Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2017, 00:03   #141
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Cheza uniosła dłoń w kierunku Smauga i pokręciła głową, co w takich sytuacjach można było odebrać, jako chęć powstrzymania go przed zadawaniem pytań. Potrzebowała kilku sekund by wyrwać się z szoku. Diody, w miejscu jej oczu, lekko przygasły i dopiero wówczas popatrzyła na Jacka. Unikała kontaktu wzrokowego z Theo, ale nie dlatego, że się go bała, zazwyczaj po szperaniu w cudzej głowie, czuła się jakby dokonała na kimś mentalnego gwałtu i dawała tej drugiej osobie chwilę wytchnienia, by uporała się z zaistniałą sytuacją.
- Ubranie - wypowiedziała tylko jedno słowo, które mogło zdradzić cały jej stan psychiczny. Bardzo chciała wrócić już do ludzkiej postaci i pozostawić te wydarzenia za sobą.
Theo natomiast wpatrywał się w swoje uda. Jego czoło pobruździły głębokie zmarszczki gdy starał sobie przypomnieć to co przed chwilą czuł. Jak miała na imię? A… Czuł że kobieta która go sondowała coś zobaczyła, tylko nie on.
- Kurwa. - mruknął pod nosem po Atlantydzku po czym wbił wzrok w Chezę. - Co zobaczyłaś? Pamiętam tylko koniec, pamiętam jak się uniosła, ale nie pamiętam nic wcześniej. Jak miała na imię? JAK?! - niemal wykrzyczał ostatnie słowo.

Dłonie zbroi zacisnęły się, w pięści, tylko po to by po chwili znów się rozewrzeć. Powtórzyła ten gest kilka razy, w głowie odliczając do dziesięciu by się uspokoić. Powoli odwróciła głowę w kierunku Theodora i przyglądała mu się chwilę.
- Nie będę rozmawiać z Tobą w takim stanie – w jej elektronicznym głosie dało się słyszeć podirytowanie.
Theo wziął kilka głębokich oddechów by się opanować.
- Tylko imię. To wszystko czego chcę.
Na krótką chwilą wzrok Chezy przewędrował od postaci Theo do Smauga i z powrotem, jakby kobieta coś rozważała.
- Wyrzuciło mnie. – wyznała, a westchnięcie, brzmiało jakby ktoś przejechał nożem po płycie winylowej. – Ubrania – powtórzyła w kierunku Jacka i zaraz dodała – Potem porozmawiamy.
Złoty westchnął delikatnie. To był błąd. Niczego nie znalazł w swoich wspomnieniach, zadał sobie tylko ból. Znowu czuł w sobie pustkę której nie był wstanie wypełnić, a Cheza nie była pomocna. Miał wrażenie że z jakiegoś powodu go nie lubi. Odczekał aż kobieta się przemieni i ubierze, odwrócił przy tym uprzejmie wzrok choć kusiło go żeby obejrzeć jej kryształ, po czym odezwał się do Smauga.

- Dobrze. W najbliższych dniach planuję wylot do Los Angeles. Jest jeden trop który tam prowadzi. - rzucił podnosząc się z wózka. Po przemianie nie był mu już do niczego potrzebny. - Raport z odkryć wyślę dzisiaj do Kalipso. Poproszę w związku z tym o jej maila. Co prawda nie wszystko co napiszę będzie miało pokrycie w praktyce, ale będziecie musieli mi zaufać. Na początek mogę dać wam imiona poprzednich posiadaczy Żywiołów wraz z przyporządkowaniem danego żywiołu do zbroi. Coś jeszcze?
Jeśli ten obdarzony sądził, że to koniec to grubo się pomylił. Odebrawszy od Smauga torbę z ubraniami Jack przemieniła się, szybko narzucając na siebie bluzę i dresy. Przeczesała dłonią, krótkie, sięgające ledwo za jej uszy, rude włosy i obdarzyła Smauga spojrzeniem błękitnych oczu, za którym kryła się niepewność.
- Sądzę, że powinniśmy pomówić, nim wrócę do Argentyny. Najlepiej od razu, a pan Theodor powinien poczekać, skoro nie jest bezpiecznym by podróżował sam. Nie chcemy kolejnego ataku, prawda? – blizna na ręku Jack ujawniła się kiedy podwinęła za długie rękawy.
- Zanim pan Theodor poleci do Stanów przydzielimy mu odpowiednią ochronę - potwierdził Vellanhauer. - Odnośnie raportu, to dostanie pan służbowego laptopa, proszę tam napisać to co pan zamierza zawrzeć w raporcie, a ja osobiście dopilnuję żeby go otrzymała. Rozumiem, że na tą chwilę to wszystko Cheza?
- Na tę chwilę – Jack zaakcentowała ostatnie wyrazy – to tak. – skrzyżowała ręce na piersi przyglądając się Smaugowi.
- Dobrze. Panie Theodorze, dziękujemy za współpracę. Jest pan wolny, proszę porozmawiać z oficerem przy wejściu o udostępnienie panu sprzętu informatycznego.
- W takim razię czuję się zwolniony. Na tę chwilę. - zaakcentował prześmiewczo ostatnie słowa. - Nalegałbym jednak na McWolfa. Chcę żeby moja ochrona znała prawdę na mój temat, a z jakiegoś powodu… ufam mu. - wzruszył ramionami. - Dziękuję bardzo za… zrozumienie mojej sytuacji. - dodał i uścisnął dłoń Smauga, po czym skłonił się kobiecie i ruszył ku wyjściu.


[MEDIA]http://www.officescapellp.co.uk/site/wp-content/uploads/2016/06/Door-Opening-iStock_000040656410_Medium.jpg[/MEDIA]

Kiedy drzwi zamknęły się za Theo i dwóch obdarzonych o imieniu Jack pozostało w Sali samemu, Dove odczekała chwilę, by upewnić się, że Theodor ich nie usłyszy, po czym zwróciła się do Smauga ze wzrokiem wciąż wbitym w drzwi, za którymi zniknął obdarzony o złotym krysztale.
- Nie możesz go puścić samopas. Jest niebezpieczny. Szalony, zdeterminowany w tym co chce osiągnąć i nie cofnie się przed niczym, a co najgorsze, chce zatrzymać przy sobie Deana McWolfa. Musisz mi uwierzyć i zaufać w tej kwesti Jack – Cheza odwróciła się w kierunku Jacka, a w jej błękitnych oczach widać było strach – ten człowiek, w żadnym wypadku nie może przebywać w pobliżu tego dzieciaka.
Vellanhauer wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze przez nos. Dove przez ułamek sekundy miała wrażenie, że mężczyzna zionął z nozdrzy ogniem, ale musiało się jej to po prostu przywidzieć.
- Muszę wiedzieć więcej. Jeśli rzeczywiście Theodore jest takim zagrożeniem, to może trzeba go wyizolować? Wyjaśnij mi proszę znaczenie McWolfa w tym wszystkim.
- Sama nie do końca je rozumiem - odparła i nerwowym gestem przeczesała, stanowczo, za krótkie, jak na jej gust włosy. - Kobieta, o którą pytał. Jego ukochana, kochanka, uczennica.. Nieważne. Miała identyczny kryształ jaki miał Dean i jej również był szary. To co się z nią stało nie było pozytywne… - zawahała się przymykając na chwilę oczy, próbując przywołać odczucia, jakie dopadły ją podczas poznawania tego wspomnienia -.. Nie wiem co ostatecznie się z nią stało, ale to nie było nic przyjemnego. Mam dziwne wrażenie… on może jeszcze o tym nie wie.. Znaczy - zaczęła się trochę plątać, wyraźnie rozbita przez całą tę sytuację -.. Ja.. sądzę, że on może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale chce to powtórzyć.

- Czyli już kiedyś... był ktoś o takim krysztale jak McWolfa? Ta kobieta musiała nie być zarejestrowana, czyli działo się to w początkach... Lata dziewięćdziesiąte? Jeśli ją znajdziemy, może uda nam się rozwikłać co kieruje zachowaniem Theodore'a. Strasznie dużo niewiadomych - westchnął.
Dove westchnęła, głośno, przeciągle i znów jej palce znalazły się w jej rudych włosach. Uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, bo sama nie wierzyła, że zaraz powie, to co musi zostać powiedziane.
- Proszę posłuchaj mnie nim przerwiesz… - zaczęła, oczywiście od końca, bo zaczynanie od początku byłoby przecież za łatwe - To się wydarzyło na początku, ale chyba na samym początku, a może właśnie na końcu początka? Może to wszystko zakończyło to co było znane ale z jakiegoś powodu znów wrócił… - przerwała wracając spojrzeniem do Smauga i odchrząknęła podenerwowana - przepraszam… To jest niewiarygodne i niedorzeczne ale… Jeśli on włada czasem i jak sam powiedziałeś, to może być przepis na nieśmiertelność to mimo wszystko jest to możliwe. W jego wspomnieniach on… - nabrała powietrza, naprawdę nie wiedząc jak to powiedzieć, by brzmiało to wiarygodne - był Faraonem.

Smaug pobladł na ułamek sekundy. Dove po raz pierwszy w życiu była świadkiem, żeby coś zaskoczyło Jacka Vellanhauera. "Pan Idealny" jak czasami mówiono o nim za jego plecami - i wcale nie w pejoratywnym znaczeniu - zawsze był przygotowany. Na każdą ewentualność.
Tym razem, jeśli brał jakąś możliwość pod uwagę, to nie taką. Aż taką.
- To... niespodziewane - odchrząknął, żeby pozbierać się do kupy. - Czyli on... jest z tamtych czasów. To na pewno nie były urojenia? - dopytał.
Mógł mieć trochę racji. W końcu umysł potrafił płatać różne figle swoim właścicielom. Theo może i miał władzę nad czasem co wykorzystywał w swojej formie zbroi, ale też jego megalomania mogła sprawić, że ubzdurał sobie, że jest długowieczny, a całą resztę ułożył pod swoją historię.
- Nigdy nie będę miała pewności, ale wiem jedno Jack.. - zebrała się do kupy i skrzyżowała ręce na piersi popatrując bystro na posiadacza żywiołu ognia - Ktoś, być może on sam, co jest wielce prawdopodobne, zadbał o to by nie można było dostać się do tych wspomnień. Dobrze zamknął je w jego umyśle. Miałam niemały problem by się tam wedrzeć, nie mówiąc o pozostaniu na miejscu. To ktoś, kogo nie można lekceważyć i ktoś, kto ubolewał nad tym, że podczas ataku w Meksyku, nie zabił, bo przepadła mu moc - zakończyła z wyraźną smutną nutą w głosie.
- Tego ostatniego akurat nie brałbym szczególnie pod uwagę, w końcu ma jasny kryształ. Może mieć dziwny sposób działania, ale na pewno robi to w dobrym celu... Co nie zmienia faktu, że musimy mieć go pod stałą obserwacją - dodał stanowczo. - Co proponujesz? Nie możemy go tak po prostu uwięzić, bo jak do tej pory ma czystą kartotekę. Bycie dupkiem nie podchodzi pod przestępstwo - podrapał się po brodzie, którą zaczął od jakiegoś czasu zapuszczać.
- Załóżmy, że nie bierzemy jego niezwykle.. ciemnego podejścia do życia pod uwagę. Dobrze, ale co z Deanem w jego obecności? Chłopak nie jest ani jasny, ani ciemny, ale mam pewne podstawy by sądzić, że łatwo może zacząć wykazywać skłonności obdarzonych z ciemnym kryształem. Pomijając już nawet fakt, ciężkiego do ocenienia połączenia jakie na pewno istnieje pomiędzy nim, a byłą kochanką Theodora, zwyczajnie przebywanie w towarzystwie podobnego, jak sam zauważyłeś dupka, nie będzie zbyt pedagogiczne dla McWolfa. - wyjaśniła rzeczowo i znów poczuła się jak zwykła pani psycholog, co odrobinę poprawiło jej nastrój - Jeśli ja miałabym zdecydować co zrobić, odsunęłabym Deana od niego, to na sam początek. Jeśli chcesz możesz przekazać chłopaka pod moją opiekę, znajdę mu zajęcie w Argentynie. Zaś co się tyczy pana Theodora, kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola. Przydzielić mu kogoś zaufanego i wykręcić się tym, że Biały zażądał obecności McWolfa na K2, tak by nie mógł dyskutować z decyzją przydzielenia mu innego ochroniarza. Pomijam już fakt, że Dean nie panuje nad swoją mocą i użył ją dopiero raz, więc nie wiem jakim ochroniarzem mógłby być…- umilkła nagle zdając sobie sprawę, jak bardzo się rozgadała. Znów odchrząknęła i uśmiechnęła się nerwowo, kiedy delikatny róż przykrył jej piegi.
- Rzeczywiście nie zna swojej bazowej mocy, ale jeśli chodzi o wyszkolenie to chłopak jest w czołówce agentów Światła. Miał bardzo dobre podstawy i w samej walce wręcz… Może kiedyś mnie prześcignąć - pokiwał głową.

- Natomiast jeśli chodzi o całość sprawy… Zrobimy tak jak powiedziałaś. Damy panu Theodorowi odpowiednio dużo… czasu. Żebyśmy mogli się przekonać co do jego prawdziwych intencji.
Cheza pokiwała głową i nie ukrywając nawet tego odetchnęła z ulgą, zupełnie jakby kamień ciążący na jej piersi został uniesiony.
- Zajmiesz się McWolfem, czy skierujesz go do mnie?
- Będziesz miała czas by się nim zająć? - zapytał. - Szczerze mówiąc, to jeszcze młody człowiek, chciałem go zakwaterować bliżej jego rodziców.
- Nie ma z nimi najlepszych kontaktów - Dove nieznacznie się skrzywiła - Ale masz rację. Po prostu, prosze.. Naprawdę proszę - w jej spojrzeniu było widać potwierdzenie jej słów - trzymaj go z dala od Theodora.
- Dobrze - skinął głową. - Jak ręka? - zmienił temat.
- Co? - chyba zdziwił ją tym pytaniem i w pierwszej chwili zupełnie nie skojarzyła. Dopiero po sekundzie, nerwowo opuściła rękaw bluzy, zakrywając szpecącą rękę bliznę - A… Jest na swoim miejscu, to chyba najważniejsze - uśmiechnęła się w trochę wymuszony sposób -a właśnie.. - stwierdziła, jakby dostała nagłego olśnienia i znalazła coś co zmieni temat i odwróci jego uwagę od niej - mam Twoją książkę.
- Dzięki, mam nadzieję, że trafiłem choć trochę w twoje klimaty.
- Tak, jasne - posłała mu ciepły uśmiech i podniosła swoją torbę leżąca pod ścianą. Otworzyła boczną kieszeń i wyciągnęła egzemplarz hobbita, w jego kierunku -Jeszcze raz dzięki, tylko przez to nie umarła z nudów.

Cheza przerzuciła torbę przez ramię, uprzednio z drugiej bocznej kieszonki wyciągając telefon komórkowy, sprawdziła ile czasu minęła i uznała, że jednka zdecydowanie za dużo.
- Teraz jednak musisz mi wybaczyć, mam jakiś samolot - na sam dźwięk tego słowa, aż się wzdrygnęła - do złapania. - posłała jeszcze jeden uśmiech w kierunku Jacka i wyciągnęła do niego dłoń w geście pożegnania.
- Miło było, znów mieć okazję popracować razem - dodała uprzejmie i całkiem szczerze nim odwróciła się i skierowała ku wyjściu.

Miała już dłoń na klamce gdy obejrzała się na Smauga i dodała jeszcze.
- Aha Jack, mogę mieć jeszcze małą prośbę? - przytaknięcie Jacka, Dove uznała za niejaką zgodę, a kąciki jej ust uniosły się poszerzając jej zdobiący twarz uśmiech - Nie mów Jakiro, że już wracam, jak powiesz mu o tym, zwali mi na głowę robotę i nie wygrzebie się z papierów od samego lotniska, a tak przynajmniej będzie miała godzinę lub dwie na ogarnięcie się po powrocie - Uznawszy wcześniejsze skinienie głową przez Smauga za zgodę, nie czekała, na jego dodatkowe pytanie, tylko opuściła pomieszczenie w lepszym nastroju, niż do niego weszła.

Tak naprawdę, to co powiedziała Jackowi, było tylko częścią prawdy. Wcale nie bała się tej pracy, którą może jej zwalić na głowę David. Bała się, że dzieje się coś o czym jej nie powiedział, a o czym ona powinna wiedzieć, w ten sposób może nie uda mu się ukryć tego, czym nie chce jej martwić. Poza tym chciała mu też zrobić niespodziankę i to oczywiście był ten, jeden, jedyny powód, dla którego wsiądzie do tego cholernego samolotu - znów zobaczy Davida.
 
Lunatyczka jest offline