Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2017, 08:32   #57
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację



Drugi dzień w ośrodku dobiegł końca. Niektórym miejsce zaczęło się podobać, inni świetnie się bawili w swoim towarzystwie, a jeszcze inni po prostu chcieli wracać do cywilizacji. Nie można się było temu dziwić przy takim rozstrzale osobowości, przyzwyczajeń i zachowań. Ostatecznie, po kilkunastu godzinach wypełnionych przeróżnymi atrakcjami, wszystkie odgłosy należące do krzątających się po terenie ośrodka ludzi ucichły. Przyszedł czas na regenerację, gdyż wciąż mieli przed sobą kilka dni w tej dziczy, podczas których nauczyciele na pewno wymyślą im jakieś atrakcje.




Poranek zaczął się standardowo od śniadania, na którym pani Hoy zachowywała się jeszcze dziwniej, niż poprzedniego dnia. Zaczęła głośno śpiewać (najpewniej jakieś hity z lat swojej młodości) a przy śniadaniu żonglowała sztućcami. Pozostali nauczyciele patrzyli na koleżankę ze zdziwieniem, zmartwieniem, ale i zażenowaniem, natomiast fizyczka twierdziła, że czuje się jak nigdy wcześniej. Psikus Deana działał, chyba nawet bardziej, niż chłopak przypuszczał. Zachowanie starej nauczycielki nie było jednak jego problemem.

Po skończonym posiłku uczniowie o dziwo dostali wolne. Mogli porobić cokolwiek, nie oddalając się oczywiście zbytnio od ośrodka. Część spędzała czas we własnym gronie, inni, pozostający na uboczu grupy zaszyli się gdzieś ze swoją samotnością, a reszta po prostu korzystała z chwili luzu. Tak czas upłynął im do pory obiadowej a w związku z piękną pogodą, nauczyciele postanowili, że obiad zostanie podany przy ławkach na zewnątrz, nieopodal jadalni. Danny, Marty, Ken i Jerry zostali zaprzęgnięci do donoszenia talerzy z gorącymi posiłkami, a Hoy tylko podśmiewała się pod nosem, widząc uwijających się chłopaków. Ostatecznie obiad wylądował na stołach i życząc sobie smacznego, wszyscy zabrali się do jedzenia. Nie minęło może pięć minut, gdy spomiędzy drzew nieopodal wybiegła nagle naga, ciemnowłosa dziewczyna. Dyszała ciężko, była szczupła, miała niewielkie piersi o ciemnych sutkach, a pomiędzy jej nogami wyraźnie odznaczał się czarny trójkąt włosów. Mogła mieć nie więcej, niż siedemnaście lat.

Kilku chłopaków zagwizdało, ktoś się zaśmiał lubieżnie. Jerry od razu ją poznał. Widział ją wczoraj w lesie. O ile jednak wczoraj nieznajoma wyglądała na rozluźnioną, teraz trzęsła się cała i oglądała nerwowo za siebie. Wyglądała, jakby właśnie uszła jakiejś pogoni.
- Co, do cholery... - Lambo pierwszy podniósł się z miejsca.
- Panie Lambo, ja... - Zaczął Jerry, który chciał powiedzieć nauczycielowi o tym, że widział wczoraj dziewczynę.
- Nie teraz, panie Gbadamosi. - Mężczyzna ruszył w stronę dziewczyny powoli, pytając ją, kim jest, jak się tu znalazła i czy wszystko w porządku.
Po chwili dołączyła do niego Hoy, niemal przekrzykując nauczyciela astronomii. Dziewczyna jednak nie odpowiadała, kręcąc jedynie głową, jakby ktoś ją zaprogramował.

I wtedy, gdy nauczyciele podeszli do niej na odległość kroku, stało się coś nieoczekiwanego. Nagle na twarzy dziewczyny wykwitł chytry grymas, a w jej dłoni, nie wiadomo skąd, pojawił się długi nóż, którego ostrzem błyskawicznie przejechała po gardle Hoy. Atak był wprawny, co mogło oznaczać, że dziewczyna już wcześniej robiła podobne rzeczy. Fizyczka zabulgotała, łapiąc się za otwarte gardło, z którego trysnęła fontanna ciemnej krwi. Nim kobieta zwaliła się na ziemię, dziewczyna pchnęła zaskoczonego Lambo pod żebra, a potem wgryzła się zębami w jego szyję. Nauczyciel krzyczał, próbował ją z siebie zrzucić, lecz nie był w stanie. Po chwili padł na trawę, a nieznajoma wyłuskała zakrwawione ostrze z jego rany i pchnęła jeszcze kilka razy, aż Lambo znieruchomiał.


Marshall i Gaudencio zerwali się na równe nogi, dziewczyny krzyknęły. Chłopaki również poderwali się z siedzeń, próbując poukładać w głowie to, co właśnie się wydarzyło. To jednak nie był koniec. Spomiędzy drzew na polankę wyszło kilkanaście postaci. Dobrze zbudowanych mężczyzn, kobiet, nawet dzieci. Pomijając nieznajomego w czerwonej koszuli, którego wczoraj widzieli na szlaku, reszta była naga, półnaga i brudna. W obdartych łachmanach na które składały się stare spodnie oraz wytarte skóry, wyglądali jak dzikusy z jakiegoś tandetnego filmu o jaskiniowcach.

I dzierżyli w dłoniach broń.

Masę broni.

Od długich noży, przez maczety, siekiery, łańcuchy, aż po ciężkie młotki i tasaki. Z szaleństwem w spojrzeniach i ponurym, dzikim okrzykiem na ustach rzucili się w stronę znajdujących przy ławkach uczniów, niczym horda wygłodniałych zombie z filmów George'a Romero. Jak na zombie byli jednak zdecydowanie za szybcy.
- Do jadalni, wszyscy! - Zaryczał Gaudencio i zerwał się do biegu, nie czekając nawet na to, czy ktokolwiek go posłucha.
Jerry, Claire i Lulu krzyczeli, jakby obdzierano ich ze skóry, a wszyscy, dosłownie wszyscy, przekonywali się właśnie na własnej skórze, co to znaczy pierwotny strach i panika.



W chaosie, jaki momentalnie zapanował przy ławkach stojących przed bawialnią ciężko było się połapać, co kto robi i gdzie ucieka. Nie dało się jednak nie słyszeć panicznego, rozrywającego krzyku Lulu McKenzie, która jako jedyna nie poderwała się z siedzenia na słowa Gaudencio, tylko cały czas tam tkwiła, zasłaniając uszy dłońmi i po prostu wrzeszcząc.

Cała ta sytuacja musiała odcisnąć tak mocne piętno na wątłej psychice nastolatki, że nie była w stanie się ruszyć, odcięta od rzeczywistości ścianą strachu i przerażenia. I ci, którzy zwrócili na nią uwagę wiedzieli, że jeśli tutaj zostanie, czeka ją pewna śmierć, gdyż zdziczali napastnicy byli coraz bliżej. Czy jednak warto było ryzykować dla rudowłosej utratę cennych sekund?

 
Tabasa jest offline