Sańsk
Biesiada faktycznie była niezbyt udana. Niewiarowski pił niewiele i siedział pogrążony w zadumie, Ankwiczowi humor też nie dopisywał. Pobidziński, Dydyński i Czetkowski gwarzyli o czymś z cicha, Twarowski spał, a Daniłłowicz osuszał kolejne kielichy.
Zdrzemneli się wszyscy już po pierwszych kurach, wstali zaś o świcie, większość więc skorzystała z zimnej wody w studni by ocknąć się na dobre. Na rynku kręcili się już żołnierze i jak to wojsko brz rozkazów snuło raczej i udawało, że wykonują jakieś zajęcia.
Pobidziński był jednak zbyt doświadczonym oficerem, by pozwolić wojsku łazikować. Szybko wydane rozkazy poparte sporą liczbą "kurwich synów" i "kobylich dzieci" w parę pacierzy uszykowały towarzystwo na majdanie.
Rotmistrz w słowach krótkich przedstawił ostatnie wieści.
Chorągiew nie mieszkając miała ciągnać pod obóz smoleński, wiadomość zaś o wyniesieniu Lisowskiego skwitowano wiwatami.
Wkrótce o pobycie jezdzców w Sańsku świadczyły tylko wypalone ogniska, kupy końskiego nawozu i porzucone gdzieniegdzie zepsute oporządzenie.
Na rynku pozostali Niewiarowski, pan Czetkowski ( prośbą Jacka Dydyńskiego przydany panu Tomaszowi ), Ankwicz i Daniłłowicz.
- Panie Czetkowski wiem, ze z własnej ochoty nie pozostałeś, ale ze szczerego serca zapraszam.
Waszmościów także, a jeśli to prawda, że ojca mego zabito, każdy kto szablą włada wdzięcznym dla mnie gościem. Panie Ankwicz, panie Daniłłowicz, co odpowiecie ? |