Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2017, 05:08   #156
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - Parchata śmierć: Black 6 (34:05)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron pod HH; 2250 m do CH Black 2

Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:05; 40 + 60 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 60 min do CH Black 2






Brown 0



Marine okazał się jak najbardziej zainteresowany ponownym zbliżeniem z Vinogradovą. - Z Ziemi? Samej Ziemi? Nieźle. Światowa dziewczyna z ciebie. Ja to przy tobie z jakiejś prowincji jestem. - roześmiał się chętnie pomagając jej w pozbyciu się najpierw podkoszulka a potem stanika. Podsadził ją sobie nieco inaczej tak, że usiadła na jego biodrach a on zarówno wzrokiem jak i dłońmi i smakiem zachwycał się i podziwiał jej ponownie mu sprezentowanym wdziękami. Wydawał się w tej chwili tryskać radosną energią widoczną i w wesołym, figlarnym spojrzeniu, i trochę pośpiesznych ale pewnych ruchach, troskliwym zerknięciu czy noga Mayi jakoś nie wykręciła się gdy ją sobie podsadzał i w wesoło wyszczerzonym uśmiechu jakim przywitał i ją i to co mu oferowała.

Znudził się chyba jednak tą zabawą lub pozycją albo chciał przejść dalej. Całując wciąż Vinogradovą zaczął się spod niej wyswobadzać aż się spod niej wyślizgnął i prawie zamienili się miejscami. Teraz on się pochylał nad nią i śmiejąc się zarówno oczami jak i ustami zaczął rozpinać jej spodnie. Jej spojrzenie i dłonie jakby nagle przypomniały mu, że sam wciąż jest w tym mokrym mundurze i jeszcze pancerzu a nawet całym oporządzeniu na sobie. Z pancerzem poszło najszybciej. Miał w sobie zamontowany przycisk szybkiego wypięcia pozwalający go awaryjnie odrzucić. Więc najcięższy i najbardziej niewygodny element ubioru najszybciej i najgłośniej stuknął o podłogę. Potem zostało jeszcze mokre ubranie ale to już pod względem rozbierania nie różniło się od cywilnych odpowiedników więc oboje poradzili sobie z tym trochę pośpiesznie i nerwowo ale bez zbędnych komplikacji. Sofa zatrzeszczała w rytm ruchów dwojga ciał. Para na niej okazywała sobie radość ze spotkania w jak najbardziej namacalny sposób. Ciała oddychały coraz szybciej, pot rosił twarze, włosy i skórę, ruchy robiły się coraz gwałtowniejsze. Na moment przerwały im syreny alarmowe. Zaraz za nimi komunikaty przez głośniki potwierdzające sygnał alarmu przeciwlotniczego i sugerującym pozostanie w podziemiach do czasu jego odwołania. Marine skrzywił się lekko mrucząc coś o nawale artyleryjskiej ale wyjące alarmy przerwały mu zapał tylko na chwilę. Tu, głęboko w podziemiach nic im z tej strony nie groziło.



Black 8



- Hej! - Patinio bez żenady trzasnął, nagi, mokry i tak kusząco wypięty tyłek Nash aż echo poszło po pustym pomieszczeniu prysznicowym. - Nie kradnij mi tekstów! - syknął na nią od razu wciskając dłoń za biodra Black 8 i zagarniając ją z powrotem do siebie. Znów był za nią i trzymał ją w objęciach zbliżając twarz do jej ucha. - Ja to zawsze mówię foczkom jak je spławiam. Nie zachowuj się jak ten oślizgły gad z Floty co mi zawsze najlepsze teksty kradnie. - mówił niby poważnie, nawet ktoś o słabszych nerwach mógłby uznać to z apogóżkę ale jednak Nash po tej całej prysznicowej integracji jakoś ciężko było uznać, że to tak na poważnie. Jego usta zaczęły znów wędrować po jej uchu i policzku póki nagle nie odwrócił ją jak w tanecznym piruecie i pozwolił by ten obrót odrzucił ją ze dwa kroki.

- No zbieraj się mała! Starczy tych czułości! Wojnę mamy do wygrania! - zaklaskał w dłonie przybierając ton i minę jakby był aż sierżantem przynajmniej a nie zwykłym kapslem z bojowymi specjalnościami zwiadowcy i droniarza. Sam zaczął się schylać po swoje rzeczy i jak zwykle po takich przygodach nastąpił moment typowej konsternacji gdy przyszło te wszystkie mokre łachy spróbować ponownie założyć.

W prysznicach było pusto i dość cicho. Dlatego dźwięk syren wydawał się nagły i strasznie głośny. Rozległy się modulowany dźwięk alarmów i zaraz za nim z głośników popłynęło ostrzeżenie głosowe nawołujące do pozostania pod ziemią z powodu alarmu lotniczego. Patinio uśmiechnął się nonszalancko i uruchomił naręczny komputerek sterujący dronem. Uprzejmie powiększył go by Nash też mogła swobodnie go obejrzeć. Widać było na nim obraz z drona pozostawionego im w spadku przez Black 3. Widzieli znajomy już obraz klubowych budynków i pierwsze eksplozję artyleryjskich pocisków. Przy pióropuszach dymu nawet spore budynki klubu były dość niskie więc eksplozje łatwo je przysłaniały. Dla eksplodujących pocisków drzewa w dżungli też nie stanowiły żadnej przeszkody, po prostu łamały je, wyrywały w powietrze i rozłupywały tak łatwo jak człowiek łamał zapałkę. - Nieźle. Mam nadzieję, że pójdzie im lepiej niż rano. Ale na pewno dla nas zostanie od chuja i tak. Tak jak i rano. - wzruszył ramionami Latynos po chwili obserwacji tego spektaklu.

- Przepraszam. - w drzwiach stanęła jakaś dziewczyna. Ubrana dość kuso sugerującym dość jasno, że pewnie jest jedną z pracujących w klubie dziewczyn. Podobnie sugerował uprzejmie zawodowy uśmiech o jakim większość klientów wiedziała, że jest zawodowy a i tak dawała się skusić na jego ciepły urok. - Szef zaprasza do siebie. Nie wiem czy go słyszeliście ale przyszłam się upewnić. Jesteście jego gośćmi specjalnymi a więc naszymi gośćmi. Jeśli więc sobie czegoś życzycie... - dziewczyna wymownie zawiesiła na chwilę głos i Latynos spojrzał chyżo i na nią i na Nash ciekaw jak z tego wybrnie. Dał jej ruchem głowy zachęcający znać by dokończyła. - To jestem do waszej dyspozycji. Ja i moje koleżanki. I barek. I sauna. I jacuzzi. - uśmiechnęła się zachęcająco dziewczyna lekko skłaniając się dwójce półnagich ludzi pod prysznicem.



Black 2



Black 2 i 7 dość łatwo przedostali się do wewnętrznej części bunkra. Wydawało się, że opuścili ją dawno temu. Co najmniej z kwadrans a kto wie, może nawet i z pół godziny temu. W czasoprzestrzeni skazańców z Obrożami było to jak inna epoka. Wracając na te same korytarze czuli się tu już bardziej swojsko. Rozstali się gdy Hektor wreszcie natrafił na istne kłębowisko kociaków aż przebierających nóżkami by się nim zająć. Ten koleś co go słyszeli przed bramą z głośników widocznie nie ściemniał. Dwie uśmiechnięte dziewczyny podeszły też i do Diaz z pytaniem czego sobie życzy. One też skierowały i poprowadziły ją do Amy jak nazywały Amandę. Ona sama była w średniej wielkości pomieszczeniu które wyglądało jak zaimprowizowana w schroniarskich warunkach kobieca garderoba. Przed jednym z luster siedziała Promyczek i chyba właśnie się malowała. Włosy wciąż miała mokre i opadały jej na jasny szlafrok. Zauważyła swojego Płomyczka w odbiciu w lustrze i gwałtownie odwróciła się by spojrzeć na nią bezpośrednio.

- Oh Płomyczku! Wróciłaś! - zapiszczała radośnie blondynka zrywając się do drzwi z wyrzuconymi przed siebie na powitanie ramionami. Z impetem wskoczyła na Black 2 oplatając ją swoimi udami w pasie a ramionami jej szyję. Usta zaś zajęły się ustami Latynoski. - Tak się bałam! - wykrztusiła z siebie blondynka gdy na chwilę odkleiła się od Latynoski. - Ale wróciłaś! jesteś cała? A! jesteś głodna?! Chodź, zaprowadzę cię! - Amanda zalała Latynoskę serią rozochoconych pytań a na końcu przypomniała sobie o co ją ta prosiła. Zeskoczyła więc z niej gotowa chyba zaprowadzić ja gdzie trzeba.



Green 4



Dr. Horst widział jak po dojściu do tej bardziej cywilizowanej części bunkra niż goły korytarz czy śluzy towarzystwo szybko się rozparcelowało. Część poszła od razu pod prysznice, część gdzieś w głąb bunkra i właściwie został pozostawiony samopas. Na odchodne widział jak Conti odebrała od kogoś jakieś połączenie na holo które chyba wprawiło ją w świetny nastrój. Ale nie miał okazji usłyszeć czy zobaczyć coś więcej poza reakcją kobiety. Potem ona też poszła pod prysznice ale chyba jako jedyna z grupki gości pod damskie prysznice.

Green 4 pozostawiony sam sobie miał przez to okazję co nieco się rozejrzeć po tym schronie. Z powodu Obroży i wyglądu jakby go ktoś przez ludzko - xenosową ubojnię przeciągnął raczej rzucał się w oczy. Nikt przez to jakoś nie kwapił się do zagajenia z nim rozmów. Sam schron wydawał się pełen ludzi. Ludzi zrezygnowanych i przybitych niczym w obleganej twierdzy gdy odsiecz jest wielce niepewna podobnie jak możliwość wydostania się z niej a wróg nie daje pardonu. Mury twierdzy wydawały się trzymać ludzie wewnątrz zdawali się o wiele mniej pewnym elementem tego zestawu. Rzadko kiedy trafiała się jakaś radosna albo pewna siebie twarz. Większość patrzyła apatycznie albo spała. Jakąś żwawość widać było jedynie u ochroniarzy klubu ale ci trzymali wyraźną rezerwę i nie mieszali się z tłumem przypadkowych gości. Sytuacji nie poprawił też nagły alarm przeciwlotniczy. Ludzie spoglądali na ściany i głośniki, na migające lampy, niektórzy zareagowali nerwowym zrywem ale świadomość solidności kryjówki działała chyba pokrzepiająco bo w tym potężnym schronie można było się nie obawiać bombardowania.

- Cześć doktorku. - rozległ się za nim kobiecy głos. - Wyglądasz mi na konesera. - gdy się odwrócił okazało się, że stała teraz przed nim kobieta. Zdawała się na tle tego przestraszonego tłumu promieniować barwami i kolorem choć musiało być to złudzeniem jej uśmiechu, błysku w oczach i pewności siebie bo ludzki tłum miał na sobie wszelkie różne zestawy kolorystyczne. - O kogoś z dobrym smakiem. - twarz młodej kobiety zbliżyła się do twarzy Green 4 a jej palec wsunął się pod jego Obrożę, tak, że czuł go na swojej szyi. - Masz bilecik zaproszeniowy na bankiet. - palec wsadzony za Obroże naparł na nią przekierowując Parcha tak, że zbliżył swoją twarz do jej twarzy. - Na degustację dań. Z ładnych pań. Jesteś chętny? - twarz kobiety zbliżyła się tak bardzo, że otarła się o policzek Horsta i jej wargi wymruczały mu zaproszenie wprost do ucha. - Wiem kim jesteś. Jestem twoją wielbicielką. - wyszeptała mu jeszcze ciszej.



Green 4; Brown 0; Black 2, 7 i 8



Czysta woda w czystych zbiornikach wodnych. Ściany wyłożone drewnem albo materiałem świetnie go udającym. Przyjemne światła, zapraszająco otwarte drzwi do sauny. Skoro właścicielem był Rosjanin no to sauna musiała być. Do tego podawane na tacy alkohole do rąk i ust własnych. Podawane przez roześmiane i chętne do mokrych zabaw dziewczyny z obsługi z których jedne donosiły co specjalni goście pana Morvinovicza sobie zażyczyli, inne pomagały czuć się w saunie jak u siebie, jeszcze inne pomagały namoczyć czy siebie, czy swoje koleżanki albo i gości w zależności od ulotnego kaprysu chwili. Jedynym brakującym z gości którzy przekroczyli niedawno bramę schronu był Hollyard. Nie do końca było wiadomo czy aż tak szczodry i łaskawy "gospodin" nie był, by przełamać swoją niechęć do gliniarza czy, nie został wpuszczony czy sam nie chciał tutaj przychodzić.

Co by nie mówić o biznesmenie z rosyjskimi korzeniami umiał zadbać o swoich gości specjalnych. Zabawa trwała w najlepsze. W drewnopodobnym pomieszczeniu było gęsto od pary, śmiechów, sączącej się muzyki, brzęku szkła i stężenia nagich lub półnagich ciał na metr kwadratowy. Podawany alkohol był w tak różnych kolorach jak i koks oraz dziewczyny jakie je serwowały. W tych warunkach można było zapomnieć, że gdziekolwiek na tym świecie panuje jakakolwiek wojna. Młode, zdrowe i pełne życia, roześmiane ciała ochlapujące się w zabawie wodą, pojące alkoholem, wciągające z siebie kreski koksu czy zabawiające siebie nawzajem wydawały się być przeciwieństwem to bezpardonowej wojny w tropikach jaka rozgrywała się powyżej. Tak całkiem zapomnieć jednak się nie dało.

- Za gorąco tutaj. Wyjdę na chwilę. - Johan leżał na dechach sauny wypacając trudy wcześniejszych walk. Pocił się w tej saunie strasznie mocno więc wstał, pocałował Mayę i otarł ramieniem pot z czoła. Skierował się ku drzwiom a dziewczyna z sauny z sympatycznym uśmiechem podała mu czysty ręcznik. Marine też się do niej uśmiechnął i skorzystał z niego do osuszenia twarzy. Wyszedł z sauny do chłodniejszego pomieszczenia z jacuzzi.

Stamtąd spojrzał na Latynosa. Ten siedząc rozwalony w jacuzzi dawał się poić właśnie jednej z dziewczyn ale chyba był zbyt łapczywie bo się zachłysnął. Teraz zaczął kaszleć i krztusić się wywołując złośliwą wesołość większości grupy. Na migi dawał znak, by go poklepać po plecach ale to jakoś nie pomagało. Wyglądało nawet, że mu się pogarsza z każdym urywanym oddechem. Śmiechy w końcu zamarły gdy żołnierz przechylił się przez brzeg jacuzzi i rozkaszlał się tak gwałtownie, że szarpnęły nim dreszcze jakby miał dostać torsji. Wyglądało na początek jakiegoś ostrego ataku astmy ale przecież astmatyków nie brano do Armii. Na pewno nie do oddziałów pierwszoliniowych.

- Ej brachu co z tobą?! - zapytał poważnie zaniepokojony Johan i ruszył ku przewieszonemu przez brzeg wanny Latynosowi. Dopadł do niego łapiąc go za mokre ramię klękając przy nim by spojrzeć mu w twarz. Latnosem szarpnęły dreszcze i jęknął boleśnie mimo, że zagryzał wargi do krwi. Większość dziewczyn przestraszyła się i cofnęła o kilka kroków nie wiedząc co jest grane. Dreszcze jednak w końcu przeszły. Ciało żołnierza zaczęło uspokajać się a oddech wracać do normy choć sam Patinio wyglądał jakby go ktoś właśnie wypluł.

- Zakrztusiłem się. - mruknął w końcu Latynos. Przemył twarz wodą ale wciąż mocno zaciskał powieki rzadko je otwierając. - Już mi lepiej. - dodał biorąc ręcznik Johana i ocierając mokrą twarz i głowę.

- Nie duś się. Chujowo założyłeś maskę. Nawdychałeś się syfu i teraz rwie cię w klacie. - klepnął go w mokre ramię marine. Przełknął ślinę i uciekł gdzieś spojrzeniem w bok, na kafelki mokrej podłogi. Dziewczyny jakby odzyskały zdolność ruchu a przynajmniej wyglądały na uspokojone skoro sytuacja zdawała się wracać do normy.

- Taki kurwa z ciebie ekspert od gazmasek? - powiedział normalniejącym tonem Patinio opierając się z powrotem o brzeg jacuzzi.

- Nie. Też ją chujowo założyłem. To mnie rwie. - powiedział po chwili milczenia marine lekko klepiąc się we własną pierś. W głębi oczu każdego z nich czaił się jednak mrok niepewności balansujący na granicy obaw i lęków.

Obroże Parchów zapiszczały alarmująco. Charakterystyczny dźwięk aparatów znanych ze szpitali gdy ich linie prostowały się w poziomą, płaską linię wdarł się w pomieszczenie w które nie zdążył powrócić gwar zabawy. Status Black 6, Mathiasa Terance zmienił się na KIA. Kilkadziesiąt metrów od Blackpoint 2. Wykresy Black 4 i 0 skakały alarmująco jasno oznajmiając, że jeszcze żyją ale spokoju nie mają.

 


Miejsce: zach obrzeża krateru Max; piętro I Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:05; 55 + 60 min do CH Black 2


 

Black 4, 6 i 0



Black 4 zdołał dobiec do Black 0 akurat gdy ten wykańczał magazynek w karabinie strzelając do kolejnych celów. Celów które pojawiały się zdecydowanie za szybko i w zbyt wielkiej liczbie. Na otwartej przestrzeni dachu nawet trzy lufy nie miały szans wystrzelać wszystkich napastników nim się zbliżą. Wkrótce wybuchł claymore. Za chwilę kolejny. Oba jednak zablokowały dopływ xenos przez drzwi na zbyt krótką chwilę. Ludzie którzy strzelali do obcych nie mogli robić nic innego będąc uwięzionym w pobliżu kapsuły desantowej ze sprzętem. Naboje kończyły się. Magazynki kończyły się. Granaty kończyły się. Na rozstawienie kolejnych min nie było czasu gdy walka toczyła się już na kolby, pięści i wojskowe buty. Sekundy i metry do mających tu spaść pocisków artyleryjskich uciekały. Tylko kolejnych xenos zdawało się przybywać z każdą chwilą. Przybywały przez klatkę schodową, przez otwory wentylacji, przez krawędź dachu. Trójka ludzi na tak otwartej przestrzeni, tak licznemu przeciwnikowi musiała w końcu ulec. I uległa. Trzej mężczyźni czuli już na sobie jak kolejne xenos wskakują im na piersi, nogi, plecy, ramiona, hełmy. Jednego strąconego zastępował kolejny. Pancerze jeszcze wytrzymywały ale nie mogły zbyt długo się opierać tak zmasowanym atakom. Kreatury obaliły Graeff na dach gdzie jeszcze tarzał się z nimi wściekle młócąc kolejne kreatury ale nie miał szans zmienić wyniku tej walki. Zcivicki upadł na kolana przytłoczony ciężarem licznych kreatur. Jedynie Terance zdołał jeszcze utrzymać się na nogach mimo, że chwiał się już i też wyglądał, że zaraz upadnie. I wtedy wszystkim na powierzchni skończył się czas.

Pierwsze eksplozje zlały się w jeden grzmot który szarpnął bębenkami w uszach i zdawał się ruszyć świat w posadach. Krzyki ludzi i skrzeki xenos zostały kompletnie zagłuszone. Kilka pocisków musiało spaść blisko budynku ale nie na tyle by zmienić coś w sytuacji na dachu Seres. Małe bestie wżerając się już w krwawe ochłapy były zbyt blisko celu by zrezygnować. Te dalsze zaskrzeczały z przerażenia i straciły na moment dryg gdy sunęły ku trójce jeszcze ruszającego się i krwawiącego mięsa ale tylko na moment. Ale po pierwszej salwie nadeszła kolejna. I kolejna. Nawała artyleryjska przejęła kontrolę nad okolicą. Cały świat w zasięgu zmysłów zdawał się tonąć w morzu eksplozji. W końcu któryś z pocisków trafił w dach laboratorium bezpośrednio. Fala uderzeniowa zmiotła wszystkie nie zamocowane elementy z dachu bez względu czy były jeszcze żywe, już nieżywe czy nigdy takie nie były. Liczba kończyn też nie miała tutaj żadnego zdarzenia. Trójką ludzi miotnęło aż łupnęli razem z ich napastnikami o ścianę jakiejś przybudówki. Upadli jęcząc boleśnie na dach tuż pod ale trwali tak tylko ułamek sekundy. Zaraz uderzył kolejny pocisk i razem z dachem zapadli się do środka. Spadali w świat biur, mebli, jarzeniówek, iskier, dymu i gruzu. Gruz obsypywał się pod nimi, z nimi i wokół nich. Spadali aż znów nie grzmotnęli o coś na płask. Gdy grzmotnęli uderzenie wybiło im dech z płuc a do gardeł Black 4 i 6 wdarł się kurz i dym więc kasłali już gdy gruz nadal się na nich obsypywał. To, ze wciąż żyją dowiedzieli się z wyświetlacza HUD bo sami nawzajem nie widzieli się kompletnie. Nie widzieli dalej niż na wyciągnięcie ręki a wciąż im groziło zawalenie bo nawała trwałą dalej i jeśli była to pełnokalibrowa nawała mogła trwać o wiele dłużej niż limit szczęścia kogokolwiek.

Trójka mężczyzn zdołała wygrzebać się mniej lub bardziej niezgrabnie z gruzowiska. Xenos tu chwilowo nie było, te które spadły razem z nimi były martwe i przygniecione gruzem oraz posiekane szrapnelami. Trzech Parchów szło, po omacku przed siebie, chwiejąc się i krztusząc gdy kolejne mniejsze i większe kawałki gruzu i gwiżdżących szrapneli i z pocisków, i wyrwanego gruzu, betonu i szkła ze świstem rozbijało się o ściany wokół nich i pancerze na nich. Słabli. Kolejne razy i kolejne trafienia przełamywały odporność i ludzi i ich sprzętu. Dotarli do jakichś drzwi i kolejnych. Chmura dymu i pyłu zdawała się rzednąć. Widzieli przez piekące oczy i zasyfione wizjery już na kilkanascie kroków. Byli w pobliżu jakiegoś okna. Black 4 i 0 mniej więcej razem i 6 trochę z tyłu. Przez okno widać było całą potęgę artylerii. Ci po właściwej stronie luf władowali w nie całą menażerię pocisków. Przeciwpiechotne szrapnele rozrywały się z kłującym uszy wizgiem siekając wszystko dookoła. Odkryte, nieopancerzone cele nie były przed nimi bezpieczne nawet dziesiątki i setki metrów dalej. A zdawały się eksplodować jeden obok drugiego. Potężne uderzenia łamały grube konary w dalszej odległości od epicentrum wybuchu a w bliższej wyrywały całe drzewa. Pociski z napalmem rozrywały się rażąc oczy plamami intensywnego ognia trawiąc wszystko czy żywe czy nieżywe. Tam i tu widać był kule ognia nagle pęczniejące i buchające w końcu słupem w niebo. Pociski termobaryczne rozpylające drobiny wybuchowych substancji które eksplodowały po danym impulsie.

Ziemia zdawała się trząść w posadach jak podczas silnego trzęsienia ziemi. Wraz z nią trzęsło się wszystko łącznie z podłożem po jakim poruszała się z najwyższym trudem trójka ludzi. Musieli podtrzymywać się ścian i wyrwanych fragmentów wyższego gruzu nie tylko by się próbować poruszać w tym piekle ale by nie upaść na ziemię. Hałas był tak ogłuszający, że nawet przez komunikatory w uszach z trudem dało się słyszeć jakiś głos ale już nie słowa. Nawet jak się darli na całe gardło tuż do ucha. Eksplozje wyrzucały w niebo tak samo bryły asfaltu, krawężniki, fragmenty ścian, meble, samochody jak i ciała dużych i małych kreatur. Samo niebo zdawało się zniknąć zdmuchnięte przez kolejne i kolejne fale eksplozji a razem z nim dominująca na niebie tarcza gazowego olbrzyma Yellow wokół której krążył bombardowany właśnie księżyc.

Coś znowu się rozerwało zbyt blisko. Lub zbyt daleko jeśli zmienić punkt widzenia. Podłoże przez jakie przedzierała się trójka mężczyzn zapadło się po raz kolejny razem z pobliskimi ścianami. Znowu spadli gdzieś w dół. Tym razem w jakieś kłębowisko żywych i martwych obcych. Black 4 i 0 mieli fart i spadli trochę wyżej i w te bardziej martwe. Black 6 miał pecha i spadł niżej i w te bardziej żywe. Krzyczał, walczył i szarpał się ale stado mając ofiarę w swoim centrum zaczęło pożerać go żywcem. Żywy dywan pomniejszych obcych momentalnie przykrył ciało człowieka i zaczął pożerać go jak ziemskie piranie nawet o wiele większą ofiarę. Wżarły się w twarz, szyję, momentalnie odgryzły drobne palce, wdarły się tunelami jeszcze żywych i ruchomych ramion pod pancerz, podobnie szybko krzyki "Szóstki" umilkły gdy wydarto mu krtań. Upadł na kolana a jeden zbiorowy organizm zaczął wyżerać sobie przez rozrputą szyję drogę do jego wnętrzności. Zaraz potem już bezgłośnie, prawie bezgłowy korpus upadł na zagruzowaną posadzkę. Jego status zmienił się na KIA. Odgłos drobnej eksplozji Obroży utonął w kanonadzie nawały artyleryjskiej. Dla Graeffa i Zcivickiego jasne były dwie rzeczy. Że Terance właśnie odszedł do ponoć lepszego świata. I, że stado za chwilę go pożre ostatecznie i na pewno zaatakuje każdą ofiarę w zasięgu zmysłów. Byli już na pierwszym piętrze i do parteru zostało im tylko te jedne piętro. Na schodach było widać liczne xenos ale większość wydawała się martwa po wcześniejszych lub obecnych eksplozjach. Te które nie były wydawały się jazgotać przerażone kanonadą artylerii.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline