Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2017, 18:29   #88
Googolplex
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Erebos rozsiadł się wygodnie na łożu, niemalże pół leżał.
- Niewiele Ci opowiedział, prawda? - Zapytał bez wstępu.
- Niewiele miał okazji - przytaknął Georg - a co ty o nim wiesz? Mi niewiele mówił.
- Zaiste wiem o nim wiele, lecz to nie istotne. Ważne, że ty mój chłopcze odrzucasz swoją krew, odrzucasz jej świętą moc. Ciągle zbyt wiele w tobie człowieka, lecz jest nadzieja, jesteś jeszcze młody, więc mogę Ci wybaczyć tą słabość względem śmiertelników. A jeśli okażesz się dość silny, może cię czekać wspaniała przyszłość.
- Siła, słabość… dobro, zło… - Georg wzruszył ramionami jakby te tematy go nie dotyczyły - uważaj co chcesz. Ja chcę spokoju, a to co ty robisz przyciągnie spojrzenia. Jedno ciało osuszone z krwi zdziwi ludzi ale tyle. Kolejne dwa przyciągną podejrzenia. Aż w końcu trafią do uszu tych co nie trzeba. Co wiesz o moim ojcu? Co miałeś na myśli mówiąc o szlachetnej krwi? To są jedyne haki które sprawiły, że tu przyszedłem. Jeśli nie zamierzasz mi na nie odpowiedzieć, to… - wskazał gestem schody w dół na znak, że będzie się zbierał.
- Ach jakże niecierpliwa i gorąca jest twa krew. Lecz dobrze, ten jeden raz ulegnę twej zachciance, potraktuj to jako prezent. - Erebos uśmiechnął się szczerze ukazując białe długie kły. - Wspominał kiedyś o swym ojcu?

- Wspominał kiedyś o mnie?
Jakkolwiek słowa wpłynęły na Georga ten nie dał tego po sobie poznać.
- Zbyt łatwo wypowiadać słowa by tak z miejsca uwierzyć - odpowiedział ale Erebus dostrzegł drżenie pewnej struny w jego głosie - Ile pokoleń dzieli cię od Kaina?
- Ach, więc ta pomyłka uwierzyła w brednie małej sekty? Czyżby właśnie taką wiedzę przekazał Ci ojciec? Kain - wydawało się, że Erebos wypluł to słowo - Kain to mit, mym ojcem jest pierwotnych Chaos z którego wszystko wzięło początek. Ty zaś chłopcze jesteś potomkiem boga ciemności. Skosztuj mej krwi a przekonasz się, że to najczystsza prawda. - Ereb wyciągnął rękę w stronę Georga ukazując żyły nabrzmiałe od krwi. - Podziel ze mną mój dzisiejszy posiłek.
Georg stał długo zastanawiając się. W pewnym momencie spojrzał w stronę kielicha który stał na półce, ale myśl by Erebos wykrwawiał mu się do naczynia była o tyle rozbawiająca, co nie wierzył by ten na to przystał. Rozważał inne możliwości również dlatego, że zwyczajnie bodła go w dumę pozycja jaką musiałby przyjąć do tego procesu.
- Ten jeden raz. I nigdy więcej nie tknę twej krwi.
Podszedł do Erebosa, ujął jego wystawioną rękę i wbił pojedynczego kła w jego kciuk. Wypił jedynie odrobinę. Zdawał sobie sprawę, że zdecydowanie mogą istnieć różne magie którym to wystarczy… ale chciał wiedzieć.
Georg, miał ograniczone rozeznanie co do rodzajów vitae. Zresztą, trudno mu się było dziwić. Jedyna jaką się pożywiał, była tego najlepszego rodzaju - krew innego wampira. Ale rodzaje i gatunki też mają swoje odcienie.
I tak krew ojca sprawiała, że Georga opuszczały, przynajmniej na jakiś czas, jakiekolwiek chęci kosztowania ze śmiertelnych. Jednak krew dziada… (jeśli ów demon faktycznie takowym był) zdawała się jeszcze słodsza!
Georg nie potrafił zmusić się do najmniejszego krytycyzmu względem osoby swego stwórcy i nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji w której sprzeciwia się jego woli. Ale przecież, gdyby robił coś złego, ojciec by go przestrzegł, tak jak zawsze był przy nim blisko, nieprawdaż? skoro jego szept nie sączył się do Georgowego ucha, nie zakazywał, nie radził, wszystko musiało być w porządku.
Mężczyzna spojrzał na Erebosa sponad ofiarowanego nadgarstka, nie czuł by cokolwiek się zmieniło, nic nie krępowało jego ciała, mógłby chwycić żelaza i w każdym momencie rozpołowić stojącego przed sobą czarta na dwa…
Tylko jakoś nie widział potrzeby…
W końcu to jednak, upadła czy nie, ale rodzina. Przecież ojciec nie chciałby by Georg podnosił rękę na dziada, prawda?
Prawda?

***

Kiedy dwójka wampirów wyszła, Ereb ponownie zwrócił się do Georga.
- Teraz wierzysz?
- Nie wiem w co wierzyć - odpowiedział wreszcie Georg - Ale na razie wydaje się to bliższe prawdy niż dalsze. Kim jesteś? Czemu przemieniłeś mego ojca i go porzuciłeś? Zostawiłeś samego jak palec w nowym świecie, bez żadnych podstaw ani wiedzy - zapytał mongoł powtarzając słowa które kiedyś wypowiedział jego ojciec - nie rozumiał czym jest, ani jaki jest tego cel. I ja teraz też nie rozumiem, bo przez to i MNIE nie miał kto nauczyć…
- Ciii, ciągle myślisz jak człowiek którym byłeś, za wcześnie byś zrozumiał, najpierw musisz się wiele nauczyć. - Odparł Ereb z czułością w głosie, taką jaką okazuje się małym dzieciom.
- Powiedz mi, uważasz mnie za potwora?
- Jeśli dążysz do pytania co sądzę o Bestii to walczę z nią. Mówisz jakby bycie sobą było czymś złym. Jakby było słabością. Ale ja chcę ujarzmić bestię. Dosiąść ją jak rumaka i na jej grzbiecie podbić świat, albo zamknąć w klatce jeśli nie da się jej opanować. Na razie jestem na etapie tego ostatniego, ale jestem już jej niewolnikiem jak w moich pierwszych latach.
- Lekcja której nie pojął twój ojciec, nie walcz z bestia, nie wygrasz nigdy. Ale twoja ambicja mi się podoba więc dam Ci jedną wskazówkę. Bestia jest tobą, a Ty jesteś bestią, nie istniejecie oddzielnie, im szybciej to zaakceptujesz tym lepiej.
- Tak samo jak jesteśmy swoim szałem i swoimi słabościami. Ale możemy ich nie akceptować. Może inaczej rozumiemy Bestię… ja mówiąc o niej myślę właśnie o szale, o emocjach i głodzie odbierającymi rozum. Jeśli kogoś zabijam chcę by to była moja decyzja. gdy kogoś osuszam chcę… tego samego. Do tego się to sprowadza. Nie chcę by Głód przejmował nademną kontrolę. Jakiej krwi, w ogóle, jesteśmy? Jaki klan? Tego mój ojciec również nie wiedział.
- On nie jest z żadnego klanu, nie zasłużył na to, Ty jeszcze możesz powrócić, lecz póki nie udowodnisz mi swej wartości nie podzielę się z tobą tą wiedzą. Wiedz jednak, że masz pewne przywileje odziedziczone przez krew. A teraz powiedz mi, kiedy ostatnio się pożywiałeś?
- Dwa dni temu - odpowiedział krótko
- Więc masz jeszcze czas, rozejrzyj się, wybierz śmiertelnego, pożyw się, tylko trochę, zaczerpnij jeden łyk nie więcej. Nasyć bestię którą jesteś a pozostanie leniwa, bezczynna. Dbaj by niczego jej nie zabrakło a bestia zadba o ciebie. - Ereb wygłosił tę mądrość wstając z łoża. - Chodź, noc jeszcze młoda, czas byś wypił vite śmiertelnego i zaspokoił swe potrzeby, bez żalu, tak jak niegdyś pożywiałeś się mięsem martwej zwierzyny.
Georg poczekał aż Erebos przejdzie obok niego i poszedł za nim bez słowa.

Wyszli frontowymi drzwiami, nie kryjąc się. Ereb nie widział potrzeby by chować się przed śmiertelnymi, lub nawet udawać jednego z nich. Owszem czasami robił to by się dobrze bawić, lecz teraz miał co innego na głowie.
Szli wzdłuż Żydowskiej, powolnym spacerowym krokiem.
- Uri, ile Ci powiedział o nocy gdy dałem mu krew?
- Prawie nic. Mówił, że dałeś mu drugie życie, ale nie ma wspomnień z tobą związanych. Po tym jak zaspokoił swój pierwszy głód ciebie już nie było i nigdy się nie pokazałeś. Od tego czasu był sam.
- Był sam, tak to idealnie oddaje jego sytuację, był sam bo nie potrafił korzystać z daru, z mocy o którą prosił. Zobaczymy czy Ty będziesz inny, czy może wybrał takiego samego nieudacznika jak on sam. - Ereb wydawał się jednocześnie zniesmaczony mówieniem o swym dziecku jak i zatroskany o jego los, a oba te uczucia walczyły o dominację nad duszą wampira, o ile oczywiście taką posiadał.
- Czy to ma głębszy sens ponad “ludzie to bydło, pij do woli”?
- Bydło? Nie, ludzie to ludzie, ale my nie jesteśmy ludźmi, stoimy ponad nimi, mamy prawo ich osądzać, lecz tego nauczysz się później. Najpierw zrozum swoją naturę, poczuj w sobie moc ciemności, moc nocy. Znajdź swój posiłek, i pokaż mi jak polujesz.
- Potrzebuję pół godziny - odpowiedział Georg poprawiając pas i ruszył przed siebie… prosto do karczmy Pasinogi. Znał to miejsce, często tutaj pił i znał się z szynkarzem Barnabą. Dwadzieścia minut później już lał się w uliczce po mordach z Maciejem, wielki półgermanem o pięściach jak bohny chleba, lubującego się we wbijaniu nimi nosów w czaszki jak gwoździ… Nie był on przeciwnikiem dla Georga, ale wampir zachowywał pozory i powaił go dopiero po dwunastu sekundach walki. Szybkie spojrzenie czy jest sam (był, nie licząc kilku opijusów niezdolnych nawet się odlać bez naszczania sobie na mordę) i wgryzł się w szyję Macieja. Przytrzymał go tylko chwilę, bo vitae mu nie brakło. Zalizał rany na szyi, nie zostawiając po nich śladu i cisnął nim w ścianę.
- No! - ryknął zwycięsko - Spokojnyś już?! - zapytał osuwającego się germana z pięścią gotową by wbić mu twarz w potylicę
- Jużjuż… - ten wzniósł ręce w obronnym geście - ale żeszś mi, Georg, jebszną…
Bójka bójką, ale po walce żadden z nich nie miał do siebie pretensji. Mongól postawił piwo znajomemu i wyszedł, tłumacząc się, że jeszcze musi kilka miejsc obskoczyć.
Ereb już na niego czekał.
- Czułeś życie tego człowieka spływające w dół twego gardła? Poznałeś jego troski, jego pragnienia, najgłębsze jego lęki?
- Zawsze czuję życie. Gorąc krwi rozlewający się po moim ciele jak niegdyś wódka. Wspaniałe uczucie. Upajające i uzalezniające. Ale tyle… nie wiem o czym mówisz. Spijanie krwi nigdy nie dało mi wglądu w umysł mej ofiary… Ty to potrafisz? - zapytał jak uczeń chcący dowiedzieć się czegoś nowego. Nie znał świata mroku… jedynie tyle co sam się dowiedział.
- Umysł zwodzi, często nawet sam siebie. Nie, nie patrz w umysł, patrz w życie śmiertelnego, dojąyj to czym jest w istocie. Krew jest życiem, pijąc ją zabierasz jego życie dla siebie, jeśli będziesz uważnie obserwował, poznasz je całe. Teraz jednak skup się na tym co budziło najsilniejsze uczucia twej ofiary. Posmakuj ich.
- Krew mu wrzała jak przed bitwą, radość. Mać… ten germanin uwielbia walczyć, odwraca to jego uwagę od nudego, nieszczęśliwego życia. Daje mu to zapomnienie. Porządny łomot jest dla niego katharsiss - odpowiedział starając się dostrzec czy to donbra odpowiedź.
- Na początek nieźle. Przez następne noce będziesz polował na różnych ludzi i popwiadał mi ich życie, skup się na szczegółach, drobnych zawiłościach, meandrach ich duszy. Masz w sobie moc by z nich czytać, sięgnij po nią, pokaż że jesteś wart by otrzymać pełnię mocy. - Ereb zlustrował swego wnuka od stó do głowy. - Może jednak jest nadzieja, czas pokaże. Możesz wrócić do swego schronienia, koniec nauk tej nocy.

***

Instynkt wziął górę nad rozumem, spalone zwłoki którymi jeszcze przed chwilą był ruszyły się z nieludzką wręcz prędkością. Byle do cienia, byle jak najdalej od palących promieni słońca. Dopiero gdy poczuł się bezpiecznie, obudził się w nim głód, głód jakiego dawno nie doświadczył, głód zrodzony z bólu i ran. Vite, szkarłatny eliksir powoli zaczynał już leczyć rany, skóra odrastała, a wraz z tym procesem głów wampira wzmagał się jeszcze bardziej. Potrzebował krwi, życia i miał zamiar je odebrać.
Nie zważał na nic ani na nikogo, w tej chwili nie był istotą myśląca, nie był bogiem lecz demonem. Ktokolwiek odpowiadał za jego stan, świadomie czy też nie, sprowadził zgubę na śmiertelników którzy staną na drodze Ereba.
Wampir nie wybierał, pierwszy posiłek sam do niego zmierzał. Stojąc w strugach zimnego deszczu, nagi i pokryty bliznami, prawdziwy potwór szykujący się do ataku. Odczekał chwilę by ofiara się zbliżyła, by nie mogła uciec, krew żywiej popłynęła przez jego mięśnie. A wtedy rzucił się do ataku.
Człowiek zrzucił kaptur.
i wyciągnął przeciw siebie krucyfiks. O dziwo, sprawiło to, że Ereb musiał się zatrzymać
- Zaklinam cię, Szatanie, wrogu ludzkiego zbawienia, uznaj sprawiedliwość i dobroć Boga Ojca, który słusznym wyrokiem ukarał twoją pychę i nienawiść… - mówił klecha a Erebos nie mógł postąpić o krok bliżej.
Choć nieprzyjemne, spotkanie to, nieco ostudziło zapędy Ereba. Obudziło jego umysł i wyrwało z objęć bestii. Nie mógł się powstrzymać by przy tym nie docenić komizmu sytuacji. Oto jego wróg, czciciel Jahwe, oddal mu przysługę.
- Mylisz się, czcicielu Niszczyciela Miast, nie jestem tym za kogo mnie masz. Jam jest mrokiem miłosiernym który nie ocenia grzechów, tym który ociera łzy nieszczęśliwych, jam jest wyzwoleniem niesłusznie skazanych.
Kaznodzieja jednak postąpił do przodu.
- Odejdź od sługi bożego, którego Pan stworzył na swój obraz, przyozdobił obfitymi darami i w niepojętym miłosierdziu uczynił swym przybranym dzieckiem. Zaklinam cię, Szatanie, władco tego świata, uznaj wszechmoc Jezusa Chrystusa, który pokonał cię na pustyni, zwyciężył w ogrodzie oliwnym, obezwładnił na krzyżu, a powstając z grobu, podeptał twoją potęgę i jako zwycięzca wszedł do królestwa światłości.
- Więc tego chcesz? Bym odszedł krzywdzić innych a Ciebie zostawił w spokoju. Oto miłość twego boga. Niech tak będzie, niech ich cierpienie stanie się twoim grzechem.
Mężczyzna jednak nie zamierzał wdawać się w dyskusje.
- Boże niebios, Boże ziemi, Boże Aniołów, Boże Archaniołów, Boże Patriarchów, Boże Proroków, Boże Apostołów, Boże Męczenników, Boże Kapłanów, Boże Dziewic, Boże wszystkich Świętych, Boże, który posiadasz moc, aby obdarować życiem po śmierci i odpoczynkiem po trudach. Nie ma innego Boga prócz Ciebie, Stwórco istot widzialnych i niewidzialnych. Boże, Ty pragniesz, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni. Ty tak umiłowałeś świat, że dałeś swojego Syna Jednorodzonego, aby zniszczył dzieła diabła. Pokornie błagamy Twój majestat pełen chwały: uwolnij nas od przemocy, więzów, podstępu i niegodziwości wszelkich piekielnych duchów i otocz nas opieką. - to mówiąc mężczyzna postępował z wolna w stronę Erebosa, zmuszając tego ostatniego do cofania się.
A tego już było wampirowi za wiele, wprawdzie nie miał pewności czy jego władza sięga tak daleko by wpłynąć na tego fanatyka, lecz zawsze pozostawały metody bardziej przyziemne, dosłownie. Rozejrzał się szybko dookoła, szukając czegoś odpowiedniego, co przeniesie jego gniew, w końcu znalazł całkiem wygodny kamień, zważył go w dłoni, po czym cisnął z całych sił w głowę fanatyka.
Sługa boży jęknął, upuścił krucyfiks, przyłożył obie ręce do cieknącej krwią twarzy, po czym osunął się nieprzytomny na skąpaną w błocie ulicę.
Wampir nie zwlekał dłużej ani chwili. Zaniósł martwego mnicha w boczną alejkę, rozebrał skrupulatnie i cam przywdział habit. Z obrzydzeniem lecz jednak sięgnął po krucyfiks, przez kilka warstw materiału. Nie miał ochoty próbować swych sił przeciwko rodętemu ego Jahwe.
Teraz by jego plan się powiódł potrzebował już tylko jednego elementu. Nachylił się nad ciałem i wysączył jeszcze ciepłą krew do ostatniej kropli. Marny to był posiłem, zbyt sąpy jak na jego potrzeby, ale tym zajmie się później. Teraz przywołał płomień, jakiego ten świat nie znał, czarny i logowaty ogień z miejsca poza czasem i rzeczywistością, z miesca które było jego ojcem, płomień przedwiecznego chaosu. Za jego pomocą spalił skórę swej ofiary upodabniając ją do tego czym jeszcze niedawno sam był, na koniec z rozmachem wbił nieszczęśnikowi w serce krzyż, prawie po same ramiona. Wówczas już jego dzieło było gotowe by wystawić je na widok publiczny. Ktokolwiek widział jego reakcję na słońce, teraz będzie miał również ciało.

Spreparowane ciało wystawił na widok publiczny na środku drogi i oddalił się naciągając kaptur. W tej chwili tyle musiało wystarczyć, resztą zajmie się kiedy ponownie odwiedzi stolarza i przedyskutuje z nim sprawę wyrzucenia go na bruk. Teraz jednak musiał obejrzeć jakie efekty dało jego wczorajsze przedstawienie, skierował się więc do domu kata, a przynajmniej w jego okolice, nie miał zamiaru zbyt szybko dać się rozpoznać.

I kiedy tak szedł, nagle poczuł w swoich plecach ostrze, gdy wymacał miejsce dłonią, napotkał rękojeść sztyletu tuż pod własną łopatką.
Odruchowo odwrócił się, ciągle jeszcze napędzany krwią z zamiarem co najmniej chwycenia napastnika. żadnego tam jednak nie zastał, żadnego nie widział.
Co oczywiście nie znaczyło jeszcze, że nikogo tam nie było. Nieprawdaż?
- Dziękuję, przyda się. - Rzekł z kpiną w głosie wyciągając szytlet. Co prawda nie było to łatwe, miejsce gdzie się wbił nie należało do najwygodniejszych, ale zawsze to jakieś narzędzie z którego mógł zrobić użytek w przyszłości. No i dobrze było wiedzieć jak cierpliwy i zdesperowany jest napastnik. Póki co nie miał żadnej wskazówki co do tego kim mógł być, choć kilka podejrzeń rodziło się w jego umyśle. Nie było sensu szukać ducha, jeśli tylko wbił w niego sztylet, to znaczy, że nie wiedział z kim ma do czynienia, lub nie pragnął zagłady Erebosa. Obie możliwości były w tej chwili równie prawdopodobne. Nie mniej, rozważy to później, teraz był czas by iść dalej, kat czekał.

***

Gabriel podszedł do Frederyka gdy ten wyszedł na chwilę do drugiego pomieszczenia.
- Powiedz mi przyjacielu jak ty widzisz przyszłość miasta? Na razie to dość wybuchowa mieszanka.
Zakapturzony długo milczał nim w końcu się odezwał.
- Miasto… przetrwa… - Wyraźnie podkreślił słowo miasto.
- Miasto prawda. Wchodzimy jednak w czas… chaosu. Obaj to wiemy. To zgromadzenie pokazało to dobitnie. Jak chciałbyś by miasto wyglądało? W jaką stronę chciałbyś by zmierzało?
- Stawiasz… złe… pytania… - Odparł cień.
- A jakie są dobre? - zapytał duchowny.
- Jak… przetrwać… w… mieście… - Odrzekł zakapturzony.
- Zapewne należy zacząć od sojuszy. Z tak poważnymi spokrewnionymi jak ty. Słyszałem cię tam. Mówisz mało, zwięźle… lecz jest w tym głębszy sens. Wymieniasz się informacjami. Czy jest coś innego, niż inne informacje czego chcesz w zamian?
- Zostawcie… ludzi… w… spokoju… nie… plugawcie… ich… dusz… - Odrzekł wprost z brutalną szczerością.
- W tym się zgadzamy. Jestem duchownym. Chciałbym tu żyć w spokoju. Pomagać ludziom prowadzić szpital.
- Wilk… w… owczej… skórze…
- Pasterz musi być wilkiem. Przynajmniej częściowo.
- Nie… - zaprzeczył zakapturzony - tatar… jest… wilkiem… z… krwi… martwego… -rzekł powoli - bądź… dobry… dla… ludzi…
- O mnie bym się nie martwił. Jak chcesz sprawić by reszta nie plugawiła ludzi. Cigone czy Rigo nie wyglądają na ludzi przestrzegających zasad.
W odpowiedzi zobaczył tylko skinienie zakapturzonej głowy. Lecz po chwili z mroku znów napłynęły słowa.
- Wiemy… wiele… pragniesz… naszej… wiedzy…?
- Gdy poznam jej cenę.
- Wiedza… za… wiedzę… - odparł - jesteście… zagadką… pragniemy… odpowiedzi…
- Zadaj więc pytanie.
- Z… jakiej… jesteś… krwi…?
- Mam się za bezklanowca z wyboru. Jednak gdyby trzymać się terminologii spokrewnionych zwano by mnie Toreadorem.
- Rozumiemy… zaspokoiliśmy… ciekawość… - W głosie dobywającym się z mroku słychać było wyraźną przyjemność. - Wiedza… którą… oferujemy… człowiek… od… krzyża… dobra… wymiana…?
- Cigogne i Rigo za nic będą mieli twoją zasadę o “nie plugawieniu śmiertelnych” jak chcesz ich powstrzymać?
- Wiedza… to… siła… cienie… widzą… wiele…
- To mało precyzyjna odpowiedź. Mam dziś kilka spraw, czy jest miejsce w którym mogę cię znaleźć gdybym chciał jeszcze porozmawiać. Tej lub kolejnych nocy? Chciałbym Frederyku zawrzeć z tobą sojusz. Rozważyłbyś coś takiego?
Skinienie głową poprzedziło dłuższą chwilę ciszy.
- Brama… Dobrzyńska… zostaw… wiadomość… pod… kamieniem… pisz...w… języku…boga…
- Brzmi rozsądnie. Któryś kamień konkretnie i co sądzisz o połączeniu naszych sił?
- Dowolny… znajdziemy… właściwy… -Zakapturzony rozwiał wątpliwości Gabriela - bądź… dobrym… pasterzem… a… pomożemy...w… chwili… próby…
Gabriel skinął głową.
- Dziękuję za rozmowę. - wrócił do wspólnego pomieszczenia.
Zaś zakapturzony wampir ruszył w noc miasta.

***

Zakapturzony z cienia obserwował dom Ziemowita, czekał aż wampir się pojawi.Ziemowit odprowadził Olenę po czym sam udał się do własnego domu. Jeszcze dobrze nie zamknął za sobą drzwi, gdy usłyszał pukanie.
Jako że stał tuż przy drzwiach, mógł otworzyć od razu. Jedynie za wczasu przekręcił blokadę przy nasadzie laski, będąc uczulonym na ewentualne zagrożenie.
-Kto tam? - Zapytał, zanim zdecydował czy otworzy, czy nie.
Nikt jednak nie odpowiadał.
-Kto mnie niepokoi o tak późnej porze? - Zapytał, lekko zniecierpliwiony, zmęczony, śpiący… laska wypadła z ręki Ziemowita a on sam potoczył się z hukiem na podłogę własnego domu.
Zakapturzony wampir sprawdził czy drzwi są zamknięte.
Istotnie, były. Położył więc dłoń na zamku. Zmusił krew by wypełniła jego mięśnie i powoli pchnął, nie miał ochoty po raz kolejny robić tyle hałasu co przy domu kata, wątpił jednak by Ziemowit miał podobne zabezpieczenia.
Zamek pękł, drzwi blokowało leżące za nimi ciało Ziemowita.
Wampir nie był zbyt delikatny, po prostu pchał dalej aż mógł wejść do środka.
Drzwi ustąpiły, szurając kulawym, nieprzytomnym wampirem po podłodze jego własnego domu, Erebos znalazł się wewnątrz domeny Ventrue.
Pierwszą rzeczą jaką zauważył było ostrze miecza…
wystające z jego własnej klatki piersiowej. Ból przyszedł dopiero moment po tym.
Wampir, przez chwilę stał, po czym padł twarzą na ziemię, zdążył jednak jeszcze usłyszeć, że jego napastnik również osuwa się na ziemowitowy parkiet.
Miecz nieco przeszkadzał, lecz nie była to największa niewygoda jakiej doświadczył w życiu, nawet nie największa tego wieczoru. Zamknął więc za sobą drzwi zastawiając je krzesłem zamiast prowizorycznego zamka i rozejrzał się czym by je tu zastawić, jako, że zamek nie bardzo się nadawał do użytku, a nie miał ochoty by otworzyły się gdy będzie przeprowadzał badanie. Powoli wyciąnął miecz z piersi i zaleczył ranę. To jednak było ciągle za mało, potrzebował krwi starego wampira i właśnie miał zamiar sprawdzić czy na takiego trafił. Oczywiście wilkołak nadawał by się w równym stopniu, tyle, że tych bestii gotowych by oddać krew nigdy nie było pod ręką, no i jakieś takie nerwowe się robiły widząc boga podziemnej ciemności. Musiał więc zadowolić się tym co miał pod ręką, dosłownie.
Podpełzł bliżej Ziemowita i wbił kły w jego szyję biorąc głęboki łyk.
Przy całej swojej pompatyczności, można byłoby się spodziewać, że krew Ziemowita jest rzadka jak cienkusz. Jednak Ventrue chyba naprawdę był wampirem setki lat, co na tą epokę było dość imponującym osiągnięciem, w czasach gdzie śmiertelnicy ledwo dożywali pięćdziesiątki. Więcej, Ziemowit nie tylko był nieumarłym już dość długo, ale i jego vitae miała w sobie olbrzymi potencjał. Taki sam chyba jak krew samego boga ciemności.
Ale nie większy.
Pił więc póki w pełni się nie nasycił, skupiając się na przekazaniu ożywczej mocy własnej skórze i zaleczeniu potwornych blizn które stały się jego udziałem. Lecz nie pił więcej niż to konieczne, w końcu obiecał…
Ktoś zapukał w drzwi sprawiając iż trzymające je krzesło nieco się przesunęło.
- Hej? Panie... wszystko w porządku? Jakiś tumult słyszałem i sprawdzić chciałem. Straże zawołać? Lepiej zawołam… - dobiegł męski, nieznany Erebosowi głos.
Ereb chwycił miecz który jeszcze niedawno tkwił w jego piersi.
- Tak idź, wezwij straż, idź prędko! - Najlepiej jak umiał naśladował głos Ziemowita.
Po tych słowach bez wahania przysunął klingę do gardła z którego niedawno pił i korzystając ze swej wciąż ogromnej siły odciął wampirowi głowę. Nie czekał by usłyszeć krzyk za drzwiami, musiał działać najszybciej jak się da. Nie było czasu by odpowiednio ukarać potomka który zuchwale wzniósł broń przeciw niemu, cóż za szkoda. Jednak choć nie mógł go ukarać właściwie, ciągle nie zamierzał wybaczyć Georgowi jego postępku.
“Dwa razy ostrze na mnie wzniosłeś, dwa razy wzgardziłeś mą łaską i krwią która w tobie płynie” - oskarżał w myślach niecnego wnuka.
Z za drzwi zaś znów doleciał go głos nieznajomego:
- Czy aby na pewno? Lenistwo aż tak króluje w twoim życiu Erebosie? Jesteś pewny, że to ty kierujesz swym życiem, a nie twa próżność? Sam sobie odpowiedz, jesteś bogiem czy niewolnikiem? - Erebos uświadomił sobie nagle, że oto przez swoją niedbałość i frywolność, niemal spłonął poprzedniego dnia w promieniach słońca. Ta wizja sprawiła iż z czoła wampira spłynęła kropla krwawego potu. Trzymająca ostrze dłoń zadrżała. Erebos chciał uciekać, uciekać!.
- Mój głupi synu, powinieneś wiedzieć lepiej jak przerażający jestem. - Odparł niezbyt głośno Erebos. - Posmakuj swego lekarstwa!
Po czym dokończył dzieła które rozpoczął gdy mu przerwano. Strach jednak niczym kolce ostrokrzewu wbijał swe zdradzieckie szpony i oplatał jego serce, długo walczyć z tym nie mógł.
W końcu zasłonił twarz i ruszył do wyjścia którym przybył z zamiarem oddalenia się jak najszybszego i udania się do nowej kryjówki, kryjówki która jak wierzył była zabezpieczona przed wszelkimi niepowołanymi rękoma. Ruszył w kierunku zamku.

Nim się zorientował w jego sercu tkwił bełt. Pozbawił go możliwości ruchu, czy nawet skorzystania z mocy jego krwi. Ból jaki zadał mu krzyż był nieporównywalny z niczym co śmiertelni mogli odczuwać. Jego serce płonęło żywym ogniem, sekundy zmieniały się w milenia bezgranicznej katorgi, bezsilnego, bezgłośnego krzyku w jego własnej czarnej duszy.
I wtedy rzuciła się na niego ona, pisklę ledwie, wyrzucona tak samo jak Ereb porzucił dawno Uriego. Była śmieciem, nieudaną próbą. Ereb nie wiedział co próbował osiągnąć jej stwórca, nie obchodziło go to, był za to pewien, że wraz z jego esencją którą w siebie przyjmowała, skazywała się na piekło. Jego prastare istnienie było zbyt silne, zbyt potężne dla jej ledwie kilkuletniej egzystencji. Śmiał się w duchu, pomimo agonii, śmiał się widząc drogę ucieczki.
Lecz przerwała…
Ereb był wściekły, gniew i żal wypełniły nędzne strzępki jego wypalonego serca.
Lecz głupcy dali mu szansę, chwilę ledwie, lecz to wystarczyło.
Był już niemal martwy, wiedział, że nie przeżyje.
Zostało mu jednak dość mocy.
Została mu ostatnia chwila.
Zebrał cały gniew i żal, całe swe życie, całą wściekłość i wolę.
I włożył ją w jedną, ostatnią klątwę.
Jego usta ledwie się poruszały.
Sił nie starczyło mu na długo.
Lecz wiedział, że ten ostatni, przedśmiertny wysiłek wyda owoce.
Czuł jak klątwa opada, i zaczyna działać.

Erebos czuł jak jego dusza opuszcza ciało. Opada na płocki gnój, przebija się przez glebę, skały, podziemne źródła, wprost do Hadesu i dalej, w najciemniejszy zaułek Tartaru.
A może to było piekło?
Och jakże niewdzięcznie straszne by to było.
W istocie, nigdy nie dane mu było się tego dowiedzieć, gdyż spadanie nie zdawało się kończyć.
Już nigdy.
 
Googolplex jest offline