Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-07-2017, 00:35   #151
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
W kosmosie nie istniały stworzenia bardziej przerażające od prawników. Potrafili z nienagannym uśmiechem poruszać się między z pozoru sztywnymi normami obowiązującymi społeczeństwo. Zakrzywiali czasoprzestrzeń wedle własnej woli, wynajdywali wyjścia z pozornie beznadziejnych sytuacji. Paroma słowami umieli zaczarować rzeczywistość, lepiąc ją wedle swojej wygody - a raczej wygody tych, którzy im zapłacili. Byli do wynajęcia - czarnoksiężnicy ery lotów międzygalaktycznych. Szarlatani przepisów, bezwzględni czarownicy kodeksów i zaklinacze norm prawnych. Wystarczyła odpowiednia kwota, żeby nadać wydarzeniom kompletnie nowy bieg. Odwrócić los. Wymazać wyrok.
Jeden taki okaz siedział obok Brown 0, ubrany w garnitur roztaczając aurę pewności siebie. Mamił i obiecywał życie tam, gdzie ona widziała już tylko śmierć. Z przyjaznym grymasem na ustach oferował nadzieję, podaną na srebrnej tacy i przystrojoną jak wykwintny posiłek na widok którego sama cieknie ślina. Słodycz i orzeźwienie, kryjące popiół i zgniliznę. Parch patrzyła na panel, obracała go w dłoniach. Nic trudnego, mogła spróbować i zyskać swoją szansę… kosztem losu Morvinovicza, który ugościł ich pod swoim dachem, pozwolił na skorzystanie z ambulatorium i był… miły. Nie potrafiła źle o nim myśleć, nawet kiedy jego ręce i nieskazitelny wcześniej garnitur ozdobiły plamy krwi. Miała go zdradzić? I dla kogo - siebie? Dla ratowania własnej skóry kosztem czyjegoś życia? Zaufania? Niebezpieczeństwa, że przestanie okazywać łaskawość i gościnę, a trzech żołnierzy spoza obsady bunkra straci własną szansę? Jedno życie przeciwko trzem, rachunek wydawał się prosty… ale raz obudzona nadzieja nie umiała odpuścić. Vinogradova mogła wrócić do normalnego życia, porzucić obrzydliwie pomarańczowy uniform, zdjąć Obrożę. Kiedyś, za jakiś czas… poczuć się człowiekiem na stałe. Tylko jakim kosztem?
Tu odpowiedź też była prosta, zawierała trzy podpunkty: Karl Hollyard, Elenio Patino. Johan Mahler. Odważni, honorowi ludzie którzy nigdy nikogo nie skrzywdzili. Po drugiej stronie wagi leżał jeden punkt: Maya Vinogradova. Parch z dożywociem, który sam zniszczył sobie życie. A teraz miał się z tego wyślizgać ot tak? Kosztem kolejnych żyć? Następnych pozycji na liście ofiar za jakich śmierć ona ponosiła odpowiedzialność? Hollyard, Patino, Mahler. Pozycje 376,377 i 378 na ścianie pamięci twarzy i nazwisk wyrytych w sumieniu. Niby nic wielkiego, skoro znajdowało się tam ich już ponad trzy setki, ale ich znała osobiście. Ich głosy, uśmiechy, sposób w jaki się krzywili gdy coś ich zirytowało. Widziała jak krwawią, zaciskając z bólu zęby. Boją się, ale maskują to butą i wytrwałością. Znała ciepło, dotyk, smak ust i czułość. Dobro i serce okazane komuś takiemu jak ona. Miała to wszystko przekreślić żeby uratować… samolubne nic nie warte życie, zakute w parchowy pancerz.
- Macie rację Olegu Kuzniecovie. Proszę mi dać chwilę - powiedziała martwo, zaciskając dłonie na komunikatorze. Wystarczyło otworzyć panel i wyciągnąć potrzebne informacje. Znała się na tym, wiedziała co zrobić na tym polu. Co z resztą?
Odpaliła holo Obroży, patrząc na pozycję pozostałych Parchów i odetchnęła, widząc, że znaleźli się już za wrotami. Poranieni, ale w komplecie co dawało nadzieję, że chłopakom też… się udało. Spojrzała na jeden z portretów, zaciskając usta. Czas naglił, uciekał i kończył się z każdą sekundą wahania.
“Zoe co byś zrobiła gdyby ktoś ci zaproponował szansę na złagodzenie wyroku i powrót do normalności? Rodziny, przyjaciół. Dawnego życia. Zaczęcie nowego.” - napisała, wgapiając się w podobiznę saper.

Odpowiedź przyszła dość szybko, wyświetlając na holo ciąg liter tym razem w niemej wersji, bez lektora.
“Szukałabym haczyka. Nie ma nic za darmo, a ludzie to kłamliwe kurwy.” - dwa krótkie zdania, po których pojawiły się następne - “Zabrali mi wszystko, a czego nie zdążyli zabrać zniszczyłam.Nie mam powrotu. Zresztą po tym co zrobiłam nie pozwolą mi odejść inaczej niż w czarnym worku. Ale nie o to chodzi, prawda? Co jest Młoda? Szczegóły.”

“Roy mówi że można cofnąć chemiczną kastrację i zajść w ciążę. Zrobi lek, ale musi go podać lekarz. Ciężarne mają masę ulg i przywilejów. Jest też prawnik. Bardzo dobry. I drogi, a ja nie mam kredytów. Ale powiedział że zajmie się moją sprawą jak mu podam namiary na ewakuację na orbitę. Mam komunikator, ale jest jedno miejsce. Chce je właściciel klubu, był miły. Pozwolił nam użyć sprzętu do przeskanowania chłopaków. Jak się dowie przestanie być miły i… wiesz. Diaz też je chciała, dla Amandy” - pisała gorączkowo, nie odrywając wzroku od portretu - “ Kończy się czas, zaraz mogą zmienić szyfry i zamknąć kanał. Zoe. Bardzo lubię Johana, on mnie chyba też. Jestem tu za karę, zrobiłam coś okropnego. Ale nie mogę o tym przestać myśleć. Nie wiem co robić.”

“Kurwa” - jedno proste stwierdzenie wyrażało więcej niż tysiąc słów. Prawie dało się wyczuć ciężkie westchnienie po drugiej stronie linii. Ósemka jednak ogarnęła się prędko - “Jak jesteś pewna dzieciaka - mamy lekarza. Parcha. Ogarniemy. Załatwiłaś badanie dla tych trepów? Dobrze. Dobra robota. Wrócili w komplecie. Ewakuacja to jedno. Trzeba dotrzeć na miejsce, nie przylecą po niego do klubu. Jest też ochrona klubu i sam szef. Papug będzie potrzebował ochrony przy relokacji. Odprowadzenia. Sam z gnidami sobie nie poradzi. Mamy rozkazy, limit czasowy. I tak jedziemy na rezerwie. Nie ma opcji szwendania. Ale. Brownpoint. Ewakuacja wojskowa. Za linię frontu. Jak przyleci Sven załatwimy mu bezpieczny transport i odprowadzimy. Inaczej lipa. Namiary. Dasz radę wyciągnąć dane i zatuszować że grzebałaś? Żeby się nikt nie zorientował? Jeśli tak - zrób to. Nie myśl. Zrób. Dyskretnie. Uważaj. Nie możemy zabijać bydła. Szkoda. Byłoby prościej. Nie powiem Dwójce. Ty tu jesteś chyba kurwa przypadkowo, łap swoją szansę. Jestem na linii. Powodzenia." - na tym przekaz się skończył.

Ledwo znaki przestały się pojawiać, Brown 0 zabrała się do pracy. Wydawało się, że plan się zazębia, nawet lekarz się znalazł. Pozostały wątpliwości. Nie myśleć, robić, ale nie mogła pozbyć się wrażenia że coś nie gra. “Bydło”? Do tej pory Ósma nie używała tego określenia.
- Nie we wszystkim macie racje - powiedziała, odpalając panel sterowania konsoletą Red Ball. Korzystając z poprzedniej furtki weszła do systemu, skupiając oczy tylko na kodzie - Wasz plan ma parę nieścisłości. Po pierwsze co wam po kodzie, jeżeli na miejsce zrzutu trzeba będzie się przemieścić? Przejść przez niebezpieczny teren, do tego potrzeba ochrony. Ludzi wyszkolonych w obsłudze broni, eskorty. Bardzo chętnie bym wam w tym pomogła, ale sama nie należę do grupy militarnej, jestem informatykiem. Jedynie Parchy mogły by się podjąć tego zadania, ale ze względu na Obroże i bardzo ograniczony limit czasowy, nie możemy się błąkać i zbaczać z wyznaczonej przez Centralę trasy. Nasze Obroże mają wbudowane ładunki wybuchowe i liczniki. Jeżeli przekroczymy dopuszczalną pulę minut na dany odcinek trasy odpala się zapalnik, urywając nam głowy. Zabezpieczenie, abyśmy się nie… zgubili, ani nie uskuteczniali samowolki. Wątpię aby ludzie pana Morvinovicza zechcieli wam pomóc tylko po to, abyście wy uszli bezpiecznie i cało, a oni tu zostali. Bo miejsce jest jedno, nie mam racji? Jeden bilet na Orbitę, bezpieczną strefę - uśmiechnęła się pobladłymi ustami - Chcecie stąd odejść. Wyjść i znaleźć się z dala od wojny. Rozumiem, sama bardzo chętnie bym tak zrobiła, gdyby nie rozkazy i odczłowieczenie, stawiające mnie w tym momencie na równi ze zwykłą paczką amunicji. A gdybym powiedziała wam, że jest jeszcze inna droga ewakuacji? Wojskowa, całkiem niedaleko i co najważniejsze - cel Parchów, do którego i tak idziemy. Po odnalezione na polu bitwy jednostki sojusznicze zostanie wysłany wahadłowiec, a my te jednostki mamy eskortować. To nasze zadanie, motywacją jest detonacja Obroży w razie niepowodzenia - ominęła kwestię, że połowa składu Black pomaga jej grzecznościowo, a zadanie dotyczy tylko Brown 0 - Zależy więc nam na powodzeniu zadania, możemy was ochronić. Zapewnić bezpieczne przejście przez niebezpieczny teren, dostarczyć do punktu ewakuacji. Musimy przeżyć oboje. Na nadprogramowe trasy niestety nie mamy już czasu, straciliśmy go tutaj sporo… od wahadłowca przejmie was wojsko, przeniesie daleko poza strefę wojny. Zapewni bezpieczeństwo. Wśród ludzi oddelegowanych do transportu mamy znajomego, on się panie zajmie na miejscu.

Palce hakerki wystukiwały nieprzerwany rytm na wyświetlanej holoklawiaturze. Podpięty naręczny minikomputerek sprawnie buszował swoimi elektronicznymi mackami po oprogramowaniu środka łączności. Brown 0 dopisało szczęście i już pierwsze przeszukiwane pliki okazały się zawierać posiadaną informację. Miała namiar na responder tamtej poszukiwanej jednostki więc gdy ją się miało można było się z nią skontaktować posiadając choćby ten środek łączności przy jakim właśnie grzebała. Choć mając go można było się połączyć z jakiegokolwiek innego choćby z tej sterówki na piętrze “Haven”, z dachu podpinając się pod samą antenę czy nawet tutaj gdyby udało się jakoś podłączyć pod któryś ze wspomnianych środków. Przy pewnej wprawie można było nawet połączyć się ze zwykłego komunikatora czy nośnika holo.

- Nie martw się o nasze plany Mayu. - odrzekł z uśmiechem prawnik nie ingerując w wymienianie informacji tekstowych Vinogradovej z drugą stroną. Mógł nie wiedzieć z kim pisze ale wiadomości było zbyt wiele by można było je przegapić siedząc obok piszącej osoby. - Jeżeli jest inna droga ewakuacji z tego miejsca to dziękuję za tą informację. Ale na razie interesuje mnie namiar na ten responder. Udało ci się go zdobyć? - zapytał uprzejmie Kuzniecov unosząc nieco brwi w pytającym grymasie. Zza drzwi doszły ich jakieś błagalne krzyki zakrwawionego mężczyzny urwane gwałtownie jednym, pojedynczym wystrzałem. Czas się kończył.

- Nie o plany się martwię. Potrzebujemy ambulatorium Morvinovicza, jego zapasów. Sprawa życia i śmierci trzech osób. - Brown 0 podniosła wzrok znad urządzenia i zawiesiła go na prawniku. Mówiła szeptem żeby nie ściągać uwagi - Mam namiar, ale co z nim dalej zrobicie? Nasz gospodarz nie może się dowiedzieć, póki… nie skończymy tego, co musimy zrobić, mniejsza o detale. Stacjonujący tu policjanci zbudowali wzmacniacz, dzięki niemu jeden z nas rozmawiał z dziewczyną a ona jest w mieście przy kosmoporcie… czyli jest zasięg. Pytanie co dalej. Dostaniecie namiar, a co z przemieszczeniem na punkt zbiórki? Na powierzchni zbliża się fala, zaraz zacznie się ostrzał artylerii. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie ryzykował przedostania się tutaj… bądź stąd, na minuty przed ostrzałem.

- Mayu. Nie mam pojęcia co za chwilę zrobi Morvinovicz. Ale jakbym miał obstawiać obstawiałbym, że będzie chciał tego samego co ja w tej chwili. Ściemnij mu cokolwiek. Chyba cię polubił więc masz u niego rabat. Taki, że możesz tutaj łazić samopas co nie zdarza się codziennie. Ubłagałaś go by ci pomógł i twoim przyjaciołom więc pewnie i dasz radę zrobić to ponownie gdy nie podasz mu od ręki tego co mnie. Graj na zwłokę. Gdy będę na pokładzie dam ci znać. Chcesz to jemu zaproponuj wycieczkę tym promem o jakim mówisz. Ale ja cię proszę o namiar na ten responder. Pozwól sobie pomóc i sama pomóż. To chyba nic zdrożnego prawda? - Kuzniecov popatrzył chwilę na drzwi i szybę w nich i widok za nimi. Tamten John z Red Ball chyba jeszcze żył i szef zafundował mu grę w rosyjską ruletkę. Z więcej niż jedną kulą i życiem celu. Bo trafiony na przemian darł się z bólu i nawijał co mu ślina na język przyniosła byle tylko nie doszło do finałowej rozgrywki. Rosjanin w białym garniturze uśmiechał się do niego po przyjacielsku i równie po przyjacielsku kiwał głową. Ciężko było powiedzieć ile to potrwa. Mogło się przeciągać nie wiadomo jak długo a mogło się skończyć momentalnie.

- Jak znikniesz nagle będzie wiedział że to moja sprawka. Nie ma tu innych hakerów. Ty uciekniesz, a my? - zadała jedno proste pytanie, patrząc facetowi głęboko w oczy.

- Ja zniknę tak, że trochę czasu minie nim się Morvinovicz połapie. A ty po prostu graj swoją rolę jak umiesz najlepiej. A jak ci to nie pasuje to spróbuj być daleko gdy się skapnie. Póki wszyscy jesteśmy tu uwięzieni to i tak jest ten namiar niesprawdzalny bez środków łączności z nim. Masz sprytne rączki i mądrą główkę więc spróbuj coś pomyśleć w tym kierunku. - zaproponował prawnik patrząc na hakerkę z Obrożą. Sam namiar gdy nie miało się jak z nim połączyć był równie wartościowy jak numer telefonu gdy nie miało się telefonu. Zza drzwi doszedł ich krzyk rozpaczy i przerażenia który nagle umilkł. Tym razem jednak iglica musiała trafić na pustą komorę bo pomieszczeń nie zakłócił odgłos wystrzału. Za to rozszedł się śmiech Rosjanina w białym garniturze.

Brown 0 zamknęła oczy, odetchnęła powoli i gdy resztki powietrza opuściły jej płuca, podjęła decyzję.
- Namiary są twoje - powiedziała i opadły jej ramiona - Mam tylko nadzieję, że będziesz o mnie pamiętał. Mogę cię… tylko o to prosić i nic poza tym. Czy dotrzymasz słowa i… jeśli przeżyję… jeśli się uda… czy mi pomożesz jak obiecałeś.

- Nie obawiaj się Mayu. Może jestem tylko prawnikiem ale wywiązuje się ze swoich zobowiązań. - Kuzniecov nie ukrywał uśmieszku zadowolenia. Wziął w dłoń mały nośnik danych na który Brown 0 zgrała akta swojej sprawy i sprawdził przesłane dane na responder promu. Z uśmiechem pokiwał głową. - To teraz zostaje druga część zadania czyli oboje musimy utrzymać się przy życiu. - spojrzał na hakerkę całkiem wesołym i przyjemnym wzrokiem. Z sąsiedniej sali padł strzał.

- Sprawdźcie go i sprzątnijcie to ścierwo. - powiedział Anatolij podnosząc się z fotela i odkładając rewolwer. - Gdzie jest Oleg? - zapytał rozglądając się po pokoju. Prawnik uśmiechnął się przepraszająco do hakerki i rozłożył ręce w geście bezradności i zaczął wstawać z krzesła.

- Jak już skończyliście to wracam! - krzyknął zgarniając urządzenie łączności z Red Ball i idąc w stronę drzwi prowadzących do salonu. - To nie w moim stylu. - powiedział z gładkim uśmiechem przechodząc do salonu.

- Dobra chodź, już po wszystkim. - uspokoił go szef z nonszalanckim uśmiechem. - O właśnie, widzę, że masz. Ten dupek coś ględził ale myślałem, że może jeszcze powie coś ciekawego. - Rosjanin w białym garniturze pokiwał głową widząc niewielkie urządzenie jakie podał mu jego prawnik.

- Mayu? Jesteś tam? To ja Johan. Wróciłem. Jestem cały. No i tak mówię. A co u ciebie? - widowisko Brown 0 przerwał trzask słuchawki komunikatora który odezwał się głosem podgolonego marine. Nie była pewna na ile zostanie tu sama i “gospodin” albo prawnik przypomną sobie o niej.

- Johan! - wyrwało się Vinogradowej go usłyszała. Znieruchomiała… bo i co miała mu powiedzieć? Albo od czego zacząć? Włączyła komunikator i otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk przez pół minuty.
- J… Johan? - powtórzyła tym razem do mężczyzny po drugiej stronie linii i to jakby coś w niej przełamało - Jesteś cały, nie ranili cię? N...nic ci nie jest? Bardzo… tak się cieszę że wróciłeś, że tu… tak się bałam, że coś ci się stanie, tam na górze. Brzmiało… jak ostatnio rozmawialiśmy… te strzały i wybuchy… jak się czujesz? Bardzo cię poszarpały? Martwiłam się, nie mam was w HUD, nie wiedziałam co sie dzieje, a nie chciałam zawracać głowy i was rozpraszać… a jak Ósmej… coś się stało… widziałam na wykresach… mamy takie w Obroży. Nasze parametry życiowe… jak jej prawie stanęły… myślałam że was tam wykańczają. Poprosiłam Hektora i Chelsey żeby do was pobiegli… pomogli, bo… siedziałam tutaj i nic nie mogłam zrobić. Nie dałabym rady… wam pomóc. Tylko bym wam zawadzała… przepraszam że… że mnie tam nie było… jestem beznadziejna. Tak mi przykro… powinnam… nie umiem… - mówiła szybko i nieskładnie, przełykając łzy i zacinając się co parę słów. Wyrzucała pospieszne zdania, często się jąkając i gubiąc wątek, ale nie przestawała - Udało się… pan Morvinovicz pozwolił… jest skaner w Ambulatorium, Roy zna… zna cała sprawę. Pomaga. Ustawia go. Żeby… żeby poszukać… możemy poruszać się po prywatnym terenie, tutaj… poprosiłam pana Morvinowicza, a on się zgodził… nam pomóc. Idź… idźcie tam, do Roya. On… on pomoże… chłopaki! Matko Boska… jestem taka głupia. Elenio i Karl? Zoe mówiła… pisała znaczy, ze są cali. R...rozmawiałam z nią, zanim… jestem u pana Morvinovicza, nie...niedługo wyjdę. Czy… proszę, uważaj… i może… jakbyś chciał… czy… wypić kawę… albo… albo może porozmawiać. Bałam się, że już nigdy cię nie usłyszę - na koniec wywaliła co jej leżało na wątrobie, zatykając usta dłonią żeby nie rozryczeć się na głos.

W słuchawce komunikatora Brown 0 słychać było oddech i odgłosy jakby druga strona coś czasem próbowała powiedzieć albo po prostu potakujące mruknięcia. W każdym razie słychać było, że ktoś tam cały czas jest i słucha. W końcu gdy Vinogradova ostatecznie umilkła przemówił Mahler.
- Nie no coś ty Mayu, spokojnie, nic mi nie jest. - zapewnił ją od razu. - Zoe i chłopakom też nie. Nikomu nic się nie stało. Wróciliśmy wszyscy. Nawet zgarnęliśmy jakiegoś Parcha. Chyba lekarz. I dziennikarkę. Nadała na żywo, byliśmy w holo! W IGN! - Johan mówił jakby chciał szybko uspokoić Mayę ale gdy doszedł do tematu reporterki i występu na żywo wyraźnie się ożywił z wrażenia.
- Cholera to ja się chyba na nią wydarłem jak wróciła… - powiedział niepewnie jakby usiłował sobie coś przypomnieć. W tle doszedł jakiś cichy, monotonny szum jak spod prysznica. - Ale nieważne! Jakby co to ona ma to nagrane to się z nią pogada to będziesz mogła sama zobaczyć jak wyszło. O rany a kojarzysz Amy? Ta blondyna. Ale ona to dała czadu do kamery! No zobaczysz, śmiechu co nie miara, prawdziwy kabaret! - Johan roześmiał się z czegoś chyba bardzo zabawnego i śmiał się takim szczerym, radosnym, relaksującym śmiechem dobrą chwilę. W końcu jednak przestał po chyba zakrztusił się z tego śmiechu i chwilę kasłał. Splunął, westchnął ale zaraz wrócił do rozmowy.
- Hektor to ten duży? No to był, dobiegł do nas. Ta Latina też. Poszli poruchać cizie teraz. Ale wrócili z nami nic im nie jest. - marine wrócił do tematu i znów chciał chyba uspokoić Mayę. - I dogadałaś się z Mirvonoviczem? No nieźle. Karl to jest na niego chyba trochę cięty. I jaki Roy? Jaki skan? Jakie badanie? - brzmiał na słuch jakby marine zmarszczył brwi i próbował domyślić się o czym mówi czarnowłosa hakerka. - No i daj spokój jaka beznadziejna?! - podniósł głos jakby właśnie przypomniało mu się co Maya właśnie powiedziała. - Ej no zobacz ile podziałałaś. Nie sądziłem, że z tym Ruskiem da się dogadać. Karl to mówił, że on jest z jakiejś mafii i trzeba na niego uważać. A kawę. No pewnie. Ja zaraz skończę prysznic to zaraz do ciebie dojdę. Ale gdzie ty właściwie jesteś? - zapytał na końcu marine jakby doszło do niego, że nie ma pojęcia gdzie rozmówczyni jest w tym bunkrze. On nie miał namiaru na nią tak samo jak ona na niego. Przez drzwi widziała jak Morvinovicz i Kuzniecov oglądają trzymane urządzenie do łączności i obaj jak na komendę spojrzeli w jej stronę. Pewnie rozmawiali i o tym ustrojstwie i osobie jaka umie je obsłużyć.

- Roy… naukowiec z Seres. Jest tutaj… bardzo miły i… to chemik, ale umie obsługiwać… nie wiem jak to się nazywa, ale może wykryć… anomalie w ciele. Obce elementy - mówiła szybko, wiedząc że czas się jej kończy - Jest w ambulatorium, czeka… powiedziałam o tych… wyszarpaniach, wie czego szukać. Jak jest lekarz… też może pomóc. Zrobi wam skan, poszuka i znajdzie… co trzeba znaleźć. Nie musimy martwić się… że w Seres… że tam zniszczone wszystko.. Nie chciałam siedzieć… nie mogłam tak siedzieć bez celu. I tak teraz czeka nas ostrzał Artylerii, posiedzimy tutaj… w tym czasie sprawdzimy i załatwimy przynajmniej jeden problem - westchnęła, zagryzając wargi. Ściszyła głos do nerwowego szeptu - Jestem u naszego gospodarza, próbuję… załatwić jedną rzecz. Jeśli się uda… może coś się zmieni, nie wiem. Spotkamy się przed jego salą konferencyjną? Niedługo skończę i… teraz jesteś sławny, byłeś w telewizji. Na pewno sobie świetnie poradziłeś. Za każdym razem to robisz - uśmiechnęła się do niego, chociaż nie mógł tego zobaczyć.

- Sala konferencyjna? Dobra znajdę. - Mahler wyłapał co wydało mu się chyba najistotniejsze. Jego twarzy nie widziała ale tu i tam dało się wyczuć, że się uśmiecha podobnie jak kiwanie głową gdy mówiła mu o tym czy innym elemencie ze swojego pobytu w tych podziemiach. Tylko przy tym gdy mówiła o badaniach i temacie z tym związanym wydawał się być poważny.

- Mayu pozwól tu na chwilę. - Kuzniecov otworzył drzwi jakie ich rozdzielały i zaprosił ją gestem do salonu gdzie czekał już Morvinovicz i trzymane przez niego urządzenie. Gdy tam weszła szef spojrzał na nią uśmiechając się ponownie całkiem przyjemnie. Zupełnie jakby o dwa kroki od niego nie leżało ciało denata obszukiwane właśnie przez Wasilija.

- Anatoliju Morvinoviczu. - odezwał się jeden z ochroniarzy. Szef zwrócił na niego swoje już nagle znacznie mniej uśmiechnięte oblicze. - Brama wewnętrzna. Mówią, że ci co byli na dole są tam i przyszli poruchać. A ta Latina jeszcze chce do Amandy. Wpuścić ich? - zapytał strażnik.

- No pewnie. Niech dziewczynki nie zapominają, gdzie, po co i dla kogo pracują. Niech ich obsłużą ekstra by nawet tym dwojgu nie postanęło, że gdzieś poruchają lepiej. Poza tym do cholery niech mnie nie obżerają za darmo. A tamci mogą nam się jeszcze przydać. - odezwał się znów z chytrym uśmiechem szef obecnie jak najbardziej podziemnej organizacji. Wartownik kiwnął głową zamaszyście i zaczął coś mówić w słuchawkę ale szef nagle podszedł do panelu przy drzwiach i coś pomajstrował.
- Mówi szef. - zaczął i jego głos nagle dał się słyszeć w zamontowanych w ścianach głośnikach. - Parchy w moim podziemnym domku są moimi specjalnymi gośćmi. Chcę, żeby opuścili te moje skromne progi w pełni usatysfakcjonowani. No chyba, że zmienię zdanie ale to wtedy też wam powiem. No to zaczynamy zabawę! - na koniec roześmiał się a strażnik przestał nadawać to co właśnie mówił. Wszyscy w salonie wydawali się jakoś rozluźnieni tym krótkim występem.
- Ach wybacz, że musiałaś tyle czekać Różyczko! - uśmiechnął się Rosjanin mówiąc po rosyjsku i z rosyjskim zwyczajem biorąc swojego gościa w ramiona powitalnego uścisku. - Pamiętasz to urządzonko? - zapytał gdy ją puścił w zamian podstawił jej do góry urządzenie do orbitalnej łączności. - Pomajstruj przy nim troszeczkę. Ten cwaniak co jedna nie był taki cwany jak myślał coś bredził o namiarze na statek którym miał dysponować. Wyszperaj ten namiar dla mnie. Zrobisz to? - zapytał wręczając jej w dłonie drobny ale nowoczesny system łączności.

Vinogradova przyjęła go i pokiwała głową, mimo że wzrok uciekał jej ku trupowi na podłodze. Słyszała jak gospodarz znęcał się nad nim, nie ostatecznie nie posłał do piachu… ale kim ona była, żeby oceniać i potępiać cudze postępowanie?
- Postaram się A… Anatoliju Morvinoviczu… i... - przeniosła wzrok na jego twarz, tak inną od tej jaką pokazywał katowanemu, albo wcześniej, przy Karlu. Był uprzejmy, pomocny i pomógł, chociaż nie musiał. W zamian za drobną przysługę, a ona miała go z premedytacją zrobić w balona. Oszukać, okłamać… zrobić świństwo gospodarzowi. Komuś kto przyjął ją pod swój dach i traktował jak gościa. Łamała jedno z najstarszych, najświętszych praw ze wschodnich rejonów Ziemi. - Zrobię co… co tylko - szczęka jej zadrżała, kiedy tak patrzyła w te pogodne oczy ponad głową. Nie mogła. Nie mogła mu tego zrobić. - Przepraszam was… a-ale nie. Nie można, nie wypada... - ramiona jej opadły, przerażenie zagościło na twarzy. I wstyd - Wpuściliście mnie do waszego domu, okazaliście dobroć i… pomogliście, chociaż nie musieliście… nie mogę, nie zrobię tego. Nie oszukam was, nie… tak nie wolno. Prosto w oczy… jeszcze kłamać - podniosła urządzenie, kładąc je na otwartych dłoniach aby Rosjanin mógł po nie bez problemu sięgnąć - Już sprawdziłam. Wyciągnęłam dane… mówiłam wam dlaczego chciałam porozmawiać z prawnikiem. To… to miała być cena, zapłata. Usługa za usługę… ale nie… nie wolno knuć dobremu człowiekowi i gospodarzowi za jego plecami, pod jego własnym dachem - pochyliła głowę, zamykając oczy. Zaraz ją zastrzeli, jak tego biednego człowieka na podłodze, ale nie można było odpłacać się w ten sposób - Jeszcze nie nawiązano połączenia, ale sugerowałabym pośpiech póki kanały są jeszcze otwarte i… to moja wina. Ukarzcie mnie… ale nie tych z którymi tu przyszłam. Oni… oni nie są niczemu winni.

Anatolij Morvinovicz skinął głową łagodnie z uprzejmym uśmiechem gdy Maya wzięła od niego urządzenie. Zaczął nawet zapraszająco kierować ją w stronę jednego z foteli i stolików pewnie by mogła tam usiąść i popracować. Ale w miarę jak Rosjanka mówiła jedno i potem drugie jego krok zamierał a na twarzy skropionej kroplami czerwieni i roztrzepanymi wciąż włosami zaczynał zamierać uśmiech i uprzejmość a w zamian pojawiło się niezrozumienie tego co słyszy. Zaraz jednak zmieniło się ono w wyraźną podejrzliwość gdy spoglądał co chwila to na twarz swojego prawnika to na swojego gościa. Kuzniecov natomiast przez sekundę zacisnął szczęki i rozdymał nozdrza ze złości ale w tym pierwszym momencie szef z niedowierzaniem wpatrywał się w rozmówczynię więc pewnie tego nie zauważył. A potem już było za późno bo prawnik świetnie panował nad mimiką twarzy.

- Więc już wyciągnęłaś te dane tak? - zapytał chyba proforma Rosjanin w białym garniturze. Patrzył chwilę przenikliwym wzrokiem na hakerkę a potem równie przenikliwie spojrzał na prawnika.

- Owszem wyciągnęła Anatolij. - prawnik skinął głową potwierdzając słowa Parcha. - Mam je tutaj. - powiedział przekazując szefowi mały nośnik z danymi. Ten spojrzał na wyciągnięte rękę i mały nośnik ale nie ruszył się z miejsca. Powoli podniósł wzrok z powrotem na twarz prawnika.

- No świetnie. To świetnie. Bardzo dobrze Oleg. Świetna robota. - szef kiwał głową ale patrzył gdzieś tak po suficie i po ścianach za Olegiem. - A powiedz Oleg, kiedy zamierzałeś podać mi te dane? - zapytał nadal wodząc wzrokiem po tych ścianach salonu i nie patrząc na twarz szefa. Sytuacja po niedawnym wybuchu wesołości i chwili niejasnej sytuacji jaką wywołały chaotyczne słowa kobiety z Obrożą teraz wyraźnie tężała z każdym oddechem. Strażnicy wewnątrz salonu w lot to wyczuli i zerkali nerwowo na obydwu mężczyzn i kobietę pośrodku salonu. Dłonie jakoś robiły częstsze i bardziej nerwowe ruchy na automatach. Wasilij albo skończył albo przestał przeszukiwać ciało za to wyprostował się jakby oczekiwał rozkazu czy okazji do użycia swoich umiejętności.

- Jak tylko ją sprawdzimy Anatolij. - prawnik wskazał brodą na czarnowłosą kobietę i uśmiechnął się lekko jakby mówił o jakimś prawniczym triku. Szef przeniósł spojrzenie z powrotem na hakerkę.

- Sprawdzimy? - zapytał teraz patrząc na nią.

- Naturalnie. Zastanów się Anatolij. Ile mamy tu speców od takiego sprzętu? Bo chyba mamy tylko ją. A jak sprawdzisz speca w jego dziedzinie jak sam specjalizujesz się w czym innym? - zapytał prawnik nieco nachylając się w stronę szefa w białym garniturze. - Tylko jeśli dwa razy poda ten sam wynik. Raz podała go mnie, drugi raz musiałaby podać tobie. Sam rozumiesz i znasz moje metody. Musiałem być przekonywujący by mi uwierzyła. Może ci pokazać nagranie bo te ich Obroże nagrywają wszystko. - prawnik powiedział gładko wskazując na stojącą obok kobietę. Morvinovicz patrzył właśnie na nią i wyraźnie wahał się i trawił usłyszane od niej i od niego informacje.

- A co ty na to powiesz Różyczko? - zapytał mrużąc oczy i spoglądając na Brown 0 spod tych półprzymkniętych powiek. Wyglądał jak biały kocur któremu przyszło zdecydować z którą myszką zabawić się najpierw.

- Te dane to koordynaty i współrzędne… mogłam się pomylić, ale nie wydaje mi się aby zaszła pomyłka… akurat w tym - Vinogradowa stał na sztywnych nogach bojąc się poruszyć żeby nie upaść Rosjaninowi pod nogi. Oleg próbował się wymigać, a jako prawnik od razu przygotował odpowiednią wersję. Nie życzyła mu śmierci, ona nawaliła, nie on. - Będzie jedna szansa na połączenie, potem prawdopodobnie dokonają zmian, a ścieżka zostanie zamknięta. Profilaktyka. Każde urządzenie można śledzić, wiedzą że coś się stało. Kwestia… wykręcenia właściwego numeru. Zdarzają się błędy, nawet komputery je popełniają. Rozumiem… przeprowadzony zabieg - obróciła spojrzenie na prawnika i zacisnęła pięści, wracając uwagą do gospodarza.
- Nigdy nie było szansy… trik, zabieg. Sztuczka… żebym współpracowała. Obietnica czegoś, zmiany. Szansy na powrót do… do bycia człowiekiem, nie numerem w Obroży - wzrok kobiety zjechał na klapę białego garnituru, a po policzkach potoczyły się łzy - Nie miał zamiaru zająć się moją sprawą, zależało tylko na danych. Jeżeli przeżyję, wrócę do celi. Nie będzie… odwiedzin, ani… złagodzenia wyroku. A on dba o dobro klienta, który mu płaci. Jak każdy dobry prawnik… priorytety. Użytkowanie narzędzia… jestem Parchem. Nikogo nie obchodzę - przesunęła dłonią nad panelem łączności przygotowując do użycia. Uniosła brodę do góry, ale efekt dumy psuły zaczerwienione oczy i wilgoć na twarzy - Może mam wyrok i jestem tu w charakterze przedmiotu… ale to było wyjątkowo okrutne. Skończmy… wasze testy. Chciałabym spędzić te parę ostatnich minut spokoju z kimś bliskim… póki jeszcze oboje żyjemy, jest bezpiecznie i potwory nie rozerwały nas na strzępy.

Morvinovicz wciąż miał ten badawczy wyraz twarzy i patrzył nadal tylko na czarnowłosą hakerkę. Przyglądał się jej prawie nie odrywając od niej wzroku. Kuzniecov też się jej przyglądał ale odezwał się pierwszy.

- Częsta linia obrony, kobiece łzy i próba wywołania współczucia. Daj spokój Anatolij przecież widziałeś to u nich tyle razy. - machnął ręką patrząc na toczące się po twarzy Rosjanki strużki.

- Tak. Tak. One często płaczą. Jakby to kiedykolwiek miało im w czymś pomóc. - kiwnął głową biznesmen w białym garniturze ale mówił dość zamyślonym głosem.

- Zresztą motywy nie są istotne. Ważne są dane. Jeśli metoda była skuteczna no to jak w sądzie. Wygraliśmy! - Oleg uśmiechnął się i złapał za obydwa ramiona stojącego o pół kroku przed nim szefa.

- No tak. Wygraliśmy. - szef w zamyśleniu pokiwał głową ale jakoś nie odwzajemnił uśmiechu. Dalej wyglądał na zamyślonego.

- Więc Anatolij chodźmy wykorzystać to zwycięstwo i wynegocjujmy nasz bilet. Mam parę pomysłów na odpowiednią strategię. Dziękujemy ci za pomoc Mayu. - prawnik objął ramię białego garnituru i wyglądało, że ma zamiar gdzieś wyjść z szefem.

- A powiedz mi Oleg. Widziałeś akta jej sprawy? - Morvinovicz zmrużył znowu powieki i nie dał się zgarnąć.

- Zgrałem je. Nie miałem ich jeszcze kiedy przejrzeć. - Oleg zatrzymał się widząc, że szef nie ma zamiaru się ruszyć z miejsca.

- A powiedz mi Oleg. Jak chciałeś ją tylko sprawdzić. To po co ci jej akta? - szef dalej drążył temat unosząc nieco głowę do góry jakby chciał spojrzeć na hakerkę pod innym kątem albo lepiej usłyszeć co odpowie prawnik.

- Musiałem być przekonywujący. Prawnik nie może się zająć sprawą jeśli jej nie zna. - powiedział spokojnie Kuzniecov tłumacząc tą oczywistą zależność. Szef chwilę trawił słowa prawnika i znów kilka razy pokiwał głową.

- No tak, tak. To oczywiste. - szef przeczesał palcami czarne włosy nadal mówiąc jakby coś nie dawało mu spokoju. - Ale gdyby dalej drążyła temat do oczywiście miałeś gotową odpowiedź jak i kiedy zamierzasz sie zająć tą sprawą. Prawda? - zapytał i pierwszy raz od dłuższego czasu nieco przechylił wzrok by spojrzeć na twarz prawnika.

- Tak i spytała o to. Powiedziałem jej, że zajmę się tym jak będę bezpieczny na orbicie. - Kuzniecov cicho westchnął ale skoro szef pytał to odpowiedział i na to pytanie.

- Świetne. Genialne. Ty to masz łeb Oleg! - roześmiał się nagle Morvinovicz obejmując prawnika w niedźwiedzim uścisku. Ten też wydawał się wreszcie uszczęśliwiony. Szef puścił go i spojrzał wesoło na Vinogradovą. - Więc zajmiesz się tym jak będziesz na orbicie. - roześmiał się jakby właśnie wymyślił najlepszy dowcip świata. Za to prawnik spojrzał na niego w jawnym zdumieniu.

- Jak to na orbicie? Przecież mamy namiar już zrobiła swoje. - zaprotestował zaskoczony Kuzniecov patrząc na plecy odchodzącego szefa.

- Ale mnie się Różyczka podoba i jak nam załatwiła bilet no to jakaś zapłata jej się po prostu należy. Poza tym nie słyszałeś co mówiłem przez głośniki? To są moi specjalni goście i mają wyjść stąd usatysfakcjonowani. Chyba, że powiem inaczej. No! Morda Oleg! Uśmiechnij się! - humor Morvinovicza zdawał się pobrzmiewać euforią i radością z każdą chwilą. Za to twarz prawnika choć już przybrała maskę życzliwości i uprzejmości nadal prześwitywała zaskoczeniem na decyzję szefa. Za to po ochroniarzach przeszedł pomruk zadowolenia i ulgi, że sprawa, już tak nabrzmiała w ostatniej chwili rozeszła się po kościach. Szef z wciąż uśmiechem zatrzymał się przed Vinogradovą.
- Połącz się. - polecił jej wskazując brodą na trzymane przez nią urządzenie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 03-07-2017, 00:37   #152
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Vinogradova nie wierzyła własnym uszom. Zrobiła wielkie oczy, przeskakując nimi z Papuga na biznesmena i na tym ostatnim w końcu całkowicie się skupiła. Gdy wydał jej polecenie zorientowała się, że przyciska dłoń do ust jakby nie chciała żeby wyleciał z nich burzący chwilę hałas. Miała prawnika… dzięki Morvinoviczovi. Otaczali ich ludzie z bronią, na białym garniturze zostały plamy krwi, ale Brown 0 nie myślała o tym. Pod wpływem chwili wyciągnęła ręce i objęła Rosjanina, po czym kiwając głową sięgnęła po holo, budząc system do życia i ustawiając parametry połączenia.
- Dziękuję Anatoliju Morvinoviczu… bardzo… nie wiem co… dziękuję - powiedziała szczerze, uśmiechając się już nie tak blado jak na początku rozmowy.

- No już, dziewuszka, no już… - gospodin z uśmiechem przytulił czarnowłosą kobietę i pocałował ją w czubek głowy. Objął ją też życzliwym gestem przytulając do siebie ale po chwili urządzenie oznajmiło nadchodzące połączenie. Morvinovicz przejął od Mayi urządzenie i puścił ją by skupić się na połączeniu.
Holo wyświetliło standardowy półprzezroczysty ekran połączenia. Na nim pojawił się znany już z wcześniejszej odtworzonej rozmowy żołnierz. Albo bardzo podobny. Okolica jednak zmieniła się. Już nie była to jakaś dżungla tylko jakieś podziemia. Kanały, korytarze albo nawet groty.
- Kim jesteś? Gdzie jest John? - w głosie komandosa słychać było zaskoczenie widokiem rozmówcy. Ale szybko dążył do wyjaśnienia sprawy.

- Nie znasz mnie? Więc nie jesteś stąd. Skromnym biznesmenem. Anatolij Mirvinovicz do usług. - przedstawił się z uśmiechem Rosjanin. - A John nie może teraz podejść do telefonu. - Rosjanin z lekkim tonem i uśmiechem przekręcił urządzenie tak, że ciało zabitego właśnie człowieka mieściło się w kadr. Dał się napatrzeć drugiej stronie z kilka sekund.

- Czego chcesz? - zapytał szybko tamten drugi. Maskę miał razem z hełmem więc nie było widać jego twarzy.

- Bezpiecznego transportu na orbitę. - odpadł bez żenady Rosjanin nadal trzymając ekran nad zabitym. Nawet klęknął przez co pewnie obraz po drugiej stronie był wyraźniejszy.

- Wykluczone. Nie jesteśmy taksówką. - odparł twardo komandos po drugiej stronie.

- O. Wykluczone tak? - Rosjanin teraz przekręcił ekran tak, że sam się pojawił ponownie na ekranie rozmówcy. - Dla mnie wyglądasz na świetnego taksiarza. Akurat na kurs na orbitę. - pokiwał głową jakby zgadzając się z pierwszym wrażeniem.

- Kończe tą farsę. - parsknął żołnierz i zaczął sunąć dłonią jakby chciał przerwać połączenie.

- Coś mam od ciebie przekazać Olimpii Conti z IGN? - zapytał pogodnie Rosjanin patrząc sympatycznie na rozmówcę. - A może sam chcesz jej przekazać? Już cię z nią łączę mam tu chyba opcję telekonferencji… - zaczął grzebać w marynarce i naprawdę wyjął swoje holo coś w nim zmieniając. Dłoń komandosa zamarła chyba nie był do końca pewny czy rozmówca z salonu nie ściemnia.

- Anatolij? Czyżbyś przemyślał sprawę i miał coś dla mnie? Akurat jestem w okolicy. - na holo Morvinovicza wyświetliła się twarz szatynki o mokrych włosach i nagich ramionach. Uśmiechała się z zainteresowaniem w swoich ciemnych oczach.

- Może byś wpadła do mnie? Mam tylko skromne jacuzzi i resztki szampana więc nie wiem czy by zadowolił tak wyrafinowany gust tak pięknej i sławnej damy. - zaszczebiotał biznesmen a reporterka roześmiała się chyba naprawdę rozbawiona.

- Och, Anatolij, ty niepoprawny pochlebco! Jakże taka skromna dziewczyna mogłaby odmówić takiemu czarującemu zaproszeniu. Będę szybciej niż myślisz. - Conti uśmiechnęła się sympatycznie i posłała całusa przez holo po czy połączenie zakończono.

- To co taksówkarzu? Wasz mały brudny kursik zostanie między nami czy ma o tym usłyszeć cała Federacja? - zapytał przyjaźnie Rosjanin patrząc na maskę komandosa po drugiej stronie ekranu.

- I co jej powiesz? Że gadałeś z jakimś uzbrojonym typem przez holo? - zapytał drwiąco specjals z drugiej strony.

- No tak, trochę słabe. - zgodził się Morvinovicz kiwając znowu głową. - Ale mam tu speca który rozgryzł tą waszą zabaweczkę. Rozgryzienie gdzie się obecnie znajdujecie nie będzie już takie trudne. W gościach mam też gliniarza. A nawet Raptora. Karl Hollyard. Nie lubię go jak psa. Ale jak mam tu zostać chętnie zaproszę go do tej konferencji. A z niego jest straszny służbista. Nawet mnie podejrzewa o straszne rzeczy. Jak sądzisz co powie jak okryje nielicencjonowane przedsiębiorstwo taksówkarskie pod swoim nosem? - zapytał z uprzejmym zainteresowaniem biznesmen patrząc w ekran. Czy żołnierz patrzył na niego nie było pewne przez tą maskę ale ruchy głowy i dłoni nie sprawiały wrażenia, że rozmowa sprawia mu przyjemność. - No i ja wiem jak poruszać się tutaj by nie wpaść na Guardiana. Naprawdę zależy mi by nasza taksóweczka wylądowała i odleciała cała. Ze mną na pokładzie. - Rosjanin pogodnie wspomniał o systemie strażniczym jaki wspierał miejscowe służby porządkowe. - No. To taksówkarzu przemyśl, pogadaj, uzgodnij. A ja idę do jacuzzi gdzie poczekam na naszą znaną i lubianą reportereczkę. Nie uwierzyłbyś jak ta dziewczyna potrafi pracować językiem. No nie wyrobi człowiek i zaraz coś chlapnie. - gospodin pokręcił głową czy to z uznaniem czy jakąś skargą na językowe umiejętności wspomnianej reporterki.

Brown 0 czekała cierpliwie aż Rosjanin skończy rozmowę, żeby nie przeszkadzać mu w interesach. Słyszała co piąte słowo, co dwudzieste do niej docierało. Udało się poukładać tyle spraw! Roy i jego pomoc przy skanerze, lekarz przyprowadzony do bunkra razem z dziennikarką. Znowu Roy - proponujący rozwiązanie kwestii sterylizacji. Pięciogwiazdkowy prawnik Kuzniecov zajmujący się jej sprawą. I Morvinovicz… ich życzliwy, hojny gospodarz który zamiast wykończyć Parcha za próbę knucia mu za plecami… chyba docenił szczerość i odpowiednio ją wynagrodził.
- Pozwolicie że już pójdę - siorbnęła nosem, uśmiechając się szeroko i z wdzięcznością patrząc na mafiozę w bieli - Macie plany, nie chcę zajmować waszego czasu i… dziękuję - dygnęła po czym widząc przyzwolenie, szybko opuściła stylizowany na salon dawnych gentlemanów pokoik. Kręciło się jej w głowie, ale było to dobre uczucie. Jak po sznurku przeszła przez salę konferencyjną, a gdy para ochroniarzy otworzyła drzwi, podziękowała im skinieniem głowy, praktycznie przebiegając przez próg. Dopiero po drugiej stronie odetchnęła. Już miała włączyć komunikator, kiedy go zobaczyła. Wpierw jako ruch, dostrzeżony kątem oka po lewej stronie i w oddali. Na drugim końcu korytarza. Wyłonił się zza zakrętu i sprawiał wrażenie, że jeszcze coś poprawia w swoim mundurze, pancerzu i tym całym oporządzeniu jakie nosił na sobie. Wszystko na nim wyglądało na mokre i on sam też szedł całkiem nieźle skoncentrowany na tych porządkowych czynnościach.
Wystarczył jego widok, żeby ułożone w myślach przemówienie Rosjanki szlag trafił. Wyglądał na podrapanego i posiniaczonego, ale żywego. Wyglądał naprawdę nieźle, pasował mu ten pancerz. Mundur też… a i bez niego prezentował się wyjątkowo interesująco. Chyba ją lubił, miała taką nadzieję.
Ruszyła mu na spotkanie powoli, ale im była bliżej tym szybciej przebierała nogami aż parę metrów od niego zaczęła biec. Wpadła na niego, obejmując z całej siły. Wiedziała że powinna coś powiedzieć, ale nie wiedziała co i jak… i jakoś nie mogła wydobyć z siebie głosu. Stała więc, przyciskając się do powgniatanego pancerza i ciała pod spodem.

Mahler nagle podniósł głowę w stronę idącej, a potem nadbiegającej osoby o czarnych włosach w pierwszej chwili minę miał bardzo zaskoczoną i przez to niezbyt mądrą. Ale zaraz wyszczerzył się radośnie i rozłożył ręce na powitanie. - Maya! - krzyknął na cały korytarz a gdy mu wpadła w ramiona najpierw podrzucił ją do góry a gdy złapał z powrotem i zamknął w mocnym uścisku. Przez chwilę nic też nie mówił ale w końcu gdy odkleił się na tyle by móc spojrzeć w jej twarz. Złapał palcami jej brodę i chwilę tak jej się przyglądał. Wodził po jej twarzy krótkimi, nerwowymi ruchami źrenic jakby chciał coś dojrzeć albo zapamiętać. Pocałował ją równie nagle i mocno jakby mieli się już żegnać a nie witać. Jego wargi wrzynały się w jej wargi a języki mieszały się między nimi równie gorączkowo i nieustępliwie. Gdy skończył znów zaczął wodzić po jej twarzy i sylwetce wzrokiem. - Ale ty jesteś czysta. - powiedział w końcu jakby nie mógł uwierzyć albo to najbardziej mu się rzucało właśnie w oczy. W końcu znów jego uwagę przykuły jej oczy i twarz. - Nie wiedziałem czy będziesz. Ale no jak jesteś no to… Oj. Nie wiem co powiedzieć. - marine wydawał się być zmieszany i w końcu umilkł wciąż trzymając Vinogradovą przyciskając do swojego przemoczonego pancerza.

- A ty… jesteś mokry - Brown 0 odpowiedziała niezbyt mądrze, uśmiechając się radośnie. Zmieniła chwyt, zarzucając mu ramiona na szyję i całując po twarzy gdy mówił. Wrócił, nie zginął tam na górze i był obok.
- A gdzie miałam być? Czekałam aż wrócisz… gdzie niby miałam iść? - spytała, przerywając stemplowanie jego policzków wargami - Też… nie wiem… cieszę się że… dobrze że wróciłeś. Nie chciałabym żebyś… żeby coś ci się stało. Tam na górze i… i w ogóle. Mam tyle do… do przekazania, dobrych wieści! - uśmiech się jej poszerzył, żeby po chwili zgasnąć - Chyba dobrych… tak mi się… myślę, że są dobre. Jeżeli… chciałbyś kiedyś… jeśli przeżyjemy… byłoby mi bardzo miło i ciesz… cieszyłabym się gdybyś… gdybyśmy… ale wyrok… i wiesz. Kryminaliści… Parchy… a-ale… ale chyba… prawnik… i Roy! Roy w ambulatorium! I lekarz! Ten Parch! On mógłby… z Royem… bo jakby… gdybym… ten zabieg… po tym jak was… można sprawdzić, czy… to co ci mówiłam… poprosiłam i potem… dobrze że już jesteś - zacinała się, wyrzucając masę wątków, aż wreszcie zeszło z niej powietrze i przytuliła czoło do czoła marine - Też.. nie wiem co mówić. Nie… wiesz, że nie jestem w tym… nie wychodzi mi. Denerwuje się… że zepsuję, boję się żę zepsuje. Nie chcę zepsuć… z tobą… bo… bardzo cię lubię… bardziej niż… niż lubię i… powiedz coś, proszę. Wygłupiam się.

- Hej, hej, hej spokojnie dziewczyno wyluzuj. - Johan nieco się schylił by spojrzeć pod powieki Parcha. Puścił jej z bliska oczko i pocałował na uspokojenie. - No chodź gdzieś pogadamy na spokojnie. - powiedział rozglądając się po korytarzu. Ten jednak wyglądał na dość mało ustronne miejsce. Strażników lokalu a obecnie schronu na widoku nie było ale sam korytarz straszył smętnymi, gołymi lampami i pustką obojętnością publicznego korytarza. Najbliższe wejścia były do tych grupowych sal z wieloma pryczami gdzie byli rozlokowani klubowi goście bliżsi obecnie nastawieniem i humorem zwykłym uchodźcom lub rozbitkom. Marine skrzywił się widząc tą zniechęcającą scenerię ale nie zniechęcał się. Ruszył do najbliższych zamkniętych drzwi dość raźno i pociągnął Mayę za sobą.
- No jestem mokry bo musiałem się przeprać. - odwrócił się na chwilę do podążającej za nim kobiety i na chwilę zawiesił na niej wzrok. - Karl mówił, że dostałabyś zawału jakbyś mnie tak na świeżo zobaczyła. - uśmiechnął się nawet na to wspomnienie. Pierwsze drzwi jakie sprawdził okazały się zamknięte. - Ale nie bój się nic mi nie jest. Wszystko dobrze! - powiedział jakby przypomniał sobie co przed chwilą mówiła Rosjanka. - Ruszył ku kolejnym drzwiom a gdy je otworzył okazało się, że to jakiś nieduży składzik. Zawahał się i podrapał po wygolonej głowie. - Właściwie to znasz jakąś miejscówkę gdzie moglibyśmy pogadać w spokoju? - zapytał patrząc pytająco na Mayę.

- Myślę… możemy iść do części mieszkalnej pana Morvinovicza i jego najbliższych współpracowników. Nie wiem czy słyszałeś pod prysznicem, ale był tak miły że pozwolił na pełne korzystanie ze swojego domu i zasobów, nie tylko medycznych… i dziewczynek - Vinogradova pokazała przeciwny kierunek, czerwona na twarzy. Odkaszlnęła i nagle się wyszczerzyła - To bardzo czarujący biznesmen… i szarmancki. Jest dobry, mówiłam Karlowi że to dobry człowiek, ale on kręcił nosem. Przyjął nas pod swój dach i dał prawa gości specjalnych. Możemy poruszać się swobodnie po pokojach. Tam musi być jakaś kuchnia, czy barek. - pociągnęła go za rękę, nie przestając gapić mu się w oczy - Zrobimy sobie kawę i znajdziemy jakąś kanapę. Jesteś głodny? I… było aż tak źle, prawda? - spoważniała i zacisnęła mocniej palce na jego dłoni - Uspokoję się kiedy zobaczę na własne oczy, że… nic ci nie jest - spaliła buraka i uciekła spojrzeniem pod nogi - A-ale najpierw… najpierw kawa, dobrze?

- Kawa? Brzmi świetnie. - uśmiechnął się dając się zaprowadzić Brown 0 w wybranym kierunku. - Morvinovicz to ten szef tego klubu? Karl mówi, że to mafioz. - zmrużył oczy jakby nie do końca pewny czy Maya mówi o tej samej osobie o której widocznie słyszał od Hollyarda. Jednak ten drobiazg chyba nie zaprzątał sobie tym głowy tak na poważnie dając się zaprowadzić gdzie go przewodniczka prowadziła.

Przeszli znowu przez bramę pilnowaną przez strażników w marynarkach. Potem podpytawszy o drogę tu i tam znaleźli jakąś kanciapę pracowniczopodobną. Co prawda gdy weszli dwie dziewczyny tam rozmawiały i paliły papierosa ale widząc, że weszli i kto i znaczące spojrzenie Mahlera z przyjaznymi uśmiechami opuściły pomieszczenie. Zostali więc we dwójkę. Pomieszczenie miało co potrzeba by czuć się dość swobodnie i samowystarczalnie. Był kącik do parzenia kawy, herbaty i podobnych napojów, był stół, krzesła, lodówka a nawet całkiem przyjemnie wyglądająca sofa.
- Nieźle. - pokiwał głową z uznaniem. Zaczął przeglądać szafki w poszukiwaniu nie wiadomo właściwie czego ale z twarzy wyglądał na zadowolonego i często zerkał na krzątającą się po aneksie Mayę. W końcu chyba nie wytrzymał bo odstawił właśnie znalezione kubki z głośnym trzaskiem na blat a w zamian złapał Vinogradovą i przyciągnął do siebie. - Chodź tu wreszcie! No wreszcie jesteśmy sami! - roześmiał się całując ją we włosy.

Nie zdążyła zapytać czego się napije, gdy szarpnął nią i poleciała do tyłu, zderzając się plecami o wojskowy napierśnik. Mówiła o kawie, na początek. Znalazł naczynia, ale chyba na tym jego cierpliwość i chęć współpracy na płaszczyźnie kuchennej się skończyła… ale nie było w tym nic złego. Też się cieszyła, że jest obok i nikt im nie przeszkadza. Mieli porozmawiać…
- Johan - zaczęła, obracając się w jego ramionach żeby stanąć twarzą w twarz. Tak uroczo się uśmiechał i chyba naprawdę się cieszył, jak i ona. Powinni przedyskutować parę kwestii… ciężka sprawa, kiedy jego usta znajdowały się tak blisko. Vinogradowa pocałowała je, zaczepiając wargami o skrzywioną dolną wargę - Chciałam… poprosić o coś, bo widzisz… - zająknęła się i westchnęła - Ale nie wiem, czy powinnam… zawracać ci głowę, bo nie znamy się długo… i na dobrą sprawę jestem Parchem. Nie wiadomo też… różnie może być… ale gdyby… gdyby była szansa… że zdejmą mi Obrożę? Czy… chciałbyś… się jeszcze kiedyś… spotkać? Pytałeś dlaczego tu… dlaczego tu trafiłam. - nerwowo strzelała oczami po jego twarzy i nie przestawała mówić - Widzisz… pracowałam… dla wojska ale jako cywil... i zajmowałam się… łamaniem zabezpieczeń… przestępców. Terrorystów i… innych. Ich systemów komunikacji, deszyfracją przesyłanych wiadomości. To była… dobra praca, lubiłam ją. Nie musiałam… rozmawiać z ludźmi i siedziałam w… przy serwerowni. Przechwyciliśmy… informację. Szczątkową, uszkodzoną. Przełożony chciał… żebym ją… naprawiła, odtworzyła i dowiedziała się… o co chodzi. - zrobiła krok do tyłu, potem jeszcze jeden aż usiadła na blacie kuchennej szafki i zwiesiła głowę - Mieliśmy mało czasu, pojedyncze sekwencje liter. Naciskali… duża presja. Ciagle… ciągle poganiali… mówili że jeżeli tego nie zrobię… nie wykonam swojej pracy… stanie się coś strasznego i… ucierpią ludzie. Przeze mnie, to będzie moja wina i odpowiedzialność i… nadal chcesz wiedzieć? Będziesz… gdy się dowiesz możesz przestać… już nie będziesz mnie lubił - wzruszyła ramionami, patrząc na ułożone na podłodze panele.

Johan śmiał się i ustami i oczami gdy widział reakcję kobiety na swój niespodziewany wybryk. Poważniał i poważniał w miarę jak snuła swoją opowieść. Czasem marszczył brwi lub mrużył oczy gdy pojawiały się kolejne wątki. Słuchał dalej. Siedziała teraz na szafce a on stał przed nią opierając swoje czoło o jej czoło i machinalnie skubiąc jej czarne kosmyki włosów. Długie i czarne były tak skrajnie odmienne od jego jasnych i przyciętych przy samej skórze.
- Możesz jakoś pozbyć się Obroży? Znaczy wypiszesz się z Parchów? - zapytał w końcu gdy umilkła. Wypisanie się ze służby oscylującej co krok pomiędzy skrajnie niebezpieczną misją bliską samobójczej a jawnie samobójczą było chyba jedynym znanym sposobem by Parch przestał być Parchem. Co prawda wracał do paki ale miał szansę, że jeśli zginie to jak tylu więźniów w więzieniach przed nim a nie z Obrożą na szyi podczas misji. Nikt chyba nie znał żadnego Parcha który dosłużyłby się w misjach na swoją wolność.
- Słuchaj to chyba by nawet lepiej było. Bo wiesz w tych PArchach… No sama wiesz jak jest… - wzruszył ramionami i odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Nie musiał mówić jak jest. Jak kończą Parchy było dość powszechnie wiadomo. Zwłaszcza jak się było jednym z nich lub miało okazję spotkać takiego na polu walki podczas wykonywania parchatej misji. - Nie chciałbym byś tak skończyła. A za kratami to za kratami. No nic fajnego. No ale zawsze jakoś inaczej. - wzruszył znowu ramionami patrząc gdzieś w dół niezbyt bystrym wzrokiem. Nagle podniósł głowę i spojrzał znowu na bladą twarz okoloną czarnymi włosami. - No pewnie Mayu. Pewnie, że chciałbym cię jeszcze gdzieś spotkać. - pokiwał wygoloną głową kładąc swoją dłoń na jej policzku. Milczał chwilę. - Powiedz. Co się stało. Bo cię to będzie mećzyć. Nie mećz się z tym sama. Powiedz. - powiedział w końcu pocierając kciukiem o krawędź jej brwi i skroni.

- Była pewna… organizacja. Zajmowała się handlem ludźmi. Porywali ich do burdeli, jako dawców, króliki doświadczalne. Czasem… znajdywaliśmy… zaginionych, a raczej to co z nich zostało. Cierpieli… nie da się tego nawet opisać - ściszyła głos i zamknęła oczy, żeby nie widzieć jak się jej przygląda i zaczyna oceniać. - A my mieliśmy informacje jaki będzie ich następny cel. Robiło się… nerwowo. Bardzo nerwowo, a ja… nie jestem… taka ja wy. Jestem słabym tchórzem. Nie radzę sobie - zacisnęła dłonie na krawędzi stołu - Wymiotowałam ze stresu, nie spałam. Nadia, moja siostra… widziała to, chciała… chciała pomóc. Zawsze mi pomagała. Którejś nocy, gdy wróciłam do domu… powiedziałam jej nad czym pracuję… i że nie mamy czasu, a ja nie mam… postępów. Wszyscy na mnie naskakiwali. Każdy miał pretensje, ciągle powtarzali że to przeze mnie, że się nie staram… a starałam się. Bardzo się starałam… ale nie wystarczająco - zacięła się na dobre trzy minuty, siedząc nieruchomo i oddychając szybko.
- Udało mi się odtworzyć zapis dobę przed atakiem, zorganizowano zasadzkę, wysłano oddział do ochrony i obrony cywili… tylko oni już tam byli. Zdążyli wymordować całą stację, znęcali się nad nimi i… torturowali przed śmiercią. Tak samo jak… jak żołnierzy wysłanych na pomoc. Wiedzieli że przylecą i kiedy. Wszczęto postępowanie śledcze, które wykryło, że ktoś… ktoś ich uprzedził. Sprzedał informacje i zniknął nim go złapano. Tym kimś była moja siostra - uchyliła powieki, wlepiając zaszklony wzrok w podłogę. Kiwała się w przód i w tył i mówiła, kręcąc na boki głową - Trzysta siedemdziesiąt pięć osób… tyle zakatowano przez to, że nie potrafiłam wziąć się w garść i zachować jak dorosła. Umarli przeze mnie… to moja wina, nigdy sobie nie wybaczę. Gdybym… trzymała gębę na kłódkę, robiła co do mnie należy… była kimś mniej beznadziejnym… - zadygotała, obejmując się ramionami jakby chciała się odgrodzić od reszty świata - Sama się zgłosiłam do dowództwa, powiedziałam jak było. Postawiono mnie przed sądem, za złamanie tajemnicy wojskowej i współuczestnictwo w mordzie skazano na dożywocie. Zgłosiłam się do Parchów żeby… spróbować chociaż ten ostatni raz… zrobić coś dobrego. Komuś pomóc, zamiast niszczyć. Wciąż uważasz… że nie powinnam umrzeć? - prychnęła i zsunęła się z blatu, chcąc się ewakuować - Przepraszam… nie powinnam się do ciebie zbliżać, ani marnować twojego czasu.

Johan słuchał uważnie. Nie przerywał jej. Chwilami na początku wyczuwała, że wykonuje przeczące ruchy głową gdy mówiła o tamtej kryzysowej sytuacji która doprowadziła w konsekwencji do tej krytycznej decyzji która poprowadziła młodą, zdolną informatyczkę na szafot. Potem jednak zamilkł i znieruchomiał słuchając kolejnych elementów opowieści. Dopiero gdy otworzyła załzawione oczy i otuliła się ramionami ożywił się. Pokręcił gwałtownie i przecząco wygoloną głową i objął ja swoimi ramionami przytulając do siebie. Pocałował ją w czoło w pocieszającym geście i znów przytulił. Wreszcie podrzucił ją sobie na ramiona i zaniósł na sofę. Usiadł na niej razem z nią.
- To gruba sprawa Mayu. - zaczął biorąc jej dłoń w swoje dłonie. - Ale nie obchodzi mnie to. - pokręcił głową i uniósł jej dłoń do swoich ust całując ją lekko. Potem starł kciukiem szkliste kawałki błąkające się przy powiekach kobiety. - To jest… to było… - zaczął chcąc coś powiedzieć albo wyjaśnić ale chyba zabrakło mu słów. - Zrobię to kawę dobra? Bo tak tu siedzimy i gadamy o suchym pysku a mieliśmy pogadać przy kawie prawda? - marine uniósł nieco brwi i uśmiechnął się trochę chcąc chyba ocieplić atmosferę. Widząc skinienie głową pocałował ją na odchodne w czoło i wrócił do szafki gdzie zaczęli rozmowę. Obserwowała go gdy nastawiał wodę, zasypywał kubki i chyba cały czas myślał co ma myśleć czy jak to powiedzieć. Ruchy miał dość sztywne a twarz nieobecną.
- Okey nie wiem jak to powiedzieć. Więc powiem no jak to dla mnie wygląda. - powiedział w końcu gdy spojrzał na siedząca na kanapie czarnowłosą dziewczynę. - Jesteś czysta. - powiedział w końcu patrząc przez te kilka kroków jakie ich dzieliło. - Nie wiem jak to wyjaśnić. Ale tak uważam. - wzruszył ramionami i oparł się tyłkiem o szafkę na której przed chwilą siedziała Vinogradova. - Są ludzie, nawet nie tylko Parchy, których rozwaliłbym bez mrugnięcia okiem. Prosto w twarz. - powiedział kiwając głową i robiąc z palców pistolet który wycelował w gotujący się dzbanek. - I nawet by mi powieka nie drgnęła jakbym ich rozwalał. - wzruszył ramionami znowu.
- Ale ty taka nie jesteś. Wiem co to jest tajemnica wojskowa. Wiem co grozi za jej złamanie. I powinno to się karać bo inaczej wszystko się posypie. - powiedział to z zauważalną trudnością i oblizał wargi patrząc gdzieś w ścianę naprzeciwko. Milczał chwilę. - Ale to co powiedziałaś. Ten Sajgon co tam był. Ten co cię tam posadził pod taką presją skrewił. Jak wichura dmie wystarczająco długo to najmocniejsze drzewo strzeli. - znowu wzruszył ramionami. Odwrócił się do szafki bo czajnik cicho oznajmił, że woda jest już gotowa. Marine zamilkł gdy zalał wrzątkiem obydwa kubki. Wziął obydwa i postawił na stole przy sofie. Wrócił do szafki po mały przybornik z dodatkami do kawy i z powrotem usiadł na poprzednim miejscu.
- No i ta sprawa z siostrą. - pokręcił głową i rozłożył ramiona. - No tego chyba nikt się nie spodziewał. Nie powinnaś jej mówić. No ale po siostrze… Ale… - pokręcił głową i potarł palcami nasadę nosa gdy bił się w tym punkcie z własnymi myślami i sumieniem. - Kurwa nie wiem no! - powiedział w końcu ze złością. - Ja na to patrzę jak jest u nas. Jak żołnierz nie wykona zadania no to niby jego wina. Ale na zadanie wysyła go dowódca i jak źle wybierze to jego wina. To się zazębia. U ciebie ktoś popełnił błąd. Jak cię wsadził do takiej roboty. I w taki Sajgon. - mruknął pocierając się znowu o nasadę nosa. Nagle jednak klepnął się w czoło.
- Ale rany co ja mówię!? - pokręcił głową i przysiadł się bliżej obejmując i przytulając do siebie kobietę. - Wybacz no ja jak się czasem zapętlę w te wojskowe schematy to mnie traktorem trzeba wyrugować. - powiedział całując ją w usta. - Przecierpiałaś swoje. I ze swoim sumieniem. To musiało być dla ciebie straszne. Nadal pewnie jest. Ale słuchaj - powiedział i chwycił jej twarz w obydwie dłonie tak, że musiała popatrzyć na niego. - Nie obchodzi mnie to. Znaczy dla mnie to nic nie zmienia. Dla mnie jesteś czysta. Okey? Jakoś to pociągniemy. Ogarniemy to. Razem. Okey? - powiedział patrząc na nią uważnie.

Brown 0 kiwała głową, przytakując na wszystko co mówił. Nie musiał tego mówić, mógł wstać i wyjść. Zostawić ją, ale tego nie zrobił… i nie obchodziło go to? Nie obchodziło…siedział, obejmował. Uspokajał aż przestało nią telepać.
- Okey - zgodziła się niemrawo, ale uśmiech który po tym nastąpił był pełen ulgi. Z kubkiem w dłoniach siedziała przytulona do Mahlera, czerpiąc siłę z jego obecności. Oddałaby wszystko co jeszcze posiadała, żeby mogło tak być częściej, najlepiej już zawsze. Ale do tego pozostawała długa i wyboista droga.
- Poprosiłam Roya, tego naukowca z Seres, żeby pomógł przekalibrować skaner. Z mojego pancerza pobrał próbkę krwi xenos. Jeżeli coś macie, jest duża szansa żeby to wykryć. Trochę… - zawahała się, ale nagle doszło do niej, że nie ma czego i przede wszystkim kogo się bać - Trochę przy okazji porozmawialiśmy. Dziwił się co tu robię… próbował pocieszyć i pomóc. Znaleźć wyjście, najpierw mówił o służbie zastępczej w laboratorium chociażby. Czymś… mniej zabójczym. Resocjalizacji, albo czymś podobnym. Powiedział, że gdybym zaszła w ciążę, byłaby szansa na przepustki… i rodzinne widzenia. Jest chemikiem, umiałby przełamać blokadę sterylizacyjną, ale do tego potrzeba lekarza żeby dobrał osłonę i dawkę, bo to bardzo silne chemikalia. Trzeba je też podać… w odpowiednie miejsce, a tu potrzeba wiedzy medycznej. Dlatego tak się ucieszyłam, gdy Zoe powiedziała że znaleźliście jednego. Będzie mógł wyciągnąć wam… te anomalie i może też… spróbować ze mną. - uśmiechnęła się nieśmiało, podnosząc wzrok do góry, na twarz marine - Pan Morvinovicz to właściciel lokalu. Poprosiłam… o możliwość rozmowy z jego prawnikiem, którego Roy zachwalał. Podobno wybronił szefa już z niejednego bagna i bez niego poszedłby dawno z torbami, albo trafił do więzienia. Nasz gospodarz się zgodził, bo wcześniej, gdy do ciebie dzwoniłam… też byłam u niego. Pomagałam mu złamać kody panelu komunikacyjnego Red Ball. Dlatego mogliśmy korzystać z Ambulatorium. Potem… pozwolił porozmawiać z prawnikiem… ale on - skrzywiła się - On chciał uciec stąd, sam się ratować. Chciał żebym wyciągnęła z tego panelu koordynaty i częstotliwość kanału do połączenia. W zamian obiecał zając się moja sprawą, jak trafi bezpiecznie na orbitę. Z komputerami idzie mi lepiej niż z ludźmi… dostał te dane, ale… - zawiesiła się, upijając kawę - Morviovicz przyjął nas pod swój dach, był taki dobry i miły… a ja miałam mu wbić nóż w plecy. Bo to on zdobył ten panel i chciał… to teraz jego własność. Stałam tam przed nim, widziałam jak się cieszy… nazwał Parchy swoimi gośćmi specjalnymi… a jakby coś się sypnęło, mógł wam przeszkodzić w leczeniu i… - znowu upiła kawę i westchnęła - Przyznałam się do układu z Kuzniecovem, tym papugiem… myślałam że on się wścieknie, zrobi coś wam. Albo zamknie ambulatorium. wyrzuci…Ten prawnik zaczął się wyłgiwać, jest niesamowity… ale Anatolij… chyba mnie polubił. Kazał Kuznievicovi… mam prawnika. Gosdpodin kazał mu wziąć moją sprawę - na zakończenie odetchnęła i dodała szybko - Ale nawet jak blokada się rozpuści i tak zostanie kwestia… dzieci się nie robi samemu i… może… gdybyś… nie mówię że to… ale gdybym z kimś… nie chcę z kimś innym… ale ty możesz nie chcieć… zrozumiem, bo to problem i… słodzisz? - paniczną motaninę skończyła niemniej przerażonym pytaniem.

- A wsyp. - mruknął marine ale z dość rozkojarzonym wyrazem twarzy i dopasowanym do tego głosem. - Dzieci? - zapytał sprawdzając chyba czy dobrze usłyszał albo zrozumiał. - Możesz mieć dzieci? Znaczy ominąć to… - spojrzał na jej brzuch i przejechał językiem po wargach. - A-aha… - pokiwał głową oswajając się z tą nową myślą wciąż z oczami utkwionymi w jej brzuchu. - Aa… I ze mną? - spojrzał wyżej na jej twarz i wskazał dłońmi na samego siebie. - To byłbym ojcem? - brwi lekko mu się uniosły jakby sam pomysł go dziwił. - Aa-aha. - kiwnął głową i przetarł dłonią czoło. Westchnął i sięgnął po kubek upijając z niego łyk. Przełknął ciemny napar i zapatrzył się w niego.
- Nie, zaraz poczekaj, zwolnij okey? - pokręcił wygoloną głową lekko unosząc wolną dłoń do góry. - Znasz sposób by zajść w ciążę tak? I mówisz, że chciałabyś ze mną? - marine wyglądał jakby sprawdzał czy dobrze zrozumiał ten wątek. Znowu pokiwał głową. - Ookeeyyy. Ale powiedz mi dwie rzeczy najpierw. Pierwsza to dlaczego ja? A dwa co się stanie potem? Jeśli wrócisz w ciąży z misji? Wiesz lubię cię. Chętnie się z tobą prześpię. Ale no mówimy o zmajstrowaniu kogoś trzeciego. Chciałbym. Chciałbym by coś po mnie zostało. Ktoś. I rozumiem, że ciąża mogłaby ci pomóc w twojej sytuacji i chciałbym ci pomóc. No ale właśnie chodzi nie tylko o ciebie i o mnie ale o kogoś trzeciego. - wyjaśnił swoje zmieszanie podgolony marine. Milczał chwilę jakby się zastanawiał czy coś jeszcze dodać ale w końcu upił znowu kawy i czekał na to co odpowie Vinogradova.

Ona dopiła w milczeniu kawę, patrząc gdzieś przed siebie niewidzącym wzrokiem. Podnosiła i opuszczała mechanicznie kubek, przełykając w odpowiednim momencie żeby się nie oblać. Kanapa na której siedzieli była naprawdę ładna, szkoda było ją brudzić i nie byłoby to dobre zachowanie dla gościa.
- Po to nas sterylizują, żeby nie było… precedensów - powiedziała, odstawiając kubek na stolik - Nowe życie… niewinne. Do tego ciężarne mają masę przywilejów, zobacz jak to działa normalnie. Specjalne kolejki, miejsca w autobusach. Tutaj… najpierw musieliby mnie przenieść na oddział półotwarty, do tego mogłabym starać się o widzenia i przepustki… ale dziecko… Nie musiałbyś się do niego przyznać, że jest twoje. Nie zaszkodziłoby ci w karierze. Są więzienia dla matek… potem. Potem nie musisz się… nie musimy się widywać jeśli nie będziesz chciał. Nie chcę żebyś myślał… że tylko dlatego chcę z tobą… skoro wstrzymują egzekucje na ciężarnych, może zgodziliby się na dozór, areszt domowy… lokalizator na kostce, meldowanie o wyznaczonej porze w wyznaczonych jednostkach. Może… byłby to prawie normalny dom. Kuzniecov mówił, że stan pociążowy da się przeciągać latami… zrobić jeszcze jeden proces, którym on by się zajął. Nie musisz mi obiecywać niczego. Zrozumiem… jeśli odmówisz, nie… to popieprzone - wstała z kanapy, przechodząc na drugi koniec pomieszczenia.
- Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłam… - pokręciła głową, dla zajęcia czymś rąk wstawiając kolejną porcję kawy - W innym życiu, gdybyśmy się spotkali gdzieś na ulicy… oczywiście nie zwróciłbyś na mnie uwagi… ale może gdybyś… chciałabym cię poznać. Dowiedzieć się co lubisz, co cię irytuje i męczy. Kogo uważasz za ulubionego polityka… ile słodzisz… ale to - przełknęła ślinę, sięgając po nowe kubki - Wyszliście z bagna, tam pod włazem… a ty żartowałeś i jeszcze próbowałeś… byłeś taki dzielny. Odważny i… pod kapsułą dostaliście sprzęt, mogliście iść. Mogłeś iść i nie odwracać się. Znalazłbyś samochód pod barem i sobie poradził… i nikt nigdy nie był dla mnie taki… jak ty i… i nie umiem mówić, denerwuję się i nie wiem… co… jak powiedzieć. Wiesz… cieszę się, że… że tu jestem, bo… inaczej nigdy bym cię nie spotkała. Dla tego… warto było… zostać Parchem.

Johan roześmiał się, wstał z sofy, podszedł do stojącej dziewczyny i objął ją całując w czoło.
- Też się cieszę, że tu jestem. I mogłem cię spotkać i poznać. Bo gdyby nie to wszystko. No eejjj… Dziewczyna ze sztabu i zwykły kapsel? - roześmiał się znowu na taki pomysł i złapał ją za ręce. - Zwykłych kapsli nawet nie powiadamiają gdzie jest ich sztab a co dopiero w jakiejś tam ważnej bazie z tymi wszystkimi mądrymi głowami. - pokręcił głową wciąż rozbawiony pomysłem. Uniósł w górę jej dłoń i przyglądał jej się z bliska. - Nawet pewnie byśmy się nie spotkali nigdy. Inne światy. Jak szeregowców i generałów. - wzruszył ramionami i uniósł jej dłoń by ją pocałować. Przeniósł wzrok wyżej na jej oczy i twarz choć wciąż trzymał jej dłoń przy ustach, że czuła na niej jego oddech.
- Jaka kariera? Jestem podoficerem zawodowym. Zostanę górą sierżantem. Na oficera nie mam szans. Też inne światy. Więc nie martw się o coś o co ja się nie martwię. - uśmiechnął się znowu kładąc jej swoją dłoń na jej policzku. Przesuwał chwile po nim dłonią chcąc się nacieszyć tym wrażeniem. - Zastanawiałem się jak to by wyglądało. - powiedział po dłuższej chwili milczenia. Spoważniał i twarz stała mu się nieprzenikniona. Trwał tak zawieszony na kilka oddechów. Wreszcie uśmiechnął się i pocałował znowu usta Mayi. - Jakoś to będzie Mayu. Jakoś sobie z tym poradzimy. Chodź, zobaczymy co da się zrobić. - roześmiał się wręczając jej nowy kubek z kawą, samemu biorąc następny dla siebie i wolną dłonią pociągając Vinogradovą z powrotem na sofę.

- Dobrze… to od czego zaczniemy? - Brown 0 poczekała aż usiądzie wygodnie i dopiero sama opadła na mebel, a raczej na kolana Johana, siadając na nim okrakiem i z uśmiechem patrząc mu w oczy znad parującego kubka. Drapała go po krótkich włosach, ciesząc że ze śmiesznego, kłującego uczucia które ta zabawa ze sobą niosła - Ulubiony kolor? Gdzie się urodziłeś? Masz na coś alergię? Rodzinę? Dziewczynę? Preferowany rodzaj muzyki? Co robisz w wolnym czasie i… za dużo, tak? - spaliła buraka, napełniając gadające usta kawą.

Marine przymknął powieki gdy dłoń kobiety szorowała mu po krótko ostrzyżonych włosach. Roześmiał się słysząc pytania.
- Jestem z Siódmego. - powiedział najpierw podając nazwę Sektora Federacji z jakiego pochodził. - Z Debris. - odpowiedział z wciąż przymkniętymi powiekami. - Zapisałem się do VII ale potem przeniosłem się do VI-tej Floty. - wyjaśnił tą drobną rozbieżność między miejscem pochodzenia a jednostką w której służył. Ruchy między Flotami czy Armiami sektorowymi były jednak standardowe, zwłaszcza właśnie we Flocie która niejako tradycyjnie była bardziej elastyczna i mobilna niż Armia i inne służby.
- Nie mam alergii. Lubię metal. Wolny czas jak mam wychodzę na przepustki razem z chłopakami. Z dziewczynami raczej nie mam. Nie w tej chwili. Nic poważnego w każdym razie. Służba niezbyt sprzyja stabilizacji związku. Chyba, że druga osoba też służy razem z tobą. - wzruszył ramionami a jego dłonie w końcu ożyły i zaczęły wodzić po Vinogradovej. Ale przez pancerz było to raczej doznanie wizualne niż dotykowe dla nich obojga. Dłonie marine zaczęły więc sunąć ku klamrom i zapięciom pancerza by się go pozbyć. - A ty? Skąd jesteś? Co robiłaś zanim cię zapuszkowali? Miałaś kogoś? Albo masz? - Johan otworzył oczy i zapytał zerkając ciekawie na twarz Mai.

- Urodziłam się w Jedynce… n-na Ziemi - zająknęła się, widząc do czego sytuacja zaczyna zmierzać. Po raz drugi wydobywał ją z ubrania w tym samym celu. - Dużo pracowałam i… ciągle siedziałam w pracy. Naprawdę bardzo ją lubiłam… zazwyczaj… i mówiłam ci, że przed tobą… jesteś pierwszy. Wcześniej… może ze dwa razy kogoś pocałowałam, ale tak żeby… lepiej mi szło z komputerami i… nie mam nikogo, nigdy nie miałam. Wtedy… kiedyś - Patrzyła jak mocuje się ze sprzączką pod pachą, wcześniej unosząc jej ramię żeby mieć lepszy dostęp, a niepewność zmieniła się w oczekiwanie. Poprzednio było… bardzo miło i przyjemnie, teraz też tak będzie?
- Johan… a-ale ja jeszcze… no wiesz. Ciągle jest… ta blokada - przypomniała, ale głos miała rozkojarzony. Przestała drapać krótko ścięte włosy i przeniosła dłonie niżej, na zapięcie wojskowego pancerza przy karku - Chcesz to zrobić jeszcze raz? Tutaj? Na tej sofie?

- Zaraz…
- Mahler jakby zbystrzał i na chwilę przestał gmerać przy pancerzu z brązowym “0” wybitym na widocznym miejscu. - To tam w łazience… To ja byłem twoim pierwszym facetem? - fakt ten chyba zaskoczył leżącego na sofie mężczyznę. - Serio? A myślałem… - zaczął ale urwał trochę zmieszany. - No wiesz, to nie takie częste. - powiedział w końcu i wzruszył ramionami. Dłonie jednak wznowiły pracę i pancerz odpadł z torsu Parcha. Tył poleciał w tył, na nogi marine a przód przejęły jego dłonie i odłożyły na podłogę obok sofy. Teraz jego dłonie zaczęły wodzić po podkoszulce dziewczyny. Zaczęły skromnie od jej kibici i brzucha ale stopniowo kierowały się wyżej ku zauważalnym wypukłościom na przedzie.
- Mayu. Cieszmy się chwilą póki ją mamy. - uśmiechnął się wracając do przyjemniejszych tematów. - To jesteś dziewczyną z samej Ziemi? Tak dokładnie z Ziemi czy gdzieś z układu? - dopytał się obserwując jak spod rozsuwanej koszulki wyłania się to co pod spodem.

- Z Ziemi... dokładnie z Moskwy, dystrykt Nowego Kremla... i nie okłamałam cię. Ani wtedy... w łazience, ani... teraz też... nie oszukam cię. Nigdy. Obiecuję - pomogła zdjąć różowy t-shirt, potem tego samego koloru stanik. Ułożyła się na częściowo na żołnierzu, kładąc się na boku i obejmując wedle pierwszej rady jaką jej dał.
- Mów... mów co mam robić, chcę... wiesz że chcę. - Gapiła się niepewnie na jego twarz. Żeby doszło do czegoś konkretnego musiałaby z niego zejść, ale jego ręce trzymały ją mocno... i zrobiło się tak przyjemnie, że nie chciała się ruszać.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 03-07-2017, 11:56   #153
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Zuzu i Czitboy


Jednostka specjalnego zastosowania - całkiem zgrabny eufemizm mięsa armatniego. Taki poważny, z polotem i na dokładkę wydźwiękiem mniej szyderczym, niż sprawy stały w rzeczywistości. Brzmiało tak, jakby oddział zwyrodnialców stanowił coś szlachetniejszego, niż przypadkową zbieraninę wszelkich niebezpiecznych indywiduów, współpracujących ze sobą tylko ze względu na przymus, zaś współpraca owa i tak wyglądała chujowo na podobieństwo rozwodnionego barszczu. Każdy jednak kto miał mózg wiedział, czym Parchy są i żadne pierdolenie trepa po drugiej stronie kosmosu tego zmienić nie mogło. Chciał ładnie wypaść, tak poważnie i rozważnie. Stonowany, pewny siebie dowódca, trzymający sytuację pod pełną kontrolą. Nash przypominał jednego z tych korporacyjnych skurwysynów, udających że problem nie istnieje, a nawet jak istnieje nie jest on absolutnie ich winą. Nie potrafiła go jednak nie słuchać. Powłócząc sztywniejącą nogą, z połową twarzy zmienioną w maskę zakrzepłej krwi, poszarpanym ekwipunkiem, pustkami w oporządzeniu, przyglądała się jednym otwierającym się okiem na holo podawane przez, jak się okazało, dziennikarkę. Wywiad, reportaż. Parch skrzywiła się, spluwając na podłogę, gdy kamera uchwyciła jej gębę i dorzuciła podpis łącznie z długością wyroku. Mogli kurwy podać jeszcze numer buta i ilość piegów na plecach.
- Pierdoleni kłamcy. Zawsze. Kurwa. Kłamią - nie mogła się powstrzymać od komentarza przy kwestii “wzrostu ciśnienia w organach wewnętrznych”. Też brzmiało pięknie, gdyby powodem nie były rosnące w bebechach ofiar gnidy… ale po co siać panikę wśród ludności cywilnej?
- Żadnych dezerterów? - Obroża Ósemki szczeknęła, podczas gdy jej właścicielka przegrała walkę z kopniętym błędnikiem i zatoczyła się na ścianę, pozostawiając na niej złoto-szkarłatne smugi juchy - Zwłoki w lesie. Ludzie zabici przez ludzi. Dron na niebie. Właśnie. Patino - na krótki moment przeniosła uwagę na Latynosa z Armii, choć po przemowie admirała unikała patrzenia choćby w kierunku gdzie stał - Dron. Masz połączenie? Spierdalaj nim jak się da. Do góry? Gdziekolwiek poza zasięg rażenia FF.
Przymknęła to niezaklejone oko, szukając ucieczki w ciemność. Zmęczenie zbierało swoje żniwo, miała wrażenie że gdy przystanie na sekundę, padnie i nie da rady się podnieść. Wyczerpanie wypełniało ołowiem kończyny, zmuszając do zwolnienia kroku. Słuchania relacji Amandy, potem echa dopiero co zakończonej potyczki. Najchętniej Black 8 padłaby pod ścianę i nie ruszyła się nigdzie dalej - przewaliła na bok i zwinęła w kulkę, zastygając w stanie pośrednim między snem a katatonią. Miała dość, cholernie dość. Ostatnie godziny wypompowały wszelkie wartościowe czynniki, pozostawiając pustą, wypaloną skorupę o humanoidalnym kształcie. Lądowanie, pole minowe, kanały, przepychanki z bandą idiotów, mechy, upał wysysający życie na równi z krwiożerczymi potworami. Zmusiła się do tego, by uchylić powiekę, gdy usłyszała brzęczyk nadchodzącej wiadomości od Brown 0… Młodej. Ożywiła się odrobinę, przebierając drżącymi paluchami po holoklawiaturze aż do momentu, gdy parsknęła pod nosem i zamknęła przekaźnik.
Adrenalinowy kac rodził wątpliwości, te zaś potęgowane bólem i zmęczeniem budziły do życia łuskowatą bestię, śpiącą w głowie saper. Widziała mapę, ich pozycja pozostawała… pozostawiała wiele do życzenia. Od najbliższych jednostek sojuszniczych znajdowali się… równie dobrze mogły by być po drugiej stronie wszechświata. Wojskowi potrzebowali Parchów. Używali ich - tak jak nawijał sztywniak ze studia - wedle zaistniałej potrzeby. Nie zależało im na ich dobrze… udawali zainteresowanie, a wyniesienie z opałów nie brało się z chęci szczerej pomocy, chodziło o wyrachowanie. Utrzymanie skazańców przy życiu traktowali jak inwestycję na przyszłość oraz we własne życia. Mieli ich w dupie, chodziło o przetrwanie… a ona głupia, przez parę chwil…
- R..r..w… - wywarczała, lecz gardło momentalnie odmówiło współpracy, fundując kobiecie atak suchego kaszlu.
- Młoda załatwiła wam skaner w ambulatorium czy inny chuj. - lektor zakomunikował w międzyczasie, a Nash westchnęła. Zaraz odpocznie, posiedzi te parę minut a potem skończy się użalać i wstanie. Parę minut, nic wielkiego skoro artyleria uwięziła ich pod ziemią co najmniej na kwadrans, jak nie dłużej.

- Nie dygaj chica! - roześmiał się Elenio słysząc troskę Black 8 w głosie elektronicznego lektora. - Dron jest cały. - zerknął na swój naramienny panel i wyświetlił niewielkie holo by reszta grupki też mogła go obejrzeć. - Jeszcze nic się nie dzieje ale zaraz zacznie. - wskazał na róg holo ekranu gdzie widać było uciekające sekundy jakie też Parchy miały wyświetlane w swoich HUD. Na razie jak na taką rzeczywistość co ich otaczała widok w holo był wręcz sielankowy. Ot trochę nadkruszony wcześniejszym bombardowaniem budynek klubu z ledwie widocznym tu i tam ruchem pojedynczych xenos. I to raczej tych niedużych. W równaniu z akcją jaką właśnie zostawili za pancernymi drzwiami schronu no to właśnie nic się tam właściwie nie działo.

Dawno Diaz tak dobrze się nie bawiła! Tyle rozpierdolu dookoła, mogła poruchać kosmiczne kurwy, spalić je, rozerwać granatami i jeszcze na odchodnym zatańczyła tango z wielkim bydlakiem prawie tak brzydkim jak jej rodzony stary. I nawet Wujaszek się załapał na wpierdol-tango! Dostał własnego leszcza i go tak pięknie oporządził że aż w Latynosce rosło serca gdy tak patrzyła jak trzyma chuja łapami… ale to było przed paroma minutami. Na korytarzu zalanym ogniem i ołowiem. Wśród krzyków ludzi i syku kurew.
Teraz Black 2 miała w bebech coś dziwnego. Takiego ciepłego i chuj wiedział w sumie jakiego. I nie chodziło o to, że leci z niej jak z sita, jest poobijana i zatacza się od ściany do ściany, próbując zogniskować obraz żeby przestał się dwoić przed oczami. Chyba też się zaraziła tym gównianym pasożytem, a ten dostał pierdolca gdy Parch oglądała powtórkę wywiadu z Promyczkiem. Jej Promyczkiem, tak pięknym i uroczym mimo ran, zajebania śwuntem i potarganych piórek. Jeszcze twarz blondyny nie zniknęła z ekranu, a Diaz wyminęła telewizyjną hienę nie zwalniając kroku.
- No me importa - skwitowała całościowo, zrównując kuśtyk z Wujaszkiem. Żył i się ruszał. To dobrze. - Gdzie kurwa Promyczek ja się pytam? - warknęła w powietrze - Słyszeliście jak się nińa zamartwia, por tu puta madre, nie ma co jej tak w niepewności trzymać, żeby oczek nie wypłakała… myślicie że mi ogarnie coś do żarcia? Mierda, na pewno ogarnie. To w końcu moja dupa - ostatnie powiedziała z dziwną dumą, wypinając pierś do przodu.

- Ja pierdolę. - Mahler kopnął jakiś zgubiony kuferek czy coś podobnego. Kopnął ze złością i pakunek poszybował do przodu uderzając o ścianę. - Nadciśnienie rozpierdalające klatę?! No ja pierdolę! - marine wyglądał jakby go zaraz szlag miał trafić.

- Nie słyszałeś co twój admirał powiedział? To są mikroby rozprowadzane przez terrorystów. - wyszczerzył się do niego Patino jakby celowo chciał jeszcze bardziej rozdrażnić marynarza.

- To nie jest mój admirał! On jest z XIII a ja jestem z VI! I zamknij się! - warknął groźnie wkurzony marine zaciskając groźnie pięść.

- Obaj się przymknijcie! - Hollyard spojrzał na jednego i drugiego profilaktycznie unosząc ręce jakby chciał postawić blokadę między nimi. - I jak nie był z waszej armady to po co z nim gadali? - zapytał Mahlera chcąc jakoś przekierować jego złość.

- Nie wiem. Może tylko jego dorwali. Albo nikt inny nie chciał z nimi gadać. I nie wiem co on się w ogóle odzywa jak jest z XIII. A tu mamy Sektor 11 a większość od nas jest z VI Floty. - marine wzruszył ramionami trochę uspokojony.

- No chyba,że te plotki z XIII to prawda. - powiedział Elenio już też poważniejszym głosem.

- Jakie plotki? - Conti wyglądała jak hart chwytający świeży trop. Od razu więc zapytała o niego.

- No plotki są o XIII. - powiedział Mahler idąc z dłońmi wbitymi z kieszenie spodni. - Jest 12 sektorów i każdy wystawia swoje oddziały i do Armii i do Floty. Przynajmniej taka jest ogólna idea Federacji by każdy coś dawał do wspólnej puli. No ale zdarza się, że są różne potrzeby i zadania więc jest kilka dowództw ponad XII-ką. XIII to pierwsza taka rezerwowa siła która oficjalnie nie ma stałych jednostek. Ma same dowództwo i przydziela jej się co trzeba w miarę potrzeb i zadań z innych Sektorów. Więc to właściwie taka rezerwa. Są i inne no ale XIII to taka pierwsza w kolejce i trochę taka tradycje, że jak coś trzeba to właśnie ona organizuje misje czy akcje. - wyjaśnił dalej specyficzną rolę XIII Floty.

- No ale to daje im ciekawe połączenie. Bo jako rezerwowe HQ ma siedzibę na Ziemi. W samym centrum. Do tego jakieś ruchy jednostek które się przez nią przewijają nikogo specjalnie nie dziwi. Raz jakaś jednostka czy okręt w niej są a potem nie. To normalne. Więc ma dużo więcej przepływu sił i elastyczność większą niż u regularnych dowództw. No i stąd chodzi plota, że to przykrywka dla różnych operacji specjalnych naszego kochanego rządu. Tyle, że tutaj w Relict o ile wiem to podpadamy właśnie albo pod VI bo nas jest najwięcej albo pod XI bo to ich podwórko. Dlatego za chuja nie pasi, że ten ważniak się wypowiadał. No chyba, że właśnie jego udało im się go zdybać. - Latynos dopowiedział swoje też wzruszając ramionami. Reszta przez chwilę trawiła te informację w milczeniu.

- Amanda wyglądała na przejętą a tu jej nie ma więc pewnie gdzieś tam na ciebie czeka wewnątrz schronu. - Conti odezwała się pierwsza odpowiadając na pytanie Diaz. Nadal szli głównym korytarzem oddzielającym śluze od reszty schronu ale byli już raczej za półmetkiem tej podróży.

Ósemka drgnęła, jakby nagle sobie o czymś przypomniała. Wyprostowała plecy, uniosła głowę i wyprostowawszy ramię za plecy dla lepszego zamachu, posłała uwalane krwią łapsko torem kolizyjnym z potylicą pieprzonego kaktusa. Zdzieliła go od serca, aż ułożona na płask dłoń klasnęła o jego czachę. Parch warczała przy tym z jawnym wyrzutem, lecz o co konkretnie chodzi ciężko było odgadnąć. Nie odpaliła komunikatora, lektor milczał, ona zaś zacisnęła pięści i bez słowa wysunęła się na prowadzenie, przebierając nogami tak prędko, jak pozwalało zmęczenie i rany. Wredny, głupi dupek. Sługus Federacji - powinna o tym pamiętać.

- Tu się coś grubego jak moja stara odpierdala, pendejos - Black 2 za to nawijała na potęgę, wspomagając się gestami i jazgocząc jak nakręcona - No kurwa nie czaję jak inaczej wytłumaczyć te pierdolone ciuciubabki, smętne chuje i tajemnicę na tajemnicy… jak ja tych pierdolonych kaszalotów nienawidzę… widzisz Wujaszku? Słyszałeś co ten Cabrón srał pod pizdowąsem? No ja cię nie pierdolę… tajna jednostka od chujowych operacji. Założycie się że w ich zasobach i my jesteśmy? Tak bezpośrednio, ofiary uciskane przez bezduszny system. No mało spierdolinom genetycznym cierpienia niewinnych, jeszcze nam muszą dojebać - westchnęła ciężko, jakby na ramionach spoczął jej ciężar zła całego świata. I niesprawiedliwości oczywiście - A może wystawili tego fiutka jako kozła ofiarnego? Jak się coś spierdoli to będzie na niego i tyle. No wychujali nas coś bez mydła z tymi wakacjami all inclusive. Miały być dziwki koks i lasery, a na razie kaszaloty i parchate kurwy dookoła. Nie że z Obrożami, ale te… no por tu puta madre, weźcie się sklejcie i popierdalajcie wężykiem do raju kurwami płynącego. A w ogóle to Kudłaty zapierdalaj do tej swojej dupy, bo to dzięki niej żeśmy z Wujaszkiem jebli do was spacerniak… mieeeeeeerda! - naraz pacnęła się w czoło aż echo poszło - Holo! Wujaszku, co ty mi tak dupę zawracasz i po kutasiarsku uwagę odwracasz, co? Miałeś przypomnieć! - polampiła się z wyrzutem na wielkiego mecha, ale że krwawił to szybko jej przeszło i zamiast tego objęła go ramieniem w pasie - Bo jak żeśmy odpierdalali fuchę w piwnicy to znaleźliśmy nagranie jakiegoś jajogłowego frajera. Wspominał naszego czterookiego doktorka co się kurwa nie zna na leczeniu to po chuja ma nasrane “dr” przed nazwiskiem? No pojebane jakieś… ale nie o tym - nawijała coraz szybciej i nie mniej hałaśliwie - Jest nagranie, coś tam stęka. Wspomina naszego grubcia, chuja z tego zrozumiałam, ale jak chcecie to wam prześlę… potem. Najpierw kurwa Promyczek. I dupy. I ruchanie. To jest burdel czy geriatryk?! - prychnęła wybitnie rozdrażniona - No! Po kolei i w ogonku… a chuj tam, wyślę wam - łaskawie postukała w obroży, przesyłając Latarence i Pogodynkowi zapis z piwnicy.

- Ja tam teraz myślę o ruchaniu kociaków. Dumam czy blondi czy jakaś czarnulka. - lustrzany hełm kiwnął w górę i w dół a jego uwaga, wypowiedziana poważnym tonem, brzmiącym jeszcze poważniej przez modulatory głosowe zbroi brzmiał wręcz śmiertelnie poważnie. Ale to co mówił tak do tego nie pasowało, że większość grupy roześmiała się traktując sprawę jako dobry żart.

- Ej a ty chica się tłumacz za co to było? - powiedział Latynos rozcierając trzepniętą przez Nash potylicę.

- Ale ona ma rację Johan. Daj znać Mai, że wróciłeś. Na pewno się ucieszy. - Karl wciąż uśmiechając się zwrócił się do kolegi idącego obok.

- I co mam jej powiedzieć? Skąd wiesz, że się ucieszy? - Johan skrzywił się, uniósł brew i pozezwoał na idącego gliniarza.

- Właśnie, nie daj się zapędzić w kozi róg. Sam mądralo dzwoniłeś do swojej, że tak innym mądrze doradzasz? - Latynos chyba zapomniał o boczeniu się na rudego Parcha bo całkiem był zadowolony ze zmiany tematu. Antyterror z długim karabinem wyborowym na plecach zamilkł na kilka kroków i obydwaj mundurowi popatrzyli na siebie triumfująco gdy wyglądało, że złapali kumpla na wtopie.

- Dzwoniłem. - powiedział w końcu Hollyard. Ale powiedział jakimś głuchym głosem, że obydwaj od razu zerknęli na niego czujnie domagając się ciągu dalszego.

- Noo iii?! Co u Sary? No gadaj człowieku! - Latynos wytrzymał kila kroków milczenia gdy w końcu ponaglił kumpla.

- Jest cała. W porządku. Złamała nogę. Ale poza tym w porządku. Ugadała się ze Svenem. Zabierze ją w bezpieczne miejsce. Tak będzie lepiej. - gliniarz pokiwał głową chcąc przekonać ich albo i siebie.

- Ej no to w porządku. A pozdrowiłeś ją od nas? - zapytał Mahler zerkając na gliniarza i słysząc jego zdawkową relację z rozmowy z narzeczoną.

- Co się pytasz o jakieś durnoty pacanie!? - huknął na niego Latynos. - Gadaj czy ona kazała nas pozdrowić!? - drugi raz huknął już do gliniarza i atmosfera jakoś się rozluźniła bo cała trójka się roześmiała.

- Pewnie. Mówiła o was. Że mam o was dbać bo jesteście głupie pacany i sami na pewno się zgubicie w zwykłej dżungli. - Karl odpowiedział ze śmiechem na co obydwaj mundurowi rozłożyli ręce i zaczęli przecząco kręcić głowami.

- Sara na pewno by tak o nas nie powiedziała. To bardzo mądra, piękna i nowoczesna kobieta i w ogóle nie wiem co ona widzi w takim zwykłym krawężniku jak ty. - Latynos nie dawał za wygraną i zrewanżował się złośliwością.

- Ciebie też kazała pozdrowić. - Karl pominął to i zwrócił się do maszerującej Black 8. - No właśnie! Ale ja do swojej dałem znać, że żyję i w ogóle no to Mahler na co czekasz? - gliniarz nie dał się zbić z pantałyku i wrócił do pierwotnego tematu.

- I co mam jej powiedzieć? - Mahler zawahał się znowu na kilka kroków.

- Po prostu daj znać. Potem samo pójdzie. Jak nie to się rozłączysz i tyle. Rany szczypiesz się jak na pierwszej musztrze. - gliniarz uśmiechnął się i pokręcił głową. W końcu gdy Johan chyba już miał zamiar odezwać się przez komunikator odezwał się jednak jeszcze raz. - Ale zanim się jej pokażesz ogarnij się jakoś. Chociaż trochę. Bo jej z nami nie było to na zawał zejdzie jak cię zobaczy w takim stanie. - doradził marine obrzucając spojrzeniem idącą obok sylwetkę. Cała jednak grupa szła jak po przeciągnięciu po jakimś śmietnisku. Mieli na sobie chyba wszystko co można było mieć. Krew ludzi i xenos, do tego obklejone kurzem, pyłem, potłuczonym szkłem, resztkami gruzu, kości i wnętrzności. Wszystko to gdy się wyszło na własnych nogach z takiego piekła walki można było jakoś nie zauważać. Ale dla kogoś z zewnątrz pewnie wyglądało dość makabrycznie.

- O kurwa. No chyba tak. - Johan obejrzał siebie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę jak i on i reszta mogli wyglądać.

- A co do ciebie Diaz to wy tak jak i ja podpadacie pod MSW. Tylko ze Służby Więziennej. A ci dwaj i ten ważniak z XIII-tki to pod DO. - zauważył gliniarz. Policja i więziennictwo podpadały pod ministerstwo od spraw wewnętrznych a zbrojne ramię Federacji czy z Armii czy Floty pod Departament Obrony. Przynajmniej oficjalnie. - dodał po kilku krokach.

- Chyba trochę za gruba sprawa. Spora część VI Floty jest tutaj. I trochę z XI-tki. Trochę chyba grube jak na tajną operację. Co to za tajna operacja jak wszyscy o niej wiedzą? - Mahler zawahał się gdy Karl wspomniał o tym co mówiła Diaz. Nie wydawał się być taki pewny tego co mówi.

- Sporo ludzi już tu zginęło. I jeszcze zginie. Bez sensu liczyć, że to da się ukryć. To cały, zamieszkały księżyc a nie jakiś zaginiony statek towarowy. Są trupy są pytania. Jakby nie naginać fakty i kto by i jaką rangą tego nie robił jest pewne, że im więcej trupów tym więcej węszenia wokół sprawy. Mówię to jako ekspert od takiego węszenia. - odezwała się w końcu Conti i wyglądało, że jest pewna tego co mówi. Dochodzili już do krańca korytarza i widać było bramę i stojących przy niej dwóch strażników z automatami. Ale na widok zbliżającej się grupki uzbrojonych obszarpańców zaczęli ją otwierać bez pytania. Johan w końcu uruchomił odpowiednie łącze w komunikatorze i najwyraźniej zaczął “wydzwaniać” do Brown 0.

Brud, smród i jeszcze łamało Ósemkę w kościach. A pomyśleć że zaledwie dwie godziny temu wyszorowała się do czysta po kanałowej wycieczce. Niecałe dwie, durne godziny i znowu wyglądała jakby się wytarzała pod kliniką aborcyjną, międzygatunkową na dokładkę. Sunęła w ponurym milczeniu, lampiąc się uparcie pod nogi aż do momentu, gdy wesołe towarzystwo rozpłynęło się na boki, idąc w własnym kierunku i celu. Chcieli coś załatwić, zabawić się, odpocząć, spieszyli się na spotkania, rozmowy, zwykły odpoczynek. Nash zaś nie marzyła o niczym bardziej, niż o kąpieli, pozwalającej na usunięcie, prócz syfu, także znużenia. Dała Młodej uniwersalną radę, tylko czemu cholera zastosowanie się do niej samemu przychodziło z takim oporem? Nie myśl - niby nic skomplikowanego. W teorii prościzna, w praktyce przez rude czaszkę przewijały się tysiące czarnych myśli, ciężkich do sklasyfikowania. Hollyard mówił poważnie z tymi pozdrowieniami? Na chuj niby jego dupa miałaby cokolwiek jeszcze od Parcha chcieć? Chyba że… liczyła na dalszą pomoc w wyciągnięciu go z kłopotów. Brzmiało… rozsądnie.
“Nie myśl” - nie potrzebowała dodatkowych rozterek. Nie tu i nie teraz. Nie gdy ledwo powłóczyła nogami, odczuwając obecność mięśni o jakich istnieniu nie miała dotąd pojęcia. Zgrzytnęła zębami, wyłuskując z paczki ostatniego papierosa. Wetknęła go miedzy spękane wargi i po odpaleniu, zaciągnęła się z wyraźną przyjemnością. Nie musiała myśleć. Przynajmniej przez najbliższy kwadrans. Podniosła rękę wolna od fajka i wystukała szybko krótką wiadomość, a lektor uprzejmie przełożył ją na dźwięki.
- Cuchniesz - patrzyła przy tym krzywo na Mahlera, mrużąc oczy i zaciskając szczęki.

- Dobrze, że ty pachniesz fiołkami. - odparował Mahler idąc za radą zapytanych strażników gdzie są jakieś prysznice. Poza tym ci coś nie byli skorzy ani do rozmów ani do innej interakcji z grupką. Karl i Elenio też podążyli we wskazanym kierunku. Para Latynosów zaś udała się w poszukiwaniu kociaków do bliższej interakcji.

Odpowiedziało mu nosowe prychnięcie do spółki z łypaniem spod rudej, potarganej strzechy kłaków. Nash zgrzytała zębami tak głośno, że echo niosło sie po korytarzu.
- Dlaczego kurwa - wystukała w komunikatorze - Ten admirał. Ma rację. Było mnie zostawić. Mięso. Spełniło rolę. Nie potrzebujecie mnie - wzruszyła ramionami, gapiąc się nagle gdzieś w sufit.

Marine i policjant spojrzeli na idącego z nimi Parcha i wydawali się zaskoczeni tym co słyszą. Karl chyba chciał coś odpowiedzieć ale Patino był szybszy.
- Jak to do niczego cię nie potrzebujemy?! - Latynos rozłożył swoje ramiona jakby mówił o oczywistej oczywistości. - No może oni nie chcą to niech spadają! - wskazał bez ceregieli na idących obok kumpli a ci unieśli w zdziwieniu brwi. - Aaaleee jaa?! - wskazał na siebie z miną jak u skrzywdzonego psiaka. - No pewnie, że mi jesteś potrzebna. Wiesz, ktoś mi musi umyć plecy choćby bo sam mam zawsze kłopot by tam dosięgnąć. - powiedział po przyjacielsku o równie po przyjacielsku objął idącą obok Black 8. - Poza tym chica wszyscy wiedzą, że na mnie lecisz. - wyszczerzył się do niej bezczelnie jakby zdradzał jej wielką tajemnicę. W trosce o jej dobro oczywiście. A jego dłoń powędrowała z jej barku na jej kibić przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej.

Parch stężała, pobrudzone ręce zacisnęły się w pięści, lecz przy podobnej gadce nie potrafiła zachować powagi. Parsknęła krótko, co bardziej przypominało szczeknięcie.
- Myć plecy. Tobie. Chyba grabiami. Zardzewiałymi - wystukała jedną łapą, drugą odgarniając sztywny od syfu pukiel włosów z niemniej umorusanej gęby, wykrzywionej teraz w grymasie złośliwego zastanowienia. Obcięła Meksa powłóczystym spojrzeniem, zaczynając od butów, a na czarnym łbie kończąc.
- Już ci mówiłam. Wolę dźgać patykiem przydrożną padlinę. Albo wejść na pole minowe. Szkoda że tu żadnego nie ma - westchnęła, zmieniając minę na nieszczery smutek. Szybko jednak przeszła do podejrzliwego mrużenia złotych ślepi - Co za wszyscy, kto ci głupot naopowiadał? W chuja cię robią. Nie lecę na ciebie - wbrew przekazowi werbalnemu dała się objąć i przycisnąć do trepowego boku. Pieprzony idiota… i co tak suszył te krzywe zęby, jakby udało mu się bez świadków obrobić chałupę sąsiada? Za dużo gadał, uważał się za zabawnego, chodziło mu tylko o usługę. W sumie… do diabła ze szczegółami. Powoli wyciągnęła szyję, zbliżając twarz do jego twarzy.
- To ty od kanałów na mnie lecisz. Ledwo się pojawiłam… od razu kolana ci zmiękły i z wrażenia omdlałeś. Musiałam cię przytrzymać, a potem cucić. - dorzuciła własny wyszczerz, również obejmując go w pasie i ciągnąc do przodu, za pozostałą dwójką. Tam gdzie prysznice. Trójka mężczyzn i jedna kobieta. Ni cholery nie zamierzała myć się sama. Felerna kąpiel z Krunt wciąz chodziła jej po głowie. Nie chodziło o gratis wyposażenia, tylko fakt zatajenia jego posiadania. Nash nienawidziła być oszukiwana, wolała proste i klarowne zasady, jasne od samego początku. Bez niespodzianek - ich też nienawidziła. Tak samo jak polityków, ciepłej wódki i konieczności chodzenia w Obroży.

- Tak sobie tłumacz chica. - roześmiał się radośnie Latynos wcale nie puszczając rudowłosego Parcha. Doszli już do pryszniców które okazały się po prostu standardowymi prysznicami w publicznym standardzie czyli głowicamivnatrysków wystającymi ze ściany. Za to w pomieszczeniu wielkości przeciętnej szatni mieściło się ich chyba z tuzin zdolnych do obsługi sporej ilości osób w krótkim czasie ale kosztem komfortu czy dyskrecji. Przez samą szatnię też zresztą musieli przejść.
Głowice pryszniców zaszumiały wodą. Początek chyba u wszystkich wizytujących ten publiczny przybytek był taki sam czyli opłukiwali zewnętrze warstwy pancerzy a pod butami do rynienek i odpływów ściekały różnokolorowe substancje o przeróżnych konsystencjach. Johan cicho gadał przez komunikator chyba z Brown 0. Reszta zajmowała się głównie sama sobą.
Latynos zaciągnął Black 8 pod jeden prysznic i bez żenady gapił się na nią jak woda oczyszcza jej pancerz.
- No. Odwróć się chica. To ci pomogę się wyłuskać z tego orzeszka. - zaśmiał się Patino robiąc okręcające ruchy palcem.

Parch wyciągnęła własny palec, środkowy, i uraczyła nim oponenta zamiast wykonać grzecznie polecenie. Nie potrzebowała niańki, ani pomocy. Umiała się pozbyć opakowania bez potrzeby sięgania po wsparcie jakiegoś trepa z Armii.
- I przy okazji podpierdolisz portfel? - Obroża wyraziła na głos obawy właścicielki, a z jej gardła dobył się niski, wibrujący pomruk. Nie przejmując się obecnością świadków, zaczęła ściągać parchowy pancerz. Szum wody wymieszał się z metalicznym dźwiękiem spadających na posadzkę płyt i płytek powyginanej osłony. Wpierw na spotkanie białych kafelków poleciały rękawice, potem karwasze i naramienniki. Następna w kolejności część piersiowa nie chciała się poddać bez walki, ale i z nią Nash sobie poradziła, sukcesywnie odsłaniając jadowicie pomarańczowy, więzienny uniform, a gdy została już tylko w nim, wzruszyła ramionami, by jednym szarpnięciem rozpiąć suwak. Mokry materiał ściągał się opornie, lecz finalnie wylądował zmiętą kupką obok górki blachy.

Patinio roześmiał się widząc wyciągnięty w swoja stronę palec rudowłosej saper.
- Och, biała dziewczyno z dużego miasta nie daj się zwieść stereotypom! - zawołał radośnie brunet. Jego ciemne, krótko ostrzyżone włosy wydawały się pod strumieniami wody prawie czarne.

- Jak nie? Bądź czujna Asbiel! - krzyknął spod swojego prysznica Karl też trzaskając o posadzkę swoim pancerzem.

- No nie… Widzisz jacy zazdrośnicy? - Patinio z naganą i wyrzutem spojrzał na plecy Hollyarda. Ten zamiast jadowicie pomarańczowego więziennego drelichu miał granatowy policyjny mundur. - Czy ja cię kiedyś wyrolowałem Karl? - zapytał Elenio tonem urażonej primadonny.

- No pewnie. - beztrosko wtrącił się Johan zdejmując swój pancerz. Wyglądało, że skończył rozmawiać przez komunikator.

- To potwarz! Niby kiedy?! - zaprotestował żwawo Latynos w mundurze też rozpinając w końcu swój pancerz.

- A ta twoja “szczęśliwa” moneta? - uśmiechnął się chytrze Johan zdejmując górę od munduru w dżunglowym kamuflażu.

- Eejjj no jak tak możesz mówić… - żołnierz z Armii wyglądał jakby miał zamiar właśnie strzelić focha na poważnie. - Po prostu fortuna mi sprzyja. - wzruszył ramionami pozbywając się bluzy mundurowej i stając w samym podkoszulku. Ze wszystkich miał jedyną kobietę w tej ludzkiej pralni najbliżej i choć droczył się z kolegami to jednak jego oczy z przyjemnością wędrowały po jej nagim ciele, opłukiwanym przez pianę i wodę. Oczy pozostałych mężczyzn też w naturalny sposób miały ciążenie ku stojącej pod prysznicem saper.

- Ale masz ujebane plery. - powiedział kręcąc do tego głową. - Ma ujebane nie? - zerknął prędko w stronę Karla i Johana. Odpowiedziały mu śmiechy i parsknięcia.

- No strasznie. Nie idzie żyć z czymś takim. - marine zaczął się śmiać, kręcąc do tego głową.

- Ale nie bój się, pomogę ci. Pokażę, że z tymi stereotypami to bzdura. - odparował wesoło i nabrał płynu w dłoń, stanął za rudowłosą i położył dłoń tuż pod jej Obrożą.

- Bać się? Nie masz tu co kraść - lektorowi zawtórował rozbawiony, kanciasty rechot. Kobieta przymknęła oczy, dając lejącym się spod sufitu strugom spływać po ciele. Spłukiwały pot, krew i zmęczenie, koiły ból mięśni i sińców. Zmywały otępienie, zamykając w klatce cichego szumu, mąconego przez męskie głosy. Ubrana w samą obrożę Ósemka chłonęła atmosferę spokoju, wraz z cała otaczającą ją magią. Przedzierając się na powrót do bunkra nie myślała, że jeszcze dane jej będzie zaznać błahej, ludzkiej przyjemności, niesionej przez możliwość zatrzymania się w miejscu, odłożenia broni i wyciszenia gonitwy myśli, obijających się o rudą czaszkę na podobieństwo chmary ślepych ptaków. Zamruczała, czując dotyk obcych dłoni w okolicach obojczyków. Zagryzła wargę, odchylając głowę do tyłu przez co krople wody spadały bezpośrednio na zamknięte powieki.
- Zoe - Po omacku odpaliła konsolę, wystukując krótką wiadomość. Ledwo syntezator skończył mówić, Nash zgięła lewe ramię i posłała łokieć prosto w pierś stojącego z tyłu kaktusa. Poczuła jak zderza się z mostkiem, jej uszu doleciało głuche sapnięcie, a buszujące po piegowatej skórze łapska zniknęły, zaś woda szybko zmyła widmowe echo ich obecności. Wykorzystała chwilę zaskoczenia, aby obrócić się na pięcie i stanąć twarzą w twarz z celem. Otworzyła oczy, lustrując mokrą, do połowy rozebraną sylwetkę o karnacji kawy z mlekiem oraz paru tatuażach rozsianych po torsie i ramionach. Dostrzegła parę cienkich, podłużnych blizn do kompletu z tymi okrągłymi w okolicach lewego barku. Widziała również świeże rozcięcia, stłuczenia i siniaki, dopiero nabierające barwy głębokiego fioletu, podmalowanego siecią krwaworubinowych wybroczyn.

Latynos sapnął niespodziewanie trzaśnięty łokciem w klatę. Przygiął się lekko i spojrzał z zaskoczeniem na rudowłosą kobietę w Obroży. Wyprostował się gdy stanęła przed nim twarzą i obserwowała jego sylwetkę. Przez chwilę zapanowała cisza przerywana jedynie szmerem ściekającej z głowic wody.
Pozostali mężczyźni obserwowali dwójkę pod wspólnym prysznicem, ale nie sprawiali wrażenia, by mieli zamiar lub ochotę ingerować. Patino nie odezwał się też, w zamian uniósł brwi w pytającym spojrzeniu i podobnie rozłożył ramiona oczekując jakiegoś wyjaśnienia. Coś jednak szybko oczy zaczęły mu zjeżdżać niżej na obmywane kolejnymi strugami wody piersi, brzuch i nogi stojącej przed nim Ósemki.

Podobało się jej, jak się na nią gapił - chciwie, spode łba, otrząsając się z resztek zaskoczenia, lecz nim to nastąpiło, skoczyła na niego, oplatając nogami w pasie i obejmując za szyję. Na oślep szukała jego ust, aż znalazła, kwitując finał owych poszukiwań zadowolonym mruknięciem. Wpiła się w nie łapczywie, jakby chciała nadrobić czas postu i samotności, póki jeszcze miała szansę. Patinio w pierwszej chwili trzepnęło o ścianę od nagłego zachwiania równowagi. Sapnął ale pozostał taki zaskoczony i bierny gdzieś z jakieś pierwsze dwa uderzenia napompowanego adrenaliną i endorfinami serca. Zaraz przeszedł do kontrakcji. Wpił się swoimi wargami w usta Nash i postąpił krok do przodu tak, że teraz ona trzepnęła swoimi plecami w mokrą ścianę. Przemawiało przez niego gwałtowność i pożądanie jaką dało się odczuć w każdym na wpół urwanym i spragnionym kobiecego ciała ruchu.
Te nie zamierzało dać się prosić, ani marnować czasu i choć kontakt rozgrzanej kąpielą skóry okolic kręgosłupa z zimnymi płytkami nie należał do przyjemnych, a nagły wstrząs przypomniał dobitnie o wciąż niezaleczonych ranach, Parch przywitała zmianę z zadowolonym westchnieniem, tłumionym przez złączone w boju usta. Kąsała wargi żołnierza, by zaraz szarpnąć go za włosy i zmusić do przerwania kontaktu, lecz tylko na chwilę. Nabrała oddechu, w międzyczasie obwodząc końcówką języka zarys jego ust. Opuściła tez nogi, stając o własnych siłach. Wisząc na nim nie szło pozbyć się ostatniej, jakże irytującej przeszkody. Jedno ramię saper przytrzymywało czarnowłosy łeb, drugie zjechało na dół, by tam dokończyć dzieła. Mokre od wody spodnie zsunęły się ku podłodze ledwo puścił ostatni guzik. Obok znajdowali się dwaj pozostali obserwatorzy, jednak Nash miała to gdzieś. Wstyd, niepewność i skrępowanie od bardzo dawna nie mieszkały w jej słowniku. chcieli się gapić - ich sprawa. Ją obchodził tylko wredny czerw, którego obejmowała i całowała, chcąc na zapas zgarnąć ciepło i bliskość drugiego człowieka. Gesty i ruchy stały się szybsze, podszyte tajoną rozpaczą. Trzeba było korzystać, aby potem w celi nie musieć żałować straconej szansy. Mieć co wspominać, gapiąc się na cztery, psute ściany izolatki.
Warknęła ponaglająco, unosząc prawą nogę, by oprzeć łydkę o pośladki Latynosa. Dyszała mu prosto w nos, złote oczy patrzyły na te ciemne z dystansu mniejszego niż szerokość dłoni, gdy docisnęła się do niego, a im głębiej w nią wchodził, tym szerzej rozchylała usta, by finalnie zatrząść się i odchylić kark, co zaowocowało przydzwonieniem potylicą o ścianę.
Oddech. Jeden przemieszany z drugim - jeden i drugi gorące i wilgotne, dające o sobie znać na skórze i tej na twarzy, i szyi, i piersi, i tam gdzie dały radę sięgnąć. Sapnięcia wyrywające się z co raz szybciej i głębiej pracujących piersi. Drażniące i skórę i uszy, jeden z wielu elementów mieszaniny odczuć, emocji i doznań. Ale nie dający się zapomnieć jak tykanie zegara albo brzęczenie komara w pustym, cichym pokoju.

Woda. Miękka, ciepła, czysta woda. Wszędzie. Na ciałach, przeciekająca między palcami, czy to opierającymi się o zimne, twarde kafelki na ścianie, czy o własne lub te drugie ciało. Woda otulająca łagodnym welonem twarze, przynosząca ulgę piekącym powiekom, ściekająca z włosów po plecach i ramionach. Woda na podłodze o której opierały i zanurzały się dłonie, palce, stopy, uda i pośladki. Woda była wszędzie, wraz ze swoją wilgocią i cichym szmerem głowicy prysznica. Woda parująca, otulająca obydwa ciała półprzezroczystym, wilgotnym welonem. Woda w strumieniach, kroplach na skórze, ustach i językach.
On. I ona. I to co właśnie wspólnie ze sobą dzielili. Chwila czasu, skrawek miejsca, desperacka gwałtowność. Nagłe, nieplanowane emocje, urwane, zachłanne gesty. Ciemnoskóra dłoń zaciskająca się na mlecznej dłoni. Blada, nakrapiana dłoń splatająca się z tą większą i ciemniejszą. Wargi smakujące drugiego człowieka przez wodną otoczkę. Dłonie ślizgające się po mokrej skórze. Przyciągający chwyt na szyi i podgolonym karku. Zachłanny ruch napierający na Obrożę. Oczy krzyżujące się spojrzeniami. Ze złotych tęczówek w te ciemne i z powrotem. Oczy obserwując zamknięte i zaciśnięte powieki, ruch szczęk pod policzkami, zgrzyt zębów. Odgłos plaskającej wody, plaskających o siebie ciał, coraz szybsze, coraz gwałtowniejsze, przemieszane z coraz szybszymi oddechami, coraz głośniejszymi jękami, sapnięciami aż po sam kres. Do ostatniego tchu, i do ostatniego spazmu. W końcu cisza. Słabość. Zamierający ruch i coraz silniejszy bezwład.

Elenio stoczył się z Zoe i opadł leniwie na plecy na zalewaną wodą podłogę. Roześmiał się. Popatrzył spod przymrużonych powiek na leżącą obok kobietę.
- Od razu wiedziałem, że gorąca z ciebie kicia. - i znów się roześmiał. Śmiał się przyjemnie, z zadowoleniem, ulgą i szczerze. Wyciągnął do niej swoje ramię by przyciągnąć ją do siebie. Nie mieli zbyt dużo czasu. Oboje to wiedzieli. Gdzieś tam był ten inny świat. Ten z nienażartymi, okrutnymi bestiami czyhającymi na ich błąd. Wiedzieli, że jeżeli to dłużej potrwa w końcu ten błąd popełnią. I one przy tym będą. Wiedzieli, że w końcu będą musieli tam wrócić. Ale jeszcze nie teraz. Teraz było tu i teraz. Tu w tych męskich prysznicach, pod tym jedynym teraz czynnym z czystą ciepła wodą spadającą wciąż na nich oboje. Teraz tu i teraz byli sami i tą chwilę mieli tylko dla siebie. Pozostali gdzieś musieli się ulotnić bo nikogo innego teraz tu nie było.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-07-2017 o 12:01.
Zombianna jest offline  
Stary 03-07-2017, 11:56   #154
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zrobiło się… dziwnie. Gdzieś w najdalszych zakamarkach pamięci Nash kołatały się zamglone wspomnienia jak powinno się w podobnej sytuacji zachować, lecz dokładnych, gotowych regułek nie umiała sobie za cholerę przypomnieć. Ciepło mężczyzny, ciepło spadającej z góry wody i cisza, obramowana czterema ścianami łazienki. Euforia powoli ulatywała, pozostawało zmęczenie. Zastój, ociężałość i rozleniwienie, szepczące aby zamknąć oczy. Zostać tutaj, nie ruszać się. Trwać w zastoju niczym zatopiony w bursztynie owad, pośrodku bezpiecznego sanktuarium poza jurysdykcją ogarniętego pożogą chaosu. Nad ich głowami trwał ostrzał artyleryjski, wciąż krwawili z ran zadanych przez koszmarną mieszankę karalucha, kraba i seryjnego mordercy z najgorszych koszmarów... detale.
- W końcu zaruchałeś, koledzy przestaną się śmiać - sielankę przerwał syntezator Obroży, podczas gdy Parch przetoczyła się lądując na Latynosie i uśmiechając się całkiem sympatycznie. Chwyciła jego ramię, przekładając je przez swoje plecy. Wodziła palcami po ciemnej skórze twarzy, czarnych włosach. Delikatnie, co nie pasowało do słownej szpili. Ale Nash nigdy nie umiała postępować z normalnymi ludźmi.

- No właśnie. Być w burdelu i nie zamoczyć. - pokręcił głową na sam pomysł. Przesunął palcami przez czerwone włosy - Teraz będziesz mogła wspominać do końca życia swój najlepszy seks z największym ogierem w galaktyce. - wciąż przeczesywał włosy Nash i mówił tak śmiertelnie poważnie, że aż niemożliwe było by był choć trochę poważny.

- Być w obcym domu i niczego nie wynieść, co? Twoja kaktusia natura płacze łzami - Ósemka wydęła wargi w żywej parodii rozczarowania, sprzedając własną wersję zasłyszanego tekstu. Dla wzmocnienia efektu poklepała mężczyznę po nagim, śliskim i tak cholernie… przyjemnie ciepłym barku, po czym uniosła tułów i podparłszy się ręką niezajętą pisaniem, zawisła głową tuż nad jego twarzą, odcinając od świata kurtyną ociekających wodą pasm.
- Najlepszy seks? Jak to był najlepszy seks i ma mnie prześladować do końca życia. - parsknęła, wystawiając język i wodząc nim wzdłuż grzbietu ciemniejszego nosa - Dobrze że Parchy szybko zdychają.

- No. Siara na całą dzielnię. Wtedy to naprawdę koledzy by się śmiali jakby taki Latynos wszedł i wyszedł na pusto z jakiegoś domu. Toż to przecież jakby Latynos nie umiał ukraść samochodu! Jak wszyscy przecież wiedzą, że jak coś zginie, to trzeba szukać w latynoskiej dzielni - poważnie pokiwał głową bo coś chyba temat latynoskich stereotypów mu się spodobał. - A z najlepszym seksem w życiu no to wiesz, jak już to tylko z Latynosami. - przesunął kciukiem po policzku Nash i znów poważnie pokiwał głową. - Wiem. Aż zaniemówiłaś z wrażenia. Ale nie przejmuj się chica, po seksie z Latynosem to normalne. Wszystko z tobą w porządku. Każda z was tak ma. - przybrał dobroduszny i przyjacielski ton jakby chciał odstresować, zestresowaną dziewczynkę, by nie obawiała się przyznać do jakiejś wtopy.

- Chodzi ci o tą minutę ciszy nad grobem jak widać - tu powiodła wymownie złotymi oczami po jego twarzy czyi i tym widocznym pod jej ciałem kawałkiem torsu - Niskich standardów? W mojej sytuacji nie ma co wybrzydzać. Kto wybrzydza, ten nie rucha i wraca do celi wyposzczony. I zrobiłam dobry uczynek. Wspomogłam niepełnosprawnego. Jak w programie “Mam marzenie”. Prawie jak gwiazdka. Gdyby ktoś nie podjebał choinki - pokiwała z namaszczeniem głową - Ile bryk powinąłeś żeby wozić w nich cała swoją dwudziestoosobową rodzinę razem z inwentarzem? No i wiesz… kurczak to żarcie, nie współlokator. Ile razy próbowałeś się ubezpieczyć na wypadek własnej ucieczki z miejsca wypadku?

- Oj chica…
- Elenio spojrzał na leżącą na nim kobietę z wyrzutem jakby palnęła coś naprawdę niestosownego. - Jako prawdziwy, pełnokrwisty Latynos nie jestem tak głupi by się ubezpieczać czyli dawać forsę białym złodziejom na ich piękne i luksusowe domy, gdzie najwyżej będę mógł sprzątać baseny. - wyjaśnił poważnie, by dotarło do rozmówczyni jaki jest bystry i cwany. - A z samochodami to w ogóle żyjesz w błędzie moja droga. - pokręcił głową na boki na ten przejaw urojonej rudej głowie dezinformacji w jakiej bidulka żyła. - Te osobowe limity to co bardzo wielu ludzi zapomina, zwłaszcza gliniarze, to takie sugestie. A nie twarde przykazania. Takie ramy gdzie wiele może się pomieścić. No jak gdzieś pisze, że samochód jest na 5 osób to przecież to taka sugestia i to dla białasów. My Latynosi, oczywiście mamy odmienny standard i model rodziny więc bez sensu stosować do nas białasowy wyznacznik. No pięć osób to przecież nigdzie nie pisze gdzie może usiąść w tym samochodzie prawda? No pięć z przodu, z tyłu, na bagażniku no a dach jeszcze jest i czasem paka. No czemu nie skorzystać z miejsca jak jest? - zapytał patrząc z uprzejmym zainteresowaniem na złotookiego sapera leżącą na jego torsie. - A kurczaki, obowiązkowo w klatkach. Albo jak ktoś lubi ekstremalną jazdę to uwiązane na sznurku za łapki. I oczywiście jeszcze do tego muł. Tu już są różne szkoły i jedni preferują tylne siedzenie, inni dach a jeszcze inni bagażnik. Ale jak Latynosi no to muł musi być. Może być jeszcze osioł ale to już jednak nie to samo. I gdy taki latynoski pakiecik motoryzacyjny zatrzyma się przed jakimś domem no to przecież oczywiście jedna osoba idzie sprzątać ten basen czy co a reszta szabruje. Przecież po co ludzie budują te domy jak nie po to by były szabrowane przez Latynosów? - dalej tokował monotonnym i poważnym głosem, jakby opowiadał o najprawdziwszych przypadkach jakie znał osobiście, a nawet w nich uczestniczył.

Obroże miały jeden plus, zwłaszcza syntezatory. Parch mógł zajmować usta czymś innym niż gadki, a jednocześnie porozumiewać się z otoczeniem i na dokładkę zostać zrozumianym.
- Budujemy te domy po to, żeby móc zatrudniać meksykańskich ogrodników i korzystać z nich kiedy reszta rodziny wyjedzie. Mamy w piwnicach sale tortur przypominające pośredniak. Aby milczeli wycinamy im języki i wrzucamy do kotła, żeby potem nakarmić czarnoskóre sieroty z pobliskiej parafii… - Lektor nadawał w najlepsze, podczas gry Nash wodziła wargami po boku szyi Patino, znacząc ją szeregiem ukąszeń i podgryzień. - I jeszcze powiedz że w twojej rodzinie co drugi to Jezus, a co druga Maria. Maria to dobre imię dla córki, ale nie dla wszystkich po kolei. Z dachu wieżowca skaczą meks i czarnuch żeby sprawdzić który pierwszy spadnie. Jak sądzisz kto wygrywa? - zrobiła dramatyczną pauzę celem zmiany ręki i przeniesienia środka ciężkości bardziej do przodu. Uniosła tułów, wyginając plecy odrobinę do tyłu i bez skrępowania podrapała się po posiniaczonej piersi, a gdy skończyła dorzuciła szyderczy uśmiech i jedno słowo - Społeczeństwo.

Żołnierz roześmiał się słysząc żart. Jego dłoń wznowiła pracę, buszując po bladym, piegowatym ciele. Sunęła po parchowych barkach, łopatkach, plecach a potem przesunęła się na bok i przód. Zwłaszcza gdy Nash się nieco uniosła przez co dostęp do jej piersi stał się swobodniejszy. Gdy ona znaczyła jego ciało ustami i zębami on postępował podobnie dłonią na jej ciele.
- A dokładnie jak mówisz. Nie można zapominać o czarnych, chrześcijańskiej misji oraz obowiązkowym wujku Pedro. A Jesus i Maria w rodzinie to oczywiście standard. Bez tego nie ma latynoskiej rodziny. To jakby w jakiejś rodzinie nie było nikogo kto by nie kradł, albo nie siedział. - podjął stereotypowy wątek.

- Szkoda że w waszym zestawie ty jesteś od bicia, a Mahler od myślenia. Wysłałbyś mi kartę do pierdla, miałabym czym się podetrzeć po przeczytaniu. Krzyżyków nie rozszyfruję. Chyba że nagranie. Na miękko ukradniesz recorder i po problemie - lektor nadawał w najlepsze, do wtóru zardzewiałego rechotu brzmiącego, jakby gardło kobiety odzwyczaiło się od okazywania podobnie szczerych napadów radości. Ból świeżych ran i otarć poszedł w niepamięć, strugi wody koiły spięte mięśnie, a myśli zwolniły. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Zoe czuła się bezpieczna, choć paradoksalnie znajdowali się pośrodku wojny. Przyjemne uczucie, zapomniane. Dać zbliżyć się drugiemu, obcemu człowiekowi na wyciągnięcie ręki bez obawy o niespodziewany atak. Zaufać na tyle, aby wyjść do niego bez broni, z pustymi...
Przez parchate ciało przeszedł dreszcz. Śmiech zamarł, by zaraz przerodzić się w niski, gniewny warkot. Wracać do celi, dostawać listy i próbować... zaufać. Zaufać komuś, brednia. Bezsensowna głupota, śmiertelnie groźna. Dupa Diaz nawijała przed kamerami naiwne bzdury, jednak nie należała do wybitnie bystrych. Co innego mężczyzna, na którym leżała i którego obejmowała w tej chwili - dotykający jej, kołyszący w ramionach uspokajającym, powolnym ruchem... leczy było za późno. Raz rozkwitła idea postawiła do pionu wpierw system nerwowy, potem całe ciało, zmuszając Nash do nagłego powstania. Zrobiła to odtrącając kaktusie łapska i sycząc nie gorzej od gnidy. Układ był prosty - ciało za ciało. Koniec pieśni i rojenia mrzonek równie prawdziwych, co wizja doczekania końca wyroku.
- Nic od ciebie nie chcę. Odpierdol się - wystukała pospiesznie, oddalając się tyłem poza jego zasięg. Przedarcie do bunkra zeżarło lwią część ich zapasów, jeśli mieli przeżyć wypadało uzupełnić braki, lub improwizować. Koktajle Mołotowa, samoróbki granatów - na tym Ósemka winna się skupić. Nie rozpraszać kimś takim jak... cholerny meks. Odwróciła się do niego plecami, sięgając po ekwipunek. Milczała, przestała pisać. I tak wygłupiła się po całości, tylko czy nie mogła się obrócić ze wstydu, czy...
Splunęła na podłogę, a grudka krwawej flegmy zniknęła w odpływie. Młoda mogła się bawić w podobne idiotyzmy, żyć marzeniami, ale ona? Miała się za poważniejszą, myliła się.
Myliła się w wielu kwestiach.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-07-2017 o 12:00.
Zombianna jest offline  
Stary 04-07-2017, 09:41   #155
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Potrzebuję nowy pancerz, i granaty, w chuj granatów, Weźmy claymory i obstawmy dach póki mamy chwilę czasu.
- Ustaw claymory, ja podpalę drzwi i podłogę przed nimi, potem odstrzelę zamek wtedy odpalisz najpierw jeden potem drugi. Ja poprawię granatem, albo dwoma. Szóstka bierz ile wlezie granatów i claymorów i pancerz dla siebie pod pachę. I wbijamy się do środka, może to nam da osłonę przed artylerią.
- mówiąc to Padre władował sobie w żyłę dwa stimpacki. - A gdyby się nam miało nie udać to powtarzajcie za mną: Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.

Gdy tylko Owain zatrzasnął za sobą drzwi, wyciągnął kolejny pakiet ładunków plastycznych, zaminował nim drzwi i dodatkowo zostawił pod nimi dwa pozostałe mu claymore’y.
Następnie ruszył w stronę kapsuły, wycofując się poza pole rażenia.
- Wyczekajmy, aż się prawie przebiją, wtedy podpalaj, a ja wysadzę. - powiedział, wyciągając medpaka i rzucając go Black 6. - Ty to wiesz, jak podkręcić to gówno, nie? Pierdolnij mi jakiegoś złotego strzała, jeśli łaska.

- Nie mamy czasu na czekanie, cofamy się/ Podpalę drzwi i okolicę, odstrzelę zamek, jak wybiegną odpalasz pierwszego claymora, gdy ruszy reszta, która ocalała odpalasz drugiego. Jak będzie coś jeszcze żyło odpalasz plastik. - powiedział Padre - Coś mi mówi, że inaczej będą kłopoty.


Black 4 wciąż rozkładał materiały wybuchowe pod drzwiami w których szyba już pękła i leżała pod nimi a siatka która jeszcze blokowała pierwsze xenos przed przedarciem się przez drzwi wyglądała jakby miała zaraz puścić. Black 6 wciąż był we wnętrzu kapsuły a zwiadowcę osłaniał Black 0. Wtedy na dach wskoczyły pierwsze xenos jakie dotarły tu po ścianach. Wskoczyły trzy, dwa z jednej i jeden z drugiej strony dachu. W ciągu kilku sekund mogły dopaść trójkę ludzi na dachu. Podobnie mogła wytrzymać siatka w drzwiach blokująca dotąd drogę stworom na klatce schodowej.
- Spierdalaj! - wrzasnął Padre podrzucając do ramienia karabin i puszczając po serii w dwa włażące na dach ufoki.

Owainowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, tym bardziej, że sam już załapał, iż pora na rączy odwrót. Hycnął ku Padre i odpalił ładunki.
 
Mike jest offline  
Stary 05-07-2017, 05:08   #156
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - Parchata śmierć: Black 6 (34:05)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 2250 m do CH Black 2

Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:05; 40 + 60 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 60 min do CH Black 2






Brown 0



Marine okazał się jak najbardziej zainteresowany ponownym zbliżeniem z Vinogradovą. - Z Ziemi? Samej Ziemi? Nieźle. Światowa dziewczyna z ciebie. Ja to przy tobie z jakiejś prowincji jestem. - roześmiał się chętnie pomagając jej w pozbyciu się najpierw podkoszulka a potem stanika. Podsadził ją sobie nieco inaczej tak, że usiadła na jego biodrach a on zarówno wzrokiem jak i dłońmi i smakiem zachwycał się i podziwiał jej ponownie mu sprezentowanym wdziękami. Wydawał się w tej chwili tryskać radosną energią widoczną i w wesołym, figlarnym spojrzeniu, i trochę pośpiesznych ale pewnych ruchach, troskliwym zerknięciu czy noga Mayi jakoś nie wykręciła się gdy ją sobie podsadzał i w wesoło wyszczerzonym uśmiechu jakim przywitał i ją i to co mu oferowała.

Znudził się chyba jednak tą zabawą lub pozycją albo chciał przejść dalej. Całując wciąż Vinogradovą zaczął się spod niej wyswobadzać aż się spod niej wyślizgnął i prawie zamienili się miejscami. Teraz on się pochylał nad nią i śmiejąc się zarówno oczami jak i ustami zaczął rozpinać jej spodnie. Jej spojrzenie i dłonie jakby nagle przypomniały mu, że sam wciąż jest w tym mokrym mundurze i jeszcze pancerzu a nawet całym oporządzeniu na sobie. Z pancerzem poszło najszybciej. Miał w sobie zamontowany przycisk szybkiego wypięcia pozwalający go awaryjnie odrzucić. Więc najcięższy i najbardziej niewygodny element ubioru najszybciej i najgłośniej stuknął o podłogę. Potem zostało jeszcze mokre ubranie ale to już pod względem rozbierania nie różniło się od cywilnych odpowiedników więc oboje poradzili sobie z tym trochę pośpiesznie i nerwowo ale bez zbędnych komplikacji. Sofa zatrzeszczała w rytm ruchów dwojga ciał. Para na niej okazywała sobie radość ze spotkania w jak najbardziej namacalny sposób. Ciała oddychały coraz szybciej, pot rosił twarze, włosy i skórę, ruchy robiły się coraz gwałtowniejsze. Na moment przerwały im syreny alarmowe. Zaraz za nimi komunikaty przez głośniki potwierdzające sygnał alarmu przeciwlotniczego i sugerującym pozostanie w podziemiach do czasu jego odwołania. Marine skrzywił się lekko mrucząc coś o nawale artyleryjskiej ale wyjące alarmy przerwały mu zapał tylko na chwilę. Tu, głęboko w podziemiach nic im z tej strony nie groziło.



Black 8



- Hej! - Patinio bez żenady trzasnął, nagi, mokry i tak kusząco wypięty tyłek Nash aż echo poszło po pustym pomieszczeniu prysznicowym. - Nie kradnij mi tekstów! - syknął na nią od razu wciskając dłoń za biodra Black 8 i zagarniając ją z powrotem do siebie. Znów był za nią i trzymał ją w objęciach zbliżając twarz do jej ucha. - Ja to zawsze mówię foczkom jak je spławiam. Nie zachowuj się jak ten oślizgły gad z Floty co mi zawsze najlepsze teksty kradnie. - mówił niby poważnie, nawet ktoś o słabszych nerwach mógłby uznać to z apogóżkę ale jednak Nash po tej całej prysznicowej integracji jakoś ciężko było uznać, że to tak na poważnie. Jego usta zaczęły znów wędrować po jej uchu i policzku póki nagle nie odwrócił ją jak w tanecznym piruecie i pozwolił by ten obrót odrzucił ją ze dwa kroki.

- No zbieraj się mała! Starczy tych czułości! Wojnę mamy do wygrania! - zaklaskał w dłonie przybierając ton i minę jakby był aż sierżantem przynajmniej a nie zwykłym kapslem z bojowymi specjalnościami zwiadowcy i droniarza. Sam zaczął się schylać po swoje rzeczy i jak zwykle po takich przygodach nastąpił moment typowej konsternacji gdy przyszło te wszystkie mokre łachy spróbować ponownie założyć.

W prysznicach było pusto i dość cicho. Dlatego dźwięk syren wydawał się nagły i strasznie głośny. Rozległy się modulowany dźwięk alarmów i zaraz za nim z głośników popłynęło ostrzeżenie głosowe nawołujące do pozostania pod ziemią z powodu alarmu lotniczego. Patinio uśmiechnął się nonszalancko i uruchomił naręczny komputerek sterujący dronem. Uprzejmie powiększył go by Nash też mogła swobodnie go obejrzeć. Widać było na nim obraz z drona pozostawionego im w spadku przez Black 3. Widzieli znajomy już obraz klubowych budynków i pierwsze eksplozję artyleryjskich pocisków. Przy pióropuszach dymu nawet spore budynki klubu były dość niskie więc eksplozje łatwo je przysłaniały. Dla eksplodujących pocisków drzewa w dżungli też nie stanowiły żadnej przeszkody, po prostu łamały je, wyrywały w powietrze i rozłupywały tak łatwo jak człowiek łamał zapałkę. - Nieźle. Mam nadzieję, że pójdzie im lepiej niż rano. Ale na pewno dla nas zostanie od chuja i tak. Tak jak i rano. - wzruszył ramionami Latynos po chwili obserwacji tego spektaklu.

- Przepraszam. - w drzwiach stanęła jakaś dziewczyna. Ubrana dość kuso sugerującym dość jasno, że pewnie jest jedną z pracujących w klubie dziewczyn. Podobnie sugerował uprzejmie zawodowy uśmiech o jakim większość klientów wiedziała, że jest zawodowy a i tak dawała się skusić na jego ciepły urok. - Szef zaprasza do siebie. Nie wiem czy go słyszeliście ale przyszłam się upewnić. Jesteście jego gośćmi specjalnymi a więc naszymi gośćmi. Jeśli więc sobie czegoś życzycie... - dziewczyna wymownie zawiesiła na chwilę głos i Latynos spojrzał chyżo i na nią i na Nash ciekaw jak z tego wybrnie. Dał jej ruchem głowy zachęcający znać by dokończyła. - To jestem do waszej dyspozycji. Ja i moje koleżanki. I barek. I sauna. I jacuzzi. - uśmiechnęła się zachęcająco dziewczyna lekko skłaniając się dwójce półnagich ludzi pod prysznicem.



Black 2



Black 2 i 7 dość łatwo przedostali się do wewnętrznej części bunkra. Wydawało się, że opuścili ją dawno temu. Co najmniej z kwadrans a kto wie, może nawet i z pół godziny temu. W czasoprzestrzeni skazańców z Obrożami było to jak inna epoka. Wracając na te same korytarze czuli się tu już bardziej swojsko. Rozstali się gdy Hektor wreszcie natrafił na istne kłębowisko kociaków aż przebierających nóżkami by się nim zająć. Ten koleś co go słyszeli przed bramą z głośników widocznie nie ściemniał. Dwie uśmiechnięte dziewczyny podeszły też i do Diaz z pytaniem czego sobie życzy. One też skierowały i poprowadziły ją do Amy jak nazywały Amandę. Ona sama była w średniej wielkości pomieszczeniu które wyglądało jak zaimprowizowana w schroniarskich warunkach kobieca garderoba. Przed jednym z luster siedziała Promyczek i chyba właśnie się malowała. Włosy wciąż miała mokre i opadały jej na jasny szlafrok. Zauważyła swojego Płomyczka w odbiciu w lustrze i gwałtownie odwróciła się by spojrzeć na nią bezpośrednio.

- Oh Płomyczku! Wróciłaś! - zapiszczała radośnie blondynka zrywając się do drzwi z wyrzuconymi przed siebie na powitanie ramionami. Z impetem wskoczyła na Black 2 oplatając ją swoimi udami w pasie a ramionami jej szyję. Usta zaś zajęły się ustami Latynoski. - Tak się bałam! - wykrztusiła z siebie blondynka gdy na chwilę odkleiła się od Latynoski. - Ale wróciłaś! jesteś cała? A! jesteś głodna?! Chodź, zaprowadzę cię! - Amanda zalała Latynoskę serią rozochoconych pytań a na końcu przypomniała sobie o co ją ta prosiła. Zeskoczyła więc z niej gotowa chyba zaprowadzić ja gdzie trzeba.



Green 4



Dr. Horst widział jak po dojściu do tej bardziej cywilizowanej części bunkra niż goły korytarz czy śluzy towarzystwo szybko się rozparcelowało. Część poszła od razu pod prysznice, część gdzieś w głąb bunkra i właściwie został pozostawiony samopas. Na odchodne widział jak Conti odebrała od kogoś jakieś połączenie na holo które chyba wprawiło ją w świetny nastrój. Ale nie miał okazji usłyszeć czy zobaczyć coś więcej poza reakcją kobiety. Potem ona też poszła pod prysznice ale chyba jako jedyna z grupki gości pod damskie prysznice.

Green 4 pozostawiony sam sobie miał przez to okazję co nieco się rozejrzeć po tym schronie. Z powodu Obroży i wyglądu jakby go ktoś przez ludzko - xenosową ubojnię przeciągnął raczej rzucał się w oczy. Nikt przez to jakoś nie kwapił się do zagajenia z nim rozmów. Sam schron wydawał się pełen ludzi. Ludzi zrezygnowanych i przybitych niczym w obleganej twierdzy gdy odsiecz jest wielce niepewna podobnie jak możliwość wydostania się z niej a wróg nie daje pardonu. Mury twierdzy wydawały się trzymać ludzie wewnątrz zdawali się o wiele mniej pewnym elementem tego zestawu. Rzadko kiedy trafiała się jakaś radosna albo pewna siebie twarz. Większość patrzyła apatycznie albo spała. Jakąś żwawość widać było jedynie u ochroniarzy klubu ale ci trzymali wyraźną rezerwę i nie mieszali się z tłumem przypadkowych gości. Sytuacji nie poprawił też nagły alarm przeciwlotniczy. Ludzie spoglądali na ściany i głośniki, na migające lampy, niektórzy zareagowali nerwowym zrywem ale świadomość solidności kryjówki działała chyba pokrzepiająco bo w tym potężnym schronie można było się nie obawiać bombardowania.

- Cześć doktorku. - rozległ się za nim kobiecy głos. - Wyglądasz mi na konesera. - gdy się odwrócił okazało się, że stała teraz przed nim kobieta. Zdawała się na tle tego przestraszonego tłumu promieniować barwami i kolorem choć musiało być to złudzeniem jej uśmiechu, błysku w oczach i pewności siebie bo ludzki tłum miał na sobie wszelkie różne zestawy kolorystyczne. - O kogoś z dobrym smakiem. - twarz młodej kobiety zbliżyła się do twarzy Green 4 a jej palec wsunął się pod jego Obrożę, tak, że czuł go na swojej szyi. - Masz bilecik zaproszeniowy na bankiet. - palec wsadzony za Obroże naparł na nią przekierowując Parcha tak, że zbliżył swoją twarz do jej twarzy. - Na degustację dań. Z ładnych pań. Jesteś chętny? - twarz kobiety zbliżyła się tak bardzo, że otarła się o policzek Horsta i jej wargi wymruczały mu zaproszenie wprost do ucha. - Wiem kim jesteś. Jestem twoją wielbicielką. - wyszeptała mu jeszcze ciszej.



Green 4; Brown 0; Black 2, 7 i 8



Czysta woda w czystych zbiornikach wodnych. Ściany wyłożone drewnem albo materiałem świetnie go udającym. Przyjemne światła, zapraszająco otwarte drzwi do sauny. Skoro właścicielem był Rosjanin no to sauna musiała być. Do tego podawane na tacy alkohole do rąk i ust własnych. Podawane przez roześmiane i chętne do mokrych zabaw dziewczyny z obsługi z których jedne donosiły co specjalni goście pana Morvinovicza sobie zażyczyli, inne pomagały czuć się w saunie jak u siebie, jeszcze inne pomagały namoczyć czy siebie, czy swoje koleżanki albo i gości w zależności od ulotnego kaprysu chwili. Jedynym brakującym z gości którzy przekroczyli niedawno bramę schronu był Hollyard. Nie do końca było wiadomo czy aż tak szczodry i łaskawy "gospodin" nie był, by przełamać swoją niechęć do gliniarza czy, nie został wpuszczony czy sam nie chciał tutaj przychodzić.

Co by nie mówić o biznesmenie z rosyjskimi korzeniami umiał zadbać o swoich gości specjalnych. Zabawa trwała w najlepsze. W drewnopodobnym pomieszczeniu było gęsto od pary, śmiechów, sączącej się muzyki, brzęku szkła i stężenia nagich lub półnagich ciał na metr kwadratowy. Podawany alkohol był w tak różnych kolorach jak i koks oraz dziewczyny jakie je serwowały. W tych warunkach można było zapomnieć, że gdziekolwiek na tym świecie panuje jakakolwiek wojna. Młode, zdrowe i pełne życia, roześmiane ciała ochlapujące się w zabawie wodą, pojące alkoholem, wciągające z siebie kreski koksu czy zabawiające siebie nawzajem wydawały się być przeciwieństwem to bezpardonowej wojny w tropikach jaka rozgrywała się powyżej. Tak całkiem zapomnieć jednak się nie dało.

- Za gorąco tutaj. Wyjdę na chwilę. - Johan leżał na dechach sauny wypacając trudy wcześniejszych walk. Pocił się w tej saunie strasznie mocno więc wstał, pocałował Mayę i otarł ramieniem pot z czoła. Skierował się ku drzwiom a dziewczyna z sauny z sympatycznym uśmiechem podała mu czysty ręcznik. Marine też się do niej uśmiechnął i skorzystał z niego do osuszenia twarzy. Wyszedł z sauny do chłodniejszego pomieszczenia z jacuzzi.

Stamtąd spojrzał na Latynosa. Ten siedząc rozwalony w jacuzzi dawał się poić właśnie jednej z dziewczyn ale chyba był zbyt łapczywie bo się zachłysnął. Teraz zaczął kaszleć i krztusić się wywołując złośliwą wesołość większości grupy. Na migi dawał znak, by go poklepać po plecach ale to jakoś nie pomagało. Wyglądało nawet, że mu się pogarsza z każdym urywanym oddechem. Śmiechy w końcu zamarły gdy żołnierz przechylił się przez brzeg jacuzzi i rozkaszlał się tak gwałtownie, że szarpnęły nim dreszcze jakby miał dostać torsji. Wyglądało na początek jakiegoś ostrego ataku astmy ale przecież astmatyków nie brano do Armii. Na pewno nie do oddziałów pierwszoliniowych.

- Ej brachu co z tobą?! - zapytał poważnie zaniepokojony Johan i ruszył ku przewieszonemu przez brzeg wanny Latynosowi. Dopadł do niego łapiąc go za mokre ramię klękając przy nim by spojrzeć mu w twarz. Latnosem szarpnęły dreszcze i jęknął boleśnie mimo, że zagryzał wargi do krwi. Większość dziewczyn przestraszyła się i cofnęła o kilka kroków nie wiedząc co jest grane. Dreszcze jednak w końcu przeszły. Ciało żołnierza zaczęło uspokajać się a oddech wracać do normy choć sam Patinio wyglądał jakby go ktoś właśnie wypluł.

- Zakrztusiłem się. - mruknął w końcu Latynos. Przemył twarz wodą ale wciąż mocno zaciskał powieki rzadko je otwierając. - Już mi lepiej. - dodał biorąc ręcznik Johana i ocierając mokrą twarz i głowę.

- Nie duś się. Chujowo założyłeś maskę. Nawdychałeś się syfu i teraz rwie cię w klacie. - klepnął go w mokre ramię marine. Przełknął ślinę i uciekł gdzieś spojrzeniem w bok, na kafelki mokrej podłogi. Dziewczyny jakby odzyskały zdolność ruchu a przynajmniej wyglądały na uspokojone skoro sytuacja zdawała się wracać do normy.

- Taki kurwa z ciebie ekspert od gazmasek? - powiedział normalniejącym tonem Patinio opierając się z powrotem o brzeg jacuzzi.

- Nie. Też ją chujowo założyłem. To mnie rwie. - powiedział po chwili milczenia marine lekko klepiąc się we własną pierś. W głębi oczu każdego z nich czaił się jednak mrok niepewności balansujący na granicy obaw i lęków.

Obroże Parchów zapiszczały alarmująco. Charakterystyczny dźwięk aparatów znanych ze szpitali gdy ich linie prostowały się w poziomą, płaską linię wdarł się w pomieszczenie w które nie zdążył powrócić gwar zabawy. Status Black 6, Mathiasa Terance zmienił się na KIA. Kilkadziesiąt metrów od Blackpoint 2. Wykresy Black 4 i 0 skakały alarmująco jasno oznajmiając, że jeszcze żyją ale spokoju nie mają.

 


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; piętro I Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 60 min do CH Black 2


 

Black 4, 6 i 0



Black 4 zdołał dobiec do Black 0 akurat gdy ten wykańczał magazynek w karabinie strzelając do kolejnych celów. Celów które pojawiały się zdecydowanie za szybko i w zbyt wielkiej liczbie. Na otwartej przestrzeni dachu nawet trzy lufy nie miały szans wystrzelać wszystkich napastników nim się zbliżą. Wkrótce wybuchł claymore. Za chwilę kolejny. Oba jednak zablokowały dopływ xenos przez drzwi na zbyt krótką chwilę. Ludzie którzy strzelali do obcych nie mogli robić nic innego będąc uwięzionym w pobliżu kapsuły desantowej ze sprzętem. Naboje kończyły się. Magazynki kończyły się. Granaty kończyły się. Na rozstawienie kolejnych min nie było czasu gdy walka toczyła się już na kolby, pięści i wojskowe buty. Sekundy i metry do mających tu spaść pocisków artyleryjskich uciekały. Tylko kolejnych xenos zdawało się przybywać z każdą chwilą. Przybywały przez klatkę schodową, przez otwory wentylacji, przez krawędź dachu. Trójka ludzi na tak otwartej przestrzeni, tak licznemu przeciwnikowi musiała w końcu ulec. I uległa. Trzej mężczyźni czuli już na sobie jak kolejne xenos wskakują im na piersi, nogi, plecy, ramiona, hełmy. Jednego strąconego zastępował kolejny. Pancerze jeszcze wytrzymywały ale nie mogły zbyt długo się opierać tak zmasowanym atakom. Kreatury obaliły Graeff na dach gdzie jeszcze tarzał się z nimi wściekle młócąc kolejne kreatury ale nie miał szans zmienić wyniku tej walki. Zcivicki upadł na kolana przytłoczony ciężarem licznych kreatur. Jedynie Terance zdołał jeszcze utrzymać się na nogach mimo, że chwiał się już i też wyglądał, że zaraz upadnie. I wtedy wszystkim na powierzchni skończył się czas.

Pierwsze eksplozje zlały się w jeden grzmot który szarpnął bębenkami w uszach i zdawał się ruszyć świat w posadach. Krzyki ludzi i skrzeki xenos zostały kompletnie zagłuszone. Kilka pocisków musiało spaść blisko budynku ale nie na tyle by zmienić coś w sytuacji na dachu Seres. Małe bestie wżerając się już w krwawe ochłapy były zbyt blisko celu by zrezygnować. Te dalsze zaskrzeczały z przerażenia i straciły na moment dryg gdy sunęły ku trójce jeszcze ruszającego się i krwawiącego mięsa ale tylko na moment. Ale po pierwszej salwie nadeszła kolejna. I kolejna. Nawała artyleryjska przejęła kontrolę nad okolicą. Cały świat w zasięgu zmysłów zdawał się tonąć w morzu eksplozji. W końcu któryś z pocisków trafił w dach laboratorium bezpośrednio. Fala uderzeniowa zmiotła wszystkie nie zamocowane elementy z dachu bez względu czy były jeszcze żywe, już nieżywe czy nigdy takie nie były. Liczba kończyn też nie miała tutaj żadnego zdarzenia. Trójką ludzi miotnęło aż łupnęli razem z ich napastnikami o ścianę jakiejś przybudówki. Upadli jęcząc boleśnie na dach tuż pod ale trwali tak tylko ułamek sekundy. Zaraz uderzył kolejny pocisk i razem z dachem zapadli się do środka. Spadali w świat biur, mebli, jarzeniówek, iskier, dymu i gruzu. Gruz obsypywał się pod nimi, z nimi i wokół nich. Spadali aż znów nie grzmotnęli o coś na płask. Gdy grzmotnęli uderzenie wybiło im dech z płuc a do gardeł Black 4 i 6 wdarł się kurz i dym więc kasłali już gdy gruz nadal się na nich obsypywał. To, ze wciąż żyją dowiedzieli się z wyświetlacza HUD bo sami nawzajem nie widzieli się kompletnie. Nie widzieli dalej niż na wyciągnięcie ręki a wciąż im groziło zawalenie bo nawała trwałą dalej i jeśli była to pełnokalibrowa nawała mogła trwać o wiele dłużej niż limit szczęścia kogokolwiek.

Trójka mężczyzn zdołała wygrzebać się mniej lub bardziej niezgrabnie z gruzowiska. Xenos tu chwilowo nie było, te które spadły razem z nimi były martwe i przygniecione gruzem oraz posiekane szrapnelami. Trzech Parchów szło, po omacku przed siebie, chwiejąc się i krztusząc gdy kolejne mniejsze i większe kawałki gruzu i gwiżdżących szrapneli i z pocisków, i wyrwanego gruzu, betonu i szkła ze świstem rozbijało się o ściany wokół nich i pancerze na nich. Słabli. Kolejne razy i kolejne trafienia przełamywały odporność i ludzi i ich sprzętu. Dotarli do jakichś drzwi i kolejnych. Chmura dymu i pyłu zdawała się rzednąć. Widzieli przez piekące oczy i zasyfione wizjery już na kilkanascie kroków. Byli w pobliżu jakiegoś okna. Black 4 i 0 mniej więcej razem i 6 trochę z tyłu. Przez okno widać było całą potęgę artylerii. Ci po właściwej stronie luf władowali w nie całą menażerię pocisków. Przeciwpiechotne szrapnele rozrywały się z kłującym uszy wizgiem siekając wszystko dookoła. Odkryte, nieopancerzone cele nie były przed nimi bezpieczne nawet dziesiątki i setki metrów dalej. A zdawały się eksplodować jeden obok drugiego. Potężne uderzenia łamały grube konary w dalszej odległości od epicentrum wybuchu a w bliższej wyrywały całe drzewa. Pociski z napalmem rozrywały się rażąc oczy plamami intensywnego ognia trawiąc wszystko czy żywe czy nieżywe. Tam i tu widać był kule ognia nagle pęczniejące i buchające w końcu słupem w niebo. Pociski termobaryczne rozpylające drobiny wybuchowych substancji które eksplodowały po danym impulsie.

Ziemia zdawała się trząść w posadach jak podczas silnego trzęsienia ziemi. Wraz z nią trzęsło się wszystko łącznie z podłożem po jakim poruszała się z najwyższym trudem trójka ludzi. Musieli podtrzymywać się ścian i wyrwanych fragmentów wyższego gruzu nie tylko by się próbować poruszać w tym piekle ale by nie upaść na ziemię. Hałas był tak ogłuszający, że nawet przez komunikatory w uszach z trudem dało się słyszeć jakiś głos ale już nie słowa. Nawet jak się darli na całe gardło tuż do ucha. Eksplozje wyrzucały w niebo tak samo bryły asfaltu, krawężniki, fragmenty ścian, meble, samochody jak i ciała dużych i małych kreatur. Samo niebo zdawało się zniknąć zdmuchnięte przez kolejne i kolejne fale eksplozji a razem z nim dominująca na niebie tarcza gazowego olbrzyma Yellow wokół której krążył bombardowany właśnie księżyc.

Coś znowu się rozerwało zbyt blisko. Lub zbyt daleko jeśli zmienić punkt widzenia. Podłoże przez jakie przedzierała się trójka mężczyzn zapadło się po raz kolejny razem z pobliskimi ścianami. Znowu spadli gdzieś w dół. Tym razem w jakieś kłębowisko żywych i martwych obcych. Black 4 i 0 mieli fart i spadli trochę wyżej i w te bardziej martwe. Black 6 miał pecha i spadł niżej i w te bardziej żywe. Krzyczał, walczył i szarpał się ale stado mając ofiarę w swoim centrum zaczęło pożerać go żywcem. Żywy dywan pomniejszych obcych momentalnie przykrył ciało człowieka i zaczął pożerać go jak ziemskie piranie nawet o wiele większą ofiarę. Wżarły się w twarz, szyję, momentalnie odgryzły drobne palce, wdarły się tunelami jeszcze żywych i ruchomych ramion pod pancerz, podobnie szybko krzyki "Szóstki" umilkły gdy wydarto mu krtań. Upadł na kolana a jeden zbiorowy organizm zaczął wyżerać sobie przez rozrputą szyję drogę do jego wnętrzności. Zaraz potem już bezgłośnie, prawie bezgłowy korpus upadł na zagruzowaną posadzkę. Jego status zmienił się na KIA. Odgłos drobnej eksplozji Obroży utonął w kanonadzie nawały artyleryjskiej. Dla Graeffa i Zcivickiego jasne były dwie rzeczy. Że Terance właśnie odszedł do ponoć lepszego świata. I, że stado za chwilę go pożre ostatecznie i na pewno zaatakuje każdą ofiarę w zasięgu zmysłów. Byli już na pierwszym piętrze i do parteru zostało im tylko te jedne piętro. Na schodach było widać liczne xenos ale większość wydawała się martwa po wcześniejszych lub obecnych eksplozjach. Te które nie były wydawały się jazgotać przerażone kanonadą artylerii.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-07-2017, 01:17   #157
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Rozgrywający się na powierzchni spektakl dało się opisać jednym słowem - Piekło. Pełne ognia, dymu i wybuchów, rozrywających ziemię, miażdżących mocą pocisków wszystko, co znalazło się w zasięgu. Niebo wypełnił kolaż z ołowiu i czarnego dymu, doprawionego snopami jasnych iskier, tańczących w rozedrganym powietrzu na podobieństwo stada upiornych świetlików tym intensywniejszych, że odbitych gorejącymi punktami na tle smolistych, lepkich oparów, wzbudzanych artyleryjską nawałą. Nash chłonęła ten widok rozszerzonymi oczami, wdychając chciwie powietrze jakby chciała poczuć zapach napalmu i rozrywanych, broczących żółtą posoką ciał płonących teraz kilkadziesiąt metrów wyżej. Piekło, chaos. Żywa pożoga w której nie miało prawa ujść z życiem nic, co znalazło się na powierzchni. Znów na parę sekund pożałowała braku głosu, scena prosiła o krótkie, jednowyrazowe podsumowanie.
- Piękne - lektor zrobił to w jej imieniu, a jego głos połączył się z wyrażającym czysty zachwyt westchnieniem. Naraz kłótnia z Patino poszła w niepamięć, tak samo jak powód dla którego się rozpoczęła… przynajmniej od tej rudej strony. Teraz oboje stali obok siebie - on gapiąc się na obcą laskę proponującą bajery podziemnego kompleksu i ona wpatrzona w obraz serwowany przez panel drona. Dla lepszego efektu przytrzymywała kurczowo ciemnoskóre ramię, aby ustabilizować obraz.
- Ile to potrwa? - spytała Obrożą, nie odrywając wzroku od przedstawienia. Wódka, prochy i kurwy mogły poczekać. Nie na co dzień dało się oglądać coś równie pięknego, co spektakl rozgrywający się nad ich głowami.

- Aż im się przeznaczone na fajerwerki ammo skończy albo jakiś gwiazdkowiec uzna, że przeciwnik osiągnął założony poziom strat. - wzruszył mokrymi wciąż ramionami Latynos. Też zerknął na wyświetlane holo z powierzchni. - Mam nadzieję, że skończą zanim mi bateria padnie. - wskazał palcem na róg ekranu pokazując niski, alarmująco niski, poziom naładowania. Choć to samo w sobie nie mówiło ile dron jeszcze pociągnie. Żołnierz schylił się i podniósł mokre ubranie które zaczął nakładać na siebie. Mokry materiał nachodził na mokre ciało dość opornie.

- Poślij go pod najbliższy CH. Zamówiliśmy baterie do Black i do Brownpoint. Lepiej niech zdechnie tam. Nie będziemy go nieść - Obroża zaszczekała, a Nash uniosła wzrok, spoglądając meksowi w oczy. Też liczyła po cichu, że latadełku starczy many aż do zakończenia rozróby. Mogło się im jeszcze przydać, zwłaszcza w późniejszych etapach. Westchnęła i dopisała - Jak padnie i go zniszczą może da się domówić na najbliższy zrzut. Chyba że wyślemy młodą do jej nowych kolegów. Chuj wie co tu trzymają schowane. Potrzeba nam zapasów. Sprzętu, granatów. Leków i odpoczynku. Przegrupowania. Potem. Jeszcze jest czas. Po cholerę zakładasz to gówno? Chcesz pochować po kieszeniach więcej zajebanego szpeju? - na koniec dorzuciła szpilę, zanim nabrała ochoty aby mu podziękować. Po raz drugi jej nie zostawił. Spławiła go, nawarczała i wystawiła kolce, a ten idiota postanowił mieć to całkowicie gdzieś… po co? Dlaczego? Pytania bez odpowiedzi.

- No i po co się tak drzesz? Teraz pani się skapnie, że zajebałem mydło. - Latynos który zdążył ubrać podkoszulkę i właśnie nakładał bluzę powiedział z udawaną pretensją patrząc na Black 8 a potem wskazując na wciąż stojącą w drzwiach przewodniczkę. Ta zahihotała się wdzięcznie i żart Latynosa chyba ją rozbawił na serio.

- Możesz kochaniutki nabrać tyle mydła ile ci się w kieszeni pomieści. - roześmiała się dziewczyna machając ręką na te mydło czy coś innego. Aż ciężko było zgadnąć czy naprawdę tak uwierzyła z tym mydłem czy tylko dostosowała się do żartu żołnierza.

- No i następna. - Latynos wyrzucił ramiona pod sufit i pokręcił głową jakby kolejna reakcja kolejnej kobiety pod rząd wręcz go załamała. - No co to za kradzenie mydła za pozwoleniem? Przecież to psuje całą zabawę. - poskarżył się stojącej w drzwiach dziewczynie i przetrzymał ją tek w tym niby poważnym oskarżeniu i skardze. Dziewczyna nie wytrzymała i roześmiała się na całego.

Latynos kończył się już ubierać i sięgał po pancerz i resztę ekwipunku. Wrócił też do bardziej poważnych tematów. - Nie, wasz Checkpoint nic nie da teraz. Też jest pod ostrzałem. Wszystko w okolicy jest w zasięgu ognia. - pokręcił głową i gdy zapiął z powrotem swój pancerz poruszył mechanizmami naręcznego komputerka i ponownie wyświetlił obraz. Widok na nim nieco zwiększył perspektywę i widać było, że cała okolica jest ogarnięta eksplozjami. Bezpiecznego miejsca na powierzchni nie było. Ciężko było stwierdzić gdzie się kończy granica ostrzeliwanego obszaru bo najbliżej właśnie wszystko wybuchało a dym wznosił się już wysoko z wcześniejszych eksplozji przesłaniając widok nawet na wysokości kilkuset metrów na jakich wznosił się dron.
- Mogę polecieć nim do miasta i wylądować gdzieś tam. Albo wzlecieć na krawędź krateru i tam wylądować. No ale tam raczej będzie nam ciężko dotrzeć a nie wiem czy po tym wszystkim uda się go jeszcze podnieść w powietrze. Start zabiera sporo energii. No i musiałbym go zostawić w czuwaniu więc byłby nieruchomym, naziemnym celem. Ale jeśli ostrzał potrwa wystarczająco długo to i tak mana mu się skończy i spadnie. Zostało mu jeszcze ze dwadzieścia minut, może trzydzieści. Trochę więcej jeśli pozbyłbym się rakiet. - Latynos wzruszył na końcu ramionami przedstawiając jak wygląda obecna sytuacja z dronem. Czas aktywności mu się kończył ale sporo zależało od tego ile potrwa nawała artyleryjska a tego nie wiedzieli. Ruchem głowy dał znać, że chyba jest gotów do ruszenia w dalszą drogę bo kiwnął w stronę wyjścia z pryszniców i stojącej tam wciąż dziewczyny.

W międzyczasie Nash skończyła dopinać własny pancerz, ścierając wierzchem dłoni resztki wody z płyt. Niewiele pomogło, ale chociaż zajęła czymś ręce. Nie posiadali informacji gdzie postaną następny Checkopint, o ile przeżyją dotarcie do najbliższego. Centrala mogła ich wyrzucić w dowolnym kierunku, kwestia gdzie Parchy będą bardziej… użyteczne.
- Zrzuć rakiety - przekazała lektorem, obchodząc trepa szerokim łukiem. Jakoś podejście do niego zbyt rozpraszało uwagę, a wypadało się skupić - Wiem że tam wszystko płonie. Poczeka w powietrzu. Może wytrzyma. Nie ma co go nigdzie odsyłać. Jak spadnie dostaniesz nowego przy następnym CH. Domówię z orbity. Jakoś wytrzymasz bez podglądania ludzi. Masz mydło - kiwnęła brodą w jego stronę, szczerząc się prawie bez złośliwości - Mahler się ucieszy. Zamkniecie się sami i umilicie czas. Bez poślizgu nie ma frajdy - parsknęła, by zaraz pokręcić głową. Staczała sie po równi pochyłej, ale było to przyjemne doświadczenia i do diabła ze szczegółami.

- Mam przeżyć bez podglądania ludzi? Jakichś foczek? - Latynos wskazał na siebie dłonią nieco opóźniając sięgnięcie po pojemnik z mydłem. Spojrzał jakby właśnie ruda saper kazała mu złamać latynoski stereotyp i zacząć żyć uczciwie czy podobną bzdurę. Zaraz wymownie też strzelił spojrzeniem w dekolt stojącej w progu dziewczyna a ta znów się roześmiała tym bezczelnym zagraniem Latynosa i nie zrobiła nic by się jakoś zasłonić przed tą wzrokową napaścią.

- No a za mydło bardzo dziękuję. - skłonił się kapral Armii biorąc z uprzejmym i dla odmiany poważnym wyrazem twarzy pojemnik z mydłem. - Przekażę koledze twój dar. - powiedział prostując się ponownie do pionu. Schował mydło w jedną z pustych obecnie przywieszek z taką powagą jakby wkładał tam jakiś magazynek z superammo albo podobny granat. Zaraz jednak zajął się poważniejszymi rzeczami. Zwrócił swoją uwagę na holo ekran i postukał coś. - Widzicie moje panie? Dwa razy zestaw przeciwpancerny! I bum! - odpalił powiększenie i na ekranie widać było jak z dołu kamery “wyskakuje” jedna rakieta a potem zaraz kolejna. Ekranem nieco szarpnęło przy każdym odpaleniu. Rakiety szybko znikły z widoku i były widoczne tylko dzięki pozostawionym smugom. Same eksplozje jednak prawie nie były widoczne w tym dymie i kolejnych eksplozjach. Pociski zdolne zdemolować pojazd bojowy czy mecha teraz błysnęły jedynie jak blady poblask zapalniczki przy pokazie fajerwerków.

Dłoń żołnierza jednak chwilę gmerała przy panelu kontrolnym. - Dobra wzlecę trochę wyżej. Jak chłopaki się nie zapomną, że mają limit do wystrzelenia no to może się uda. - powiedział marszcząc brwi i patrząc w skupieniu na holoekran. Ale chyba skończył bo ekran zniknął “wciągnięty” przez urządzenie na przedramieniu żołnierza a on sam znów wrócił do mało poważnie wyglądającego standardu na twarzy.

- Moje panie… - Latynos zabłysnął bielą uśmiechu i trochę podał łokieć a trochę jakby złapał Nash po własne ramię. Podszedł do drzwi i podobnie zaprezentował drugie wolne ramię dziewczynie która miała ich zaprowadzić gdzie trzeba. Ona sama cała obserwowaną sceną musiała bawić się całkiem nieźle bo promieniała wesołością jaką nawet profesjonalistce byłoby trudno podrobić. Oboje gości chyba rozbawiło ją naprawdę. - Jak ci na imię? - zapytał Latynos do ich przewodniczki wychodząc we trójkę na korytarz.
- Lena. - dziewczyna lekko kiwnęła głową przedstawiając się. - A wy? - zapytała ciekawie zerkając na idącą razem z nią parę.

Cholerny meks panoszył się jakby na swoją dzielnię trafił i właśnie miał zamiar iść zbierać haracz za mozliwosc handlu prochami na podlegajacych mu ulicach. Saper skrzywiłą się, po cyzm wyplątała spod łaskawego ramienia, trzymajaćego ja dotąd w wielkopańskim geście.
- Tylko tym razem nie potknij się o własne nogi, żeby znowu wpaśc do szybu. - lektorowi zawtórowało sarkastyczne syknięcie - Parch. Grupa Black. Kod wywoławczy osiem. Mam robotę. Musimy być gotowi jak skończą strzelać. Zapasy wypada uzupełnić. Zastąpić braki, zakręcić się za ammo. Są też inne sprawy do ogarnięcia - przekręciła kark aż chrupnęły kręgi, po czym odpaliła holo Obroży, wyszukując przesłanego przez Diaz filmu. Nim to jednak zrobiła, poparzyła Patino w oczy, tracąc resztki pogody ducha. Niby przypadkiem klepnęła się po klacie, by zgrzytnąć finalnie zębami i schować twarz za ekranem.

- Nie potknąłem się o własne nogi. - odparł tak dumnie brzmiącym głosem Latynos, że aż brzmiało jak napuszone obrażenie się na taki pomysł. Jeszcze zadarł wyniośle nos do góry więc Lena znów zachichotała na ten skeczowy numer. - Bohatersko dałem się oplatać likerowi i dzielnie grzmotnąłem o dach windy byś mogła wskoczyć na dół szybu i go rozwalić. - wyjaśnił dalej mentorskim tonem lekko kiwając głową. - Właściwie to powinnaś mi chyba podziękować. Beze mnie byś go nie rozwaliła. - czarnowłosa i krótko ostrzyżona głowa zaczęła się kiwać energiczniej gdy kapral w mokrym mundurze dochodził do tak oczywistych wniosków, że Lena już roześmiała się na całego.

W tym czasie Parch odnalazła plik przesłany przez obrożę Latynoski z Obrożą i odpaliła. Pojawiła się twarz jakiegoś Azjaty rozmawiającego pewnie z właścicielem holo do jakiego w oryginale należało nagranie. - A ja jestem Elenio Patino. Kapral. Kapral to podoficer. Bardzo ważna figura w każdej armii. Bez kaprali właściwie nie byłoby żadnej armii. - mokry kapral tłumaczył obydwu kobietom z jaką ważną figurą mają zaszczyt wędrować. Lena przestała się śmiać ale dostosowała się do stylu gościa i udawała, że łyka tą ściemę tak samo poważnie jak on ją sprzedawał. W odpowiednich momentach kiwała głową, unosiła brwi i w ogóle udawała, że jest pod wrażeniem. Tymczasem Black 8 zdołała obejrzeć filmik do końca i wyłapała bez trudu znane już sobie nazwisko dr. Jenkinsa wspomniane przez faceta z filmu. Latynos jakoś znalazł okazje i gdy nawijał klepnął Nash w ramię z bezczelnie wesołym uśmiechem.

Cytat:
Potężny but Black 7 kopnął coś pod wodą. To coś przesunęło sie o kilka kroków i chyba uruchomiło bo spod wody zaczął wyświetlać się hologram jakiegoś mężczyzny. Wyglądał w garniturze jak klasyczny pracownik biurowy.
- Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Próbki zostały wysłane do dalszych badań. Niestety prawdopodobnie zostały przechwycone przez nieznanych sprawców. Sugeruję, że powinniśmy je odnaleźć i zabezpieczyć. W razie konieczności zniszczyć. Konsekwencje wydostania się próbek na zewnątrz są niewyobrażalne. To może okazać się przełomem w tej sytuacji jaka tutaj teraz panuje na zewnątrz. Być może właśnie ten na jaki tak długo liczyliśmy. Potrzebne są jednak dalsze badania. To na co się natknęliśmy jest inne niż wszystko z czym się do tej pory tutaj czy gdziekolwiek wcześniej zetknęliśmy. Ale nie zgadzam się z doktorem Jenkinsem, że to ta jego anomalia. Zresztą on wszędzie widzi wpływ tej swojej anomalii. Tyle mam obecnie do przekazania w tym raporcie. - po czym facet pewnie się rozłączył bo nagranie się skończyło i holoekran zgasł.
Ósemce zaś nie było do śmiechu ni w ząb. Wpatrywała się w wyświetlany obraz, słuchając bardziej nagrania niż otaczających ją ludzi. Westchnęła ciężko, zżymając się na nowe problemy, bo oczywiście za mało na głowie. Wychodziło, że trzeba jeszcze znaleźć czas na rozmowę z doktorkiem… ciekawe kiedy. Pogrążona w czarnych myślach ocknęła się dopiero czując uderzenie w ramię. Wzdrygnęła się, warcząc przy tym w jawnym niezadowoleniu. Patino powinien trzymać przy sobie te przeszczepy, póki… różnie bywało. Saper uniosła wzrok z holo na wyszczerzoną gębę i uniosła pytająco brew, pytając niemo o co mu tym razem chodzi.

- Prawda, że kapral z Armii jest znacznie ważniejszy i o niebo fajniejszy niż jakiś inny kapral? Z jakiejś Floty na przykład. Zwłaszcza z Floty. Prawda? - by nie było wątpliwości jaka jest poprawna odpowiedź kapral z Armii sugestywnie kiwał głową w potakujących ruchach. Lena uprzejmie udawała, że tego nie zauważa czekając z uśmiechem na reakcję Black 8. Szli chyba w stronę jakichś większych i ważniejszych drzwi bo na końcu korytarza było widać i te drzwi i dwóch strażników z automatami w dłoniach. Zachowywali się jednak całkiem spokojnie widząc zbliżającą się grupkę.

- A to ty jesteś z Armii? Myślałam że podjebałeś mundur trupowi. Jak opony z samochodu - Ósemka udała zdziwienie, stukając powoli w klawiaturę. Co prawda miała ochotę skomentować, że nieważne od munduru każdy krwawi i umiera tak samo, nie chciała jednak psuć trepowi radochy. Niech ma i się cieszy, póki nie wrócili na pole bitwy.

- No nie. Lena słyszałaś ją? Noo niee… - Latynos pokręcił głową z przesadzonym znacznie rozczarowaniem takim nożem w plecy ze strony Nash, tak artystycznie opuścił smętnie ramiona, że Lena znów nie wytrzymała i roześmiała się. Westchnął tak strasznie rozczarowany i rozgoryczony i zaczął im obydwu tłumaczyć jak ważną postacią jest kapral i dlaczego kapral Armii jest ważniejszy i co ważniejsze: fajniejszy, od kaprala z innych służb. Zwłaszcza od kaprala z Floty.

Parch słuchała tego popiardywania,przybierając wybitnie kwaśną minę. Odpaliła konsolę holo i napisała parę zdań, jednak naraz prychnęła i wykasowała wiadomość. Mogli sobie dosrywać jeszcze długo i namiętnie, tylko… Parch straciła na to ochotę, tak samo jak zgubiła gdzieś pogodę ducha oraz radość.
- Lepszy, gorszy. Armia, Flota. Pierdolenie - przekazała myśli syntezatorem, spluwając pod nogi - Najlepsi są żywi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 14-07-2017, 21:22   #158
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Stał z boku, niczym cień. Przeklęty cień, do którego nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał się zbliżyć. Wyjątkowo pasowała mu taka sytuacja. Obserwował w spokoju to, co się przed jego oczami działo. Ludzie rozchodzili się łącząc z tymi, z którymi łączył ich sojusz. Sojusze te zawarte musiały być niedawno, a jednak sprawiały wrażenie silnych. Zadziwiające jak szybko takie związki potrafiły się wytworzyć w sytuacjach zagrożenia życia, gdzie każda sekunda mogła być ostatnia. Wtedy właśnie tworzyło się najwięcej przyjaźni, miłości i zależności. Ich trwałość jednak dość często była ograniczana właśnie do takich, pełnych strachu, chwil. Gdy wszystko ulegało stagnacji, większość owych powiązań pryskała, niczym wątła nić nie mogąca utrzymać ciężaru, który jej powierzono. Oczywiście istniały także wyjątki, wątpił jednak by takowe miały większą szansę zaistnienia tu, w tym bunkrze i wśród tych ludzi.
Sam nie dążył do nawiązania żadnych. Jeszcze nie, było bowiem na to zbyt wcześnie. Wszelkie związki i sojusze winny być najpierw przemyślane na spokojnie. Podejmowanie decyzji przy pomocy wzburzonego umysłu, było czynem pozbawionym sensu i zwykle posiadającym działanie destrukcyjne. On sam doświadczył tego działania kilkukrotnie, na szczęście jednak częściej zdarzało mu się obserwować skutki u innych, niż samemu ich doświadczać.
Zbadawszy teren przystanął pod ścianą i zabrał się za sprawdzanie swoich ocalałych zapasów. Biorąc pod uwagę stan niektórych, medyczne suplementy mogły dość szybko ulec zużyciu. Ich dozowanie było zatem istotne, a jeszcze istotniejsze było utrzymanie dokładnej ich ilości, znajdującej się w jego posiadaniu, w tajemnicy. Nie było bowiem żadnej wątpliwości co do tego, że mając do tego którą opcję wybierze gdy stanie przed decyzją udzielenia pomocy sobie lub pozostałym. Naturalnie, o ile w jego własnym interesie nie będzie leżało przełożenie ich dobra nad jego własne. To jednak, jak zwykle, zależeć miało od sytuacji, od tego co ześle im los i tego, kto zasłuży na takie poświęcenie z jego strony. Na chwilę obecną nie znajdywał wśród tych ludzi nikogo, kto miałby szansę znaleźć się na liście do ocalenia. Nie był jednak głupcem, wiedział że stanowił samotny punkt, otoczony gromadą potencjalnych sojuszników, ale także potencjalnych wrogów. Poza zabezpieczeniem zapasów musiał zatem postarać się także o zabezpieczenie swojej pozycji. By tego dokonać musiał zacząć nawiązywać kontakty. W tym właśnie celu zamierzał dołączyć do pozostałych, korzystających z atrakcji, które oferował bunkier i ci, którzy niewątpliwie nim zarządzali. Nie było bowiem wątpliwości co do tego, że tacy jak on byli tu jedynie gośćmi i to gośćmi znajdującymi się na łasce lub niełasce. To że obecnie przeważała pierwsza opcja, nie znaczyło wcale że sytuacja się nie zmieni.

Z rozmyślań wyrwał go głos, za którym podążył obraz, a następnie dotyk. Wielbicielka? Ukrył skrzywienie pod maską uśmiechu i fałszywego zadowolenia.
- Niegrzecznie byłoby je odrzucić - odparł, wdychając przy tym zapach jej skóry. Jeżeli posiadała wiedzę o jego pasji, wiedziała także z czym się wiązała. Powinna zatem wiedzieć, że nie będzie w stanie skusić go by rozwarł swe skrzydła i wskazał jej drogę do rozkoszy. Nie takiej, która towarzyszyła jego kreacjom. Nie znaczyło to, że nie skorzysta z jej rozłożonych nóg, wciąż bowiem był jedynie mężczyzną. Nawet to było jednak wątpliwe bowiem nieznajoma nie budziła w nim pożądania w żadnej postaci. Była manekinem, dodatkiem do tego bezbarwnego tłumu, sztucznym kwiatem. On zaś preferował twory prawdziwe, rozsiewające wokół siebie upojną woń łąki nasyconej promieniami słońca. Woń, którą wyczuł u Conti. Woń, którą czuł u panny Cross. Woń godną uwiecznienia, wyniesienia na pedestał, przemienienia w sztukę która potrafiła uwieść, wznieść i wypełnić siłą.
- Prowadź zatem, moja droga - dodał, przesuwając opuszkami palców po jej ramieniu. Dotyk ów mógł sprawiać wrażenie zachęty i taki był jego cel. Nie zmieniało to jednak faktu, że w środku Horst pozostał obojętny, chłodny i nieczuły niczym stal z której zostało wykonane ostrze jego miecza.

Dłoń i dotyk Horsta została przyjęta przez dziewczynę chętnie. Sama też nie pozostała bierna i jak należało się spodziewać po profesjonalnej hostessie owinęła się wręcz wokół jego ramienia trochę dając się prowadzić i obejmować a trochę sama go obejmując i prowadząc. Dziewczyna szła pewnie, śmiało prowadząc kolejnymi korytarzami i nie poświęcając im zbytniej uwagi. Kierowała się ku korytarzowi zakończonemu jak się z bliska okazało jakimiś solidniejszymi drzwiami i parą ochroniarzy do kompletu. Obecnie i Green 4 i obejmująca się z nim dziewczyna zapewne wpisywali się w stereotyp jakiegokolwiek klubu z zestawem klienta lokalu i jego opiekunki. - Dasz mi swój autograf? - zapytała dziewczyna patrząc z bliska i profil idącego obok niej mężczyzny i poruszając nozdrzami jakby łowiła jego zapach. Sama pachniała jak zadbana i dobrze ułożona kobieta pachnieć powinna. Kosmetykami i czystością. Do tego z bliska, dał się mimo wszystko odczuć zapach jakie wydzielało każde żywe ciało. Zapach skóry i potu, zapach włosów i ciepło z nich bijące. Całkiem odmienne od smaków i zapachów dominujących na górze. Zapachu wiecznie zgniłej, parnej i gorącej dżungli, rozgrzanego betonu budynków, kurzu, piachu, padliny błyskawicznie rozkładającej się w tych tropikach. Nawet brzmiała całkiem inaczej. Stukotem obcasów na posadzce i cichym ale nie do przeoczenia brzękiem bransoletek na nadgarstku.

Zapach docierał do niego nieco wyraźniej tu, gdzie znajdowali się z dala od pozostałych, zebranych w bunkrze ludzi. Nie zmieniało to jednak jego początkowego nastawienia do kobiety. Wciąż widział w niej jedynie sztuczny dodatek, wykreowany na potrzeby chwili. Czy jej zamiłowanie, którym podobno darzyła jego pracę, także było fałszywe? Nie wiedział i nie wiedział także czy chce się dowiedzieć, czy ma ochotę poświęcać swój czas i energię na zgłębienie tego tematu. Najchętniej ruszyłby w dalszą drogę sam, jednak dobre wychowanie nakazywało mu zająć się nią, tak, jak ona zajmowała się nim.
- Jeżeli tego sobie życzysz - odpowiedział więc, zwracając twarz w jej stronę i oplatając jej talię ręką. Gra mogła nie być warta świeczki, mogła jednak okazać się korzystną. Z tego też powodu musiał grać dalej, chociażby dlatego, że porzucenie maski w tej chwili byłoby dla niego samego zniewagą. Świadczyłoby o braku wytrzymałości i zaangażowania. Miał wady, jednak tych wśród nich nie było.
- Jak ci na imię, moja droga? - tym razem sam zadał pytanie, bowiem wypadało okazać odrobinę ciekawości co do tożsamości nieznajomej. Odrobinę, nie więcej, chyba żeby odpowiedź pobudziła w nim tą strunę, budząc pragnienie by zyskać głębszą wiedzę o tej kobiecie.

- Jessica. Ale wszyscy mi mówią Jess. A do ciebie jak mam się zwracać? - dziewczyna uśmiechnęła się i zarówno odpowiedziała jak i sama zadała kolejne pytanie. Na obiecany autograf uśmiechnęła się jeszcze szerzej i chyba szczerze ją ta obietnica ucieszyła. Wartownicy przepuścili ich czy to ze względu na dziewczynę czy coś innego. Znaleźli się za bramą ta część bunkra była zdecydowanie bardziej kolorowa, żwawa, mniej zaludniona ale za to smutnych panów z automatami było tu zdecydowanie więcej. Jessica pewnie jednak prowadziła gościa kolejnymi korytarzami.

On zaś pozwalał się prowadzić utrzymując uśmiech przyklejony do twarzy. Czy zdawała sobie sprawę z tego w jaki sposób preferował składać swoje autografy? Skoro znała jego prace to powinna się domyślać, chyba że jej umysł nie ogarniał tego typu szczegółów i nie potrafił ich łączyć zarówno z jej prośbą jak i wyrażoną zgodą. Tak, nie wolno mu było zabijać cywili, co jednak w chwili gdy sami prosili się o to by ich naznaczył? Prawy kącik ust uniósł się nieco wyżej i tkwił tak przez kilka uderzeń serca. Zaraz jednak Horst odzyskał panowanie nad mimiką twarzy oraz swoimi myślami i obrazami, które podsyłała mu podświadomość. Jessica nie była odpowiednią kandydatką, bez względu na to jak jej obraz zmieniał się wraz z kolejnymi sekundami, które spędzał u jej boku. Pierwsze wrażenie pozostawało, nie dając się zmazać przez słodką otoczkę. Może gdyby spędził z nią więcej czasu. Znacznie, znacznie więcej i do tego w innym otoczeniu, jednak na chwilę obecną… Przeniósł wzrok z uzbrojonych osobników z powrotem na nią.
- Jessica - imię to, które opuściło jego usta, było słowną pieszczotą, niczym szept podrażniający włoski we wnętrzu ucha kochanki. Uwodził głosem i obietnicami, które składał. To, że były fałszywe nie odbierało mu czaru.
- Przepiękne imię, moja droga. Pasujące do jego słodkiej właścicielki. Możesz zwracać się do mnie po imieniu, nie widzę w tym problemu - mówiąc pochwycił jej dłoń i uniósł ją do ust by złożyć w jej wnętrzu długi pocałunek, spoglądając jednocześnie w oczy swej przewodniczki. Może i nie była taka jakiej potrzebował, może i nie pasowała do jego wizji, była jednak, a co za tym szło swoim istnieniem pozwalała mu na oddanie się jednej z jego ulubionych gier.

- Naprawdę? Oh to będzie cudowne! Jacobie. - Jessica zdawała się być wniebowzięta tym, że jej idol pozwolił jej zwracać się do siebie po imieniu. Jak większość kobiet wydawała się też wręcz oczarowana jego starodawnymi szarmanckimi manierami. Horst jednak nie wiedział co ona właściwie o nim wie. I jaki kierunek nadała zebranym o nim informacją oraz jakie emocje w nie wplotła przez co jej nastawienie do niego, jej oczekiwania i imaginacje względem niego były trudne do przewidzenia.

- Powiedz. Powiedz mi Jacobie. - dziewczyna nagle zatrzymała się gdy skręcili w jakiś korytarz i zastąpiła mu drogę zmuszając by się zatrzymał. Stała naprzeciw niego i patrzyła na niego z roziskrzonym wzrokiem jaki całkiem pasował do fanki spotykającej na żywo swojego idola. - Powiedz. Co byś chciał ze mną zrobić? Tak naprawdę? - zapytała czekając z wyraźną ekscytacją i napięciem na jego odpowiedź.

Podświadomość podesłała mu kilka obrazów przedstawiających to, co mógłby z nią zrobić gdyby chciał. No właśnie, gdyby chciał było tu kluczowe. Nie chciał, chociaż nie zamierzał także dawać jej odczuć swej niechęci. Nie, jeszcze nie. Wciąż mogła bowiem być dla niego przydatna, a on nie miał zwyczaju pozbywać się przydatnych rekwizytów zanim nie spełnią swego zadania. Tym bardziej że w obecnej chwili nie miał zbyt wielu atutów i każdy, nawet najdrobniejszy był w jego sytuacji istotny. Z tego też powodu spojrzał jej głęboko w oczy, uśmiechając się przy tym tylko jedną stroną ust. Jego dłoń zawędrowała w kierunku jej twarzy, kciuk odnalazł drogę do warg po których zaczął błądzić podczas gdy palce masowały linię włosów, muskając okazjonalnie małżowinę ucha.

- Nie jestem pewien czy jesteś na to gotowa, Jessico - odpowiedział jej, drugą dłonią wodząc po jej plecach. - Nie wiem też co dokładnie o mnie wiesz. Jak mogę ci rzec prawdę, skoro możliwym jest iż prawda sprawi że nigdy nie spojrzysz już na mnie tak jak teraz - mruczał cicho, zbliżając usta do jej ucha. Traktował ją tak, jak należało traktować kochankę, przemawiając do niej z uczuciem i pasją. Uczuciem i pasją, które niewiele miały wspólnego z tym, co naprawdę czuł. Grał jednak, udawał i zwodził od tak dawna, że stało się to jego drugą naturą. Skórą którą zawsze zakładał, tak jak zakładał maski. Jego prawdziwa natura była bowiem dla wielu nie do przyjęcia. Niewielu potrafiło dostrzec siłę i piękno tego co w nim tkwiło. Czy ta kobieta była jedną z takich osób? Czy może jej fascynacja była efektem ograniczonej wiedzy, którą posiadała. A może chodziło tu o chorobę jej umysłu, która sprawiała, że niebezpieczeństwo było jej narkotykiem. Nie wiedział jeszcze i nie był do końca pewien czy chce się dowiedzieć. Pytania jednak zadał i teraz oczekiwał na odpowiedzi. Wsłuchiwał się uważnie w jej oddech, cofnął twarz by widzieć jej oczy i zachowanie źrenic. Oderwał dłoń od pleców i chwyciwszy jej dłoń przyłożył nadgarstek do ust, obracając go wnętrzem ku górze. Pod wargami czuł jej puls, ową oznakę życia, tego że serce pompowało krew. Wczuwał się w nią całym sobą, mimo iż zapewne wysiłek jego był zbędny, biorąc pod uwagę iż kobieta ta nie interesowała go w żaden sposób. Była tylko chwilowym sojusznikiem, zabawką i aktualnie przewodnikiem. Tak, mogła się także przydać w przyszłości, szanse na to były jednak niewielkie, zatem… Gra, chodziło jedynie o grę i przyjemność którą z niej czerpał, nic innego.

Jessica zamruczała z przyjemnością gdy dłoń Jacoba spoczęła na jej plecach. Cienki materiał był słabym izolatorem zarówno dla biorcy jak i dawcy dotyku. Wydawało się, że dotyk dr. Horsta sprawia jej niesamowitą przyjemność. Gdy jego palce musnęły jej pełne usta, przelotnie złożyła na nich swój pocałunek, lekko je nawet kosztując językiem. - Nie traktuj mnie jak dziecko albo niemądrą panienkę Jacobie! - prychnęła z żalem i pretensją gdy dotarł do niej sens jego słów. Ale chodź cofnęła nieco swoją górną połowę ciała opierając się dłońmi o jego napierśnik jakby chciała spojrzeć na niego uważniej i dokładniej to jednak nie zrobiła nic by wysunąć się z jego uchwytu. - Wiem o tobie wszystko co można było się dowiedzieć. Przecież mówię, ci, że jestem twoja fanką. - wyburczała tłumacząc z urażoną pretensją.

- Wiem, że nazywasz się Jacob Horst i jesteś lekarzem. Wiem, że zabijałeś ludzi. I zjadałeś ich. Wiem, że wiele ofiar nie odnaleziono więc nie wiadomo ile ich naprawdę było. Wiem, że nie wiadomo czy byś już wpadł czy nie gdyby nie ta cholerna Cross. - Jessica bez wahania i skrupułów wymieniała główne fakty jakie ktoś śledzący proces czy prasę mógł znać jeśli się tym interesował. Wymieniała je po kolei jakby mówiła którego dnia była jaka pogoda na urlopie. Na końcu każdego zdania odliczała palec i spoglądała uważnie na swojego idola sprawdzając jak zareaguje. - Ona była słaba Jacobie. Nie doceniała cię. Nie potrafiła zrozumieć jak jesteś wielki. - rzekła z przekonaniem potępiając dawną psycholog Horsta kręcąc przy tym swoją czarnowłosą głową by wzmocnić efekt negacji. - Ale ja cię doceniam Jacobie! - zapewniła go Jessica i nagle zarzuciła mu ramiona na szyję i zbliżyła twarz jak do pocałunku. - Jesteś moim idolem! Chciałabym być taka jak ty! Wiem, że się do ciebie nie umywam ale chciałabym chociaż móc być w twoim cieniu! - mówiła coraz szybciej i coraz ciszej ale Horst i tak ją słyszał wyraźnie bo wciąż zbliżała twarz aż jej usta dotarły prawie do jego ucha. - Wiem, że to cię ogranicza. - wyszeptała mu tuż przy uchu a on poczuł jak jej palec wciska się między jego szyję a Obrożę. - Ale ja tego nie mam. Mogę zrobić coś czego ty nie możesz. Dań z pięknych pań jest tutaj mnóstwo. Nikt nie będzie pytał ani szukał jak jedna zniknie. Znam miejsce gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Zabawimy się. Będziemy ucztować. Kiedy ostatni raz miałeś okazję? - czarnowłosa hostessa szeptała rozgorączkowanym tonem namawiając i kusząc. Technicznie byłoby to możliwe. Parch nie mógł bezkarnie zabić człowieka. Ale Obroża nie reagowała na zabitych ludzi wokół niego. Chodź nic nie przypominał sobie o procedurach Obroży na temat ich zjadania.

Słuchał jej słów, wbrew sobie chłonąc je, smakując. Czy mógł to być sposób na ominięcie Obroży? Czy było to aż takie proste? Nie wierzył w proste rozwiązania, a jednak pragnął tego, co obiecywały wypowiadane przez nią słowa. Jego dłoń znajdujaca się na jej plecach zamarła. Zamarł także oddech w jego piersi. Nie drgnął mu żaden mięsień gdy wabiła go swymi obietnicami, gdy czuł jej oddech tuż przy swoim uchu, jej palec tuż przy szyi. Cała energia którą w ten sposób zaoszczędził, została pochłonięta przez pracujący na wysokich obrotach umysł. Bestia uniosła swój łeb, rozwarła pysk i zaryczała w jego wnętrzu. Ryk ten wyrwał się na wolność w postaci głuchego pomruku, który opuścił jego usta. Przeniósł dłoń z pleców na jej kark i nieco wyżej. Palce wplotły się w jej włosy, pochwyciły je i odciągnęły jej głowę do tyłu. Spojrzał jej w oczy, zdejmując swe maski, zdzierając bariery. Na jego twarzy nie malowało się żadne uczucie, była martwa. Całe życie skupiło się w szarych oknach jego duszy, tam gdzie w obecnej chwili królował głód i tłumione przez zbyt długi czas pragnienie. Niewielu miało okazję widzieć go takim jakim był naprawdę i żyć by móc o tym opowiedzieć. Niemal zapomniał już jakie to uczucie, gdy opadają więzy i można wziąć oddech pełną piersią. Czy jednak na pewno mógł? Czy ta kobieta na pewno zasłużyła na zaszczyt oglądania go w jego prawdziwej formie. Spoglądania w oczy bestii?

Wciągnął w nozdrza jej zapach, sycąc się nim. Obserwował ją niczym drapieżnik obserwujący swoją ofiarę. Chciała stać w jego cieniu, służyć mu pomocą? Czy w informacjach o tym kim był nie doszukała się tej, mówiącej iż jest on drapieżnikiem, który działa w pojedynkę? Samotnym łowcą, wilkiem. Uniósł górną wargę na tyle tylko by zalśniła biel jego zębów. Prawy kącik jego ust także wspiął się ku górze, nieco tylko wyżej od swego brata znajdującego się po lewej stronie.

- Chcesz ze mną ucztować, moja słodka Jessico? - zadał jej pytanie, drugą dłonią wodząc po jej szyi. Opuszki palców pieściły jej skórę podczas gdy druga dłoń trzymała jej głowę w imadle. - Chcesz stać w moim cieniu? - zadawał kolejne pytania, a głos jego był równie martwy co twarz. Niósł ze sobą chłód, który przenikał do kości i zmieniał je w kruche sople lodu. Głos ten niósł jednak ze sobą nie tylko chłód ale i obietnicę ognia. Pełnego pasji ognia, który spopielał wszystko co znalazło się na jego drodze. Oczyszczał i uświęcał.

- Chcesz być taka jak ja? - palce, które delikatnie gładziły skórę jej szyi, zacisnęły się na niej, ograniczając dopływ powietrza, jednak nie odcinając go całkiem.


Przybliżył usta do jej warg, łącząc jej oddech ze swoim. Chłonął woń jej potu, jej skóry, włosów. Wysunął język i skosztował jej. Pomadki na jej ustach, jej oddechu, owej kropli potu perlącej się nad górną wargą. Nie, nie nadawała się do tego by ją wyniósł na piedestał i udoskonalił. Czy jednak nadawała się na jego wspólnika? O tym właśnie próbował zdecydować spoglądając głęboko w jej duszę.

- Pokaż mi na co cię stać, pokaż kim jesteś - wyszeptał, wtłaczając te słowa wprost w jej wnętrze. Całował ją zachłannie, nie pozwalając by nabrała kolejnej porcji powietrza, by mogła wtłoczyć je do płuc. Testował ją, sprawdzał czy naprawdę jest gotowa by stać się gliną, którą mógłby uformować na swoje podobieństwo. Rzucał jej wyzwanie, trzymając w dłoniach jej życie. Kontrolował je, oddychał za nią i za siebie. Wymagał od niej zaufania, poddania się jego woli. Tak, był to test ale i inicjacja. Od niej zaś zależało gdzie ich ta chwila doprowadzi, co dzięki niej zyskają i co stracą. Bestia drżała w jego wnętrzu…

Jessica wyglądała na podekscytowaną. Kiwające ruchy głowy były ledwo zauważalne gdy odpowiadała twierdząco na pytania swojego idola. Z wrażenia chyba nie chciała mu przerywać lub zwyczajnie straciła głos bojąc się przerwać podniosłość chwili. Ale też zachowywała powagę jakby zdawała sobie sprawę o jaką stawkę toczy się gra. Doktor nauk medycznych mógł obserwować jak kobieta reaguje na jego dotyk. Na zmniejszenie przepływu powietrza. Jak zaczyna się krztusić a dłoń zgodnie z naturalnym instynktem powędrowała ku przeszkodzie na szyi by uwolnić tchawicę i odzyskać oddech. Jednak nie dotknęła jego ramienia. Oczy i brwi coraz silniej mrugały jej gdy instynkt zachowania życia walczył o odzyskanie kontroli nad ciałem jaką dzielił z umysłem. Umysł wciąż wygrywał więc Jessica starała się patrzeć w oczy doktora mimo, że zdjął swoją maskę uprzejmości. W końcu gdy nacisk na szyję nie ustawał a on zbliżył do niej swoje usta, łącząc się z nią pochłonęła go chciwie i łapczywie. Wpiła się w nie, nie próbując się wyzwolić z jego uścisku. Dłonie zamknęły się na nim, przyciskając go mocniej do siebie.

Odczekał chwilę korzystając z jej chętnych ust i ciała. Odczekał do momentu w którym jej serce zaczęło drżeć w piersi, gdy instynkt zrównał się w swym wyścigu o panowanie nad jej ciałem, z umysłem. Wtedy gwałtownie rozwarł swoje palce wstrzymujące jej dopływ powietrza i odsunął twarz. Jego dłonie powędrowały z powrotem na jej plecy, przyciskając ją do jego torsu i dając oparcie by nie upadła pod wpływem słabości. Czekał cierpliwie aż odzyska panowanie nad oddechem, gładząc delikatnie jej ciało okryte tylko cienkim materiałem. Gładził jej włosy, jej ramiona, kark… Nie posunął się jednak dalej, nie pozwolił przebudzonemu pragnieniu by przejęło nad nim władzę. Zapewne na co dzień miała do czynienia z mężczyznami, którzy chcieli ją jedynie dla jej ciała. On nie był jednym z nich i było niezwykle istotne by zdała sobie z tego sprawę zaraz na początku ich znajomości i współpracy. Podjął bowiem decyzję, kierując się przede wszystkim własnym dobrem ale i odwiecznym pragnieniem każdego człowieka by ochronić swoje dziedzictwo, by przekazać wiedzę i doświadczenie kolejnemu pokoleniu, by nie zniknęło wraz z nim. Z decyzją tą wiązała się także odpowiedzialność, ogromna odpowiedzialność, którą porównać można było jedynie do tej, którą biorą na siebie rodzice sprowadzając na ten świat nowe życie.
- Moja słodka Jessico - wyszeptał jej wprost do ucha. - Mam nadzieję, że naprawdę rozumiesz na co właśnie wyraziłaś zgodę. Nasz wspólny czas może się okazać krótki i zakończyć równie gwałtownie jak rozpoczął. Postaraj się zatem by nie był on dla mnie czasem straconym, a odwdzięczę ci się tym samym. Teraz zaś - odsunął ją od siebie na odległość rąk, nie przestając jej podtrzymywać. Na jego twarzy z powrotem widniała przyjazna maska. Uśmiechał się łagodnie, całym sobą przekazując iż można i wręcz należy mu zaufać. Że troska jego jest szczera, że współczucie prawdziwe. Był wszystkim tym, czego można się było spodziewać po osobie zaufania publicznego, jaką był lekarz.
- Co powiesz na to byśmy ruszyli dalej? Nie wypada kazać na siebie czekać, prawda? - obrócił ją twarzą w kierunku, w którym zmierzali, a następnie podał jej ramię by się na nim wsparła. - Później, o ile czas pozwoli, z chęcią skorzystam z przygotowanego przez ciebie poczęstunku.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 15-07-2017, 14:31   #159
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Człowiek uczył się przez całe życie, zbierając doświadczenia póki biło serce, a płuca wypełniało powietrze. Poznawał otaczający go świat, badał go i smakował, tak jak Parch z brązowym zerem na odrzuconym pancerzu robił to z pokiereszowanym marine. Ich ręce, usta i ciała próbowały odnaleźć wspólny rytm, z początku chaotycznie i niewprawnie, ale szybko nadrabiali, ucząc się powoli swoich reakcji i odruchów. Smaku ust i oddechu, miękkości skóry i jej ciepła, przenikającego się i tworzącego na trochę jeden organizm, trzymający się kurczowo aby jego elementy zostały połączone aż do chwili, gdy mięśnie przeszły dreszcze, serca zabiły szybciej a z piersi wydarły się zduszone jęki wieńczące stosunek dwójki ludzi wybuchem euforii, po której nastąpił etap rozleniwienia i cichego bezruchu. Leżąc na piersi żołnierza Vinogradowa zastanawiała się co u licha wyprawia, ale jego bliskość, zapach i błądzące po plecach dłonie odganiały stare wątpliwości. Tamto życie się skończyło, a to w Obroży… miało już Johana. I tak było dobrze.
- Wtedy, przez komunikator. Mówiłeś że czegoś zapomniałeś mi dać - wyszeptała, głaszcząc krótko ścięte włosy na głowie tuż obok swojej. Kaskady czarnych włosów otulały ich oboje, przykrywając prawie do pępków.

- A tak. - Johan zanim się odezwał na twarzy przez chwilę lawirowały mu całe zestawy emocji i grymasów. Najpierw szczęśliwe rozleniwienie przez które pytanie miało wyraźne trudności się przebić. Potem zmarszczenie brwi i niezbyt mądry wyraz twarzy gdy chyba usiłował zrozumieć o co go pyta i do czego nawiązuje. Przez chwilę królował grymas wysiłku umysłowego gdy walczył z własną pamięcią i nagle brwi mu skoczyły do góry gdy przypomniał sobie najwyraźniej co trzeba. Głowa mu uniosła się do góry a potem na dół i tak zamarła w tym geście potwierdzenia trochę w połowie przerwanym. W końcu pojawiło się jakby zakłopotanie. Roześmiał się trochę nerwowo i spojrzał niepewnie na czarnowłosą Rosjankę z samej Ziemi.
- Noo… No tak. To trochę głupie chyba… - powiedział w końcu nadal zmieszany. Zastanowił się chwilę nad tym i w końcu wzruszył ramionami. Spojrzał na jej twarz całkiem już żwawo i z wesołym błyskiem w oczach. Złapał jej tył głowy, twarz zbliżyła się do jej twarzy a jego usta zetknęły się z jej ustami. Pocałował ją. Mocno, długo, zachłannie i łapczywie. Aż im obojgu zaczęło brakować tchu. Wtedy się oderwał choć wciąż trzymał dłonie zanurzone w jej włosach i palcami sunącymi po jej twarzy. - To ci chciałem wtedy dać. Jak tam byłem tak cholernie chciałem wtedy abyś była przy mnie tak blisko, żebym mógł cię tak pocałować. Tak po prostu. No wiem, teraz to głupie. No ale wtedy i tam, jak nie wiedziałem czy… No wiesz. - wzruszył ramionami znowu mówiąc z zakłopotanym wyrazem twarzy.

- To nie jest głupie Johan - odpowiedziała zaraz, czując jak ściska się jej serce. Słyszała tylko, nie widziała co działo się poza bunkrem. Miała fonię, bez wizji. Nie ją atakowano w tamtym korytarzu, nie ona nie wiedziała czy zaraz nie zginie. Objęła go mocniej, zaplatając ramiona za karkiem - To minęło, teraz już jestem obok... i nigdzie się nie wybieram. - uśmiechnęła się, nie wspominając o konieczności powrotu na górę, do kolejnych potyczek, krwi i niebezpieczeństw. To było tam. Tutaj panował spokój, przynajmniej jeszcze przez parę chwil - Nie zostawię cię, cokolwiek się nie stanie. Będę… póki dam radę… i mi pozwolą. Potem też będę, zawsze. Tutaj - przycisnęła rękę do jego piersi, nad sercem - I to ja nie mam ci co dać… prócz tego - zamknęła jego usta swoimi, powtarzając manewr sprzed pół minuty. Tym razem się przygotowała, więc nie zabrakło jej tlenu aż tak szybko, dzięki czemu przeciągała pocałunek, oddając całą troskę i czułość które czuła.

Johan nie odpowiedział. Nie słowami. Pocałunkowy podarunek na pamiątkę przyjął chętnie i wdzięcznie. Maya czuła jak jego ramiona oplatają się wokół niej i na niej przyciskając ja chciwie do siebie. - Dobrze. Dobrze, jak jesteś Mayu. - wyszeptał gdzieś między kolejnymi pocałunkami marine. Oddech mieszał się z oddechem tak samo jak dotyk z dotykiem, uczucie z uczuciem. W końcu pozostała sama bliskość. Dosłowna i namacalna, ciało przy ciele. Cisza, spokój i uczucie współdzielenia losu. Ktoś coś krzyknął gdzieś za drzwiami. Rury przyniosły jakieś metaliczne dźwięki. Przestała burczeć jakaś wentylacja w odwiecznym rytmie pracy i spoczynku ludzkiej machinerii. Ale dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, leżeli razem na zwykłej sofie, w zwykłym podziemnej kanciapie. Nagle mężczyzna ożywił się jakby sobie o czymś przypomniał. - Zaczekaj. A masz zdjęcie? Dasz mi? - odchylił się i nieco do tyłu by spojrzeć na twarz kobiety i poczekać na odpowiedź.

Brown 0 zawisła nad nim i milczała. Zdjęcie? Może dałaby radę wyciągnąć coś z Obroży. Kiwnęła głową, układając się na boku, częściowo na kanapie, a częściowo na Johanie. Odpaliła holo i zaczęła przeszukiwać pliki aż znalazła jeden. Otworzyła go i obróciła się tak, żeby móc się podzielić widokiem serwowanym przez metalową obręcz wokół szyi.
- Mam takie - uśmiechnęła się speszona, pokazując fotografię, na której leżała zakręcona w kołdrę, rozczochrana i uśmiechała się do obiektywu, machając stopą - Nic nadzwyczajnego. Stare, niewyraźne… ale możemy zrobić sobie wspólne zdjęcie o tam - pokazała na przeszkolony barek z gładką taflą za półkami - W lustrze. Złapie nas oboje. - zmrużyła oczy i nagle się rozpogodziła.

- O! - Johan i ucieszył i zdziwił się z odnalezionego zdjęcia. Zaczął zerkać to na wyświetlane holo to na żywą modelkę jaka siedziała przy nim i na nim. - Ślicznie tu wyszłaś. - powiedział wskazując na “kołdrowe” holo. - Ale na żywo jesteś o wiele śliczniejsza! - roześmiał się i przyciągnął ją do siebie zmuszając by z powrotem przewaliła się na niego. Gdy wylądowała na nim pocałował ją w usta. A gdy się oderwał pocałował ją jeszcze raz. Pogładził palcami jej twarz. - Jak mi je dasz to będę wniebowzięty. - powiedział do niej cicho uśmiechając się tylko do niej.

Powędrowali razem do barku ciągnąc i popychając sie nawzajem aż stanęli przed szafką z zamontowanym lustrem. Widzieli się w niej oboje. On stał za nią więc ona była na pierwszym planie. On był trochę wyższy ale za to jego wygolone prawie na zero włosy zdawały się trochę pomniejszać jego głowę w porównaniu do jej czarnych loków wokół bladej twarzy. Ale mimo tych kontrastów i niedogodności dalej wyglądali kwitnąco i jak ustawiająca się do wspólnego zdjęcia para powinna.

- Myślisz… że powinniśmy się ubrać? - spytała, uśmiechając się z zażenowaniem. Odgarnęła włosy z pleców na przód i zakryła nimi piersi, żeby nie wyjść na zdjęciu jak ostatnia zdzira. Wystarczyło, że miała Obrożę.

- Ubrać? Po co? Jak się wstydzisz to ustaw kadr by obcięło dół i tyle. - skrzywił się nieco okazując zniecierpliwienie przy tym drobnym opóźnieniu. - No, nie bój się, ślicznie wyglądasz. Zwłaszcza bez niczego. - uśmiechnął się kładąc swoje dłonie na ramionach Mai.

Chciał mieć pamiątkę w pełnym wymiarze? Żeby móc przypominać sobie to, co robili czy tu na kanapie, czy na górze pod prysznicem. Wzrok pobudzał komórki mózgowe, ułatwiał kojarzenie... i przecież nie zobaczyłby nic nowego poza to co już znał doskonale.
- Powiedz ser - powiedziała wesoło, odgarniając włosy na plecy i z szerokim uśmiechem zrobiła zdjęcie o które prosił.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 15-07-2017, 15:08   #160
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Grave, Czitboy i Czarneł

Horst z ulgą zmieszaną z wyraźna przyjemnością, ulokował się w jacuzzi, przymknął oczy i na krótką chwilę pozwolił sobie na wspomnienie życia, które kiedyś prowadził. To była przyjemna chwila, podobnie jak przyjemny był dotyk wody na skórze. Odświeżał i próbował zmyć trudy i niebezpieczeństwa ostatnich godzin. Tych jednak zmyć się nie dało, a raczej on sam na to nie mógł pozwolić. Trzymał je blisko, wypełniał nimi myśli bowiem porzucenie ich mogło dać szansę na inne, przyjemniejsze plany. Plany, na które obecnie nie mógł sobie pozwolić. Głód czaił się blisko, tuż pod skórą, która mrowiła łowiąc kolejne napływające do nozdrzy wonie. Mógł odciąć się od obrazów, mógł wystrzegać się dotyku, jednak zapach… Zapach nie pozwalał na to, by być ignorowanym. Wdzierał się w jego wnętrze czy tego chciał czy nie. Kusił, drażnił i mamił. Horst czuł jednoczesną ochotę by go stłamsić i by mu się oddać. By odciąć zdolność powonienia i jednocześnie pozwolić jej by przejęła władzę nad pozostałymi zmysłami i przebudziła kryjącą się w jego wnętrzu bestię. Pragnął jej. Chciał ponownie poczuć jej siłę, jej słodki szept i przyjąć to, co oferowała. Była jego jedyną, prawdziwą i wierną kochanką. Była jego miłością i sensem istnienia. Teraz zaś tkwiła w niewoli, podobnie jak on, chociaż jej niewola była dotkliwsza.
Odsunął od siebie zgubne myśli i otworzył oczy akurat na czas by przyjąć drinka od jednej z dziewczyn. Podziękował jej ciepłym uśmiechem, skinął głową. Maniery przede wszystkim, nawet jeżeli świat wokół ogarniało szaleństwo, nie miał zamiaru rezygnować z podstawowych zasad dobrego wychowania. Stanowiły jego nieodłączną część, maskę którą miał na sobie tak długo że stała się jego drugą naturą.
Upijając łyk rozejrzał się po reszcie zebranych. Wzrok miał czujny, nadal jednak się uśmiechał i opierając wolną rękę na brzegu jacuzzi, sprawiał wrażenie rozleniwionego i całkiem zadowolonego z życia. Pozory kryjące przyczajonego, szukającego wrogów ale i ofiar, tygrysa.

Ruch, światło i ciepło. Alkohol w wysokich kieliszkach, półnagie ciała dziwek, snujących się w okolicy i gotowych do spełnienia każdej zachcianki. Wystarczyło kiwnąć palcem, a z dyskretnego cienia pod ścianami odrywał się humanoidalny kształt na niebotycznie wysokich szpilkach, by z uśmiechem obiecującym zmianę najdzikszych fantazji w rzeczywistość, zaproponować wódę, ciało, żarcie lub prochy - czegokolwiek skazańcy w Obrożach potrzebowali. Parchy, kryminaliści. Specjalni goście właściciela owego pierdolnika, w którym brakowało tylko zasłony dymnej aby móc walnąć po pokoju smugami laserów dla lepszego efektu. Gdzieś z kąta przy barku rozchodziła się dudniąca pulsacyjnym basem muzyka, wprawiająca organy wewnętrzne o mrowienie, zaś skórę o ciarki dyktowane natężeniem melodii. Wokoło panował hałas, śmiechy i ruch. Życie - intensywne do bólu i na przekór toczonemu ponad powierzchnią dziełu zniszczenia. Tutaj, pod ziemią, nie istniała nawała artyleryjska, nie było łuskowatych bestii o żyłach wypełnionych kwasem. Zamiast nich przestrzeń wypełniały miękkie ciała skąpo ubranych, bądź całkowicie rozebranych ludzi. Broń odstawiono pod ściany, pancerze poszły w kąt. Została miękka, podatna na uszkodzenia tkanka, omywana musującą wodą, oraz towarzystwo wewnątrz wanny - obce w gruncie rzeczy twarze, niewiadome charaktery. Poznali się parę godzin wstecz w przeróżnych okolicznościach: sala odpraw, kanały. Wnętrze bunkra, klub. Różne jednostki, przeróżne osobowości i jeden cel - przetrwać. Tylko za jaką cenę?

Pośrodku rozgadanej, pijącej, euforycznej ponad granice tolerancji masy, miejsce zajmowane przez Ósemkę dawało punkt dysproporcji, kontrastującej z pozostałą częścią otoczenia. Nie rozmawiała z nikim, trzymając dłonie z dala od metalowej obręczy na szyi. Tkwiła nieruchomo, patrząc w sufit i pociągając ze szklanki coś ciemnobordowego, zawierającego kostki lodu. Miała o czym myśleć, czym się martwić, a także nad czym dumać celem znalezienia optymalnego rozwiązania dla ich dalszej wędrówki. Braki sprzętowe spędzały jej przysłowiowy sen z powiek: przywieszki granatów świeciły pustkami, miejsca na prochy tak samo. Brakowało amunicji, osłony zostały poważnie uszkodzone. Jako finalna wisienka na czubku tortu pojawiało się znużenie - zwykłe, prozaiczne wyczerpanie i zmęczenie materiału, gonitwa w rudej głowie zwolniła. Masaż wodny rozleniwił, powieki poczęły ciążyć. Dopiero gdy złowiła spojrzenie nowego jakby się przebudziła. Co prawda wciąż pozostawała rozwalona z łokciami opartymi na krawędzi jacuzzi, lecz złote oczy zyskały nagle konkretny cel do obserwacji, przestając obmacywać sufit i gościnnie parchowo-cywilną zbieraninę. Wedle HUD obcy siedzący po lewej stronie nazywał się Jacob Horst. Doktor - informacja niezwykle istotna. Potrzebowali medyka, nie tylko dla trójcy kanałowych trepów, lecz również dla wygody własnej dupy. Wracali na pole bitwy - wsparcie medyczne było im bardziej niż śmiertelnie potrzebne.

Szare oczy zmierzyły się ze złotymi. Horst po chwili uniósł brwi, a następnie pogłębił nieco swój uśmiech. Informacje uzyskane dzięki obroży nie interesowały go. Puste dane nie były istotne w bezpośrednich kontaktach. Nie zdradzały sekretów kryjących się w duszy, nie ujawniały lęków, pragnień i tego wszystkiego, co czyniło daną osobę. Te należało poznać osobiście, zgłębić i, oczywiście, wykorzystać. Do czego? O tym decydować będą okoliczności, które ześle los lub ci, którzy obecnie mieli ich życie we władaniu.
Szkło, które trzymał w dłoni, uniesione zostało nieznacznie w niemym toaście. Ciało Horsta odwróciło w stronę kobiety, chociaż nie na tyle by osoba siedząca po jego lewej stronie ujrzała jego plecy. Tych nie powinno się pokazywać ani wrogowi, ani tym bardziej przyjacielowi. Biorąc pod uwagę, że w obecnej chwili nie mógł nikogo z zebranych w jacuzzi określić ani jednym ani też drugim mianem, ostrożność była tym bardziej wskazana. Ostrożność lub paranoja, nie miał ochoty wnikać w szczegóły dopóki utrzymywała go przy życiu.
- Jacob Horst - przedstawił się uprzejmie, wyciągając w jej kierunku dłoń.

Odpowiedzią był podobny ruch szkłem, zakończony przystawieniem szklanki do ust i upiciem niewielkiej porcji trunku. Parch nie opuściła wzroku, patrząc się hardo prosto w oczy oponenta, gdy odpaliła holoklawiaturę.
“Asbiel” - przesłała wiadomość po kanale prywatnym, po czym uścisnęła podaną kończynę - “Jesteś ostatni. Masz swoje zadanie. Dla grupy, nie pojedynczej jednostki. Nie ma co pisać do Centrali, nie połączą cię z nami. Przerabialiśmy to już z Brown 0. Ale” - posłała mu krzywy uśmiech, mrużąc przy tym powieki jakby łapała ostrość obrazu - “To nie musi niczego przesądzać. Byłeś na górze, wiesz co tam się dzieje. Jak wygląda sytuacja. Lekarz czy naukowiec?” - zakończyła pytaniem, akcentując je uniesieniem prawej brwi.

Zanim odpowiedział uniósł jej dłoń, którą wciąż trzymał w swojej i obróciwszy wierzchem ku górze złożył na niej lekki pocałunek, kryjąc nim zdziwienie. Byli wystarczająco blisko siebie by ich rozmowa mogła odbywać się przy użyciu cichych głosów i nie być podsłuchana przy głośnej muzyce. Dlaczego zatem korzystała z formy pisanej? Ciekawe, doprawdy ciekawe… Wypuścił jej dłoń i także przeszedł na formę pisaną, przeciwko której nie miał nic, tym bardziej że faktycznie zapewniała większą prywatność.
”Miło mi” - odpisał, przesuwając spojrzeniem po sylwetce kobiety, skrytej częściowo przez wzburzoną wodę jacuzzi. Na twarzy nadal utrzymywał maskę uprzejmego zainteresowania, chociaż wewnątrz owe zainteresowanie zmieniło nieco swą barwę, kusząc tkwiącą w nim bestię. Nie na tyle jednak, by podniosła głowę i wyjrzała przez szare okna jego duszy.
”Lekarz” - odpowiedział na jej ostatnie pytanie, poświęcając chwilę na przemyślenie jej propozycji, bowiem bez wątpienia była to propozycja. Wiedział doskonale, że sam nie da rady, z tego to powodu postanowił dołączyć do jednej z grup. Sądził jednak, że będzie go to kosztowało więcej wysiłku. Jakikolwiek wysiłek. Narzekać jednak nie miał zamiaru.
[i]”Nie planowałem kontaktu z nimi, moja droga. Zdaję sobie także sprawę z poziomu trudności związanego z sytuacją na górze i koniecznością wykonania zadania.” - upił drobny łyk z kieliszka, pierwszego i jedynego jaki planował opróżnić. Jego umysł musiał pozostać czysty, nieskażony alkoholem, a co za tym szło musiał się kontrolować. Na szczęście kontrola była dla niego czymś powszednim, zatem nie sądził by miał z nią szczególnie duże problemy.
”Ostatnie zadanie zdaje się jednak być zadaniem wspólnym przez co nie widzę problemu w tym, że nie należymy do tej samej grupy, skoro i tak nasze drogi prowadzą w tym samym kierunku. Lub też będą prowadzić” - dodał, powracając spojrzeniem do jej oczu bowiem uznał iż skupianie go na innych częściach jej ciała jest nie dość że objawem złego wychowania, to na dodatek czynem ryzykownym. Wywoływanie wilka z lasu nie było w tej chwili rozsądne.

Gest z innych czasów, innego miejsca i świata. Przywitanie damy, nie worka z mięsem przeznaczonego na ubój. Człowieka, którym Ósemka już przecież nie była, a co dobitnie przypominała Obroża z ładunkiem wybuchowym przytwierdzonym do szyi. Ruda brew podjechała jeszcze wyżej, dając upust zdziwieniu bez konieczności używania aspektów werbalnych. W złotych oczach zamieszkało rozbawienie, lecz szybko zmieniło się ono w czujność. Źrenice się zwęziły, kark przechylił odrobinę w prawo, a mięśnie szczęk ukryte pod skórą zadrżały. Fircyk, elegant, gentleman… albo robił sobie z niej najzwyczajniej w świecie jaja. Drwił, szydził, próbował coś zakomunikować, pokazać się jako… było zbyt wcześnie na ocenę. Nie zabrała ręki, pozwalając mu dokończyć protokół zapoznania, choć ściskana w drugiej dłoni szklanka niebezpiecznie zatrzeszczała skargą nadwyrężanego szkła. Wzrok saper wędrował od twarzy “zielonego” do tekstu wyświetlanego przez holo i znów do twarzy, a zwłaszcza szarych oczu. Przypomniała sobie reportaż widziany o dziennikarki. Wedle podpisu pod shotem doktorek siedzący tuż obok wyłapał ponad ćwierć milenium za kratami, całkiem niezły wynik. Kim był kiedyś, kim stał się teraz - z owych dwóch kwestii ta druga stanowiła clue. Przypominał Zvickiego z jego tchórzostwem, grą na zwłokę i zwalaniu odpowiedzialności na otoczenie? Czy zawierając coś na kształt porozumienia mieszana, wysoce patologiczna grupa parochowo-militarna zyska, prócz medycznego, realne wsparcie? A może właśnie wiązała im kamień do szyi, zgarniając następną duszę równie sprawną bojowo co Młoda? Tyle, że Młoda miała wachlarz innych przydatnych umiejętności, a także upór i polot, by w czasie jak oni tłukli się z gnidami na górze, załatwić im gościnę w wersji vip. Czas miał pokazać, zweryfikować prawdę oraz mity. Na obecną chwilę znajdowali się we w miarę bezpiecznym miejscu i wciąż pozostawało parę nierozwiązanych kwestii, do jakich potrzebowali lekarza, a ten siedział tuż obok, roztaczając wokół aurę pewności siebie, pieprzony czaruś.
“Lekarz. Dobrze” - krótki przekaz i jeszcze krótszy grymas, prawie przypominający uśmiech tylko z nazwy - “Dwie zasady w naszej parchoochronce: nie gramy przeciwko sobie i nie zostawiamy jak się pierdoli. Załatwiamy punkty po kolei, nikt nie zostanie pominięty. Jest nas siódemka - trójka Black, Brown i trzy łachy z sił sojuszniczych” - przy tym wskazała wzrokiem na Latynosa po drugiej stronie wanny, kłócącego się o coś z krótko wygolonym kolesiem do którego piersi siedziała przyklejona czarnowłosa laska w Obroży - “Ostatni gdzieś tu się kręci. Są za porządni aby coś nam wywinąć. Zanim stąd wyjdziemy trzeba coś załatwić. I to robota dla ciebie. Konowała. Lekarza. Pomożesz nam, my pomożemy tobie. Wpierdolili nas na ten księżyc i tyle. Zdechniemy - wyślą kolejną grupę. Jeżeli mamy przeżyć, choćby im na złość - workteam. Brzmi jak chujstwo, ale działa. I tak ma zostać” - oderwała dłoń od klawiatury, sięgając po szklankę, zaś na jej twarzy zamieszkało oczekiwanie. Na reakcję ciała, odpowiedź i dalszy ruch.

Jego spojrzenie wędrowało po pojawiających się przed oczami literach, które układały się w słowa, a te w zdania. Zatem nie mylił się co do intencji. Brew jednak uniosła się ku górze gdy doszedł do fragmentu tyczącego się trójki dodatkowych, nie należących do jednostek. Ciekawe. Chęć pomocy drugiemu człowiekowi była dobrą oznaką, mogła bowiem się przydać. Ciekawiło go jednak czym tamci zasłużyli sobie na owe pragnienie chronienia ich. Ciekawość ta była o tyle silna, że chęć została wyrażona przez kogoś z Parchów. Zatem nie miał do czynienia z bezdusznymi maszynkami do krojenia mięsa, jak miło. Nie miał nic przeciwko temu by być jedynym w grupie. Problemem jednak była zasada tycząca się nie zostawiania… O tak, była nader problematyczna biorąc pod uwagę, że nie miał zamiaru poświęcać swojego życia dla nikogo o ile zysk nie przeważy strat. Uśmiechał się nadal, kalkulując owe zyski na obecną chwilę, a także obserwując swoją przeciwniczkę, tym bowiem na chwilę obecną była siedząca po jego prawej stronie kobieta. Potrzebowali go zatem miał w dłoni kartę przetargową o dość wysokiej wartości. Problem polegał na tym, że on ich także potrzebował. Czy położenie swojego życia i dobra na szali było na tyle opłacalne by wchodzić w ten układ? W końcu bez wsparcia i tak zapewne je straci, zatem na dobrą sprawę nie powinien się długo zastanawiać, a jednak zastanawiał. Tkwił nieruchomo, niczym posąg, jedynie jego oczy zdradzały, że jednak jest żywą istotą. Chwila bez odpowiedzi przedłużała się, w końcu jednak milczenie zostało przez niego przerwane. Lewy kącik ust opadł nieco, tworząc nieco ironiczny grymas na jego twarzy. Kieliszek został uniesiony do ust, porcja alkoholu wlana do gardła i przełknięta.
”Czegóż takiego ode mnie potrzebujesz, moja droga?” - zapytał, uznając że uzyskanie odpowiedzi na to pytanie jest obecnie istotniejsze niż podjęcie decyzji zanim wszystkie informacje zajmą swoje miejsce na planszy tworząc pełny obraz. Celowo zrzucił na nią ciężar przysługi, o której wspomniała. Celowo nie użył liczby mnogiej. Skoro zwracała się z tym do niego powinna wziąć także na siebie odpowiedzialność za spłacenie zaciągniętego długu, o ile on podejmie decyzję o udzieleniu pomocy.

Badał teren, szukał luk i kruczków. Musiał wiedzieć na czym stoi - logiczne i bez zbędnego pieprzenia. Ósemka parsknęła przez nos, odgarniając przy okazji pukiel włosów z twarzy aby nie przesłaniał jej widoku. Czuła jakby chodziła po polu minowym choć tym razem potknięcie skończy się inaczej, niż wyleceniem w powietrze zwieńczonym następną porcją ran oraz złamań.
“Nasze zapasy są na wyczerpaniu, wypstrykaliśmy się na górze zarówno z broni jak i leków. Ty też nie lecisz z pełnym zestawem” - tym razem to ona skrzywiła ironicznie usta, przypominając mu o brakach ekwipunku dotyczących każdego, kto przedzierał się przez hordę gnid aby znaleźć bezpieczne schronienie w bunkrze - “Musimy nimi racjonalnie zarządzać aż do Brownpoint, tam je uzupełnimy. Starczy dla wszystkich. Po drodze jest też Blackpoint - ta sama zależność. Zobaczymy gdzie nam będzie bliżej” - wzruszyła ramionami, nie wchodząc na razie w detale. Na wszystko przyjdzie czas - “Trzeba nas poskładać to raz. Dwa: jest tu podobno typ z Seres, zajmuje się kalibracją skanera aby sprawdzić jedną pierdołę, związaną z naszymi trepami. Przyda się lekarskie oko, diagnoza i pomoc. Obecność obcych ciał w organizmie. Ostatnia rzecz: mamy sposób na obejście sterylizacji. Ktoś od nas chce zajść w ciążę. Jest gotowy środek, tylko trzeba go podać żeby nie zabić ani nie uszkodzić. Skutecznie i bez wypadków” - przy ostatnim oczy Parcha zwięzły sie, a szczęki zacisnęły ostrzegawczo. Moze nie mogli ruszać cywili, lecz wewnątrz bandy nie obowiązywały żadne ograniczenia co do mordowania wzajemnego - “W zamian dostaniesz wsparcie przy zaliczaniu kolejnych Checkpointów, nie urwie ci głowy. A ja dopilnuję żeby udało ci się przeżyć. Pasuje?

Informacje napływały odnajdując swoje miejsce w układance. Pierwszy punkt był rozsądny i Horst nie miał problemu z jego przyjęciem. Drugi już nieco mniej, był to jednak jego punkt widzenia, który wcale nie musiał być właściwym. Nie znał ludzi, o których była mowa, ich dobro nie leżało mu na sercu. Ostatni jednak… Tu, w przeciwieństwie do pozostałych, nastąpiła reakcja nie tylko za maską, ale i na jej powierzchni. Uśmiech zgasł, niczym płomień świecy pod naporem silnego wiatru. Wzrok przesunął się z oczu kobiety na kieliszek trzymany w jego dłoni. Palce poczęły się poruszać obracając szkło i tworząc fale na powierzchni trunku, a raczej jego resztek które przysłaniały dno. Zadanie nie było trudne, a przynajmniej nie sprawiało takiego wrażenia na obecną chwilę. Jego konsekwencje mogły jednak sprawić pewne problemy. Pytanie zatem było nie czy mu pasuje, a czy jest gotów podjąć ryzyko, które szło w parze. Tak, musiał się dokładnie nad tym zastanowić, zbadać plusy i minusy każdej z możliwych opcji, a w końcu podjąć decyzję.
”Pozwolisz że się zastanowię” - odpowiedział w końcu, unosząc spojrzenie znad szkła. Ponownie na jego twarzy gościł uśmiech. ”Przez jakiś czas i tak jesteśmy zmuszeni do tkwienia w tym miejscu zatem nie widzę powodu by decyzję podejmować od razu, bez ówczesnego zapoznania się z niektórymi detalami mogącymi na nią wpłynąć. Nie będziesz miała nic przeciwko temu bym zamienił słowo lub dwa z ową damą, która pragnie stać się naczyniem dla nowego życia?” - Jego uśmiech poszerzył się nieznacznie. Prawy kącik ust wyraźnie górował nad lewym, zdobiąc jego twarz cynizmem. Oczy jednak… Te spoglądały z powagą, twardo, chociaż nie wrogo. Kobieta zaczynała się mu podobać. Nie fizycznie, na tym aspekcie nie skupiał chwilowo uwagi. Chodziło o jej umysł, sposób w jaki pracuje i tą wyłaniającą się wrażliwość mogącą uchodzić za słabość, jednak w istocie będącą siłą. Ciekawiła go, co sprawiało iż jego przeciąganie chwili w której zgodzi się na jej warunki, trwało nieco dłużej niż planował. Cóż jednak, nawet on zasługiwał wszak na odrobinę przyjemności w postaci tej drobnej potyczki, której wszak wynik znały obie strony.

Kobieta odstawiła pustą szklankę na brzeg wanny i rozsiadła się wygodniej, odchylając kark do tyłu. Przez otaczające ich okoliczności przyrody dało się zapomnieć gdzie i dlaczego się znajdują, a także co ich czeka za całkiem niedługo.
“Czas jest pojęciem względnym” - wystukała na holoklawiaturze, zanurzając się przy okazji aż po obojczyki - “Gdy skończy się ostrzał musimy być gotowi. Dograć wszelkie sprawy tutaj i sprężyć się. Nie ma już czasu na nadprogramowe przestoje. Wszystko musi być dopięte kiedy otworzą się drzwi. Badania potrwają. Zostaje też kwestia tego, czy wykryją obce elementy. Jeżeli tak - trzeba je będzie usunąć, a to też nie robota na 5 minut.” - zrobiła przerwę potrzebną na podrapanie posiniaczonego barku i obmycie go ciepłą wodą, co choć na trochę łagodziło ból - “Możesz pogadać z Młodą, pewnie sama cię o to poprosi. Jak już się odklei od…” - parsknęła i zaraz przeskoczyła do ostatniego zdania - “Ale najpierw skany, to idzie załatwić z marszu i przy okazji da czas oraz miejsce na waszą pogawędkę.”

Spojrzenie Horsta na krótką chwilę nabrało wesołych nutek, gdy tak przyglądał się zanurzonej po szyję kobiecie. Oczywiście miała rację, co nie zmieniało jego postanowienia. Zamierzał z podjęciem decyzji poczekać do chwili, w której obraz się wypełni. Tak, obecne fragmenty dawały mu całkiem dobre pojęcie tego, czego się od niego oczekiwało i nie miał najmniejszych powodów by odmawiać. Ba, postanowił nawet iż się zgodzi, bowiem logika stała za taką decyzją. Głupotą byłoby odrzucać wsparcie, po które przecież samemu się przyszło, chociaż druga strona przecież nie musiała o tym wiedzieć.
”Na dobrą sprawę wszystko jest względne, moja droga” - odpisał, przybliżając się nieznacznie, tak żeby zmniejszyć dzielący ich, już i tak niewielki dystans, jednak nie na tyle by dotknąć jej ciała. Nozdrza zadrżały mu chłonąc jej zapach. Z chęcią poznałby także jej smak i bynajmniej nie chodziło mu o walory smakowe jej skóry. Pragnienie ponownie uniosło swój łeb, pojawiając się na sekundę w jego spojrzeniu, jednak szybko zostało zduszone i odstawione do swojego kąta. Nie był to odpowiedni czas ani miejsce.
”Zatem nie mogę się doczekać owej rozmowy i pogłębienia naszej znajomości” - dodał, ponownie opierając plecy o brzeg jacuzzi i rzucając spojrzenie zebranym w nim ludziom. Jego dłoń powędrowała w górę przywołując jedną z dziewczyn i wskazując na swoją towarzyszkę. Nie wypadało by dama zbyt długo pozostawała z pustym kieliszkiem w dłoni. On sam uniósł naczynie do ust i pociągnął symboliczny łyk. Dno było już widoczne, właściwie więc także i jego kieliszek był pusty, jednak to mu nie przeszkadzało i nie pragnął uzupełnienia trunku. Skoro miał wykonać swój zawodowy obowiązek, stopień jego upojenia musiał pozostać na wartości minimalnej, czyli na takiej, na jakiej i tak zamierzał go utrzymać.
”Skoro czas nas goni wypadałoby zacząć działać od razu. Im wcześniej się z tym uwiniemy tym więcej czasu zostanie nam na przyjemności przed powrotem do piekła.” - Uśmiechał się wesoło gdy kolejne litery układały się w słowa i trafiały do jego rozmówczyni. Myśli jednak krążyły wokół czekających na niego zadań.

Ósemka zakryła szklankę dłonią w uniwersalnym geście odmowy dalszego poczęstunku. Nie przyjechali to na wakacje, wciąż pozostawała misja, Obroże i cała reszta syfu.
“Też tak myślę” - pojedynczemu zdaniu towarzyszył cichy pomruk, wydobywający się z głębi parchowego gardła. Ostatni zwrot doktorka zostawał na tyle dwuznaczny, że na bladej, podrapanej gębie saper zagościł szczery uśmiech. Nie znikał nawet gdy dopisała resztę - “Wolę żeby załatwić to tutaj, nie w Seres. Tam gdzie kolejny Blackpoint. Wydostanie lekarza z laboratorium. Lepiej zająć się misją z czystą głową.” - Wciąż z tą samą miną gapiła się na adwersarza. Niby proste stwierdzenie, przypominało jednak, że nie jest ostatnim konowałem na ziemi i choć wolałaby mieć go ze sobą, potrzebował sprawdzenia. Profilaktycznie, aby Nash wiedziała na czym stoi. Pozostała część rodzinki już się przegryzła i w miarę dotarła, on zaś był całkowicie nowym elementem. Niewiadomą, a ona nienawidziła niewiadomych. I niespodzianek, szczególnie gdy mogły się okazać mało pozytywne.

Przyjął niesione z tekstem ostrzeżenie z nieodłącznym uśmiechem. Zdawać się mogło, że nic nie było w stanie zmazać go z jego twarzy, zawsze bowiem tam był. Głębszy, płytszy, wesoły czy ironiczny, uśmiech nie znikał.
”Jak sobie życzysz, moja droga” - odpisał jej, dokańczając drinka i odkładając kieliszek za siebie, na podłogę. Zanurkował na krótką chwilę pod wodę, po czym wynurzył się i starł krople wody z twarzy, a następnie otrzepał się niczym pies, zrzucając je także z włosów i reszty ciała. To, że przy okazji opryskał swą rozmówczynię zdawało go bawić, jednak szybko spoważniał. Jak się okazało istniało coś, co było w stanie ułożyć jego wargi w prostą linię. Jeden z korzystających z jacuzzi mężczyzn zaczął się krztusić i z każdą chwilą sprawa zaczynała wyglądać gorzej. Horst nie pospieszył jednak na ratunek, obserwując zarówno jego, jak i tego, który przy nim był i pomagał. Kaszel nie brzmiał dobrze, wręcz można było rzec iż brzmiał wysoce podejrzanie. Fakt, mogło chodzić o coś błahego jednak Jacob wątpił w to i szybko odrzucił hipotezę. Zanim jednak zdążył podjąć decyzję co do tego czy nawiązać z tamtymi kontakt podążając za swą ciekawością, rozbrzmiał dźwięk, który znał aż za dobrze. Ktoś pożegnał się właśnie z życiem. Obroża informowała że chodziło o Black 6, jednego z tych, do których Horst rozważał dołączenie. Czy gdyby podjął inną decyzję to zdołałby ocalić to życie? Ciekawy temat do przemyśleń, jednak niekoniecznie na obecną chwilę. Na obecną chwilę liczyło się tylko to, że podjął właściwą decyzję, a co za tym szło, zapewnił sobie kolejne minuty życia. Uśmiech powrócił.
- Wybacz ale chyba powinienem sprawdzić co z nim - przeprosił swą towarzyszkę, przechodząc na werbalną formę wypowiedzi.

Z całej pozostałej grupy Black umarł ten, którego Nash nawet… chyba polubiła. Cichy, ogarnięty medyk z karabinem wyborowym. Terrance. Ich konował i jedyny Parch w czarnym pancerzu jakiego żałowała. Nie było jednak sposobności na głębszą zadumę - charczący Patino skutecznie odwrócił uwagę ogółu od spraw nieodwracalnych do tych mogących jeszcze zmienić swój bieg. Kiwnęła Horstowi głową, wzrokiem pokazując krztuszącego się Latynosa. Sama również wstała nie przejmując się, że prócz Obroży nie ma nic na sobie. Wyszła z jacuzzi i plaskając bosymi stopami po podłodze, zaszła Patino od tyłu.
- Kończ to plucie, zwijamy was do ambulatorium - wystukała przez komunikator, bez ceregieli łapiąc go za ramię i ciągnąc do góry. Rzuciła też znaczące spojrzenie Mahlerowi, wolną ręką przesuwając po klawiszach - Niech Karl się ruszy. Ty też. Młoda ogarnęła skaner. Trzeba to sprawdzić. Wracamy tam gdzie wojna. Musicie być w pełni gotowi. Nie ma miejsca na fuszerkę i L4.

Horst przez chwilę pozostał na miejscu śledząc sylwetkę swej rozmówczyni. Podziwiał poruszające się pod skórą mięśnie, jej swobodę i pewność siebie. Podziwiał cały ów zestaw, korzystając z tego że nie spoglądała w jego stronę. Bestia uniosła łeb i otworzyła paszczę do ryku. Chłonęła widoki, zapach i pobudzała pragnienie nawiązania fizycznego kontaktu poprzez dotyk. Gdyby znajdowali się w innym miejscu, innym czasie… Język wysunął się i musnął wpierw dolną, a następnie górną wargę. Głód targnął jego wnętrznościami sprawiając mu niemal fizyczny ból. W przeciwieństwie do innych znajdowała się w zakresie jego możliwości, nie chronił jej zakaz, a co za tym szło mogła stać się jego kolejnym dziełem. Było jednak zbyt wcześnie. Żeby mógł ją wynieść na piedestał musiała mu zaufać, musiała oddać mu część siebie, swojej duszy. Musiał zatem uzbroić się w cierpliwość i doprowadzić do tego by tak się stało. Aby tego dokonać nie mógł pozwalać swej bestii na tak jawne szczerzenie kłów. Musiał ją ukryć głęboko by nie zniszczyła rodzącego się planu.
W końcu ruszył za nią i pomógł jej w podtrzymaniu mężczyzny w pionie. Tak, bez wątpienia musiał on należeć do tych, o których mówiła. Ciekawiło go w jakich warunkach doszło do skażenia, o ile do niego doszło, a sądząc po kaszlu szanse na to były wysokie. Badanie powinno wykluczyć wątpliwości, tylko co po nim? Jeżeli sprawa okaże się beznadziejna, jak zareaguje jego mała Asbiel? Bez wątpienia robiło się coraz ciekawiej…
- Na twoim miejscu posłuchałbym tej pani - zwrócił się do mężczyzny, starając się brzmieć jednocześnie pokrzepiająco i stanowczo. Pytania, które rodziły się w jego głowie mogły chwilowo poczekać, chociaż nie udało się mu powstrzymać przed rzuceniem kobiecie pełnego zaciekawienia, które odczuwał, spojrzenia. Miał nadzieję, że nadarzy się jeszcze okazja by porozmawiać we dwoje, twarzą w twarz, najlepiej zanim ponownie wkroczą w czekający na nich na górze chaos.

Gdy wiedziało się co mogły kryć ciała żołnierzy, ich wymiana spojrzeń nabierała całkowicie nowego charakteru - rozpaczliwego, pełnego strachu i niepewności. Nerwowy nastrój udzielił się i Brown 0, obejmującej marine jakby zwolnienie chwytu mogło skończyć się jego zgubieniem wśród kręcących się dookoła ludzi. Do tego jeszcze piszczący komunikat Obroży. Nie zdążyła dobrze poznać Black 6, widziała go w przelocie i nie zamienili ani jednego słowa, ale i tak było jej przykro, gdy patrzyła na poziomą, prostą kreskę i napis KIA na portrecie.
- Ambulatorium jest przygotowane, Roy i tak… kalibrował skaner - wysiliła się żeby przywołać na twarzy uśmiech i popatrzyła w twarz Johana - Zadzwonisz do Karla żeby też szedł w tamtą stronę? Zajmiemy się tym od razu, nie ma co zwlekać.

- Spokojnie, nic mi nie jest. To ten cherlak ciągle prycha i kicha.
- Johan wzruszył ramionami wskazując na Latynosa podtrzymywanego przez Black 8. Ten wytrzymał chwilę jego wzrok po czym westchnął z wyrzutem.

- Przymknij się zazdrośniku! Jeszcze trochę i by mnie zaniosła i przytuliła do piersi! - wyrzucił z siebie z pretensją a zebrane kociaki roześmiały się. Co prawda chyba troszkę nerwowo ale jednak i tak słychać i było w nich ulgę.

- I jeszcze symuluje. - burknął Johan kręcąc wygoloną głową. Obydwaj jednak zaczęli się zbierać począwszy od zbierania i ubierania swoich łachów a skończywszy na zapinaniu pancerzy i oporządzenia. Mimo pozornych żartów i beztroski w ich ruchy wkradła się jakaś niepewność i wahanie a beztroska wydawała się trochę wymuszona.

- Hej, Karl co z tobą? - marine zaczął podczas zbierania się rozmowę przez komunikator. - Słuchaj musisz do nas dołączyć. Maya załatwiła skaner. Mamy też medyka. Więc wiesz, lepiej przyjdź. - powiedział po chwili gdy słuchał co mu Raptor odpowiedział. W końcu kiwnął głową choć tamten pewnie nie był tego świadomy. - Dobra. - zakończył swoją rozmowę i spojrzał na szykujących się do opuszczenia gościnnego lokalu ludzi. - Karl zaraz do nas dołączy, mamy tam iść bez niego. - powiedział zdając relację ze swojej rozmowy.

Horst, widząc że jego pomoc przy pacjentach nie jest wymagana, sam także zabrał się za zbieranie swoich rzeczy. Chodzenie nago może i mogło być w porządku w przypadku kobiet, jednak on miał swoje własne zasady tyczące się ubioru i wśród nich nie było takiej, która by pozwalała na podobną swobodę podczas wykonywania obowiązków. Jednocześnie przyglądał się tej grupie, wyłapując wyraźne oznaki przyjaźni. Czy jednak był to jeden z tych związków, które wiązały się z sytuacjami zagrożenia, czy też były one silniejsze, tego określić póki co nie mógł. Jego zainteresowanie skupiało się w szczególny sposób na drugiej kobiecie, tej z czarnymi włosami. O ile jego przypuszczenia go nie myliły to o nią chodziło w części złożonego na jego barki zadania. To ona najwyraźniej postanowiła wyrwać się ze szponów systemu dzięki zapłodnieniu. Jeżeli się nie mylił jeden z owych mężczyzn, którzy być może zostali skażeni, miał być dawcą nasienia. No cóż, nie zamierzał oceniać, a wręcz był od tego daleki. Wciąż jednak chciał odbyć tą rozmowę z kandydatką na matkę. Ot, by zaspokoić swoją ciekawość i pragnienie poznania wszystkich powodów stojących za taką decyzją.
- Prowadźcie zatem - rzucił gdy tylko sam był gotów. Posłał przy tym przyjazny uśmiech w kierunku czarnowłosej, omiatając wzrokiem także jej rudą towarzyszkę. Także i mężczyźni zostali przez niego zlustrowani, głównie w celu określenia ich stanu emocjonalnego, a także fizycznego. obaj sprawiali wrażenie wycieńczonych i zapewne tacy właśnie byli, co nie dziwiło biorąc pod uwagę to, przez co musieli przejść. Z chęcią porozmawiałby także z nimi, z każdym na osobności by dodać kolejne fragmenty do swojej układanki, którą tworzył dla niego jego umysł. Każdy z nich miał w niej własny fragment, żaden nie był kompletny. Wciąż pojawiały się nowe dane, nowe, maleńkie twory, które ubarwiały cały obraz, nadając mu żywych barw, które sprawiały że oddychał i pulsował. Tak, Horst lubił te swoje obrazy i układanki. Lubił je tworzyć i badać, odkrywając zarówno jasne jak i ciemne strony drugiego człowieka. W szczególności te ciemne, te zawierające sekrety które druga osoba starała się za wszelką cenę ukryć. Takie jak strach, który był dość wyraźnie widoczny. Z pewnym zdziwieniem odkrył, że on także zaczyna być ciekawy wyników skanu. Nie zależało mu co prawda na dobru czy życiu obu mężczyzn, był jednak ciekaw reakcji na dobrą lub złą wiadomość, którą ów skan miał przynieść. Reakcji jego małej Asbiel, reakcji czarnowłosej i wreszcie reakcji głównych zainteresowanych. Jak zmienią się ich relacje i czy zmienią? Tak, to były pytania na które warto było zdobyć odpowiedź, chociażby po to by zaspokoić własne pragnienia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172