmiechnął się wesoło i ruszył do drzwi, by je zamknąć.
- Obawiasz się bardziej, że ktoś przyjdzie, czy że ja ucieknę? - zapytała Carmen, śledząc jego ruchy i podziwiając grę twardych mięśni pod skórą, gdy się przemieszczał z wdziękiem pantery po pokoju.
- Właściwie… to… wolałbym, żeby nikt mi nie przeszkadzał.- odparł z łobuzerskim uśmiechem Orłow podchodząc powoli do dziewczyny.- Teraz gdy mam cię w swoim pokoju, zamierzam w pełni rozkoszować się każdą chwilą z tobą. Żałuję nieco, że… cóż… nie miałem okazji pokazać ci się w bardziej… okazałym stylu, ale cóż... najważniejsze że jesteś.
- Tak bardzo chcesz mi się przypodobać? - dziewczyna obserwowała go, rozważając czy powinna wstać, czy siedzieć niewzruszona dalej. Na razie wybrała tę drugą opcję.
- Dlaczego by nie? - mruknął Jan Wasilijewicz. - Lubię jak patrzysz na mnie łakomym wzrokiem. -
Kucnął przed dziewczyną i wziął między palce jej podbródek. I nachylił się by delikatnie ją pocałować. - Brzydal by cię nie rozpalał.
- To zależy co rozumiemy pod pojęciem brzydala... mój pięknisiu. - odpowiedziała, patrząc mu w oczy - W sumie lubię cię z kilkudniowym zarostem - przyznała.
- No cóż…. odrośnie mi. - mruknął mężczyzna czule całując czubek nosa Carmen. Trzymając ją za podbródek odchylił głowę jej w bok, by kolejnym muśnięciem ust pieścić jej policzek, a potem musnąć ucho czubkiem języka. - Co jeszcze… lubisz?
Westchnęła, przymykając powieki. Powoliła sobie na rozkoszowanie się tymi drobnymi czułostkami.
- Co jeszcze... - powtórzyła cicho, po czym odpowiedziała - Lubię gdy masz dłuższe włosy... nawet rozwichrzone. To pasuje... do Twojego wzroku. I tego jak się ruszasz. Lubię patrzeć jak chodzisz. Szczególnie gdy jesteś nagi. - zamruczała odruchowo - Lubię jak na mnie patrzysz. Jak zawsze patrzyłeś... nawet gdy byłeś na mnie wściekły... widziałam, że mnie pragniesz.
-To coś więcej.- druga dłoń mężczyzny przesunęła się po kolanie Carmen wślizgując pod jej szlafrok.- Jest coś w tobie… coś wyjątkowego… coś czego nie ma żadna inna. Coś nieuchwytnego. Nie wiem co to.
- Możesz poszukać... - rzuciła prowokacyjnie, rozkładając ręce w geście bezradności.
- Dobry pomysł.- uśmiechnął się Orłow i jego dłonie wylądowały na wiązaniu szlafroka dziewczyny powoli biorąc się za uwalnianie jej od niego.
Przeciągnęła się leniwie, najwyraźniej nie zamierzając się opierać. Jan znał ją jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że kobiecie może się odwidzieć granie grzecznej dziewczynki i jeśli tylko on opuści gardę... Musiał cały czas kontrolować sytuację, choć w obecnej chwili Carmen wyglądała jak słodki, niewinny kociak.
Co jednak nie było łatwe w tej chwili. Jak miał kontrolować sytuację, skoro nad sobą ledwo panował. Władczo rozchylił poły szlafroku (choć nie na tyle by ujawnić co kryło się pod nim) i ustami muskał jej obojczyki, mrucząc.- Pokaż mi… jakie niespodzianki dla mnie przygotowałaś.
- Więc usiądź. - odpowiedziała, ocierając się policzkiem o jego włosy. Nie był chętny, lecz wiedząc, że czeka go nagroda, wykonał polecenie akrobatki. Ta zaś wstała i patrząc mu w oczy zaczęła powoli rozplątywać pasek szlafroka. Na jej policzkach pojawiły się przy tym delikatne rumieńce. Nie była pewna czy jej wybór będzie odpowiadał również Orłowowi. Jako artystka cyrkowa zazwyczaj nosiła bieliznę w krzykliwych kolorach z mnóstwem kokardek i ozdób. Nie chciała jednak traktować Orłowa jak zwykłego obserwatora show. Zdecydowała się więc na komplet, który kiedyś kupiła u londyńskiej krawcowej, lecz tak naprawdę nigdy nie miała okazji, czy raczej nie chciała go nikomu pokazywać. Aż do teraz.
Powoliła, by szlafrok zsunął się z jej ramion wprost na ziemię, odsłaniając finezyjne cudo.

[media]http://s2.ifotos.pl/img/905bb873f_aqexpna.jpg[/media]

Carmen przeciągnęła się powoli, obserwując reakcję swojego widza.
Mężczyźnie oczy zaświeciły, jak u wilka. Rosjanin pożerał ją wzrokiem… i to niemal dosłownie. Przyglądał się jej z zapartym tchem, zaciskając dłonie na pościeli łóżka, na którym siedział.
- Chodź do mnie… - miało zabrzmieć władczo, a zabrzmiało błagalnie.
Uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi, po czym zbliżyła niespiesznie, kołysząc przy tym biodrami. Gdy stanęła naprzeciwko, oparła nogę o łóżko, tuż przy boku Orłowa i pochyliła się nad nim.
- Podoba ci się? - zapytała, prezentując wycięcie dekoltu tuż przed jego oczami.
- To głupie… pytanie. Wiesz dobrze, że z jednej strony nie mogę oderwać od ciebie wzroku… a z drugiej pragnę cię rzucić na łóżko i posiąść... A nie powinienem. Jesteś zbyt śliczna, zbyt wyjątkowa, zbyt… cudowna w tej chwili, na tak ostre traktowanie. Powinienem dla odmiany cię wielbić.- mruknął wodząc palcami po jej stopie i łydce. Odetchnął głęboko.- Jestem rozdarty przez ciebie.
- Biedactwo... - wymruczała, gładząc go po włosach. Najwyraźniej jednak nie zamierzała pomóc mu w tej walce, czerpiąc satysfakcję z jego niezdecydowania.
- Jesteś jak piękna figurka z chińskiej porcelany. Aż boję się dotknąć cię…- skłamał bo przecież jego palce wodziły po jej udzie i łydce masując skórę przez pończoszki. A druga dłoń masowała powoli zwisające kusząco piersi akrobatki, niczym ciężkie owoce prowokujące do zerwania.
Były to jednak pieszczoty bardzo subtelne i delikatne. Jakże odmienne od ich dzikich figli.
- Cóż w takim razie... - zaczęła mówić, powoli wspinając się na łóżko i... przechodząc na czworakach obok Jana, by położyć się na miękkich poduszkach - Czas spać... prawda?
- Jesteś straszna…- jęknął jej kochanek i wcale nie zamierzał dać jej zasnąć.
- Jesteś straszna… i piękna... - wymruczał gdy poczuła jego język na swych pośladkach wodzący zachłannie i masujący ciało przez materiał stroju.- Bardzo piękna, wiesz?
- Może za bardzo? - droczyła się z nim, unosząc nieco biodra i napinając pośladki - Może... warto to piękno trochę skalać?
- Klęknij i wypnij pupę… może oprzesz się o ścianę… co…- wymruczał i oderwał się od pieszczot jej ciała. Słyszała rozpinaną sprzączkę od pasa. Orłow szykował się do kalania i już wcześniej zauważyła, że miał… czym kalać. Był gotowy.
- Hmmm... nie. - odparła z rozbawieniem, jednocześnie kręcąc pupą.
Orłow dał mocnego i głośnego, acz mało bolesnego klapsa w wypięty pośladek dziewczyny. - Drażnisz się ze mną.
Krzyknęła cicho, trochę bardziej na pokaz niż faktycznie z bólu. Obróciła się na bok i spojrzała na Orłowa z udawanym wyrzutem.
- Ja, mój panie? Nie śmiałabym…
- Wiesz dobrze że nie to nieprawda…- burknął Rosjanin i obrócił ją na plecy. Pocałował czule w usta i szyję i dekolt.- … chcesz żebym znów… stracił nad sobą kontrolę.
- Zależy... czego ty chcesz? - zapytała, gładząc jego ramię - Dziś nie będę uciekać, nie będę się obrażać. Jestem twoja. Możesz mnie wielbić. Możesz też zerwać ze mnie ubranie i posiąść jak... służkę. Co tylko zechcesz... mój panie. - wyszeptała, po czym delikatnie przygryzła jego wargę, gdy zbliżył usta.
- Zostań tylko w pończoszkach… boję się, że rzeczywiście bym z ciebie zerwał… a zbyt ślicznie wyglądasz, by to zniszczyć.- mruknął potulnie Orłow całując szyję Carmen.- Zacznę od wielbienia twego nagiego ciała… póki jeszcze mam nad sobą kontrolę.
W odpowiedzi dziewczyna tylko skinęła głową i uniosła się lekko, by rozpiąć stanik. Zdejmowała go irytująco powolnymi, płynnymi ruchami. A gdy wreszcie się go pozbyła, spojrzała na Jana Wasilijewicza niewinnie.
- Pomożesz mi z majteczkami? - poprosiła.
- Tak…- jego dłonie drżały, gdy wodził palcami po jej brzuchu. Nie przeszkadzała mu jej opieszałość. Wyraźnie delektował się każdym jej gestem, każdym odsłanianym przez nią sekretem.
- Drżysz... - zauważyła ze zdziwieniem. Wielki, rosyjski casanova drżał z napięcia przed nią. Czy mogła liczyć na lepszy komplement?
- Walczę ze sobą… - warknął poirytowany tym, że to zauważyła.
- Tylko ich nie rozerwij... - powiedziała, kryjąc rozbawienie, gdy niepewnie chwycił jej majteczki i zaczął ściągać z jej bioder.
- Postaram się…- rzeczywiście zsuwał z niej powoli i ostrożnie. Równie długo, jak ona odkrywała przed nim swe krągłe piersi. Tyle że nie robił tego z premedytacją jak ona.
Gdy to zrobił, uniosła zgrabne nóżki do góry, krzyżując łydki.
Uwolniwszy ją od drugiego kawałka bielizny, Orłow nachylił się i Carmen poczuła muśnięcia jego języka tuż pod podwiązkami koronek, a potem schodzące w dół, do splecionych razem ud… niżej pomiędzy pośladkami.
- Połóż się wygodnie i… pokaż mi gdzie lubisz mój dotyk i pieszczoty… najbardziej.- usłyszała. Rzeczywiście planował ją wielbić.
Carmen poczuła chęć, by jeszcze bardziej mu to utrudnić. Zamiast wykonać polecenie, usiadła przed nim, chwyciła jego dłoń i nakierowała palce na swoją wilgotną już muszelkę.
- Zgadnij. - rzuciła zadziornie.
- Nie przypominam sobie, by moje służki były takie… uparte. Może powinienem dać ci parę klapsów na pupę.- zażartował klęczący na czworaka Orłow, któremu nic nie zwisało… ku zadowoleniu akrobatki. Musiał bardzo jej pragnąć. Póki co jedna usta agenta przylgnęły do piersi dziewczyny delikatnie ją kąsając i ssając szczyt. Jego dłoń kierowana przez Brytyjkę zajęła się powolną pieszczotą jej intymnego zakątka.. zanurzając palce w głąb jej kobiecości. Męskie palce… twarde w odbiorze i większe, dawały akrobatce inne doznania, niż te które mogła dostarczyć sobie sama. Wszystko to potęgowała świadomość, że Orłow się stara… że nie jest dla niego tylko ładnym tyłeczkiem do przelecenia. Inaczej po prostu wziąłby ją tak jak ma na to ochotę. Od razu i bez tych… wszystkich pieszczot.
Pojękując cichutko, mówiła mu bez słów o tym jak to docenia i jak jej dobrze. Miała jednak ochotę na więcej i tak jak sam Jan, gdy jej temperament został uwolniony, przypominała raczej dzikie zwierze niż misterną kochankę.
Widok mężczyzny, pieszczącego jej piersi, mukającego raz po raz jej sutki języczkiem i ssącego je na przemian, wywoływał zawstydzenie, ale i podniecenie. A to, co dodatkowo wyprawiały w jej wnętrzu jego palce sprawiało, że coraz ciężej jej samej było zachować kontrolę. Palcami wczepiła się rozpaczliwie w jego włosy.
- Mocniej... - poprosiła cicho.
Orłow zaczął więc mocniej pieścić jej piersi, kąsając delikatnie i liżąc lubieżnie. Pomagał przy tym sobie drugą ręką napierając na ciało Carmen ciężarem swego ciała. I palcami sięgał głębiej w jej bramę kobiecości. Mniej subtelnie, a bardziej brutalnie rozkoszując się miękkością kochanki.
Dziewczyna poczuła jak świat wiruje jej przed oczami. Jej biodra rozpaczliwie dociskały się do dłoni Rosjanina, gdy nagle jej ciało wygięło się w łuk. Carmen doszła gwałtownie, obwieszczając to krzykiem.
Jan popchnął ją na łóżko i władczo rozchylił jej nogi… uśmiechając się łobuzersko przyłożył twarz do jej podbrzusza i sięgnął językiem do jej mokrego zakątka, dając wyraźnie jej znać, że nie zamierzał zakończyć tych słodkich tortur na jednym razie.
Ona zaś czując jego usta, które nie pozwalały opaść temperaturze doznań, wiła się i próbowała uciec przed słodką torturą, choć za każdym razem, gdy język kochanka znajdował się w niej, witała go słodkim westchnieniem zadowolenia.
- Potworze... nie męcz mnie... - z trudem formułowała zdania.
Orłow jeszcze kilka razy sięgał językiem do jej rozpalonego zakątka, po oderwał usta i uśmiechnął się łobuzersko.- Położysz się na boku i będziesz posłuszna?
W odpowiedzi fuknęła na niego, ale gdy znów sięgnął do jej groty ustami, powiedziała:
- Tak! Tylko mnie tak nie dręcz…
Odsunął się od niej… z rozgorączkowanym spojrzeniem pełnym pożądania. Czekał przyglądając się niej. Spięty niczym drapieżnik gotowy do skoku.
Wciąż drżąc jeszcze, wykonała jednak jego polecenie, kładąc się na boku.
- Tak pan sobie życzy? - zapytała, udając usłużność.
- Tak… sobie życzę…- wymruczał kładąc się na boku, tuż za nią. Słyszała jego szybki oddech, poczuła jak wsuwa dłoń między jej uda i władczo unosi jej nogę, by odsłonić jej bramę kobiecości.
I zaczął podbój. Poczuła jak ją zdobywa… jak wypełnia swą obecnością jej zmysły. I rozpoczął szturmy… mocne, gwałtowne i brutalne. To był podbój jej ciała, bez delikatności, bez subtelności. Brał ją w posiadanie, jakby była jego służką… więcej… jakby była niewolnicą jego, która istnieje po to by dawać mu rozkosz.
Nawet delikatne pocałunki na jej szyi i nie pozwalały zmyć tego wrażenia, ale… czyż właśnie nie tego pragnęła?
Brał ją tak mocno, że sama nie była pewna czy bardziej szlocha z bólu, czy jęczy z rozkoszy, jaką jej dawał. Wiedziała, że oboje nie są normalni. Ich sposób życia sprawiał, że ich apetyty były jeszcze większe. A odnaleźli się właśnie dlatego, że potrafili nie tylko je zaspokoić, ale i zrozumieć.
- O taaak... - jęknęła, czując, że zbliża się do kolejnego przypływu orgazmu. Sama oparła nogę na biodrze mężczyzny i chwyciła dłonią jego dłoń, przyciągając ją do ust. W takt mocnych ruchów bioder Rosjanina, Carmen pieściła jego palec wskazujący ustami - liżąc go, ssąc i gryząc lubieżnie.
Orłow kąsał delikatnie szyję dziewczyny, by odpowiedzieć na jej pieszczoty. Było to przyjemne, ale i tak większość doznań, płynęło do Carmen z podbrzusza. A były to silne doznania, gdyż Rosjanin nie oszczędzał jej. Całe pożądanie przekuwał w gwałtowne ruchy bioder wprawiające w ruch całe wijące się ciało na pościeli.
Gdyby ktoś spojrzał na nich z boku, mógłby pomyśleć, że Brytyjka faktycznie jest ofiarą w tej relacji. Nic jednak bardziej mylnego. Dziewczyna doszła po raz drugi, drżąc na całym ciele niby w febrze i ściskając w sobie męskość Orłowa, co było dlań dodatkowym bodźcem.
Była w tym słodką kwiatową pułapką na owada. Niewinną z pozoru i delikatną, ale pułapką w którą ów owad wpada. Tak jak Orłow… tkwiący żądełkiem w kwiatuszku. I jej rozkosz przeszła drżeniem przez jego ciało doprowadzając go do spełnienia, po którym zachłannie przycisnął Carmen wędrując ustami po jej uchu i odpoczywając po tych gwałtownych figlach.
- Nie myśl że to koniec…niech tylko złapię oddech.- wymruczał Rosjanin cicho.
- Mówisz o tej nocy... czy w ogóle... - chciała chichotać, ale sama była jeszcze zbyt rozdygotana po przeżytym szaleństwie. Otuliła się za to w pasie jego ręką.
- I o tym… i o tym… Uważaj w przyszłości, bo jak cię wtedy złapię… rozerwę ci majtki…- “pogroził” jej cichym zmysłowym pomrukiem. - I wykorzystam sytuację. Pewnie nie dbając ani o miejsce, ani o czas.
- Weź nie mów mi takich rzeczy, bo znów się podniecę. - odparła, bezczelnie ocierając się o niego pośladkami.
- Carmen… a co ja mam powiedzieć… pobudzasz mnie… bardzo. To szalona obsesja… zaraz i tak znów… wezmę… cię.. i znów i znów… aż zabraknie nam sił.- wymruczał cicho Orłow delikatnie wodząc ustami po jej szyi. - To szaleństwo… dobrze wiesz. Nawet zapanować nad sobą nie potrafię. By pokazać ci że nie jesteś…. tylko rozrywką, słodkim ciałem do wykorzystania. Że widzę, w tobie coś więcej.
- Dlaczego uważasz, że poskramianie własnej natury miałaby być dla mnie dowodem uznania? - obróciła głowę by spojrzeć na niego pytająco, po czym dodała - Nie przerażasz mnie. Jesteśmy pod tym względem... podobni.
- Bo nie można ciągle… pozwalać sobie na to.- cmoknął usta Carmen delikatnie. - Może i nie przerażam, ale chciałabyś bym.. znów cię wziął teraz. A potem jutro podczas śniadania, znów i znów… sama narzekałaś, gdy wróciłem, że cię dręczę.
Dziewczyna obróciła się do niego i przytuliła, dłonią gładząc ogolony policzek.
- A jeśli powiem, że ja po prostu lubię narzekać? - zapytała z szelmowskim uśmiechem.
- Jesteś pewna, że chcesz ryzykować? Następnym razem mogę nie czekać, aż Natasza wyjdzie i posiąść cię przy niej…- szepnął zadziornym tonem Orłow.- Jestem osobnikiem całkowicie zdeprawowanym moralnie. Byłem w Wenecji przez kilka gorących wakacyjnych okresów.
Roześmiała się radośnie.
- Zapominasz, że jeśli będzie mi się nie podobać... lub po prostu będę mieć taki kaprys, to mogę ci uciec. - powiedziała, dając mu prztyczka w nos - Opowiedz mi o Wenecji... - poprosiła.
- Urządzają tam przyjęcia. Z maskami i płaszczami i pseudo-religijnym bełkotem, rangami wtajemniczenia, masońską tematyką…- dłoń Rosjanina pochwyciła pierś Brytyjki masując ją powolnym ruchem. Rozkoszował się miękkością jej ciała ściskając ją lekko.-... Cała ta pretensjonalna jest przykrywką dla wyuzdanych grupowych orgii, ze wszystkimi możliwymi przystawkami jakie potrafisz sobie wyobrazić. Bliźniaczki na przykład… zarówno zwyczajne, jak i syjamskie. A one to tylko czubek góry lodowej. Oczywiście takie przyjęcia wymagają odpowiedniej rangi towarzyskiej, odpowiednich znajomości i bogactwa. -
- A jednak wciąż potrafisz się zadowolić zwykłą dziewczyną z angielskiej prowincji... - mrugnęła do niego, zaś jej palce dotknęły delikatnie jego biodra, smyrając je przyjemnie.
- Carmen... igrasz z ogniem.- ostrzegł Rosjanin zacisnął mocniej dłoń na piersi dziewczyny i ugniatał ją żarliwie, jakby starając się w ten sposób uwolnić ogień który w nim budziła samym tylko dotykiem swych palców i krągłymi pośladkami przylegającymi zbyt blisko jego ciała, by Orłow mógł być na nie obojętny.
- Ale o co chodzi? - udawała niewiniątko - Przecież prawdę mówią. Może nie jesteś moim pierwszym mężczyzną, ale jesteś pierwszym kochankiem. Kimś z kim to robię dla przyjemności. Przy tobie więc jestem prawie jak dziewica. - zachichotała, ześlizgując się palcami na jego pośladek i wbijając w niego lekko pazurki.
- Nie chodzi o to co mówisz… tylko co robisz…- ukąsił delikatnie ramię dziewczyny.- Za łatwo tracę przy tobie głowę. Zwłaszcza teraz gdy jesteś tak apetycznie blisko.
- Nie rozumiem... - grała dalej - To ci przeszkadza? - podrapała zmysłowym ruchem jego pośladek.
-Nie… - skłamał cichutko Orłow i jego dłoń ześlizgnęła się z jej piersi w dół, między jej uda.
- Chcesz mnie… dosiąść?- skapitulował.
- Moooże... jeśli ładnie poprosisz. - cmoknęła go w nos.
- Całkiem bezczelna z ciebie służka…- mruknął Orłow wodząc palcami między udami dziewczyny.
- Tak mnie ułożyłeś... - odpowiedziała, zaciskając mocniej uda. Jej palce wciąż smyrały jego pośladek i udo.
- Powinienem się bardziej postarać, przy układaniu. Obiecuję, że wezmę cię kiedyś z zaskoczenia… i nie dam ci okazji ni uciec, ni odmówić.- wyszeptał jej do ucha próbując poruszać palcami dłoni na której zacisnęła swe uda. - Byli jacyś inni warci zapamiętania w twym życiu?
Jednak mimo drobnej budowy uda akrobatki były wyćwiczone i gdy je zacisnęła, czuć było grę stalowych mięśni pod skórą.
- A czemu cię to interesuje? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, szczerze zaintrygowana. Dotychczas Orłow nie interesował się jej przeszłością. W ich fachu mogło być to źle odebrane. A jednak teraz postanowił zapytać…
- Ty mnie zapytałaś o Wenecję…- wymruczał jej do ucha Orłow.- Poza tym potrzebuję odciągnięcia uwagi, by nie rzucić się na ciebie jak dzikus.
Przytulił się do niej bardziej, dając akrobatce odczuć twardy dowód jego podniecenia. Agent odzyskał już wigor.
- Słuszna uwaga. Jest mężczyzna, który w sumie stał się powodem dla którego zerwałam z życiem szlachcianki i uciekłam do cyrku. - powiedziała poważnie - Ale nigdy z nim nie... no wiesz.
- Nie chcę pytać o bolesne sprawy… tylko…- cmoknął czubek nosa dodając żartobliwie.-... o tych, którzy potrafili sprawić ci przyjemność. Żebym wiedział od kogo ma być lepszy w łóżku. I spojrzał w oczy dziewczynie.- Żadnych smutnych tematów tutaj.
- Kobiety też się liczą? - zapytała z lekkimi wypiekami na twarzy, znów przypominając sobie o Aishy. Choć tęsknota za jej pieszczotami nie była już tak intensywna, nie teraz, gdy miała przy sobie mężczyznę, który budził w niej pożądanie już od dawna, poczuła gorąco na myśl o specyficznej grze, jakiej doświadczyła, będąc instrumentem w rękach pięknej Arabki.
- Nie jestem tak śliczny i tak mięciutki…- nachylił głowę i musnął ustami nagi biust Carmen. - Proszę… dosiądź mnie.
Uśmiechnęła się zwycięsko, po czym delikatnie popchnęła go lekko, by ułożył się na plecach. Powoli, niczym skradający się kociak, wdrapała się na mężczyznę. Zwisając nad nim, przeciągnęła się prowokująco, po czym językiem przejechała po jego policzku.
- Poproś bardziej... - znów zaczęła go drażnić.
- Błagam…- szepnął cicho i pogłaskał dziewczynę po policzku.
Carmen spojrzała na niego nieufnie. Kiedy ten Rosjanin tak chętnie zaczął się jej słuchać? Musiała jednak przyznać, że sama ma ochotę, by znów poczuć go w sobie. Ujęła więc jego gorącą lancę w dłoń i niespiesznie sprowadziła do swojego wnętrza, sycząc przy tym cichutko.
- Faktycznie... nie jesteś mięciutki... - szepnęła.
- Za to ty...- odparł z uśmiechem Orłow rozkoszując przyjemnie otulającym doznaniem, jakim była siedząca na nim dziewczyna. Wodził palcami po jej biodrach, pośladkach udach i patrzył pożądliwie na jej krągłe piersi i rozpaloną emocjami twarz Brytyjki.
Tymczasem, gdy przywykła na nowo do jego obecności w sobie, Carmen zaczęła płynnie poruszać biodrami, ujeżdżając kochanka dostojnym kłusem. Oparła dłonie na jego szerokiej piersi i wyprostowała plecy, pozwalając tym samym podziwiać mu swoje piersi raz za razem podskakujące w takt ruchów.
- Skoro masz doświadczenia... jak ta Wenecja... może to ty... chciałbyś czegoś więcej? Czegoś mnie... nauczyć? - zapytała, lekko zdyszana.
- W tej chwili… ciężko.. mi… myśleć…- czuła jak jego dłonie zaciskały się na jej ciele, a choć sama narzucała tempo, to również ona odczuwała efekty. Tą obecność kochanka w sobie… twardą i nieustępliwą, rozpalającą zmysły.
- Nikt nie mówił... że będzie łatwo - odparła przyspieszając tempa i unosząc coraz wyżej pośladki, żeby nabijać się z rosnącą mocą, co obwieszczała krótkimi, rozgorączkowanymi krzykami.
- Carmen… chcę… ciebie…tak mocno… pragnę…- z jego ust wyrywały się słowa, ale nie wydawało się, że był w stanie mówić składnie. Zaciskał palce i podziwiał widoki, pozwalając akrobatce doprowadzić ich oboje na szczyt ekstazy.
- Mocno... taaak. - to słowo podchwyciła i zaczęła jeszcze szybciej galopować, orając paznokciami skórę na piersi Orłowo. - Mocno... - powtórzyła, patrząc na niego na wpół przytomnie. Coraz bardziej rozpalona pożądaniem i doznaniami rozkoszy, niemal czuła dłonie na swych piersiach, kobiece dłonie… usta pieszczące jej szyję, gdy zmysłowo wiła się na kochanku galopując na nim ku ekstazie. Oczywiście Aishy nie było tutaj… to było tylko złudzenie zrodzone z chwili pożądania i wspominania Arabki przed chwilą. To było tylko delikatne złudzenie, ale dodawało żaru do i tak już rozpalonej sytuacją Carmen. Przez chwilę poczuła wyrzut względem siebie. Co się z nią stało? Nie dość, że została kochanką rosyjskiego agenta, to jeszcze marzyła o trójkącie z arabską czarownicą?!
Nim jednak zdążyła złapać się tej myśli, jej umysł zalała fala rozkoszy. Krzyknęła rozdzierająco, dociskając się do kochanka i pozwalając unosić jego biodrom.
Galop dwójki splecionych i pokrytych potem trwał jeszcze chwilę. Po czym zabrakło obojgu słów i oddechu więc… leżeli spleceni razem. Dopiero po chwili Orłow odezwał się cicho.
- Nie jestem pewien czy cokolwiek z Wenecji by ci się podobało. Tam wiele nauczyć się nie można było. Wiele nowych doświadczyć wrażeń, wiele przeżyć… ale niczego nauczyć.
Leżąc na jego gorącej piersi, Carmen podniosła lekko głowę, by nań spojrzeć. Delikatnym gestem odgarnęła kosmyk włosów z jego czoła.
- A jednak tam pojechałeś. Coś cię skusiło. Coś, co jest częścią ciebie. Jestem ciekawa tej strony po prostu. - szepnęła.
- A czemu miałbym się nie skusić? Młody i spragniony nowych doznań, zanurzenia się w świat wyuzdanych zabaw erotycznych… czemu miałbym nie chcieć. Nie byłem wtedy grzecznym aniołkiem Carmen.- pogłaskał ją czule po pośladku.
- A teraz jesteś? - zapytała z rozbawieniem, opierając podbródek na dłoniach.
- Mniej samolubny… mam nadzieję.- wymruczał Orłow wodząc leniwie palcami po plecach i pośladkach dziewczyny.
Dziewczyna powoli zsunęła się na bok i rozprostowała zdrętwiałe ciało, przeciągając się.
- Mam iść spać do siebie? - zapytała nagle.
- A chcesz?- wymruczał Orłow tuląc do siebie Carmen.- Rano też będę miał ochotę.
- Pytałam o twoje pragnienie. Ale jeśli nie masz takowych... - zaczęła zsuwać się na skraj łoża.
- Przestań…- pochwycił ją władczo i przyciągnął do siebie.- Wiesz dobrze jakie mam.
- Wiem, ale chcę byś to powiedział. Chcę byś nie bał się mówić... przynajmniej o swoich pragnieniach. I wspomnieniach. Dla ciebie pewne rzeczy może są brudne czy... niewarte uwagi, ale one są częścią ciebie. A ja nie chcę patrzeć na ciebie przez pryzmat... - chwilę szukała słowa - własnego wyobrażenia. Chcę widzieć cię takim jakim jesteś. I gdy ktoś powie mi że jesteś babiarzem czy potworem... będę znała prawdę, a nie czuła się zaniepokojona... eh, przepraszam. Gadam głupoty. Jakby coś z tego miało być. - westchnęła, patrząc w sufit.
- Jeśli będzie uśmiech na twojej twarzy… to będzie warto…- uśmiechnął się Orłow tuląc do siebie dziewczynę.- Kolejnej nocy też chcę byś przyszła do mnie w samej bieliźnie. Naprawdę zachwycająco wyglądasz. Jak dzieło sztuki.
- To chyba będę musiała wybrać się na jakieś zakupy, bo niedługo zabraknie mi nowego wzornictwa. - uśmiechnęła się.
- Weź kogoś ze służby… i książeczkę czekową od majordomusa. Nie będziesz pierwszą która wykorzystała moją słabość do spódniczek i nakupiła sobie bielizny.- rzekł kochanek Carmen zaborczo tuląc Brytyjkę, by znów nie wpadła na pomysł oddalenia się z łóżka i jego objęć.- Choć po prawdzie, pozwalałem się wykorzystywać, bo to konto ojczyma grabiły zakupami.
- Wiesz, że mnie teraz obrażasz? Mimo wszystko nie jestem jedną z twoich kochanek. - powiedziała Carmen, zerkając na niego przez ramię. Nie była zła, lecz poważna - Jeśli chcesz by nosiła bieliznę od ciebie, sam mi ją kup. Jak zauważyłeś, mam dwie prace, arystokratyczne korzenie i stać mnie na wykupienie całej dzielnicy krawieckiej. - oświadczyła dumnie, choć było to lekką przesadą.
- Ale jeśli kupisz sama, lub ja kupię… to nie wnerwimy mojego ojczyma. Nawet nie wiesz jak miło mi czyta się jego listy pełne wyrzutów i narzekań.- cmoknął jej czoło delikatnie. - Sama chciałaś szczerości i pragnień moich.
- Nie powiedziałam jednak, że będę je spełniać. - pstryknęła go w nos - Nie chcę brać w tym udziału. Ot co.
- No tak… ze związaniem rączek też były kłopoty o ile dobrze pamiętam.- zaśmiał się cicho Orłow i spojrzał na Carmen z błyskiem w oku.- Cóż… może coś jeszcze wymyślę, potem.
- Mhmmm... - wymruczała agentka, układając się do snu przy jego boku. Chwilę jeszcze rozmawiali o planach na jutro, choć oboje byli potężnie zmęczeni. Toteż nie minęło wiele czasu, gdy przytuleni zasnęli oboje.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-06-2017, 20:24   #44
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Zapach kadzideł i egzotyczna muzyka pobudzały jej zmysły. Szła posłusznie za swoją panią, z obróżką na szyi i naga. Była niewolnicą. Była wyszkolona, by spełniać kaprysy swej pani.
Była szczęśliwa mogąc jej służyć i oddawać swe ciało jej przyjemności. Wpatrywała się z oddaniem w jej ciemne pukle włosów, gdy szły przez targ. Wiedziała że jej nagość przyciąga spojrzenie i czuła wstyd. Ale obroża na szyi wskazywała wszystkim do kogo należy. I nikt nie śmiał jej tknąć. Szły po schodkach do komnat jej pani, a ona odczuwała coraz większe podniecenie. Wiedziała że będzie musiała błagać o pozwolenie służenia jej swym ciałem, żebrać o rozkosz. Przywykła do tego. Lubiła to. Pragnęła. Weszła za nią na komnaty, a wtedy jej Pani odwróciła się uśmiechając promiennie. Jej Pani - Aisha.
Carmen obudziła się nagle unosząc do pozycji siedzącej i rozglądają w przerażeniu. Dopiero po chwili zauważyła śpiącego obok siebie mężczyznę. Ale to nie uspokoiło do końca Carmen. Może i uwolni się od uroku arabskiej wiedźmy, ale czy chwile rozkoszy z Aishą nie zostawiły w niej czegoś więcej… rozsmakowania w poniżeniu i byciu zdominowaną. Takiego drobnego uczucia niczym ziarnko piasku w pantoflu i równie uwierającego.
Odetchnęła ciężko, przyglądając się śpiącemu mężczyźnie. To od niego w pewnym sensie wszystko się zaczęło... od tej słabości. I pocałunku na dachu. A potem pozwalała mu się brać na wszelkie sposoby i im bardziej był zwierzęcy, tym większą satysfakcję czuła, nawet gdy to oznaczało, że ona będzie ofiarą.
Delikatnie przeczesała jego włosy. Wyglądało na to, że już wcześniej miała skłonność do... uległości. Aisha była jednak jakby kluczem do puszki Pandory. Przy niej Carmen traciła kontrolę nad tym co stanowiło część jej samej, a co było tylko elementem sypialnianych preferencji.
Nie chcąc jednak tego dłużej analizować i jak najszybciej starając się zapomnieć o śnie, postanowiła obudzić Jana Wasilijewicza namiętnym pocałunkiem.
- Mmm.. bo cię porwę kiedyś… i co wtedy?- wymruczał rozkoszując się muśnięciem jej ust na swych wargach. Rozejrzał się dookoła i widząc panujący mrok.- Ty chyba lubisz wcześnie wstawać.
Rozejrzała się, dopiero teraz uświadamiając sobie, że godzina musi być wczesna.
- Och... przepraszam - powiedziała zmieszana - Miałam... zły sen…
- Mam cię przytulić? - odparł sennie Rosjanin. - Czy jakoś inaczej pocieszać?
Nie namyślając się długo, dziewczyna zanurkowała pod jego ramię.
- Przytulić. - odpowiedziała, starając się znów usnąć.
- Dobrze.- Orłow przytulił zaborczo kochankę i pocałował ją w czoło. - A teraz śpij, bo jutro czeka cię wyczerpująca pobudka.
Jak rzekł, tak słowa dotrzymał. Toteż łoże udało im się opuścić dopiero koło południa, zostawiając za sobą istne pobojowisko, jako że w pieleszach postanowili zjeść śniadanie... To był zresztą bardzo ciekawy i dłuuugi posiłek. W końcu jednak, gdy słońce było w swej najwyższej pozycji na niebie kochankom udało się rozdzielić i zająć pracą.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 05-06-2017, 17:11   #45
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nogi okryte czarną koronkową pończoszką. Cały strój jaki obecnie nosiła Carmen. Bardzo praktyczny przez cały poranek i kolejne godziny, gdy leżała w łóżku lub kochała się z Rosjaninem… gdziekolwiek mieli fantazję. Nagość przestała być problem, bo wszak tego tu się spodziewano po niej… nagości i rozpustnego charakteru.


Nie miała z tym jednak problemu leżąc w objęciach kochanka i poddając się jego woli. Poruszając się z nim wspólnym i gwałtownym rytmem. Oddając raz po raz swemu kochankowi, po tym jak doprowadziła go do białej gorączki. To była obsesja i z jego strony i z jej. Nie potrafili się sobą nasycić cały czas niemal oddając zapomnieniu w swych ramionach.
Jednak podskórnie Carmen wiedziała, że w tym erotycznym szaleństwie jest metoda. Nie wiadomo jak długo jeszcze potrwa ten ich “sojusz” i musieli wyciskać każdą chwilę jak cytrynę.



Po południu w szlafroku i popijając kawę Carmen siedziała w wygodnym wiklinowym fotelu naprzeciw pochłaniającej kawę Gabrieli, która bez typowego dla siebie entuzjazmu zreferowała co odkryła.


Ziewała przy tym często. Widać spędziła raczej mało przyjemną noc zagrzebaną w księgach.
- Goodwin ma długi tak długie jak Nil i chyba zastawił już wszystko co posiada. Szwajcar najwyraźniej wiedział o tym, więc większość pieniędzy przekazywał okrężnymi drogami lub z ręki do ręki. Konto lorda Goodwina zajął komornik.- wzruszyła Gabriela ramionami. - A jego księgowy to szuja pierwszej wody i spec od ukrywania dochodów. Co gorsza Szwajcar korzystał ze szwajcarskich banków, a te nie podlegają brytyjskiemu nadzorowi i przy próbie wypytywania machają “tajemnicą bankową” i “prawem klienta do dyskrecji” niczym chorągiewkami. Nie dało się więc wycisnąć z nich niczego.
Podrapała się po karku dodając.- Grek powiedział, że przedstawiciel banku Ackelmann Credit Suisse spłacił część długów Goodmana poprzez niego. Tych za które turecki mafioso z Krety chciał Anglikowi obciąć jaja. Poza tym ten bankier zajmował się przekazywaniem funduszy na wykopaliska bezpośrednio profesorowi. Ów przedstawiciel nazywał się Heinz Kreibich i… co za niespodzianka, wyleciał z Egiptu kilka godzin po rozpoczęciu się zamieszek w Abydoss. Ponoć na urlop do Szwajcarii i nie wiadomo kiedy wróci. Ponoć...
Ziewnęła głośno.- Przejrzałam księgi Williama i są one “w porządku”. Duże sumy zostały zaksięgowane jako wpływy z dżentelmeńskich rozgrywek hazardowych. Niewiele jednak z tych sum trafia do samych wierzycieli. Ot, tyle by nie chcieli go wtrącić do więzienia. Goodwin zalega z długami niemal każdemu oficjalnemu kasynu w mieście.-
Znów łyknęła kawy.- Jego dom w Kairze...obecnie obsiedli wierzyciele niczym stado kruków. Poszła plotka, że William Goodwin zginął w zamieszkach w Abydoss, więc wielu potraciło nadzieję na odzyskanie wszystkich pieniędzy. Jego dom w Kairze i rodzinne posiadłości w Walii to jedyne co po nim pozostało.-
Potarła czoło dodając.- Eeeech… są zapiski o sprzedażach zabytków i tych Grek ukryć nie mógł więc całe zyski szły na konta dłużników. Możliwe że część znalezisk była sprzedawana pokątnie, ale dowodów tego w księgach rachunkowych nie ma.
I spojrzała na filiżankę już pustą.- To była cięęęężka robota. A wy? Co wam się udało ustalić? Co robiliście gdy mnie nie było? Jakie masz plany? I gdzie jest Orłow?
Na to ostatnie pytanie Carmen miała prostą odpowiedź. Jan Wasilijewicz udał się do rosyjskiej ambasady w sprawach związanych z misją. Jednakże na wcześniejsze pytania Gabrieli Carmen nie miała już tak krótkich i łatwych odpowiedzi.
Niemniej Brytyjka szykowała się już do działania i opuściłaby posiadłość Orłowów, gdyby nie nagłe acz spodziewane pojawienie się Gabriela Quincey z nową porcją “ploteczek” które należało omówić przy kawie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-06-2017, 16:29   #46
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen poprawiła się na fotelu, starając się znaleźć pozycję w miarę wygodną dla obolałych mięśni. Dbała jednak o to, by suknia nie podwinęła się za wysoko i nie odsłoniła siniaka na udzie po ugryzieniu. Doprawdy z Rosjanina była czasem bestia...
- Cóż... taka nasza praca. Orłowa gnębi ambasada, znów tam musiał iść, a wieczorem chce wyciągnąć tam jeszcze mnie... - westchnęła ciężko - Ja wczoraj też siedziałam zakopana w książkach, tłumacząc niemieckie telegramy. Jeśli dobrze je interpretuję, inicjały naszego tajemniczego Szwajcara to A.C.
Agentka opowiedziała towarzyszce o odkrytych informacjach w korespondencji Goodwina oraz o tajemniczym sejfie.
- Ten sejf wydaje się obecnie najciekawszym tropem - zakończyła, dodając - Póki co jednak chcę się udać do naszego starego hotelu. Póki towarzystwo od pokera mnie kojarzy. Może mają jakieś ciekawe plotki na temat naszego znajomego.
- Zajmę się sejfem…- zaoferowała Gabriela choć bez typowego dla siebie entuzjazmu.-... za godzinę, albo dwie.. trzy… Może później, jak się wyśpię.-
Ta papierkowa robota którą Brytyjka zleciła swej podwładnej nieźle dała jej w kość.
- Odpocznij. Zmęczona na nic nie wpadniesz i tak. - zaoferowała Carmen, której aż było szkoda dziewczyny. No ale sama się oferowała do pomocy…
- Dooobrze….- ziewnęła głośno Gabriela.- Zaraz pójdę spać, więc jeśli potrzebujesz jakiś gadżet to… lepiej byś teraz mi powiedziała.
- Do gry w pokera potrzeba mi tylko szczęścia i gotówki, więc powinnam sobie poradzić. - Carmen uśmiechnęła się promiennym uśmiechem Victorii.
- Dobrze… to powodzenia. Jak wrócisz to opowiesz mi co żeście robili z Orłowem, gdy mnie nie było i co żeście razem ustalili.- Gabi wstała z promiennym uśmiechem na twarzy i ruszyła do swej komnaty.
Carmen skrzywiła się, zastanawiając na ile oświadczenie Gabrieli wynika z jej ciekawości, a na ile z... chęci zemsty.
Tak czy siak nie musiała się tym martwić, wszak wiele się może wydarzyć przez ten czas i Gabriela może później nie mieć czasu by ją wypytać. Na razie sama Carmen musiała się przygotować do roli Vicky i wyruszyć do znanego jej hotelu.
Tym razem postanowiła wziąć ze sobą Barona, pamiętając, że w sumie nigdy nie była obszukiwana “po fryzurze”. Ubrana w kremową, elegancką suknię, z nożem w cholewie buta oraz wężem, Carmen wezwała powóz, by zawiózł ją pod Różę Kairu.

Weszła dumnie do hotelu, który wszak już zdołała poznać. Co prawda nie mieszkała tu już, ale nikt nie śmiał jej zatrzymywać, gdy weszła do windy i ruszyła w górę kierując się na znane już sobie piętro i ignorując życzliwe uwagi deus ex machiny, by tego nie czyniła.
Pokój 49… hasło zostało przyjęte przez goryla, który nie wydawał się specjalnie przejęty jej słowami. Znał ją już wszak.
W środku były przy stoliku dwie znane Carmen twarze. Teksańczyk Bill… gospodarz tego turnieju, oraz Marjorie Dupoint… wesoła wdówka. Towarzyszyło im w grze dwóch tłuścioszków w melonikach. Jeden z wąsami, a drugi bez… za to w monoklu. Na pobliskiej sofie siedział zaś szczupły mlodzian przypominający ulizanego prymusa w czarnym fraku. Czekał aż się zwolni miejsce przy stoliku.
- Pani Sant Pierre… co za widok. Przypuszczam że wróciła pani z wycieczki jeszcze zanim w tym całym Abydoss rozpętały się zamieszki?- rzekł na powitanie Bill.
- Tak, dzień dobry, straszna sprawa... a ja się rozchorowałam już pierwszego dnia. Wstyd przyznać, ale za długo tam nie pobyłam. Nawet nie wiem co z sir Goodwinem. Mam nadzieję, że nic mu nie jest? - mówiła szybko, zasiadając do stołu.
- Cóóóóż…- Paxton zamilkł speszony. - Jakby to powiedzieć… różne plotki krążą po Kairze. Mało która… optymistyczna.
- To straszne... niby nie jestem winna nijak, bo tylko pojechałam na wycieczkę, ale... nie da się nijak pomóc? W sensie przy pogrzebie... czy... wciąż jest jednak nadzieja? - zrobiła wielkie oczy i napełniła je łzami.
- Nie ma ani jednej potwierdzonej plotki na temat jego śmierci.- rzekł na pocieszenie Paxton tasując karty.- Więc jest nadzieja… a pani już czuje się lepiej?
- Wciąż jestem osłabiona, dlatego przebywam pod opieką w domu przyjaciela mego męża. jednak czułam się już na tyle dobrze, by nieco urozmaicić sobie dzień. - posłała mężczyźnie jeden ze swoich promiennych uśmiechów.
- Cieszy mnie to. Co prawda w Egipcie malaria jest opanowana, ale nadal trafiają się ciężkie przypadki, zwłaszcza blisko Nilu.- odparł z uśmiechem Bill.- Jeśli przyszła pani zagrać, to obawiam się, że będzie trochę czekania. Jak się pani podobały wykopaliska, gdy miała je pani okazję oglądać?
- Bardzo, bardzo... choć tak krótko to było. Ych, wciąż żal mi pana Goodwina. Może dałoby się kogoś wynająć, by go znaleźć? Może gdzieś leży ranny? Tak się martwię! - westchnęła.
- Cóż… ponoć wojsko opanowało już sytuację w mieście i okolicach. Pan Kapotte…- wskazał gestem dłoni na grubaska w monoklu.- Ma agencję detektywistyczną. Może pomóc.
- Taaak… za odpowiednią cenę.- rzekł nienagannym angielskim pan Kapotte, acz z włoskim akcentem.
- Och, z przyjemnością wezmę namiar. - zaszczebiotała Victoria. Jeszcze chwilę pogadała o pogodzie z pokerzystami, po czym udając znudzoną, pożegnała się pod pretekstem jeszcze słabego samopoczucia.
Nic się nie dowiedziała, ale… nie zmartwiło to Carmen. Goodwin uszedł żywcem z masakry która stała się bitwą między beduinami a mumiami, a potem zabójczą burzą piaskową. Na pewno miał ważniejsze sprawy na głowie niż partyjka pokera. Carmen nie mogła liczyć na wiele, więc nie mogła się też rozczarować. Zjeżdżając w dół windą miała czas przemyśleć swoje plany. Mogła spróbować sprawdzić czy Yue jeszcze przebywa w hotelu. Była na to mała szansa, ale też i sprawdzenie zajęłoby chwilkę. Mogła też udać się do posiadłości i przygotować do uroczystości towarzyskiej na którą wybierała się z Orłowem lub… cały Kair stał przed nią otworem.
Postawiła na pierwszą opcję. Yue mogłaby jej się teraz bardzo przydać. I nie chodziło nawet o uciechy cielesne, bo tych przy Orłowie miała aż nadto, ale o kwestię uroku, jaki rzuciła na nią Arabka.
Przy recepcji Victoria uprzejmie została powiadomiona że panna Si Chuan jeszcze przebywa na terenie hotelu. Jeszcze, bo rezerwacja kończy się rano, a sama panna Si Chuan zamówiła taksówkę, która ma po nią przyjechać za półtora godziny.
Carmen podziękowała za informacje i skierowała się do apartamentu Chinki.
Na miejscu oczywiście została zatrzymana przez miłych dżentelmenów we fraka i z ukrytymi pod płaszczami długimi nożami. Po chwili czekania została wpuszczona do środka, zastając Chinkę na podłodze… w bieliźnie i wśród rozłożonych niczym barwne płachty materiału sukni.
- Jak widzisz nie mogę się zdecydować. W jakim kolorze dziś byś mnie chciała zobaczyć?- zapytała z uśmiechem na powitanie.
- Mi niezmiennie kojarzysz się z chabrowymi, fikuśnymi majteczkami. - odparła Carmen z uśmiechem, przysiadając obok i całują Yue w policzek.
- Więc pewnie niebieska... - uśmiechnęła się lekko Chinka.- Wybieram się na przyjęcie. Drobiazg ale ważny. Dobrze nawiązać przyjazne kontakty, nawet z wrogami by z uśmiechem wbić im nóż w plecy.
- Do ambasady rosyjskiej? - zgadła Brytyjka.
- Powinnam się domyślić, że będziesz o tym wiedzieć.- po tych słowach nachyliła się, by cmoknąć czubek nosa Carmen w ramach nagrody. - Tak.. rosyjska ambasada. Warto się pojawić i pouśmiechać.
- Również tam będę. Choć jako osoba towarzysząca. W sumie... nie zastanawiałam się jeszcze nad suknią. Nie mam głowy do takich rzeczy. - rozłożyła ręce.
- To jak chcesz ich zauroczyć bez sukni…? - Yue przesunęła spojrzeniem po Carmen, dodając żartobliwie.- Cofam to stwierdzenie. Bez sukni niewątpliwie rzuciłabyś na wszystkich urok.
- Pytanie czy na tym mi zależy akurat... Ostatnio temat uroków nie jest dla mnie zbyt miły. - wyznała.
- Od kiedy to piękna kobieta nie chce wzbudzać zachwytu?- zapytała podejrzliwie Yue.
- To nie kwestia zachwytu. Czy... rzucono kiedyś na ciebie urok? Albo czy... miałaś z tym do czynienia? Chodzi o to, że... niechcący dostałam się w zasięg działania jakiegoś rytuału... czy czegoś. Arabka, która go prowadziła, zaczęła mnie prześladować w snach... gorących snach - spojrzała znacząco na Yue - A potem... nie mogłam jej zabić. Chciałam tylko... z nią... - umilkła, zawstydzona.
- Mam nadzieję, że chociaż była ładna. - uśmiechnęła się lekko Yue i przechyliła głowę na bok zamyślając się.- Nieeee.. nie zdarzyło mi się to. Miałaś może mój talizman, gdy się to stało?
- Miałam. Niestety, przed tym rodzajem działania chyba nie chroni…
- Szkoda.- rzekła smutno Yue pocierając podbródek.- Opowiedz o tym uroku.
- To dość.. wstydliwe. - wyznała Carmen, po czym zaczęła opowiadać o nocy, kiedy nakryła Aishę i profesora na baraszkowaniu.
- To może nie jest do końca… magia. Przypomina hipnozę raczej. - zamyśliła się Chinka po wysłuchaniu opowieści.- Popadłaś w rodzaj transu i zostałaś podczas niego uwarunkowana.
- Można się przed tym obronić? - zapytała akrobatka z nadzieją.
- Hmmm… Nie wiem. Hipnozę można usunąć kolejną hipnozą. Może też sama osłabnąć z czasem. - zamyśliła się Yue wsuwając palce we włosy Brytyjki i pieszczotliwie ją głaszcząc po głowie. - Nie wiem jak się przed nią bronić w walce. Nigdy nie spotkałam się z takim jej użyciem.
- Taaa, wydawało się, że sama Arabka nie do końca ma nad tym kontrolę. I też powiedziała mi, że z czasem wpływ osłabnie. Problem w tym, że... zamiast ją zabić czy wziąć jako więźnia... eh... mogła robić ze mną, co chciała. - załamana Carmen, oparła czoło o ramię Chinki.
- Było aż tak źle?- Yue wypięła dumnie piersi i dłonią nakierowała głowę Carmen niżej, by ta spoczęła na miękkim posłaniu z jej miękkich i sprężystych krągłości. “Było aż tak źle?” Problem w tym że nie… że było szaleńczo przyjemnie czasami.
- Wiesz, lubię pozostawać panią własnego ciała... - skłamała Brytyjka.
- Odniosłam więc chyba błędne wrażenie podczas naszych wspólnych zabaw.- zachichotała Yue i głaszcząc po głowie arystokratkę spytała.- Pomówmy więc o czymś przyjemniejszym… komu mam cię wykraść na przyjęciu?
Carmen zachichotała, poprawiając się wygodniej i zamykając oczy.
- Pamiętasz tego... Rosjanina?
- Tego… z którym się droczyłaś. Dość niezwykły kompan. Czyżby cię pochwycił i przywiązał do siebie? - wymruczała zmysłowo Yue wodząc opuszkami palców po uchu i szyi akrobatki.- Jakoś to nie pasuje do bycia panią własnego ciała… Jednak według mnie otwarta jesteś na wszelkie nowe doświadczenia, nawet te bardziej… ograniczające tą wolność. Ciekawość jest niewątpliwie częścią twojej natury.
- Nie da się ciebie oszukać, kochana - odparła Carmen, otwierając oczy i patrząc na Wężową Księżniczkę - I nie miej mi tego za złe. Tak naprawdę chyba siebie chcę oszukać. Wciąż... trudno mi się z tym pogodzić. W mojej pracy uległość nie jest wskazana. I staram się te kwestie rozgraniczać. - westchnęła ciężko, po czym powtórzyła - Wciąż się staram.
- Wystarczy trzymać uległość blisko łóżka…- zaśmiała się Yue delikatnie nie przerywając głaskania. Zamruczała zmysłowo.- To mi podsuwa pewne pomysły, ale na twoje szczęście.. albo i nieszczęście nie mamy czasu na ich realizację.
Po czym dodała w zamyśleniu.- Opowiedz coś więcej o tym Rosjaninie.
- Pracujemy teraz razem. Genialny pomysł szefostwa. - westchnęła - Nie wiem ile mogę ci więc na jego temat powiedzieć. Jest władczy, napalony, ale i dość bystry.
- Och... nie pytam o twoją misję…- wymruczała Yue cicho.- W tej chwili nie bawmy się w politykę. Ty nie jesteś agentką, ja nie reprezentuję Triady… zresztą nie wypada mi w samej bieliźnie. Jesteśmy dwiema ślicznymi plotkarkami…- palce Yue po szyi zeszły na obrzeża obojczyka Carmen wodząc po granicy materiału jej sukni.-... bardzo napalony? Na wszystkie czy tylko na ciebie?
Brytyjka westchnęła cichutko, nie zatrzymując dłoni Yue.
- A ty byś uwierzyła facetowi, który na co dzień trudni się szpiegostwem, gdyby powiedział, że tylko na ciebie? - zapytała retorycznie, po czym odpowiedziała szczerze - Nie wiem. Po prostu nie wiem. Wolę... nie myśleć o tym.
- Nie obchodzi mnie co ci mówi… obchodzi co robi, jak i gdzie… wszystkie te pikantne szczegóły.- mruczała Yue pochylając twarz niżej i muskając czubkiem języka ucho Carmen. Szepcząc zmysłowo dodała żartobliwie.- Słowa zostawmy naiwnym młódkom. Dla nas liczą się czyny naszych kochanków.
- O takich rzeczach chyba nie wypada... mówić... - Carmen na samą myśl się zarumieniła.
- Oooo to już brzmi ciekawie… wolisz mi raczej pokazać ?- zażartowała Chinka, muskając wargami policzek dziewczyny .- Siedzę przy tobie w gorsecie i majtkach… jeśli to nie jest idealna okazja na pieprzne ploteczki, to nie wiem jaka jest.
- W takim razie chyba musisz... zadać mi bardziej precyzyjne pytania. - akrobatka przełknęła ślinę, patrząc w oczy Chinki i czując się jak pisklę, które zaraz zostanie pożarte przez węża. Tylko czy pisklę powinno odczuwać w takiej chwili podniecenie? Carmen odruchowo zacisnęła uda.
- Hmmm… gdzie najbardziej ci się podobało z nim uprawiać miłość. W łóżku… a może były bardziej ekscytujące miejsca ? - uśmiechnęła się lisio Yue przypominając dziewczynie, co jej robiła gdy podsłuchiwały kochającą się koleżankę z pracy Carmen.
W odpowiedzi na dotyk Yue, Brytyjka zarumieniła się jeszcze bardziej.
- Było kilka... miejsc... on lubi... dreszcz emocji, że zostaniemy nakryci... ja... em... lubię przestrzeń. Na przykład... na dachu. - wydukała w końcu.
- Opowiedz o tym, co ci tam robił…- wymruczała Yue nachylając się i całując usta Carmen delikatnie, a potem znów unosząc głowę wyżej. - Ja mam tu tylko balkon niestety… mała to przestrzeń, ale zapamiętam by następnym razem porwać cię gdzieś w ustronną dzicz.
Na samo wspomnienie tamtych chwil Carmen zakręciło się w głowie. Nie powinna o tym wspominać. Teraz jednak było już za późno...
- On... on... zrobił mi wiele... chyba wszystko... bo on... chciał żebym prosiła... a potem... no... wszedł... tam, gdzie jeszcze nikt... nie wchodził. - dokończyła, chowając rozpaloną twarz w dekolcie Chinki.
- Mrrr… zdobył najbardziej perwersyjne wrota… i to przede mną…- mruknęła Yue chichocząc.- Zły chłopiec. A co zrobił, żebyś zaczęła go prosić?
- Czy ty aby na pewno pytasz jako plotkara? Bo mam wrażenie, że opowiadając ci to, kręcę na siebie bicz - Carmen również zachichotała.
- I jedno i drugie…- zamruczała Yue spoglądając w oczy dziewczyny. Zrobiła “smutną minkę”. - Więc mi nie odpowiesz?
- Jesteś straszna... - odpowiedziała odruchowo. Widać nasiąknęła już Janem Wasilijewiczem na tyle, by przejąć jego powiedzonka - On... był uparty. Jego usta... na moich pośladkach... jego palce... sama wiesz gdzie. Nie słuchał, gdy się opierałam, a potem... potem ja nie chciałam się opierać. - na samo wspomnienie Carmen poczuła, jak robi jej się gorąco.
- A potem cię wziął.. jak? Jaka to była pozycja?- wymruczała Yue tuląc do siebie Carmen.
- Nie masz litości... wziął mnie od tyłu. Boleśnie... choć nie brutalnie.
- No no no… nie jestem takim potworem.- zaśmiała się cicho Chinka, odetchnęła głęboko piersią i rzekła. - Więcej już pytać nie będę… za to dam ci życzenie, który spełnię. Oczywiście w miarę moich możliwości, więc… jakie jest twoje życzenie?
- Moje życzenie czy twoje? Bo po takich... pytaniach, to chyba wiadomo wokół jakiego tematu moje myśli biegną. - Carmen uśmiechnęła się - A jak zażyczę sobie czegoś zupełnie nie w tym temacie?
- Będę rozczarowana, ale nie urażona. - zaśmiała się cicho Yue przymykając oczy na chwilę. - Jestem koneserką piękna i przyjemności, ale potrafię się powstrzymać od skosztowania przysmaku.
Carmen przygryzła wargę. W pierwszej chwili pomyślała, by poprosić Yue, aby zaspokoiła ją tak, jak zrobiła to Arabka. Wciąż tęskniła za tamtym szaleństwem zmysłów. Wiedziała jednak, że nie jest dobre podsycanie namiętności w kierunku tamtej kobiety. A poza tym... chyba nawet Wężowa Księżniczka nie umiałaby jej zastapić. Przełknęła więc ślinę i powiedziała po chwili:
- Skoro spotkałyśmy się jako przyjaciółki, mam do ciebie prośbę w tym temacie... czy zgodzisz się ubrać mnie na to przyjęcie? Twój styl, twój gust... sama wiesz zresztą. Nie jestem w stanie osiągnąć takiej perfekcji.
- I przygotować wszelkie furtki przez które moje dłonie będą mogły… cię dotknąć?- zaśmiała się cicho Yue i zamyśliła.- No dobrze… coś ci jestem winna. Ty się rozbieraj, a ja poszukam coś dla ciebie.
- Dziękuję. - odparła szczerze agentka, coraz bardziej ceniąc przyjaźń z przywódczynią Triady. Powoli zaczęła zdejmować z siebie suknię, zaczynając od rozsznurowania gorsetu.
- Majteczki też mi dasz nowe? - zaśmiała się.
- Na razie skupiam się na tym, by nie ulec pokusie.- zamruczała zmysłowo Yue siedząc wygodnie na kanapie i przyglądając się rozbierającej się akrobatce.
Ta zaś tylko prychnęła, lecz nie speszyła się. Była przyzwyczajona do występów. Niespiesznie więc uwalniała się z sukienki, a potem z halki, od czasu do czasu kręcąc przy tym biodrami.
- Naprawdę… trudno ci się oprzeć.- palec Yue przesunął się po udzie Brytyjki. Jeden drżący palec… owo muśnięcie było dowodem jak dzielnie się trzymała Chinka walcząc z pokusą.
- Przeceniasz mnie. - Carmen uśmiechnęła się niewinnie na to.
- Może… ale jeśli tak to tylko odrobinkę.- chinka wstała i przeciągnęła kusząco prezentując swe krągłości uwięzione w ciasnej bieliźnie. - Może lepiej jak zacznę szukać stroju dla ciebie, zanim zapomnę, po co się rozbierasz.
- Będę wdzięczna... - Brytyjka spojrzała na swoje odbicie, zastanawiając się czy faktycznie jest godna takiego zainteresowania ze strony Orłowa i Yue.
Bądź co bądź pewnie były i inne piękności, ale przeglądając się w swemu odbiciu w lustrze, gibkiemu ciału wykutemu przez cyrkową pracę i klasycznej urodzie twarzy… musiała przyznać że była śliczna, nawet jeśli nie zjawiskowa.
- Ponieważ to… przyjęcie w ambasadzie to nie możemy wybrać nic skandalicznego. I choć to…- Yue przyniosła do pokazania komplecik.

spojrzała na niego krytycznie.- Może nie jest barwny, ale ma swoje atuty… łatwo go zdjąć i pozwala równie łatwo sięgnąć pod spódnicę.-
Zaśmiała się głośno i dodała z uśmiechem.- I tak będziesz wyglądała w nim zjawiskowo, a nie chcesz chyba przyciągać zbyt wiele zazdrosnych spojrzeń żon dyplomatów?
- Jest śliczny... - powiedziała Carmen, podchodząc i dotykając materiału palcami - Choć... aż się boję tego łatwego zdejmowania.
- Powinnaś …- Yue objęła ją od tyłu w pasie tuląc do siebie. Usta musnęły szyję a potem ucho Brytyjki.-... bo ja też będę na tym przyjęciu. A gdy zrobi się zbyt nudne… zapoluję na ciebie. - Palce Chinki zsunęły się między uda Carmen wodząc pieszczotliwie po obszarze okrytym majteczkami.
- Yue... - szepnęła dziewczyna, zaciskając uda i przymykając powieki - Nie powinnaś... dobrze wiesz. I tak już moja obecność tam... wolałabym nie zwracać na siebie za bardzo uwagi.
- Wybiorę ustronne miejsce…- zamruczała jej do ucha Yue i cmoknęła chichocząc.- No i jesteś za bardzo spięta. W końcu tylko się z tobą droczę.-
Carmen spojrzała jednak wymownie na Chinkę, dając do zrozumienia, co o tym droczeniu myśli. Następnie zabrała się za przymiarkę stroju.
Yue przyglądała się w zamyśleniu na przebierającą się Brytyjkę. Jej oczy błyszczały pożądaniem, a czubek języka zmysłowo muskał wargę.
-Mmmm… podoba mi się to co widzę.- rzekła oceniając efekt końcowy.
- A nie poprzednia wersja? - Carmen postanowiła nieco się podroczyć, jednocześnie wdzięcząc się przed lustrem. też była zadowolona z efektu.
- Tamta też mi się podobała.- odparła ze śmiechem Chinka przyglądając się Carmen, i tej w lustrze i tej prawdziwej. Przesunęła palcem wskazującym po swej dolnej wardze nie spuszczając oka z Yue. Podeszła po chwili bezczelnie chwyciła ją za suknię w okolicy pośladku. Zacisnęła na pupie Brytyjki dłonie ugniatając ją drapieżnie i wymruczała do ucha akrobatki.- Więc to jest twój słaby punkt? Dobrze wiedzieć.
Angielka odruchowo aż podskoczyła.
- Wcale nie, ja... em... nie... to nie kwestia części ciała... raczej... - spurpurowiała - Raczej perwersji.
- Chcesz jej posmakować.. teraz.. tej.. perwersji? - zapytała żartobliwie Chinka drocząc się z kochanką. Jej dłonie podwijały suknię powoli.- To oprzyj się dłońmi i patrz w lustro na siebie. Czasem warto spojrzeć własnemu demonowi prosto w twarz.
- Yue... - Carmen patrzyła teraz z lękiem na swoje odbicie i na widoczną w zwierciadle także Chinkę - Nie... ja chyba nie jestem gotowa…
- Dobrze…- stojąca za plecami akrobatki Yue cmoknęła delikatnie policzek dziewczyny. - To… co masz ochotę na herbatkę i kolejną porcję wstydliwych wspomnień na temat twojego rosyjskiego kochanka?
- Jeśli masz jeszcze czas... -Carmen pogładziła Chinkę po ramieniu - No i chętnie posłucham o tym, co u ciebie i jak bardzo musiałaś beze mnie zabijać nudę... i z kim. - mrugnęła znacząco.
Rozmowa zeszła na wesołe tematy… pikantne, tym bardziej że Carmen musiała opowiadać o swych szalonych nocach i zdradzać własne fantazje egzotycznej kochance. Broń którą ta z pewnością wykorzysta. Choć pewnie i tak by się ich domyśliła.
- Więc… jak będziemy się traktować na tym przyjęciu? Tajemnicze nieznajome… zafascynowane sobą. Dobre przyjaciółki? Kochanki spotykające się po latach?- pytanie było zadane żartobliwie, ale… Yue oczekiwała poważnej odpowiedzi, gdy obie siedziały na sofie popijając gorącą czekoladę zamówioną przez Chinkę.
- Tym razem im mniej wzbudzę zainteresowania tym lepiej, dlatego nie licz na rozrywkową postawę z mojej strony. - odparła Carmen, pomagając kobiecie wiązać gorset - Jesteś moją przyjaciółką i jeśli nie masz nic przeciwko, tym razem nie będę niczego udawać.
- Czy twój partner też o wie o tym… niewzbudzaniu zainteresowania? I czy będzie się tego trzymał?- zapytała żartobliwie Yue.
- W sumie o tym nie rozmawialiśmy. - Brytyjka się nieco strapiła - On będzie na swoim terenie, ale ja nie ukrywam, że będę miała poczucie, iż... weszłam na terytorium wroga. Ten sojusz jest chwilowy i chyba wszyscy o tym wiedzą.
- To jest oficjalne przyjęcie w ambasadzie. Nie tylko Rosjanie tam będą… córka gubernatora też i kilku niemieckich oficjeli. Ambasadorzy Włoch i Szogunatu Japonii.- przypomniała sobie Chinka i uśmiechając się delikatnie dodała. - Jeśli nie zamierzasz rabować sejfu ambasady, to nie musisz się martwić zagrożeniami.
- Taką mam nadzieję, choć... - westchnęła - dałam się swojego czasu ich wywiadowi we znaki.
- Och… No i co z tego. Nie mogą się do ciebie dobrać na oczach wszystkich, nie wspominając że nadal macie jakieś zawieszenie broni.- uśmiechnęła się wesoło Yue. - W razie czego schowam cię pod suknią.
Na te słowa Carmen przyklękła i z miną profesjonalisty rzekła:
- Nie dam rady. Nie pod taką kusą kiecką.
- Och… nie znasz wszystkich moich sztuczek… -wymruczała zmysłowo Yue i uśmiechnęła. - Albo wiesz co?… przebiorę się w coś czego się nie spodziewasz. Mój widok będzie dla ciebie niespodzianką.
Cóż Carmen mogła na to powiedzieć? Nie pozostało jej nic innego, jak pożegnać się i pozwolić Yue uknuć sieć pułapek na nią samą.
 
Mira jest offline  
Stary 16-06-2017, 14:38   #47
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ach… przyjęcie w ambasadzie. Cóż za urocze wydarzenie. Pełne światła, muzyki, olśniewających dam i eleganckich dżentelmenów. No i jeszcze smakowite jedzenie w sali obok, wypełnionej głównie mniej znaczącymi gośćmi.

Typowy bankiecik wyższych warstw, na jakich Carmen nudziła się wielokrotnie. Zwykle urządzanych przez arystokratów starej daty, lub snobów aspirujących. Trudno było powiedzieć, do której grupy należał ich gospodarz, ale wyglądał na typowego karierowicza. Nadskakującego gościom honorowym przyjęcia, córce gubernatora Egiptu wraz z towarzyszem. Sądząc po stroju i makijażu dziewczyna była członkinią sekty Nihilistów, którzy podkreślali w ten sposób swoją wyjątkowość i realistyczne widzenie świata. A byli tak naprawdę pozerami lubiącymi szokować swym mhrokiem. Zabawni… na swój sposób.

Wspierając się na ramieniu Orłowa, Carmen rozglądała się z wyrazem lekkiego znudzenia na twarzy, jak miały to w zwyczaju czynić wysoko urodzone panny.
- Doprawdy, jednak mogłam zamienić się z Gabrielą... - marudziła cicho, choć postać córki gubernatora i jej towarzysza faktycznie ją zaintrygowała. Od czasu do czasu Carmen rzucała więc w jej stronę spojrzenia, nie licząc jednak na kontakt wzrokowy.
- Nie martw się. Jak imprezka trochę się rozkręci i ochrona straci czujność, poszukam okazji do zapewniania ci pamiętnych wrażeń.- mruknął jej do ucha Jan Wasilijewicz nienagannie i grzecznie ubrany. I nawet ostrzyżony. Jednakże wiedziała że wraz z fryzjerem zamówił snobistyczne serum na porost owłosienia. Jeden zastrzyk i będzie miała Tarzana w łóżku. Na razie nie dostrzegała Yue, ale była pewna że Wężowa Księżniczka się zjawi. Natomiast krótka wymiana spojrzeń z córką gubernatora świadczyła o tym, że ta poza pozwala jej traktować z góry z rosyjskiego lizodupa, który się przyczepił do niej i do jej partnera. I że się nudzi, tak samo jak Carmen nudziła się, gdy była gwiazdą takich przyjęć.
- Tego się obawiałam. - odparła, nawet nie patrząc na partnera, za to próbując wyłapać w tłumie jakieś znajome twarze - Są tu inni agenci? - zapytała.
- Nawet gdybym wiedział, to bym ci nie mógł rzec.- uśmiechnął się ironicznie Orłow i dodał spokojnie.- Moja droga… nie zostałem tu zaproszony z powodu mego zawodu, ale nazwiska… dziedzic fortuny i tytułów rodu Orłowów, to zaszczyt go mieć na przyjęciu. Tu bawi się śmietanka arystokratyczna, a nie szpiedzy.
Na myśl o Yue zachichotała w duchu.
- Zdziwiłbyś się. - odparła tajemniczo, wiedząc, że go to zainteresuje. Ale czy porzuci męską dumę, by się dopytywać?
- Nie twierdzę, że wśród nich nie ma… agentów. Ale nie są tu tak ważni jak szlachetnie urodzeni.- delikatnie objął w pasie akrobatkę. - Lady Stone… zatańczymy, czy przejdziemy dookoła sali podziwiając galerię snobów?
Spojrzała na niego, zamrugawszy oczami. Nie pamiętała czy kiedykolwiek wcześniej użył jej tytułu i nazwiska szlacheckiego. Oczywiście, wiedziała, że pewnie już dawno prześwietlił jej pochodzenie, jednak teraz... poczuła się obco.
- Co wolisz. - odparła, zbierając myśli. Cały czas postrzegała siebie i Orłowa jako agentów, ludzi od brudnej roboty, tymczasem oboje należeli do światowej arystokratycznej śmietanki. Choć swego czasu Carmen odrzuciła ten wymiar swojego pochodzenia, ono raz po raz przypominało o sobie. I sprawiało teraz, że zamiast być intruzem w przebraniu, tak naprawdę była na swoim miejscu - jako młoda szlachcianka ze znakomitego angielskiego rodu.
- Coś się stało?- Rosjanin zauważył niestety tę chwilę konsternacji. Za dobrze ją poznał przez ostatnie dnie i noce, mimo że spędzali je głównie na figlowaniu w łóżku lub poza nim.
- Nic... głupota... ta “lady Stone” trochę mnie rozbiła. Tak tytułowano moją babkę. Do mnie... to jakoś nie pasuje. - odrzekła ze zmieszaniem, błądząc oczami po pięknych strojach innych gości.
- To maska… taka jak “kniaziewicz Orłow”. Ja nawet z moim ojczymem spokrewniony nie jestem. - odparł z ironicznym uśmiechem Jan Wasilijewicz. - Ale możliwe że odziedziczę ten tytuł, który nie ma dla mnie wartości.
- Sam jednak przyznałeś, że lubisz życie w zbytku. - Carmen poprawiła chwyt na ramieniu mężczyzny, trochę bardziej się do niego przyklejając - Ja przed tym uciekłam. A teraz znów mnie to dopada. Nie mam nawet fałszywego nazwiska, by się za nim skryć... - urwała, niepewna czy nie powiedziała zbyt wiele o swoich lękach.
- Jeśli nie lady Stone, to jak chcesz bym cię przedstawiał ewentualnie?- zapytał więc Orłow.
- Nie, to nie o to chodzi. Zresztą, pewnie pojawi się ktoś, kto zna moje prawdziwe nazwisko. I mogłaby wyniknąć afera. - powiedziała pospiesznie, po czym szybko zmieniła temat - A ty co zazwyczaj robisz na takich przyjęciach?
- Wywołuję skandale lub uwodzę jakąś ładniutką i… zaciągam w ustronne miejsce. Mając ciebie przy sobie… mogę odpuścić etap uwodzenia.- stwierdził agent z drapieżnym uśmiechem, a potem rozejrzał się dookoła.- Ale wpierw musimy poczekać aż imprezka się rozkręci. A i nie wiem, czy tobie nie wpadnie do głowy jakiś szalony pomysł.
- O co ty mnie podejrzewasz? - zapytała z uśmiechem, po czym zbliżając usta do ucha Orłowa szepnęła - Może lepiej rozejrzyj się za jakąś ładniutką, bo może się okazać, że ta obok znów ci ucieknie.
- O wszystko… mam tylko nadzieję, że ciekawość twoja ma dziś wolne. Deus ex machina o uroczym imieniu Igor czuwa nad bezpieczeństwem ambasady i jest dość tępa i brutalna. Starego typu maszyna różnicowa.- wyjaśnił z uśmiechem Jan Wasilijewicz. I dodał równie cicho.- Mam szukać tej trzeciej?
Na tę uwagę policzki Brytyjki pokraśniały.
- Uważaj... bo sama ją znajdę. I może nawet polubię bardziej od ciebie. - rzuciła wyzywająco.
- W takim układzie… jedna osoba musi być w centrum uwagi, więc… i tak pewnie najlepiej byś była to ty. Mnie byłoby trudniej być zazdrosnym o kobietę.- wymruczał jej do ucha delikatnie rozluźniając obejmującą ją rękę. - A tak bardziej serio… to byłby niezły wyczyn, jeśli coś takiego dałoby się zrobić. Niełatwo znaleźć tu śliczną i niezbyt cnotliwą, rozpalić ją na tyle by odważyła się na namiętną przygodę i jeszcze dała się wplątać w tak intrygujący układ. To miła fantazja, ale tylko fantazja.
Im dłużej Orłow mówił, tym szerszy był uśmiech na ustach Carmen.
- Przejdźmy się. - zaproponowała, nie mogąc się doczekać reakcji mężczyzny na widok Yue. Ciekawa była czy faktycznie uda mu się powstrzymać zazdrość w takiej sytuacji.
Krążyli na obrzeżach przyglądając się gościom, a Carmen słuchała żarcików i złośliwości Orłowa na temat znanych mu notabli. Nic ważnego czy cennego z punktu widzenia wywiadu. Ot, drobne żarciki pozwalające zabić czas i poprawić Carmen humor. Od czasu do czasu spojrzenia córki gubernatora o imieniu Camille spotykały się z wzrokiem agentki. Camille wydawała się nią zaciekawiona i coraz bardziej zaintrygowana. Niemniej Carmen nie miała czasu nad tym pomyśleć, bo w końcu zjawiła się ona. Przedsiębiorczyni z Singapuru, Yue wybrała klasyczny zielony strój, acz podkreślający jej naturalne walory. Chinka nie rozglądała się za bardzo i obecnie została “pochwycona” przez rosyjskiego gospodarza.
Carmen z uśmiechem spojrzała na Jana, pozwalając mu samodzielnie zauważyć Chinkę i zinterpretować sytuację.
Rosjanin dopiero po chwili przyglądania Yue odezwał się.- Pytanie tylko czy twoja kochanka nie będzie zazdrosna o mnie.
- Będzie. - odparła swobodnie Carmen, czując się troche jakby balansowała na linie w powietrzu, co ją... upajało bardziej niż jakikolwiek alkohol - Prawdopodobnie zechce ci mnie wyrwać.
- To może nie powinienem cię wypuszczać z rąk i zostawić tylko dla siebie?- wymruczał cicho Orłow przyglądając się twarzy agentki i próbując przejrzeć jej myśli.
- Wielki rosyjski uwodziciel miałby odpuścić w obawie przed porażką? - Carmen droczyła się z nim dalej, broniąc dostępu do swoich prawdziwych uczuć. Taka chciała być - frywolna i skryta. Im mniej o niej wiedzieli, tym mniej mogli ją w końcu skrzywdzić.
- Nie boję się porażki, bo nie przegrywam.- odparł ironicznie Orłow i spojrzał w oczy Carmen dodając.- Może to być dla ciebie bardzo intensywna noc, jeśli będę chciał ci potem udowodnić moją wyjątkowość.
- Widzisz? W tym problem. Bardziej skupiasz się na własnej wyjątkowości, a nie na tym by udowodnić mi, że jestem dla ciebie taka. Tym samym ta noc... może okazać się w żadnym wymiarze taka, jaką zaplanowałeś. - wydęła wargi niczym prychająca kotka.
- Carmen…- szepnął cicho nachylając się do jej ucha.- … tu nie mogę. Nie w tym budynku, nie przy tych ludziach. Nie mogę okazać, że ty jesteś moją słabością. Ktoś mógłby to dostrzec i wykorzystać.
Zamarła. Tego wyznania się nie spodziewała. Miała ochotę zbyć je jakimś żartem, potraktować jak błahostkę, ale było za późno. Słowa trafiły do jej serca.
- Tylko się droczę. - przyznała w końcu - To co, zaprosisz mnie do tego tańca czy mam tu uschnąć?
- Z chęcią z tobą zatańczę madame… tylko chciałbym także wiedzieć, czy wolisz bym ci towarzyszył cały czas niczym pies podwórzowy jak większość tutejszych dżentelmenów czyni wobec swych dam, czy może oddalić się od czasu do czasu i dać ci więcej swobody.- na razie prowadził ją na parkiet zgodnie ze wszelkimi regułami etykiety.
- Jeśli nie chcesz za wiele okazywać, myślę, że powinieneś być tym, kogo się spodziewają i pouwodzić jeszcze jakieś dziewczę. - spojrzała mu w oczy, pozwalając się prowadzić z dumnie uniesioną głową - Obiecuję jej nie zabić... od razu. - uśmiechnęła się czarująco.
- W sumie mógłbym to zrobić.- zaczął tańczyć z nią w rytm granej melodii, powoli i sztywno… zgodnie z kanonami klasycznego tańca, którego i Carmen nienawidziła się uczyć. - Nie musi mi się zresztą udać.
- Problemem nie jest to, co robimy, lecz kwestia zaufania, czyż nie? - jej gesty odpowiadały na jego tak, jak etykieta tańca wymagała. Byli przy tym tak sztuczni i perfekcyjni zarazem, że przypominali figurki na puzderku z pozytywką.
- Nie musisz ufać mnie. Lecz powinnaś być pewna… swego wpływu na mnie. - uśmiechnął się łobuzersko Orłow i nachylił się by szeptem opowiedzieć co by z nią zrobił i jak nie dbając o zgromadzoną widownię. Oczywiście było to tylko prowokowanie ją do rumieńców. Aż tak szaleni nie byli, by otwarcie dokonywać bezczelnych aktów rozpusty. Niemniej Carmen mogła się upewnić, że nadal ma na nią wielką ochotę. Nadal była jego erotyczną obsesją.
Starając się odwrócić myśli od wizji, tkanych przez Jana Wasilijewicza, dziewczyna rozejrzała się, wzrokiem szukając Yue oraz córki gubernatora i jej równie intrygującego partnera.
Akurat Yue zajęła rozmową ambasadora i przyciągała swymi dwoma atutami urody uwagę partnera, który trwał przy nich. Natomiast córka gubernatora wykorzystała tę sytuację, by odetchnąć świeżym powietrzem na wewnętrznym tarasie ambasady, zanim kolejny włazodup się do niej przyczepi. Ze spokojem sumienia Carmen postanowiła więc skupić się na tańcu z Rosjaninem.
- Zobaczymy jak to będzie... - rzuciła zagadkowo.
- Kończy się taniec. - wymruczał cicho do jej ucha. - Mam dać ci odrobinę wolności teraz, czy też jeszcze potrzymać w objęciach?
- Od kiedy tak bardzo liczysz się z moim zdaniem? - spojrzała na niego pytająco - Przyszłam ci towarzyszyć. Weź za to odpowiedzialność, mężczyzno. - zażartowała.
- Jesteś pewna? Daję ci szansę na chwilę swobody, zanim zaborczo zagarnę tylko dla siebie. - odparł z drapieżnym uśmiechem Orłow.
Spojrzała mu w oczy.
- Niech będzie, skoro tak ładnie proponujesz. Ponudzę się trochę sama... a może kogoś poznam. - drażniła się z nim jak zwykle Carmen.
- Zapewniam cię…że wrócisz z tego balu zadowolona.- wymruczał Orłow.- A ja rozejrzę się za zakątkiem, w którym wynagrodzę ci twoje poświęcenie związane z przybyciem tutaj.-
Po tych słowach rozdzielili się, bo i taniec się zakończył, a sam Rosjanin musiał wymienić uprzejmości z lokalnymi osobistościami. Bez niej, za co była mu Carmen wdzięczna. Nie musiała bowiem szczerzyć zębów w fałszywych uśmiechach. Zrobiła więc to, na co miała ochotę najbardziej... i pochwyciła od jednego z przystojnych kelnerów kieliszek szampana. Następnie przycupnęła gdzieś pod ścianą, by w spokoju przyglądać się miejscowym rybkom.
Początkowo miała spokój i mogła spokojnie obserwować to całe “arystokratyczne zoo”, które było też kłębowiskiem żmij plecących własne intrygi… które znając prawdziwie szpiegowskie misje, rozumiała trywialność takiego podgryzania sobie nawzajem kostek.
Zazdrość i ploteczki były chlebem powszednim takich przyjęć i rozrywką znudzonych bogaczy… Carmen to znała i od tego uciekła. A teraz przyglądała się temu z boku, obserwując to całe towarzystwo, do czas aż zjawił się ON. Bo ON zawsze się pojawiał. Młody, przystojny i pewny siebie. Łamacz kobiecych serc. Miejscowy lew salonowy, nieformalny król przyjęcia… i właśnie szedł ku Carmen, z z tomikiem wierszy pod pachą i z pewnością siebie w spojrzeniu. ON… młody lew, zdobywca.
Podczas gdy w takiej sytuacji panny wstydliwe lub niezainteresowane (do czasu) odwracały główki, a te chętne próbowały zwabić przystojniaka słodkim uśmieszkiem, Carmen spojrzała na niego wprost nieprzyjaźnie. Była treserką węży. Nie bała się żadnych drapieżników.
Jej reakcja nieco go skonfundowała i sprawiła że przystojniak stracił rezon. Ale tylko na chwilę, wierząc w swoją urodę i urok osobisty liczył że stopi wszelkie lody między nimi.
- Nie widziałem pani na poprzednim przyjęciu. Przypuszczam że pierwszy raz w Egipcie? - zagadnął z “czarującym” uśmiechem.
Podniosła na niego niechętny wzrok.
- Nie, nie pierwszy. - odparła krótko.
- Och… doprawdy? To wielka strata z mej strony, żem nie spotkał wcześnie tak uroczej damy.- otwarta wrogość zbiła mężczyznę z tropu, ale uśmiechając się poprzez zaciśnięte żeby próbować podejść Carmen. Najwyraźniej nie zamierzał poddać się tak łatwo.
Spojrzała na niego przelotnie, lecz nawet sie nie odezwała, by nie dać mężczyźnie punktu zaczepienia. Była ciekawa ile zniesie.
- Jakież to uroki Kairu przyciągnęły dziś pani uwagę?- póki mężczyzna nie dawał za wygraną, choć powoli tracił do Brytyjki cierpliwość. Jego mimika świadczyła o urażonej przez obojętność Carmen miłości własnej mężczyzny. Niewątpliwie rzadko spotykał się z tak chłodnym traktowaniem.
- A czy mówiłam cokolwiek o jakichś urokach? - Carmen zmarszczyła brwi - W pana przypadku jest to, zdaje się, oczywiste, na jakie uroki pan ma ochotę, jednak ja nie muszę ani chcieć tutaj niczego podziwiać, ani nawet jeśli... mówić o tym. - odpowiedziała głosem cichym, lecz ostrym niby nóż. Była zła. I nawet nie dlatego, że miejscowy lowelas postanowił ją zaczepić, ale właśnie dlatego, że był zupełnie w tym beznadziejny. I nawet nie mogła liczyć na to, że oderwie jej myśli od Jana Wasilijewicza.
Mężczyzna spurpurowiał wpierw, potem zbladł, a następnie obrócił się na pięcie i odszedł wściekły niewątpliwie i urażony.
Temu wszystkiemu z wesołym uśmieszkiem przyglądała się Yue obecnie zajęta nalewaniem sobie słodkiego sorbetu z dużej wazy. Widać wolała to niż roznoszone przez kelnerów drinki. Carmen również odpowiedziała jej uśmiechem i podeszła, korzystając z faktu, że Wężowa Księżniczka chwilowo z nikim nie rozmawia.
- Taki ładny chłopiec…- mruknęła zasmucona Yue, choć uśmiechała się łobuzersko. - Czym go tak uraziłaś?
- Sobą. - odparła z uśmiechem Carmen. - Jednak skoro ci się podobał... teraz jest wolny. Nie krępuj się.
- Nie przyszłam tu dla ładnych chłopców. Trochę z powodu interesów, trochę…- uśmiechnęła się taksując Carmen wzrokiem. -... z innych powodów. Ślicznie na tobie leży.
Po czym zaproponowała.- Napijesz się sorbetu?
- Przy tobie i tak wszyscy mogą się schować. - odparła komplementem akrobatka, po czym dodała - Chętnie się napiję. Jak więc twój wieczór mija?
- Spokojnie… jak to na takich przyjęciach. Trzeba się uśmiechać, być miłą, uprzejmą… znasz to pewnie dobrze. Nic dziwnego, że mam ochotę zrobić coś… szalonego.-
Podając kielich z sorbetem Yue nachyliła się by móc musnąć udo Carmen pod suknią delikatnie. - A ty… czemu podpierasz teraz ściany?
- W pewnym sensie oboje jesteśmy w pracy. Nie ma co się za bardzo obnosić z... no wiesz. - westchnęła dziewczyna.
- Ja wkrótce będę po pracy.- zaśmiała się ciepło Yue i dodała z ironicznym uśmieszkiem.- .. a sądząc po spojrzeniu twego towarzysza, to… on również wkrótce… będzie.
Carmen rozejrzała się, nie bardzo rozumiejąc.
Jan Wasilijewicz wplątany w rozmowę z miejscowymi kupcami… zauważyła go od razu. Wyższy od każdego z nich głowę, wydawał się być oblepiony nimi ze wszystkich stron. I uciekał od nich wzrokiem. A gdy zerkał na samą Carmen od czasu do czasu, czuła jak ją tym wzrokiem rozbiera. Spojrzeniem dzikiego drapieżnika. Szybko odwróciła spojrzenie. Szlag by wziął ten jego magnetyzm!
- Niech się trochę pomęczy. - powiedziała wesoło do Yue, próbując sorbetu.
- Och… wygląda jakby się bardzo męczył, tym większy jego będzie apetyt na ciebie.- wymruczała Yue zerkając to na Carmen to na jej kochanka. - Jak znam mężczyzn, a znam… pierwszy raz będzie szybki i gwałtowny… i pewnie nawet nie zdążycie się rozebrać. Nie wiem czy to dobrze czy źle. To w sumie zależy do gustu.
- Yue, wiesz, że mnie zawstydzasz? - odparła dziewczyna unikając teraz nie tylko wzroku Orłowa, ale też Chinki.
- Doprawdy? Nigdy nie wydawałaś mi się nieśmiałym dziewczęciem.- dłoń Yue oplotła dłoń Carmen.- Ta strona ciebie… przyznaję nieco mnie ekscytuje.
- Powiedzmy, że wciąż są gracze, do których mi brakuje - Brytyjka spojrzała znacząco na towarzyszkę - Mimo wszystko mam tylko 20 wiosen i jestem panienką z dobrego domu.
- Prawdziwy klejnocik…- wymruczała Yue ruszając z drinkiem w jednej dłoni, a druga prowadząc akrobatkę za sobą.-.. słodki i dziewiczy w swej niewinności. Kto by pomyślał, że ukrywasz taką stronę. Jak więc to panienka z dobrego domu skończyła w trupie cyrkowej?
- Uciekła. Między innymi przez takie przyjęcia. - wyjaśniła z uśmiechem dziewczyna, krocząc u boku Chinki ze swoim kieliszkiem. Carmen, pozwoliła się prowadzić, raz tylko zerkając w stronę Jana. Ten zauważył ich zniknięcie, ale mógł jedynie odprowadzić ją wzrokiem, bo z kolei teraz jego dopadły dwie salonowe lwice próbując zaciągnąć na parkiet, a on… w przeciwieństwie do arystokratki odmówić nie mógł.
- Więc… jak mogę ci to przyjęcie uatrakcyjnić?- wymruczała zmysłowo Yue podążając jednym z korytarzy prowadzących na taras.
- Z tego co widzę, to już zdecydowałaś jak. - zaśmiała się Carmen, znacząco wskazując gestem okolicę.
- Tylko ogólnie… szczegóły… na tymi musimy popracować.- mruknęła Chinka popijając sorbet i przyglądając się rozciągającym z tarasu widokowi na parking poniżej i wewnętrzny ogród powyżej dużego posągu cara z wyciągniętym w górę mieczem trzymanym w dłoni.- Hmmm… co powiesz na małe wyzwanie?
- Jeśli mnie zmotywujesz... Może być nawet zakład. - podsunęła Carmen.
- Cóóóż…- Yue postawiła sorbet na barierkę tarasu. Powoli obeszła dookoła arystokratkę i stanąwszy za nią przytuliła się obejmując ją w pasie. Jej dłonie wślizgnęła się pod suknię i zaczęły wodzić palcami po jej łonie muskając skórę przez bieliznę.- To zależy od tego czego… pragniesz. Jeśli ci się uda to mogę kochać się z tobą, tak jak… pożądasz, ale wstydzisz się do tego przyznać. Władczo i bezpruderyjnie… dusząc pocałunkami wszelkie protesty i zdrowy rozsądek.
Carmen zamruczała i zacisnęła uda, by utrudnić Yue dotarcie do jej najbardziej wrażliwych zakamarków.
- Jesteś bardzo pewna siebie, uważając, że takie jest właśnie moje pragnienie. - powiedziała z szelmowskim uśmiechem - Mam inną propozycję. Jeśli wygram, pomożesz mi odnaleźć pewnego człowieka, używając do tego swoich kontaktów. Jeśli przegram. Będę twoja na całą godzinę. Choćbyś kazała mi spijać swoje soki na oczach tej całej gawiedzi. Pytanie teraz na czym ma polegać wyzwanie…
- Cóż… mogłabym się zgodzić pod jednym wyjątkiem. Bowiem nie podoba mi się to, że wplątujesz tu pracę. Owszem mogę zgodzić ci pomóc w misji w ramach mojej przegranej, ale dorzuć do warunków twojego zwycięstwa jeszcze jeden swój kaprys. Byle był prywatny, a nie związany z obowiązkami wobec Korony. Dowolny kaprys… grzeczny jak i niegrzeczny. - wymruczała Yue nie próbując siłą dotrzeć głębiej i wodząc zmysłowo pod udach arystokratki.- Widzisz jaka potrafię być hojna?
- Chyba bardzo chcesz być przeze mnie wykorzystana. - zachichotała Carmen - No to powiedz jeszcze co ma być przedmiotem naszego wyzwania.
- To zależy od tego jak bardzo śmiała być potrafisz. - odpowiedziała Yue wodząc leniwie palcami, po zaciśniętych udach Carmen. - Równie dobrze możesz zażądać pary kolczyków ze szmaragdami lub nowych majteczek, bo swoje… - uśmiechnęła się lisio. - swoje zostawisz w podarku carowi, zatknięte na mieczu jego pomnika niczym flaga. Oczywiście zrobisz to niezauważona przez nikogo.-
Carmen przyjrzała się widokowi z tarasu. Pomnik był duży, ale dało się na niego wspiąć. Zatknięcie bielizny na czubku miecza było kłopotliwe, ale… nie tak problematyczne jak dotarcie tam niepostrzeżenie. Trzech strażników strzegło parkingu, trzech kolejnych ogrodu. Dwójka chodziła w okolicy samego posągu, a fasada ambasady od strony ogrodu z pewnością była pod kontrolą deus ex machiny groźniejszej od tej hotelowej i nie mniej wścibskiej.
- Powiesz mi jeszcze czemu ma służyć to zadanie? Czy mam się domyślać? - zapytała Carmen, przyglądając się pomnikowi i okolicy. Oceniała na ile wysokie są latarnie i drzewa w pobliżu pomnika oraz jak blisko zostały usytuowane.
- Zdobyciu niewolnicy na całą rozkoszną godzinę, oczywiście.- wymruczała zmysłowo Yue wodząc czubkiem języka po płatku usznym Carmen, po czym dodała z uśmiechem. - Nie doszukuj się drugiego dna w propozycji lekko wstawionej i bardzo znudzonej kobiety. Rzuciłam ci wyzwanie, podejmij je albo nie… Ale nie trudź się szukaniem podtekstów w byle wygłupie.Świat nie kręci się wokół tajnych misji, a już z pewnością nie wokół naszej bielizny.-
Carmen słuchając tego stwierdziła że latarnie są jej wrogiem w tej misji. Gdy się na nie wespnie będzie łatwa do zauważenia, podobnie gdy znajdzie się w kręgu ich światła. Drzewa były dość wysokie w części parkowej i miały dość gęste listowie i pomijając szelest podczas wspinaczki i łażenia po konarach były idealną kryjówką. Niestety nie dało się przeskoczyć z żadnego z nich bezpośrednio na posąg otoczony półmetrowym żywopłotem.
- Poza tym nie powiedziałaś co chcesz dla siebie.- zamarudziła Yue muskając szyję Brytyjki językiem.
- I nie powiem. - mrugnęła do niej Carmen - Jak mnie złapią, będziesz mnie odwiedzać w więzieniu?
- To w takim razie nie ma zakładu, a do więzienia i tak nie trafisz. Za takie wybryki nie można wsadzić do więzienia arystokratki. Jeśli się jednak mylę to nie będę cię w nim odwiedzać, a cię z niego porwę. - oparła Yue z trudem tłumiąc śmiech.
- Nie myślałam o oficjalnym więzieniu. W sumie kto tam wie tych Rosjan. No dobra... mam pomysł. Pani wybaczy. - Carmen ukłoniła się dwornie.
- Stawka… musisz ją podać.- przypomniała Yue wyswobodzonej z jej uścisku agentce.
- Muszę? - Carmen spojrzała psotnie na Yue - Nauczysz mnie czegoś. Czegoś nowego... w alkowie. Zgoda?
- Zgoda.- westchnęła żartobliwie Yue zamyślona i przyglądająca się Carmen.
Ta zaś zeszła z tarasu i schowała się w pobliskich krzakach. Tam rozebrała się do bielizny, zostawiając kostium na ściółce z liści. Po chwili namysłu Carmen zawiązała kamizelkę na twarzy, by zasłonić oblicze. W tym niecodziennym stroju wspięła się na pobliskie zacienione drzewo. Zamierzała po koronach drzew przemknąć jak najbliżej pomnika.
Wdrapała się niczym pantera kryjąc gibkie ciało za pniem drzewa, gdy snop światła z latarni strażnika przesuwał się po jej “kryjówce”. Szybko weszła się na na nie, a potem ruszyła po konarach i gałęziach. Szelest był przerażający w tej chwili. Po przeskoczeniu z jednego drzewa na drugie, musiała się przyczaić w koronie z bijącym jak dzwon sercem. Przez chwilę siedziała ukryta w konarach, gdy po listowiu ślizgały się promyki światła, także i po jej skórze. Na szczęście nie zauważyli i mogła przeskoczyć na kolejne drzewo, przycupnąć znowu na kilkanaście minut. Przeskoczyć na kolejne i… drzewa się skończyły, a pomiędzy Carmen a pomnikiem było jakieś dwadzieścia parę metrów wolnej przestrzeni. I dwaj strażnicy.
Dziewczyna zdjęła więc i tak kuse majteczki, by przygotować się do szybkiej akcji, po czym wyjęła jeden z nożyków do rzucania, które miała zatknięte za podwiązkę i rzuciła nim w pobliską latarnię licząc z jednej strony na nieco zacienienia placu, z drugiej na odwrócenie uwagi strażników.
To była pierwsza jej akcja do której stawała z gołą pupą, bo nawet tam w łaźni tureckiej zaczynała w ubraniu. Czuła lekką wieczorną bryzę owiewającą jej prawie nagie ciało. Jeden szeroki zamach, jeden rzut i… trafiła rozbijając latarnię. Efekt był taki jakiego się spodziewała. Stłuczona latarnia otuliła część placu mrokiem, a w ów mrok ruszyli obaj strażnicy by ocenić co się stało. Nie było na co czekać. Carmen wybiła się z drzewa, by wylądować przy żywopłocie, okalającym pomnik, a potem wspiąć się na niego i wykonać szaloną misję.
Szybko… cicho… jak kotka. Wylądowała na trawie i pognała ku pomnikowi, po czym wdrapała się na postument z majtkami w zębach. Zaczynała się teraz najtrudniejsza część misji… musiała nie dać się przyłapać, przy ich zakładaniu na uniesiony w górę miecz, trzymany przez uniesioną w górę rękę. Przy wdrapaniu się na nią Carmen będzie najbardziej odsłonięta. Tu nie ma liści, za którymi mogłaby ukryć swą goliznę. Wystarczy że ktoś spojrzy w górę, a może dostrzec jej tyłeczek niczym księżyc w pełni. Starała się jednak o tym nie myśleć. Najważniejsze to pozostać nierozpoznaną. Dopóki więc miała twarz zasłoniętą, a jej kostium leżał bezpiecznie ukryty, nie powinni skojarzyć kim jest niecodzienny wandal
Była w połowie drogi, gdy strażnicy rozmawiający ze sobą niebezpiecznie blisko podeszli do posągu. Jeśli spojrzą w górę dostrzegą ją… no chyba że jakoś odwróci ich uwagę lub się zamaskuje. Miała kilkanaście sekund na podjęcie akcji, która ochroni ją przed wykryciem.
Opcja kamuflażu była raczej niemożliwa, gdy wisi się na ogromnym pomniku z gołym zadkiem. Carmen sięgnęła więc po kolejny nożyk i wycelowała w kolejną latarnię.
Pocisk uderzył z impetem gasząc kolejne światło i wywołując wściekłe reakcje strażników, którzy pognali szukać “dowcipnisia” i wybić mu nahajkami żarty z głowy. Uff… udało się. Nie tracąc czasu, Carmen wspięła się wyżej, by zatknąć majtki we wskazane przez Yue miejsce. Musiała wyglądać wyuzdanie tuląc się prawie nagim ciałem do kamiennej ręki, gdy nabijała na ów miecz swoje majteczki. Chinka niewątpliwie miała niezły ubaw obserwując to z dala. Ale Carmen nie miała czasu na rozmyślanie na ten temat. Owszem… wykonała zadanie. Musiała jeszcze wrócić nie zwracając na siebie uwagi. Postanowiła użyć tej samej drogi... o ile po drodze nie natknie się na strażników.
Skok w dół i przyczajenie się przy żywopłocie… rozejrzała się dookoła stwierdzając, że łatwiej z drzewa było zeskoczyć jak najbliżej żywopłotu (wykorzystując rozłożyste konary), niż do tego drzewa dotrzeć z poziomu ziemi, tym bardziej że kolejny strażnik zbliżał się do niej nieświadomy co prawda jej obecność, gdy kryła się za długim i równo przyciętym krzewem.
Carmen rozejrzała się więc za alternatywną drogą ucieczki? Może łatwiej byłoby jej pomknąć wzdłuż linii zarośli? Zarośla wydawały się pewniejszą drogą ucieczki. Dłuższą i wymagającą przestojów, ale i bezpieczniejszą… Mogłaby co prawda dotrzeć do parkingu i ukrywając się za automobilami dobiec do swych ubrań… ale tam były spore kawałki wolnej przestrzeni na której łatwo mogła zostać dostrzeżona. Z doświadczenia agentka wiedziała jednak, że nie ma co się spieszyć, jeśli sytuacja sama nie przykręca jej śruby - zdecydowała się na dłuższą, ale jednak ocienioną drogę parkowymi ścieżynkami.
Przemykała więc wzdłuż żywopłotu wiedząc, że tuż obok niej przechodzą strażnicy. Wtedy gdy byli blisko zamierała zdając sobie sprawę z absurdalności sytuacji. Przecież oni mieli w tej chwili na wyciągnięcie ręki ponętną golaskę… I dosłownie na wyciągnięcie ręki. W co się wpakowała z namową Yue? Jeszcze krok, dwa i… szybki sprint do pnia. Tuląc się do niego ciałem Carmen czuła się bezpieczna. Wszak gdy wespnie się po nim jak wiewióreczka, to wędrówka po konarach, będzie niemal jak spacer po parku… w porównaniu w tym co już musiała zrobić. Postanowiła odczekać chwilę, by nieco uspokoić oddech i gdy nikt nie patrzył w jej stronę, wspiąć się na drzewo. A gdy już się na nim znalazła… pozostało powoli przejść po konarach z powrotem do kryjówki, w której ukryła swoje ubranie. Choć było już po wszystkim, dopiero gdy Carmen wiązała gorset, jej dłonie zaczęły drżeć. Zawsze tak miała. Syndrom “po”, jeśli chodzi o stres. Gdy sytuacja tego wymagała, była opanowana i skupiona bez względu na prawdopodobieństwo powodzenia akcji czy w ogóle trudności. Ale w końcu wszystko z niej wychodziło i wtedy drżąc niczym galareta, zazwyczaj zakopywała się w łóżku, by nikt nie widział jej słabości. Teraz na szczęście sytuacja nie była dramatyczna, więc poza drżeniem palców, Carmen nie miała żadnych objawów stresu. Po chwili to też minęło i jakby nigdy nic dziewczyna dołączyła do arystokracji na tarasie, która przyglądała się poczynaniom strażników, próbujących naprawić latarnie.

- I jak było? - zapytała żartobliwie Yue witając dziewczynę uśmiechem i dwoma lampkami szampana w dłoniach.
Carmen chwyciła jedną z nich i upiła odrobinę.
- Przewiewnie. - odparła z tajemniczym uśmiechem.
Yue zaśmiała się i upiła nieco trunku.- Tylko tyle… żadnego dreszczyku? Trzeba przyznać, że pompatyczne pomniki carów lepiej wyglądają z majtkami.
Agentka nie zamierzała jednak przyznawać się do prawdziwych uczuć. To była jej... tajemnica zawodowa. Znów upiła łyk szampana, po czym odpowiedziała.
- Z moimi majtkami wszystko wygląda lepiej. Tak czy siak, teraz będziesz musiała zostać w Kairze i pomóc mi w pracy. Prawie mi cię szkoda... - to rzekłszy, rozejrzała się wśród zgromadzonej gawiedzi. Była ciekawa czy Orłow zainteresuje się sytuacją i czy... skojarzy ją ze swoją kochanką.
Na razie jeszcze niewiele osób dostrzegło nową nietypową ozdobę posągu, jako że taras nie był centrum przyjęcia i niewiele gości go odwiedziło, ale z czasem… plotka się rozniesie.
- Obiecałam pomóc… ale nie wiem jak długo zdołam zostać. W razie czego podeślę ci kogoś do pomocy.- mruknęła Yue z łobuzerskim uśmiechem.- A co do twych majtek… hmm… ty wyglądasz bardziej kusząco bez nich.
- A skąd to wiesz? Przecież teraz nic nie widać... - droczyła się z Chinką Carmen, po czym zaproponowała - Może wejdziemy do środka? Wiesz... trochę tutaj wieje.
- Ale sama świadomość czyni cię bardziej kuszącą. Czasami to co niewidoczne jest najbardziej kusząco.- Yue objęła w pasie Carmen i ruszyły razem do głównej sali. Rozglądając się po niej agentka dostrzegła Orłowa, znudzonego przylepionym do jego ust sztucznym uśmiechem. On też ją zauważył i ruszył ku niej. Spoglądał na nią wzrokiem drapieżnika, spojrzeniem pełnym pożądania i wyraźnej ochoty na uwolnienie swych pragnień.
 
Mira jest offline  
Stary 17-06-2017, 22:24   #48
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- Oho, ktoś chyba ma dość roli salonowego pudelka. - powiedziała z uśmiechem Carmen, po czym dodała - Yue, pozwolisz, że opuszczę cię na chwilę? Choć nie myśl, że zrezygnuję ze swojej nagrody. - mrugnęła zawadiacko do Chinki.
- Och… a mogę popatrzeć…- zażartowała Yue i cmoknęła policzek Carmen. - Baw się dobrze.
Po czym zaczęła się oddalać, a Orłow podszedł do dziewczyny. - Jak ci mija przyjęcie?
- Zabawnie. Bardzo zabawnie. - odparła z uśmiechem niewiniątka, zerkając za oddalającą się Yue, która znała w tej chwili sekret, za który Jan Wasilijewicz mógłby wiele dać - wiedziała o brakach bieliźnianych akrobatki. Na samą myśl o tym, Carmen uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - A co u ciebie?
- Nudno… bardzo nudno.- jego dłoń zacisnęła się na jej dłoni.- Masz ochotę wypróbować biurko ambasadora. Jednakże odradzam próby kradzieży dokumentów. Głównie dlatego, że wstyd się przyznać, jak nieznacząca jest ta placówka.
I poprowadził w kierunku dużych drzwi pilnowanych przez ochronę przyjęcia.
- Prawdę mówiąc... wolałabym zatańczyć. - odparła, przystając. Zamierzała nieco zabawić się kosztem temperamentu kochanka.
- Zatańczymy… nie martw się o to. - odparł jej kochanek i po krótkiej pyskówce z ochroną, oboje zostali przepuszczeni przez drzwi, wchodząc na szeroki korytarz godny książęcej rezydencji i… w ogóle niepotrzebny. W takim budynku wystarczyłby korytarz o połowę mniejszy.
Carmen zmarszczyła brwi.
- Na sali. Tam gdzie wszystkie pary. - powiedziała twardo, zadzierając głowę, by spojrzeć mężczyźnie w oczy.
Orłow zatrzymał się i patrząc w jej oczy przyciągnął ją do siebie władczo i zachłannie pocałował jej usta, zaciskając ręce wokół Brytyjki wyjątkowo zaborczo. Jakby bał, że jak ją puści, to ona mu ucieknie. Jego dłonie wodziły drapieżnie po jej plecach i pośladkach… gdyby miał szpony na palcach, pewnie rozerwałby jej strój pazurami.
- I kto tu jest straszny... - zamarudziła, wiedząc już, że nie zrealizuje planu poinformowania Orłowa o braku majteczek w trakcie tańca. Pozostało więc czekać na jego reakcję, gdy sam zorientuje się w owym... braku.
- Ty… Przez ciebie nawet nie byłem w stanie dojść… do gabinetu.- całując ją bez opamiętania w usta, policzki i szyję Jan Wasilijewicz napierał swym ciałem zmuszając do cofania. Aż dotarła do ściany i nie miała się już gdzie się cofnąć. Wtedy to dłonie mężczyzny zacisnęły się na piersiach Carmen, gdy zaczął gorączkowo rozpinać zapięcia jej bluzki.
- Przeze mnie, nie umiesz dojść? - zachichotała, dając mu symbolicznego klapsa po dłoni, a następnie zarzucając ramiona na szyję - Janie Wasiljewiczu, obiecałeś mi biurko ambasadora, żądam, byś wywiązał się z tej obietnicy! A w zamian... zdradzę ci pewien sekret.
- Kusisz…- wymruczał Orłow biorąc dziewczynę w ramiona i unosząc w górę. Ruszył z nią do swego celu, jakim pośrednio było biuro ambasadora. - I droczysz się ze mną. Czy to mądre, mogę nie wytrzymać i zerwać z ciebie ubranie.
Orłow doszedł do gabinetu ambasadora i kopniakiem wyważył drzwi. Pomieszczenie było duże i urządzone jak wszystkie inne urzędnicze gabinety urzędników niższego i średniego szczebla jakie widziała w Anglii. Tylko z większym przepychem i biblioteczką na ścianie. I wielkim portretami: obecnie panującego cara na jednej i ambasadora w mundurze obwieszonego medalami na drugiej ścianie.
- Myślę, że byś żałował... - szepnęła mu do ucha, liżąc delikatnie jego płatek - Podejdź do okna... przyjrzyj się pomnikowi. Coś tam powinno cię zaciekawić. - poleciła.
- Wiele ode mnie wymagasz… kto byłby na tyle szalony by wypuścił cię z rąk?- zaśmiał cicho Orłow posadził dziewczynę na biurku i ruszył w kierunku okna, by zobaczyć to, co mu radziła.
Nie chcąc go odciągać od możliwości zobaczenia jej “dzieła”, Carmen usiadła grzecznie na biurku, zakładając nogę na nogę. Czekała.
- Ktoś założył majtki na miecz cara. No to komuś z ochrony się rano oberwie…- po czym odwrócił się do Carmen. - Chcesz powiedzieć, że to twoje majteczki?
Rozłożyła bezradnie ręce, nie dając mu jasnej odpowiedzi.
- Będę musiał zrobić ci rewizję osobistą. - Orłow podszedł do dziewczyny i zaczął rozpinać jej bluzkę, by odkryć to co “ukrywała” przed nim. Ręce mu drżały z niecierpliwości i pożądania.
- W dziwnym miejscu szukasz moich majtek, wiesz? - Carmen nie broniła się, siedziała przed mężczyzną wciąż z tym samym lekko kpiącym uśmiechem na ustach. Tylko płonące z pożądania oczy mogły ją zdradzić…
- Stęskniłem się za nimi... - wymruczał Orłow wyciskając drapieżnie piersi Brytyjki z malutkiego gorsetu który je obejmował. Pieścił je ściskając i miętosząc gwałtownie. I rozkoszując się sprężystością biustu kochanki niczym mały chłopiec swoją zabawką.
Agentka westchnęła.
- Zachowujesz się jakbyś przez miesiąc pościł a nie raptem kilka godzin. Co się z tobą dzieje? - przyjrzała mu się - I jeszcze to biurko…
- Nie musiałaś znosić tego… ambasadora… tej przeklętej gnidy..- delikatnie ścisnął piersi agentki ocierając je o siebie.- To taka żywa pijawka, karmiąca się arystokratycznym pochodzeniem innych. Podwiniesz spódniczkę, czy mam ją z ciebie zerwać?
- Jeśli pytasz, to nie jesteś chyba wystarczająco zmotywowany. - odparła, zdecydowanym ruchem rozpinając jego koszulę i wodząc po piersi pazurkami.
Orłow podciągnął jej spódniczkę odsłaniając łono dziewczyny i przez chwilę wpatrując się bez słowa w to co widział.
- A więc… to twoje. Nie nudziłaś się jak widzę.- zaczął rozpinać swoje spodnie wpatrzony w jej intymny zakątek.
Carmen wstydliwie zakryła się spódnicą.
- Owszem, musiałam się trochę odświeżyć... i odstresować. Za to ty wydajesz się baardzo spięty.- udała zatroskanie - Może opowiesz mi coś więcej o tych ludziach, którzy tak cię sfrustrowali?
- Teraz? - jęknął Rosjanin i uwolniwszy się od spodni i bielizny.- Teraz to rozbieraj się…-
Zdecydowanie nie był w nastroju do rozmów, przynajmniej do czasu zaspokojenia pierwszego apetytu. Jego dłonie zacisnęły się na tkaninie jej spódniczki, by odsłonić obszary dziewczyny gotowe do ich podboju.
- Nie. - odparła spokojnie, patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie?- delikatnie acz stanowczo popchnął ją zmuszając do położenia się na biurku. Jego dłonie przesunęły się po jej brzuchu przesuwając na biodra. Zacisnął na nich dłonie siłą próbując rozchylić szeroko uda kochanki.
Nie opierała się, wszak dla niej to była tylko gra. Gra, która miała uwolnić jego demony.
- Nie. - powtórzyła mimo swojej pozycji.
- Zemszczę… się…- trzymając mocno rozchylone nogi Orłow rzeczywiście zaczął się “mścić”. Jego język musnął jej uda zaczepnie, przejechał czubkiem po kobiecości, pieścił wrażliwy punkcik. Głowa kochanka wylądowała między jej nogami, choć pewnie on wolał umieścić tam coś innego.
- Och... - jęknęła zdziwiona i podniecona zarazem. Tego się nie spodziewała. Była nastawiona na akt manifestacji samczego pożądania, a tymczasem Orłow wyraźnie chciał ją pociągnąć za sobą. I niech go szlag, udawało mu się to. Gdy jeszcze Carmen pomyślała o tym, że rosyjski agent właśnie robi jej dobrze na biurku ambasadora caratu... Ta myśl porwała ją wraz ze zwinnym języczkiem Jana Wasilijewicza. Dziewczyna wczepiła palce w jego perfekcyjnie ułożoną fryzurę, pojękując rozkosznie.
Tymczasem jej kochanek łapczywie sięgnął językiem dalej i wodzić zaczął nim mocniej smakując dowody podniecenia swej kochanki. Rozchylił szeroko jej uda… bo wszak nie miała sił, by mu się opierać. I pieścił językiem jej kobiecość, przyciskając swe usta do niej. Wiedziała co chciał usłyszeć, wiedziała i… nie bardzo mogła powstrzymać swych ust. Jej jęki rozkoszy były dowodem, że należała do niego całym swym ciałem.
Doszła nagle, gwałtownie, z desperacją szarpiąc dłonią jego włosy.
- Weź mnie... - szepnęła słabo, gdy jej ciało wciąż jeszcze przechodziły dreszcze rozkoszy - Nie miej... litości. - poprosiła.
Orłow wstał i pochwycił ją za uda mocniej i przesuwając ciało po gładkim blacie biurka po prostu nabił agentkę na swój oręż i kolejnymi ruchami energicznie i mocno brał ją w posiadanie nie puszczając jej ud. Oczy błyszczały mu dziko, oddech stawał się coraz bardziej chrapliwy, a przesuwająca się po gładkim blacie agentka czuła jego twardą obecność w sobie. Raz po raz wyrywał z jej ust głośne jęki, tym bardziej że była jego… całkowicie jego własnością. Istniała dla jego rozkoszy namiętnie brana w posiadanie każdym ruchem jego bioder.
I co gorsza... uwielbiała to uczucie.
- Rżniesz mnie... na biurku ambasadora... świntuchu... - poskarżyła się, choć jej ton daleki był od niezadowolenia - Tak bardzo... nakręciły cię... te wielbicielki? - znów postanowiła dolać nieco oliwy do ognia.
- Może…- jęknął w końcu przyciskając dziewczynę mocniej do siebie i starając zwiększyć tempo ich ruchów. -... mam ochotę na więcej… niż tylko biurko… może wezmę cię… przy oknie… może… zrzucimy obraz… może.. dołączymy jakąś.. wielbicielkę… miał być trójkącik.-
Dyszał coraz głośniej, coraz bliższy spełnienia. Wpatrywał się łakomie w falujące pod wpływem jego ruchów piersi Carmen.
- Pomyśl... gdyby ambasador teraz wszedł... - dziewczyna z trudem mogła mówić, tak mocno się w niej poruszał. I choć wszystko ją bolała, mocno dociskała się do jego ciała, orając paznokciami ramiona Orłowa.
- Ciebie to nie… powstrzy…- był coraz bliżej, czuła to. Był coraz bliżej eksplozji ekstazy, co tylko dodawało wigoru jego ruchom i wzmacniało jej doznania. Był coraz bliżej i ona też.
Miał rację, nie powstrzymywała się - przynajmniej teraz. Krzyknęła donośnie, gdy jej ciało wygięło się w łuk pod wpływem szczytowania ich oboje. Jedno napędzało drugie, przedłużając cudowną chwilę raz za razem.
- Jesteś straszna… i rozkoszna zarazem.- wydyszał Orłow potem jak ich rozkosz i krzyki zlały się w jedno głośne crescendo. Nadal połączony z nią, opadł torsem w dół i ustami zaczął wielbić i kąsać jej piersi unoszące się w łapczywych oddechu, gdy Carmen dochodziła do siebie.
Dziewczyna, wciąż dysząc ciężko złapała jego policzek i gestem przywiodła w górę, by móc go pocałować długo i namiętnie, w trakcie gdy on wciąż poruszał się w niej, choć teraz znacznie wolniej, ale za to jakby pełniej.
- Wiesz… ja wcale nie żartowałem… zaraz wylądujesz półnaga przy oknie i…- wymruczał po pocałunku Orłow z łobuzerskim uśmieszkiem. - I ktoś może cię zobaczyć. Czyż to nie przerażające?
-Pragnę ci przypomnieć, że dopiero co odbyłam przechadzkę bez majtek. A żeby uniknąć rozpoznania... cóż, musiała zdjąć z siebie wierzchnie odzienie. - spojrzała na niego znacząco - Bardziej mnie zastanawia, co zrobisz jak ktoś faktycznie zobaczy i nabierze ochoty. Ktoś na tyle utytułowany, że nie będziesz mógł mu odmówić mnie... - przygryzła wargę, udając rozterkę.
- Jeśli myślisz o córce gubernatora Kairu to… przyznaję, byłoby to… ekscytujące przeżycie zobaczyć was razem w takiej sytuacji. Choć generalnie nie podniecają mnie pozerki.- zamruczał Orłow.- A co do innych szlachciurek… dostaną w pysk.
- A jeśli byłby to sam ambasador? Albo nasza znajoma Chinka? Wiesz, nie powinno się zadzierać z Triadą. - prowokując go słowami, jednocześnie Carmen wtulała się w kochanka, rozkoszując jego ciepłem i ciężarem. Choć pewnie nigdy nie przyznałaby tego na głos, czuła się bezpieczna w jego ramionach.
- Ona jest ładniutka… szkoda że nie miałem okazji podejrzeć was w Paryżu. Ciekawe co tam knułyście?- wymruczał Orłow wodząc ustami po szyi i obojczykach dziewczyny. Mimo swych pytań, był czuły w swej pieszczocie, a Carmen odruchowo zadrżała przypominając sobie, że gdy była pierwszy raz w objęciach Yue fantazjowała o takiej sytuacji.
- A jak myślisz? - Angielka postanowiła rozbudzić jego wyobraźnię - Zgaduj. A ja powiem czy się mylisz, czy nie.
- Zważywszy jak zmysłowa jest Si Chuan, przypuszczam że nie oparłaś się w końcu tej pokusie. Całowała twe usta, piersi… schodziła wargami niżej i rozpaliła twe ciało pieszczotą twego kwiatuszka.- spojrzał na Carmen uśmiechając się łobuzersko.- Mam wrażenie, że jesteś tam bardzo wrażliwa… lub masz olbrzymi temperament. Lub jedno i drugie.
Spojrzała mu w oczy, oblizując wargi.
- To wszystko prawda... - odpowiedziała spokojnie.
- Powiesz coś więcej?- wymruczał Rosjanin unosząc się na rękach i przyglądając z pożądaniem jej półnagiemu ciału.
- Cóż... jeśli ty powiesz mi czy zrobiłeś to z Gabrielą. - spojrzała na niego z uśmiechem - Chyba mam naturę zazdrosnej żonki.
- Nic. Pewnie cię to zdziwi, ale chyba nadal jest dziewicą. Nie uwiodłem jej na pustyni. - wzruszył ramionami Jan Wasilijewicz.- Nie mieliśmy czasu. A ten który mieliśmy spędzaliśmy na podglądaniu ciebie w obozowisku. Gdyby nie Gabi to pewnie zrobiłbym coś głupiego i polazł do twego namiotu w nocy.
Uśmiechnęła się na to.
- Też o tym myślałam. I wtedy w Paryżu... gdy mnie pocałowałeś... żeby wyrzucić cię z głowy spędziłam noc z Yue. Było wspaniale. Tylko że... cały czas wyobrażałam sobie, że podglądasz nas przez okno. I że... mnie pragniesz. - dodała z rumieńcem.
- To się akurat nie pomyliłaś. Rzeczywiście po pocałunku miałem ochotę na znacznie więcej. Na rozbrojenie cię, porwanie i wykorzystanie sytuacji. - wymruczał Orłow biorąc się za rozpinanie jej spódnicy.
Patrząc na to, co mężczyzna robi, Carmen zaparła się dłońmi o jego szeroką pierś.
- Nie sądzisz, że... ktoś tu może wejść, jeśli będziemy tak długo okupować ten gabinet?
- Nie powinien nikt podczas przyjęcia i nie obchodzi mnie to. Ale skoro ciebie to… chcesz wracać? - zapytał odsłaniając całkiem jej ciało i uśmiechając się… jakby odkrył jakiś śliczny klejnot.
Spojrzała na niego, udając bezradność.
- Jestem tylko osobą towarzyszącą. Towarzyszę zatem…
- Potowarzysz więc do okna i oprzesz się o szybę?- zasugerował Orłow odsuwając się od biurka i przyglądając leżącej na nim Carmen niczym rzeźbiarz swemu dziełu.
Przełknęła ślinę.
- Jesteś strasznym zwyrodnialcem - zamarudziła, lecz posłusznie zsunęła się z biurka i kolebiąc zmysłowo biodrami podeszła do okna. Oparła się o parapet, jednocześnie kusząc Orłowa napiętymi pośladkami - Aż strach pomyśleć co będzie później... widownia?
- Kto wie… może porwiemy Yue i urządzimy jej przedstawienie?- zażartował Orłow, a ona słyszała jak podchodzi. Poczuła jego dłonie na pośladkach i muśnięcia języka między nimi. Oczywiście… tego mogła się spodziewać. Kochanek potrzebował odrobiny czasu, by odzyskać wigor i w tym czasie zajmował się sprawianiem jej przyjemności.
A ona za oknem widziała coraz większy tłumek na tarasie przyglądający się jej dziełu.. majtkami na mieczu pomnika. Jutro ten fakt rozniesie się wraz z innymi plotkami.
Carmen zadrżała, lecz starała się stać wyprostowana. Patrzyła na obiekt swojego triumfu w postaci koronkowych, czerwonych majteczek łopoczących lekko na pomniku.
- Wiesz... w nagrodę za to co dziś zrobiłam, Yue obiecała nauczyć mnie czegoś nowego... w ramach łóżkowych zabaw. Jeśli więc obiecasz, że będziesz grzeczny i ograniczysz się do roli widza... pozwolę ci patrzeć. - szepnęła ze zmysłowym uśmiechem na ustach.
- Zgoda…- wymruczał palcami sięgając między jej uda i wodząc po wrażliwych obszarach jej ciała.- Ale potem… po wszystkim, będę musiał odreagować widoki na tobie. Tak jak przed chwilą.
Pieścił ją z rozmysłem, bawił się jej ciałem i jej reakcjami.
- Hmmm... to chyba jednak cię nie zaproszę... - przeciągnęła się pod jego dłońmi, jednocześnie patrząc przez okno. Kiedyś by się wstydziła, pewnie nawet uciekła, jednak romans z wyuzdaną Chinką i wiecznie nienasyconym Rosjaninem zmieniły podejście Carmen. Teraz ona sama chciała brać, a nie tylko być braną. Ciekawe jakby Brutus zareagowął na tę przemianę? Czasem jeszcze o nim myślała.
Był jednak teraz tak daleko i fizycznie i metaforycznie. Bo jak o nim mogła myśleć, gdy zęby innego mężczyzny kąsały podniecająco jej pupę, gdy pokazywała światu swój nagi biust z delikatnymi śladami namiętności Orłowa na nim.
- Może nie będę pytał o pozwolenie i sam się wproszę?- pierwszą odpowiedzią Carmen na te słowa był przeciągły jęk wywołany silnymi doznaniami jakie czuła w wyniku działań palców Rosjanina w swym intymnym zakątku.
- Musiałbyś wiedzieć kiedy... i gdzie... och, przestań, nie tam... - ostatnie słowa nie dotyczyły miejsca schadzki z Chinką, lecz innego miejsca - tego na ciele Carmen.
- Zaraz nas ktoś usłyszy i spojrzy w tę stronę... - poskarżyła się, ledwo stojąc w miejscu.
- To bądź cichutko. - poradził jej żartobliwie Orłow. Niemniej jego palce wysunęły się spomiędzy jej ud, tylko po to by… poczuła sięga jak nimi między jej pośladki, poruszając w bardziej wrażliwej norce rozkoszy. A co gorsza zdawała sobie sprawę że szykuje jej ciało do bardziej wyuzdanych zabaw, gdy czuła dotyk jego palców w tym zakątku. Nie przejmował się ewentualną widownią. Nie teraz, gdy pożądanie zawładnęło jego umysłem.
Carmen próbowała się wyślizgnąć z jego objęć, uciec przed ciekawskimi paluszkami, lecz Jan Wasilijewicz znał już jej metody. Jedną ręką więc obejmował ją w pasie, by nie mogła zmienić pozycji ani uciec. Drugą zaś pieścił jej zakazaną grotę rozkoszy, coraz śmielej wsuwając się do środka. Dziewczyna jęknęła, lecz bynajmniej nie z bólu.
- Co ty ze mną robisz... przez ciebie stałam się... nienasycona.
- Niewinną panienką byłaś, gdy dumnie stałaś przede mną nago w łaźni tureckiej? - zapytał zaczepnie Orłow nie przerywając słodkiej tortury palców między jej pośladkami. - A może tylko znalazłaś we mnie wymówkę… by pozwolić sobie na wszystko.
Poczuła pocałunek na pośladku. - Jestem już gotów Carmen, wystarczy że sobie zażyczysz mnie poczuć w swojej kształtnej pupie.
Łajdak! Niby dawał jej wybór, ale oboje wiedzieli że go nie miała.
- Niech cię szlag... - wymamrotała, starając się opanować, lecz tak naprawdę każda próba opanowania jeszcze bardziej ją podniecała. Dziewczyna raz po raz napinała pośladki, próbując pozbyć się nieznośnego pulsowania, uczucia oczekiwania, które aż łaskotało ją w żołądku.
- Wejdź we mnie, ty rosyjska kanalio. - poprosiła go, jednocześnie zła na siebie, że to robi.
- Powinienem się obrazić. - mruknął bez przekonania w głosie, a po chwili Carmen czuła w sobie dojmującą pustkę. Pewnie byłaby gotowa go błagać na kolanach, ale Orłow nie był takim kochankiem. No i pragnął jej równie mocno jak ona jego. Dłonie mężczyzny zacisnęły się na jej pośladkach mocno i stanowczo… Powoli zagłębiał się w zakątku wyuzdanej rozkoszy, napierając całym ciałem na Carmen i zmuszając ją do przylgnięcia twarzą i biustem do szyby. I obserwowania zbierającej się na tarasie widowni jej małego skandalu ze świadomością, że jeśli ktoś spojrzy w kierunku okien gabinetu ambasadora dostrzeże ciekawszy widok niż skrawek bielizny powiewający na wietrze.
Zduszony krzyk wyrwał się z jej gardła, gdy Jan Wasilijewicz wszedł w nią. Chwilę tak trwali, delektując się chwilą i pozwalając ciału Carmen przywyknąć do rozmiaru męskości Rosjanina. W końcu jednak głód pchnął ich dalej. Niespiesznie, zaczęli poruszać się w takt tylko sobie słyszanej muzyki, raz za razem napierając twarzą i piersiami Brytyjki na coraz bardziej zaparowaną szybę. Kochała się z Rosjaninem obserwując powoli rozchodzących się ludzi. Wszak trudno było oczekiwać, że majtki Brytyjki ciągle będą sensacją. Co innego widok z okna… ten na szczęście nie został przez nikogo zauważony. I dobrze, bo arystokratka robiła się coraz głośniejsza, gdy kolejne ruchy bioder kochanka przeszywały ją silnymi doznaniami. Czuła Jana Wasilijewicza tak wyraźnie, gdy jej piersi poruszały się tak energicznie pod pchnięciami. No i w szybie widziała odbicie swojej twarzy. Błyszczące szaleńczym pożądaniem oczy, rozchylone w rozkoszy usta, rumieniec na twarzy. Czasem wydawało się jej że to niej twarz patrzy na nią z okna, a Yue,Gabi… Aisha. Pobudzone tak samo jak ona.
Szczególnie wizja tej ostatniej sprawiła, że Carmen aż zakręciło się w głowie. Dziewczyna doszła z głośnym krzykiem, zastygając w ekstazie i tylko przyjmując razy, wymierzone przez lancę Orłowa.Przez kilka kolejnych chwil była drżącym ciałem poddawanym nieustępliwej sile bioder kochanka. W końcu jednak i Rosjanin dotarł na szczyt, po czym dał delikatnego klapsa w pośladek Carmen, przywracając jej świadomość do rzeczywistości w jakiej się znajdowała.
- Kiedyś cię za to zabiję. - dziewczyna odetchnęła, po czym zsunęła się na ziemię. Zabawy z Orłowem wyczerpywały jej kondycję czasem bardziej niż treningi tajnych służb.
- I będzie to piękna śmierć.- agent usiadł na biurku patrząc z łobuzerskim uśmiechem i pewną satysfakcją na łapiącą oddech Carmen.
Ta zmrużyła oczy, wyglądając przez moment jak pantera, która szykuje się do skoku. Jednak chyba się rozmyśliła, bo powoli zaczęła się ubierać. Bezczelnie użyła też jedwabnego szala ambasadora, by zetrzeć z siebie soki swoje i Orłowa.
- Nie musimy jeszcze kończyć, są inne pokoje do wybrudzenia.- zaproponował żartobliwie Rosjanin ubierając się, choć wiedział że tu już skończyli. Powinni opuścić to miejsce i mogli opuścić to przyjęcie. I tak już stracili na nim dużo czasu.
- Myślę, że chwilowo nie mam na to sił. Jeśli nie masz nic przeciwko, pożegnam się tylko z Yue.
- Dobrze.- podał jej swą dłoń, po czym zaborczo przytulił do siebie gdy ją chwyciła i wraz z nią opuścił gabinet ambasadora. Zaborczo przyciskał ją do siebie podczas tej wędrówki korytarzem jakby chciał pokazać, że nikomu nie pozwoli zabrać jej od siebie.
- Daj mi chociaż oddychać. - zażartowała, gdy weszli na salę. Carmen rozejrzała się po gościach, próbując odszukać przyjaciółkę.
- Będziesz spijała oddech z moich zaborczych pocałunków. - zażartował Orłow, a Carmen rozejrzała się po przyjęciu, które wcale nie stało się ciekawsze od czasu, gdy je opuścili. Dość szybko namierzyła Yue swobodnie rozmawiającą z córką gubernatora, której delikatny rumieniec świadczył o uwodzicielskim kunszcie Chinku. Już ją oczarowała swą osobą.
Nie chcąc jej przeszkadzać, Brytyjka po prostu skreśliła notatkę ze swoim adresem i życzeniem kontaktu, gdy tylko Yue znajdzie czas, by “zrealizować do końca umowę”, po czym kazała służącemu przekazać ją Azjatce.
- Nie będę jej rozpraszać. - powiedziała do Jana Wasilijewicza - Jeśli o mnie chodzi, możemy wracać.
- Dobrze… dorożki czekają pod ambasadą. A ja dziś dam ci spokój w nocy… oczekując że przyjdziesz do mnie jak nabierzesz sił i ochoty.- wymruczał do jej ucha Jan Wasilijewicz cały czas trzymając ją w swych ramionach gdy zbliżali się do wyjścia z budynku.
- Czyli to znaczy, że mam spać sama w tym wielkim łożu? - zrobiła smutną minkę na pokaz.
- To oznacza, że możesz zakraść się do mojego łoża jeśli masz ochotę. Bo wiesz dobrze, że jeśli będę z tobą w łóżku nie dam ci spokoju.- wymruczał jej do ucha Orłow.- I zmęczę.
- Służę ci tylko do jednego... - udała obrażoną.
- Nieee… ale nie zamierzam udawać obojętnego na twe uroki, zwłaszcza gdy okryte one będą jedynie koszulką nocną. - uśmiechnął się drapieżnie Jan Wasilijewicz.
Westchnęła ciężko.
- W takim razie nie zostawiasz mi wyboru. Śpię u siebie.
 
Mira jest offline  
Stary 20-06-2017, 22:09   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciepła woda z pianą… olejki, świece zapachowe, słodycze w zasięgu dłoni. Carmen nie mogła narzekać. Wprost przeciwnie. Delektowała się każdą chwilą moczenia się w wannie.


Kąpiel była przyjemna i relaksująca, a co najważniejsze… potrzebna. Po wyczerpującej noc i intensywnym poranku Carmen potrzebowała chwili odpoczynku. Orłow był bowiem dziką bestią w łóżku. Na co akurat Brytyjka nie narzekała.Tym bardziej że przy nim nie myślała o Aishy… zazwyczaj. Arabkę nadal czuła pod skórą i nie wiedziała czy to jeszcze magiczny urok kobiety, czy… może Aisha stała się ją wstydliwą słabością, której nigdy nie zwalczy. O tym jednak mogła się przekonać dopiero konfrontując się z Arabką. Ale na to nie miała ochoty.
Bardzie już na Orłowa tu i teraz… jakoś nie wypróbowali możliwości wanny.
Rosjanin też zalazł jej za skórę, ale w znacznie bardziej rozkoszny sposób.


Służba już się do Carmen przyzwyczaiła, jako do kochanki Orłowa. Była dla nich wyuzdaną skandalistką, jak pewnie wszystkie kochanki rodu Orłowów. Starsze pokojówki patrzyły na Brytyjkę z wyższością wynikającą moralnej przewagi. One były porządnymi kobietami, przynajmniej obecnie gdy ich uroda już przemijała. Młodsze spoglądały albo z zazdrością, albo z obojętnością. Z wyjątkiem Nataszy i Nadieżdy. Te dwie pokojóweczki okazywały Carmen sympatię i zawsze zajmowały się poleceniami z uśmiechem na ustach, choć… w przypadku Nadieżdy ten uśmiech był bardziej lubieżny niż powinien. Niemniej miło było mieć tak radosną obsługę.
I właśnie ta Nadieżda poinformowała Carmen przy samotnym lunchu, że przyszły do niej liściki. Te które oczekiwała… Jedna od Yue z czasem i miejscem spotkania. Oczywiście wieczorem.
Ale nie w hotelu. Adres podesłany przez Chinkę był inny.
Były też dokumenty zostawione przez Gabrielę… te które udało się wydobyć jej z sejfu. Większość z nich stanowiły akty własności, głównie magazynów kairskim porcie i paru innych nieruchomości. Każda obciążona hipoteką. Trochę dokumentów związanych posiadłościami rodowymi w Walii i jego procesem z bratem o nie. Dowód rejestracyjny ciężarówki i… w sumie to wszystko. Cała ta dokumentacja była z pewnością cenna dla sir Goodwina. Niemniej bezwartościowa dla Carmen. Było to odrobinę rozczarowujące.


Orłow zajechał późnym popołudniem. Z rykiem silnika zatrzymując się srebrną zabawką ojczyma...


… tuż przed schodami prowadzącymi do wnętrza posiadłości. Wyścigowa maszyna rodem z rajdów o puchar Monte Carlo. Opływowa maszyna o mocnym silniku… mokry sen każdego miłośnika automobili. Musiała kosztować krocie, nawet Carmen nie było stać na coś takiego.
Jednakże ten fakt nie miał obecnie wielkiego znaczenia Rosjanin wkroczył dumnie do posiadłości i udał się wprost do komnat Carmen, by ją odnaleźć.
A gdy już się spotkali miał do powiedzenia jedno zdanie.
- Goodwina widziano na dworcu w Kairze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-06-2017 o 10:15.
abishai jest offline  
Stary 30-06-2017, 07:27   #50
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Im dłużej trwała misja w Kairze, tym częściej do głowy Carmen wpadała myśl, że już nie wróci do cyrku. Z pewnością na czas jej nieobecności znaleziono inną gwiazdę i choć Lloyd pociągał za sznurki, by nie straciła pracy-przykrywki, po każdym powrocie z misji musiała znosić nieprzychylne, pełne wyrzutów spojrzenia kolegów i koleżanek z ekipy. Nikt nie lubił, gdy jedna osoba z grupy jest wyróżniana bez uzasadnienia, a Carmen nie mogła przecież wyjawić im, że jest tajną agentką Korony. Wobec tego zaczęła zastanawiać się czy jest sens wracać i znów odbudowywać stosunki z innymi cyrkowcami, po to by znów je zaprzepaścić przy kolejnej misji. No i jeszcze był Brutus. Kiedyś trzymały ją przy nim podziw i... nadzieja. Teraz? Nie czuła już niczego poza żalem i upokorzeniem, że “wiedział, lecz nie traktował jej poważnie”.

Gdy Orłow wpadł do zajmowanej przez Brytyjkę komnaty, właśnie siedziała przy sekretarzyku, próbując napisać pożegnalny list do Brutusa. Nie szło jej to za dobrze, toteż wieść przyniesiona przez Rosjanina tym bardziej ją zelektryzowała.
- Trzeba było wysłać posłańca i samemu gnać tam. - ofuczała go, zrywając się z miejsca i szybko uzupełniając swój przyodziewek o standardową broń, którą nosiła ze sobą - Jestem gotowa. Ruszajmy!
- Niestety… gdy dotarły do mnie te wieści to już było za późno.- wyjaśnił Orłow ruszając z kopyta, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi wozu.- Szpiedzy z ambasady nie byli jedynymi, którzy czekali na naszego Anglika. Była jeszcze druga grupa. Arabowie, którzy… mogli pracować dla Osmanów, może dla Brytyjczyków, może dla kogoś jeszcze. Wywiązała się walka i… Goodwin wykorzystał ją, by ukryć się pośród uliczek Kairu.-
- Mhm... - nie pytała czy Jan myśli, że go znajdą. Nawet jeśli szanse mieli prawie zerowe, był to jakiś trop.
- Przyjrzymy się trupom i przepytamy agentów co do przebiegu wypadków. Goodwin jest gdzieś w mieście i pewnie będzie szukał bezpiecznego miejsca na kryjówkę.- Orłow wyłożył swoje podejście do sprawy, gdy przejeżdżali przez uliczki miasta starając się unikać najbardziej zatłoczonych jego części.
- Niech będzie. Choć warto też połazić po mieście i powęszyć. Biały człowiek wciąż jest tu zauważalny. Jakby nie starał się wtopić w tłum.
- Więc… wolisz szukać czy wolisz przepytywać? Może powinniśmy się podzielić rolami? - zapytał Jan Wasilijewicz gdy dojeżdżali do stacji kolejowej. Nie był tak nowoczesny budynek jak w europejskich miastach.


Ale i tak robił wrażenie… był uroczy w swej staroświeckości. I opróżniony obecnie w związku z niedawną strzelaniną.
- Jesteś bardziej zorienowany, więc może ty ich przepytaj, a ja powęszę. Udam, że szukam swojego białego męża. I tym razem to nie będziesz ty. - uśmiechnęła się do Orłowa.
- Dobrze… tylko uważaj na siebie. Kair potrafi być niebezpieczny. - zatrzymał się przed dworcem i spojrzał na dziewczynę pytając. - Ile godzin sobie damy? Jedną, dwie, trzy?
- Zapominasz, że na zwykłą damulką nie jestem. Niech będzie trzy. Potem się tu spotkamy. - przyciągnęła go za ramię i pocałowała w policzek.
- Zgoda… - uśmiechnął się Orłow, ale nie zmieniło to faktu, że zanim wysiadła otworzył jej drzwi. Potem się rozdzielili, a Jan Wasilijewicz ruszył w kierunku peronów.

Carmen zaś nasadziła na głowę kapelusz, którego zazwyczaj nie używała i szybkim acz dostojnym krokiem ruszyła ku najczęściej używanemu wyjściu z dworca. Zamierzała iść za gawiedzią, a gdy ta zacznie się rozdzielać wśród wąskich uliczek Kairu, zacznie pytać czy ktoś nie widział białego mężczyzny, podając szczegóły rysopisu. W końcu doskonale wiedziała jak Goodwin wygląda.

Tam też napotkała poruszonych niedawnymi wydarzeniami podróżnych, którzy głównie w arabskim dyskutowali niedawne wydarzenia. Sądząc jednak po wypowiedziach, chyba nikt tutaj nie widział samego zdarzenia, a co najwyżej słyszeli odgłosy i powtarzali niesprawdzone plotki. Carmen szukała spojrzeniem interesujących osób wyróżniających się z tłumu, ale poza paroma białymi podróżnymi prawdopodobnie zwiedzającymi Egipt, dostrzegała same turbany, brody i zakryte twarze kobiet.

Tych kilku białych, których mijała pytała o Goodwina, opisując jego wygląd i mówiąc, że z mężem zostali rozdzieleni przez tłum. Jednocześnie też - na ile to możliwe - obserwowała tłum. Nie było wszak wykluczone, że Anglik skrył się za jakąś burką. To nawet do niego pasowało. Niemniej szczur zawsze pozostawał szczurem i pewnie na widok Carmen nie wytrzyma i spróbuje jak najdalej czmychnąć. Toteż agentka szukała kogoś, kto... zachowa się nerwowo na jej widok.

- Nie znam język…- padały odpowiedzi dość często. Nie wiem, nie widziałem… słyszała także wiele razy. Paru odpowiedziało, że owszem wiedzą gdzie. Mogą pokazać, tylko Carmen musiałaby z nimi pójść. Szczerzyli przy tym zęby w fałszywym uśmieszku tak mocno, że aż Brytyjka miała ochotę walnąć w nie. W końcu jakaś staruszka wspomniała że owszem taki biały sahib… już opuścił ten dworzec w pośpiechu i skierował się na targowisko, chyba.
Carmen zaś podziękowała jej i podążyła wskazanym tropem. W końcu nie miała żadnego innego…
Z klimatyzowanego dworca wyszła na rozgrzane uliczki Kairu. Targowisko o którym wspominała staruszka rozciągało się w mieście niczym pajęcza sieć… z ulicami będącymi nićmi owej pajęczyny.


Targowisko było bardzo dobrym miejscem na ukrycie się. A Goodwin może był i biały, ale był też miejscowy i pewnością dobrze znał to miejsce. Przypuszczając jednak, że jest to lokalizacja tylko pośrednia, a nie docelowa, Carmen ruszyła obrzeżami wielkiego placu handlowego, zaglądając w odchodzące zeń uliczki. Czasem jeszcze pytała o “męża” ale zazwyczaj tylko starsze kobiety lub białych turystów.

Tu niestety szło o wiele gorzej. Niektóre wspominały że owszem widziały kogoś podobnego do Goodwina, ale niestety gdy kobieta ruszała ich tropem trafiała na białego turystę przypominającego jedynie z wyglądu Anglika i to tylko w ogólnych zarysach. To było niestety szukanie igły w stogu siana.
Po dwóch godzinach nieustannych poszukiwań i przeciskania się w tłumie, Carmen musiała przyznać, że poniosła porażkę. Powoli zaczęła wracać na dworzec.

Przedzierając się przez kupców oferujących wszystko co dało się sprzedać, od żywności po złote zegarki, Carmen mogła pomyśleć nad swoją sytuacją i nad sytuacją Goodwina. Anglik z pewnością wiedział, że jest ścigany i na pewno szukał jakiejś znanej sobie bezpiecznej kryjówki. Musiał takie znać w Kairze. Tylko jak je znaleźć?

Na razie dostrzegła czekającego na nią Orłowa przy samochodzie.
Pomachała mu, wynurzając się z tłumu i podchodząc do automobilu.
- Nic. - powiedziała na powitanie.
- Ja dowiedziałem się paru rzeczy. To byli tutejsi… rzezimieszkowie, związani z półświatkiem. Opłaceni. Nie wiadomo tylko przez kogo. Może przez Turków, ale możliwe, że przez każdego kto da więcej. - zamyślił się Rosjanin.- Próbowali śledzić Goodwina i zważywszy że mieli ze sobą worki i liny… pewnie go chcieli porwać przy najbliższej okazji. A gdy zauważyli innych śledzących Goodwina rozpoczęli strzelaninę. Zginęli wszyscy. Nie chcieli dać się wziąć żywymi. Ostatni popełnił samobójstwo. Trochę za fanatyczne jak na zwykłych bandytów z ulicy, nie uważasz?
- My wiemy dlaczego chcemy dorwać Goodwina i wiemy, że jest on tylko przystankiem do celu, ale czego od niego chcą tamci... też mi się wydaje, że chodzi o coś więcej. Tak czy siak. Jeśli nawet znalazłam trop naszego przyjaciela, to urwał się na targowisku. Pewnie więc Goodwin cały i zdrowy trafił tam, gdzie chciał. Pytanie czy on w ogóle miał jakichś przyjaciół…
- Tylko tych przy kartach. Gdzie ty byś się ukryła na jego miejscu?- zapytał Orłow zamyślony. - Ścigają cię wszyscy… byłaś świadkiem nieumarłych walczących z nomadami. Twoje widzenie świata rozsypało się jak domek z kart. Gdzie w takim razie byś się ukryła?
- W jakiejś grupie religijnej? - zastanowiła się na głos Carmen - Oni zwykle nie pytają skąd kto przyszedł, a i ciuchy mogą być... pomocne, by wtopić się w tłum.
- Nie ma za bardzo jednak gdzie… Takie grupy…- zamyśli Orłow opierając plecami o automobil.- W Kairze nie ma takich wspólnot, które otwarcie i bez pytań przyjmują każdego chętnego. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Możemy jeszcze przejrzeć raz te akty własności z sejfu. Może znajdziemy tam jakieś mieszkanko w centrum. - rzekła Carmen z uśmiechem, nie bardzo samej wierząc, że mogliby mieć takie szczęście.
- To ma sens…- zamyślił się Rosjanin.- Pewnie ma klucze do tych posiadłości i może… niektóre z nich nadają się na bezpieczne kryjówki.
Spojrzał na Carmen i uśmiechnął się. Jego wzrok powędrował po jej pośladkach, a dziewczyna domyślała się jego myśli. I tego że z pewnością dotyczyły jej ciała. Spojrzenie drapieżnika patrzącego na łanię.
Prychnęła.
- No to zacznijmy sprawdzać te adresy. Nie ma na co czekać - popędziła go, po czym z szelmowskim uśmiechem dodała - Jestem umówiona wieczorem.
Orłow zasiadł więc za kierownicą samochodu i poczekał, aż Carmen wsiądzie.- A co z Gabi, żyje jeszcze? Ostatnio jej nie widuję.
- To dzięki niej wiemy co było w sejfie. Pracuje biedna, wykorzystujemy ją bez skrupułów. I to w dodatku nie tak, jak by chciała. - dziewczyna rozsiadła się na fotelu pasażera i wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
- Niech wie, że praca szpiega to nie tylko strzelaniny i pościgi, to także nudna papierkowa robota i jeszcze nudniejsze przyjęcia.- maszyna ruszyła z rykiem silnika, gładką sunąc tam gdzie Orłow chciał się udać. Agent nie jechał za szybko odprężając się teraz, gdy już nie musieli się nigdzie spieszyć. I co chwila zerkał na siedzącą obok niego dziewczynę.
- No co? - zapytała rozbawiona, choć przypuszczała co chodzi po głowie Rosjanina.
- Nic, nic… uroczo wyglądasz.- uśmiechnął się łobuzersko Orłow przejeżdżając przez kolejne uliczki. - Może zabierzemy butelkę wina do sypialni i tam przeglądniemy dokumenty?
W odpowiedzi zaśmiała się.
- Ja rozumiem, że chcesz, by ta misja trwała jak najdłużej, ale to jest już jawne obiboctwo.
- I wykorzystywanie podwładnej… jawne i bezczelne wykorzystywanie.- na dowód swych słów położył dłoń na jej udzie wodząc po nim leniwie i władczo. Powoli zwalniał wóz, gdy wjeżdżali w bardziej zatłoczone uliczki Kairu.- A tobie śpieszy się do rozwiązania? Łatwo nie będzie. Goodwin to tylko kolejny kamyczek. I to jeden z drobniejszych w naszej układance z kostek domina.
- Nie jestem twoją podwładną. - oburzona strąciła jego rękę i prowokacyjnie spojrzała w oczy.
- Wiem… - wzruszył ramionami Rosjanin uśmiechając się łobuzersko.- No… ale bez tego określenia teza traci na impecie. Wiem… że nie jesteś.- zamyślił się dodając.-... więc wspólniczko, kim chcesz… jak nas widzisz w tej sytuacji, w której jesteśmy?
Carmen obróciła się bokiem, by przyjrzeć się uważnie mężczyźnie. O co mu chodziło? Czy pytał teraz o misję, czy o ich własne relacje... Przełknęła ślinę i odruchowo odgarnęła rozwiane przez wiatr włosy z twarzy.
- Co masz na myśli? - spytała ostrożnie.
- Hmm… wszystko w sumie. Stosunki zawodowe z pewnością. Inne stosunki… też.- wydukał dość cicho mężczyzna po długiej chwili milczenia.
- Jeśli chodzi o misję z tego co wiem umowa była partnerska, toteż nazywanie mnie wspólniczką było chyba najwłaściwsze. - odparła Carmen, odwracając wzrok i przyglądając się otoczeniu - A co do innych... sam chyba wiesz. - powiedziała wymijająco.
- Nie powinnaś nadawać znaczenia słowom powiedzianym w żarcie… wspólniczko. - jego dłoń znów wylądowała na jej udzie. - Więc może będziesz nade mną, by poczuć się tą dominującą siłą?
W odpowiedzi tylko fuknęła. Nie lubiła takich żartów, nie mówiąc o tym, że ni w ząb nie wierzyła teraz Orłowowi.
- Chcesz żebym cię przeprosił? - westchnął dramatycznie Rosjanin.- To powiedz...zażądaj wręcz, ale nie zbywaj mnie milczeniem.
- Czasem naprawdę zachowujesz się jak rozpieszczony paniczyk. - Carmen wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku - Tak jest lepiej. Przypominaj mi o swoich wadach, żebym... wiesz... nie zaczęła mieć dziwnych pomysłów. - uśmiechnęła się nieco smutnawo.
- Dziwnych pomysłów? Takich jak domek na prerii, mężuś w polu, a dzieci bawiące się w sypialni?- zapytał z ciepłym uśmiechem spoglądając na Brytyjkę.- Nie wytrzymałabyś tak tygodnia. Nie jesteś stworzona do spokojnego życia. Za gorącą masz krew.-
Spojrzał przed siebie. - Nie powinnaś sięgać tak daleko w przyszłość. Ile razy podczas tej misji mogłaś zginąć? Dwa, trzy, cztery? Nie ma co przejmować się jutrem, jeśli może ono nie nastąpić.
- Zabraniasz mi marzyć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, patrząc z uwagą na mężczyznę - Jak myślisz czemu nie zginęłam te dwa, trzy, cztery razy? Nie tylko dzięki sprytowi, nie tylko dzięki broni czy mojej... zwinności... mówi się, że każde zwycięstwo trzeba najpierw odnieść w swojej głowie. Ja po prostu chcę wierzyć, że mam po co wracać... - po chwili dodała ciszej - Że mam po co żyć.
- Acha… cóż… ty masz swoją motywację, ja swoją. - uśmiechnął się Orłow i zamyślił.- Hmmm… więc kto wie. Może więc kiedyś cię po prostu porwę… i ucieknę z tobą gdzieś w okolice Indochin, na jakąś małą samotną wysepkę. Gdzie w małej rattanowej chatce zajmiemy się rozmnażaniem i życiem z dnia na dzień w tym małym raju. Gdy już uznam że mam dość światowego życia.
- Nie... - powiedziała z uśmiechem, kładąc dłoń na jego udzie - To naprawdę do nas nie pasuje…
- No widzisz, więc odegnaj od siebie zmartwienia. Nie warto. - uśmiechnął się ciepło i pochwycił jej dłoń przesuwając po udzie w kierunku kroku swych spodni. Tam pod palcami poczuła co według niego, do nich pasowało. Dzikie pulsujące i wzbierające pożądanie.

Tymczasem powoli już docierali do rezydencji Orłowów. Dłoń Carmen delikatnie pieściła wznoszące się wybrzuszenie spodni Rosjanina. Jej dotyk był zmysłowy, ale i opanowany. Nie wchodziła palcami pod materiał, nawet gdy Jan Wasilijewisz dawał jej ku temu zdecydowane znaki.
- Czyli bierzemy listę posiadłości i robimy rozpoznanie? Czy planujesz coś jeszcze? - zapytała, po czym dodała wesoło - Na przykład obiad.
- Zaczniemy od wytypowania tych najbardziej prawdopodobnych. Na przykład biuro i mieszkanie możemy od razu skreślić. Biuro jest pod stałą obserwacją, a pod posiadłością mieszkalną koczują wierzyciele.- wyjaśnił Orłow parkując pojazd.- No i obiad też nam się należy. Przykro mi, że nic ci nie udało się znaleźć, ale cóż poradzić… Goodwin zna to miasto jak własną kieszeń.
- Im więcej tropów sprawdzimy, tym większe prawdopodobieństwo odnalezienia go. - odparła optymistycznie Carmen, cofając dłoń i otwierając sobie drzwi by wysiąść - Przejrzymy przy obiedzie te papiery z sejfu... albo może nawet złapiemy Gabrielę, to ona nam coś zasugeruje. W końcu miała więcej czasu na przejrzenie ich.
- Zgoda. - Orłow zamyślił się, gdy już wysiedli. Spojrzał na Carmen stwierdzając oczywisty fakt.- Gabi będzie chciała się przyłączyć do poszukiwań.
- Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciwko, ale to ty jako nasz szofer decydujesz, kogo chcesz wozić. - uśmiechnęła się łobuzersko.
- Możesz spróbować mnie przekonać do siebie… albo przekupić.- uśmiechnął się łobuzersko Orłow wędrując spojrzeniem po pośladkach dziewczyny, gdy wchodzili po schodach. Na ich szczycie czekał majordomus, by ich powitać i poznać kaprysy… po czym pogonić służbę do ich spełnienia.

- A jeśli nie zamierzam się wdzięczyć o twoje względy? - zapytała cicho Carmen, gdy znów zostali względnie sami.
- To sam zdobędę twą wdzięczność.- chwycił ją za pośladek i zagarnął tuląc władczo do siebie i szepcząc do ucha.- Tęskniłem.
Zarzuciła mu zmysłowym gestem ramiona na szyję.
- Przyznaj... po prostu chcesz mnie zmęczyć przed wieczorem.
- Dlaczego miałbym chcieć cię zmęczyć przed wieczorem?- zapytał agent, chwytając za oba pośladki i unosząc dziewczynę. Usadowił jej pośladki na niedużym stoliku i zaczął podwijać jej suknię. Nie byłoby to kłopotliwe, gdyby nie fakt że nadal byli w korytarzu pałacowym.
- Mówiłam, jestem umówiona. - odpowiedziała Carmen, po czym spróbowała odepchnąć nieco Orłowa, by zejść z mebla - Może jednak... gdzieś się schowamy?
- Gdzie byś chciała? Do szafy, do pokoju, do łóżka?- zapytał Orłow z uśmiechem i zamyślił się wyraźnie, nie dając dziewczynie zejść. Ale też nie posuwając się do odkrywania jej atutów urody.- Hmm… myślisz, że powinienem cię śledzić i obserwować wieczorem. Dla twego bezpieczeństwa.
- Myślę, że powinieneś zostać w domu i usychać z tęsknoty. A teraz... - spojrzała na niego dumnie - Pan wybaczy, idę na obiad.
- Pani wybaczy, ale też mam ochotę na konsumpcję.- przyciągnął ją do siebie, by wziąć w ramiona i zapewne poszukać spokojnego kącika, na nacieszenie się słodką zdobyczą.
Widząc, że mu się nie wywinie, Carmen zrobiła to, co jej zdaniem miało rozpętać burzę. Przybliżyła usta do płatka ucha Jana Wasilijewicza i leniwie przeciągnęła po nim języczkiem.
- Tylko nie myśl o tym, czego mnie będzie dziś uczyć nasza znajoma Chinka. Bo nigdy się nie najesz... - wymruczała, po czym znów go polizała.
- Ale mogę spróbować… mam nadzieję że to nie jest twoja ulubiona suknia.- wymruczał pobudzony jej słowami kochanek. Carmen nie wiedziała do jakiego pokoju trafili, chyba do bawialni. Tak czy czy siak Orłow usadowił ją na szachowym stolik, wpierw zrzucając na ziemię figury.. a potem chwytając jej suknię na piersiach by ją rozerwać. Aż drgnęła, gdy trzasnęły szwy. Carmen spojrzała z wyrzutem na kochanka.
- Nawet nie czekałeś na moją odpowiedź! - i w ramach rekompensaty chwyciła poły jego koszuli i szarpnęła nią tak, że kilka guzików aż odskoczyła w górę.
- Tak… tą jednak poznam, gdy przed tobą uklęknę. Gdy pozbawię bielizny, nieprawdaż? Tam... między twoimi zgrabnymi udami, kryje się szczera odpowiedź, tak jak ta… którą muskałaś w automobilu.- nachylił się i pocałował ją namiętnie, jednocześnie sięgając do wiązań gorsetu ze sztyletem i bezczelnie zaczął je przecinać.- Usta mogą kłamać, twarz być kamieniem, spojrzenie zwodzić, ale poniżej pasa… tam jesteśmy szczerzy.
- Bezczelny... - wymruczała mu do ucha.
Lubiła gdy tak do niej mówił. Przełknęła ślinę. Lubiła jak ją rozdziewał i nie chodziło tylko o ubranie. Lubiła, gdy wyłuskiwał ją z tej powłoki manier i obyczajów. I lubiła, gdy ją uwielbiał - taką jaką była, trochę dziką, temperamentną...
- W automobilu? Hmmm... czy... o to Ci chodzi? - drobna dłoń poluzowała pasek mężczyzny po to, by po chwili wślizgnąć się do jego spodni i ująć drążek sterowniczy, jakby nigdy nie wysiedli z samochodu. Spojrzała Orłowowi prosto w oczy, karmiąc się jego pożądaniem.
- Tak… dobrze wiesz że tak.- mruknął zrywając z niej uszkodzony gorset i łapczywie chwytając za krągłe piersi. Drapieżnie je masował i ściskał delektując się ich sprężystością. - Gdyby automobil był większy, posiadłbym cię w nim.
Mówił prawdę… jego szczerość dumnie prężyła się pod jej palcami gotowa do użycia. Dzięki niej i przez nią… bo to Carmen budziła w nim to pożądanie.
- Może nie w... a na... na masce na przykład... - podgrzewała temperaturę jego doznań, pieszcząc jego męskość i prężąc dumnie piersi przed jego oczami.
- Może…- mruczał Orłow jedną dłonią pieszcząc pierś dziewczyny, drugą podwijając jej uszkodzoną suknię, by sięgnąć do bielizny.- … chciałabyś tego? Prężyć się naga na rozgrzanej masce i czuć me usta wielbiące cię między udami?- szeptał podnieconym spojrzeniem wpatrując się w jej oczy.
- Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz - puściła mu zalotnie oko, po czym dodała - Dobrze wiesz już co lubię. Czasem mam nawet wrażenie, że lepiej niż ja. - podniosła pośladki, by ułatwić mężczyźnie misję pozbawienia jej bielizny.
Czuła jak zdziera jej brutalnie majteczki, acz… starając się nie rozrywać koronkowego skarbu arystokratki. Uśmiechnął się drapieżnie pytając. - Podoba ci się to co dotykasz? Jesteś usatysfakcjonowana moją szczerością względem ciebie?
Dziewczyna objęła dłonią jego męskość, chwytając ją pewnie i psotnie przygryzła wargę, spoglądając teraz na oblicze kochanka. Jej palce bezgłośnie wygrywały jakąś melodię na instrumencie, który dzierżyły.
- Właściwie... czegoś mi brakuje. - wyznała z miną łobuziary.
- Czego?- zapytał Orłow sięgając palcami między uda dziewczyny i sprawdzając jej “szczerość”.
- Żebyś kazał mi go wziąć do ust... - odparła prowokacyjnie kolebiąc piersiami - Mam wrażenie, że ty sam wciąż jeszcze się... powstrzymujesz z takimi pragnieniami.
- Nie powstrzymuję, tylko… - odparł Orłow nieco zaskoczony jej słowami. Przyjrzał się dziewczynie zamyślony i odsunął dłonie od jej ciała. Po czym lekko się cofnął.- Klęknij i zajmij się moją męskość. Użyj tych swoich słodkich usteczek i… przy okazji zsuń tą poszarpaną sukienkę z siebie.
- Nie! - zaprotestowała dumnie. A gdy już zapowiadało się na ich zwykłą grę w przymuszanie, Carmen roześmiała się i posłusznie wykonała polecenie. Gdy naprzeciwko jej twarzy pojawił się rozgrzany drąg, spoważniała.
- Mów jak sobie życzysz... mój panie... - powiedziała, po czym objęła główkę wargami, śliniąc ją przy tym obficie i pieszcząc samymi tylko ruchami ust na początek.
- Delikatnie na początek, a potem coraz mocniej i szybciej.- jego dłoń spoczęła na jej włosach mierzwiąc trochę. - Same usteczka... jeśli lubisz wyzwania. Masz… śliczną pupę, wiesz?
Zamruczała na tę pochwałę, po czym przystąpiła z ochotą do dzieła, opierając dłonie na biodrach mężczyzny. Jej wargi ślizgały się po nawilżonej, pulsującej gorącem lancy, za każdym razem przesuwając się nieco dalej, nieco dłużej pieszcząc go i ssąc z lubością.

Słyszała jego oddech i czuła ego smak. Czuła jak drży będąc we władzy jej ust i języczka, gdy tak klęczała przed nim w resztkach bielizny i bucikach.
Jego dłoń na jej włosach delikatnie acz stanowczo popchnęła jej głowę dając tym samym znać Carmen, że może już przyspieszyć swą zabawę.
Ona jednak nigdy nie była w pełni posłuszna. Jak na rozkapryszoną nieco szlachciankę przystało, Carmen wycofała się nieco, wypuszczając spomiędzy warg męskość Rosjanina - tak bardzo gotową i chętną. Zrobiła to jednak tylko po to by delektując się wygłodniałym wzrokiem kochanka, ostentacyjnie przejechać po niej języczkiem. Raz.... drugi.. trzeci... jakby smakowała łakocie.

Wzrok Orłowa mówił jej jedno. Mężczyzna się wahał… z jednej strony mógł szarpnąć ją za włosy i siłą przymusić kochankę do spełnienia swego kaprysu. Z drugiej jednak…. hipnotyzowała go. Przyglądał się w pożądaniu jej twarzy, przyglądał jej pieszczotom jakimi go obdarzała. I nie potrafił od niej oderwać wzroku. A ona o tym wiedziała. Patrząc mu w oczy bawiła się jego podnieceniem. Czubkiem języczka raz po raz smagała pulsujące żyłki, po to by po chwili pozwolić zanurzyć się w całkiem w jej ustach.
- Jesteś straszna...- usłyszała pomiędzy urywanymi oddechami kochanka. Jan Wasilijeiwcz z każdym ruchem jej języka i muśnięciem ust był coraz bliżej i bliżej ekstazy. Na te słowa Carmen tylko zakręciła pupcią i przestając droczyć się z kochankiem, wzięła w usta jego męskość i zaczęła ssać, od czasu do czasu nawilżając go języczkiem. Mocniej, szybciej i gwałtowniej… będąc blisko eksplozji Orłow potrzebował silniejszych doznań, a ta zbliżała się coraz szybciej, sądząc po drżeniu kochanka. Mężczyzna zamierzał oddać hołd jej kunsztowi i od Brytyjki zależało jak zamierza go przyjąć.
Czując, że mężczyzna jest już na skraju wytrzymałości, Carmen wypuściła jego pulsującą męskość z ust i rzekła z uśmiechem.
- A teraz mnie ładnie poprosisz o spełnienie…
- Ale ja chcę…- zagroził lekko szarpiąc za włosy. Ton głosu może był i groźny, ale oczy wyrażały panikę. Był na jej łasce.
- Chcesz... mnie zerżnąć? - dokończyła z niewinną miną - Więc ładnie poproś.
- Chcę… bardzo… w sposób jaki chcesz… bardzo proszę… daj się zerżnąć.- jęknął cicho Orłow przyglądając się triumfującej kochance.
Carmen wstała i odwróciwszy się plecami do Rosjanina, ruszyła ku wyjściu z pomieszczenia... a przynajmniej takie chciała sprawić wrażenie, bo po chwili z szelmowskim uśmiechem na ustach oparła się o jakąś komodę i wypięła w stronę Orłowa dopiero co skomplementowane pośladki.
- Smacznego. - zachęciła go, kręcąc zapraszająco krągłą pupcią.
Orłow pochwycił ją za pośladki i poczuła jak nurkuje między nimi pogrążając swą męskość w miejscu bynajmniej nie do tego przeznaczonym. Robił to delikatnie… ale i tak czuła wtargnięcie kochanka całym swym ciałem.
- Masz kuszący kuperek… wiesz?- nachylił się by szepnąć te słowa do jej ucha i sprawić, by poczuła go mocniej i intensywniej.
Na to nie była gotowa, więc w pierwszej chwili krzyknęła i mocniej chwyciła się sekretarzyka. Poczuła nawet złość na Orłowa, że ją tak potraktował oraz... wzbierające podniecenie. Już samo pieszczenie go i patrzenie na niego powodowało, że robiła się wilgotna, a teraz... Teraz dowiedziała się jak dobrze sama nawilżyła męskość Rosjanina, by ta mimo swoich rozmiarów była w stanie przebić się do jej wnętrza.
Za każdym razem jednak, gdy Jan Wasilijewicz się poruszał, Brytyjka jęczała głośno, krzywiąc się z bólu.
- To nie uprawnia cię... żeby go aż tak... używać... - wysapała z trudem.
- Wybacz…. pokusa była zbyt duża i okrąglutka.- mruknął Orłow delikatnie muskając jej ucho językiem. Wyprostował się i dał klapsa w pośladek. - Są idealne.
Był przy tym delikatny w ruchach biodrami, by nie sprawiać jej za bardzo bólu. Hamował swe żądze, ze względu na nią. Z każdym ruchem słyszał też jak pojękiwania Carmen zmieniają się w swoim brzmieniu. Zamiast boleści, słyszał w nich rozkosz i wręcz... niecierpliwość? Zgrabne pośladki ocierały się o niego zachęcająco.
- Miałeś miziać czy rżnąć? - zachichotała cicho dziewczyna.
- Oj ty…- mruknął Orłow złowieszczo i kolejny klaps był głośny i bolesny. A co więcej Jan Wasilijewicz przestał się hamować, gwałtowne ruchy bioder napierały na pośladki Carmen zmuszając ją do napierania na mebel. Piersi kochanki Rosjanina bujały się coraz gwałtowniej w rytm jego sztychów, a sama dziewczyna czuła go mocno w sobie… i czuła zbliżającą się falę szalonej przyjemności.

Pełna przepychu i historii pewnie wielu rozwiązłości posiadłość Orłowów sprawiała, że Carmen już dawno zatraciła poczucie wstydu. Teraz też głośnymi krzykami obwieszczała talenta przyszywanego syna magnata oraz własną rozkosz. Ciało akrobatki wygięło się w łuk, gdy dochodziła wyjątkowo gwałtownie. Nawet gdy jej tułów opadł z wyczerpania na biureczko, pośladki wciąż miała wypięte, gotowe na nadejście orgazmu kochanka.
Kolejne ruchy bioder przechodziły przez jej zmęczone ciało jedynie błyskami rozkoszy. Nie miała sił by reagować, a przyjęcie ładunku rozkoszy Orłowa… zdołała skwitować jedynie westchnieniem. Mężczyzna zresztą dalej przejawiał inicjatywę i choć pozwalał dziewczynie odpocząć, to nie jej ciału. Obrócił Carmen na plecy i władczo rozchylił uda, po to by wyjątkowo delikatnie muskać jej kwiat kobiecości swym językiem i spijać nektar.
 
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172