Brud, smród i jeszcze łamało Ósemkę w kościach. A pomyśleć że zaledwie dwie godziny temu wyszorowała się do czysta po kanałowej wycieczce. Niecałe dwie, durne godziny i znowu wyglądała jakby się wytarzała pod kliniką aborcyjną, międzygatunkową na dokładkę. Sunęła w ponurym milczeniu, lampiąc się uparcie pod nogi aż do momentu, gdy wesołe towarzystwo rozpłynęło się na boki, idąc w własnym kierunku i celu. Chcieli coś załatwić, zabawić się, odpocząć, spieszyli się na spotkania, rozmowy, zwykły odpoczynek. Nash zaś nie marzyła o niczym bardziej, niż o kąpieli, pozwalającej na usunięcie, prócz syfu, także znużenia. Dała Młodej uniwersalną radę, tylko czemu cholera zastosowanie się do niej samemu przychodziło z takim oporem? Nie myśl - niby nic skomplikowanego. W teorii prościzna, w praktyce przez rude czaszkę przewijały się tysiące czarnych myśli, ciężkich do sklasyfikowania. Hollyard mówił poważnie z tymi pozdrowieniami? Na chuj niby jego dupa miałaby cokolwiek jeszcze od Parcha chcieć? Chyba że… liczyła na dalszą pomoc w wyciągnięciu go z kłopotów. Brzmiało… rozsądnie.
“Nie myśl” - nie potrzebowała dodatkowych rozterek. Nie tu i nie teraz. Nie gdy ledwo powłóczyła nogami, odczuwając obecność mięśni o jakich istnieniu nie miała dotąd pojęcia. Zgrzytnęła zębami, wyłuskując z paczki ostatniego papierosa. Wetknęła go miedzy spękane wargi i po odpaleniu, zaciągnęła się z wyraźną przyjemnością. Nie musiała myśleć. Przynajmniej przez najbliższy kwadrans. Podniosła rękę wolna od fajka i wystukała szybko krótką wiadomość, a lektor uprzejmie przełożył ją na dźwięki.
- Cuchniesz - patrzyła przy tym krzywo na Mahlera, mrużąc oczy i zaciskając szczęki.
- Dobrze, że ty pachniesz fiołkami. - odparował Mahler idąc za radą zapytanych strażników gdzie są jakieś prysznice. Poza tym ci coś nie byli skorzy ani do rozmów ani do innej interakcji z grupką. Karl i Elenio też podążyli we wskazanym kierunku. Para Latynosów zaś udała się w poszukiwaniu kociaków do bliższej interakcji.
Odpowiedziało mu nosowe prychnięcie do spółki z łypaniem spod rudej, potarganej strzechy kłaków. Nash zgrzytała zębami tak głośno, że echo niosło sie po korytarzu.
- Dlaczego kurwa - wystukała w komunikatorze -
Ten admirał. Ma rację. Było mnie zostawić. Mięso. Spełniło rolę. Nie potrzebujecie mnie - wzruszyła ramionami, gapiąc się nagle gdzieś w sufit.
Marine i policjant spojrzeli na idącego z nimi Parcha i wydawali się zaskoczeni tym co słyszą. Karl chyba chciał coś odpowiedzieć ale Patino był szybszy.
- Jak to do niczego cię nie potrzebujemy?! - Latynos rozłożył swoje ramiona jakby mówił o oczywistej oczywistości. - No może oni nie chcą to niech spadają! - wskazał bez ceregieli na idących obok kumpli a ci unieśli w zdziwieniu brwi.
- Aaaleee jaa?! - wskazał na siebie z miną jak u skrzywdzonego psiaka. - No pewnie, że mi jesteś potrzebna. Wiesz, ktoś mi musi umyć plecy choćby bo sam mam zawsze kłopot by tam dosięgnąć. - powiedział po przyjacielsku o równie po przyjacielsku objął idącą obok Black 8. -
Poza tym chica wszyscy wiedzą, że na mnie lecisz. - wyszczerzył się do niej bezczelnie jakby zdradzał jej wielką tajemnicę. W trosce o jej dobro oczywiście. A jego dłoń powędrowała z jej barku na jej kibić przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej.
Parch stężała, pobrudzone ręce zacisnęły się w pięści, lecz przy podobnej gadce nie potrafiła zachować powagi. Parsknęła krótko, co bardziej przypominało szczeknięcie.
- Myć plecy. Tobie. Chyba grabiami. Zardzewiałymi - wystukała jedną łapą, drugą odgarniając sztywny od syfu pukiel włosów z niemniej umorusanej gęby, wykrzywionej teraz w grymasie złośliwego zastanowienia. Obcięła Meksa powłóczystym spojrzeniem, zaczynając od butów, a na czarnym łbie kończąc.
-
Już ci mówiłam. Wolę dźgać patykiem przydrożną padlinę. Albo wejść na pole minowe. Szkoda że tu żadnego nie ma - westchnęła, zmieniając minę na nieszczery smutek. Szybko jednak przeszła do podejrzliwego mrużenia złotych ślepi -
Co za wszyscy, kto ci głupot naopowiadał? W chuja cię robią. Nie lecę na ciebie - wbrew przekazowi werbalnemu dała się objąć i przycisnąć do trepowego boku. Pieprzony idiota… i co tak suszył te krzywe zęby, jakby udało mu się bez świadków obrobić chałupę sąsiada? Za dużo gadał, uważał się za zabawnego, chodziło mu tylko o usługę. W sumie… do diabła ze szczegółami. Powoli wyciągnęła szyję, zbliżając twarz do jego twarzy.
-
To ty od kanałów na mnie lecisz. Ledwo się pojawiłam… od razu kolana ci zmiękły i z wrażenia omdlałeś. Musiałam cię przytrzymać, a potem cucić. - dorzuciła własny wyszczerz, również obejmując go w pasie i ciągnąc do przodu, za pozostałą dwójką. Tam gdzie prysznice. Trójka mężczyzn i jedna kobieta. Ni cholery nie zamierzała myć się sama. Felerna kąpiel z Krunt wciąz chodziła jej po głowie. Nie chodziło o gratis wyposażenia, tylko fakt zatajenia jego posiadania. Nash nienawidziła być oszukiwana, wolała proste i klarowne zasady, jasne od samego początku. Bez niespodzianek - ich też nienawidziła. Tak samo jak polityków, ciepłej wódki i konieczności chodzenia w Obroży.
- Tak sobie tłumacz chica. - roześmiał się radośnie Latynos wcale nie puszczając rudowłosego Parcha. Doszli już do pryszniców które okazały się po prostu standardowymi prysznicami w publicznym standardzie czyli głowicamivnatrysków wystającymi ze ściany. Za to w pomieszczeniu wielkości przeciętnej szatni mieściło się ich chyba z tuzin zdolnych do obsługi sporej ilości osób w krótkim czasie ale kosztem komfortu czy dyskrecji. Przez samą szatnię też zresztą musieli przejść.
Głowice pryszniców zaszumiały wodą. Początek chyba u wszystkich wizytujących ten publiczny przybytek był taki sam czyli opłukiwali zewnętrze warstwy pancerzy a pod butami do rynienek i odpływów ściekały różnokolorowe substancje o przeróżnych konsystencjach. Johan cicho gadał przez komunikator chyba z Brown 0. Reszta zajmowała się głównie sama sobą.
Latynos zaciągnął Black 8 pod jeden prysznic i bez żenady gapił się na nią jak woda oczyszcza jej pancerz.
-
No. Odwróć się chica. To ci pomogę się wyłuskać z tego orzeszka. - zaśmiał się Patino robiąc okręcające ruchy palcem.
Parch wyciągnęła własny palec, środkowy, i uraczyła nim oponenta zamiast wykonać grzecznie polecenie. Nie potrzebowała niańki, ani pomocy. Umiała się pozbyć opakowania bez potrzeby sięgania po wsparcie jakiegoś trepa z Armii.
- I przy okazji podpierdolisz portfel? - Obroża wyraziła na głos obawy właścicielki, a z jej gardła dobył się niski, wibrujący pomruk. Nie przejmując się obecnością świadków, zaczęła ściągać parchowy pancerz. Szum wody wymieszał się z metalicznym dźwiękiem spadających na posadzkę płyt i płytek powyginanej osłony. Wpierw na spotkanie białych kafelków poleciały rękawice, potem karwasze i naramienniki. Następna w kolejności część piersiowa nie chciała się poddać bez walki, ale i z nią Nash sobie poradziła, sukcesywnie odsłaniając jadowicie pomarańczowy, więzienny uniform, a gdy została już tylko w nim, wzruszyła ramionami, by jednym szarpnięciem rozpiąć suwak. Mokry materiał ściągał się opornie, lecz finalnie wylądował zmiętą kupką obok górki blachy.
Patinio roześmiał się widząc wyciągnięty w swoja stronę palec rudowłosej saper.
-
Och, biała dziewczyno z dużego miasta nie daj się zwieść stereotypom! - zawołał radośnie brunet. Jego ciemne, krótko ostrzyżone włosy wydawały się pod strumieniami wody prawie czarne.
- Jak nie? Bądź czujna Asbiel! - krzyknął spod swojego prysznica Karl też trzaskając o posadzkę swoim pancerzem.
-
No nie… Widzisz jacy zazdrośnicy? - Patinio z naganą i wyrzutem spojrzał na plecy Hollyarda. Ten zamiast jadowicie pomarańczowego więziennego drelichu miał granatowy policyjny mundur.
- Czy ja cię kiedyś wyrolowałem Karl? - zapytał Elenio tonem urażonej primadonny.
- No pewnie. - beztrosko wtrącił się Johan zdejmując swój pancerz. Wyglądało, że skończył rozmawiać przez komunikator.
- To potwarz! Niby kiedy?! - zaprotestował żwawo Latynos w mundurze też rozpinając w końcu swój pancerz.
- A ta twoja “szczęśliwa” moneta? - uśmiechnął się chytrze Johan zdejmując górę od munduru w dżunglowym kamuflażu.
- Eejjj no jak tak możesz mówić… - żołnierz z Armii wyglądał jakby miał zamiar właśnie strzelić focha na poważnie.
- Po prostu fortuna mi sprzyja. - wzruszył ramionami pozbywając się bluzy mundurowej i stając w samym podkoszulku. Ze wszystkich miał jedyną kobietę w tej ludzkiej pralni najbliżej i choć droczył się z kolegami to jednak jego oczy z przyjemnością wędrowały po jej nagim ciele, opłukiwanym przez pianę i wodę. Oczy pozostałych mężczyzn też w naturalny sposób miały ciążenie ku stojącej pod prysznicem saper.
- Ale masz ujebane plery. - powiedział kręcąc do tego głową. -
Ma ujebane nie? - zerknął prędko w stronę Karla i Johana. Odpowiedziały mu śmiechy i parsknięcia.
- No strasznie. Nie idzie żyć z czymś takim. - marine zaczął się śmiać, kręcąc do tego głową.
- Ale nie bój się, pomogę ci. Pokażę, że z tymi stereotypami to bzdura. - odparował wesoło i nabrał płynu w dłoń, stanął za rudowłosą i położył dłoń tuż pod jej Obrożą.
- Bać się? Nie masz tu co kraść - lektorowi zawtórował rozbawiony, kanciasty rechot. Kobieta przymknęła oczy, dając lejącym się spod sufitu strugom spływać po ciele. Spłukiwały pot, krew i zmęczenie, koiły ból mięśni i sińców. Zmywały otępienie, zamykając w klatce cichego szumu, mąconego przez męskie głosy. Ubrana w samą obrożę Ósemka chłonęła atmosferę spokoju, wraz z cała otaczającą ją magią. Przedzierając się na powrót do bunkra nie myślała, że jeszcze dane jej będzie zaznać błahej, ludzkiej przyjemności, niesionej przez możliwość zatrzymania się w miejscu, odłożenia broni i wyciszenia gonitwy myśli, obijających się o rudą czaszkę na podobieństwo chmary ślepych ptaków. Zamruczała, czując dotyk obcych dłoni w okolicach obojczyków. Zagryzła wargę, odchylając głowę do tyłu przez co krople wody spadały bezpośrednio na zamknięte powieki.
- Zoe - Po omacku odpaliła konsolę, wystukując krótką wiadomość. Ledwo syntezator skończył mówić, Nash zgięła lewe ramię i posłała łokieć prosto w pierś stojącego z tyłu kaktusa. Poczuła jak zderza się z mostkiem, jej uszu doleciało głuche sapnięcie, a buszujące po piegowatej skórze łapska zniknęły, zaś woda szybko zmyła widmowe echo ich obecności. Wykorzystała chwilę zaskoczenia, aby obrócić się na pięcie i stanąć twarzą w twarz z celem. Otworzyła oczy, lustrując mokrą, do połowy rozebraną sylwetkę o karnacji kawy z mlekiem oraz paru tatuażach rozsianych po torsie i ramionach. Dostrzegła parę cienkich, podłużnych blizn do kompletu z tymi okrągłymi w okolicach lewego barku. Widziała również świeże rozcięcia, stłuczenia i siniaki, dopiero nabierające barwy głębokiego fioletu, podmalowanego siecią krwaworubinowych wybroczyn.
Latynos sapnął niespodziewanie trzaśnięty łokciem w klatę. Przygiął się lekko i spojrzał z zaskoczeniem na rudowłosą kobietę w Obroży. Wyprostował się gdy stanęła przed nim twarzą i obserwowała jego sylwetkę. Przez chwilę zapanowała cisza przerywana jedynie szmerem ściekającej z głowic wody.
Pozostali mężczyźni obserwowali dwójkę pod wspólnym prysznicem, ale nie sprawiali wrażenia, by mieli zamiar lub ochotę ingerować. Patino nie odezwał się też, w zamian uniósł brwi w pytającym spojrzeniu i podobnie rozłożył ramiona oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Coś jednak szybko oczy zaczęły mu zjeżdżać niżej na obmywane kolejnymi strugami wody piersi, brzuch i nogi stojącej przed nim Ósemki.
Podobało się jej, jak się na nią gapił - chciwie, spode łba, otrząsając się z resztek zaskoczenia, lecz nim to nastąpiło, skoczyła na niego, oplatając nogami w pasie i obejmując za szyję. Na oślep szukała jego ust, aż znalazła, kwitując finał owych poszukiwań zadowolonym mruknięciem. Wpiła się w nie łapczywie, jakby chciała nadrobić czas postu i samotności, póki jeszcze miała szansę. Patinio w pierwszej chwili trzepnęło o ścianę od nagłego zachwiania równowagi. Sapnął ale pozostał taki zaskoczony i bierny gdzieś z jakieś pierwsze dwa uderzenia napompowanego adrenaliną i endorfinami serca. Zaraz przeszedł do kontrakcji. Wpił się swoimi wargami w usta Nash i postąpił krok do przodu tak, że teraz ona trzepnęła swoimi plecami w mokrą ścianę. Przemawiało przez niego gwałtowność i pożądanie jaką dało się odczuć w każdym na wpół urwanym i spragnionym kobiecego ciała ruchu.
Te nie zamierzało dać się prosić, ani marnować czasu i choć kontakt rozgrzanej kąpielą skóry okolic kręgosłupa z zimnymi płytkami nie należał do przyjemnych, a nagły wstrząs przypomniał dobitnie o wciąż niezaleczonych ranach, Parch przywitała zmianę z zadowolonym westchnieniem, tłumionym przez złączone w boju usta. Kąsała wargi żołnierza, by zaraz szarpnąć go za włosy i zmusić do przerwania kontaktu, lecz tylko na chwilę. Nabrała oddechu, w międzyczasie obwodząc końcówką języka zarys jego ust. Opuściła tez nogi, stając o własnych siłach. Wisząc na nim nie szło pozbyć się ostatniej, jakże irytującej przeszkody. Jedno ramię saper przytrzymywało czarnowłosy łeb, drugie zjechało na dół, by tam dokończyć dzieła. Mokre od wody spodnie zsunęły się ku podłodze ledwo puścił ostatni guzik. Obok znajdowali się dwaj pozostali obserwatorzy, jednak Nash miała to gdzieś. Wstyd, niepewność i skrępowanie od bardzo dawna nie mieszkały w jej słowniku. chcieli się gapić - ich sprawa. Ją obchodził tylko wredny czerw, którego obejmowała i całowała, chcąc na zapas zgarnąć ciepło i bliskość drugiego człowieka. Gesty i ruchy stały się szybsze, podszyte tajoną rozpaczą. Trzeba było korzystać, aby potem w celi nie musieć żałować straconej szansy. Mieć co wspominać, gapiąc się na cztery, psute ściany izolatki.
Warknęła ponaglająco, unosząc prawą nogę, by oprzeć łydkę o pośladki Latynosa. Dyszała mu prosto w nos, złote oczy patrzyły na te ciemne z dystansu mniejszego niż szerokość dłoni, gdy docisnęła się do niego, a im głębiej w nią wchodził, tym szerzej rozchylała usta, by finalnie zatrząść się i odchylić kark, co zaowocowało przydzwonieniem potylicą o ścianę.
Oddech. Jeden przemieszany z drugim - jeden i drugi gorące i wilgotne, dające o sobie znać na skórze i tej na twarzy, i szyi, i piersi, i tam gdzie dały radę sięgnąć. Sapnięcia wyrywające się z co raz szybciej i głębiej pracujących piersi. Drażniące i skórę i uszy, jeden z wielu elementów mieszaniny odczuć, emocji i doznań. Ale nie dający się zapomnieć jak tykanie zegara albo brzęczenie komara w pustym, cichym pokoju.
Woda. Miękka, ciepła, czysta woda. Wszędzie. Na ciałach, przeciekająca między palcami, czy to opierającymi się o zimne, twarde kafelki na ścianie, czy o własne lub te drugie ciało. Woda otulająca łagodnym welonem twarze, przynosząca ulgę piekącym powiekom, ściekająca z włosów po plecach i ramionach. Woda na podłodze o której opierały i zanurzały się dłonie, palce, stopy, uda i pośladki. Woda była wszędzie, wraz ze swoją wilgocią i cichym szmerem głowicy prysznica. Woda parująca, otulająca obydwa ciała półprzezroczystym, wilgotnym welonem. Woda w strumieniach, kroplach na skórze, ustach i językach.
On. I ona. I to co właśnie wspólnie ze sobą dzielili. Chwila czasu, skrawek miejsca, desperacka gwałtowność. Nagłe, nieplanowane emocje, urwane, zachłanne gesty. Ciemnoskóra dłoń zaciskająca się na mlecznej dłoni. Blada, nakrapiana dłoń splatająca się z tą większą i ciemniejszą. Wargi smakujące drugiego człowieka przez wodną otoczkę. Dłonie ślizgające się po mokrej skórze. Przyciągający chwyt na szyi i podgolonym karku. Zachłanny ruch napierający na Obrożę. Oczy krzyżujące się spojrzeniami. Ze złotych tęczówek w te ciemne i z powrotem. Oczy obserwując zamknięte i zaciśnięte powieki, ruch szczęk pod policzkami, zgrzyt zębów. Odgłos plaskającej wody, plaskających o siebie ciał, coraz szybsze, coraz gwałtowniejsze, przemieszane z coraz szybszymi oddechami, coraz głośniejszymi jękami, sapnięciami aż po sam kres. Do ostatniego tchu, i do ostatniego spazmu. W końcu cisza. Słabość. Zamierający ruch i coraz silniejszy bezwład.
Elenio stoczył się z Zoe i opadł leniwie na plecy na zalewaną wodą podłogę. Roześmiał się. Popatrzył spod przymrużonych powiek na leżącą obok kobietę.
- Od razu wiedziałem, że gorąca z ciebie kicia. - i znów się roześmiał. Śmiał się przyjemnie, z zadowoleniem, ulgą i szczerze. Wyciągnął do niej swoje ramię by przyciągnąć ją do siebie. Nie mieli zbyt dużo czasu. Oboje to wiedzieli. Gdzieś tam był ten inny świat. Ten z nienażartymi, okrutnymi bestiami czyhającymi na ich błąd. Wiedzieli, że jeżeli to dłużej potrwa w końcu ten błąd popełnią. I one przy tym będą. Wiedzieli, że w końcu będą musieli tam wrócić. Ale jeszcze nie teraz. Teraz było tu i teraz. Tu w tych męskich prysznicach, pod tym jedynym teraz czynnym z czystą ciepła wodą spadającą wciąż na nich oboje. Teraz tu i teraz byli sami i tą chwilę mieli tylko dla siebie. Pozostali gdzieś musieli się ulotnić bo nikogo innego teraz tu nie było.