Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2017, 21:28   #169
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Tobias popatrzył po sobie. Jego ręce wędrowały po klatce piersiowej gdzie dopiero co otrzymał ranę, która eksplodowała takim bólem, że nie zdążył oddać ciosu swojemu przeciwnikowi, tylko padł w tył tracąc zmysły zanim walnął o ziemię.

Nie wiedział ile czasu minęło kiedy ponownie zyskał czucie. Nie było to jednak przyjemne bo zaraz zgiął się w pół i zwymiotował przed siebie, na siebie i wszędzie wokół. Czuł się jakby wszystko co stanowiło jego wnętrzności zapragnęły znaleźć się na zewnątrz.

Nie wiedział ile to trwało, czy ułamek sekundy czy dłużej. Miał wrażenie, że zamknął na chwilę oczy i znalazł się tutaj.

Na błotnistej polanie przypominającej rejon Luizjany. Miał też widok na chatkę umieszczoną na wysokości i wielki garniec ustawiony na ogniu przed schodami.

Ran nie znalazł. Rzygać mu się już nie chciało.

Na sobie nadal miał niebieskie obcisłe wdzianko Tobiasa, akrobaty cyrkowego. Jego super strój.

“Jaki superbohater, taki super strój... Umarłem?” - zadał sobie naturalne pytanie jakie nachodziło człowieka w takich sytuacjach.

Nie potrafił jednak sensownie na nie odpowiedzieć. Nic ostatnio sensownego i dającego się wytłumaczyć nie wydarzyło się w jego życiu.

Był Wieloświatowcem cokolwiek to znaczyło.

“A może już nie jest?”

Kiedy zobaczył cień w oknie chatki czuł, że nie powinien tam iść. Nie wiedział jednak co innego może zrobić. Prawie nic nie pamiętał z życia Wachlarza i dopóki sobie nie przypomni był zdany na łaskę i niełaske spotykanych istot.

Liczył, że ta nie będzie chciała go oszukac albo unicestwić.

Ruszył. Wolno. Rozglądając się czujnie.

Zanim ruszył po schodach by wejśc do chatki zerknął co tam znajduje się w garncu. Był pewien obaw tego co ujrzy.

To była jakaś gęsta zupa czy sos, o dość nieprzyjemnej konsystencji i kolorze chociaż pachniała nie najgorzej. Zawartość kociołka gulgotała niezbyt intensywnie.
W wejściu do budynku pojawiło się dziwne stworzenie. Postać w kapeluszu która, po bliższych oględzinach, okazała się być czymś w rodzaju człowieka-grzyba. Wspierała się na lasce jak starzec
Stwór przyglądał się Tobiasowi.

Ten również przez chwilę przyglądał się postaci patrząc w górę w kierunku wejścia do chatki.
- Wybacz to najście - odezwał się w końcu - W sumie to nie wiem jak się tutaj znalazłem. Z kim mam przyjemność i gdzie jestem? - zapytał a po chwili dodał - Wybacz, nie przedstawiłem się. Zwą mnie Wachlarz.

- Jestem Glyth - dziwnie wypowiadał słowa. - Wachlarz… Wachlarz…. Hmmm… Nie wyglądasz na Wachlarza… Bardziej na Migotka… Motyla… Nie wiem… Ale Wachlarz… Nie…
Pokręcił dziwaczną głową nieprzekonany.

- No ja też się przez chwilę zastanawiałem skąd to imię, przydomek - uśmiechnął się - Co to za miejsce? Te mokradła jakoś się nazywają?

- Rozlewiska Gallanyth. Bagna Węży. Mokradła Grzybów. Bagniska Lyth. Różnie się nazywają. Ot, co.

- W sumie nie wiem po co zapytałem. Jakkolwiek by się nie zwały i tak ta nazwa mi nic nie mówi. Ot mokradła jak mokradła. Straciłem pamięć, a przynajmniej jej większość - podrapał się po głowie - Co skłoniło Cię by tutaj zamieszkać?

- Tu się wzrosłem. Tutaj mam swoją luminę. To mój dom. Najlepszy. Własny. Od grzybni.

- No tak Lumina. Fajna rzecz. Ja swoją gdzieś zapodziałem, nie pamiętam gdzie… - trochę czuł się jak głupek - Czy daleko stąd do ludu Nar albo do jakiejś bramy abym mógł się tam szybciej dostać? Niedawno odbyła się walka z siłami Maski i chyba będzie lepiej jakbym wrócił…

- Walka z siłami Maski? To nowość. A kto walczy z Maską?

- Ci sami jak zawsze. Lud Nar i Wieloświatowcy - rzucił krótko

- Kiedyś Lud Nar i Wieloświatowcy powołali Maskę na tron. Cóż za zmiany. Cóż za zmiany. Jednak faktycznie na naszych bagnach świat wydaje się być daleko. A co takiego się stało że Maska i Lud Nar i Wieloświatowcy stali się wrogami?

Postać zaciekawiła człowieka. Mówił z sensem i na głos wygłaszał wszystkie wątpliwości jakie nim targały.

- Mogę usiąść? - wskazał na pieniek leżący niedaleko garnca - Bo widzisz Glyth też się nad tym zastanawiałem. Obalono poprzedniego Tyrana i posadzono na tym tronie jednego z siebie i nagle trach zaczyna się zachowywać tak jak poprzednik. Tyran i despota. Zaczynają się te wszystkie przepowiednie, no wiesz Róża krwawi i tak dalej. Polowania na innych Wieloświatowców. Przysięga Ludu Nar i odwieczna wojna. Sam chciałbym to ogarnąć. Dowiedzieć się co się takiego stało, że Masce się w głowie pomieszało - nawet nie zauważył, że zarymował.

- A może to innym pomieszało się w głowach? Władza bywa jak pleśń. Potrafi zeżreć wszystko. Paskudna, trująca, niepotrzebna pleśń. Zabrudziła wszystko. A wiesz czemu? Bo Var Nar Var z Ludu Nar sądził, że zajmie tron w Cytadeli. Ale Maska była szybsza. Był szybszy? Nic tak nie boli jak utracona duma. Wiesz, co uczynił Var Nar Var? Nie pogodził się z wyborem innych Lordów. I spalił dzieci swojego plemienia, starców swojego plemienia, kobiety nie trzymające broni ze swojego plemienia. Żywcem. A ich ofiara uczyniła go i jego Lud prawdziwie nieśmiertelnymi. A potem Wieloświatowcy odeszli i został sam. Dzikus o pełnym popiołu sercu, który gotów był poświęcić cały swój naród dla urażonej ambicji. Ot. Tyle.

- Skąd tyle wiesz na temat Var Nar Vara? Poświęcił tych wszystkich ludzi po to żeby co? Stać się na równi z Maską? Strącić go z tronu, który niby należy się jemu? Jaki był tego cel? Po co to poświęcenie? Chcesz mi powiedzieć, że ta cała walka i krwawienie Róży jest tylko po to, że oni walczą o Tron? Reszta się nie liczy tylko oni? Jak mógłbym potwierdzić to co mówisz o Var nar Varze? - Wachlarz zasypał postać gradem pytań, które płynęły przez niego pod wpływem słów Glytha.

- Wiem, co słyszałem. Nie wiem, ile w tym prawdy. Ile kłamstw. Ale powiem ci, mój gościu który podajesz się za Wachlarza, że jestem poddanym Maski. Ja. Mój ród. Przodkowie. I nie jest to zła władza. Na pewno nie jest okrutnym szaleńcem jak Dominator. Chce pokoju, ale ludzie pokroju Var Nar Vara i jego popleczników zrobią wszystko, by pokoju nie było. Ale co ja tam wiem. jestem tylko starym grybhargem. Niewielu uznaje nas za mądrych i wartościowych. Może i mają rację.

Spojrzał na Wachlarza jakby podjął jakąś decyzję.

- Zjesz ze mną kolację? - zaproponował.

- Z chęcią. Mam duże zaległości w poznawaniu sposobu władzy Maski. Może opowiesz mi coś więcej na jej temat. Bo jeszcze Ci nie mówiłem ale zdążyłem się zapoznać z jej fragmentem ale strasznie jestem ciekaw co mi opowiesz o rządzeniu Maski podczas nieobecności Wieloświatowców - Tobias zaczął obserwować towarzysza rozmowy. Mógł stanowić zagrożenie dla niego ale mimo wszystko ciekaw był zdania poplecznika Maski. Był Wachlarzem tym o którym tak niewiele wiedziano.

Cholera sam o sobie mało wiedział.

Stwór zszedł na dół. Nie był tak niski, jak się wydawał. Był gdzieś o głowę wyższy od Tobiasa. Podreptał do garnka, wydobył ze skrytki dwie drewniane miski i łyżki, a potem nalał do nich porcję bulgoczącej potrawy. Podał miskę Greysonowi a potem, ze swoją porcją, usiadł na pieńku w pobliżu ogniska. Wskazał inny pieniek człowiekowi.

- Jedzmy. Rozmawiajmy. Czemu mówisz o Masce jak o kobiecie? Czyżbyś znał jej, jego płeć? To zagadka nad którym od stuleci wielu łamie sobie głowę. Jakby to, co człowiek ma w portkach miało jakiekolwiek znaczenie. Wasza rasa bywa dziwna przez te … popędy. Wykopuje doły do których wrzuca od urodzenia innych.

Zaczerpnął łyżką jedzenia i przełknął.

- Skosztuj - zachęcił. - To potrawka z żab, żółwi i bagiennego porostu. Smaczna. Pożywna.

- Ponieważ to słowo jest rodzaju żeńskiego. Tak wynika z nauki o słowach… - wyjaśnił pokrótce - Pewnie nie powinienem jeść bo żyjemy w czasach gdzie każdy może stanowić zagrożenie i chcieć otruć drugą osobę ,ale cóż zaryzykuję. I tak wegetuje w dziwnym niezrozumiałym dla mnie stanie. Poproszę - skinął w kierunku garnka. Poczekał, aż istota nałożyła mu danie do drewnianej miski.

- Opowiadaj zatem. Stań się proszę dla mnie księga dziejów Maski po wstąpieniu jej na Tron - popatrzył w kierunku dania a potem zanurzył w niej łychę i najpierw dmuchając na danie, wyglądające nawet całkiem dobrze włożył je do ust i przełknął.

Smakowało znośnie. Ani dobrze, ani źle. Po prostu znośnie. Mięso, jeśli nawet jakieś tam było, zostało rozgotowane.

- Maska zajął, zajęła miejsce po Dominatorze, który wcześniej obalił Tyrantha, który zdetronizował Jednowładcę, który zgładził i zajął miejsce Lorda Burz. Koło się toczy. Cykle zmieniają. Jeden władca Dominium zastępuje innego. Kiedy Maska zdobył Tron zajął się porządkowaniem spraw. Lecz Dominium nie może zostać uporządkowane. Zbyt wielu w nim władców Domen. Zbyt wielu Lordów. Z czasem każdy szuka sposobności. I nowy władca, jeśli chce utrzymać się przy władzy musi … robić rzeczy. Dominować. Używać luminy i armii. Sięgać po moce jakie daje Tron. A im częściej to robi, im bardziej zacieśnia obręcz na szyi, tym szybciej podnosi się bunt. Maska nie jest ani złym ani dobrym władcą. Lepszy niż Dominator czy Tyranth, ale jednak jest władcą który nie dzieli się władzą. Dokonał wielu dobrych rzeczy. Dokonał wielu złych. Władca, jak władca. Dominium potrzebuje pana lub pani. A teraz jest czas Maski. Za chwilę zapewne zostanie obalony czy też obalona i Koło znów zacznie się obracać. Co chciałbyś jeszcze wiedzieć?

- Hmmm - zamyślił się przez chwilę by odezwać się w końcu - Zrobił coś za co musi mi odpowiedzieć prędzej czy później. To tyle w sprawie jego polityki. Cholera nawet nie pamiętam czy ją wcześniej lubiłem czy nie. Teraz jest mi coś winna i zapłaci prędzej czy później. Ci wszyscy Łowcy o mentalności krwiożerczych zwierząt to jak rozumiem naturalna sprawa w polityce Maski? Zresztą - przerwał by dokończyć strawę - nie jest ważne kim się otacza. Powiedz mi proszę zatem więcej o Var Nar Varze. Jakim jest władcą domeny? Co masz na poparcie tego stwierdzenia, że poświęcił swoich ludzi by dojść do władzy? Wokół w Dominiach wiedzą, że zbiera siły, że jest w stanie jako jedyny przeciwstawić się Masce, która jak trafnie wskazałeś zacieśnia obręcz na szyi. Jest więc wybawieniem na zmęczenie władza Maski.

- Wszyscy wiedzą, co zrobił Lud Nar - wzruszył ramionami. - Śpiewa się o tym pieśni, opowiada historię. Zresztą, jeżeli jesteś tym, za kogo się podajesz, byłeś tam podczas rytuału. To Simeon Czarne Drzewo, Enoch Ognisty, Bjarlnaug Córa Jósa i Me’Ghan ze Wzgórza umyślili to paskudztwo. To oni prowadzili ludzi na stos. Tacy już są Wieloświatowcy. Nie oceniają niczego w kategoriach jednego świata. Ich lumina dała moc Rytuałowi. Dzięki nim Var Nar Var wyrósł na jednego z potężniejszych Lordów Domeny. Ale mówią że nie tylko on ma apetyt na władzę. Zresztą, jeśli chcesz znasz moje zdanie, to każdy byłby lepszy od niego. To szaleniec. Dzikus. Zwierzę bez uczuć. A jego Lud jest taki sam. Obłąkani mordercy. Wolą zabijać niż szukać porozumienia. Zerwą każde rozmowy. Zburzą każdy rozejm. Zniszczą każdego, kto będzie myślał inaczej niż oni i ich wódz. Zresztą, co można powiedzieć o ludziach, którzy pozwolili wymordować swoje dzieci, żony, matki, ojców, dziadków i babcie by żyć wiecznie? To oni, a nie posłańcy Maski mają mentalność krwiożerczych zwierząt. A jeśli uważasz, że władza Ludu Nar nad Dominium jest wybawieniem od rządów Maski to powiem ci, mimo żeś mój gość, że jesteś głupcem. Maska nie jest złem. To wściekłość Var Nar Vara stanie się przyczyną prawdziwego zła.

Tobias słuchał wypowiedzi stworzenia w ciszy i zaciekawieniu. Nie wiedział już co myśleć. I on miał wiele wątpliwości. W tej chwili, na tym etapie swoich wspomnień na pewno nie byłby w stanie choćby wspomnieć o takim pomyśle jak poświęcenie dzieci, kobiet i starców własnego ludu. Nadal operował chyba ziemskimi uczuciami. Pewnie powinien być wypruty z uczuć, jedynie pragmatyczny i dążący do celu za wszelką cenę tego co sobie obmyślił. Był jednak inny. Przynajmniej teraz póki nie odzyskał Luminy, póki pamiętał tak mało

- Opowiedz mi prosze o Wieloświatowcach, o tym jacy byli kiedy walczono z Dominatorem? Jaki ja byłem. Ja postrzegano Wachlarza? Z kim stawał? I jaki był jego stosunek do Maski. I powiedz mi jeszcze jedno Glyth…. jaka jest twoja rola i rola tego miejsca, że się tutaj znalazłem?

- Wieloświatowcy to istoty potężne. Nie tak potężne jak Potęgi, oczywiście, ale w odróżnieniu od nich Wieloświatowcy są potężni inaczej. Oni po prostu mają luminę inną niż wszyscy. Opiera się na tym że mogą ignorować prawa świata i światów. Mogą czynić więcej niż zwyczajni Siewcy i Dawcy. A Wachlarza. Mówili o nim, że był zwinny jak wiatr i że rządził wiatrem. Mówili o nim, że był w kilku miejscach jednocześnie. Jakby nie był jeden, lecz wielu i jednocześnie. Jak kolonia, jeśli wiesz co mam na myśli. Kolonia fungarów. To był straszny wojownik, jak wszyscy Wieloświatowcy. Związany z Ludem Powietrza, bo do nich najbardziej pasował. Z Domeną Pani Wiatru i Pana Orkanów. Ale ta dwójka źle wyszła na sojuszu przeciwko Dominatorowi. Polegli podczas Wielkiej Rzezi. Oboje. A ich lud poszedł w rozsypkę i zapomnienie. Z Wietrznego Dworu zostały już tylko ruiny w których straszą zimne przeciągi. Tak to bywa z tymi, o których zapomina historia. Tak to bywa.

Poskrobał łyżką w misce. Westchnął.

- Wiesz, gdzie znajduje się twoja pamięć? Czy nie wiesz?

- Nie wiem - szepnął cicho jakby nieobecny. Wspomnienie o Ludu Powietrza, Wietrznym Dworze, Pani Wiatru i Panu Orkanów nie otworzyło żadnego wspomnienia ale…. ale poruszyło strunę emocji w jego sercu. Strunę smutku i tęsknoty. Patrzył w tlący się nadal pod garnkiem ogień i kurczowo trzymał pustą już drewnianą misę z której dopiero co zjadł paćkowatą strawę.

Może to i głupie ale zrobiło mu się w tej chwili żal jego samego. Nie mógł bowiem nawet zapłakać czy choćby ulotnie musnąć wspomnień dotyczących zapomnianego Ludu Powietrza. Bo ich nie miał. Mógł tylko reagować na słowa, które wiedział, że powinny wiele znaczyć.

Milczał.

- Maska je ma. W swojej Cytadeli. Tak mówią. Trzyma was, Wieloświatowców. Dawnych was w swoich podziemiach. W miejscu za zamkniętymi drzwiami przez które nikt nie uciekł. Tam są wspomnienia Wieloświata. Tak mówią. I może zainteresuje cię jeszcze jedna historia. Niedaleko stąd była wieś. Osada na skraju bagien. Jednej nocy odwiedził ją mężczyzna. Przyniósł śmierć i zniszczenie. Nikt nie przetrwał tych odwiedzin poza kilkoma duchami które opowiedziały innym tę opowieść. Tym mężczyzną był Simeon Czarne Drzewo. On sam. Najpotworniejszy spośród Wieloświatowców. Bestia i wąż.

- Każdy ze Światów ma taką Bestię-Węża. Co zatem z nim? Uracz mnie opowieścią o nim bo na pewno nie wspominasz go bez powodu.

- To potwór. Jak wielu z Wieloświatowców. Nie miał nigdy zahamowań. Robił co tylko chciał.

- Ale inni tolerowali jego wybryki bo był im jakby bratem… jak rozumiem? Czemu nie zniszczyli jego skoro był takim nieprzewidywalnym okrutnikiem? Czekaj ja muszę sobie poukładać wszystko skoro do swoich wspomnień raczej dostępu nie mam. Było ilu Wieloświatowóców? Wachlarz, Kent od Ostrzy, Ten Simeon Czarne Drzewo, Meg’han, Enoch Ognisty, Szalona Dox… Córa Jósa. Maska. Kto jeszcze? A tak, była jeszcze dwójka, która poświęciła swoje życie i oddała Luminę by zniszczyć Dominatora. Jeszcze ktoś?

- Szalona Dox, Enoch Ognisty, Kent od Ostrzy, Córa Jónsa, Celine Ren’Wave, Niebieski Ptak, Wachlarz, Burzowy Pomruk i Simeon Czarne Drzewo. I dwójka o której wspomniałeś, a którą nazywają Męczennikiem i Męczennicą. Ich prawdziwe imiona spłonęły na stosie na którym oddali swoje życia, by zatrzymać potęgę Dominatora.

- W opowieściach jakie słyszałem pojawia się Zdrajca. Mowa o tym Simeonie? Czy raczej o Wachlarzu. Bo tak nazwał mnie jeden ze sług Maski. Nazwał mnie Zagubionym Zdrajcą.

- Każdy już opowiedział jakąś historię. Ale ona jest jak pisana patykiem na błocie. Szybko znika. Ja nie znam prawdy. Nie wiem czy ktokolwiek w Dominium, poza Potęgami, ją zna. Musisz odszukać mądrzejszych ode mnie jeżeli chcesz odpowiedzi. Dokładki? Przyznam się, że jedna miska bagiennej polewki to dla mnie za mało. Na starość robię się łakomy. Ale może dlatego, że poza jedzeniem niewiele przyjemności zostaje na starość.

- Nie dziękuję. Najadłem się - dodatkowo pokręcił przecząco głową - Dlaczego wspomniałeś o tej wiosce niedaleko stąd i Simeonie?

- Myślałem, że cię to zainteresuje. Skoro jesteś Wieloświatowcem.

- I jak słyszysz zainteresowało. Dawno to było? Duchy mówiły jaki był powód tego co zrobił? Czy tylko kaprys? - Wachlarz drążył temat.

- Niestety, nie wiem. Mówię tylko to co słyszałem od moich gurriczi. Sam nie byłem na miejscu. Nie potrzebuję opuszczać domostwa i mojej okolicy. Nie potrafię ci pomóc w tej sprawie

- Rozejrzę się tam choć bez Luminy pewnie nic się nie dowiem. Chyba, że to sprawa przed wielu wielu lat… ? Jest jeszcze coś. Gdybym chciał odwiedzić ruiny Wietrznego Dworu to jak tam trafię?

- To daleko stąd. W Górach Huraganowych. Po drugiej stronie Dominium. Musisz iść tam gdzie wstaje słońca, aż zajdziesz.

- A to miejsce w którym zabił życie Simeon? - mimowolnie Tobias spojrzał w górę gdzie między gęstymi drzewami kryło się niebo.

- Bliżej. Na skraju mokradeł. Dzień drogi jak się zna ścieżki. Godzina, jak się nie zna. Tyle trzeba czasu by się utopić. Średnio.

- Czy ktoś pokazałby mi ścieżkę? - ponownie spojrzał w kierunku Glytha.

- Ktoś się znajdzie. Tak umyślam. Ale nie po nocy. Po nocy to się nie chodzi.

- Taaak. Jak już sobie tak miło rozmawiamy a twoja wiedza jest szersza niż moja, to może powiesz mi to co wiesz na temat Luminy? - były akrobata drążył tematy, które były dla niego ciemną plamą wspomnień.

- A co tutaj można powiedzieć - grzybolud łypnął na niego dziwnie swoimi błyszczącymi jak punkciki światła oczami. - To moc. Mają ją Siewcy. Mają Dawcy. Mają Czujący. Każdy własną, inną, czasami nawet niepowtarzalną. To dar Potęg. Tchnienie ich niewyobrażalnej mocy. Oddech Potęg. Westchnienie Potęg. Pierd Potęg. Różnie mówią. Wiemy, że istnieje. Wiemy, że opływa Dominium i Wieloświaty. Niewidzialna lecz prawdziwa. Pozwala tym, którzy ją mają czynić rzeczy, których inni nie uczynią. Czynić magię, jak mawiają prostaczkowie nie pojmujący czym naprawdę jest posiadanie Luminy. Tej cząstki samej Potęgi.

- Nie powiem, przydałby mi się teraz taki pierd Potęg - uśmiechnął się blado odstawiając na ziemię pustą miskę - Jaka jest różnica między tymi Siewcami, Dawcami czy Czującymi? - podpytał.

- W rodzaju Luminy. Siewca potrafi zmieniać to, co wokół niego lub siebie. Dawca, potrafi dawać moc innym. A Czujący po prostu wyczuwa i widzi różne rzeczy. Wieloświatowcy mają jednak Luminę obejmującą wszystkie trzy aspekty. Są też tacy, którzy łączą w sobie dwa z nich. Zależy od … Nikt w sumie nie wie od czego. Pewnie od kaprysu Potęg. Chociaż nie wiem czy one miewają kaprysy.

Wachlarz pokiwał głową
- Jak rozumiem Luminy można pozbawić, wyssać ją z nosiciela. Czego jestem przykładem? - zastanawiał się bowiem w jakim stanie on wegetuje. Wiedział, że nie może to być jedynie spowodowane utratą pamięci. Musiało być coś jeszcze. Porównując go do Enocha czy Meg’ghan czuł się słaby. Miał przebłyski swojej dawnej potęgi jak przy ominięciu cierniowego muru, jednak był słaby, czego przykładem była ostatnia potyczka.

- Tak. Można to zrobić. Me’Ghan ze Wzgórza była tego mistrzynią. Można też ją ukryć. Podzielić. Można ukierunkować. Zakląć w przedmiocie. W zasadzie można z nią zrobić wszystko bo sama w sobie nie przestrzega żadnych reguł poza tymi, którymi jesteśmy w stanie z niej korzystać.

- A czy tą ukrytą można jakoś wyczuć? Skoro się nie pamięta gdzie została ukryta… Bo nie sądzę by wraz z pamięcią trzymała ją Maska…? - przeniósł wzrok z tlącego się ognia pod garncem na grzyboluda.

- Nie mam pojęcia. Ja mojej nie ukrywałem, nie zgubiłem, nie rozdzielałem. Po prostu mam, czerpię gdy potrzebuję. Z rozwagą i rozsądnie bo nie jestem jakimś tam wielkim Siewcą. Ot, taki jakich wielu w Dominium.

Skinął głową.
- Nadal się zastanawiam co mnie tutaj do ciebie przygnało? Znaliśmy się już wcześniej? - Grayson postanowił odnaleźć kolejny puzzel swojej pamięci

- Nie. Pierwszy raz widzę człowieka od dłuższego czasu. Rzadko tutaj się zapuszczacie. A czemu tu jesteś? To chyba odwieczne pytanie jakie zadaje sobie twoja rasa? Tak słyszałem.

- Zapewne. Ja dopiero co wyrzygiwałem swoje wnętrzności pokonany w walce z armią Maski a potem znalazłem się tutaj… Głowa mnie od tego wszystkiego boli. Słyszałeś kiedyś o Saskiji? Wężowej dowódczyni Maski? Coś o niej wiesz więcej ponad to, że służy Masce? - kontynuował rozmowę.

- Nie - pogmerał łyżką w misce. - Ja trzymam się z daleka od innych. Wiem tyle, co dzieje się na bagnach i w okolicy. Nie będzie ze mnie pożytku gdy będziesz pytał o sprawy odległe i bieżące. Po prostu żyję tym co tutaj i teraz i tym, co było dawno i minęło. Niczym więcej.

Pokiwał ponownie głową dając znać, iż przyjął wyjaśnienie do wiadomości.
- Musiałeś zatem przerazić się tym, że tak blisko Ciebie pojawił się Simeon? - ponownie Wachlarz zmienił temat w tej rozmowie, niczym wiatr podczas burzy.

Stwór wzruszył ramionami. Zalśnił oczami. Jadł.

On również zamilkł. Myślał o tym co usłyszał, analizował. W sumie nie do końca wiedział co powinien robić. Miał kilka pragnień. Zobaczyć Wietrzny Dwór, choćby był najbardziej smutnym i pustym miejscem we wszechświecie. Miał ochotę porozmawiać z Saskiją bez żadnych świadków, nawet myślał o tym by odwiedzić siedzibę Maski skoro ponoć miała takie neutralne zamiary względem Wachlarza. Chciał “porozmawiać” z duchami wioski jaką pozbawił z życia Simeon, myślał o tym by w jakiś sposób poznać to co myślą duchy ludu Nar niesieni na ofiarny stos Enocha i zaklęci przez Córę Jónsa. Był tylko jeden problem. Jeden. Niewielki a jakże kładący te wszystkie myśli w wątpliwość.

Czuł się na to za słaby.

Czuł się jak człowiek rzucony do fantastycznego świata.

Słaby człowiek.

Wstał i przespacerował się kilka kroków od miejsca gdzie siedzieli.
“Nie siedzieć. Nie czekać. Działać” Tak by chciał.
Westchnął.

- Czy mimo wszystko, że zapadł już zmierzch ktoś mógłby mnie poprowadzić do tej wioski? Ja nie jestem zmęczony a i pewnie gdyby tak było to i tak bym nie zasnął. I jeszcze jedna rzecz. Czy tutaj gdzieś w pobliżu jest Brama do szybszego podróżowania?

- Tunel? Chodzi ci o tunel, tak?

Skinął potakująco głową.

- Jest. Godzinę drogi stąd. Ale pójdziemy w dzień. Tam, jeśli chcesz, ja mogę cię zaprowadzić.

- Po tym jak zobaczę to miejsce zniszczone przez Czarne Drzewo skorzystam z Twojej pomocy w odnalezieniu tunelu - stanął i wpatrywał się w Glytha - A teraz zanim udasz się na spoczynek opowiedz mi to co wiesz na temat Wietrznego Miasta, Ludu Powietrza, Pani Wiatru i Pana Orkanów…. Proszę.

- Tyle co powiedziałem. Oprócz tego, że kiedyś to było wspaniałe miejsce. Pełne szczęśliwych istot. Chociaż niezbyt bystry. Pięknie śpiewali. Pięknie muzykowali. Mieli skrzydła. I głowy pełne pomysłów. Miliony na dzień. A potem przyszła wojna z Dominatorem i przestali mieć głowy. I tyle.

- Taaa….
“Ot i tyle z pięknych wyobrażeń o Ludzie który zapewne pokochałem” - pomyślał smutno a potem dodał już na głos.
- Nie będę Cię więcej męczył pytaniami. Przynajmniej nie dzisiaj. Poza jednym. Gdzie mogę odpocząć by doczekać świtu?

- A w mojej chacie lub tutaj, przy ogniu.

- Posiedzę sobie jeszcze tutaj. Najwyżej przyjdę jak zmarznę - rzucił, usiadł na miejscu jakie zajmował dotychczas i zamilkł wpatrując się w otaczająca go przyrodę.

- Jeszcze jedno - odezwał się kiedy stwór ruszył ciężko sapiąc w kierunku swojej chatki na drzewie - czy wiesz jak mogę odnaleźć swoją Luminę?

Wachlarz patrzył w napięciu na plecy Glytha.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 04-07-2017 o 20:52. Powód: szyki itp. niszczenia powtórzeń
Sam_u_raju jest offline