Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-07-2017, 17:12   #51
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
feat. Kenshi, dzięki za dialog :)

Dzień Martina Blake'a zaczął się iście gównianie. Dosłownie i w przenośni.
Z łóżka wstał cały obolały po wczorajszej bójce z Jerry'm, a poczucie winy jedynie w wielkim stopniu potęgowało ból. Zadziwiający był fakt, że chłopak nie miał kaca. Są tacy ludzie, do których z pewnością można zaliczyć kapitana szkolnej drużyny koszykówki, którzy mają mocną głowę.
Ze względu na poranną pobudkę w wykonaniu pana Lambo Marty miał bardzo mało czasu na poranną toaletę. Gdy tylko udało mu się jakimś cudem umyć wypełznął wręcz z domku w kierunku jadalni. Wprawdzie spodziewał się gówna, ale na talerzu, nie przed wejściem.
Gdy Hoy zaczęła mówić o telewizorze zrobiło mu się dziwnie głupio. Tak po ludzku głupio. Dopełnieniem zjebanego poranka było sprzątanie gówna.

Początek wycieczki także nie był kolorowy, zagłuszająca wyrzuty sumienia muzyka Limp Bizkit urwała się nagle zostawiając Blake'a sam na sam z otaczającym go światem. Na szczęście zdarzenia potoczyły się tak jak się potoczyły, a Marty'emu wróciła chęć do robienia czegokolwiek. Resztę wycieczki spędził nad rozmyślaniem dlaczego, to właśnie on jest najszczęśliwszą istotą na całej Ziemi.

Po powrocie została już tylko jedna sprawa do załatwienia. Marty chwilę się zastanawiał, nim wszedł do domku Danny’ego. Nie wiedział od czego zacząć, ale miał nadzieję, że ze względu na lata przyjaźni rozmowa pójdzie w miarę gładko. Zastukał we framugę pokoju kumpla.
- Siema, mogę chwilę pogadać stary? - zapytał ostrożnie.
- [i]Teraz chcesz gadać? Już nie chcesz się bić? - Danny uniósł wzrok znad iPada, krzywiąc się. - Po co przylazłeś?
- Bo mi, kurwa, stary głupio, zachowałem się jak chuj, a nie kumpel. - odpowiedział Marty - Nie musisz mi wybaczać.
- Zachowałeś się jak chuj, to fakt. - Przyznał Danny. - Trzeba było mi wcześniej powiedzieć, że się zabujałeś w Kimberly Hart, to bym ci nie ruszał laski, nawet, jeśli chodziło tylko o głupi prank. - Prychnął.
- Wiem, że powinienem, ale jakoś kompletnie, o tym nie pomyślałem. A szkoda. Dobrze wiesz, że mam problem z trzymaniem nerwów na wodzy. W każdym razie sorry ziomal - odpowiedział Marty.
- Jakoś nie miałeś problemu, żeby trzymać w ukryciu fakt, że się zabujałeś. I to jeszcze w Kim… - Calistri pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. - Jakoś nie przeszkadzało ci, jak przez te trzy lata robiliśmy sobie jaja z dziewczyn podobnych do Kimberly. I nagle doznałeś olśnienia? Nagle cię jebnęło jak grom z jasnego nieba? Serio, nie wierzę. - Danny wyciągnął się na łóżku, zakładając ręce za głową i wpatrując w kumpla. - Usiądź sobie, nie stój jak pizda w drzwiach. - Skinął mu podbródkiem na fotel.
Marty rozwalił się na fotelu zdejmując plecak, który miał ze sobą.
- Ale zauważ, że nigdy nie zrobiliśmy żartu Kim, ale masz rację, dotarło to do mnie niedawno.
Czekając na odpowiedź sięgnął do zamka i zaczął dobierać się do zawartości przyniesionego plecaka.
- No i co, że nie zrobiliśmy nigdy żartu Kim? Trzeba było wydrzeć mordę, że "co ty robisz mojej ukochanej", a nie rzucać się na mnie z pięściami. Jeszcze Kena bym zrozumiał, bo on mógłby grać w scrabble z ziemniakiem, a i tak ziemniak miałby przewagę, ale ty? Kurwa, myślałem, że jesteśmy dobrymi ziomkami. Po tym wszystkim, co żeśmy robili przez trzy lata po prostu mogę czuć się oszukany. Niby z ciebie taki super ziomal, a jak przyszło co do czego, to baba dla ciebie ważniejsza. Ciekawe, czy ona by się tak za tobą wstawiła. - Danny wyrzucił, co mu leżało na wątrobie. - To nie było prawilne, tak nie postępują kumple.
- Wiem, właśnie dlatego przylazłem - zaczął Marty - Stary, Kim zrobiła dla mnie naprawdę dużo, możliwe, że gdyby nie ona to miałbym teraz poprawkę w budzie. Ale wiesz, nie myślałem, że tak inteligentna laska będzie chciała ze mną być. Wtedy, na plaży po prostu… No, kurwa, wiesz.... Ludzie by mówili “Niby Wielki Marty Blake, a nawet Kim go nie chce”. Rozumiesz mnie… chyba bałem się odrzucenia - wyrzucił z siebie - Boże co ja pierdolę.
- I dlatego rozjebałeś Jerry’emu nosa? Już wcześniej miał wielkiego, a teraz to normalnie mógłby brać udział w konkursie na największą bulwę w stanie Minnesota - rzucił Danny. - Poza tym, od kiedy ty się przejmujesz tym, co ludzie mówią? Człowieku, za chwilę kończymy szkołę, każdy idzie w swoją stronę i finito. Nikogo nie będzie obchodzić, że Ken nie umiał wygrać z ziemniakiem w scrabble, a Lindsey nosiła cyrkonie, cokolwiek to jest. - Danny rozłożył ręce.
- Dzięki stary, ja też nie wiem czym są te całe cyrkonie. - zaśmiał się Marty wygrywając walkę z zamkiem plecaka.- A co do Jerry’ego, chyba po prostu tego potrzebowałem, miły z niego gość, ale chciałem mu pierdolnąć. Wprawdzie kilka rzeczy się złożyło, ale… Telewizora szkoda.
- Telewizora szkoda najbardziej, mieli tutaj w kolekcji jeszcze sporo filmów z Nicolasem Cage’em. - Danny widząc, że Marty nie za bardzo wie, o co mu chodzi, machnął ręką i dodał. - Nieważne. Po prostu odpierdoliłeś manianę i się na ciebie wkurwiłem solidnie. Nie wiem, czy jest sens, żeby w ogóle się godzić. No chyba, że przeprosisz tak od serca i wyrazisz skruchę. - Calistri wyszczerzył się.
- Stary, przepraszam. - Marty sięgnął w głąb plecaka - Przepraszam z serca. - wyciągnął butelkę wódki - Mieliśmy obalić razem, ale moja już poszła. Schłodziłem.
Danny przejął butelkę i obejrzał ją sobie.
- Dobrze, że to nie piwo, bo bym miał podejrzenia, że nalałeś do środka, jak wtedy, kiedy Johnathana ściągnęliśmy za szkołę i poczęstowaliśmy. - Calistri wyszczerzył się. - Pamiętasz, jak rzygał? Dobre jaja były.
- Tak, rzygał jak kot. - odpowiedź Blake’a była natychmiastowa, a następnie śmiejąc się dodał - A pamiętasz jak podmieniliśmy Chrisowi na imprezie u mnie piwo na szczyny?
- Ta sama historia. A jak rozjebaliśmy Jaarviemu jego najnowszą kamerę, którą Sony wypuściło w 2007 roku? - Zaśmiał się. - Fantastyczne historie za nami. Co nie zmienia faktu, że dałeś dupy wczoraj. Trzeba było powiedzieć, że Hart ci leży na prąciu. - Szturchnął Blake’a w bok, podrywając się z miejsca.
- Wiesz, to nie do końca tak, ona jest inna niż te wszystkie Lindsay i Tamary z zespołu cheerleaderek.
- No, to fakt, jest kaleką, co nie potrafi pływać. Wiesz o niej coś więcej ponad to? - Danny wzruszył ramionami. - No chyba, że chcesz się kłócić o to, że nazwałem ją kaleką. No ale sorry, kto w tych czasach nie potrafi pływać? Myślisz, że wrzuciłbym ją do jeziora, gdybym wiedział, że może od tego zejść? Nawet bym jej nie tknął. Dlatego nie powinieneś się rzucać na mnie z pięściami. Nie wiedziałem, że twoja Księżniczka nie potrafi pływać.
- Wiem, że nie zrobiłbyś tego, bo jesteś równym ziomem. Myślisz, że gdyby było inaczej to kryłbym cię po tym jak wyłączyłeś ciepłą wodę po turnieju w siatkówkę?
Danny się zaśmiał.
- Właściwie to był kto inny, ale niech będzie, że się dopuściłem takiego hardkorowego wykroczenia. Po prostu nie kumam, dlaczego nagle zachowujesz się jak bezmózgi szympans. Myślisz, że będziesz z Hart za cztery lata? Miłość nie istnieje, człowieku, to instynkt nas napędza. Dzisiaj ta, jutro inna. Albo za rok. Albo za cztery. Cokolwiek. - Danny rozłożył ręce.
Marty chwilę milczał.
- Nie zabraniam nikomu tak uważać, ale wierzę, że tym razem będzie inaczej. Ja naprawdę coś do niej czuję. Coś równie mocnego jak wściekły pies na pusty żołądek. - nie było to może zbyt poetyckie porównanie, ale dość dobre.
- Spoko, nie zamierzam się mieszać w twoje życie uczuciowe - rzucił Danny. - Za tydzień i tak każde z nas pójdzie swoją drogą, więc olać to wszystko…
- Z tym akurat masz rację, ale nie wszyscy się rozejdą. Nie wszyscy. - chwilę się zamyślił - Trapi mnie jedna rzecz, stary, dlaczego w taki sposób rzuciłeś Lulu?
Calistri się zaśmiał.
- Serio? Trapi cię to? Przecież McKenzie jest nikim. Dała mi dupy bez większego starania, sprawdziłem jej cipkę i odhaczyłem na swojej liście. Wszystko w temacie, czas na kolejne wyzwania. Prawdziwe wyzwania, a nie jakieś popierdółki. - Danny wyszczerzył się.
- Ach, no tak, zapomniałem, że to tylko jedna z wielu. Nie mam ochoty prawić kazań, czy coś, ale stary, ona naprawdę się starała. W każdym razie nieważne. Jak chcesz coś oglądać, to mogę zostawić ci mojego MacBooka.
- No to nie praw kazań, a co do MacBooka, masz tam jakieś pornoski? - Danny spojrzał na kumpla.
- Niestety nie, mam tylko nagrania z ostatniego sezonu NBA.
- Bardzo się na tobie zawiodłem, Martinie Blake’u - rzucił zupełnie poważnie Danny. - Ale spoko, jakoś sobie poradzę. Chcesz chlać, czy iść?
- To co, z gwinta, czy zadbałeś o jakość - zaśmiał się.
- Jakość jest zawsze, gdy przebywasz w moim otoczeniu, co, nie wiesz? - Danny się zaśmiał. - Chlamy. Najwyżej później się pobijemy.
- Jasne, chlamy.
Chwilę razem spożywali piekący gardło trunek, po czym Mart zwinął się chcąc pójść pogadać z Kim, ale natrafił na Dean'a, który namówił go na imprezę z okazji urodzin Claire. Chłopak po złożeniu życzeń ulotnił się z dwoma kawałkami tortu. Jeden z nich miał być dla Kimberly, która nie pojawiła się na party. Chłopak zmartwił się, że coś mogło się jej stać i własnie dlatego poszedł jej szukać.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 04-07-2017, 18:25   #52
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
W nocy Claire dzieliła łóżko z Kimberly. Spały razem gdzieś do świtu, ponieważ rudej w pewnej chwili zrobiło się niewygodnie. Gdy zasypiały, były przytulone, wspierając się w swych objęciach, jednak po zaśnięciu, odwróciły się do siebie dupami i spały w najlepsze na tym wąskim łóżku. Dlatego Lockhart wstała i przeniosła się do siebie, padając na kołdrę i zakrywając oczy małą poduszką, aby słońce nie waliło jej po gałach. Kiedy rano wstała, przywitała się z Kim i szybko zajęła łazienkę. Oczywiście droczyły się ze sobą i walczyły o pierwszeństwo skorzystania z prysznica, ale po tym, jak Claire w sposób iście zbereźny i obleśny zasugerowała, że mogłyby nawzajem umyć sobie cycki, Kimberly odpuściła. Właśnie tak, moi drodzy, zdobywa się możliwość bycia pierwszym we wspólnej łazience.
Gdy już się wyszykowały, razem opuściły domek i wybrały się do jadalni. Lockhart spodziewała się wielu rzeczy, ale to, co się tam odjebało, było szczytem wszystkiego. Nie sądziła, że tak to się skończy… Że ona skończy jako maskotka największego kurwiszona pedagogicznego w całej przeklętej szkole!

Po przemowie pani Hoy, Claire zrobiła się cała czerwona. Było jej wstyd, czuła na sobie milion skupionych spojrzeń, słyszała szepty ludzi, którzy ją wyklinali i obgadywali, miała wrażenie, że jest wytykana palcami. Było to obrzydliwe uczucie, po którym miała zamiar wybiec ze stołówki i schować się pod łóżkiem. Albo żeby Kimberly ją zatłukła i schowała zwłoki do szafy. Zerkała czasami na Deana i myślała sobie, że go nie znosi. Miała dziwne wrażenie, że się od niej odwróci i będzie udawał, że jej nie zna. Może i plan się udał, Pani Hoy naprawdę nieźle odpierdoliło i Lockhart nie miała wyrzutów sumienia, ale po tym co ta baba zaczęła gadać przy wszystkich… Ruda żałowała, że brała w tym udział. Czuła jak łzy napływają jej do oczu, to było cholernie niemiłe uczucie, gdy nienawistne spojrzenia zawieszone były na twojej osobie. Nie wstała i nie wyszła tylko dlatego, że ją sparaliżował strach, że bała się, że tym sposobem zwróci na siebie jeszcze większą uwagę. Tak bardzo chciała stać się niewidzialna. Żeby ktoś stanął w jej obronie. Wiedziała tylko, że tak się nie stanie, nie było ku temu możliwości.


Claire szła samotnie z miną zbitego psa. Wycieczka do lasu w tej chwili interesowała ją jak najmniej, bo najchętniej to schowalaby się w jakiejś szopie na stare graty i nie wychodziła aż do dnia wyjazdu. Westchnęła ciężko gdy mijające ją osoby krzywo na nią spojrzały. Miała wrażenie, że słyszy szepty na swój temat i ciche śmiechy. Dawno nie czuła się tak fatalnie. Dobrze, że szkoła się już kończyła. Ciągnęła niechętnie nogi idąc gdzieś na końcu wycieczki, z głową spuszczona w dół. Jej wzrok skupiony był na starym kompasie, który ze sobą wzięła. Próbowała poświęcić mu resztę uwagi, aby nie myśleć o niczym innym. Zapamiętywała kierunek drogi. Dean coś mówił, ale nie mogła się skupić. W dodatku nie bezpośrednio do niej, a gdzieś w eter słowa puszczał. Było jej przykro i miała wrażenie, że się jej wstydzi przed kumplami. Nie miała mu tego za złe, mimo iż w późniejszej rozmowie z Jackiem, była bardzo zła. Nie wiedziała, czemu jej nastroje tak się wahają, od rozpaczy poprzez złość, aż do wyciszenia i nostalgii. Choć Brooks sprawił, że poczuła niepokój, szybko naprawił te złe wrażenie i po zakończeniu rozmowy, pozostawił po sobie miłe wspomnienie i posmak ziela na języku.

Kiedy dotarli do wodospadu, Claire była już sama. Po wypaleniu skręta bardziej rozluźniona i mniej przejmująca się szeptami, ale wciąż miała w sobie odrobinę pozostawionych przez chorobę lęków. Chciała kucnąć przy strumyku i sprawdzić temperaturę wody, zamoczyć rękę, wyciągnąć z płycizny kamień. Nie mogła tego zrobić tylko dlatego, że się bała. Lockhart miała różne, głupie lęki i te nie odpuściły nawet po wybitnym ziele Brooksa. Na przykład bała się, że stojąc przy przejściu dla pieszych i czekając na zielone światło, ktoś stojący z tyłu ją popchnie i tym samym wpadnie pod jadący samochód. Podobnie sprawa miała się na peronie stacji, tylko w tym przypadku dostałaby czołem nadjeżdżającego pociągu. Bała się też, że mijając kogoś na ulicy, dostanie od tej osoby kosę w brzuch lub szyję. Obawiała się, że wsiadając do autobusy ktoś ją pociągnie i jedna noga zostanie przytrzaśnięta przez drzwi, a kierowca ruszy. Miała w sobie tyle pokładów lęku, że nie potrafiła nawet kucnąć nad tym pierdolonym strumykiem. Zrezygnowana usiadła więc na takim kamieniu, który byłby dalej od grupy. Posadziła ciało bokiem do wody, a przodem do uczniów, aby nikt nie zaskoczył jej od tyłu. Wciąż czuła niepokój, ale tym razem mniejszy. Siedziała tak samotnie, bo… Bała się zagadać do kogokolwiek. Sądziła, że ją wyśmieją, a słowa Deana z początku wycieczki w jej mniemaniu nic nie pomogły. “Przykro mi , Claire. Mam nadzieję, że wiesz, że nikt w to nie wierzy.”, powiedział wtedy.
- Jakoś, kurwa, nie widzę by tak było - mruknęła do samej siebie zdejmując z ramion plecak. Wygrzebała spray na owady i psiknęła się nim, po czym schowała z powrotem do torby, zasuwając jej suwak.

- Wszystko okej?
Kimberly podeszła do Claire i usiadła obok.
- Ta, spoko, w końcu wiem jak mój ojciec czuł się gdy mu dokuczali za bycie rudym. Myślę, że to inspirujące doświadczenie - odpowiedziała ironicznie, dodając do mowy lekkiego uśmiechu - Bycie maskotka Pani Hoy pozwoli mi pomóc tobie. Dobre i to, co nie?
- Daj spokój. Mam nadzieję, ze się tym wszystkim nie przejmujesz? - zapytała Kim, choć dobrze znała odpowiedź. Claire raz się nawet przejęła, gdy kupiła jedzenie dla bezdomnego. Czemu się przejęła? Bo miała wrażenie, że mogła kupić coś więcej i lepsze. Potem przez kilka godzin chodziła w stresie.
- Claire… - zaczęła Kimberly, spoglądając na rudowłosą. - Co wyście zrobili pani Hoy?
- Małą przebieżkę po kampusie - Lockhart odparła jakby z obojętnością. Ulżyło jej, że Kim do niej podeszła i usiadła obok. Przynajmniej ma większe szanse na to, że nikt nie wepchnie jej do wody.
- Dobrze, niech tak będzie.

Kimberly wiedziała, że kryje się za tym coś więcej. Głupia nie była. Nie zamierzała jednak drążyć tematu dziwnego zachowania Hoy i tego, co miała z tym wspólnego Claire oraz Dean. Skoro ruda nie chciała powiedzieć, najwidoczniej miała ku temu powód.
- Całowałam się z Martym… - Kimberly zmieniła temat.
- Ja też, słaby jest - słowa z jej ust wypłynęły zupełnie bez zastanowienia. Claire nie zdążyła ugryźć się w język. - Oj, Kim… Przepraszam - zreflektowała się błyskawicznie. To był ewidentny przykład gdy najpierw się mówi, a potem myśli. Lockhart spojrzała na przyjaciółkę ze skruchą
- Czyli jednak jego wolisz? Szkoda mi trochę Jerrego, to taki miły chłopak. Mam nadzieję, że zrobiliście to na uboczu. - dodała ze spokojem, a jej wzrok błądził po zebranych, wyszukując jasnego łba wśród tłumu
- Gdyby to było takie proste - odparła Kimberly, ignorując uwagę Claire na temat umiejętności Marty’ego. - Czuję się z tym źle, jakbym miała wyrzuty sumienia.
Kimberly odwróciła się przodem do wody i rzuciła kamieniem, wzburzając taflę.
- Właściwie to Marty mnie pocałował. Ja po prostu się poddałam. Przykro mi z powodu Jerry’ego. Chyba do niego też coś czuje. Claire, czy ja jestem nienormalna?
- Nie jesteś. Ta sytuacja jest nienormalna. Tylko, że jeśli Jerry to widział, to już nie masz wyboru, bo wybrałaś poddając się. Jeśli jednak nie widział
- Claire machnęła ręką - To spoko, masz jeszcze czas na namysł.
- Wiesz co? Wcale już nie chce o tym myśleć. I może właśnie dlatego wtedy się poddałam. Pewnie gdyby to Jerry do mnie podszedł, to całowałabym się z nim. Jakie to głupie. Boże, niech ta wycieczka już się skończy. Szkoda, ze mój tato jednak się zgodził…


Claire zaśmiała się bezgłośnie pod nosem, obracając w dłoni stary kompas i skupiając na nim swoje spojrzenie.
- Powinnaś z nimi porozmawiać. Musisz wybrać tego, z którym łatwiej ci się rozmawia, z którym coś cię łączy, pasja, hobby, cokolwiek. Ewentualnie poleć po łatwiźnie i weź z wyglądu lepszego - ruda wzruszyła ramionami. Nie wiedziała czy mówić dalej, jednak stwierdziła, że po tym co się stało jest jej już wszystko jedno.
- Ja nie ukrywam, że dla mnie wygląd jest ważny. Ale nie oszukujmy się, wygląd to nie wszystko. Lubię mieć z kim porozmawiać, lubię ciepło i troskę. Gdy ktoś odgarnia opadające na twarz włosy, uśmiechając się do ciebie, i kiedy martwi się i często do ciebie pisze. Jeśli ktoś o tobie myśli, czujesz się przy nim lepszą osobą, to znaczy, że warto się zatrzymać. - Claire przerwała krótkim westchnięciem. Otworzyła wieczko kompasu sprawdzając kierunek, jaki pokazywała wskazówka - Wiesz, zawsze to miło, gdy ktoś po prostu z tobą porozmawia, wysłucha, zrozumie, będzie cierpliwy i miły, kiedy masz zły humor. Zawsze będzie cię wspierał, szanował twoje wybory, przyjaciół, bliskich. Nie ocenia cię, a jest przy tobie gdy robisz głupie rzeczy. W chwili, gdy nie może o ciebie dbać, stara się, by zadbał ktoś inny równie bliski. Jeśli czujesz się w centrum tej osoby, to czujesz się ważna. Pomyśl o tym - zatrzasnęła wieczko z charakterystycznym odgłosem i podniosła wzrok zerkając na Kimberly.
- Czy ty masz kogoś takiego? - spytała Kimberly, jednocześnie zamyslajac się odrobinę nad słowami Claire.
Jeśli miała rację, to w takim razie wybór był prosty. Marty’ego znała dłużej, rozmawiała z nim wiele razy, a Jerry dopiero na samej wycieczce zdecydował się do niej odezwać.
Claire zamyśliła się w nostalgii. Patrzyła na Kim w milczeniu. Cisza, jaka zapadła między dziewczynami nie była tą z rodzaju niezręcznych. Lockhart najpierw musiała przemyśleć, czy na pewno miała kogoś na myśli, a potem zdecydować, czy w ogóle o tym mówić. Po niedługiej chwili uśmiechnęła się bardzo subtelnie.
- Tak, myślę, że mam. - odpowiedziała ściszonym głosem i spuściła wzrok. Wiedziała, że wszystkie niejasności jakie były między nią a Deanem, to była jej wina. Choroba sprawiała, że widziała wszystko w czerni i szarości. Cud, że wciąż przy niej był. - Tak mi się przynajmniej wydaje. Ciężko mieć pewność, gdy ludzie ograniczają siebie z premedytacją. Dla dobra drugiej osoby. Aktualnie… Jestem w rozsypce, ale często czuję, że go mam... - Claire w końcu machnęła ręką - Mniejsza o szczegóły, to nie jest już takie proste. Mam nadzieję, że wybierzesz tak, żeby być szczęśliwą. - dodała na koniec z pokrzepiającym uśmiechem. Lockhart aktualnie miała negatywne wrażenie, co do stosunku Holendra do niej, ale nie chciała głośno o tym mówić. Już i tak zbyt wiele powiedziała komuś innemu. Wiedziała natomiast, że jej uczucia były pieprzoną sinusoidą drącą się wprost z zabezpieczonego siedzenia rollercoastera.
Gdy tylko dziewczyna skończyła mówić akurat pojawił się Blake i stanął w pobliżu wpatrując się w spływającą po skałach wodę. Claire nie miała zamiaru ciągnąć przy nim tematu, więc po prostu zamilkła. Chłopak odwrócił się w ich kierunku i wypalił:
- Słuchaj Claire, jakoś nie wierzę Hoy. Nie wsypałaś nas, prawda?
- Jestem w szoku - zaczęła ironicznym tonem Lockhart i pokręciła głową z dezaprobatą
- Coś ci jednak zgrzyta pod kopułą? - parsknęła zakładając ręce krzyżem na piersiach, ukazując tym samym swoją zamkniętą i nieufną postawę. - Najpierw się zastanów, jakim cudem w tak szybkim czasie zdążyłabym zobaczyć, że coś rozwaliliście, po czym pobiec do Hoy i z nią wrócić? No i w ogóle jaki sens jest po nią lecieć, by co? By narobić kłopotów Kimberly? Jeśli tak pomyślałeś, to ja nie wiem czy mamy o czym rozmawiać. - zakończyła oschle.
- Uff… to dobrze. Dobrze wiedzieć, że jesteś… z nami - odparł trochę niepewnie.- Dzięki.
Brew Claire powędrowała gdzieś wysoko, ale jej postawa nie uległa zmianie.
- Ta, spoko. - odparła powściągliwie
- W takim razie już wam nie przeszkadzam - Już miał się zbierać, ale nagle jakby sobie o czymś przypomniał - Wiesz może dlaczego Hoy się tak zachowywała? Jakby była po ostrym koksie - zaśmiał się - ale nie wierzę w to, że lubi się tak zabawić.
- Mówisz co najmniej tak, jakbyś wiedział jak lubi się zabawiać
- zaakcentowała podle i uśmiechnęła się przy tym jak niewiniątko. Pewnie, że była zła na to, że w ogóle mógł w to uwierzyć, jakieś kablowanie. Pojebało ich wszystkich.
- Przecież każdy wie, co Hoy lubi robić w wolnej chwili, pomijając wypełnianie dokumentów. Ona kocha straszyć w nocy biednych ludzi, którzy nie rozumieją fizyki. Niewiedza ją podnieca - chłopak podsumował swoją wypowiedź śmiechem.
Claire parsknęła krótko. Podniosła się z kamienia i otrzepała tyłek z brudu.
- Wybaczam ci - rzekła łaskawie uśmiechając się półgębkiem. Wyminęła Marty’ego, pomachała Kim i odeszła patrząc w kompas.

Lockhart dalszą drogę skupiona była na kompasie. Dzięki temu nie myślała o tych wszystkich, negatywnych sprawach i durnej sytuacji z rana. Pierwszy raz mogła wręcz przysiądz, że czuje się zrelaksowana. Kiedy dotarli do tajemniczego, zapuszczonego domku, Claire weszła do środka razem z Kimberly. Dziewczyny postanowiły zabawić się w detektywów i uważnie oglądały każdy szczegół drewnianego domku. Ruda miała ogromną ochotę zajrzeć na górę, jednak gdy tylko postawiła stopę na skrzypiącym stopniu schodów, nauczyciel od razu na nią wrzasnął. Nie mając więc większego wyboru, po prostu odpuściła. Nie bała się jednak pogrzebać trochę w starociach i rupieciach, choć materaca nie dotknęła z powodu obrzydzenia. Obserwacje i wymiana spostrzeżeń z Hart sprawiła, że zaczęła odbierać tę wycieczkę jak dobrą zabawę. Przez chwilę zapomniała o krzywych spojrzeniach, choć w głębi serca wciąż czuła się z tym fatalnie. W drodze powrotnej napotkany, obcy mężczyzna wywołał w niej lęk. Nie wiedziała czemu, skoro to tylko człowiek, pewnie rozbił gdzieś namioty z rodziną lub znajomymi. Być może nawet przyjeżdżają tutaj co roku, sprawiał wrażenie, jakby znał ten las od podszewki. Claire spojrzała na kompas, aby sprawdzić w którym kierunku dokładnie zmierza. Nie wiedziała po co to zrobiła, ale chyba ten drobny sprzęt był dla niej aktualnie zastępstwem iPhone’a. Po powrocie do obozu czas wolny postanowiła spędzić w samotności.


Dean wdział koszulę. Nie sądził, że przyda mu się na obozie, jednakże okazało się inaczej. Wysokiej jakości lniane rękawy zostały ufarbowane w kolorach błękitu paryskiego i ciemnego szkarłatu. Spodnie eleganckie, czarne. Żałował jedynie, że nie miał przy sobie perfum. Musiał poradzić sobie bez gorzkich nut Hugo Bossa owiniętych wokół szyi. Miał nadzieję, że i bez nich uda się.

Znalazł Claire siedzącą na deskach molo, z nogami opuszczonymi tuż przy tafli wody. Była sama, a obok niej leżał mały zbiór płaskich kamieni i małż, które puszczała po powierzchni jeziora, powodując tymczasowe powstawanie kręgów.
Zebrał się w sobie i zajęło kilka sekund, aż odnalazł w sobie pokłady odwagi. Uśmiechnął się lekko uwodzicielsko - to była ulubiona mina dziewczyny, jak miał nadzieję. Claire nie była ani smutna, ani zła, ani uśmiechnięta. Znał ten wyraz twarzy, przepełniony zewnętrzną obojętnością, jakby było jej wszystko jedno gdzie jest i co robi. Nie było to złe o tyle, że nie musiał się obawiać jej reakcji, jednak nie napawało optymizmem, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z toczącej się w jej wnętrzu wojny. W takim stanie wszystko mogło dotknąć ją dwa razy mocniej. Claire chciała już coś powiedzieć gdy tylko usłyszała za sobą kroki. Zerkając dyskretnie przez ramię miała pewność, kto do niej przyszedł. Nie zdążyła się odezwać.
- Żadnych pytań - mruknął zalotnie. - Chodź ze mną - dodał po czym spojrzał jej głęboko w oczy. Musiał ją zahipnotyzować. Lockhart uśmiechnęła się słabo.
- Ładnie wyglądasz - pochwaliła go niemrawo i wciągnęła nogi na pomost. Wsunęła na stopy skarpetki, a potem sportowe buty. W porównaniu do niego nie rzucała się w oczy. Szare spodnie, czarny top i czarna, skórzana kurtka, były standardem. Nie pytała o nic, bo nie robiło jej to większej różnicy. Mogła jeszcze posiedzieć, a mogła wrócić tutaj później. W sumie, to gdzieś w głębi duszy było jej miło, że do niej przyszedł. Niestety, przez głowę przeszło jej kilka negatywnych myśli, a już szczególnie po tym, gdy podał jej opaskę, dając tym samym do zrozumienia, że ma ją sobie zawiązać na oczach. Jego wyprostowana sylwetka emanowała pewnością siebie, choć w sercu miał jej niewiele. Spojrzenie Claire zawisło na kawałku materiału, gdy dźwignęła się na rękach, aby wstać. Karciła siebie za to, co przeszło jej przez głowę, a myśli były niemiłe. Nie panowała jednak nad własnymi lękami, a zasłonięte oczy wiązały się z tajemnicą i niespodzianką, a te mogły być nieprzyjemne. Co jeśli chciał ją zaprowadzić gdzieś, gdzie będzie mógł się z niej nabijać przy akompaniamencie reszty grupy? Nienawidziła siebie za wiele rzeczy, myśli były jedną z nich. Dean nie mógłby jej tego zrobić, znała go rok i przez ten czas nigdy nie zrobił jej czegoś takiego. Przecież zdarzyło się nawet, że gdy chłopcy na szkolnym boisku się z niej nabijali, stawał w jej obronie. Nie była to co prawda defensywa godna lwa, ale samo nawołanie do zaprzestania śmiechów było dla Claire ważne.
- Coraz dziwniejsze masz fetysze - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, zupełnie jakby była zmęczona. Nie miała na to ochoty, czuła się jak kretynka. Westchnęła jednak z rezygnacją i spróbowała nie wyrwać sobie włosów, podczas próby wiązania. Czuła lęk.
- Wszystko będzie dobrze, wyglądasz pięknie - odparł Dean z pełnym uśmiechem. - Nigdy cię nie okłamałem, prawda? Nie mógłbym nadwyrężyć twojego zaufania w ten sposób - dodał. Mocno złapał ją pod rękę. W jego uchwycie mogła czuć się bezpiecznie. Zaczęli iść w kierunku obozu. Jednak potem Dean kazał jej obrócić się kilka razy dookoła własnej osi. Tak, aby straciła rachubę i zmysł orientacji.
- Boisz się? - zapytał się nieco figlarnie, jakby dziewicę przed pierwszym razem.
- A powinnam? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, chowając tym samym ogrom skrywanych lęków. Nie miała zbyt wiele do wyboru, a przynajmniej tak się czuła. Wydawało jej się, że mogła mu zaufać, bała się tylko, że się zawiedzie.
- A ufasz mi? - odpowiedział pytaniem. Istniała opcja, że Claire zaprzeczy, lecz Dean liczył na to, że chociażby dobre wychowanie ją przed tym powstrzyma. - Masz wszelkie powody, by mi nie ufać. Z tą opaską na oczach i tajemnicą. Ale z drugiej strony… czy gdybym miał niecne zamiary, to mógłbym podejść z nimi tak bezpośrednio?
Jego głos był pełen energii i radosny. Lekko droczący się, ale nie na tyle, by można było uznać go za irytujący. Same słowa zaś zmuszały Claire do szerszego spojrzenia na sytuację i sposób myślenia. Ton głosu w tym stanie nie robił jej różnicy, nie znaczącą.
- Gdybyś wiedział, że ci ufam, to mógłbyś… Ale nigdy nie chciałeś mnie skrzywdzić. Gdybyś chciał to miałeś wiele okazji, a wtedy pewnie nie mielibyśmy okazji by rozmawiać w tej chwili. Wiedząc, jaka jestem, nie sprawiłbyś abym czuła się źle, bo znasz dramatyzm zakończenia - odparła z powagą a jej usta rozwarły się, aby nabrać uspokajającego oddechu.
- Możemy już iść? Mam nadzieję, że nikt mnie teraz nie widzi…

- No chodź, chodź - Dean pokierował ją dalej. Zastanowił się nad słowami dziewczyny. - Przepraszam, że wcześniej nie porozmawiałem z tobą. Byłem zajęty przygotowaniami - dodał.
- Nic nie szkodzi. Też przepraszam, że byłam zła na ciebie. Ale już mi przeszło, więc bez obaw. Wciąż jest ok między nami.
- odpowiedziała idąc niespiesznie, ostrożnie szurając nogami. Bała się, że się potknie i narobi sobie wstydu, a już czuła się wystarczająco głupio.
- Na pewno nikt mnie nie widzi? Źle się czuję z tym - wskazała na opaskę przepasającą jej głowę. - Co przygotowywałeś? Będziesz brał udział w jakichś zawodach pływackich? - dopytała zaciekawiona.
- Źle się czujesz? Ze mną u boku? - Dean żartobliwie posmutniał. - Nie martw się, nikt cię nie wytyka palcami - dodał. - Zastanawiam się, czy opaska rzeczywiście tak dobrze blokuje twój wzrok, czy tylko udajesz, żebym nie pomyślał, że jest inaczej - zaśmiał się. - Co przygotowałem? Czy byłby sens, gdybym zdradził to słowami?
- Normalnie widziałabym nogi, bo jednak nos trochę ją podważył, ale nie widzę. Cycki mi je zasłaniają
- odpowiedziała całkiem szczerze i nawet się trochę uśmiechnęła. Miło było, że próbował poprawić jej humor. A przynajmniej tak to odbierała. Nie chcąc się kłócić po prostu darowała ciągnięcie go za język, a propos przygotowań. Spyta jutro, najwyżej.
- Nie chcę cię kompletnie przygotować na to, co będzie, bo wtedy nie byłoby zabawy. Jednak możesz się trochę przestraszyć, przynajmniej w pierwszej chwili. Pamiętaj jednak, że wszystko jest w porządku i jestem obok - dodał.
Miał nadzieję, że nie pogorszył. Spróbował uruchomić swoje pokłady empatii. Jak on czułby się po takich słowach? Sam zapewne podekscytowałby się jeszcze bardziej, lecz Claire mogła zareagować zupełnie inaczej. Mocniej chwycił jej rękę i dobrze, że to zrobił, ponieważ Claire zatrzymała się i odwróciła na pięcie jak błyskawica.

- O nie, to ja spadam. Pewnie będzie jakiś tłum ludzi. Albo pająki. Albo mi się oświadczysz, to byłoby straszne… Albo ugotowałeś ośmiornicę! I ona będzie tak na mnie patrzeć tymi swoimi ślipiami, boże… Chyba nie zabiłeś psa i nie zrobiłeś z niego dywanu?! - zaczęła wymieniać straszne według niej rzeczy. Tak, to by było okropne, a na pewno w pierwszej chwili. No, martwy pies to i w każdej sekundzie w sumie, z resztą rzeczy by sobie poradziła. Próbowała zawrócić, ale została pociągnięta. Nie opierała się wiele, więc i nie było to nic na siłę.
- Cz-czekaj - Dean przerwał jej łamiącym się głosem. - Cz-czy ty właśnie powiedziałaś, że nie chciałabyś za mnie wyjść? - w jego tonie runęła lawina depresji. Takie pokłady mogliby w sobie odnaleźć jedynie prawdziwi Holendrzy.

Lockhart stanęła jak przysłowiowe widły w gównie. I to takim solidnym, bo nawet nie drżała na wietrze. Co innego jej włosy, których rude pukle zostały porwane w jedną stronę. Miała ochotę zdjąć tę cholerną opaskę i na niego spojrzeć, aby przekonać się, jak bardzo sobie robi z niej jaja.
- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? Wiesz, że to nie jest śmieszne? Mam ci odpowiedzieć prawdą? - szereg głęboko poważnych pytań wypłynął z jej bladych ust. W sumie, może to i lepiej, że niewiele widziała. Łatwiej było jej mówić.
- Nigdy z ciebie nie żartuję, zawsze z tobą - Dean odparł westchnięciem, jakby tłumaczył coś bardzo oczywistego. - Nie, nie zamierzam się oświadczyć. Mam nadzieję, że spadł ci kamień z serca - rzucił żartem. - No dalej, ty nic nie widzisz, ale ja widzę ciebie. Uśmiechnij się, chociaż spróbuj - dodał ciepło.
Po tym tekście jedyne co zrobiła, to schowała twarz za zgięciem łokcia wolnej ręki i spuściła głowę w dół.

- Głupi jesteś! - wystrzeliła zawstydzona, ale i rozbawiona, po czym szarpnęła ręką zatrzaśniętą w uścisku, aby móc go szturchnąć łokciem, co niekoniecznie odniosło sukces. Gdyby istniała taka możliwość, to spaliłaby się na amen. Czy kamień spadł jej z serca? W sumie, nie do końca, ale wolała zachować to dla siebie. Po prostu takie coś byłoby dla niej stresujące i przerażające w pierwszej chwili, to wszystko. Nie planowała jednak mówić mu tego, a już na pewno nie na trzeźwo.
- Ej, ten łokieć kompletnie nie trafił - rzucił Dean. - Może spróbujesz ustami? - zaproponował pogodnie. - Myślisz, że byłabyś w stanie pocałować mnie w policzek, pomimo tej opaski? - uśmiechnął się, choć była to kolejna rzecz, której Claire nie widziała.
- Myślisz, że sam policzek by mnie zadowolił? - odpowiedziała zalotnie, powracając do starych nawyków w rozmowach.
- Tak, być może cię nie doceniam. Bo wiesz, uznałem, że policzek to większy cel i chciałem dać ci fory. Jednak jeśli uważasz, że jesteś w stanie trafić w usta… to czekam - rzucił wesoło. Dean zatrzymał się, tym samym pośrednio hamując Claire.
- Nie, bo nie wiem, czy ktoś przypadkiem nie widzi! Nie wiem co nas otacza, jeśli są tutaj ludzie, to ja się wstydzę - odmówiła cicho i niepewnie. Wystarczyłoby po prostu zadrzeć nos lekko w górę i na pewno wiedziałaby, gdzie wycelować, no ale… Nie, lepiej nie. Za bardzo się lękała.
Dean miał niejakie przeświadczenie, że gdyby to on tak odpowiedział, to usłyszałby, że wstydzi się Claire i ich związku. Jednak postanowił o tym nie wspominać; to byłby naprawdę kiepski pomysł.
- To może trening zaufania? - zaproponował zalotnie. - Ja ci powiem, że nikt nas nie widzi, a ty na to zareagujesz, jakby tak naprawdę było - dodał. - Hmm, tylko jak wtedy zareagowałabyś? - zamruczał i delikatnie położył dłonie na biodrach dziewczyny.
Claire wzięła głęboki, bardzo głęboki wdech. Można było poczuć, jak jej ciało zadrżało nieznacznie. Zamknęła schowane pod opaską oczy, choć Dean nie mógł tego zauważyć. Ona jednak w ten sposób czuła się lepiej. Ciężko było jej uwierzyć w to, że mógłby kłamać w tak przekonujący sposób, oszukać tylko po to, by inni mieli z niej ubaw. Po roku wzajemnej relacji, po tylu rozmowach i sekretach?

- Nie okłamałbyś mnie? - spytała z przestrachem w głosie, przysuwając się bliżej, zupełnie jakby jego ręce miały moc przyciągania. - Prawda? - piersi Claire uniosły się w niespokojnym oddechu i z podobnym drżeniem wypuściła powietrze z płuc. Jej dłonie oparły się o tors chłopaka, aby bez pośpiechu powędrować do jego szyi i twarzy, zatrzymując się na policzkach. Zbliżając się ustami nie spieszyła się, choć można było tłumaczyć to niepewnością. W skupieniu dało się poczuć pulsujące uderzenia serca.
- Sama sprawdź, czy te usta kłamią. Już jesteś blisko - Dean odparł. Dzięki jego głosowi Claire była w stanie lepiej nawigować. Chyba miał coś jeszcze powiedzieć, jednak nie udało mu się. Lockhart zdołała musnąć jego wargi. Kiedy zamierzała wycofać się, van der Veen złapał ją mocniej i pogłębił pocałunek.
- I jak? - zapytał po dłuższej chwili. - Czy tak smakuje kłamca?
- Nie wiem jak smakuje kłamca, ale wiem, że właśnie wygrałam - odpowiedziała triumfalnie, ewidentnie będąc z siebie dumną. Otworzyła oczy, aby widzieć choć namiastkę tego, co pozwalała jej zobaczyć opaska. Zsunęła dłonie z policzków i oparła ręce na ramionach chłopaka, oplatając jego szyję
- Widzisz? Trafiłam. - dodała, co by nie było żadnych wątpliwości. Nie słyszała żadnych szmerów ani śmiechów wokół, więc chyba nic złego się nie działo. Taką miała nadzieję. Czuła się trochę lepiej.
- Wygrałaś - przyznał Dean. - Ja też wygrałem. Oboje wygraliśmy. Wystarczyło jedynie zaryzykować i zaufać - dodał chłopak. Następnie kontynuowali przechadzkę.
- I jak? Ufasz mi teraz? - zapytał. Poprzednia odpowiedź Claire na to pytanie nie usatysfakcjonowała go w pełni. Miał nadzieję, że tym razem usłyszy pojedyncze, krótkie słowo. Zaczynające się na “t” i kończące na “k”.

Kiedy Dean przyznał, że też wygrał, na ułamek sekundy Claire wystraszyła się, że to był głupi zakład. Po chwili jednak stwierdziła, że nie musiałby odpierdalać takiej szopki o zakład, bo przecież wystarczyło, że by do niej podszedł i pocałował i przecież też by wygrał. Szybko więc porzuciła swoje czarnowidzenie.
- Chyba tak… - mimo pozytywnej odpowiedzi, jej serce i tak nie przestawało szaleć.
- Kiedy dojdziemy?
- Już jesteśmy
- odparł van der Veen.
Claire pomimo opaski poczuła, że znajduje się w jakimś jaśniejszym miejscu, niż wcześniej. Nie mogli jednak wejść do żadnego budynku, bo nie rozległo się żadne skrzypienie drzwi. Na dodatek Dean poprowadził ją do wnętrza i wtedy Lockhart wyczuła materiał lewą ręką. Nie znajomą, twardą tekturę drewna, lecz miękki, lejący się surowiec. Gdzie on mógł ją prowadzić?!

- To tutaj - rzekł van der Veen.
- Tutaj, czyli gdzie? - spytała zniecierpliwiona. - Mogę już patrzeć?


Kiedy wszyscy zmyli się z przyjęcia-niespodzianki, pozostawiając Claire i Deana samych, dziewczyna wciąż miała dobry humor. Siedzieli na ławce obok siebie, obserwując pozostałości po spotkaniu. Wypitego alkoholu może i było mniej niż na ognisku, ale wciąż szumiał w głowie Lockhart. I to znacznie weselej niż wczoraj.
- Myślisz, że jeśli teraz coś ci powiem, to będę w stanie zepsuć radość z tego wieczoru? - spytała wciąż się uśmiechając. Nie było trzeba nawet pytać czy jest zadowolona, bo zdradzala to każdym gestem czy mimiką. Przygladala mu się wyczekujaco, nie odstepujac spojrzenia niebieskich tęczówek.
Dean był prawdziwie szczęśliwy, że Claire nie dość, że nie jest na niego zła, to jeszcze zdaje się w dobrym humorze.
- Wiesz, że nie lubię takich wstępów - uśmiechnął się wyczekująco. - Przez nie staję nerwowy - nachylił się i pocałował ją w policzek.
- Przynajmniej w kilka sekund czujesz to co ja przez większość życia - zaśmiała się żartując z samej siebie. Denerwowała się, choć nie dała tego po sobie poznać. Nabrała nieco odwagi, jednak jakaś drobna iskra wciąż sprawiała, że była zestresowana.
- Wiem, że obiecaliśmy coś sobie i bardzo nie chciałam tego zepsuć. To co jest między nami naprawdę to lubię! Nie przeszkadza mi to i nie sprawia, że jakkolwiek z tego powodu jestem smutna. - westchnęła robiąc krótką przerwę, ale nie pozwoliła długo czekać na kontynuację - Chciałabym by po tym między nami było dalej dobrze. Bez względu na twoją odpowiedź, chce byś nie traktował mnie gorzej, bo zależy mi na samej relacji. Wiem, strasznie krece, pewnie brzmi to jak bełkot, ale zmierzam do tego, że… Zakochałam się. W tobie. - dokończyła w końcu spuszczając wzrok w dół. W sumie, to nawet zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki, jakby nie widzenie niczego miało pomóc w opanowaniu mieszanki kotłujących się uczuć i emocji. Jej serce omal nie eksplodowało. Dean objął ją mocniej.

- Claire… - zaczął. - Chciałbym, abyś wiedziała, że tak właściwie to nie było do końca fair z mojej strony, że zorganizowałem tę imprezę. To prawda, że zrobiłem to dla ciebie, lecz w jakimś ułamku… również dla mnie. Nie miałem żadnych oporów, aby wrzucić cię w taką sytuację i w pewien sposób… być może wymusiłem na tobie, żeby ci się to podobało. Widzisz… to przypomina mi trochę sytuację z rana. Danny wrzucił Kim na głęboką wodę, choć ta nie potrafi pływać i ma związaną z tym fobię. Ja zrobiłem ci coś podobnego, tylko w sensie społecznym. Tyle że ja miałem inne intencje i chciałem, żebyś nauczyła się… pływać. I widzę po tobie, że to chyba zadziałało - uśmiechnął się. - Ale istnieje szansa, że tylko udajesz. Nie musisz przede mną udawać, zmuszać się do robienia dobrej miny do złej gry. Naprawdę jesteś szczęśliwa? Naprawdę mnie kochasz? Czy tylko czujesz się zobligowana do powiedzenia tych rzeczy, a jak wrócisz do domku… to się rozpłaczesz - spuścił wzrok i przytulił ją mocno. Z jednej strony aby dodać otuchy Claire… ale także sobie. - Chciałbym aby to wszystko było prawdziwe i szczere - dodał. Przez cały czas gdy mówił, Claire miała wrażenie, że źle się stało, że to powiedziała. Nie chciała zepsuć tego co między nimi było, jednak im więcej mówił tym bardziej przekonywała się, że nie ma się już czego bać. Trwała w jego objęciach i sama odwzajemniła uścisk, wtulając twarz w szyję chłopaka, na której złożyła drobny pocałunek.

- Zawsze możemy wrócić razem. Zrobić coś nielegalnego i razem … spać? Nie mam ci za złe tego, ani niczego innego. Nie udaję. Nie przed tobą. Tylko bałam się, że nie będziesz chciał bym coś czuła. - odetchnęła lekko zwalniających tylko w połowie uścisk aby móc swobodnie unieść głowę i musnac wargami jego policzek. - Czuję, że cię kocham. Nie od dziś, nie od teraz, a od jakiegoś czasu. Jednocześnie to uczucie mnie przeraża. Nie chcę cię stracić tylko dlatego, że miałam odwagę się przyznać. - Claire wciąż się przytulała i nie chciała uciekać. Nawet tak było łatwiej, mówić i nie patrzeć mu w twarz. Czuła się bezpieczniej w ciepłe jego ramion. Pocałował ją mocno.

- Wiesz, myślę że ja też się w tobie zakochuję - rzekł nieśmiało.
Cieszył się, że Claire nie wypowiedziała tych słów tylko z powodu wdzięczności za wysiłek, jaki włożył w przygotowania.
- Claire, myślisz, że mogę ci zaufać? - rzekł niepewnie. - Bo jest sprawa, która nie daje mi spokoju. Tym razem nie chodzi o nas, lecz o mojego najlepszego przyjaciela. Jest w śmiertelnym syfie, a ja nie mogę nic zrobić.
- Skoro ja ci zaufałam, to ty chyba też możesz
- odpowiedziała z lekkim uśmiechem, siadając już prosto i wychodząc z objec. Tyle jej wystarczyło, by opuścił ją strach. Chwyciła Deana za rękę, splatając palce ich dłoni razem.
- Mów. Jestem z tobą. Co się stało? - zachęciła go ściskając lekko dłoń.

Van der Veen zawahał się, po czym zaczął mówić. Starał się niczego nie pominąć, jednak nie zdradził Claire żadnych imion, ani nazwisk. Mogłoby to okazać się dla niej niebezpieczne.
- Co na to powiesz? - zapytał. - Boisz się?
- Tak
- odpowiedziała cicho - O ciebie. Oni cię znają? Grożą ci? Też masz takie problemy jak ten chłopak? - spojrzała na Deana z troską. - To okropne, w tej sytuacji nie da się nic zrobić, nie da pomóc. To strasznie dużo pieniędzy. - zmartwila się spuszczajac głowę w dół i patrząc na swoje buty. Chciałaby pocieszyć Holendra, ale nie było sensu rzucać schematycznego “będzie dobrze”. Nie w sytuacji, gdzie w grę wchodzą niebezpieczni przestępcy.
- Nie, ja jestem tylko konsumentem. Nic do mnie nie mają - szybko odpowiedział, zadowolony że to prawda. - Hartowie są bogaci. Gdyby sprzedali dom, na pewno mieliby na spłatę Connora. I na odsetki pewnie też. Ale nie sądzę, żeby rodzina kochała go na tyle, by było ich stać na takie poświęcenie - odparł smutno. - Przepraszam, że poruszam takie smutne rzeczy w twoje urodziny. Cały czas mam to z tyłu głowy. Jestem najgorszy - pokręcił głową.

- Że kto?! - Claire aż podskoczyła, stając błyskawicznie na równe nogi - Ty mówisz o Kim?! I jej bracie?! - rudej ciężko było utrzymać emocje. Nie miała już nawet sił by opierdolić go za “bycie konsumentem”. Dean cały pobladł, kiedy zrozumiał, że przez własną głupotę powiedział więcej, niż zamierzał.
- Jezu, dobrze że Kim teraz o tym nie wie. Z miejsca w którym jesteśmy to i tak ma związane ręce… - Lockhart zastanowiła się chwilę, aż nagle przywaliła otwarta dłonią w ramię Deana. Nie był to cios, który by bolał, ale na pewno nie był i muśnięciem.
- Jak mogłeś nie zareagować wcześniej?! Gdyby tylko wiedzieli, może chcieliby go odratować, pomóc mu! - warknęła. Nie była jednak zła na chłopaka, a sytuację. Była okropna. Claire chwilę kręciła się w miejscu i tupała nóżkami. Nie mogła przestać myśleć o tak okropnej rzeczy. W końcu usiadła blondynowi na kolanach i objęła go czule. Nie zdołała nic powiedzieć.
- A co mogłem zrobić? - Dean jęknął. - Nie wiem, czy nie narażam w tej chwili Kim i jej rodziny, w ogóle o tym mówiąc - pokręcił głową. - Nic nikomu nie mów, bo jak Donnie się dowie, to wypatroszy Kim - van der Veen niechcący wydał kolejne imię.
- To trzeba zrobić to tak, by nikomu już nic się nie stało. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, ale bezczynność jest okropna - odpowiedziała wzdychając ciężko i ucałowała go w czoło.

- Póki trwa wycieczka to zapomnijmy o tym. Tutaj nie ma nawet zasięgu by gdziekolwiek zadzwonić lub poszukać w internecie porad prawnych. Nic nie zrobimy, to tylko sprawi Kimberly wiele bólu. Bezsilność jest strasznym uczuciem, rozrywającym - przeczesała z miłością blond czuprynę i spojrzała na chłopaka z troską. Zapewne chciała mu powiedzieć, że go kocha, ale ciężko przechodziły te słowa przez jej usta. Między nimi zapadła chwila dłuższej ciszy, w której Dean wydawał się być przygnębiony. Wiedza go niszczyła od środka, sprawiała, że czuł się z tym fatalnie. Z drugiej strony właśnie obejmował śliczną, rudowłosą dziewczynę, dzięki której czuł się lepiej. Kiedy tak na nią patrzył, uśmiechał się coraz szerzej. Minęło parę minut, nim milczenie zostało przerwane.
- To co? Śpimy dziś razem byś miał pewność, że po samotnym powrocie do domku się nie rozpłaczę - zagaiła promiennie, jakby tej całej, paskudnej rozmowy w ogóle nie było. Czuła, że Deanowi jest z tym ciężko, miała ochotę poprawić mu humor.
- Nastawię budzik na czwartą rano i zmyję się nim ktokolwiek zauważy - zachęciła go wstając i ciągnąć go za ręce. Dean nie do końca przekonany do tego pomysłu, w końcu uległ. To był dziwnie miły wieczór i równie dziwne zachowanie tej dwójki, której układ był zupełnie inny.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-07-2017, 18:44   #53
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Dla Lindsay ten dzień nie był ewenementem. Cały dzień chodziła mocno zniesmaczona faktem, że ktoś nasrał na schody i nie miała oporów, aby za każdym razem kiedy jej Misiu znowu zaczynał chrumkać, ze śmiechu z zaistniałej sytuacji sprzedawała mu kuksańca pod żebra.

Wycieczka minęła dla niej bez większego echa, ale śmiała się serdecznie widząc Kennego, który zachwycał się z dziecinną radością tym.. wszystkim. Marsz był dla niej niezbyt dużym wyzwaniem nawet po nocnej nieudanej eskapadzie w poszukiwaniu grzybków. Potrajkotała o tym nieco swoim koleżankom, ale nic ponad to. Nie znaleźli halunków więc nie mogła chwalić się zdobytymi trofeami w postaci łebków grzybków.

Reszta dnia spłynęła na opalaniu się i moczeniu nóg na pomoście oraz chlapaniu na swojego Misia wodą swoją wypielęgnowaną stópką oraz błogim lenistwie. Nic ponad stan.
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 04-07-2017, 19:56   #54
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
z szarą wstawką naszej miłej MG

Wycieczka zapowiadała się nawet przyjemnie. Jerry postanowił iść sobie w środku grupy, nie zwracając na nikogo uwagi, przyglądając się naturze i wdychając świeże powietrze. Atmosfera łagodziła ból nosa i łagodziła także hańbę poranka, którą zesłała na niego praca zlecona przez oszalałą nauczycielkę. Zachowywała się tak dziwnie, że nie byłby zaskoczony, gdyby gówno należało do niej samej. Jebać tę sukę.

Nawet nabrał ochoty, żeby zabrać się za rozmowy, może pogadać z Kim czy Martym, ale gdy znalazł ich wzrokiem... Tak. Jak mógł myśleć, że poprzedniej nocy Kim chciała wyrazić jakieś ciepłe uczucia względem niego? Jebać Jerry'ego.

Skończyło się na tym, że zapytał Gaudencia, czy mógłby sobie zostać trochę dłużej na wycieczce i pospacerować samotnie. Oczywiście po dróżkach, zaznaczając sobie drogi, żeby się nie pogubić. Nauczyciel się zgodził (co nieco zaskoczyło Jerry'ego) i tak czarnoskóry skończył samemu w cichym, pięknym lesie. Jebać las.

Myśli wyciszyły się całkiem skutecznie, jednak serducho ściskało, bolało i piekło. Tak najwyraźniej musiało być. Potem zboczył ze ścieżki, bo przecież - jebać ścieżki. Jerry włóczył się po lesie, omijając zarośla i pokonując co większe występy terenu, gdy nagle kątem oka uchwycił jakiś ruch. Spojrzał w tamto miejsce i znieruchomiał. Jakieś pięć metrów dalej, pośród wysokich paproci dojrzał stojącą postać. Dziewczynę. Wpatrywała się w niego, nie wykonując żadnego ruchu. Roślinność sięgała jej do pasa, a od pępka w górę była zupełnie naga. Była szczupła, a długie, zaniedbane czarne włosy opadające po obu stronach twarzy na barki, nie zasłaniały niewielkich piersi o ciemnych brodawkach. Gbadamosi spojrzał na jej zupełnie pospolitą twarz i rozbiegane, dzikie spojrzenie - nie mogła mieć więcej, niż siedemnaście lat, tak przynajmniej sądził. Nieznajoma wpatrywała się w niego ze ściśniętymi ustami, a gdy chłopak miał zamiar coś powiedzieć, usłyszał za sobą trzask łamanej gałązki i odruchowo odwrócił głowę. Niczego podejrzanego nie zauważył, więc spojrzał w stronę dziewczyny, lecz jej już nie było. I jakkolwiek próbował ją wypatrzyć, nie był w stanie. Wiedział jednak, że to nie było przywidzenie. Żaden majak spowodowany wysoką temperaturą, czy zmęczeniem.

Gdyby Jerry był facetem godnym Kim, zapewne sprawdziłby, czy tajemniczy sukkub nie zostawił jakichś śladów i zainteresowałby się sprawą. Jednak Jerry był po prostu Jerrym. Przyspieszył kroku, przeszedł w trucht i truchcikiem, oglądając się co jakiś czas przez ramię, dotarł do ośrodka, jakieś cztery godziny później niż wszyscy. Zgłosił się do Gaudencia, a potem zaszył w jadalni, gdzie szkicował portret dziwnej dziewczyny, o sutkach koloru skóry Jerry'ego.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 04-07-2017, 22:33   #55
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
ft. Nami, Pan Elf, corax, Tabasa, Kenshi, sunellica, Gormogon, Okaryna, Grave Witch


Na wycieczce

Rudera, którą napotkali w lesie, wydawała się Deanowi… dziwna. Wznosiła się z okolicznych puszczy niczym samotny, zdewastowany wykrzyknik. Holender był pewien, że w okolicy nie ma niczego prócz drzew, a tu jednak niespodzianka. Jeszcze dziwniejsza okazała się decyzja nauczycieli o wejściu do środka. A co jeżeli w środku znajdowała się jakaś mina z czasów wojny secesyjnej, czy inne gówno? Nie wystarczyło im to, które rano znaleźli na schodach?

Mężczyźnie w czerwonej koszuli nie poświęcił ani jednej myśli. Z miejsca, podświadomie założył, że to jakaś starsza wersja Anniki, która po latach postanowiła wrócić na tereny z młodości i jeszcze raz zjednoczyć się z naturą. Wbrew pozorom nie było w tym nic dziwnego - okoliczne tereny wydawały się naprawdę przepiękne. Strzeliste, wysokie drzewa podtrzymujące niebiosa. Szelest traw niespiesznie tańczących na wietrze. Urok polnych kwiatków, zarastających przydrożne wąwozy. Dean w pełni rozumiał, że komuś mogło się tu podobać. Sam także był pod wrażeniem, jednak podejrzewał, że zbyt długi pobyt w głuszy na pewno znudziłby go.


Westchnął, rozglądając się dookoła. Na tyłach szeregu wycieczkowiczów ujrzał przebłyski znajomych, rudych włosów.

Claire szła samotnie z miną zbitego psa. Wycieczka do lasu w tej chwili interesowała ją jak najmniej, bo najchętniej to schowalaby się w jakiejś szopie na stare graty i nie wychodziła aż do dnia wyjazdu. Westchnęła ciężko gdy mijające ją osoby krzywo na nią spojrzały. Miała wrażenie, że słyszy szepty na swój temat i ciche śmiechy. Dawno nie czuła się tak fatalnie. Dobrze, że szkoła się już kończyła. Ciągnęła niechętnie nogi idąc gdzieś na końcu wycieczki, z głową spuszczona w dół. Jej wzrok skupiony był na starym kompasie, który ze sobą wzięła. Próbowała poświęcić mu resztę uwagi, aby nie myśleć o niczym innym. Zapamiętywała kierunek drogi.

Dean również był w nienajlepszym nastroju. Wczorajszy dzień okazał się dla niego zbyt intensywny. Lekki kac łupał mu w skroniach. Cieszył się tylko, że w odpowiednim momencie przestał wlewać etanol i zastąpił go wodą bez domieszek. Piękno natury znajdowało się na ostatnim miejscu na liście rzeczy, których pragnął. Cisza, odpoczynek, łóżko, sen… te wszystkie słowa brzmiały znacznie lepiej. Jednak zarówno los, jak i nauczyciele mieli dla niego inne plany.

Droga pod górkę zmęczyła go na tyle, że zrównał się z ostatnim rzędem. Smutna Claire, smutny Jerry, smutni wszyscy. Tutaj nikt nie miał nastroju na pogaduszki.
- E… macie może spray na komary? - zapytał, rozbijając kolejnego owada na przedramieniu. Ćwierkanie ptaszków brzmiało niczym zgrzyt paznokci po tablicy. Dobrze, że wciąż miał przy sobie zapas kremu z filtrem.

Marty z założonymi na uszy słuchawkami wolno powłóczył nogami. Jedyną pozytywną rzeczą w tamtej chwili były zapisane na karcie pamięci IPhone’a utwory - nie potrzebował internetu, żeby oderwać się od realnego świata. Pod koniec właśnie odtwarzanego kawałka zaciął mu się telefon, szybko wyciągnął go z kieszeni, po czym rzucił mocnym i soczystym “Ja pierdolę”. Zdjął słuchawki pakując je do plecaka, po czym rozejrzał się wokół. Od razu zauważył rude włosy Claire - dziewczyny, przez którą musiał rano zbierać gówno ze schodów. Nie zdziwiłby się, gdyby to właśnie ona nasrała, choć w sumie było to mniej chujowe niż kolaboracja z Hoy.
- Nie, stary, kurwa, nie mam - odpowiedział Deanowi, a chwilę później głośno, w przestrzeń dodał - Ciekawe, co teraz robi Hoy?

Lockhart szła cały czas w milczeniu. Owszem, miała spray przy sobie, ale nie zamierzała się w ogóle odzywać. Obawiała się, że jak tylko coś powie, to część uwagi uczniów skupi się na niej, a tego chciała uniknąć. Wystarczająco już przez Deana dostała po dupie, w końcu przynajmniej się na nim poznała. Łajza. Oczywiście nie obwiniała go, no bo to była jej głupota, ale czuła się wykorzystana na całego. Czuła się jak totalna kretynka. Poprawiła tylko plecak i maszerowała dalej, nie patrząc nawet na innych.

Blake miał nadzieję, że Claire zareaguje w jakiś sposób na jego zaczepkę. Chciał być wredny i dogryźć zdrajczyni, ale ta go zignorowała.
Nie mogąc liczyć na swój telefon zaczął szukać wzrokiem trzech osób, z którymi musiał wyjaśnić parę spraw - Jerry’ego, Danny’ego i oczywiście Kim. Nie miał pojęcia od kogo zacząć, ale najbliżej niego szedł Gbadamosi. Z drugiej strony bardziej zależało mu na Kim. Finalnie zdecydował się jednak na rozmowę z dziewczyną. Przyspieszył kroku, aby dorównać jej tempu.

- No właśnie, Marty, ciekawe co teraz robi Hoy! - Dean krzyknął za Blakem.
Bardzo odpowiadało mu to, że chłopak zaczął iść prędzej. Dzięki temu wrzaski van der Veena były niejako usprawiedliwione. A zależało mu na tym, aby słyszało go jak najwięcej osób.
- Coś jest kompletnie nie tak z Hoy! Rano bluzgała przekleństwami, potem dziwnie zaczęła przy wszystkich krzyczeć. Gaudencio powiedział, że jest pijana, na co nazwała go fiutem! Rano widziałem, jak srała na schodach, a potem oskarżyła najmniej prawdopodobną osobę o donoszenie do niej! - Dean pokręcił głową, zanosząc się aktorskim gniewem. - Przykro mi, Claire - dodał. - Mam nadzieję, że wiesz, że nikt w to nie wierzy.
Tą wypowiedzią zużył ostatnie pokłady energii, jakie posiadał. Ponadto, wyczerpała się również ochota do kontaktów międzyludzkich. Zaczął iść jeszcze wolniej, aż wreszcie okazało się, że to on zamyka pochód kilkanaście metrów za wszystkimi. Odpowiadało mu to.

Tymczasem Claire była zajęta rozmową z Jackiem, więc nawet nie zwróciła na niego uwagi. W dodatku wydawała się być zła i rozżalona. Czasami jednak rzuciła spojrzeniem na Deana, podobnie jak Brooks, który wyglądał, jakby chciał mu wpierdolić .
O co mogło chodzić? Van der Veen zastanowił się. Wczoraj, kiedy rozstał się z Claire, nie byli pokłóceni. Tak mu się przynajmniej wydawało. Czy to znaczyło, że to Jack opowiadał coś na jego temat? Jednak Holender nie wiedział, czym mógł narazić się Brooksowi. Patrząc na to logicznie, zostawała tylko jedna możliwość. Ktoś inny siał plotki na jego temat. Wzrok van der Veena przesunął się na Kimberly. Być może córka ordynatora rozmawiała wczoraj w nocy z Claire? Przekazała jakieś kalumnie na jego temat? Dean nie miał dowodów, ale i tak był przekonany, że właśnie o to chodziło i trafił w sedno. Postanowił porozmawiać z Hart na osobności, kiedy wrócą do obozu. Teraz jednak nie miał na to siły. Dogorywał ze zmęczenia i kaca. Nie pamiętał, kiedy ostatnio wypalił tyle marihuany. Marty niezbyt go słuchał, przede wszystkim chciał porozmawiać z Kim.


Rozmowa z Kim

Dean po powrocie z wycieczki wziął niezwykle długi prysznic. Chciał spłukać z siebie pot, zmęczenie, a także pyłek jakiegoś dziwnego drzewa niedaleko wodospadu, którego gałąź oblepiona była mrowiem białych kwiatuszków. Kiedy wyszedł, przebrał się w nowy zestaw ubrań. Szare spodnie z nieznacznie widocznym wzorem wszytym granatową nicią oraz błękitna koszulka z logiem drużyny pływackiej. Wytarł ręcznikiem platynowe włosy, kiedy odruchowo sięgnął po telefon. Usłyszał piknięcie. Czy to możliwe, że zasięg wrócił? Nie, to była wiadomość z aplikacji kalendarz.

Claire miała dzisiaj urodziny

Dean aż usiadł z wrażenia. Kompletnie zapomniał! Przywiózł ze sobą prezent dla Claire, ale nie dość, że zdążył go już wręczyć, to na dodatek był to jedynie zielony ręcznik. Kiepsko. A Lockhart zasługiwała na znacznie więcej po tym, jak wczoraj odważnie pomogła mu w ich wspólnej misji.

Wyszedł na zewnątrz. Nogi same niosły go do domku dziewczyn. Nie miał pojęcia, dlaczego. Nie miał żadnego planu, ten jednak skrystalizował się w jego głowie po tym, jak ujrzał Kim. Dziewczyna wywieszała pranie na zewnątrz.


- Hej - przywitał się. - Claire ma dzisiaj urodziny - rzekł konspiracyjnym szeptem. - Musimy coś zrobić!

Być może pozwolą im chociaż upiec jakiś skromny tort w kuchni? Przyjęcie niespodzianka byłoby czymś idealnym, by podnieść nieco upadłe morale grupy. Na dodatek Dean chciał jeszcze wypytać Hart, dlaczego Claire i Jack posyłali mu na wycieczce takie nieprzyjemne spojrzenia. Wtedy był pewien, że to Kim musiała powiedzieć coś nieprzychylnego na jego temat, jednak z czasem zaczął się zastanawiać.
- Claire to nasza wspólna przyjaciółka - dodał, tym samym podkreślając wartość współpracy.

Kimberly odwróciła się w stronę Deana. Wcale nie miała ochoty z nim rozmawiać.
- Cześć - powiedziała na tyle uprzejmie, na ile potrafiła. Skrzyżowała ręce na piersi. - Nie wiem czy nazwałabym wasza relacje przyjaźnią.
Podniosła leżąca na trawie miskę. Chciała sobie pójść, ale nie była tak bezczelna. Właściwie w ogóle nie była bezczelna. Westchnęła, przewracając oczami. Może powinna się przemoc dla dobra Claire?
- Co chcesz zrobić? - spytała od niechcenia.
Dean liczył na trochę więcej entuzjazmu ze strony Kim, ale cieszył się, że dziewczyna wydawała się choć trochę zainteresowana tematem.
- Wiesz, cały wczorajszy dzień był kiepski… no może to przesada, jednak wydarzyło się wiele niepotrzebnych rzeczy. Także między nami. Co chcę zrobić? Jakoś to naprawić. Mamy przed sobą jeszcze sześć dni wycieczki i chciałbym, aby nie były torturą - uśmiechnął się. - Zależy mi na dobrej atmosferze i myślę, że drobne, kameralne przyjęcie niespodzianka mogłoby przestawić pociąg, w którym jedziemy, na właściwe tory - Dean zabłysnął porównaniem. - Wiesz, nie jestem aż tak zły, jak ci się wydaje - dodał jakby nieśmiało.
- A co, czytasz mi w myślach, że wiesz jaki mi się wydajesz? - spytała, nie oczekując odpowiedzi. - Przyjęcie dla Claire? Naprawdę uważasz, ze to właśnie jej potrzebne? Nie wystarczy, ze już i tak wszyscy zwracają na nią uwagę i wysuwają za plecami od kabli?
- Właśnie o to mi chodzi. Chcę jej pokazać, że nie wszyscy uwierzyli kłamliwemu ozorowi pani Hoe - Dean celowo przekręcić nazwisko. - Jak Claire zobaczy ile ludzi przyszło… czy można prosić o piękniejszy gest solidarności? To chyba jedyny sposób, by do końca obozu nie unikała innych.
- Nie uważam by to był dobry pomysł, Dean - oznajmiła Kimberly. - Chcesz coś naprawić? To z nią porozmawiaj.
Dean zamyślił się.
- Dobra, nie było tematu. Tylko nie mow jej, że rozmawialiśmy, ok?
- Jak sobie chcesz - powiedziała Kimberly, po czym ruszyła w stronę domku.

Teraz van der Veen wiedział, że na pewno musi zorganizować tę imprezę.


Happy Birthday Tipi Party


Dean otarł strużkę potu z czoła i usiadł na jednym z plastikowych krzeseł. W ciszy spojrzał na efekt swojej pracy. Dwie godziny spędził na polu namiotowym, przygotowując tipi do imprezy. Pożyczył ze schowka efektowne oświetlenie. Lampy, lampki, lampiony, świece… wszystko, co stwarzało nastrój, zostało rozwieszone prawie że w nadmiarze. Największe wrażenie robił łańcuch z ośmiu błyszczących kul. Jeden koniec tkwił przyczepiony do namiotu. Drugi do drzewa i Dean prawie złamał sobie obojczyk, kiedy z niego spadł.

Postawił dwie zgrzewki piwa, jednak nie umieścił na stoliku mocniejszego alkoholu. Trochę procentów pomagało zrelaksować się, jednak więcej mogło doprowadzić do kłótni, lub spięć. Natomiast Dean miał nadzieję na spokojne, mile spędzone chwile. Cała grupa potrzebowała ich.

Odwrócił się w kierunku drogi do obozu. Miał nadzieję, że zjawią się ludzie, których zaprosił z okazji przyjęcia niespodzianki dla Claire. Dzisiaj były jej urodziny. “Oby to wypaliło”, powtarzał sobie w myślach. Nawet nie zauważył, kiedy zacisnął dłonie na oparciu siedzenia tak mocno… że aż pobielały.
Annika choć nie przepadała za tego rodzaju zlotami, nie chciała odmawiać Deanowi, który przypominał jej w swym staraniu się szopa pracza. Claire praktycznie nie znała i dziewczyna średnio ją interesowała. Zupełnie nie ta bajka co Annika. Dean jednak zrobił wrażenie, jakby ogromnie mu na tym siurpryzie zależało.
Pomachała chłopakowi na powitanie i niepewna co dalej klapnęła w tipi.

Niedługo później pojawiła się Vesna w towarzystwie Byrona oraz Lulu, która przycupnęła sobie pod drzewem obok tipi i dwoma uniesionymi kciukami oraz delikatnym uśmiechem dała Dean'owi znać, co sądzi o tym pomyśle.
Danny w zasadzie miał już w planach jedynie poczekać aż zrobi się ciemno i pod osłoną nocy odwiedzić Kate, ale gdy przyszedł Dean i przedstawił mu sytuację - nie mógł i nie zamierzał olać kumpla w potrzebie. Jeśli to było dla niego takie ważne, to czemu nie, może przecież przyjść na tipi party. Trochę posiedzi, pokręci się, a potem zmyje w angielskim stylu. Poza tym tak naprawdę był przekonany, że Claire żadnym pupilkiem Hoy nie jest, zwłaszcza, że fizyczka zachowywała się dzisiaj jak po dropsach i pieprzyła, co jej ślina na język przyniosła. Calistri wcale by się nie zdziwił, gdyby Hoy coś tam sobie wciągała pokątnie. Nie rozwodząc się zbytnio nad tą starą labadziarą, zabrał butelkę Danielsa i ruszył na miejsce. Gdy zobaczył, co przygotował Dean, aż zagwizdał z podziwem.
- No nieźle to odjebałeś, stary. Claire na pewno będzie w szoku - powiedział, szczerząc się od ucha do ucha i przybijając z van der Veen'em low five i żółwika. Machnął dłonią Vesnie na powitanie, po czym klapnął na trawie i zaczął bawić się telefonem, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

Ken od kilku godzin pracował nad masą, kiedy dostał dziwne zaproszenie na imprezkę niespodziankę. Szczerze mówiąc nie miał ochoty na zabawy, a na prysznic i leczniczy sen. Oglądając jednak setki filmów romantycznych ze swoją kocicą, wyczaił, że kumpel właśnie próbował coś ugrać… wprawdzie nie wiedział co i do końca dlaczego… ale czy go to obchodziło? Nie. A z jego posturą robił za całkiem dobry sztuczny tłum, toteż, gdy zmył z siebie pot po treningu, przyszedł nienagannie ubrany w świeży dres z zamiarem posiedzenia z godzinkę, by się później wymiksować. Jeszcze musiał tylko wymyślić życzenia Claire, no bo w końcu miała urodziny, prezent już miał… znalazł po drodze, powinien jej się spodobać. Lindsay lubiła takie gówna i liczył, że przyjaciółka jego dziewczyny, choć trochę podziela jej gusta.

Marty wracając od Danny’ego wpadł na Deana, który przedstawił mu całą sytuację. Lekko wstawiony Blake bez chwili namysłu zgodził się wziąć udział w kolejnej imprezie. Swoją obecnością, chciał pokazać rudej, że naprawdę nie wierzy Hoy.
Lindsay wkroczyła na imprezę odwalona od stóp do głów. W końcu to nie była pierwsza lepsza imprezką tylko urodziny Claire! Wiedziała o tym wcześniej więc przyjechała przygotowana. Zestaw kosmetyków powinien przypaść jej do gustu szczególnie, że blondynka z uwagą dobierała każdy element pod Rudą. Porozglądała się chwilę po zebranych i wydąwszy już swoje uszminkowane usteczka w końcu dostrzegła swojego Misiaczka! Podbiegła do niego jak młoda łania i zapiszczała przywitanie posyłając buziaczka. Wiedziała, że Kenny nie lubił mieć na sobie jej makijażu, a ona w większej mierze to akceptowała. Uśmiechnęła się radośnie i przysiadła do swojego chłoptasia, ale ku zaskoczeniu postronnych nie terkotała jak najęta. A gdzie! W końcu widziała, że Misiaczek wygląda na zmęczonego, a jak tak to ona nie będzie mu piukać nad głową. Wkurzony Misiaczek to nie był widok, którego chciałaby uświadczyć!

Sam także przytaszczyła wreszcie swoje zwłoki, akurat jak już chyba prawie wszyscy się zebrali. Nie, nie przepadała za imprezami, a ta jej własna wciąż się jej czkawką odbijała, jednak nie wypadało jej odmówić. No i była tu Vesna i Byron więc była pewna, że nie będzie tak znowu tragicznie. Pasowało też żeby w końcu zaczęła się jakoś socjalizować, chociaż średnio miała na to ochotę. Za dużo myśli tłukło się jej po głowie, niezbyt przyjemnych i nie nadających się do tworzenia imprezowego klimatu myśli. Pomachała jednak wszystkim, przylepiła uśmiech na twarz i znalazła sobie wygodne miejsce w pobliżu Chorwatki i jej przyjaciela.

Wszyscy umilkli, kiedy dwie kolejne postacie weszły do tipi. Van der Veen prowadził z sobą Lockhart.

Dean cieszył się, że aż tyle osób przyszło na przyjęcie niespodziankę. Patrzył na każdego z uśmiechem i radością. Poczucie solidarności było w tym przypadku dojmujące. Chciał pokazać Claire, że ci wszyscy ludzie nie uwierzyli Hoy i że jest lubiana. To był jedyny sposób, żeby Lockhart nie kryła się do końca obozu w jakiejś dziupli w strachu przed innymi.

Dziewczyna miała na oczach opaskę. Dean poinstruował wszystkich - niczym dyrygent w orkiestrze - że mają się przygotować. Nachylił się do Lockhart i szepnął jej do ucha:
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Zsunął jej z oczu materiał.

Claire ujrzała, że znajduje się wewnątrz namiotu. Płachty materiału strzeliście pięły się do góry, łącząc w wysokim czubku. Z tego właśnie miejsca opadała kaskada jasnych światełek. Było przepięknie i urokliwie. Na samym środku znajdował się stolik, na którym ułożono talerzyki, widelce, a także tort. Wyglądał apetycznie. Dean poprosił dwie najbardziej zorientowane kulinarnie osoby w grupie o pomoc. Lulu potrafiła wyczarować z mąki, cukru i jajek przepyszny biszkopt, który został następnie przełożony waniliową masą budyniową oraz truskawkami. Na wierzch wylano galaretkę.

Niestety na środku wbita została tylko jedna świeczka, na dodatek wystrugana z większej. Efekt nie wypadł bardzo profesjonalnie, lecz ważne, że coś paliło się.

- NIESPODZIANKA! - rozległ się okrzyk zebranych w środku osób. Wszyscy uśmiechali się do Claire. To było jej święto. Annika i Lulu. Danny i Marty. Dalej stała Vesna, Byron i Samantha. Odwalona na boginię Lindsay i jej wierny wybranek Ken. Wszyscy zaczęli śpiewać "Happy Birthday", a ich głosy połączyły się w mocno fałszujące unisono. Dean mocno chwycił dłoń Claire, modląc się w duchu, aby nie zemdlała.

Claire w pierwszym odruchu oniemiała. Dean miał racje co do jednego; była przerażona. Tłumy ludzi, znane jej twarze, uśmiechające się, śpiewające, wpatrzone w nią oczy. To była najgorsza rzecz, albo jedna z kilku, którą Holender mógł zrobić. Lockhart stała w osłupieniu i czuła się źle, czuła się głupio. Wszyscy ci ludzie przyszli tutaj dla niej? Dlaczego? Po co? Zmusił ich do tego? Nie, to musiało być dalece posunięte myślenie. Spojrzała niepewnie na Deana, a potem z powrotem na tłum zebranych ludzi. Po głowie krążyło jej wiele myśli, zrobił się tam chaos, którego nie sposób było opisać. Plątanina myśli, przyspieszone bicie serca, nogi jak z waty i zaciskające się palce na trzymanej w uścisku ręce Holendra… Zaraz, czy on naprawdę trzymał ją za rękę? Teraz, przy ludziach, przy… Wszystkich? Claire zrobiło się gorąco, była niemal pewna, że jest cała czerwona. Ile trwa to śpiewanie “sto lat”? Jak długa jest ta kiepska przyśpiewka? Chciała, żeby to się już skończyło. Uśmiechała się szeroko, ale było jej tak bardzo głupio. Gdy kończyli śpiewać, odwróciła się przodem do Deana i schowała twarz pod jego brodą. Wpiła się mocno w tors, chowając przy tym buzie w dłoniach.
- Już wolałam te oświadczyny - wymamrotała ze śmiechem tylko do niego, w tym samym momencie rozbrzmiały oklaski.
Dean również parsknął śmiechem.
- Uważaj, jeszcze nie jest za późno - rzekł. Starał się monitorować stan Claire. Wiedział, że nie lubiła być w centrum uwagi, jednak uważał, że zainteresowanie jej osobą mogło mieć duże działanie terapeutyczne.
Ludzie zaczęli podchodzić, składać życzenia, które Lockhart starała się przyjąć z odwagą. Po dłuższej chwili poczuła się lepiej, może ta sytuacja pozwoliła jej na przełamanie pewnej bariery strachu przed ludźmi i zminimalizować to, jak bardzo się wszystkim przejmowała

Gdy miał w końcu sposobność, Danny podszedł do rudowłosej z uśmiechem na ustach.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Claire - powiedział, ujmując jej dłoń i szarmancko całując. - Wybacz, nie mam dla ciebie żadnego prezentu, ale podejrzewam, że i tak byś nic ode mnie nie chciała, więc chyba dobrze się składa. - Zaśmiał się, puszczając jej oczko. - No chyba, że chcesz sobie walnąć łyka Jacka, to śmiało. - Wyciągnął w jej stronę dłoń dzierżącą butelkę. - Wiem, że zostałaś Pierwszą Konfidentką Klasy, ale się tym nie przejmuj. Nikt nie bierze na poważnie słów Hoy, a skoro tutaj jesteśmy, to chyba masz najlepsze świadectwo, że jesteśmy z tobą. Najlepszego, Ruda! - Poczochrał jej włosy, rechocząc radośnie. Było to głupie droczenie się, ale o dziwo sprawiło jej radość, mogła poczuć ulgę. Uśmiechała się szczerze, nawet jej oczy zdawały się cieszyć, co w jej przypadku nie było częste. Jako osoba o przykrych i negatywnych myślach, nie miała w zwyczaju okazywać szczerego uśmiechu, zawsze był wyrachowany, choć i dobrze odegrany, niewykrywalny w swej sztuczności. Teraz jednak nie musiała nic udawać, nie potrafiła nawet.
- Dzięki. Naprawdę dzięki - odpowiedziała przyglądając się Danny’emu. Miała w głowie milion myśli poświęconych i jemu, jednak widok Holendra skutecznie spychał je na dalszy tor. W tym momencie Claire po raz pierwszy dostrzegła klarowność swych uczuć.
Następny w kolejce był Marty. Chłopak zaczął od szczerego uśmiechu skierowanego do rudej, a następnie przeszedł do życzeń. Chciał, aby wypadło jak najlepiej.
- Wszystkiego najlepszego Claire, życzę Ci dokładnie tego samego co sobie wymarzysz, ale przede wszystkim życzę Ci, żeby Dean zawsze pamiętał jak wielkim skarbem dla niego jesteś - wyszczerzył się niczym Danny - Ty też o tym pamiętaj!
Van der Veen zarumienił się, słysząc życzenia Marty’ego. Ruszył w bok, jakby w kierunku tortu. Wtedy uświadomił sobie, że w tym całym zamieszaniu Claire jeszcze nie zdmuchnęła świeczki.
- Ale my nie…. - zaczęła Claire słysząc bredzenie Marty’ego, jednak wtedy Dean wszedł jej w słowo.
- Pomyśl życzenie! - krzyknął do dziewczyny wyszczerzony od ucha do ucha.
Dla Lockhart była to dalsza część sytuacji żenującej. Nie lubiła tego, wstydziła się jak jasna cholera, ale pomyślała, że im szybciej zakończą te sztywne obowiązki urodzinowe, tym prędzej przejdą do przyjemnej części imprezy. Claire nie musiała długo myśleć, bo wiedziała co chce. Kilka kroków w stronę ciasta i po chwili knot jedynie dymił. Ukłoniła się teatralnie, a następnie wyprostowała się.
- To może pijemy? - spytała głośniej i klasnęła w dłonie, chcąc odciągnąć od siebie uwagę. Niech zajmą się piwem.
Tak też zrobili.


Pokój Deana, domek chłopaków

Zadzwonił budzik.
- Już czwarta…? - Dean obudził się. Kompletnie zaspany próbował wyłączyć uporczywie rozbrzmiewający dzwonek. Przeciągnął się pod kołdrą, natrafiając na nagie ciało Claire.
Dziewczyna również nie do końca chciała wyjść z łóżka, lecz to uczyniła. Ku rozczarowaniu chłopaka. Zaczęło świtać. Nowy dzień otulił kuszący łuk jej biodra jasną warstewką słońca.
- Nie idź - rzekł, po czym przesunął się na tę powierzchnię łóżka, na której wcześniej leżała. Chłonął ciepło, jakie po sobie zostawiła. Jednakże było to tylko jej namiastką. Lichą pamiątką po jej ciele.
- Mamy przed sobą jeszcze cały tydzień - usłyszał w odpowiedzi nim ich usta znów się połączyły. Chwilę potem znów zasnął.
Śniły mu się przyjemne rzeczy

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 04-07-2017 o 22:41.
Ombrose jest offline  
Stary 05-07-2017, 02:18   #56
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
post wspólny Grave i Zombi

Samantha przywitała poranek w o wiele lepszym humorze niż dnia poprzedniego. Pogoda była ładna, w głowie nie łupało aż tak bardzo, chociaż jakieś tam ślady wypitego trunku dawały o sobie znać, to jednak nie było to nic, co mogłoby rzutować na jej radość ze zbliżającego się spaceru po lesie. Radość i wyczekiwanie. Dziś był ten dzień. Dzień w którym pogada z Ves, dowie się prawdy i wreszcie z powrotem chwyci swoje życie za rogi i pokieruje tam, gdzie chciała by zmierzało. Rozmowa z B pomogła. Rozmowa i nie tylko w sumie, ale nawet te komplikacje zdawały się wpływać na nią budująco. A może chodziło tu o przespaną porządnie noc? Nie całą co prawda bo trochę czasu spędziła aktywnie udając sen, a tak naprawdę rozmyślając. Miała o czym, to było pewne i udało się jej nawet dojść do kilku, zaskakujących ją samą wniosków. Czyżby nie znała siebie tak dobrze jak myślała? No cóż, zamierzała zmienić ten stan rzeczy. Ubrała swoje ulubione, krótkie ogrodniczki, koszulkę na ramiączkach w przyjemnym, błękitnym kolorze i założywszy trekowe buty wyszła wraz z resztą na śniadanie.

W trakcie drogi wiodącej wśród urokliwej zieleni przetykanej złotymi promieniami słońca, trzymała się blisko Ves. Stało się to ostatnio jej zwyczajem, który wcale jej nie przeszkadzał, a i Chorwatka zdawała się nie mieć nic przeciwko. Sam nie była pewna czy dziewczyna czasem nie zmieni zdania po ich rozmowie, ale postanowiła zastosować się do rady Byrona. Duszenie wszystkiego w środku nie było zdrowe, wiedziała o tym już wcześniej. Powinna tą sprawę załatwić w nocy, ale wtedy jeszcze nie była na to gotowa. Teraz, gdy otaczały je spokój i cisza dzikiej przyrody, naruszona co prawda przez głosy reszty uczestników wycieczki ale wciąż kojąca, postanowiła przepuścić atak.
Idealnym ku temu momentem okazał się postój przy wodospadzie. Samantha odczekała chwilę, aż reszta rozejdzie się tak, żeby żadne ciekawskie uszy nie mogły podsłuchać o czym rozmawiają, po czym walnęła do Vesny prosto z mostu, patrząc jej w oczy żeby wychwycić reakcję na swoje pytanie.
- Sypiasz z moim tatkiem?

Niezrozumienie - to wpierw zobaczyła na jej twarzy . Jeśli jeszcze sekundę temu Chorwatka uśmiechała się szeroko, wpatrzona w kaskady spadającej miedzy skałami wody, jedno pytanie skutecznie starło zarówno radość, jak i jakikolwiek ślad po niej, a ona znieruchomiała, równie statyczna co żona Lotta, zmieniona w figurę z czystej soli.
- Słucham? - niebieskie oczy zamrugały, brwi ściągnęły się na kształt “V” pośrodku czoła, a niezrozumienie przeszło w zaskoczenie. Te zaś szybko zastąpiło konsternacja i dalej - złość, która na ułamek sekundy przecięła blade oblicze nieprzyjemnym grymasem. Zniknał on jednak, zastąpiony uprzejmą uwagą i tylko na dnie czarnych źrenic przelewały się ciemne fraktale, podobne burzowym chmurom.
- Ja nie rozumi… ciemu ty taki rzeczi mówi, Sam? - wyglądała na urażoną, co próbowała maskować kulturą, lecz sztywności mięśni nie niwelowała.

- Bo pewnie do końca mi odbiło - westchnęła w odpowiedzi, odsuwając nerwowym ruchem włosy, które poruszone wiatrem opadły jej na twarz. - Po prostu… Nie wiem, on się zmienił odkąd się pojawiłaś. Wierz mi, dużo o tym myślałam. Czasem przyłapuję go na sofie jak siedzi i tylko się uśmiecha. Jest szczęśliwy, ale jednocześnie coś go trapi. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał i nigdy nie próbował ukrywać przede mną tego co go trapi. Zawsze gadaliśmy o wszystkim a teraz czasem zamyka się w swoim gabinecie na długie godziny, twierdząc że ma dużo roboty na głowie. Zawsze miał ale nigdy wcześniej się nie zamykał i… - przerwała potok słów zmuszając usta do tego żeby się wygięły w uśmiechu. - Jeżeli się mylę to przepraszam, naprawdę. Nie chcę żebyś mi miała za złe to pytanie ale musiałam je zadać bo… Bo mam dość niektórych spraw w swoim życiu które nagle przestało być takie poukładane jak zwykle i… No i chciałabym chociaż tą jedną rzecz wyjaśnić.
Odetchnęła głębiej jakby zrzuciła właśnie z ramion wielki ciężar, chociaż nadal sporo go na nich siedziało. Miała nadzieję, że Ves się na nią teraz nie obrazi. Pewnie powinna zacząć delikatniej, ale bała się że wtedy stchórzy i wcale nie zapyta.

Mimo lejącego się z nieba żaru, Chorwatka czuła jak upiornie lodowate ostrza przecinają jej ciało, rozparcelowując na drobne kawałki. Zaczynały od klatki piersiowej i sunęły niżej, tam gdzie żołądek, by mdlącymi falami przenosić mróz aż po krańce palców stóp. Pytanie zadane przez Parker zapowiadało koniec sennej bajki, w której Simon zajmował zaszczytną, główną rolę, a reszta…
- Siam... ja bardzo przeprasza. Tak mi przikro... - wychrypiała, obracając twarz w bok aby zawiesić spojrzenie na mokrych kamieniach. Dojmujące zimno ścinało krew w żyłach,m wciskając palace okruchy w kąciki oczu. Sypało piach pod powieki i otaczało chłodem niczym całunem. Czarnym, pogrzebowym kirem - preludium i epilogiem tego, co zastaną po powrocie do domu. Skoro padło pytanie, padnie jeszcze raz i kolejny. I jeszcze następny. Zacznie się zwracanie uwagi na detale, pilnowanie… aż w końcu wpadną oboje. Ona i Simon. Dziewczyna wiedziała doskonale czym skończyłaby się dla kochanka dekonspiracja. Z drugiej strony patrząc na Sam… tą Sam. Jej Sam - przyjaciółkę, wsparcie, ostoję i bodajże najbliższą przyjaciółkę - widząc jak miota się, pełna niepewności i sprzecznych odczuć. Zbyt dobra, aby nawet w tej chwili użyć siły, czy podnieść głos.
- To moja wina. Nie powinna... - przymknęła powieki, odcinając się chociaż od jednego bodźca, dzięki czemu łatwiej szło skupić rozbieganą, paniczną gonitwę myśli. Nie powinna nigdy pieprzyć ojca i męża. Wchodzić w poukładaną rodzinę niczym drewniana drzazga wbita w zdrowe ciało. Nie powinna też udawać i kłamać, stawiając na prawde, ciążącą od długiego czasu ołowianą kula na sercu, ilekroć sie spotykały lub rozmawiały… lecz skoro raz założyło się maskę, nie wolno było jej zdejmować, tylko przyzwyczaić i zacząć traktować jak własną twarz. Dzięki temu… cierpiało mniej osób.
- Nigdy nie powinna prosjic’ was o pomoc… tak duzio. Za duzio… My nadużyli z papą waszej goscinnoscji za mocni - objęła sie ramionami w daremnej próbie przegnania chłodu - Ja już rozumi… twój papa ma mało czasu, a jeszcze go zabjerala i prosjila… wpraszala sje i ciąglu sjedzjala. Nie miala gdzi isc’, z kim… porozmawjac’. Ale to nje tłumaczi. Nie chcjala, żebi ti… była smutna. Ja bardzo przeprasza, jeśli chcesz… porozmawiam z papą jak my wrócimy. Nie będę już… was nachodzjić. Dlatego zaproponowałaś… żeby u mnie sjedzieć zamiast u cjebie, tak? - obróciła nagle całym ciałęm, stając przed Parker i uchyliwszy powieki, spoglądała jej prosto w oczy - Ty myślała że ja… że pan Parkier… że my… pjeprzimi sje? W waszim domu? Moze jeszczi w twoim łóżku? - zacisnęła wargi w wąską kreskę, przestając mrugać i czekając w napięciu.

Przez chwilę Sam nie mogła się zdecydować czy czuje ulgę czy zawód tym, że się myliła. Przede wszystkim było jej jednak głupio.
- Ja… No tak jakoś przyszło mi do głowy że te wszystkie sekrety i w ogóle… - zaczęła się tłumaczyć, zacinając nieco. - Znaczy nie że w moim łóżku - na tą myśl zrobiło się jej dziwnie słabo - tylko w ogóle. I no… Nawet jakby to przecież nic bym nie powiedziała ani nie miała nic… On jest teraz taki szczęśliwy, a matka… No i przecież go lubisz i… Boże, co ty teraz musisz o mnie myśleć… Ves, przepraszam, naprawdę, to… W sumie nie wiem co to było i skąd się wzięło i wcale nie jest to twoją winą i nie nadużywacie naszej gościnności i… - Zasłoniła twarz dłońmi bo zamknięcie oczu wydawało się jej niewystarczające by osłonić się przed wzrokiem Vesny. - Nie mów nic swojemu papie, w ogóle zapomnij że cokolwiek powiedziałam. Chwilowy napad obłędu, głupoty czy czegoś jeszcze. Naprawdę, nie bierz tego na poważnie - jęczała dalej, bojąc się spojrzeć na osobę, która była najbliższa stania się jej przyjaciółką, a która właśnie oskarżyła o spanie ze swoim ojcem. Czy mogło być gorzej? Wiedziała że mogło ale na jeden raz w zupełności jej starczało.

Zapadło ciężkie, grobowe milczenie, prócz obrazu wyłączając też fonię, choć nie do końca - wciąż w powietrzu unosił się szmer wody, szum liści wysoko nad ich głowami i dalekie śmiechy rówieśników, pajacujących jak na bandę rozpuszczonych nastolatków przystało. One zaś stały w atmosferze skrajnie innej niż pogodna radość, doprawiona szczyptą wolności wymieszanej w równych proporcjach ze szczęściem. Jeśli po drugiej stronie polany królowało słoneczne lato, u nich panowała głęboka, wyjąca wichrem lodu zima.
- Ja bardzo lubi twojego papę. Jest bardzo wspaniały - Vesna przerwała ciszę, wzdychając cicho przez nos. Wzdrygnęła się, by naraz wyciągnąć ręce i objąć drugą dziewczynę, przyciskając z całej siły do piersi. Oparła brodę o jej ramię, samej przymykając oczy. Trwała tak, zawieszona w cichej próżni, zaś pierwsze nieśmiałe promienie przenikające między burzowymi chmurami rozpoczęły topienie śniegowej skorupy. Nie miałaby nic przeciwko gdyby zobaczyła ojca ze swoją równolatką?
- Spokojnie… nic sje nie stało - szepnęła, zaczynając kołysać się nieznacznie na boki. - Nie gniewa sje przecież, jest dobrzi… nic nie powi, ty sje nie martwi… rozumi. To… - zrobiła znaczącą przerwę i podjęła temat siląc sie na dowcip - W takim razje ja mogu w przyszłosci isc’ z twoim papą na kawę, tak? I to będzie dobrzi? Ty sje nie martwi… on mi pomagał. Stąd… sjekrety. - rozluźniła chwyt, klepiąc Parker po plecach.

- Pewnie, nie ma sprawy, kawa to przecież kawa i w ogóle - Sam, na granicy płaczu, pokiwała zgodnie głową. - To było głupie z mojej strony i tyle. No i… Ale nie, to nieważne. Cieszę się, że się nie gniewasz, naprawdę. Nie powinnam słuchać Bay’a ale pomysł z wywaleniem co mi na sercu leży tak mi się spodobał, że kompletnie straciłam głowę i… No i - wzruszyła ramionami wysilając się na uśmiech. - Może umówmy się, że nie będziemy miały przed sobą żadnych sekretów, co? Tak żeby na przyszłość nie dopuścić do takiej sytuacji. Gdybym wiedziała, że tatko ci w czymś pomaga to nie byłoby tego wszystkiego - machnęła dłonią, jakby odganiała natrętnego komara, obrazując tym samym zaistniała sytuację. - Nigdy nie miałam przyjaciółki ale jakbyś chciała to - spojrzała na Chorwatkę z nadzieją. To była kolejna, ogromna zmiana w jej życiu i miała nadzieję, że dziewczyna się zgodzi pomimo tej wpadki, która miała przed chwilą miejsce.

- To mi nimi już nie jesteśmi? - uśmiech Vesny był z rodzaju tych rozbrajających. Zmrużyła pogodnie oczy, wyplątując się z ramion i robiąc krok do tyłu, choć cienki głos wewnątrz głowy darł się ile sił w płucach, wykrzykując morze epitetów od kłamcy zacząwszy na dziwce skończywszy… ale to nic. Wkrótce i tak wyjedzie, czemu pozostawiać po sobie zgliszcza?
- Bay mądry i kochany. Cieszę sje, że ty przyszła z tym i powiedzjala. Twoi papa to psycholog, my dużo rozmawjali. Bardzo… odkąd my tu przyjechali, papa nie chcjal… ja podobna do mamy, a on za nią tęskni. No i my… unikali sje. On unikał mnie. Myślała… sądziła, że lepiej mu będzje beze mnie. Wszystkim będzje lepiej - przez jej twarz przemknął szary cień, szybko się jednak otrząsnęła - Ale już tak nie myśli, dzięki panu Simonowi… i jak my szczere to on przystojni - na koniec wyszczerzyła się łobuzersko, puszczając kumpeli oko.

- Nie miałam pojęcia, że aż tak źle było między tobą, a twoim tatą - Sam miała ochotę kopnąć samą siebie albo najlepiej walnąć w głowę. Jak mogła tego nie zauważyć i do tego zrzucić na karb romansu tatki z Ves. Kompletne szaleństwo i niedorzeczność. - No i tak, tatko jest przystojny - potwierdziła, uśmiechając się już znacznie pogodniej. - Nawet bardzo. Marnuję się przy mojej matce no ale cóż poradzić - wzruszyła ramionami i odetchnęła z ulgą. - Domysły to straszna rzecz, Ves. Wiesz ile dni spędziłam kombinując jak cię o to zapytać i czy pytać w ogóle? Myślałam że oszaleję… Tak, Bay jest mądry i… kochany - dodała, czując że się rumieni, a uśmiech pogłębia. - Myślisz że dziś też będzie impreza nad jeziorem? - szybko zmieniła temat.

- O ile sje nie pobije towarzystwo… albo pani Hoy znowu czego nie odstawi. Ty widzjala sama rano… myślisz, że ktoś jej dosypał narkotyków do kawi zamist cukru? - Vesna z poczatku dała się zbyć [i]- Jakby ją kto podmienił… albo opętał. Nie spodzjewala sje po niej takiego zachowania, była taka okropna [i]- skrzywiła się, kręcąc potępiająco głową. Pedagog nie powinien postępować w ten sposób, zwłaszcza taki uważający się za pewien autorytet dla młodych ludzi - No i ten stolec. Ja czasem naprawde nie rozumi jak sje tak zachowywac’ można. To często na wycjeczkach sje zdarza u was w Amieryce?

- Na pewno nie było to jej normalne zachowanie, bo nawet jak jej czasem w szkole odbije to jednak zachowuje się cywilizowanie, a to było… No sama widziałaś, więc pewnie jej czegoś dorzucili - zgodziła się z domysłem przyjaciółki, czując niezwykłą ulgę w związku z tym, że ta nie drążyła tematu chłopaka. - Zwykle chyba nie, ale to zależy od ludzi i ilości alkoholu i innych używek. Dlatego nie lubię imprez i na nie nie chodzę. Wystarczy jeden głupi pomysł zaprawiony odpowiednią ilością trunku i ludziom odbija. Jak tak dalej pójdzie to jak nic nie obędzie się bez jakiegoś wypadku co uprzykrzy wszystkim całą tą wyprawę. No ale to takie krakanie, pewnie nic się nie stanie no i w końcu muszą się skończyć zapasy, co nie? Wtedy wszystkim wróci rozum i będzie można uznać, że się przebywa w otoczeniu ludzi cywilizowanych, a nie neandertalczyków. Tylko nie mów że ich tak nazwałam - poprosiła, kręcąc głową z dezaprobatą, chociaż sama też nie była tak całkiem niewinna bo przecież także piła i to drugi wieczór z rzędu. Przynajmniej jednak… Chociaż nie, tu też nie można było powiedzieć by zachowała się odpowiedzialnie. No ale jak Bay powiedział, żyło się tylko raz. Miała chwilę swobody, oddechu i braku ciągłego nadzoru matki, mogła więc pozwolić sobie na nieco więcej.

- Albo zaczną pędzic’ bimbier gdzies’ w zjemiance - Chorwatka wzruszyła ramionami w geście totalnej bezradności i ze śmiechem wzięła Sam po ramię, ciagnąc przez soczyście zielona trawę między drzewa. Pogoda sprzyjała spacerom, poza tym zostając w ruchu malało ryzyko zostania podsłuchanym.
- Ty by nie mijala nic jakby ja poszla z twoim papą na kawę… jakby on chcjal? - wypaliła nagle, ściszajac głos do niepewnego szeptu - Ja go naprawde bardzo lubię… ale ty wie co by ludzje powiedzjeli. I twoja mama by mogła mjec’ coś przeciwko, bo by… mogła być zła - zmarkotniała, spogladając do góry, gdzie na niebie leniwie toczyły się chmury. Dziwne wrażenie łaskoczące kark wzmogło się. Gdyby tak spróbować zagrać inną kartą i poukładać relacje w trójkącie Sam - Simon - Ves aby niczego nie musieli przed sobą ukrywać?

- Tak długo jak jest szczęśliwy nie mam nic przeciwko… W sumie przeciwko wszystkiemu - potwierdziła zgodnie z prawdą. Skoro ona właśnie zaczynała cieszyć się urokami zasady “raz się żyje” i było jej z tym dobrze, to nie miała prawa odmawiać ojcu tego samego. Oczywiście gdyby chciał, bo rozmowa była w końcu czysto teoretyczną debatą na temat tego co Sam byłaby w stanie przełknąć, a czego nie. Ostatnio zaś przekonała się, że była w stanie przełknąć o wiele więcej niż myślała że może.
- Wiem że to może dziwnie brzmieć ale mi w sumie naprawdę nie zależy na tym z kim tatko się spotyka byle się uśmiechał, byle nucił gdy gotuje i miał ten sprężysty krok, którym zwykle przemierza korytarze gdy jest zadowolony. Od dłuższego czasu miał z tym problemy. Właściwie to od wypadku, ale teraz… Teraz mu się to zdarza, więc jakby zdarzało się dalej to… - urwała zdając sobie sprawę że się nieco zaplątała. - No, w każdym razie nie, nie miałabym nic przeciwko i nawet mogłabym zgarnąć na ten czas matkę. W końcu czego się nie robi dla przyjaciółki, prawda? - zapytała pogodnie, chociaż podejrzenie znowu wychyliło łeb, teraz jednak postanowiła potraktować je z przymrużeniem oka.
- No a że zaczną w końcu coś pędzić to pewne, przecież nie wytrzymają bez dopalaczy - dodała, wracając do tematu imprez i koleżanek oraz kolegów z klasy.

- Jakby ty kiedyś kogo zabiła i potrzebowała ukryc’ zwłoki… to dzwoń smialo. Wezmę worek i łopatę. Zakopjemy go gdzies’ że nikt nie znadzje i sje nie dowie - Chorwatka zaśmiała się, pierwszy raz do paru tygodni oddychajac z ulgą. - Ty wie… czasem dobrze jest dac’ na ljuz i sje nie przejmować. Bawić, bo martwić sje będziemy jak przyjdzje rachunki samemu opłacac’.


Kłamliwa suka. Dwulicowa, interesowna i zepsuta szmata. Kurwa bez godności, manipulatorka… podobne określenia przewijały się przez myśli Vesny przez cała resztę dnia, podczas której uśmiechała się, żartowała i udawała, że cieszą ja zarówno piękne okoliczności przyrody, jak i towarzystwo pozostałych rówieśników. Z pogodną miną przyklejoną do twarzy siedziała na imprezie urodzinowej, wznosząc toasty i rozsiewając optymizm niczym Charlie Sheen HIV. Pod spodem zaś, gdzieś w głębi duszy płonęła ze wstydu, wyrzutów sumienia, a także tęsknoty. Minął dopiero jeden dzień, a ona już chciała wracać. Zapakować się do autobusu i opuścić zielone ustronie nad jeziorem, by móc znów go zobaczyć. Usłyszeć szept tuż przy uchu, poczuć na ciele dotyk silnych dłoni. Móc objąć, tonąc w morzu znajomego, niosącego ukojenie zapachu. Smakować usta i skórę, stracić oddech, wyciszyć chaos w głowie. Przegnać chłód… choć na parę chwil przestać się zadręczać, odnajdując ukojenie w biciu serca, wracającym do normy po wysiłku fizycznym zgoła innym niż zajęcia w sali gimnastycznej.

Jakoś przetrwała popołudnie, a potem wieczór, spychając na dalszy plan rozterki i skupiając na socjalizacji z nadzieją, że nikt nie przejrzy maski i nie domyśli się co kryje się pod spodem. Z ulgą więc powitała zakończenie popijawy, chętnie zgarnęła Sam aby skierować kroki ku miejscu spoczynku. Co prawda obawiała się powrotu do domku, na szczęście pod ich drzwiami nie znalazła się żadna kupka fekaliów. Pokój prezentował się tak, jak go rano zostawiły… z jednym drobnym szczegółem, leżącym na należącym do Parker łóżku.
Zobaczyły go ledwo przestąpiły próg - wyciągnięta na materacu sylwetkę w szturmówkach i czarnej bluzie spod której wystawał fragment srebrnego łańcuszka. Na nim, pod ubraniem znajdował się nieśmiertelnik z wybitym nazwiskiem Silva. Wyszczerzył się na ich widok, choć wzrok utkwił w Parker, Pavičić posyłając tylko szybkie mrugnięcie. Zrozumiała przekaz, nie musiał niczego dodawać.Powoli wycofała się, zgarniając tylko po drodze coś do okrycia i zamknęła za sobą drzwi, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Bay i Sam? Kiedy, jak? Wszak nie rozmawiali ze sobą w szkole, żyli obok siebie… co Vesna przegapiła?
Kręcąc głową wyszła na ganek, tam dopiero odetchnęła pozwalając, aby szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy. Gdzieś od strony lasu cykały cykady, w oddali szumiało jezioro, a nad jej głową rozlegało się nawoływanie nocnych ptaków, przecinających upstrzone gwiazdami neibo na podobieństwo smug mroku niesionych wiatrem.
Przysiadła pod ścianą, zawinięta w koc niczym naleśnik i z zadartą głową wpatrywała się w lśniące wysoko u góry diamentowe okruchy.
- Dobranoc Simon - szepnęła, wzdychając zaraz po tym. Z kieszeni kurtki wyjęła telefon owinięty słuchawkami. Wybrała playlistę i utonęła w dźwiękach muzyki aż do momentu, gdy ciężkie powieki opadły całkowicie, odcinając świadomość od rzeczywistości.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-07-2017, 08:32   #57
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację



Drugi dzień w ośrodku dobiegł końca. Niektórym miejsce zaczęło się podobać, inni świetnie się bawili w swoim towarzystwie, a jeszcze inni po prostu chcieli wracać do cywilizacji. Nie można się było temu dziwić przy takim rozstrzale osobowości, przyzwyczajeń i zachowań. Ostatecznie, po kilkunastu godzinach wypełnionych przeróżnymi atrakcjami, wszystkie odgłosy należące do krzątających się po terenie ośrodka ludzi ucichły. Przyszedł czas na regenerację, gdyż wciąż mieli przed sobą kilka dni w tej dziczy, podczas których nauczyciele na pewno wymyślą im jakieś atrakcje.




Poranek zaczął się standardowo od śniadania, na którym pani Hoy zachowywała się jeszcze dziwniej, niż poprzedniego dnia. Zaczęła głośno śpiewać (najpewniej jakieś hity z lat swojej młodości) a przy śniadaniu żonglowała sztućcami. Pozostali nauczyciele patrzyli na koleżankę ze zdziwieniem, zmartwieniem, ale i zażenowaniem, natomiast fizyczka twierdziła, że czuje się jak nigdy wcześniej. Psikus Deana działał, chyba nawet bardziej, niż chłopak przypuszczał. Zachowanie starej nauczycielki nie było jednak jego problemem.

Po skończonym posiłku uczniowie o dziwo dostali wolne. Mogli porobić cokolwiek, nie oddalając się oczywiście zbytnio od ośrodka. Część spędzała czas we własnym gronie, inni, pozostający na uboczu grupy zaszyli się gdzieś ze swoją samotnością, a reszta po prostu korzystała z chwili luzu. Tak czas upłynął im do pory obiadowej a w związku z piękną pogodą, nauczyciele postanowili, że obiad zostanie podany przy ławkach na zewnątrz, nieopodal jadalni. Danny, Marty, Ken i Jerry zostali zaprzęgnięci do donoszenia talerzy z gorącymi posiłkami, a Hoy tylko podśmiewała się pod nosem, widząc uwijających się chłopaków. Ostatecznie obiad wylądował na stołach i życząc sobie smacznego, wszyscy zabrali się do jedzenia. Nie minęło może pięć minut, gdy spomiędzy drzew nieopodal wybiegła nagle naga, ciemnowłosa dziewczyna. Dyszała ciężko, była szczupła, miała niewielkie piersi o ciemnych sutkach, a pomiędzy jej nogami wyraźnie odznaczał się czarny trójkąt włosów. Mogła mieć nie więcej, niż siedemnaście lat.

Kilku chłopaków zagwizdało, ktoś się zaśmiał lubieżnie. Jerry od razu ją poznał. Widział ją wczoraj w lesie. O ile jednak wczoraj nieznajoma wyglądała na rozluźnioną, teraz trzęsła się cała i oglądała nerwowo za siebie. Wyglądała, jakby właśnie uszła jakiejś pogoni.
- Co, do cholery... - Lambo pierwszy podniósł się z miejsca.
- Panie Lambo, ja... - Zaczął Jerry, który chciał powiedzieć nauczycielowi o tym, że widział wczoraj dziewczynę.
- Nie teraz, panie Gbadamosi. - Mężczyzna ruszył w stronę dziewczyny powoli, pytając ją, kim jest, jak się tu znalazła i czy wszystko w porządku.
Po chwili dołączyła do niego Hoy, niemal przekrzykując nauczyciela astronomii. Dziewczyna jednak nie odpowiadała, kręcąc jedynie głową, jakby ktoś ją zaprogramował.

I wtedy, gdy nauczyciele podeszli do niej na odległość kroku, stało się coś nieoczekiwanego. Nagle na twarzy dziewczyny wykwitł chytry grymas, a w jej dłoni, nie wiadomo skąd, pojawił się długi nóż, którego ostrzem błyskawicznie przejechała po gardle Hoy. Atak był wprawny, co mogło oznaczać, że dziewczyna już wcześniej robiła podobne rzeczy. Fizyczka zabulgotała, łapiąc się za otwarte gardło, z którego trysnęła fontanna ciemnej krwi. Nim kobieta zwaliła się na ziemię, dziewczyna pchnęła zaskoczonego Lambo pod żebra, a potem wgryzła się zębami w jego szyję. Nauczyciel krzyczał, próbował ją z siebie zrzucić, lecz nie był w stanie. Po chwili padł na trawę, a nieznajoma wyłuskała zakrwawione ostrze z jego rany i pchnęła jeszcze kilka razy, aż Lambo znieruchomiał.


Marshall i Gaudencio zerwali się na równe nogi, dziewczyny krzyknęły. Chłopaki również poderwali się z siedzeń, próbując poukładać w głowie to, co właśnie się wydarzyło. To jednak nie był koniec. Spomiędzy drzew na polankę wyszło kilkanaście postaci. Dobrze zbudowanych mężczyzn, kobiet, nawet dzieci. Pomijając nieznajomego w czerwonej koszuli, którego wczoraj widzieli na szlaku, reszta była naga, półnaga i brudna. W obdartych łachmanach na które składały się stare spodnie oraz wytarte skóry, wyglądali jak dzikusy z jakiegoś tandetnego filmu o jaskiniowcach.

I dzierżyli w dłoniach broń.

Masę broni.

Od długich noży, przez maczety, siekiery, łańcuchy, aż po ciężkie młotki i tasaki. Z szaleństwem w spojrzeniach i ponurym, dzikim okrzykiem na ustach rzucili się w stronę znajdujących przy ławkach uczniów, niczym horda wygłodniałych zombie z filmów George'a Romero. Jak na zombie byli jednak zdecydowanie za szybcy.
- Do jadalni, wszyscy! - Zaryczał Gaudencio i zerwał się do biegu, nie czekając nawet na to, czy ktokolwiek go posłucha.
Jerry, Claire i Lulu krzyczeli, jakby obdzierano ich ze skóry, a wszyscy, dosłownie wszyscy, przekonywali się właśnie na własnej skórze, co to znaczy pierwotny strach i panika.



W chaosie, jaki momentalnie zapanował przy ławkach stojących przed bawialnią ciężko było się połapać, co kto robi i gdzie ucieka. Nie dało się jednak nie słyszeć panicznego, rozrywającego krzyku Lulu McKenzie, która jako jedyna nie poderwała się z siedzenia na słowa Gaudencio, tylko cały czas tam tkwiła, zasłaniając uszy dłońmi i po prostu wrzeszcząc.

Cała ta sytuacja musiała odcisnąć tak mocne piętno na wątłej psychice nastolatki, że nie była w stanie się ruszyć, odcięta od rzeczywistości ścianą strachu i przerażenia. I ci, którzy zwrócili na nią uwagę wiedzieli, że jeśli tutaj zostanie, czeka ją pewna śmierć, gdyż zdziczali napastnicy byli coraz bliżej. Czy jednak warto było ryzykować dla rudowłosej utratę cennych sekund?

 
Tabasa jest offline  
Stary 05-07-2017, 16:12   #58
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Ken był grzecznym i dobrze wychowanym chłopcem… toteż czas wolny chciał przeznaczyć na treningi swojego ciała i ducha.
Rutyna dobrze mu znana. Wypracowana przez lata spędzone w odosobnieniu i lekkim oderwaniu od rzeczywistości. Bo jak wiadomym było… Larkins ani do błyskotliwych, ani do przystojnych nie należał. Nie miał paczki kumpli z którymi mógł jeździć na desce i lansić się w parku nieopodal szkoły. Nie miał też rzeszy fanek, które niczym sfreakowane stalkerki śledziłyby go jak cień, gotowe oddać się na pastwę jego tryskającej testosteronem chuci. Nie należał do kółka komputerowego, nie miał zespołu metalowego, nie zbierał znaczków, lubił jeść mięso, nie pił, nie palił i zawsze używał prezerwatywy. Książki trzymał na półce i nawet ścierał z nich kurze, posiadał parę planszówek, ale nie grywał często bo i zasad nie potrafił spamiętać ni zrozumieć… ani we dwójkę z Lindsay nie mógł rozegrać całego bitewniaka… by przy okazji nie dość, że się nie zanudzić, to jeszcze nie pokłócić o jakieś jebane centymetry na planszy.
W klasie… był tym neutralnym, choć rzucającym się w oczy. Zawsze dostawał grzecznościowe zaproszenia na imprezy lub został wykorzystany pod przykrywą przyjaźni lub kumpelstwa.
Sportowcowi to nie przeszkadzało… bo i nie zdawał sobie z tego sprawy, będąc szczęśliwym, że ktoś go lubi i chce z nim przebywać. Bo… choć był tępy jak kloc ściętej sosny… to lustro i swój rozum miał…
Dobrze zdając sobie sprawę, że jeśli chce coś w życiu uzyskać… musi polegać na swojej sile.

A więc najpierw masa, później forma… dodamy do tego szczyptę oślej upartości oraz naiwnej porządności i footballista z niego będzie niezły.
- Misiaaaczkuuuu! - Lindsay zapiała od progu do domku chłopaków. Ubrana była w skąpe bikini, które z przodu i z tyłu zasłaniały ciało tylko na słowo honoru. - Tak sem pomyślała, że może się poopalamy. - To nie było pytanie, a orzeczenie zaistniałego stanu rzeczy.
Cheerleaderka dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż jej boniek nienawidził słońca i wysokiej temperatury. Dobrze wiedziała, że miał wrażliwą i skłonną do podrażnień skórę… oraz, że zawsze… ale to zawsze spalał się na czerwony mahoń, nie ważne jak często i jak gęsto smarował się blokerami z najwyższych półek.
- Idę kocie tylko se szejka zrobie! - Dobyła się posłuszna odpowiedź z wnętrza korytarza, gdy Larkins poddał się rozkazowi swojej wybranki, niczym ciele pod ciosem rózgi.
Miłość rządziła się własnymi prawami… i Ken nie zamierzał oponować. Skoro jego pysia mysia chciała się z nim opalać, on jako dzielny rycerz na orle bieliku, powinien się potulnie stawić na wyzanczone zdanie, dzielnie znosząc wszystkie przeciwności tego świata.
W imię Jezusa, Trumpa i Pride… to znaczy Love.
- Czekam dziobasku na molo.
- Jasne… zara będę.


Dla jednych widok roznoszącego talerze wielkoluda, mogły budzić pewne obawy co do pewności dostarczenia potrawy w całości, jak i ogólną wesołość. Ci co jednak Kena znali, wiedzieli, że chłopak nie bał się pracy wszelkiego typu, która nie wymagała myślenia oraz… że był całkiem dobrym kucharzem. Wprawdzie ani Kim, ani sama Lindsay nie wiedziały czy chłopak umie zagotować wodę, nie paląc przy tym połowy domu… ale jeśli chodziło o grilla… cóż… tu Larkins mógł spokojnie stawać w szranki z najlepszymi knajpkami w miasteczku, toteż jego widok nie wzbudzał u nich, aż takiego rozbawienia.
Gdy młodzian skończył kelnerować pozostałym klasowiczom, usadowił się na końcu stołu i zabrał za skupione pałaszowanie podwójnej porcji, gdy na trawę wbiegła Ewa… to znaczy ubrana była jak Ewa, ale czy Ewą się nazywała to już inna sprawa.
Chłopak skrzywił się, gapiąc się obcesowo między nogi lasencji. Kurwa takiego bushu to nawet jego babcia nie miała (a nie żyła już od 8 lat)… Kurwa który mieli wiek, że się laska nie ogoliła? Taki niehigienistyczny bóbr, że nic tylko rzygać w tej rzęsie rozpaczy jakim było jej łono i nawet wesoło szpiczaste cycki nie były w stanie zmyć niesmaku po zaserwowanych widokach.
- Bleu… - Larkins poczuł jak mu się coś cofa w gardle na samą myśl, a później faktycznie coś mu się cofnęło jak ujrzał czerwoną fontannę tryskającą z gardła Hoy.

- JA PIERDOLEEE! - Zrywając się na równe nogi, wypierdolił ławę przed siebie jakby się wkurzył, że przegrywa w Monopoly, po czym odnajdując wzrokiem utleniony blond i dwa drżące od pisku i opalone melony, ruszył niczym nosorożec, łapiąc Lindsay za rękę. - Spierdalamy mała… - zawołał, ciągnąc za sobą spanikowaną dziewczynę. Prowadził ją za nauczycielem… do budynku… do kuchni.
- TO JEST WOJNA! WOJNA O WOLNOŚĆ AMERYKI ROZUMIESZ??!! JEBANI MEKSYKANIE!! - wydzierał się na całe gardło, wbiegając do środka domku, łapiąc wolną ręka za oparcie najbliższego krzesła. - Kurwa… widziałaś to? Miała nieogolone cipsko! - wykrztusił w końcu swe oburzenie, rozglądając się za czymś ciężkim. Baseballem… łomem… siekierą, albo GAŚNICĄ! Tak… odpowiednio ciężka i wielka, jak przypierdoli w łeb to zabije na miejscu. Nie da się tym skurwysynom… i nie da im jego misi pysi! Uzbrajając się po same zęby, puścił rękę Lindy.
- Mała łap za co ostrego i twardego… patelnia, noże, tasaki… ja pierdole… dzwoń ktoś na nineoneone!

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 05-07-2017 o 16:28.
sunellica jest offline  
Stary 05-07-2017, 17:48   #59
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Nic nie zapowiadało tego dnia dzikiej tragedii jaka miała nastać po obiedzie. Znów wolny czas spędzała w towarzystwie swojego Misia nad wodą. Nie miała żadnych poważniejszych planów, a reperowanie jej ubogiej jeszcze opalenizny wydawało się jedynym słusznym wyborem. Zawsze też lubiła nagradzać swojego Misiaczka widokiem idealnego kobiecego ciałka o obfitych atutach, którego była szczęśliwą posiadaczką, a które z radością wbiła w drugi zestaw bikini jaki ze sobą zabrała z domu. Tym razem różowy strój kąpielowy opinający zgrabne kształty blondynki był we wzór białych palemek. Zwabiła swego Misia na molo wykorzystując do tego odwieczne prawa miłości!

***

Lindsay w żadnym wypadku nie bawił Misiaczek serwujący dania jak prawdziwy kelner. Zaklasneła nawet w swoje wypielęgnowane i ozdobione tipsikami ręce kiedy to Kenny przybył do niej z talerzem.
- Mój ty tygrysie. Jaki ty jesteś seksowny, taki męski, taki wspaniały - słodziła uśmiechając się promiennie z dumą. I podziękowawszy zajęła się pałaszowaniem swojej porcji. Lindsay ostrożnie oczywiście, wybierała ze swojego talerza kąski, których była najzupełniej pewna, że nie mają w sobie nawet grama glutenu, a resztę z gracją odsuwała do dania swojego lubego.

I wtedy na polankę wypadła jakaś naga laska i z miejsca Lindsay odechciało się dalszej konsumpcji. To niewygolone łono! Jak u małpy! Gdzie ona niby myślała, że jest?! Przecież na świecie jest obowiązek golenia sobie miejsc intymnych przez kobiety! A tak przynajmniej wpajała jej matka więc kiedy u blondynki pojawiły się pierwsze włoski na łonie ta ze strachem od razu je wyeliminowała. Nie chciała iść siedzieć za niezadbane dupsko! A ta tutaj jawnie sobie kpiła z tego międzynarodowego prawa! Już otworzyła usta, aby wygłosić swoją dezaprobatę i powiedzieć, że zgłasza to na policję kiedy na polane wypadła reszta tego tatałajstwa. Przestępstwo grupowe!
Ale szybko jej otwarte usta do groźby zmieniły się w te z których wydobył się wyskoki, niemal ogłuszający ludzi wokoło, pisk.

Z tłumu szybko jednak wyłonił się Misiaczek o złapał Lindsay za rękę ciągnąc ją za sobą w stronę stołówki, a potem wpadli do kuchni. Kenny nie musiał jej drugi raz powtarzać, wpadła między półki i garnki, aby znaleźć jakąś patelnie i uzbroić się w noże. Nikt jej nie rozdzieli z jej Misiaczkiem! Będzie bronić i siebie i jego niczym utleniona blond lwica! To była wojna jak powiedział Kenny! Wojna z Meksykańcami! Dużo złego słyszała o tych prymitywach od swojego lubego i wierzyła w każde jego słowo.
Wpadła też na pomysł, aby zaryglować jakiekolwiek inne wejścia do domku w którym teraz się chronili. Nie będą im tu jakieś nieogolone cipy włazić i siać rozpierdol! Lindsay była zdeterminowana, a przez to cholernie niebezpieczna. Od lat czuła, że wyprzedaże w Walmarcie do czegoś ją przygotowują!
 
__________________
Once upon a time...

Ostatnio edytowane przez Okaryna : 05-07-2017 o 17:50.
Okaryna jest offline  
Stary 05-07-2017, 22:38   #60
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Annika wciąż rozwałkowana do mentalnego poziomu ameby, czuła się nieprzymierzając jak na głodzie. Wydarzenia z leniwego poranka i równie leniwej nocy sprawiły, że dziewczyna nie mogła znaleźć sobie miejsca. Z jednej strony najchętniej kontynuowałaby odkrywanie nowych sposobów na rozliczenia finansowe, z drugiej nie chciała wyjść na natrętną przylepę.
Większość dnia kręciła się po obozie bez sensu, wyszukując okazje by przez przypadek wpadać na Brooksa. W końcu sama siebie nie mogąc znieść przyjęła propozycję gry w siatkówkę z Claire, Dannym, Deanem i Martym. Szeroki i lekko wyzywający uśmiech z dołeczkami w zasadzie przeznaczała dla Deana jako znak porozumiewawczy przed kolejnym „czeleńdżem”, ale starała się by i Danny go zauważył. Przez jakiś czas miała ubaw: bawiła się w komentatora i lekko docinała Danny’em komentując żartobliwie jego wpadki, zaś dla odmiany pozytywnie kibicując Deanowi i Claire.


***


Do obiadu usiadła niedaleko Jacka, dłubiąc w talerzu ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Na ziemię sprowadziła ją naguska szlachtująca nauczycieli...
W pierwszej chwili Annika znieruchomiała.
W drugiej dotarło do niej, że w końcu! nareszcie! wszyscy się przekonają!
Ojciec się nie mylił ani nie był szalony!
Zaczął się koniec, a ona, Annika, nie może zawieść jego nadziei i zaprzepaścić jego nauk.
Adrenalina skoczyła, podrywając dziewczynę na nogi. Williams rozglądnęła się, szybko oceniając sytuację w chaosie i harmidrze jaki powstał wokół.
Nim Gaundencio rzucił komendę by ruszać za nim, Annika, łapiąc swój nieodłączny plecak, doskoczyła do Brooksa i złapała go za rękę.

Oceniała sytuację:
~Szaleńcy nadchodzili szybko. Wyszli masowo. Nagonka. Możliwa zasadzka za domkiem. Mogą pilnować drugiego wejścia. Obstawa polany w okolicach domków. Domki to pierwsze punkty, o których licealiści mogli myśleć jako punktach bezpieczeństwa. Las! ~

Las wydawał się jedynym wyjściem.

Ruszyła ile miała sił w nogach, mocno trzymając dłoń Jacka w swojej. Odepchnęła głos ojca, który wrzeszczał do niej:

Cytat:
Zabierzesz nieprzygotowanego, jesteś martwa!
Nie była w stanie zostawić blondyna, ani nie miała więcej czasu na zastanawianie się nad tym.

Annika biegła zatem, odbijając ostro w lewo od jadalni, mijając maszt z flagą po prawej, by dostać się do lasu. Za sobą zostawiała wrzeszczących Claire i Jerry’ego oraz skamieniałą na miejscu Lulu.

- Szybciej! Do lasu! – krzyknęła ku Jackowi – Sprawdzaj boki! – rzuciła do chłopaka – sama to rzucała spojrzenie za siebie, to lustrowała linię drzew by sprawdzić czy natura okaże się pomocna w godzinie próby.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 06-07-2017 o 13:25.
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172