Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2017, 00:03   #141
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Cheza uniosła dłoń w kierunku Smauga i pokręciła głową, co w takich sytuacjach można było odebrać, jako chęć powstrzymania go przed zadawaniem pytań. Potrzebowała kilku sekund by wyrwać się z szoku. Diody, w miejscu jej oczu, lekko przygasły i dopiero wówczas popatrzyła na Jacka. Unikała kontaktu wzrokowego z Theo, ale nie dlatego, że się go bała, zazwyczaj po szperaniu w cudzej głowie, czuła się jakby dokonała na kimś mentalnego gwałtu i dawała tej drugiej osobie chwilę wytchnienia, by uporała się z zaistniałą sytuacją.
- Ubranie - wypowiedziała tylko jedno słowo, które mogło zdradzić cały jej stan psychiczny. Bardzo chciała wrócić już do ludzkiej postaci i pozostawić te wydarzenia za sobą.
Theo natomiast wpatrywał się w swoje uda. Jego czoło pobruździły głębokie zmarszczki gdy starał sobie przypomnieć to co przed chwilą czuł. Jak miała na imię? A… Czuł że kobieta która go sondowała coś zobaczyła, tylko nie on.
- Kurwa. - mruknął pod nosem po Atlantydzku po czym wbił wzrok w Chezę. - Co zobaczyłaś? Pamiętam tylko koniec, pamiętam jak się uniosła, ale nie pamiętam nic wcześniej. Jak miała na imię? JAK?! - niemal wykrzyczał ostatnie słowo.

Dłonie zbroi zacisnęły się, w pięści, tylko po to by po chwili znów się rozewrzeć. Powtórzyła ten gest kilka razy, w głowie odliczając do dziesięciu by się uspokoić. Powoli odwróciła głowę w kierunku Theodora i przyglądała mu się chwilę.
- Nie będę rozmawiać z Tobą w takim stanie – w jej elektronicznym głosie dało się słyszeć podirytowanie.
Theo wziął kilka głębokich oddechów by się opanować.
- Tylko imię. To wszystko czego chcę.
Na krótką chwilą wzrok Chezy przewędrował od postaci Theo do Smauga i z powrotem, jakby kobieta coś rozważała.
- Wyrzuciło mnie. – wyznała, a westchnięcie, brzmiało jakby ktoś przejechał nożem po płycie winylowej. – Ubrania – powtórzyła w kierunku Jacka i zaraz dodała – Potem porozmawiamy.
Złoty westchnął delikatnie. To był błąd. Niczego nie znalazł w swoich wspomnieniach, zadał sobie tylko ból. Znowu czuł w sobie pustkę której nie był wstanie wypełnić, a Cheza nie była pomocna. Miał wrażenie że z jakiegoś powodu go nie lubi. Odczekał aż kobieta się przemieni i ubierze, odwrócił przy tym uprzejmie wzrok choć kusiło go żeby obejrzeć jej kryształ, po czym odezwał się do Smauga.

- Dobrze. W najbliższych dniach planuję wylot do Los Angeles. Jest jeden trop który tam prowadzi. - rzucił podnosząc się z wózka. Po przemianie nie był mu już do niczego potrzebny. - Raport z odkryć wyślę dzisiaj do Kalipso. Poproszę w związku z tym o jej maila. Co prawda nie wszystko co napiszę będzie miało pokrycie w praktyce, ale będziecie musieli mi zaufać. Na początek mogę dać wam imiona poprzednich posiadaczy Żywiołów wraz z przyporządkowaniem danego żywiołu do zbroi. Coś jeszcze?
Jeśli ten obdarzony sądził, że to koniec to grubo się pomylił. Odebrawszy od Smauga torbę z ubraniami Jack przemieniła się, szybko narzucając na siebie bluzę i dresy. Przeczesała dłonią, krótkie, sięgające ledwo za jej uszy, rude włosy i obdarzyła Smauga spojrzeniem błękitnych oczu, za którym kryła się niepewność.
- Sądzę, że powinniśmy pomówić, nim wrócę do Argentyny. Najlepiej od razu, a pan Theodor powinien poczekać, skoro nie jest bezpiecznym by podróżował sam. Nie chcemy kolejnego ataku, prawda? – blizna na ręku Jack ujawniła się kiedy podwinęła za długie rękawy.
- Zanim pan Theodor poleci do Stanów przydzielimy mu odpowiednią ochronę - potwierdził Vellanhauer. - Odnośnie raportu, to dostanie pan służbowego laptopa, proszę tam napisać to co pan zamierza zawrzeć w raporcie, a ja osobiście dopilnuję żeby go otrzymała. Rozumiem, że na tą chwilę to wszystko Cheza?
- Na tę chwilę – Jack zaakcentowała ostatnie wyrazy – to tak. – skrzyżowała ręce na piersi przyglądając się Smaugowi.
- Dobrze. Panie Theodorze, dziękujemy za współpracę. Jest pan wolny, proszę porozmawiać z oficerem przy wejściu o udostępnienie panu sprzętu informatycznego.
- W takim razię czuję się zwolniony. Na tę chwilę. - zaakcentował prześmiewczo ostatnie słowa. - Nalegałbym jednak na McWolfa. Chcę żeby moja ochrona znała prawdę na mój temat, a z jakiegoś powodu… ufam mu. - wzruszył ramionami. - Dziękuję bardzo za… zrozumienie mojej sytuacji. - dodał i uścisnął dłoń Smauga, po czym skłonił się kobiecie i ruszył ku wyjściu.


[MEDIA]http://www.officescapellp.co.uk/site/wp-content/uploads/2016/06/Door-Opening-iStock_000040656410_Medium.jpg[/MEDIA]

Kiedy drzwi zamknęły się za Theo i dwóch obdarzonych o imieniu Jack pozostało w Sali samemu, Dove odczekała chwilę, by upewnić się, że Theodor ich nie usłyszy, po czym zwróciła się do Smauga ze wzrokiem wciąż wbitym w drzwi, za którymi zniknął obdarzony o złotym krysztale.
- Nie możesz go puścić samopas. Jest niebezpieczny. Szalony, zdeterminowany w tym co chce osiągnąć i nie cofnie się przed niczym, a co najgorsze, chce zatrzymać przy sobie Deana McWolfa. Musisz mi uwierzyć i zaufać w tej kwesti Jack – Cheza odwróciła się w kierunku Jacka, a w jej błękitnych oczach widać było strach – ten człowiek, w żadnym wypadku nie może przebywać w pobliżu tego dzieciaka.
Vellanhauer wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze przez nos. Dove przez ułamek sekundy miała wrażenie, że mężczyzna zionął z nozdrzy ogniem, ale musiało się jej to po prostu przywidzieć.
- Muszę wiedzieć więcej. Jeśli rzeczywiście Theodore jest takim zagrożeniem, to może trzeba go wyizolować? Wyjaśnij mi proszę znaczenie McWolfa w tym wszystkim.
- Sama nie do końca je rozumiem - odparła i nerwowym gestem przeczesała, stanowczo, za krótkie, jak na jej gust włosy. - Kobieta, o którą pytał. Jego ukochana, kochanka, uczennica.. Nieważne. Miała identyczny kryształ jaki miał Dean i jej również był szary. To co się z nią stało nie było pozytywne… - zawahała się przymykając na chwilę oczy, próbując przywołać odczucia, jakie dopadły ją podczas poznawania tego wspomnienia -.. Nie wiem co ostatecznie się z nią stało, ale to nie było nic przyjemnego. Mam dziwne wrażenie… on może jeszcze o tym nie wie.. Znaczy - zaczęła się trochę plątać, wyraźnie rozbita przez całą tę sytuację -.. Ja.. sądzę, że on może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale chce to powtórzyć.

- Czyli już kiedyś... był ktoś o takim krysztale jak McWolfa? Ta kobieta musiała nie być zarejestrowana, czyli działo się to w początkach... Lata dziewięćdziesiąte? Jeśli ją znajdziemy, może uda nam się rozwikłać co kieruje zachowaniem Theodore'a. Strasznie dużo niewiadomych - westchnął.
Dove westchnęła, głośno, przeciągle i znów jej palce znalazły się w jej rudych włosach. Uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, bo sama nie wierzyła, że zaraz powie, to co musi zostać powiedziane.
- Proszę posłuchaj mnie nim przerwiesz… - zaczęła, oczywiście od końca, bo zaczynanie od początku byłoby przecież za łatwe - To się wydarzyło na początku, ale chyba na samym początku, a może właśnie na końcu początka? Może to wszystko zakończyło to co było znane ale z jakiegoś powodu znów wrócił… - przerwała wracając spojrzeniem do Smauga i odchrząknęła podenerwowana - przepraszam… To jest niewiarygodne i niedorzeczne ale… Jeśli on włada czasem i jak sam powiedziałeś, to może być przepis na nieśmiertelność to mimo wszystko jest to możliwe. W jego wspomnieniach on… - nabrała powietrza, naprawdę nie wiedząc jak to powiedzieć, by brzmiało to wiarygodne - był Faraonem.

Smaug pobladł na ułamek sekundy. Dove po raz pierwszy w życiu była świadkiem, żeby coś zaskoczyło Jacka Vellanhauera. "Pan Idealny" jak czasami mówiono o nim za jego plecami - i wcale nie w pejoratywnym znaczeniu - zawsze był przygotowany. Na każdą ewentualność.
Tym razem, jeśli brał jakąś możliwość pod uwagę, to nie taką. Aż taką.
- To... niespodziewane - odchrząknął, żeby pozbierać się do kupy. - Czyli on... jest z tamtych czasów. To na pewno nie były urojenia? - dopytał.
Mógł mieć trochę racji. W końcu umysł potrafił płatać różne figle swoim właścicielom. Theo może i miał władzę nad czasem co wykorzystywał w swojej formie zbroi, ale też jego megalomania mogła sprawić, że ubzdurał sobie, że jest długowieczny, a całą resztę ułożył pod swoją historię.
- Nigdy nie będę miała pewności, ale wiem jedno Jack.. - zebrała się do kupy i skrzyżowała ręce na piersi popatrując bystro na posiadacza żywiołu ognia - Ktoś, być może on sam, co jest wielce prawdopodobne, zadbał o to by nie można było dostać się do tych wspomnień. Dobrze zamknął je w jego umyśle. Miałam niemały problem by się tam wedrzeć, nie mówiąc o pozostaniu na miejscu. To ktoś, kogo nie można lekceważyć i ktoś, kto ubolewał nad tym, że podczas ataku w Meksyku, nie zabił, bo przepadła mu moc - zakończyła z wyraźną smutną nutą w głosie.
- Tego ostatniego akurat nie brałbym szczególnie pod uwagę, w końcu ma jasny kryształ. Może mieć dziwny sposób działania, ale na pewno robi to w dobrym celu... Co nie zmienia faktu, że musimy mieć go pod stałą obserwacją - dodał stanowczo. - Co proponujesz? Nie możemy go tak po prostu uwięzić, bo jak do tej pory ma czystą kartotekę. Bycie dupkiem nie podchodzi pod przestępstwo - podrapał się po brodzie, którą zaczął od jakiegoś czasu zapuszczać.
- Załóżmy, że nie bierzemy jego niezwykle.. ciemnego podejścia do życia pod uwagę. Dobrze, ale co z Deanem w jego obecności? Chłopak nie jest ani jasny, ani ciemny, ale mam pewne podstawy by sądzić, że łatwo może zacząć wykazywać skłonności obdarzonych z ciemnym kryształem. Pomijając już nawet fakt, ciężkiego do ocenienia połączenia jakie na pewno istnieje pomiędzy nim, a byłą kochanką Theodora, zwyczajnie przebywanie w towarzystwie podobnego, jak sam zauważyłeś dupka, nie będzie zbyt pedagogiczne dla McWolfa. - wyjaśniła rzeczowo i znów poczuła się jak zwykła pani psycholog, co odrobinę poprawiło jej nastrój - Jeśli ja miałabym zdecydować co zrobić, odsunęłabym Deana od niego, to na sam początek. Jeśli chcesz możesz przekazać chłopaka pod moją opiekę, znajdę mu zajęcie w Argentynie. Zaś co się tyczy pana Theodora, kontrola, kontrola i jeszcze raz kontrola. Przydzielić mu kogoś zaufanego i wykręcić się tym, że Biały zażądał obecności McWolfa na K2, tak by nie mógł dyskutować z decyzją przydzielenia mu innego ochroniarza. Pomijam już fakt, że Dean nie panuje nad swoją mocą i użył ją dopiero raz, więc nie wiem jakim ochroniarzem mógłby być…- umilkła nagle zdając sobie sprawę, jak bardzo się rozgadała. Znów odchrząknęła i uśmiechnęła się nerwowo, kiedy delikatny róż przykrył jej piegi.
- Rzeczywiście nie zna swojej bazowej mocy, ale jeśli chodzi o wyszkolenie to chłopak jest w czołówce agentów Światła. Miał bardzo dobre podstawy i w samej walce wręcz… Może kiedyś mnie prześcignąć - pokiwał głową.

- Natomiast jeśli chodzi o całość sprawy… Zrobimy tak jak powiedziałaś. Damy panu Theodorowi odpowiednio dużo… czasu. Żebyśmy mogli się przekonać co do jego prawdziwych intencji.
Cheza pokiwała głową i nie ukrywając nawet tego odetchnęła z ulgą, zupełnie jakby kamień ciążący na jej piersi został uniesiony.
- Zajmiesz się McWolfem, czy skierujesz go do mnie?
- Będziesz miała czas by się nim zająć? - zapytał. - Szczerze mówiąc, to jeszcze młody człowiek, chciałem go zakwaterować bliżej jego rodziców.
- Nie ma z nimi najlepszych kontaktów - Dove nieznacznie się skrzywiła - Ale masz rację. Po prostu, prosze.. Naprawdę proszę - w jej spojrzeniu było widać potwierdzenie jej słów - trzymaj go z dala od Theodora.
- Dobrze - skinął głową. - Jak ręka? - zmienił temat.
- Co? - chyba zdziwił ją tym pytaniem i w pierwszej chwili zupełnie nie skojarzyła. Dopiero po sekundzie, nerwowo opuściła rękaw bluzy, zakrywając szpecącą rękę bliznę - A… Jest na swoim miejscu, to chyba najważniejsze - uśmiechnęła się w trochę wymuszony sposób -a właśnie.. - stwierdziła, jakby dostała nagłego olśnienia i znalazła coś co zmieni temat i odwróci jego uwagę od niej - mam Twoją książkę.
- Dzięki, mam nadzieję, że trafiłem choć trochę w twoje klimaty.
- Tak, jasne - posłała mu ciepły uśmiech i podniosła swoją torbę leżąca pod ścianą. Otworzyła boczną kieszeń i wyciągnęła egzemplarz hobbita, w jego kierunku -Jeszcze raz dzięki, tylko przez to nie umarła z nudów.

Cheza przerzuciła torbę przez ramię, uprzednio z drugiej bocznej kieszonki wyciągając telefon komórkowy, sprawdziła ile czasu minęła i uznała, że jednka zdecydowanie za dużo.
- Teraz jednak musisz mi wybaczyć, mam jakiś samolot - na sam dźwięk tego słowa, aż się wzdrygnęła - do złapania. - posłała jeszcze jeden uśmiech w kierunku Jacka i wyciągnęła do niego dłoń w geście pożegnania.
- Miło było, znów mieć okazję popracować razem - dodała uprzejmie i całkiem szczerze nim odwróciła się i skierowała ku wyjściu.

Miała już dłoń na klamce gdy obejrzała się na Smauga i dodała jeszcze.
- Aha Jack, mogę mieć jeszcze małą prośbę? - przytaknięcie Jacka, Dove uznała za niejaką zgodę, a kąciki jej ust uniosły się poszerzając jej zdobiący twarz uśmiech - Nie mów Jakiro, że już wracam, jak powiesz mu o tym, zwali mi na głowę robotę i nie wygrzebie się z papierów od samego lotniska, a tak przynajmniej będzie miała godzinę lub dwie na ogarnięcie się po powrocie - Uznawszy wcześniejsze skinienie głową przez Smauga za zgodę, nie czekała, na jego dodatkowe pytanie, tylko opuściła pomieszczenie w lepszym nastroju, niż do niego weszła.

Tak naprawdę, to co powiedziała Jackowi, było tylko częścią prawdy. Wcale nie bała się tej pracy, którą może jej zwalić na głowę David. Bała się, że dzieje się coś o czym jej nie powiedział, a o czym ona powinna wiedzieć, w ten sposób może nie uda mu się ukryć tego, czym nie chce jej martwić. Poza tym chciała mu też zrobić niespodziankę i to oczywiście był ten, jeden, jedyny powód, dla którego wsiądzie do tego cholernego samolotu - znów zobaczy Davida.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 06-07-2017, 00:56   #142
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Wychodząc z pomieszczenia Theodor miał wielką ochotę coś zniszczyć. Przez swoją głupotę musiał odsłonił swoją moc i tożsamość. Było w tym coś wyzwalającego, ale nie wróżyło mu dobrze. Wolałby zachować wszystko w tajemnicy, a teraz będzie musiał dzielić się cennymi informacjami. No i jego plany zmycia się wraz z McWolfem cholera wzięła. Z tego powodu odczuwał największy zawód. Nie był w stanie sobie tego wyjaśnić, w końcu znał młodzieńca niezwykle krótko, ale… Czuł się z nim nadspodziewanie dobrze.
Zamknął za sobą drzwi do hali i zogniskował wzrok na czekającym przy wejściu funkcjonariuszu SPdO. Westchnął delikatnie i poprawił dłonią włosy.
- Dzień dobry, Smaug prosił żeby przekazać mi służbowy laptop.
- Dobrze, chodźmy do kwatermistrza - zaprowadził go do budynku obok, gdzie wydano mu sprzęt.

Po wypełnieniu papierków Theo wrócił do swojego pokoju z nową elektroniką pod pachą. Padł na łóżko i wykręcił numer do McWolfa.
- Tak, słucham? - młody odebrał po trzecim sygnale.
- Dean? Jestem po dość długiej rozmowie z Smaugiem i jak jej było... Chezą? Mógłbyś wpaść pogadać? Mamy problem.
- Huh, coś pilnego? Jestem trochę zajęty na wykopaliskach…
- Jakoś ekstremalnie ważnego nie, ale muszę się ci do czegoś przyznać i… Przeprosić. Nasze małe plany cholera strzeliła przez moją nieuwagę. Będzie trzeba wszystko przesunąć w czasie.
- Czyli coś w czym jesteś całkiem niezły - odparł. Widać miał dobry humor.

Theo potrzebował kilku sekund żeby się w sobie zebrać. Młodzieniec mu zaimponował. Widział jego moc jeden raz i domyślił się jej działania? A może to motyw wykopalisk go naprowadził na właściwy trop, a może to wzmianka o banku?
- Jestem... Uch... Zaskoczony. - dodał i zamilkł na kolejne kilka sekund - Jak się domyśliłeś?
- Obserwowałem cię podczas walki... Zbyt szybki byłeś. I później to jak sobie brzuch naprawiłeś. Wyglądało jak puszczony od tyłu film. Zresztą Jean się wygadał jak walczyłeś w Iraku, a potem jak uratowałeś mu życie.
- Tak... Spieprzyłem sprawę. Chciałem żeby to było jeszcze przez jakiś czas tajemnicą dla Światła. Dopóki nie odzyskam pamięci. Właśnie dlatego mnie Smaug dzisiaj przepytywał. Nalega na to żeby dać mi ochronę i zaproponowałem ciebie, ale Cheza chyba nie jest zbyt tym ucieszona.
- Hmm - prychnął nagle rozłoszczony. - Na szczęście jesteśmy w Ameryce Północnej i tutaj nie ma dużo do gadania. Ogarnę temat.
- Super. A co tam na wykopaliskach? - zmienił temat - Coś ciekawego, czy właśnie bawicie się szczoteczkami do zębów?
- Miałem wrażenie, że udało mi się uruchomić te maszyny na chwilę... Ale nie udało mi się tego powtórzyć.
- Tak? - Złoty ożywił się wyraźnie - Co robiłeś? To samo co wcześniej? Miałeś jakąś otwartą ranę? Krew może zastąpić "moc" Obdarzonego, dlatego składano tutaj ludzi w ofierze.
- To znaczy... To tak głupio wyszło... Jakby to powiedzieć... - zakłopotał się. - Tak machnąłem ręką i na moment mignęły ściany. Tak w skrócie. Ale może to był przypadek, bo potem to powtarzałem i nic nie dało.
- Nie, nie, na pewno zrobiłeś coś co trzeba. musimy tylko ustalić co. Co widziałeś? Kolor ścian, hologramów? Jakiś dźwięk? O czym myślałeś jak "machnąłeś" ręką?
- Eee... Nie widziałem w sumie nic, mówię, że mignęło jak zepsuty neon. A o czym myślałem... No to właśnie jest ten głupi moment,naprawdę wolałbym to zachować dla siebie…
- Nie będę naciskać jeśli bardzo nie chcesz. Może spróbuj jeszcze raz myśląc o tym czymś, jak zadziała to dasz znać, jak nie to dam ci spokój. A mówiłeś coś? Może coś brzmiącego podobnie do "uruchom" "włącz" - ostatnie dwa słowa wypowiedział w swojej ojczystej mowie.
- Nie... na pewno nie - zaśmiał się.
- Mhm... Sprawdź proszę czy zadziała jak zrobisz to "coś". Ja się na przykład przytuliłem do tego ołtarza na golasa. I wtedy zaskoczyło. Serio.
- Ech... No dobra, sprawdzę - Theo w jakiś sposób poczuł że Dean pokręcił głową. - Oddzwonię, bo tam pod ziemią nie ma zasięgu.
- Ok, czekam na telefon. - odparł i poczekał aż Dean się z nim rozłączy.

[media]http://www.armyrecognition.com/images/stories/north_america/united_states/military_equipment/dell_E6400_XFR_military_rugged_computer/dell_E6400_XFR_military_army_rugged_computer_lapto p_United_States_US_Army_front_side_view_001.jpg[/media]

Rzucił telefon w nogi swojego łóżka i sięgnął po służbowego laptopa. Nowiutki Dell pachniał jeszcze fabryką, ale zdecydowanie różnił się od typowego przedstawiciela tej linii produkcyjnej. Po pierwsze był o wiele masywniejszy. Theo był niemal pewien że obudowa jest z pancernej stali. Po drugie bateria była z dwa razy większa niż normalna. No i po trzecie, wyświetlacz był wykonany w taki sposób że cokolwiek było na nim widać tylko jeśli siedziało się centralnie przed nim. Kilka stopni w bok i ekran robił się czarny. Sprytne, ale niepraktyczne przy tym rozwiązanie. Brakowało chyba tylko ogniw nuklearnych i schowka na pistolet.

Obdarzony uruchomił komputer i po kilku sekundach wyświetlił się ekran powitalny. Uwagę przykuwał jego wygląd. To zdecydowanie nie był typowy OS, ale Theo… Nic sobie z tego nie robił. W jego oczach ikony były niezwykle gładkie, a tapeta była absurdalnie wysokiej rozdzielczości. Zupełnie jakby ostatni komputer z jakiego korzystał operował na Windowsie 95. Po kilku minutach udało mu się opanować z grubsza elektronikę i obce ikony. Otworzył domyślną przeglądarkę która przywitała go stroną Google. Westchnął delikatnie. W dawnym życiu musiał mieć ludzi którzy się takimi duperelami zajmowali. Z drobną pomocą “wujka Google” stworzył nowy dokument tekstowy i zaczął pisać. Kilkukrotnie odrywał od klawiatury dłonie szukając wózka który przesunął by mu tekst do nowej linii. Brakowało mu prostoty i solidności maszyny do pisania. Tego mechanicznego trzasku i impetu z jakim maszyna wytłaczała kolejne litery. Była w tym pewna ostateczność, która wymuszała na użytkowniku ostrożność ale i pewność siebie.
Dokładnie tego mu ostatnio brakowało jak Obdarzonemu. Ani razu nie wykazał się stosowną uwagą, ani razu też nie był pewien tego co robi. Cały czas przemykał gdzieś w szarościach. Westchnął i wrócił do pisania.

Po dobrej godzinie miał już raport dla Kalipso w którym podał imiona dawnych posiadaczy żywiołów wraz z zaklasyfikowaniem ich do odcienia kryształu i antycznym opisem ich mocy. Po krótkim namyśle przyporządkował ich do sylwetek z płaskorzeźby wydobytej w Grecji. Nie był pewien czy na pewno przyporządkował je odpowiednio, dlatego zastrzegł że lista nie jest jeszcze ostateczna. Chociaż z drugiej strony kilka dobrych trafień musiał mieć. Zbroja która wyglądała trochę jak elektryczna mysz musiała należeć do użytkownika elektryczności. Theo nie był wstanie przypomnieć sobie gdzie widział elektryczne myszy i skąd to skojarzenie pojawiło mu się w głowie. Może jakiś antyczny gatunek który wymarł?

W międzyczasie zadzwonił do niego Dean i zdał krótką relację z swoich prób ponownego uruchomienia systemu. Totalna klapa. Złoty był lekko zawiedziony, ale nie zaskoczony. Wrócą do tej zagadki później.
Następnie przelał na wirtualny papier treść płaskorzeźb które mówiły o osiągnięciach pierwszego Białego i Czarnego i dodał informację że nie ma jeszcze datowania węglowego, ale używany język był popularny grubo ponad tysiąc lat temu. Całość zakończył dość lakonicznym wywodem o Angrze, zwracając uwagę na podobieństwa do biblijnego szatana, czy też innych “złych” charakterów. Milczeniem pominął antyczne systemy. To musiało poczekać do momentu aż będzie wstanie je ponownie uruchomić.
Usatysfakcjonowany zapisał plik. Kolejne kilkanaście minut zajęło mu znalezienie i opanowanie poczty mailowej. Szczęśliwie wszystkie służbowe laptopy posiadały listę odbiorców ze Światła. Te wydane w Ameryce Północnej miały typowych dla tutejszych pracowników odbiorców. Znalazł tam Smauga i wysłał mu przygotowany plik, wraz z prośbą o przekazanie Kalipso jego słów.

Cytat:
Szanowna Pani Kalipso,
piszę do pani w związku z wykopaliskami profesora Massahiego. Nie jestem pewien czy została pani o tym poinformowana, samolot który zaginął pierwszego marca bieżącego roku relacji Mexico City-Bruksela miał na pokładzie Edgara. Przepraszam że nie napisałem do pani wcześniej, byłem tym wydarzeniem rozbity, a potem miałem nieprzyjemność bycia celem kolejnego ataku. W załączniku przesyłam raport z naszych odkryć, wraz z krótkim komentarzem. Prosiłbym o zabezpieczenie domu pana profesora, wspominał o tym że może tam mieć materiały bezpośrednio związane z naszą zagadką.
Z wyrazami szacunku
Theodor Massashi
Usatysfakcjonowany wysłał maila i zamknął komputer. Położył się wygodnie na łóżku i zamknął oczy. Przywołał obraz swojej ukochanej i zasnął
 
Zaalaos jest offline  
Stary 13-07-2017, 00:10   #143
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=8uGMeS41ui0[/media]

Obudził ją budzik. Niestety jakiej melodi, czy piosenki by się nie ustawiło na niego to kończyło się zawsze tak samo - nienawidziła tego dźwięku z czystego i szczerego serca. Całe szczęście telefon był w zasięgu ręki na tyle, że nie musiała się za bardzo wysuwać spod kołdry. Przesunęła palcem po ekranie, tak by włączyć drzemkę i ponownie schowała się cała pod pierzyną. Marzyła by móc pozostać w tym miejscu na wieczność, skryta bezpiecznie pod kołdrą przed problemami swoimi i świata. A jednych i drugich od tego tygodnia nazbierało się więcej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Nawet ona sama się nie liczyła z takimi niedogodnościami. Wtuliła się w poduszkę i...

Nie wiedzieć kiedy minęło dziesięć minut i budzik zaczął drażnić Erikę. Obdarzona zrobiła sobie szybką prognozę tego co by się stało gdyby jednak została w łóżku tego dnia i nie wychodziła z niego, nawet na jedzenie. Wtedy pojawił się ten jeden powód dla którego warto było się poświęcić.
- Jutro weekend… - mruknęła pod nosem, zaspanym głosem.

Natychmiast, gdy tylko jej lenistwo straciło czujność, zwlokła się z pościeli i skierowała prosto do łazienki. Postanowiła dać sobie fory i nie myśleć jeszcze o pracy. Zrobi to jak już dotrze do biura.

***

Mogła się spodziewać, że picie wysokoprocentowego wina na pusty żołądek w sytuacji kiedy nic nie jadła, była niewyspana, a do tego zestresowana ostatnimi dniami, właśnie skończy się tym, że w dzisiejszym dniu będzie cierpiała na kaca. Lecz są momenty, kiedy tylko alkohol był w stanie pomóc człowiekowi w życiu. Dowiedzenie się, że szwagier jest mordercą i gangsterem jak najbardziej zaliczało się do tej kategorii.
Męczyło ją tak bardzo, że nie dość, że po drodze zatrzymała się w sklepie spożywczym po kefir to jeszcze do pracy wybrała się taksówką zamiast służbowym mercedesem.

Będąc już w bazie, kilka razy zdarzyło jej się przystanąć i zastanawiać gdzie, którym korytarzem powinna pójść, żeby znaleźć się w skrzydle należącym do Światła. Tyle czasu spędzała na wyjazdach, że nie miała się kiedy przyzwyczaić, wyrobić sobie rutyny biurowej.
Na szczęście na korytarzu przyuważyła Kurta, który bajerował jakąś dziewczynę. Niezwłocznie kazała mu przynieść sobie kawę.

***

Erika niewiele pamiętała z telefonicznej rozmowy jaką przeprowadziła z Vincem poprzedniego wieczoru. Z resztą głowa jej pękała i choć próbowała się skupić to nic poza myślami by zasnąć na biurku, nie była w stanie się wymyślić. Dopiero uwaga Francuza ją oświeciła.
Lorencz była przyzwyczajona, że ze względu na swoje duże rozmiary, przemiana nie była czymś co brało się pod uwagę na co dzień. Lecz tu, w Rammstein, kwaterze głównej Światła w rejonie europejskim, miała do dyspozycji przestronne hangary, w których swobodnie mogła się poruszać w swej postaci zbroi.
- Dzięki za przypomnienie - powiedziała wstając od biurka i posłała mężczyźnie pełen wdzięczności uśmiech.


Wygoniła wszystkich i zagroziła konsekwencjami jeśli ktoś będzie jej przeszkadzał, tudzież podglądał. Erika na kacu nie była osobą z którą można było dojść do kompromisu. Będąc samej w hali, zaczęła się rozbierać. Pizgało jak to zimą, a hangar nie był ogrzewany. Bo czemu miałby być? To byłyby naprawdę duże koszta...
Z myślami krążącymi wokół finansów związanych z kosztami stałymi utrzymania biura, Erika przemieniła się. W mgnieniu oka wszelkie dolegliwości jej ustąpiły. Olbrzymia zbroja stała w zupełnym bezruchu. Obdarzona cieszyła się tym uczuciem lekkości jakie dawała jej ta forma.

Z niechęcią wróciła do ludzkiej postaci i czekających na nią obowiązków. Ubrała się szybko, bo niemiłosiernie zimno było stać tak nago. Równie prędko udała się do z powrotem do swojego biura by stawić czoła problemom tego świata. Ale tym razem już bez bolącej głowy.

***

Na słowa Vinca skrzywiła się. Prawniczka Drwala była wrzodem na dupie. Na szczęście nie ona pierwsza i ostatnia, dlatego też dział prawny Światła był dobrze na to przygotowany i działał bardzo sprawnie, ale też trzeba było mu podsuwać konkretne informacje, żeby sztab prawników miał na czym pracować. Erika westchnęła.
- Odpowiedz jej, że oczekujemy oficjalnego pisma w tej sprawie - powiedziała. - Da nam to tydzień. Później odwołanie, które doda do tego dwa tygodnie - zaczęła wyliczać na palcach. - Sam dobrze wiesz, że zanim cokolwiek zadzieje się w Strasburgu to minie kilka miesięcy - oparła się łokciami o blat stołu i z wdzięcznością spojrzała na Kurta, który przyniósł jej gorący kubek z aromatyczną kawą. Niezwłocznie upiła kilka małych łyków pobudzającego napoju.

- Eh, a co mogło się wydarzyć w Polsce? - mruknęła blondynka. - Ciemny kryształ, myślący jak to ciemne kryształy mają w zwyczaju, zdecydował się odbić swojego przydupasa z naszych rąk i w dupie miał szkody jakie po drodze narobi. Nasz pech, że był silniejszy od naszych i to nie on zginął - zastukała ze zdenerwowaniem paznokciem o blat biurka. - Dodaj do tego, że spotyka się z moją siostrą i już się sprawa robi popieprzona, że ja pierdolę. Boże drogi, gdyby tylko Adria mi powiedziała, że jej facet ma kryształ... Kurwa, ona się z nim od trzech lat spotyka, a ja dopiero w tym roku się dowiedziałam, że on w ogóle istnieje - z oburzeniem uderzyła pięścią o blat biurka. - Zupełnie nie skojarzyłam nazwiska, gdy pojechałam z polską policją zrobić najazd na jego chatę - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Więc w piwnicy teraz trzymam gościa, który ma co najmniej cztery moce, przez pół dnia przesłuchań w Polsce pieprzył, że nie potrafi się przemieniać, a później mi w samolocie wygrażał, że jest w stanie przeciwstawić się działaniu blokera, żeby się przemienić - westchnęła przeciągle.

Francuz w pierwszej chwili nie wiedział co powiedzieć, zaskoczony tym co powiedziała, aż w końcu się zebrał w sobie.
- To jest facet twojej siostry?! To nie może być przypadek Erika - Boyard zrobił bardzo poważną minę. - Myślę, że on chciał dobrać do twojego żywiołu. W jakiś sposób poznał twoją tożsamość i postanowił zbliżyć się do ciebie przez twoją siostrę.

Węgierka nie na żarty przejęła się tym co powiedział Vince. Pobladła i wpatrując się w mężczyznę zmrużyła oczy i zaczęła intensywnie myśleć jakie były na to szanse. Przywołała z pamięci pierwsze spotkanie w Trzcianach.
- No dobra, to dlaczego mnie nie zaatakował w Polsce? On jest z moją siostrą od trzech lat, ja mam moc podobnie... - zmartwiła się. Sugestia Boyara obudziła w niej sporą paranoję. Tym bardziej, że Światło miało wyciek informacji i chyba każdy był już tego świadom. - Kurwa, może... Ale czemu by tyle czekał? Każdy dobrze wie, że najłatwiej przejąć moc gdy osoba nie panuje jeszcze nad nią...

- Nie byłaś wtedy dostępna. Spędzałaś cały czas na K2, a jak byłaś poza bazą to zawsze miałaś niewidoczny cień… - zdradził przed nią jedną z tajemnic, której mogła się tylko domyślać.
- A teraz nie mam już tego cienia? - zapytała, głównie z obawy o swoje spotkania z Williamem, ale mogło to zabrzmieć jakby w tym doszukiwała się powodu zdecydowania się na atak takiego kogoś jak Drwal.
- Nie. Odkąd dostałaś aprobatę Białego działasz sama. Cień wrócił do pilnowania szefa - wyjaśnił.
Erika przyjrzała się wnikliwie Francuzowi.
- Baratunde? Pirat mnie ochraniał?! - uniosła brew w zaskoczeniu. - Jak ja go mogłam na Węgrzech nie wypatrzeć?!
- Kiedy potrzeba, potrafi się wmieszać w tłum… Wiesz jak to mówią, czasami najciemniej pod latarnią - zaśmiał się.
Lorencz pokręciła głową z niedowierzaniem, że czarnoskóry Obdarzony umknął jej uwadze. Przynajmniej Rush miał ten fart, że zaczął się z nią spotykać, gdy już nie miała za sobą owego cienia.
- Dobra, ale nawet jeśli, to jak miałby mnie próbować zabić mając dwie-trzy moce? - zapytała go, bo z raportu z ataku, w którym zawierał się ogólny opis napastnika ktoś kto się znał łatwo mógł ocenić siłę wrogiego NO.
- Nie wiem. Po prostu wysnułem taką możliwość. To zbyt nieprawdopodobne, żeby Obdarzony z ciemnym kryształem działający w mafii wiązał się z bliskim posiadacza żywiołu.
- Nie - pokręciła głowę blondynka. - Nie sądzę, żeby się na mnie chciał zasadzić. On na pewno nie jest głupi. Porywczy owszem, ale biorąc pod uwagę jak się zorganizowała w Polsce. Gość ma łeb na karku - westchnęła nie mogąc uwierzyć że sama to powiedziała. - Obrobię się z papierami i przejdę się do niego.
- Bądź ostrożna. Jeśli planował to przez tyle lat… To być może teraz też to jest część jego planu - Boyard w tym momencie lekko zwątpił w aż tak nagraną historię, ale mimo wszystko w przypadku Obdarzonych zdecydowanie lepiej było zapobiegać niż leczyć.
- Nie popadajmy w paranoję - zganiła go, ale przy okazji również siebie samą, bo jego obawy udzieliły się i jej.

Po tej rozmowie Boyard wrócił do swojego gabinetu, zostawiając Erikę samą. Węgierka wyciągnęła telefon i chwilę przyglądała się zdjęciu, które widniało na wyświetlaczu. Widok dwóch bliskich jej sercu osób podziałał na nią bardzo motywująco. Niezwłocznie więc Obdarzona zabrała się do pracy.

Cztery godziny zajęło jej odkopanie się spod sterty raportów, podań i całej tej papierologii bez której nie dało się żyć. Był to spory wyczyn biorąc pod uwagę to, że była na wyjeździe prawie cały tydzień. Dużo było w tym udziału Boyarda, który bez skrępowania wykonywał obowiązki zastępcy nadzorcy gdy tej nie było w Niemczech.
Lunch Erika zjadła w swoim biurze, gimnastykując się by nie zapaćkać makaronem jakiegoś ważnego dokumentu, który w międzyczasie czytała. Po jedzeniu spojrzała na zegarek, rozmyślając nad planem dnia, który sobie nakreśliła rankiem. Już wiedziała, że nie ze wszystkim się uwinie przed weekendem. Ale teraz zaczynała sobie kolejkować obowiązki, dzieląc je na te które musi zrobić w biurze i na te z którymi uwinie się mając tylko laptop i czas jaki spędzi lecąc samolotem.
I właśnie rozmowa z Drwalem znalazła się na liście rzeczy do zrobienia. Zebrała więc to co było jej potrzebne i wyszła z biura.


Droga na podziemny poziom, gdzie w swojej celi przesiadywał Polak, chwilę zajęła Nadzorczyni. Nic dziwnego. Nie było w końcu lepszego miejsca do przetrzymywania pojmanych, niebezpiecznych NO niż głęboko pod ziemią, pod grubymi warstwami betonu. Zabezpieczenia były tak pomyślane by nikt nie opuścił tego miejsca o własnych siłach, a projektowane to było przez samych Obdarzonych.
Jako Nadzorca Erika miała nieograniczony dostęp do zasobów Światła. Również sama mogła decydować o tym jak będzie przeprowadzane przesłuchanie jak i sama podejmowała decyzję co należy zrobić z pojmanym NO.
Węgierka stanęła przed celą Drwala i po wpisaniu kodu dostępu mogła przejść przez śluzę, by wejść do pomieszczenia, gdzie przetrzymywany był jej niedoszły szwagier.

W związku z tym jakie zagrożenie stanowił warunki przetrzymywania Obdarzonego były dosyć ścisłe, jednak nie było to Guantanamo. Jeśli dawka substancji blokującej przemianę była podawana regularnie, to więzień nie różnił się niczym od zwykłych ludzi.
Polak czas spędzał na prostej pryczy w pokoju pozbawionym okien. Z sufitu spływało delikatne, matowe światło. Oprócz tego pokój pozbawiony był innych mebli, toaleta była również na widoku.
Do rozmowy z nią wstawiono tam dwa krzesła i stolik, do którego go teraz przykuto.
- Zapraszam w moje skromne progi - powiedział grzecznie gdy weszła do środka.

Erika usiadła naprzeciw niego i położyła na blacie stolika tablet. Przyglądała się wnikliwie Drwalowi. Zastanawiała się co też jej siostra w nim widziała.
- Znajdujesz się głęboko pod ziemią, w wyspecjalizowanym ośrodku. Cele tutaj są specjalnie przygotowane do tego by tacy jak ty nie byli w stanie się wydostać. Każda próba przemiany w tym miejscu, z powodu braku przestrzeni, kończy się śmiercią dla każdego Obdarzonego większego niż 4 metry - wyjaśniła mu. - I nie, konstrukcja jest tak zaprojektowana, że zabijając siebie, nie jesteś w stanie zrobić krzywdy nikomu poza sobą samym - dodała beznamiętnym głosem. - A ja, niezależnie od tego jak bardzo twoja pani prawnik nie będzie się starać, mogę cię tu trzymać naprawdę bardzo długo - mówiąc to sięgnęła po tablet i go włączyła. Zaczęła przeglądać przetłumaczone na angielski akta Drwala jakie otrzymali od polskiej policji. - Wymień jaka jest twoja moc bazowa a później każdą moc jaką posiadasz, z informacją w jakich okolicznościach wszedłeś w ich posiadanie.

- Nie wiem jaka jest moja bazowa moc, nigdy się nie przemieniłem - wyrecytował formułkę beznamiętnym tonem patrząc jej prosto w oczy.

Węgierka przewróciła oczami.
- Oczywiście, a rączka to sama przykurczu dostała - sarknęła wskazując na wspomnianą kończynę. - Tak się kończy gdy za szybko się przemienisz. Zastanawia mnie czy jesteś taki tępy i głupi czy po prostu tak bardzo nie ogarniasz w jak czarnej dupie się znalazłeś. Po pierwsze nie jesteś już w Polsce, a po drugie jesteś sądzony na zupełnie innych warunkach z powodu posiadania kryształu. Niby obowiązują mnie pewne prawa, ale w praktyce to wychodzi tak, że normalny kryminalista zostaje rozbrojony, a Obdarzonego nie można pozbawić mocy przemieniania na za długo. Moim obowiązkiem jest eliminowanie zagrożenia jakie generują Obdarzeni dla innych Obdarzonych i otoczenia. Ty jesteś takim zagrożeniem. Dlatego też nie zobaczysz światła dziennego tak długo jak ja tej opinii nie zmienię o tobie. Możesz pieprzyć farmazony o tym, że nie potrafisz się przemieniać, ale to ci w niczym nie pomaga. Zapewniam. A dowodów mamy dość na to, że potrafisz się przemieniać jak również na to, że jesteś winny śmierci dwójki moich ludzi oraz jednego niezarejestrowanego obdarzonego. O, jak to piękne zdjęcie z miejsca zbrodni - odwróciła w jego kierunku ekran tabletu gdzie widoczna była wspomniana przez nią fotografia - Wyodrębniono 3 pary śladów Obdarzonych. Jedne są potwierdzone jako należące do zamordowanej NO, drugie do Lisickiego, a trzecie, największe... - spojrzała na niego wymownie.

Drwal patrzył uważnie na Kalipso jakby próbował wyczytać z jej słów więcej, niż ona sama chciała przekazać. Wreszcie się odezwał, prawie szeptem.
- Lisicki sypnął?
- Zamierzasz odpowiedzieć na moje pytanie? - odparła Erika mrużąc oczy w znudzeniu.
- Siedziałem spokojnie na swoim miejscu, nie mieszając się do waszych światłych, światowych spraw. Nie interesowało mnie to w żadnym stopniu, aż do momentu gdy SPdO i wy wparowaliście na moje podwórko. Też dosłownie. Powtórzę to co powiedziałem wcześniej. Moje zniknięcie z granic Polski sprawi wam więcej kłopotów niż śmierć nieodżałowanych Bolta i Eagle’a. Jak oni w sumie się nazywali? Ciągle tylko te pseudonimy wszędzie… W każdym razie - odchrząknął. - Wiem o osiemnastu niezarejestrowanych Obdarzonych w moim kraju, w tym dwie dwójki. Każdy z nich siedział do tej pory cicho, tak jak ja. Nawet jeśli osobiście będziesz ich ścigać… Nie złapiesz wszystkich na raz. Oszacuj sobie ile ludzi straci życie w tym czasie. Wszystko dlatego, że w Wołominie pewna kobieta znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.

Lorencz prychnęła.
- Typowe. "Ja". Tylko i wyłącznie widzisz siebie. Żadnego błędu w tym co robisz - pokręciła głową z dezaprobatą. - Może nie byłbyś w czarnej dupie, gdyby nie to, że zamiast poczekać i wyciągnąć swojego kumpla z pudła z pomocą swojej zajadłej prawniczki, musiałeś zorganizować rzeź. Zabiłeś mnóstwo ludzi. Nawet niech ci przez głowę nie przejdzie, że uwierzę w twoje dobre serce i troskę o bezpieczeństwo w Polsce. - Nie rozmawiałam jeszcze z Adrią. Poczekam z tym do poniedziałku - Węgierka wstała z krzesła i wzięła do ręki tablet. - Masz czas na przemyślenie swojej pozycji. To już nie jest twoje podwórko. Zjebałeś po całości i zwróciłeś na siebie uwagę świata. Teraz już nie ma od tego ucieczki. Tu obowiązują zupełnie inne reguły gry - to mówiąc odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.
- Jeśli oczekujesz, że od tak wyłożę moje wszystkie karty na stół, to jesteś w błędzie. Zapytam inaczej… Załóżmy hipotetycznie, że przyznam się. Co z tego będę miał?

Erika zatrzymała się i oparła o ścianę. Skrzyżowała przed sobą ręce. Skierowała na Drwala chłodne i obojętne spojrzenie.
- Będzie to wstęp do rozmów o tym jaki los będzie ciebie czekał dalej. Im więcej informacji przekażesz tym lepiej twoja przyszłość będzie wyglądała.
- Czyli mam przekazać ci swoje źródła, licząc na to, że okażesz mi łaskę? Nic z tego. Chcę konkretów.

- W dupie mam twoje zachcianki - wzruszyła ramionami. - Przejaw mojej dobrej woli to to, że jeszcze Adria nie widziała zdjęć twoich dokonań. Nic więcej nie dostaniesz, a jak będziesz się opierał to mam ludzi, którzy bez problemu wyciągną z ciebie informacje siłą. Ciekawe zdolności potrafią przynosić kryształy... Ale wtedy to już będzie twój koniec. Zdaj sobie sprawę, że okazuję ci łaskę samym tym, że tu się pofatygowałam. Nie wiem co moja siostra w tobie widziała, ale przez wzgląd na nią jestem skłonna cię wysłuchać i ocenić jak zagubione dziecko, a nie mordującego z zimną krwią zwyrodnialca.
- Nie wycieraj sobie ust Adrią - na chwilę się zezłościł, ale szybko się opanował. - Czas działa na moją korzyść. Być może rzeczywiście ktoś wyciągnie ze mnie wszystkie informacje siłą. Ale wtedy będzie już za późno - odetchnął głęboko i oparł się o krzesło. - Nie sprzedam swoich kontaktów i informacji za obietnicę ciepłej wody pod prysznicem. Zastanów się co mi możesz zaoferować i porozmawiamy ponownie. Tylko zrób to szybko - dodał.

- Nie Drwal - odparła mu ostrym tonem. - Wciąż nie rozumiesz. To w twoim interesie jest mnie zainteresować, przekonać, że warto dać ci szansę. I nie zrozum mnie źle, ja wcale nie każę ci się płaszczyć przede mną Jeśli coś się wydarzy w Polsce, bo nie chcesz mi tego powiedzieć... - wzruszyła ramionami. - Będzie to twój kolejny gwóźdź do trumny - stwierdziła z zimnym wyrachowaniem.

- Być może - wzruszył ramionami. - Pochowasz mnie obok tych trupów które pojawią się w Polsce przez twój upór. To ty chcesz czegoś ode mnie. Powiedz co dostanę w zamian i wtedy być może się dogadamy.
- Ja mogę wszystko. Od sprawienia, że będziesz miał ciepłą wodę pod prysznicem, po obsadzenie cię na wygodnej posadzie w Świetle czy międzynarodowym koncernie, w którym mamy udziały. Wszystko kwestia wagi informacji jakie posiadasz i tego co możesz wnieść współpracą ze mną. Po co sobie życie bardziej utrudniasz? Weź przykład z Lisickiego. Tak ładnie współpracował, że od razu został skierowany na szkolenie by pracować dla mnie. Co więcej potrafię sprawić, że winy zostają wymazane.

Drwal patrzył jej w oczy mając beznamiętny wyraz twarzy. Trwało to kilka sekund.
- Daj mi coś do pisania.
Erika wzięła w dłoń tablet i ustawiła go na edytor tekstu. Podeszła do stołu i podała urządzenie osadzonemu.
Ten zaczął stukać po wyświetlanej klawiaturze, mówiąc jednocześnie:
- Chcę wrócić do kraju i powrócić do statusu quo. SPdO ani Światło nie będzie się wtrącało do mojego biznesu, a w zamian za to będę waszym informatorem.
- Będzie to trudne, ale nie niemożliwe - odparła mu Obdarzona. - Daj mi dwa nazwiska i tyczące się z nimi adresy. Sprawdzimy je, na tą chwilę w zamian za to ja powiem Adrii, że jesteś oskarżony, ale są to tylko niepotwierdzone plotki - zapewniła go. - Gdy kontakty się potwierdzą, przygotujesz kolejne, a ja... No cóż, zaczniemy działać nad twoją kartoteką.
- Zgoda - oddał jej tablet. - Dodam informację, że ci Obdarzeni współpracują z niemiecką organizacją, albo niemiecką gałęzią czegoś większego.
Na tablecie zapisane były dane dwóch osób, tak jak chciała tego Kalipso. Piotr Soból i Jakub Hausmann oraz ich ostatnie adresy w Berlinie i Poznaniu.

Erika uniosła spojrzenie znad tabletu na Drwala.
- Choć wiem, że jesteś samolubnym skurczybykiem to wcale nie skreślam tego, że zależy ci na dobru mojej siostry - powiedziała cicho. - Nie traktuj mnie jak swojego wroga. Do zobaczenia w poniedziałek - odwróciła się i wyszła z celi.

***

- Macie zadanie domowe na weekend - odezwała się Lorencz od progu gabinetu Boyarda i zamachała tabletem. Podeszła do biurka i położyła go na blacie, przed Francuzem. - Dwa nazwiska do sprawdzenia, Drwal obiecuje kolejne. Szczerze to Lisickiemu zarządzę wypłacenie premii uznaniowej, gdy tylko przejdzie rekrutację i już dostanie się u nas do roboty. To ten, który wsypał tego co trzymamy w piwnicy - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Szybko poszło - Vincent był nie mało zaskoczony. - Przypalałaś mu stopy czy co?
- Gdzie tam, może Jack by tak zrobił, ja preferuję podtapianie w wannie zimnej wody - powiedziała w żartach. - Opowiem później. Czas mnie goni, a muszę stąd wyjść punkt 17 jeśli mam zdążyć na samolot.
- Zostawiasz nas tu na weekend samych? Z tym wariatem? - jej zastępca nie był zachwycony takim obrotem sytuacji.
- O nie, ja tu nie zostaję. Obiecałam mojemu synowi ten wyjazd dawno temu i nie ma takiej siły, żeby mnie tu zatrzymać - odparła mu Węgierka z pełną powagą. - A do Drwala nie chodźcie. I tak wątpię, że będzie chciał z kimkolwiek gadać. Do poniedziałku niech siedzi i tylko mu filmy i jakieś magazyny podsyłajcie, żeby się nie nudził za bardzo bo wygląda na typa co z nudów gotów jest bombę wodorową zrobić z zeskrobanego ze ściany tynku - nakazała. - Ty wyślij kilku naszych, żeby sprawdzili te nazwiska co podał. Wspominał, że należą do jakiejś organizacji, tu w Niemczech niby ma siedzibę. Cholera wie co możemy znaleźć - wzruszyła ramionami. - Będę u siebie - dodała i zostawiła swojego zastępcę z materiałem, nad którym mógł pracować.

Wróciła do swojego biura i spojrzała na zegarek. Skrzywiła się gdy spostrzegła, że wizyta u Drwala zajęła więcej niż sobie planowała. Był już ten czas kiedy musiała zacząć przerzucać materiały na służbowy laptop i w pliku notatnika zapisywać sobie to co musiała zrobić przed poniedziałkiem. Organizowała się w pełnym skupieniu, by o niczym nie zapomnieć. Jeszcze tego by jej brakowało by przez pośpiech czegoś nie dopilnować.
Mijały kolejne kwadranse, Lorencz w tym czasie wypiła jeszcze jedną kawę i przegryzła kanapkę podstawioną jej pod nos przez Jane. Zmęczenie już zaczynało wychodzić z Węgierki, ale na szczęście determinacja trzymała ją na wysokich obrotach.

***


Była już ciemna noc, kiedy wyszła z biura. Nic dziwnego, w końcu zimą o godzinie 17 mrok ogarniał ulice. Erika z torbą podróżną w jednej ręce i z laptopem w drugiej, wsiadła do taksówki i pojechała wprost na lotnisko. Całą drogę jechała duszą na ramieniu, czy nie utknie w korku godzin szczytu i o co za tym idzie czy zdąży na swój lot. Nawet zastanawiała się czy nie lepiej jakby się wróciła i pojechała służbowym autem, na sygnale.
Zganiła się prędko w myślach. To byłoby rażące nadużycie.

Na swój lot dotarła w ostatniej chwili. Była zdyszana, bo od wejścia biegła sprintem, starając się jednocześnie dopatrzeć na ekranie telefonu na którym terminalu musi się stawić. Ostatni wysiłek musiała podjąć by znaleźć swoje miejsce, ale tu skorzystała z pomocy stewardessy, która pomogła jej też z bagażem, bo z tych wszystkich nerwów Węgierce znów zaczął doskwierać ból w ręce. Erika opadła bez sił na swój fotel i stwierdziła, że da sobie pół godziny na odetchnięcie.
Po tym czasie, ze szklaneczką whisky z colą i lodem u boku, wyciągnęła laptop i wróciła do pracy.

***

Kolejny szaleńczy bieg do taksówki, szybka jazda przez miasto na przedmieścia Budapesztu. Rodzice napadli ją gdy tylko wysiadła z samochodu. Na jej szczęście Izsak był szybszy od nich i rzucił się matce w ramiona ciesząc się jak zawsze gdy do niego wracała.
- Jedziemy? Jedziemy? - z ekscytacji aż podskakiwał.
- Tak, już taksówka poczeka, a ty nie biegaj bez kurtki po mrozie! - zagoniła prędko syna do domu.
Erika starając się jak najbardziej ogólnikowo odpowiadać na potok pytań jej rodziców, dopadła w końcu bagażu syna i jeszcze na ostatnią chwilę sprawdziła czy niczego nie zapomnieli.
- Gdzie dziobak? - zapytała Erika spoglądając wpierw po swoich rodzicach, później na Izsaka.
- Dziobak! - pisnął chłopiec i pobiegł do salonu.
- A może zjesz coś? - nalegała matka Eriki.
- No tak bez kolacji chcesz jechać? - wtórował jej ojciec.
- Nie mam czasu - Obdarzona niewzruszenie ograniczała się do zdawkowych odpowiedzi. Zapięła torbę. - Izsak, gotowy? - krzyknęła przez dom i ruszyła do wyjścia. Chłopiec dołączył do niej w korytarzu. Erika ubrała go i trzymając za rękę poprowadziła do taksówki.

“Nareszcie” odetchnęła z ulgą gdy znów była w drodze, po raz kolejny tego dnia zmierzając na lotnisko. Siedzący obok niej Izsak nakręcał się jeszcze bardziej, nie mogąc nacieszyć się, że ten wyczekiwany dzień będzie już jutro. Erika przyglądała mu się troskliwym spojrzeniem. Ale i ona się cieszyła przecież podobnie jak on na ten wyjazd. Wyciągnęła telefon i napisała wiadomość.

Cytat:
Jesteśmy w drodze. Będziemy za dwie godziny w Londynie : D
Wysłała i od razu schowała telefon głęboko w kieszeni torby laptopa by przypadkiem go nie zgubić. Wtedy nie miałaby jak się skontaktować z Willem po dotarciu na miejsce.
Nie zdążyła odłożyć torby, gdy poczuła wibracje telefonu. W myślach obiecała sobie, że spojrzy na telefon dopiero w samolocie. Jednak nie musiała długo czekać by ciekawość wzięła w niej górę. Odczytała wiadomość.

Cytat:
Napisał ”Will”
Czekam na Was : )
Erika uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła się doczekać kiedy będzie w końcu w Londynie. Dobrze wiedziała, że przy Williamie będzie mogła zapomnieć na te dwa dni o swojej pracy i po prostu odpocznie psychicznie od wszystkiego, zrelaksuje się i tylko w niedzielę wieczorem będzie musiała stoczyć ze sobą walkę by w ogóle zmusić się do powrotu do rzeczywistości.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-07-2017, 00:22   #144
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie wiedział ile czasu minęło podczas gdy dryfował po oceanie swojego bolesnego istnienia. Bo tak naprawdę tylko to mu zostało - istnieć, bez żadnej kontroli czy sensu. Chęć przetrwania czy siła woli już dawno go opuściły. Otaczała go ciemność.
Coś jednak, po raz pierwszy od zdawałoby się wieczności, zmieniło się. To było tak nieoczekiwane i nagłe, że miał problemy z zebraniem myśli. A potem stało się coś jeszcze bardziej niespodziewanego – odłączyli go od tego, co musiało sztucznie utrzymywać go przy życiu i popchnęli dalej, zostawiając samego. Nie wiedział co robić i czy w ogóle mógł cokolwiek. Przez chwilę odruchowo próbował się podnieść, jakoś się ruszyć lub przemienić, ale na nic mu jego stan nie pozwalał. Dał sobie spokój. Nie rozumiał tego, ale może to i lepiej? To musiał być akt łaski. Tu kończy się jego upadek.
Nagle jednak pojawiła się światłość i zaczął się unosić do góry. Nie potrafił objąć tego umysłem... Czy to niebo? Nigdy naprawdę nie wierzył, ale co innego? Cały ból zniknął w jednym momencie. To musiało się dziać w jego głowie. Jakaś pożegnalna wizja. Usłyszał jednak słowa i tak naprawdę nie rozumiejąc, co się dzieje wysłuchał głos. Jaka pokuta? W jednej chwili został oświetlony snopem, który zadał mu niewyobrażalny ból. Piekło go wszystko, zdawało mu się, że przenika każdą komórkę od środka. Próbował uciec, ale nie mógł się ruszyć. W końcu krzyknął, wbrew wszystkiemu, wbrew wszelkim zasadom. Minęła chwila i miał wrażenie, jakby nagle coś się zmieniło. Obrócił się, zauważając, że to jakieś wstęgi przytrzymują go w powietrzu. Zdał sobie sprawę i choć było to w samej swojej naturze niedorzeczne i zaprzeczalne, był zdrowy.
Był zdrowy! Nie mógł tego pojąć, ale w jednej chwili jego koszmarne rany zniknęły. Świadomość tego była tak niedorzecznie dobra i radosna. W tej jednej chwili zapomniał o wszystkich zmartwieniach, bo właśnie był świadkiem czegoś, czego nie mógł nazwać inaczej niż cudem.
Zauważył tego, któremu zawdzięczał uzdrowienie. Nie wiedział, co powiedzieć. Dlaczego to zrobił? I jak? Taka moc... To było niepojęte. Chyba wiedział, kto przed nim stał i z kim rozmawiał wcześniej. Tylko jedna osoba mogła być zdolna do czegoś takiego.
- Ja... Dziękuję. – brakowało mu słów – Ale jak? Dlaczego?
Obdarzony zwlekał z odpowiedzią. Wstęgi które nie trzymały White’a falowały w powietrzu, jakby unosiły się w wodzie.
- Żebyś mógł zadośćuczynić za swoje dotychczasowe życie, Elliocie - usłyszał wreszcie głos, wydobywający się spod kaptura.
Po pierwszym szoku wróciły czarne myśli i świadomość beznadziejności sytuacji, w której dalej się znajdował. Nie był pewien, czy dobrze rozumiał Obdarzonego. To wszystko było takie nieoczekiwane. Był przestępcą, ich wrogiem i więźniem, a teraz oferują mu szansę? Nie wiedział co o tym myśleć. Jak mógłby naprawić to wszystko?
- Ja... Nie wiem, czy to jest możliwe. Przecież zabiłem kilkunastu ludzi. Skazano mnie na dożywocie.
- To prawda. Powinieneś resztę życia spędzić w łóżku patrząc się w pustą ścianę, jednak… - postawił go na ziemi i puścił. - Stoisz na własnych nogach, zdrowy i wolny. Co zamierzasz z tym teraz zrobić?
Tak naprawdę to samemu nie wiedział. Biały miał rację, powinien płacić za swoje błędy, nawet jeśli kara była najstraszniejsza z możliwych. Zaakceptował to i pogodził się z tym, że nie ma dla niego przyszłości. Czuł pustkę w środku, której już nigdy nie wypełni. Nie był już pewien, kto jest dobry a kto zły. Właśnie jego oprawcy zwrócili mu w praktyce jego życie. Jeszcze jakiś czas temu zabijał ich, a teraz ma zostać jednym z nich? Ale co innego mu zostało? Obie strony go skrzywdziły, ale miał teraz zostawić tą, którą uznał już za tą, do której należał? Miał wybierać pomiędzy mniejszym a większym złem, gdy wolałby nie wybierać wcale. To wszystko było za trudne.
Spuścił głowę, zdając sobie sprawę, że jest też nagi. Czuł mniejszy wstyd niż zwykle, było mu to po ostatnich przeżyciach bardziej obojętne.
- Myślałem, że to już mój koniec... Mam dług, którego nigdy nie spłacę. Jeśli cokolwiek mogę zmienić na lepsze w tym świecie, to chciałbym. Nie mam już nic do stracenia.
- To musi być tylko i wyłącznie twój wybór - zaznaczył Obdarzony. - W innym wypadku cokolwiek byś nie zrobił, nie będzie miało znaczenia.
Miał więc teraz przed sobą dwie opcje: mógł zostać przy swojej tożsamości z Mroku, zostać zamkniętym w celi bez okien i zostać na zawsze samemu z sobą, albo mógł spróbować podnieść się i spróbować żyć dalej z tym wszystkim. Żadna droga nie była łatwa. Musiał zajrzeć w głąb siebie, tego czym był i spróbować odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Członkiem Mroku został z przymusu i nawet jeśli tak naprawdę to polubił, to jego kompas moralny wiedział, że to co robił było złe. Ale mimo to czerpał z tego przyjemność i przyjął, co prawda z wątpliwościami, ich spojrzenie na świat. Poczuł, że tam jest jego dom i ludzie, którzy go rozumieją i wiedział, że jego decyzja teraz może sprawić, że stanie się najgorszym wrogiem tych właśnie osób.
Wiedział, że w Świetle nigdy go naprawdę nie zaakceptują, a już na pewno nie po tym co zrobił. Zawsze będzie pracował dla nich, nie z nimi. I przede wszystkim będzie musiał funkcjonować z tym całym poczuciem winy. Ale za to będzie mógł zrobić różnicę. Była szansa, że na cokolwiek jeszcze wpłynie. Nie spędzi reszty życia w celi. Może nawet uratuje więcej żyć niż zabrał. Spróbował już iść samolubną ścieżką i dostał nauczkę. Czy był zdolny do tego, żeby stanąć naprzeciw tego wszystkiego i wbrew swojej naturze, odrzucić jako złe i spróbować naprawić?
- W Mroku poczułem, że znalazłem dom. Wiedziałem, że to co robię jest złe, ale pozwoliłem ambicji i chciwości zapanować nade mną. Myślałem, że jestem kimś, kto może zmienić świat. I choć wmawiałem sobie, że nie mogłem uciec i nie miałem wyboru, to było kłamstwo, którym usprawiedliwiałem swoje czyny – podniósł głowę – Nie wiem, czy dam radę wstać i żyć dalej, wśród osób które skrzywdziłem, z życiami niewinnych ludzi na sumieniu. Czy znajdę znowu cel i sens w życiu. Ale chcę spróbować. Jestem gotów zrobić wszystko, żeby choć w części zadośćuczynić i naprawić samego siebie. Nawet jeśli nie jestem pewny, czy zasłużyłem na drugą szansę. Chcę spróbować zrobić coś dobrego, naprawić zamiast niszczyć, nawet jeśli nie jest to w mojej naturze.
Po raz kolejny nie od razu White otrzymał odpowiedź. Biały milczał, jakby analizując słowa Brytyjczyka.
- Niech tak się stanie - skinął głową. - Przemień się.
Przytaknął głową, dalej niedowierzając, że otrzymał szansę. Z ulgą rozpoczął przemianę. Chyba nigdy nie poczuł większej przyjemności, niż teraz. Był już pewien, że nigdy nie doświadczy tego uczucia. Minęło tyle czasu... Ale oto stał, w swojej postaci zbroi, więcej niż dwa razy niższej od Białego. Zacisnął pięści, patrząc po swoim ciele. W Kambodży nie miał czasu na żadne oględziny. Największą zmianą jaką zauważył było to, że jego pancerz zmienił barwę z białej na czarną.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/c4/1e/9f/c41e9f370b4db6b0f02e59fcfbab443e.jpg[/MEDIA]

Czekał spokojnie na dalsze polecenia olbrzymiego Obdarzonego.
- Mrok nie zna tej formy? - zapytał szef Światła.
- Nikt z nich mnie w niej nie widział.
- To dobrze. Opowiedz i pokaż mi teraz wszystkie swoje moce.
- Jedyna, którą mogę samemu zaprezentować to wydłużanie kończyn. – mówiąc to wydłużył jedną z rąk najdalej jak mógł, w czasie gdy wracał do normalnej długości opowiadał dalej – Moja bazowa moc polega na absorpcji energii, co skutkuje w ogólnym zwiększeniu mojej siły i wytrzymałości, wprost proporcjonalnie do ilości energii. Najpierw umiałem absorbować tylko energię elektryczną, ale nauczyłem się pochłaniać również kinetyczną. Moja trzecia moc to kontrola nad zwierzętami. Nie miałem jeszcze okazji jej nigdy użyć, to właśnie ją przejąłem w Kambodży.
- W takim razie pokaż je po kolei. Jeśli chodzi o zwierzęta... - Biały spojrzał za plecy Elliota. Tam jeden z ludzi zasalutował i wyszedł z hali. Można się było domyślić, że poszedł przyprowadzić jakiego zwierzaka do testów. - Natomiast co do prądu, to może nie będziemy przeciążać sieci. Silny akumulator wystarczy?
- Jak najbardziej. Jeśli mogę… Jaki jest dzisiaj dzień?
- Czwarty lipca dwa tysiące siedemnastego roku - odpowiedział mu niewysoki mężczyzna w prostym mundurze, wiozący na paleciaku sporych rozmiarów maszynę. - Tutaj masz plus i tutaj minus - wskazał po czym odpalił ten jak się okazało silnik, który zawył donośnie.

[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/5/52/APIC-APU-for-A320-family.jpg[/media]

Przez chwilę stał nieruchomo, usłyszawszy, że spędził parę miesięcy w stanie, w jakim do dzisiaj się znajdował. Nie spodziewał się, że minęło tyle czasu.
- Dziękuję. - zwrócił się do człowieka w mundurze.
Poczuł się niekomfortowo, gdy pomyślał, że cała jego rozmowa z Białym mogła być podsłuchiwana przez innych. Nie zwlekając jednak zwiększył moc maszyny do zadowalającej go wartości i jak wiele razy wcześniej pochłonął energię. Przeszło mu przez myśl, że w Świetle pewnie nigdy nie dostanie okazji się mocno podładować. Przecież nie będzie trenował tak ostro jak w Mroku.
Maszyna zawyła, po czym zgasła po kilku sekundach. Cokolwiek energii w niej było, Elliot wyssał ją w mgnieniu oka. Poczuł sporo siły w rękach. Nie było to bezpośrednie podłączenie się do sieci przesyłowej, ale czuł wystarczająco pewnie, by stoczyć walkę wręcz nawet z czwórką.
- Pokaż co potrafisz - świetliste wstęgi Białego zafalowały i ustawiły się na defensywnych pozycjach wokół Obdarzonego.
Dziwnie się czuł mając wyprowadzać ciosy w nieżywy przedmiot. Zastanawiał się, po co to wszystko. Pewnie chcieli sprawdzić, czy nie kłamie co do sprawy swoich mocy. Zebrał się więc w sobie i zaatakował parę razy wstęgi, synchronizując je z wydłużeniem kończyn, aż poczuł, że wykorzystał pochłoniętą energię.
Żadna ze wstęg nawet nie drgnęła, jakby Brytyjczyk uderzał w metrowej grubości stalowe przęsła mostu. Biały nie skomentował tego w żaden sposób, ale chyba nie spodziewał się niczego innego.
Po chwili wrócił do nich żołnierz wysłany po zwierzątko, niosąc w rękach małego, białego króliczka. Postawił go na ziemi i zrobił kilka kroków w tył.
Nigdy wcześniej tego nie robił, spróbował więc wyobrazić sobie, że wchodzi do umysłu zwierzęcia. Podskocz - wydał w myślach komendę.
Króliczek chodzi po ziemi i nagle skoczył do przodu. Po tym ponownie zaczął sobie powoli kicać obwąchując nogę White’a.
Sprawił, że królik zaczął biegać w kółko.
- Kontroluję go. Mam sprawić, że zrobi coś konkretnego?
- Możesz sprawić, żeby się dla ciebie dowiedział co jest w tamtym korytarzu? - jedna ze wstęg wskazała otwartą śluzę do wnętrza bazy.
- Spróbuję.
Polecił myślami królikowi udać się do wnętrza korytarza, skupiając się na połączeniu ze zwierzęciem. Wyobraził sobie, że widzi jego oczami i czekał na jakikolwiek znak albo sygnał.
Tym razem nie było tak prosto. Sposób postrzegania świata przez królika był zupełnie inny niż człowieka, więcej było w tym zapachów i emocji. White ledwo rozpoznał w jakim miejscu się zwierzak znajduje.
Ciężko było przetworzyć tak drastyczną zmianę perspektywy. Spróbował się rozejrzeć, ale miał duży problem z utrzymywaniem stałej wizji.
- Widzę coś, ale wszystko jest inne, trudne do zrozumienia… Jakbym myślał tak jak on…
- Rozumiem. Będziesz musiał po prostu poćwiczyć, żeby lepiej zrozumieć tą moc. Na dziś to wszystko. Masz dobę wolnego, sierżant Wasilsky odprowadzi cię do twojego pokoju.
- Dobrze, dziękuję. - poczekał na ciuchy i przemienił się z powrotem.

Wrócił do swojego pokoju i padł, nagle bardzo zmęczony na łóżko. Dużo się wydarzyło i zmieniło w czasie tej rozmowy, nawet zbyt dużo. Nie wiedział, czy dobrze postąpił. Porzucił Mrok, jedyne miejsce, które mógłby nazywać domem. Ale co to za dom, jeśli jako jego członek musi zabijać niewinnych ludzi? Nawet jeśli apelowało to do jego mroczniejszej strony osobowości i przejmowanie mocy sprawiało, że czuł się dobrze. Jak mógł być członkiem organizacji, której celem było wyeliminowanie człowieka, który po tym wszystkim praktycznie zwrócił mu życie? Zaczął nienawidzić Światło, ale po czymś takim był zmuszony przemyśleć swoje spojrzenie. Musiała być inna droga do zapewnienia wolności Obdarzonych, mniej gwałtowna, mniej krzywdząca dla normalnych ludzi, jakim jeszcze rok temu samemu był. Miał nadzieję, że to jest ta właściwa.
To było to. Życie. Już nie było mu wszystko jedno, wszystko nabrało choćby najmniejszego sensu. Był na samym dnie, bez nadziei i chęci do życia. I choć dalej czuł w sobie ten cały ciężar, był w nieskończenie lepszej sytuacji, nawet jeśli smakowała gorzko. Nigdy już tam nie wróci, na dół. Nigdy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GNSBctmMI3k[/MEDIA]
 
Kolejny jest offline  
Stary 31-07-2017, 00:35   #145
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Wielka Brytania, Londyn, lotnisko Heathrow, 17 lutego 2017 roku, 22.57 czasu lokalnego
[media]https://www.deanestor.co.uk/site/images/uploads/news/airport-arrivals.jpg[/media]
Ze niecierpliwieniem chodził tam i z powrotem zerkając co chwilę na tablicę informacyjną. Wreszcie samolot z Budapesztu wylądował i przeszedł w tryb odprawy.
Rush odetchnął głęboko. Denerwował się przed ich wizytą, to oczywiste. Ten weekend miał być przełomowym w jego życiu, ale to w znacznie mierze zależało od reakcji Eriki.
Jeszcze raz wziął głęboki oddech i wreszcie ich zobaczył. Kobieta niosła swego syna na rękach i ciągnęła za sobą torbę podróżną. Ten widok sprawił, że wszelkie wątpliwości Williama zniknęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ruszył w ich kierunku i od razu wyciągnął ręce, by przejąć od niej chłopca. Gdy spojrzenia kobiety i mężczyzny wreszcie się spotkały, nie mogli powstrzymać uśmiechu radości.
Niecałą godzinę później byli już w jego mieszkaniu. Apartament mieścił się w samym centrum Londynu.
Po Rush po cichu otworzył drzwi i weszli do środka, starając się nie obudzić Izsaka. Chłopca czekał jutro intensywny dzień, a poza tym Erika i William mieli własne plany na tą noc.
Apartament okazał się być… przestronny, choć to było małe słowo na określenie go.
[media]http://www.theresident.co.uk/wp-content/uploads/sites/10/2016/06/Insight-Goodman-Penthouse-B.jpg[/media]
Widać było, że to mieszkanie mężczyzny. Zadeklarowanego kawalera. Pełne otwartych przestrzeni, wszystko w skórze, ale z gustem i smakiem. Delikatny aromat dobrej whisky, unoszący się w powietrzu, był jak najbardziej na miejscu.
Zanieśli chłopca do jednego z trzech pokojów gościnnych, gdzie czekało już przygotowane łóżko.
Zamknęli ostrożnie drzwi i spojrzeli na siebie.
Sekundę później byli już w swoich ramionach i reszta świata przestała się liczyć.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=HgzGwKwLmgM[/media]

Argentyna, Buenos Aires, 11 marca 2017 roku, 14.39 czasu lokalnego
W mieszkaniu powitała ją Lulu, która wręcz wskoczyła jej na ręce. Nauczyła się tego od Lovana, który właśnie w taki wylewny sposób witał się za każdym razem z suczką. Jego samego nie było. Dove szybko się ogarnęła i zebrały ruszyć do biura.
Była tam już kilkanaście minut później. Oficerowi SPdO salutowali jej, gdy przechodziła korytarzami do jej biura.
Stanęła przed drzwiami i po chwili niespodziewanego zawahania zapukała. Ciche “proszę” sprawiło, że weszła do środka.
David siedział przy biurku zawalony papierami po same uszy. Na szczycie dokumentów stał kubek z kawą, pewnie dawno wystygłą. Podniósł na nią zmęczone spojrzenie i uśmiechnął się ciepło.
- Witaj z powrotem Jack.

Nieznane miejsce, 7 lipca 2017 roku, 20.00 czasu Greenwich
Nieduży pokój pozbawiony okien pogrążony był w półmroku. Nagle rozjaśniał blaskiem dwudziestu monitorów zamontowanych na jednej ze ścian. Naprzeciw przy biurku z laptopem usiadł mężczyzna w garniturze. Twarz zasłoniętą miał kominiarką.
- Witam wszystkich. Cieszę się z waszej punktualności - rozpoczął swoją standardowym tekstem. - Dzisiejsze grono jest liczniejsze niż zwykle, ale jak zapowiadałem w swoim zaproszeniu, okazja jest pierwszorzędna. Poddamy za chwilę pod licytację istną perełkę… - przerwał, umiejętnie podtrzymując atmosferę napięcia. - Udało mi się zlokalizować… Żywioł błyskawic - rozszerzył zęby w uśmiechu.
Widoczni na monitorach uczestnicy licytacji zareagowali różnie. Kilku było mocno zaskoczonych, inni prawe podskoczyli z ekscytacji, ktoś się nerwowo oblizał, twarze paru osób wyrażały powątpiewanie.
- Moc jest na tą chwilę jedynką. Została przeoczona przez filtry Światła i SPdO, choć jest zarejestrowana.
- To chyba zbyt nieprawdopodobne, żeby było prawdziwe - odezwała się jedna z wątpiących osób. - Jakim cudem mam uwierzyć, że Światło nie rozpoznało Żywiołu?
- Osoba z tą mocą niezbyt dobrze sama ją pojmuje. W trakcie rozpoznania też popełniono błędy, dlatego taka okazja się trafiła.
- Czyli ten Obdarzony nie wie, że ma żywioł? - dopytał inny uczestnik tej dziwnej wideokonferencji.
- Dokładnie - gospodarz skinął głową. - Znacie panowie i panie moją reputację. Nie sprzedaję niesprawdzonego towaru. To jak sobie później z tym radzicie… To już zależy od was - poprawił swoją pozycję na fotelu. - Nie przeciągając, przejdźmy do licytacji. Cena wywoławcza to dziesięć milionów dolarów amerykańskich.
Kwota jaką rzucił była stukrotnie większa, niż w przypadku zwykłych licytacji. Do takiej ceny doszedł tylko kilka razy w całej swojej karierze jako “Informator”, ale ten przypadek był zupełnie inny od reszty. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy nie zgarnąć tej mocy dla siebie. Szybko jednak doszedł do wniosku, że byłoby z tym więcej problemów niż pożytku. Nie chciał wychodzić z cienia, gdzie było mu całkiem dobrze.
Dlatego postanowił sprzedać tą informację standardowym dla siebie trybem. Niestandardowa była oczywiście cena. Był jednak pewien, że zgromadzeni przez niego uczestnicy nie cofną się przed niczym, by zdobyć Żywioł.
- Jedenaście! - w sekundę po rozpoczęciu cenę podbił łysy azjata.
- Dwanaście! - kontynuował młody chłopak o arabskich rysach.
- Piętnaście! - zakrzyknęła rudowłosa kobieta.
Kwota pięła się nieustannie w górę, a Informator spojrzał w prawy górny róg, gdzie na monitorze było widać twarz siwowłosego mężczyzny po pięćdziesiątce. Jego zimne spojrzenie wyrażało złość i zniecierpliwienie. W końcu postanowił się cicho odezwać.
- Sto milionów dolarów. I kończmy tą farsę. Jeśli ktoś będzie chciał mnie przebić, udam się osobiście, by przejąć jego moce.
Po tych słowach zapadła cisza. Każdy z pozostałych licytatorów musiał rozpoznać ten głos. Monitory zaczęły po kolei wygasać. Jeden z ostatnich pozwolił sobie na komentarz:
- Mogłeś powiedzieć, że on też weźmie udział. Oszczędziłbym sobie zachodu.
Wreszcie informator został sam na sam z szczęśliwym zwycięzcą.
- Po co było to całe przedstawienie? Nie mogłeś tego od razu mi zaoferować? - ten był jednak bardzo zły na gospodarza.
- Takie mam zasady - odparł wymijająco, choć powody miał inne. Naprawdę podejrzewał, że cena pójdzie wyżej. Nie wziął pod uwagę tego, że ów zwycięzca tak skutecznie zastraszy innych licytatorów. - W takim razie, panie Mazzentrop, przejdźmy do konkretów… - uruchomił rzutnik i przesłał numery ponad stu kont, na które miały pójść przelewy.
Po tej transakcji będę mógł już spokojnie przejść na emeryturę, pomyślał z zadowoleniem.

USA, Los Angeles, 14 marca 2017 roku, 9.11 czasu lokalnego
- Jeszcze raz - Dean oddychał ciężko, ale ponownie podnosił się z maty. Wytrzymałość tego chłopaka przechodziła wszelkie wyobrażenia Theo. Ich sparing trwał już drugą godzinę.
Technika i wyszkolenie stały oczywiście po jego stronie. Ju-jitsu i jego wszelkie odmiany, karate, zhongguo wushu, muay thai czy nawet dambe… Nie stanowiły dla niego żadnych tajemnic. Oczywistym było, że w swojej bogatej przeszłości studiował pod najlepszymi z najlepszych z tych sztuk walki.
Natomiast McWolf bazował głównie na nowoczesnej odmianie ju-jitsu. Choć ten styl był bardzo zabójczy i stawiał na najbardziej praktyczne zastosowanie wszelkich technik, to nie mógł się równać z ostatecznym, mieszanym stylu z którego korzystał Theo.
Dean nadrabiał to jednak swoim zaangażowaniem i naprawdę świetnym wyszkoleniem. Gdyby nie doświadczenie złotego Obdarzonego, przegrałby z tym młodzikiem. Na tą chwile, młody kolejny raz z rzędu stanął w pozycji wyjściowej z wysoko postawioną gardą.
Pot ciekł z niego strumieniami, ledwo miał siłę zacisnąć pięści. Było w jego pozie coś wyzywającego. Trudno było to określić kilkoma zaledwie słowami.
Theo poczuł złość, jakby za każdym razem gdy Dean wstawał, przekazywał “tylko na tyle cię stać?” On sam również zaczynał coraz bardziej dyszeć. Ciało nie nadążało za tym co wymagał od niego umysł. Ale nie zamierzał sobie odpuścić. Dawno nie miał takiej satysfakcji z uczucia rywalizacji.
Ruszył na chłopaka nisko stawiając swój środek ciężkości, gotowy na unik czy zmianę pozycji. McWolf też zrobił krok do przodu i wybił się z jednej nogi w górę do ciosu pięścią, tak zwanego “superman punch”.
Silne i proste. Zbyt proste. Chyba to już był koniec na dzisiaj. Theo odchylił się, by przechwycić cios i wykorzystując zgromadzoną siłę, rzucić nim o ziemię. Wtedy jednak poczuł dłoń Deana na swoim barku.
Chłopak najzwyczajniej w świecie chwycił go za koszulkę i przytrzymał. Tanie zagranie z burdy w pijackiej knajpie. Theo szybko postawił gardę. Sparuje atak i potem wykończy nonszalanckiego gnojka.
Jednak tym razem mężczyzna się przeliczył. Siła włożona w ten cios, poparta całą masą McWolfa, przebiła się przez zasłonę i pięść wylądowała na skroni władcy czasu.
Ocknął się kilka chwil później, gdy Dean zdążył założyć mu popularną “balachę”.
- Nareszcie… - chłopak odetchnął z radością, gdy Theo odklepał. - Nie mam siły się ruszyć - dodał pomiędzy łapaniem kolejnego oddechu.
Mężczyzna z trudem usiadł. Nadal kręciło mu się w głowie. Nie było do końca prawdą, że zlekceważył swojego sparingpartnera. Oprócz dobrej techniki McWolf miał swoisty instynkt, z którego korzystał w walce. Tego nie można było się nauczyć, z tym trzeba było się urodzić. W walce w postaci zbroi to się liczyło bardziej niż cokolwiek innego.

- Jak tam sprawy twojego konta? - zapytał gdy obaj usiedli na ławeczkach, udostępniając wreszcie salę innym ćwiczącym.
Theo nie miał tutaj zbyt optymistycznych wieści. Pierwsze spotkanie z przedstawicielstwem banku było obiecujące. Okazało się, że rzeczywiście istnieje konto, pod które można by przyporządkować Obdarzonego władającego czasem. Nawet specjalne osobistości z samej Europy zostały ściagnięte, by potwierdzić na podstawie odcisków palców tożsamość Theo
Kiedy już miał otrzymać dostęp do kilku skrytek w podziemiach Neapolu, pojawiła się ostateczna przeszkoda. Wedle życzenia samego Theo, nie można było wydać mu zawartości skrytek dopóki nie poda hasła.
Do tego nie było żadnych wskazówek, a żadne zgadywanie nie wchodziło w grę.
Kolejne złe wieści nadeszły z Europy. Mieszkanie profesora Massashiego spłonęło razem z całym budynkiem. Z wieści jakie był w stanie zdobyć przez internet wszystko wskazywało na nieszczęśliwy wypadek, choć śledztwo nadal było prowadzone. W każdym razie wyglądało na to, że nie będą mieli dostępu do jego notatek

Na domiar złego Światło nie przystało na jego prośbę i zamiast Deana jako ochronę przydzielono mu cały oddział SPdO w Los Angeles. McWolf dostał przydział Springfield, skąd pochodził. Z rozkazami dyskutować nie mógł, w każdym razie nie dopóki Theo uzyska środki finansowe na dalsza część swoich badań.
Teraz skorzystał z dwóch dni urlopu i wpadł na obiecany wiele dni wcześniej trening. Niestety nie było możliwości, by zrobić to w postaci zbroi. Od śmierci Edgara wszystkie ścieżki ku poznaniu prawdy o przeszłości zdawały się zamykać.

W momencie gdy miał coś odpowiedzieć Deanowi, podszedł do nich sierżant Gillis.
- Panie Theo, do naszego biura zgłosiła się kobieta, która oczekuje spotkania z panem w sprawie prowadzonych badań. Ceres Liggan, obywatelka Francji, zarejestrowana Obdarzona. Coś to panu mówi?

Argentyna, Buenos Aires, 9 lipca 2017 roku, 9.51 czasu lokalnego
- Szefowo? Mogę na chwilę? - zza uchylonych drzwi wychyliła się blondwłosa głowa wiecznie uśmiechniętej Beckett. Tym razem jednak coś było nie tak. Isobel nerwowo przygryzała wargę, gotowa uciec z powrotem na korytarz.
Jej pukanie do drzwi wyrwało Dove z zamyślenia. Odkąd dwa dni temu Jakiro wyleciał w teren, cała Ameryka Południowa była na głowie Jack. Na całe szczęście w te niecałe pół roku udało im się posprzątać bałagan jaki zostawił po sobie nieodżałowanej pamięci Marco Solezza.
Po ich wizycie w Wenezueli po całym kontynencie rozszedł się jasny przekaz dla reszty Obdarzonych w służbie Światła. Choćby nie wiadomo jak bardzo byli prywatnie źli z powodu polityków, zatargów z sąsiadami czy kryzysu ekonomicznego, w żaden sposób nie będzie tolerowane wykorzystywane postaci zbroi by wpłynąć na decyzje zwykłych ludzi. Valquez nie brał udziału w kolejnych protestach, ale na biurko Dove wpłynęła jego prośba o przeniesienie.
W Wenezueli rzeczywiście nie działo się najlepiej, politycy doprowadzili kraj na skraj upadku i tylko trzymane w garści wojsko z policją pozwoliły im być nadal u władzy.

Sam Jakiro zbieral raczej pozytywne recenzje zarówno jeśli chodzi o opinię międzypaństwową, jak i osobistą ocenę Whistlera. Jego wizytacja miesiąc wcześniej ograniczyła się tak naprawdę do dwóch krótkich zdań.
“Jest dobrze. Kontynuujcie.”

Na innych frontach również działo się po myśli rudowłosej. Smaug skierował Deana do bazy w Springfield, gdzie chłopaka wysłali z powrotem do Chicago, do pracy przy oczyszczaniu terenów po ataku z początku roku. Theodore przebywał w Los Angeles zajęty swoimi sprawami. Tam był pod czujnym okiem licznego oddziału SPdO, który tak naprawdę był największą tego typu jednostką na świecie. Porównywać się z nim mogła tylko baza w Rammstein w Niemczech.

Między nią a Lovanem układało się bardzo dobrze. Choć było to trudne, to nie przynosili pracy do domu, gdy kończyli swoje zmiany. Wspólne wieczory nigdy nie były nudne, David naprawdę się o nią starał, pomimo tego, że ostatnio musiał dużo podróżować. Dzięki temu jednak ich powitania po powrocie były jeszcze bardziej gorące, a Cheza łapała te jakże istotne doświadczenie w dowodzeniu ludźmi. Poza tym nie nudziła się nawet gdy go nie było. Luckas ze spokojem przyjął pozycję przyjaciela. Znalazł pracę tu na miejscu i zawsze był gotowy by wyskoczyć z nią do kina lub po prostu na wspólny spacer z nią i Lulu.
Nic nie wskazywało na to, że coś może zepsuć jej sielankę.

I właśnie w tym momencie do jej biura weszła Beckett, mająca nietęgą minę. Zamknęła starannie za sobą drzwi. Obdarzona informatyk trzymała pod pachą swój służbowy laptop i trochę niepewnie podeszła do swojej przełożonej.
- Hej, mogę chwilkę zająć? Bo mam taką jedną sprawę... - blondynka zawahała się jak ubrać w słowa to co chciała powiedzieć. - Przez przypadek odkryłam pewną nieścisłość… To znaczy nie do końca nieścisłość. Może od początku powiem - ściszyła głos. - Oprócz aktualizowania oprogramowania i okazjonalnego naprawiania drukarek to nie mam tutaj zbyt dużo do roboty. Serwery chodzą jak w zegarku, więc żeby się nie nudzić i nie wypaść z formy pisze różne aplikacje i programy... No i jedna z nich monitorowała przepływ informacji naszych wewnętrznych serwerów. Nic skomplikowanego, po prostu chciałam dokładniej odsiać spam i zablokować wejścia na potencjalnie niebezpieczne strony internetowe. Cztery dni temu jednak otrzymałam informację o przyjęciu danych i natychmiastowym wyczyszczeniu połączenia. Nie wiem co to było i kto to zrobił. Aplikacja po prostu wyłapała nieścisłość. Tego nie da się zrobić od tak ręcznie. Ktoś musiał mieć odpowiednie oprogramowanie, żeby w ten sposób się zabezpieczyć, no i motyw dlaczego i z czym się ukrywa. Nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że mam paranoję czy coś, po prostu… chciałam o tym poinformować - zakończyła trochę zawstydzona, spuszczając wzrok.

Senegal, Medina Sabak, granica z Gambią, 8 lipca 2017 roku, 11.42 czasu lokalnego
Tłum uchodźców maszerował w szpalerze utworzonym przez czołgi. Tym razem naprawdę były to kobiety i dzieci. Mężczyźni zostali i walczyli w kraju, który znajdował się od pół roku pod okupacją silniejszego sąsiada.
Jeszcze nigdy z tak bliska White nie widział skrajnego ubóstwa i tego jak liczne są ofiary wojny.
Sytuacja polityczna była jak zwykle skomplikowana. Urzędujący prezydent Gambii nie uznał wyborów i nie oddał swojego stanowiska. Wojska Senegalu wkroczyły by zaprowadzić porządek i osadzić popieranego przez nich nowego elekta. To tylko rozjuszyło dotychczas spokojnych mieszkańców Gambii, którym nie spodobała się interwencja niezbyt lubianego sąsiada. Urzędujący prezydent odzyskał poparcie ludności i tym bardziej nie zamierzał ustąpić. Sytuacja była patowa, nikt z ONZ się tym na poważnie nie zajmował.
Tym, który wreszcie powiedział dość, był Alexander Njonstrand.
W Afryce było niewielu Obdarzonych. Gdyby trzymać się oficjalnej doktryny i nie mieszać do spraw zwykłych ludzi, nie mieliby wiele do roboty.
Tymczasem Susanoo wywalczył pozwolenie u Whistlera i Światło stanęło na czele kontyngentu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo uchodźców ze strefy wojennej.
Razem z Elliotem przyleciał na miejsce Baratunde “Pirat” Thurston.
Mężczyzna chodził zazwyczaj jak cień za Whistlerem na K2, ale tym razem dostał inny przydział.
Nie musieli się jak na razie nawet przemieniać. Wystarczyła sama świadomość ich obecności oraz logotyp SPdO na humvee, który ich tu przywiózł.
Thurston mało co się odzywał. Jego spojrzenie nieustannie kipiało gniewem. Takich gości jak on spotykało się najczęściej w najgorszych dzielnicach Londynu. Nawet na ubiór specjalnie nie zwracał uwagi. Prosty dres wyrażał jego pogardę dla żołnierzy, którzy napadli na biedniejszy kraj. W każdym razie tak można to było odczytać.
Sam Susanoo miał dotrzeć tutaj dopiero za kilka godzin. Załatwial jeszcze sprawy w Duali w Kamerunie, gdzie mieli swoją centralę.

Nagle ziemia się zatrzęsła. Ludzie przewracali się, niektórzy łapali za głowy i krzyczeli o końcu świata. Elliot oparł się o samochód, podobnie jak Pirat, który po raz pierwszy od przybycia tutaj sie odezwał.
- To nie jest naturalne zjawisko - warknął.
Stanął na prostych nogach i sięgnął po lornetkę leżącą obok fotela pasażera. Szybko przejrzał horyzont na południe od ich stanowisk. Na dłużej zatrzymał się na południowym zachodzie.
- Sierżancie, pakujcie się do samochodu i za mną - wydał rozkaz szefowi ich obstawy SPdO - Młody bądź gotowy do przemiany - zwrócił się do Brytyjczka.
Baratunde zrzucił bluzę, spodnie, buty i wrzucił wszystko do bagażnika. Rozpędził się i przemienił w biegu.
W ułamku sekundy w miejscu czarnoskórego mężczyzny pojawił się piętnastometrowy Obdarzony.
[media]https://orig05.deviantart.net/c7cd/f/2013/119/4/4/suit_by_alientan-d63hzz6.jpg[/media]

Humvee ledwo nadążał za biegnącym wzdłuż granicy Thurstonem. W pewnym momencie Obdarzony odbił w lewo przekraczając granicę. Sparaliżowane trzęsieniem ziemi siły policyjne nawet nie zareagowały. Wbiegli na opustoszałą autostradę, gdzie mogli przyspieszyć.

Pół godziny później Pirat nagle się zatrzymał, ryjąc swoimi wielkimi stopami dziury w asfalcie. Znak drogowy poinformował ich, że dotarli do miejscowości Kerewan. White poczytał trochę mapy zanim wylądowal w Afryce, ale nie przypominał sobie powstania tutaj tamy.
A właśnie taka na rzece Gambia się utworzyła. Tony ziemi wypiętrzyły się tworząc zaporę dla nacierających mas wody. Jeśli to się dłużej utrzyma, to woda zaleje pobliskie wioski.
Nagle spośród setek ton ziemi, dokładnie w centrum rosnącej ciągle zapory White zauważył sylwetkę Obdarzonego.
[media]http://i.imgur.com/4pZ7DLY.jpg[/media]
Trudno było oszacować wielkość z odległości kilku kilometrów, ale na pewno nie był to ułomek.
- Evangelist… - wydobyło się zza zasłony twarzy Baratunde. - Zajmjcie sie cywilami. Tamten jest mój.

Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 18 lutego 2017 roku, 22.06 czasu lokalnego
Dzień minął im bardzo szybko. Rano Will zabrał ich na przepyszne śniadanie do knajpki mieszczącej się zaraz obok jego lokum. Na szczęście była ona bardziej w stylu kontynentalnym, więc mając do dyspozycji szwedzki stół mogli się naprawdę najeść. Rush za wszelką cenę chciał im oszczędzić wątpliwych uroków brytyjskiej kuchni.
Pierwszym miejscem, do którego ich zabrał “London eye”, jeden z największych diabelskich młynów na świecie.
- Najlepiej z rana tutaj zawitać, po południu są zawsze tłumy - wyjaśnił.
Stamtąd, nacieszywszy widokiem panoramy Londynu udali się na Emirates Air Lane, kolejkę linową biegnącą nad miastem.
[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3c/Emirates_Air_Line_Cable_Car.JPG[/media]
Dotarli w ten sposób na półwysep Greenwich. Tam skorzystali z oferty jednej z licznych knajpek i zjedli obiad.
Will nie pozwolił im długo się nudzić. Zaprowadził ich na prom do samego Greenwich. Po chwili okazało się, że statek jest wodolotem i stosunkowo dużą odległość pokonali w raptem pięć minut, mknąc nad wodą.
Emocje i zachwyt Zaka rosły z każdą kolejną chwilą.
Po tej podróży była chwila na uspokojenie i wizyta w “środku świata” Królewski Obserwatorium Astronomicznym. Uciekło im tam trochę czasu i po przekąszeniu jeszcze czegoś po wyjściu nadeszła pora na główną atrakcję.
Zamówiona taksówka zawiozła całą trójkę na stadion Stamford Brigde. Zaczynało się powoli ściemniać i zrobiło chłodniej, na szczęście mieli ciepłe kurtki, a ich miejsca były pod zadaszeniem.
[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3a/West_Stand_Champions.jpg[/media]
Właśnie w tym momencie Izsak się zastanawiał jakich argumentów użyć na swojej mamie, żeby się natychmiast przeprowadzili do Williama na stałe. Przecież Londyn był najlepszym miejscem na świecie!
Z samego meczu Erika zapamiętała czerwone twarze jej dwóch towarzyszy, którzy głośno i z zapałem dopingowali drużynę w niebieskich koszulkach. W pewnym momencie kibice zaintonowali dosyć dwuznaczną piosenkę o drużynie przeciwnej, na co kobieta zareagowała prędkim zakryciem uszy dziecka dłońmi. Na szczęście Zak nie zrozumiał zawartych w niej idiomów. Wszak Rush się mocno zawstydził i przez chwilę uciekał wzrokiem od Lorencz.

W mieszkaniu Williama byli trzy godziny później. Niestety wyjazd spod stadionu zajął trochę czasu. Jedzenie wzięli na wynos. Zak nie przestawał mówić. Co chwilę zmieniał temat, a to mecz, a to podróż wodolotem, a to kolejka linowa czy diabelski młyn. Kolację zjadł z niemałym apetytem i wcale nie wybierał się do spania. Jednak gdy Erika go wykąpała i położyła do łóżka, zasnął praktycznie od razu. Tyle emocji w ciągu jednego dnia to było zdecydowanie za dużo na jego wiek.
Usiedli na kanapie. W czasie gdy myła syna, Will posprzątał po kolacji i wyciągnął wino oraz dwa kieliszki.
- To był emocjonujący dzień - powiedziała Erika wtulając się w niego.
- To prawda, ale jeszcze się nie skończył - odparł i odsunął się trochę od niej, by móc ją chwycić za ręce i spojrzeć prosto w oczy. Węgierka nieco zmieszała się jego zachowaniem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qHm9MG9xw1o[/media]

- Muszę ci coś ważnego wyznać Erika - zaczął a brwi blondynki uniosły się w górę gdy zaczęła go podejrzewać o to co chce powiedzieć.. - Nigdy się nie spodziewałem tego, że poznam ciebie. Tu nie chodzi o kogoś takiego jak ty, ale właśnie o ciebie. Jestem pewien, że na całym świecie nie ma takiej drugiej jak ty. Do tej pory po prostu żyłem z dnia na dzień, bez celu w życiu, natomiast dzięki tobie wszystko nabrało dla mnie sensu. Chcę się budzić każdego dnia przy twoim boku, chcę razem z tobą wychowywać Izsaka.
Erika na to wyznanie uśmiechnęła się ciepło i z czułością. Nie zamierzała jednak niczego mówić, by mu nie przerywać. Szkot wyglądał na zdeterminowanego i kontynuował swoją wypowiedź.
- Jednak żeby to zrobić, musimy być wobec siebie szczerzy. Rozumiem, dlaczego nie wspomniałaś od razu czym naprawdę się zajmujesz i rozumiem to. Nie mam żalu, choć rzeczywiście postawiło to nasz…- nerwowo przełknął ślinę - związek w skomplikowanej sytuacji. Teraz moja kolej. Przepraszam najmocniej, ale z tych samych powodów co twoje, też nie powiedziałem ci całej prawdy o sobie. Oprócz tego, że jestem niezarejestrowanym Obdarzonym… mam pięć mocy - zadrżał wspominając o tym, a Erika poczuła jak pocą mu się dłonie. Wydawało się, że nic więcej nie powie, ale w końcu się przemógł. - … Ta najbardziej widowiskowa z nich sprawia, że nazywają mnie Desolatorem.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 31-07-2017 o 16:30. Powód: Literówka ;)
Turin Turambar jest offline  
Stary 03-08-2017, 19:52   #146
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Złoty oddychał głęboko siedząc na ławce. Był tak koszmarnie wyzuty z energii że mógłby się położyć na podłodze i momentalnie zasnąć. Kusiło go by się gdzieś szybko przemienić, ale wiedział że tylko pogorszy to sprawę. Oczywiście na krótką metę będzie dużo lepiej, jego organizm momentalnie naprawi mikronaderwania w mięśniach których z pewnością się nabawił, połączy wszystkie popękane naczynia włosowate oszczędzając mu siniaków, przekształci kwas mlekowy w glukozę, albo co bardziej prawdopodobne, włączy do cyklu Krebsa pod postacią pirogronianu. Wszystko pięknie, ale równocześnie zużyje wszystkie rezerwy energetyczne więc musiałby coś od razu zjeść, a nie miał na to zwyczajnie czasu. Przemiana była wstanie naprawić wiele, ale praw fizyki nie łamała. Przynajmniej nie wszystkie.

Dlatego zagryzł tylko zęby i wysłuchał oficera SPdO.
- Prawdę mówiąc… Absolutnie nic. Jeśli wy nie widzicie żadnych przeciwwskazań to z chęcią się z nią spotkam, jestem w martwym punkcie i przyda mi się ktoś z nową perspektywą. Nawet teraz jeśli wciąż czeka. - Theodor podniósł się z ławeczki i otarł twarz wilgotnym ręcznikiem. Westchnął lekko i zarzucił go sobie na szyję, po czym zwrócił się do McWolfa.
- Jeszcze z cztery, czy pięć lat i będziesz wygrywał ze mną za każdym, albo niemal każdym razem. Jak masz ochotę to mogę cię nauczyć mojego stylu walki, a potem zaadoptujesz go do siebie. Chcesz się ze mną wybrać na rozmowę z panią Liggan?
- Jeśli nie będę przeszkadzał, to czemu nie - odparł Dean. - Ale dajcie mi jeszcze minutę - oparł się plecami o ścianę i przymknął na chwilę oczy. Theo nie pośpieszał młodego. Sam potrzebował jeszcze chwili żeby móc się w miarę sprawnie poruszać. Oboje nieziemsko cuchnęli, oboje byli koszmarnie zmęczeni, a nie wypadało podejmować damy w takim stanie. Po dziesięciu minutach byli w drodze do biura SPdO, świeżo umyci i przyodziani w czyste ubrania.

***

W pokoju dla gości czekała rudowłosa kobieta w czarnej sukni.

[media]http://i.imgur.com/JG5q8Bx.jpg[/media]

Była bardzo zadbana, ale wprawne oko Theo oceniało ją jako po czterdziestce. Nosiła głęboki dekolt, ukazujący ciemnopomarańczowy kryształ o kształcie gwiazdy pięcioramiennej, na który Obdarzony spojrzał przelotnie po czym skupił wzrok na jej oczach.

Złoty podszedł do kobiety i wyciągnął w jej stronę dłoń.
- Bon après-midi, mademoiselle Liggan. Comment puis-je être utile? - zwrócił się do niej w pięknym, pozbawionym obcego akcentu francuskim.
- Witam pana - odparła po francusku. - Wiele o panu słyszałam. - dodała.
Dean w tym czasie próbował robić dobrą minę do złej gry. Kobieta emanowała dostojeństwem i chłopak w zwykłym, regulaminowym dresie SPdO miał prawo czuć się zagubionym.
- Hmm, niezwykle mi miło. - powiedział po czym przeszedł na angielski. - To jest Dean McWolf, mój dobry przyjaciel, pomagał przy wykopaliskach. Zaoferowałbym coś do picia, ale sam jestem tutaj gościem. - rozłożył przepraszająco dłonie i wskazał wolny fotel, a sam zajął ten naprzeciw kobiety. - Proszę, niech pani usiądzie.

Usiedli, a taksujący wzrok kobiety spoczął na Deanie, który jeszcze bardziej się spłoszył.
- Nie bój się mnie chłopcze, nie gryzę - uśmiechnęła się do niego, a potem dodała po francusku do Theo - Nie od razu - i mrugnęła porozumiewawczo.
Złoty uśmiechnął się delikatnie. Kobieta zaczynała mu się podobać.
- Brzmi prawie jak obietnica. - odparł w tym samym języku i znów wrócił na angielski - Panowie z SPdO wspomnieli że przyjechała pani w związku z badaniami prowadzonymi przeze mnie, a wcześniej przez świętej pamięci profesora Massashiego. Co mogę dla pani zrobić?
- Edgar Massashi był moim bardzo bliskim znajomym. Chciałabym pomóc w dokończeniu dzieła jego życia. Przy tej okazji dowiedziałam się o pana problemach z odzyskaniem pana majątku. Myślę, że mogłabym w tym pomóc.
- Oh, wszelka pomoc będzie bardzo miło widziana, tyle że... Udało mi się zlokalizować bank w którym mam konto i skrytki, potwierdzono moją tożsamość, z tym że nie wydadzą mi niczego dopóki nie podam ustalonego wcześniej hasła, wedle moich własnych instrukcji. Nie bardzo wiem jak mogłaby pani w tym pomóc. Jeśli chodzi o badania i wykopaliska to zapraszam bardzo serdecznie. Studentom Edgara z pewnością przyda się znajoma twarz.
- Może kopanie w ziemi zostawmy tym, którzy to lubią - odparła. - Mówiłam o tym haśle. Myślę, że jestem w stanie pomóc przeskoczyć ten problem, ale nie chciałbym pana zanudzać szczegółami. Czy znajdzie pan czas, by porozmawiać o tym w bardziej przyjemny miejscu? Tutaj mają bardzo suche powietrze - potarła się po dłoni, sugerując, że działa to źle na jej cerę.
- Jeśli tylko moje niańki mnie wypuszczą. - rzucił po francusku i skinął głową w kierunku drzwi - Prawdę mówiąc nie znam Los Angeles zbyt dobrze. Może jakaś przytulna knajpka w pobliżu? I skąd wiedziała pani że mam problemy z bankiem? Nie przypominam sobie żebym komukolwiek o tym mówił.
- Myślę, że wyjaśnię to dziś panu dziś wieczorem przy kolacji. Tutaj mój numer telefonu - położyła na stoliku wizytówkę. - Czekam na pańskie zaproszenie - uśmiechnęła się znacząco wstała i wyszła.

- Babka ma na ciebie niezłą chrapkę - stwierdził oczywistość Dean, gdy zostali tylko we dwóch.
- Tia. - skwitował to Theo i zapadł się nieco głębiej w fotelu. - Mnie bardziej martwi jej wiedza. Edgar umarł zanim w ogóle pomyślałem o znalezieniu mojego konta, więc nic od niego nie mogła się dowiedzieć. I sposób w jakim mogłaby mi pomóc... Jakaś moc wpływająca na umysł? Dziękuję bardzo za kolejną kobietę grzebiącą mi w głowie. - Złoty potarł skronie - Mam nadzieję że tym razem jak się pojawię w miejscu publicznym to nikt mnie nie zaatakuje. W tak ludnym mieście byłoby ciężko o uniknięcie strat w cywilach.
- Mogę załatwić obstawę. Tylko wtedy to mało prywatne spotkanie będzie - zaznaczył McWolf.
- Wiem. Samego mnie tak czy inaczej nie puszczą. Momentami czuję się jakbym był w więzieniu, tyle że krat na pierwszy rzut oka nie widać. Poproszę żeby się ograniczyli do minimum i poczekali w samochodzie.
- Okej - Dean wstał. - Będę się zbierał w takim razie. Daj znać, czy zaliczyłeś - zaśmiał się.
Theo parsknął śmiechem i wstał za McWolfem.
- Jasne. Jak będziesz miał wolną chwilę to wpadaj, zawsze chętnie z tobą pogadam. Albo pouczę cię dobrych manier. Na deskach sali treningowej. Dam znać jak cokolwiek ruszy z bankiem. - powiedział i wyciągnął w kierunku młodzieńca dłoń. Dean uścisnął ją i po krótkim pożegnaniu opuścił pomieszczenie. Theo natomiast ruszył do swojego pokoju. Musiał znaleźć jakieś sensowne ubrania.

***

Oczywiście nie miał niczego odpowiedniego. Przydziałowe dresy nie wchodziły w rachubę, a ubrania które kupili razem z Edgarem były wygodne i praktyczne, ale nie nadawały się na kolację z atrakcyjną kobietą. Chyba że zabrałby ją do McDonalda. Dlatego po krótkich negocjacjach z lokalnym działem finansowym Światła dostał wypłatę za ten miesiąc z góry. Nienawidził całej tej sytuacji, tej zależności, ale nie miał lepszego rozwiązania. Zresztą jeśli Liggan faktycznie będzie wstanie mu pomóc… Było to warte zranionej, męskiej dumy. Same zakupy nie trwały długo. W pierwszym sklepie znalazł garnitur który wpadł mu w oko.

[media]https://www.mensfashionhouse.com/v/vspfiles/photos/01-VINY-3RW-15-TAN-15-2.jpg[/media]

Garnitur był dwuczęściowy, klasycznego kroju w odpowiednim do tego klimatu szarym kolorze wpadającym w delikatny brąz. Jego uwagę tak naprawdę przykuł krawat. Złote motywy na tle ciemniejszego brązu wyglądały królewsko oraz lekko ostentacyjnie, ale pasowały do jego kryształu. Zresztą lubił złoto. Theo nagle zatrzymał się z dłonią na krawacie i zapadł w swoje myśli.

Czy dlatego złoto miało tak wysoką wartość? Bo podobał mu się jego kolor, a jako władca chciał zespolić pieniądz ze sobą? Przypomnienie dla sług że zawsze jest w pobliżu? Że wszystko w ich życiu płynie od niego i wszystko czego pożądają związane jest z nim? Z logicznego punktu widzenia… Tak złota nie było na świecie dużo, ale było niemal bezużyteczne. Było miękkie, łatwo się topiło, nie nadawało się do tworzenia żadnych narzędzi. Jedynym zastosowaniem było tworzenie złotych złącz w elektronice i w eksploracji kosmosu, ale i tutaj złoto nie miało niemal żadnej przewagi nad o wiele tańszą miedzią, a nawet jeśli, to zastosowanie zostało zaimplementowane… 50 lat wcześniej?

Potrząsnął głową i wrócił do rzeczywistości. Skierował się do kasy gdzie z kieszeni swoich spodni wyciągnął kartę sprezentowaną mu przez SPdO by zapłacić za ubrania. Nie omieszkał też zabrać ze sobą faktury, tak na wszelki wypadek. Teraz musiał znaleźć jakieś miejsce z jedzeniem, co jak miał nadzieję nie będzie zbyt trudne. Miał w końcu pod ręką cały oddział miejscowych funkcjonariuszy SPdO, któryś z pewnością poleci mu coś dobrego.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=A018_i8e4B0[/media]

Trzy godziny później siedział przy stoliku w “Grzędzie”, francusko-amerykańskiej restauracji która serwowała też dania kuchni włoskiej, aczkolwiek sierżant Gillis zdecydowanie je odradzał. Przybytek położony był na szesnastym piętrze wieżowca z pięknym widokiem na Los Angeles.

[media]https://static.tripping.com/uploads/image/0/3754/perchla.jpg[/media]

Stolik który wybrał ustawiony był w rogu tarasu z dwoma wygodnymi krzesłami w nowoczesnym stylu jako siedziskami. Nie były one ustawione naprzeciw siebie, a raczej w kształcie litery V, tak że obie osoby miały perfekcyjny widok na rozciągające się poniżej miasto. Kobieta spóźniała się, ale Theo się tym nie przejmował. Nie miał niczego lepszego do roboty.
Wreszcie Liggan się pojawiła. Tym razem miała na sobie czerwoną suknię, a jedyną jej biżuterią był jej kryształ. Była chyba pierwszą Obdarzoną, która nie ukrywała tego kim jest.
Theo natychmiast się podniósł i skłonił uprzejmie. Gdy wyciągnęła w jego stronę dłoń chwycił ją i delikatnie pocałował.
- Mademoiselle Liggan. Dobrze panią widzieć. - to powiedziawszy zrobił krok w bok i odsunął kobiecie krzesło - Mam nadzieję że miejsce pani odpowiada.
- Przyjemny widok - przyznała. - Jak pański ogon? Odpuścili chociaż na chwilę? Czy tak bardzo boją się pańskiego spotkania z ciemnym kryształem? - delikatnie, ale znacząco się uśmiechnęła.
- Czekają piętro niżej w barze z footballem. Oczywiście dali mi z pięćset instrukcji co robić w razie wypadku, katastrofy lotniczej, ataku niezarejestrowanego Obdarzonego et cetera. - Theo dosunął krzesło Liggan do stołu i zajął swoje miejsce. - Irytujące, ale na tę chwilę nic nie poradzę.
- Jakoś to przeżyjemy. Może w końcu się znudzą... W każdym razie, przemyślał pan moją propozycję? Pierwszą i drugą? - przeszła do konkretów.
- Przyjmę każdą pomoc jaką jest wstanie pani zaoferować. - potwierdził - Chciałbym jednak wiedzieć skąd pani wie że mam problemy z bankiem. Nie przypominam sobie żebym komukolwiek o tym wspominał.
- Nie będę ukrywać, że obserwowałam pana od dawna, ale do tej pory nie chciałam się niepotrzebnie mieszać. Byłam... mecenasem profesora Massashiego. Teraz chciałabym wziąć pod swoje skrzydła pana.
- Oh. To wiele wyjaśnia. - Theodor zamilkł na moment by zebrać myśli - Powiem szczerze, jest to bardzo kusząca propozycja, tyle że... Wie pani że dużo może się zmienić gdy odzyskam pamięć? W tym moje poglądy na naszą współpracę i wtedy będzie trzeba renegocjować ewentualne jej warunki. Zakładając oczywiście że dojdziemy dzisiaj do obustronnie satysfakcjonującego porozumienia.
Uśmiechnęła się tym razem szczerze.
- Chyba przecenia pan moje zdolności. Nie jestem telepatką. Miałam zamiar raczej wykorzystać typowe ludzkie słabości i to, że ktoś jest mi winien przysługę. Dzięki temu dostanie się pan do skrytek bez potrzeby korzystania z hasła.
- I co by pani chciała w zamian?
- Cóż, jest kilka rzeczy na których mi zależy... - nachyliła się ku niemu i położyła dłoń na jego dłoni. - I mów mi proszę Ceres.
- Oczywiście. Czego w takim razie pożądasz Ceres? - spytał ujmując delikatnie jej palce - Wiedzy? Dokończenia dzieła Edgara?
- Obu wymienionych przez ciebie rzeczy. Jest jeszcze jeden warunek... Ale to później. - kelner podszedł i zapytał o ich zamówienie.

Ceres zamówiła krwisty wołowy stek z młodymi smażonymi ziemniakami. Theo natomiast zdecydował się na Quiche, słonawe ciasto, w zasadzie placek, nadziany śmietanowo-jajeczną masą z serem, boczkiem i małą górką przypraw. Jako napój wybrali amerykańskie czerwone wino Zinfadel. Był to jeden z tych trunków który pasował do absolutnie wszystkiego, od owoców morza, przez dania z mięsa białego i czerwonego, aż po wegańskie fanaberie. Nie mówili w trakcie zbyt dużo, ciesząc się raczej przyjemną o tej porze dnia temperaturą i widokiem rozciągającego się pod nimi miasta. Krótko skomentowali jakość tutejszego jedzenia. Było dobre, ale nie fantastyczne.

Gdy w końcu skończyli obsługa lokalu wykazała się nieprzeciętnym refleksem, zabierając opróżnione talerze, zostawiając natomiast dwa kieliszki i resztkę czerwonego wina, oraz rachunek. Musieli zauważyć kryształ Liggan, gdyż poruszali się przy niej bardzo ostrożnie. Złoty sięgnął po butelkę i dolał go zarówno sobie, jak i Ceres gdy ta wyraziła na to chęć.
- Wróćmy do naszej wcześniejszej rozmowy… Jaka jest trzecia rzecz której chcesz?
- Jak powiedziałam, później o tym wspomnę. Jeszcze nie jestem pewna czego tak naprawdę chcę - słodko dała do zrozumienia, że nie należy drążyć tego tematu. Nie teraz.
- Oczywiście. Powiedz mi w takim razie coś o sobie. Aż do dzisiejszego dnia nie wiedziałem że istniejesz, a ty jak sama wspomniałaś co nieco o mnie wiesz. Z której części francji pochodzisz?
- Z Prowansji. Szczerze mówiąc, to więcej we mnie włoskiej krwi, w Francji po prostu się urodziłam.
- Piękna okolica. Mam niezbyt jasne wspomnienia schodzenia z gór, bezpośrednio do morza. - Theodor sięgnął po kieliszek i pociągnął z niego oszczędny łyk. - Jeśli mogę być szczery, zaimponowałaś mi tym jak otwarcie pokazujesz że jesteś Obdarzoną. Nie spodziewałbym się tego po obywatelce francji.
- Nigdy nie zamierzam się wstydzić tego kim jestem. Opinia publiczna niewiele mnie interesuje - wyprostowała się.
- I bardzo dobrze. Osobiście nie cierpię tej... dynamiki między Światłem, Obdarzonymi, a zwykłymi ludźmi. Mamy tak duży potencjał by tworzyć rzeczy niezwykłe, by pchnąć cywilizację do przodu, ale marnujemy go na utarczki między sobą. Ta... ciągła kontrola mnie mierzi. Nie przemieniaj się, tutaj podpisz papierek, tutaj pokaż nam swoją moc, tutaj pierdnij. Obdarzeni powinni być wstanie wiele wnosić do społeczeństwa, albo nie powinni istnieć w ogóle.
- Cieszę się, że mamy wspólne poglądy - była ewidentnie zadowolona z tego co powiedział.

Theo sięgnął po swój kieliszek wina i zakręcił nim delikatnie, ogrzewając napój od swoich dłoni. Poświęcił krótką chwilę na zbadanie aromatu po czym wypił resztkę trunku.
- Z drugiej strony ludzie są ze swej natury samolubni. Nie wszyscy oczywiście, ale ewolucja dokładnie to w nas wykształciła. We wszystkich gatunkach na ziemi. Obdarzeni mają o wiele większą… Potęgę od zwykłych ludzi i niekontrolowani mogliby wziąć wszystko czego by chcieli. Przynajmniej tak by to wyglądało w dawnych czasach. Teraz nawet zwykli ludzie są wstanie się bronić. Potrzeba tylko nieco więcej czasu żebyśmy zaczęli pracować prawdziwie razem. Może nie będzie to najbliższe dwadzieścia, czy trzydzieści lat, ale kiedyś… - Złoty przymknął oczy wizualizując sobie taką utopię. Ludzkość pchnięta do przodu dzięki wspólnej pracy naukowców i mocy Obdarzonych. - Pewnego dnia to nastąpi. Gdy cywilizacja będzie na nas gotowa.
- Być może. Nie chcę się jednak martwić przyszłością na zapas. Znacznie więcej przyjemności czeka nas tu i teraz.

Obdarzony skinął głową i wyciągnął portfel z którego wyciągnął gotówkę i włożył do koszyka z rachunkiem.
- W takim razie na nas już pora. - powiedział i podniósł się ze swojego krzesła. Odsunął siedzisko Liggan, pomógł jej wstać, po czym poprowadził ją delikatnie, lecz stanowczo ku wyjściu. Żadne z nich nie musiało nic więcej mówić, oboje wiedzieli czego chce druga osoba. Funkcjonariusze SPdO musieli zaspać, albo byli już mocno wstawieni, bo nikt nie ruszył za dwójką Obdarzonych, powoli kierujących się najpierw do windy, a potem na zewnątrz, na postój taksówek. Szczęśliwie nie musieli czekać na taryfę. Po kilku minutach byli już w hotelu Ceres, zrywając z siebie ubrania z energią nastolatków.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 05-08-2017, 00:33   #147
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jechała do Argentyny z dusza na ramieniu, nie widząc co zostanie na miejscu. Ostatnie o co podejrzewała Davida, to posiadanie kobiety na boku, zwyczajnie nie miałby na nią czasu, ale bała się, że w związku z pracą dzieje się, coś o czym jej nie powiedział. Jednak kiedy zobaczyła jego zmęczony wzrok i stertę papierów, z kubkiem zimnej kawy wieńczącej tę papierową wieżę, wszystkie wątpliwości i lęki, które próbowały nią zawładnąć w drodze powrotnej z Meksyku uleciały gdzieś. Miał dużo pracy, koszmarnie dużo pracy, dlatego po czułym powitaniu Jack zarządziła ewakuację, do domu w trybie natychmiastowym. Nawet poczuła się winna, bo prosiła Jacka, by nie informował Davida o jej powrocie, by ten nie zarzucił jej robotę, teraz jednak, widząc, jak jej pomoc była dla Jakiro niezbędna nie czuła się dobrze z podjętymi w Ameryce Północnej decyzjami. Mimo to postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy wynagrodzić jej nieobecność Davidowi w domu, kiedy już będą sami.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0-SKjt06TOs[/MEDIA]
W tej chwili, już nawet nie pamiętała, kiedy to było, kilka miesięcy zleciało jak z bicza strzelił i teraz role się odwróciły, to David musiał wynagradzać swoją nieobecność Jack. Miało go nie być jeszcze tylko trzy dni, już połowa była za nimi. Przez te cztery dni Dove odczuła na swoich barkach ciężar Ameryki Południowej i naprawdę nie rozumiała dlaczego David się na to zgodził. Ona, tak naprawdę nie miałą wyboru, bo ulegała Jakiro, a i jego prośba była prawie rozkazem, więc Jack nie miała wiele do powiedzenia, ale David? Kogo ona próbowała oszukać, on też nie miał wyboru, jeśli dostajesz propozycję zostanie Nadzorcą jednego z siedmiu kontynentów nie odmawiasz. Ruda przeczesała, stanowczo za krótkie, rude włosy i miała wstawać od swojego biurka, by nalać sobie czegoś, co nazywała kawą, kiedy blond głowa Beckett wychynęła zza drzwi. Jack przyglądała się jej badawczym spojrzeniem, rozsiadając się w obrotowym fotelu i zupełnie rezygnując z napitku. Wysłuchała Pani informatyk uważnie i wcale nie uważała jej za kogoś nadgorliwego, czy za panikarę, co więcej uważała, że nowozelandka podjęła słuszną decyzję przychodząc z tym do niej.
- Siadaj - wskazała kanapę, stojącą przy niskim stoliku do kawy, samej podnosząc się zza biurka. Po rewelacjach jakie przyniosła jej Beckett, Jack stwierdziła, że kofeina jest bardzo potrzebna w jej życiu, już teraz, natychmiast. Dlatego też, nawet nie pytając blondynki o zdanie nalała kawy, do dwóch filiżanek - w końcu po kilku miesiącach proszenia o porządną zastawę i zlikwidowanie kubków jednorazowych z jej gabinetu doczekała się spełnienia swojej prośby. Wzięła dzbanek z mlekiem i cukiernice, ustawiwszy to wszystko na tacy nadzorczyni światła podeszła do stolika, na który zestawiła kawy dla pań i dodatki. Na razie milcząc, rozważając, wiadomośc, z którą przyszła do niej Beckett, dopełniła, w połowie pustą filiżankę kawy mlekiem, dosypała cukru, zamieszała i dopiero wówczas usiadła w fotelu. Zatopiła się w oparciu, jakby były ramionami jej najlepszego przyjaciela i na dwa oddechy przymknęła oczy. Wypuściła powietrze z cichym świstem i obdarzyła Beckett trochę zmęczonym, ale wciąż bystrym spojrzeniem, by po ocenieniu sylwetki kobiety wzrokiem odezwać się, przerywając ciszę.
- Komuś jeszcze o tym powiedziałaś? Czy przyszłaś prosto do mnie?
Blondynka energicznie pokręciła przecząco głową.
- Dobrze. Niech na razie tak zostanie. - upiła kawy wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Możesz jakoś sprawdzić czy takie coś miało już miejsce w przeszłości?
Isobel ponownie pokręciła głową.
- Niestety nie, to tylko rejestruje pracę serwerów w czasie rzeczywistym, więc nie jestem w stanie zdobyć danych z czasu przed pierwszym uruchomieniem programu - odparła Beckett starając się wyjaśnić na czym polega problem.
- Czyli musimy czekać, aż zadziała znowu? -ruda nie brzmiała na zadowoloną.
- Jesteś w stanie napisać program, który nie tylko da nam znać, że coś się dzieje, Ale też skąd dokąd przesyłane są dane?
- Raczej tak... Nie mogę się cofnąć w czasie. W każdym razie musiałabym złapac ten przesył na gorącym uczynku, wtedy bym odczytała kto to robi. Ale na to trzeba poczekać... Mogłabym spróbować wyśledzić z którego komputera to poszło, ale to wymagałoby sprawdzenia każdego komputera i urządzenia mobilnego jakie ma dostęp do serwera… - dodała jeszcze w zamyśleniu Isa.
Jack pokonała głową zamyślona. Upiła kawy po czym odstawiła filiżankę na spodek.
- Zostaniemy dzisiaj po godzinach, Ty i ja. Dostaniesz dostęp do komputerów w biurze. Sprawdzimy chociaż to. To jakiś początek, prawda? - tonący brzytwy się chwyta mawiają, a Jack chwyciłaby się i niewielkiej żyletki w tej sytuacji.
- Oh… - Beckett zrobiła duże oczy, wyraźnie zaskoczona decyzją Dove. Dopiero po chwili blondynka zebrała się w sobie i pokiwała energicznie głową. - Dobrze, oczywiście.
- Nie jesteś paranoiczką - powiedziała wzruszające ramionami i tymi słowami próbując uspokoić Beckett - powiedzmy, że mam pewne podstawy by nie zignorować tego co mi powiedziałaś i bardzo duże chęci odwiedzenia się kto za tym stoi. To pozostanie między nami, zgoda? - modre oczy prześwietlały panią informatyk .
- Jasne - odparła Isa uśmiechając się blado. - Mam nadzieję, że to po prostu ktoś sobie tylko pornosy ściąga - zaśmiała się nerwowo, najwyraźniej martwiąc się czy nie wszczyna niepotrzebnie zamętu.
- Jeśli tak, to o sprawie wiemy tylko my więc nic wielkiego się nie stanie. Ja nie powiem jeśli Ty nie powiesz - mruknęła do niej i uśmiechnęła się, choć wcale nie było jej do śmiechu.
- Jednak wolałabym być pewna… Mam nadzieję że nie psuje Ci jakiś planów tymi niespodziewanym nadgodzinami? - psycholog na chwilę chciała zmienić temat by Beckett przestała tak bardzo się stresować.
- W planach miałam tylko pograć w Battlefielda, więc wiele nie stracę - wzruszyła ramionami Beckett.
- To super - posłała jej ciepły uśmiech - wyrwę się wcześniej i pojadę po psa, przy okazji zajdę nam po jakiś obiad. Powiedz na co tylko masz ochotę i do popołudnia pracuj jak gdyby nigdy nic, zgoda?
- Może być chińszczyzna. Ona przynajmniej smakuje tak samo jak w Anglii - odpowiedziała Isa, przeczesując włosy palcami. - To ja wracam do siebie… - dodała.
- Widzimy się po pracy, możesz wchodzić bez pukania - najwyraźniej Jack uznała, że wszystko co musiało zostało powiedziane i nie było sensu dłużej prowadzić tej dyskusji i tylko wzbudzać podejrzenia gdyby ktoś postanowił obserwować jej gabinet.

[MEDIA]http://t4.ftcdn.net/jpg/01/20/43/49/240_F_120434929_uJmiudEaXp43ykvHt4Cep6MIEeZ1FFkz.j pg[/MEDIA]

Wieczór nadszedł szybko. Biuro się zluzowało i zostali tylko pracownicy pełniący nocną zmianę. Jeden z nich czuwał przy telefonie alarmowym, a pozostali poszli po prostu spać.
Beckett miała wolną rękę i szybko wzięła się za robotę. Siadała od komputera do komputera i czyniła swoją magię. Tak naprawdę to zmodyfikowała jedną ze swoich wcześnijszych aplikacji i po prostu wgrywała ją po kolei na każdy komputer. Po czterech godzinach chodził prawie cały sprzęt w bazie i wystarczyło poczekać.
Wyniki Isa miała już po północy. Usiadły we dwie w biurze Chezy.

- Wygląda na to, że pudło. To musiała być jakaś mobilna jednostka - mruknęła Beckett po wstępnym przeglądnęciu raportów z pracy aplikacji. - Może rzeczywiście jakiś smartfon.
- Hmmm.. Wbrew pozorom to dobra wiadomość, znaczy, że główna baza jest bezpieczna - ruda mruknęła, przecierając zmęczone oczy dłonią. Usiadła przed swoim biurkiem i odpaliła laptopa służbowego, logując się do wewnętrznej sieci. Miała już nowy plan i gdyby to było możliwe można by dostrzec parę lecącą z jej uszu, kiedy przestawiła trybiki umysłu na największe obroty - W bazie powinny być dane pracowników, wraz ze spisem sprzętu jaki otrzymali. Wszystko trzeba pokwitować i tak dalej.. Zaraz wydrukuję listę i będzie można ją prześledzić - stwierdziła szukając odpowiednich danych w bazie placówki Światła w Buenos Aires.
Kilkaminut później obie z nich miały swoją kopię listy. Każdy z pracowników terenowych miał służbowy telefon, najwyżsi stopniem nawet dwa. Jeden służbowy do użytku codziennego i drugi, który mial być zawsze włączony. I jego odbieranie było obowiązkowe, choćby ktoś był w trakcie własnego ślubu. Dotyczyło to wszakże tylko Obdarzonych najwyższego stopnia, czyli w Buenos byli to Cheza i Jakiro. Reszta miała po jednym telefonie i oni mogli sobie pozwolić na prawdziwy urlop. David i Jack niestety nie.
- Posiedzimy tu do rana - Cheza przewróciła oczami patrząc na niekończącą się listę nazwisk i modeli sprzętu dopisanych do każdej z osób - musimy wykreślić z nich sprzęt, który na pewno nie pociągnąłby takiej aplikacji, co powinno zawęzić nam krąg poszukiwań. - mruknęła, rzucając w kierunku Beckett różowy zakreślacz - łap - dodała, patrząc jak flamaster leci w kierunku informatyk, po czym sama złapała za jeden - Kiedy dokładnie to się wydarzyło ostatnio?Wydrukuję jeszcze listę osób, które były na urlopie, lub miały zmiany w innej godzinie, by je również wykreślić.
- Hmm… - spojrzała na ekran swojego laptopa, postukała palcem w touchpad i odpowiedziała. - Cztery... Teraz już pięć dni temu. Była siedemnasta trzynaście.
- Czyli jeszcze normalne godziny pracy - przytaknęła i otworzyła dokument z grafikami pracowników i ich zaplanowanymi urlopami oraz zgłoszonymi L4 - Będę czytać nazwiska nieobecnych tego dnia, a ty wykreślaj, ok? - popatrzyła znad laptopa na blondynkę, starając się nie okazać zdenerwowania. Działanie odciągało ją od nieprzyjemnych myśli o tym, że Jakiro był wówczas w pracy, choć nie miała powodów podejrzewać go o cokolwiek, to jednak niepewność wkradła się w jej myśli. Liczyła, że jego nieobecność skreśli go od razu, ale niestety nie było o tym mowy, on też będzie musiał być sprawdzony.
Po kilkunastu minutach lista ograniczyła się do równych dwudziestu nazwisk. Była tam zarówno Dove jak i Lovan, Beckett wtedy w pracy już nie było. Wśród pozostałych nie było Obdarzonych, tylko ludzie z SPdO.
- Mój telefon, a raczej telefony możesz sprawdzić od razu - Jack stwierdziła przeglądając ostatnie nazwiska, które nie zostały zakreślone przez żadną z nich. Jednego smartfona, tego, którego używała na co dzień wyciągnęła z torebki, drugiego wzięła z biurka. Położyła je na niskim stoliku do kawy przed informatyk i usiadła ciężko w fotelu naprzeciw Beckett. - [/i]Miejmy to z głowy.[/i]

[MEDIA]http://www.tabloidhp.net/wp-content/uploads/2014/09/Harga-Samsung-Galaxy-Note-Edge-Phablet-Keren-Dua-Layar.jpg[/MEDIA]

Isobel chwilę wpatrywała się w zawahaniu na urządzenia które podała jej Dove, wyglądała na niezecydowaną, ale się przełała i sięgnęła po telefony. Podpięła pierwszy do laptopa i zaczęła sprawdzać.
- Czysty - odezwała się Beckett po kwadransie z czymś jakby ulgą w głosie. Nie czekając na reakcję Jack, Isa zabrała się za drugi telefon. Ponownie w skupieniu przyglądała się jak jej program działa. Aż w końcu odetchnęła z wyraźną ulgą. - Czysty - powiedziała blondynka i z lekkim uśmiechem spojrzała na Dove.
- Dzięki - stwierdziła Dove, zabierając urządzenia i od razu wrzuciła je do torebki. - Jutro, będę musiała wezwać wszystkich z tej listy i poprosić o ich sprzęt, ich reakcja na tę prośbę również powie mi wiele, jedyne do czyjego urządzenia nie będę miała dostępu, a przynajmniej nie jutro, to szef - Jack przetarła twarz, bo sama myśl rozmowy o tym z Davidem napawała ją strachem - ale załatwię to, jak tylko wróci z wyjazdu. - westchnęła i odchyliła głowę opierając ją o oparcie fotela - Dziękuję Ci za dzisiaj, naprawdę - powiedziała szczerze z cichym westchnieniem, bo wspomnienia Beckett wciąż żyły w głowie Chezy.
- To był długi dzień... - westchnęła Beckett. - Lecę złapać trochę snu - spakowała swojego laptopa. - Może jutro uda się to wyjaśnić…
- Też mam taką nadzieję - mruknęła, na razie starając się nie myśleć o tym co będzie jeśli jedynym niesprawdzonym pozostanie David, a one nie będa iały winnego - Jedź do do domu, złap te kilka godzin snu, widzimy się rano - mówiąc to podniosła się w fotela, sama zaczynając pakować rzeczy, które musiała zabrać do domu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Isi2MekwQXU[/MEDIA]

To był za duży stres. Jack miała serdecznie dość i naprawdę z każdym dniem coraz bardziej żałowała, że przyjęła tę posadę. Latarnie rzucające żółte, mdłe światło, ledwo rozjaśniały brudne ulice Buenos Aires. Kierowca, jak zwykle milczący, wiózł ją do domu i nawet przystał na jej prośbę by pojechać dłuższą trasą. Nie chciała wracać do pustego mieszkania, nie kiedy były tam wszystkie jego rzeczy, a nie było go. Nie w tej sytuacji gdy miała irracjonalne wątpliwości, bo przecież tak naprawdę go nie podejrzewała, ale był wśród niesprawdzonych dziewiętnastu osób i procentowa szansa, niby nie była wielka, ale była wystarczająca by Cheza odchodziła od zmysłów. A co jeśli to on, co jeśli ma z tym coś wspólnego? Natrętne pytanie nie chciały jej zostawić i nawet głaskanie Lulu, które zazwyczaj potrafiło ją uspokoić nie pomagało. Jack przyłapała się na tym, że nerwowo spogląda na swój milczący telefon. Powinna do niego zadzwonić, powiedzieć mu co jest grane, ale jeśli miała być profesjonalna, on również nie mógł dowiedzieć się nic, aż do ostatniego momentu. Tym bardziej bolała myśl, że tak naprawdę nie będzie mogła z nim o tym porozmawiać. Przez ostatnie kilka miesięcy, odkąd zamieszkała na innym kontynencie, on był jej wsparciem, przyjacielem, kochaniem i szefem, a teraz, w tej chwili gdy potrzebowała tych wszystkich osób w jednej, nie mogła się do niego odezwać, a przynajmniej nie mogła mu powiedzieć co ją trapi. Obróciła smartphonem w dłoni i otworzyła okienko wiadomości tekstowej. Zza chmur wyglądał zabarwiony złotem księżyc, zupełnie niewzruszony trywialnymi problemami mieszkańców ziemi. Jack spoglądała na niego, oderwawszy wzrok od pustego pola SMSa. Nawet nie wiedziała co miałaby mu napisać, zdawała sobie sprawę, co chciałaby, ale nie była na tyle głupia, by to zrobić. Mimo to czuła, że jeśli nie napisze nic, będzie myślała w kółko o jednym i w końcu się rozklei. Zatrzymali się na czerwonym świetle, a jeden z wieżowców zasłonił złotawy sierp księżyca. Szklana, ciemna sylwetka drapacza chmur niknęła na tle ciemnego, nocnego nieba.

Cytat:
Tęsknie
Ostatecznie wystukała na klawiaturze dotykowej i wysłała wiadomość do Jakiro. Jedno słowo, bogate w treść wystarczyło. Napisała jednocześnie to co chciała by wiedział i to co mogła, nie zdradzając mu nic, na temat tego co działo się w firmie i w głowie Jack. Zaraz potem z listy kontaktów, z którymi wymieniała ostatnio wiadomości wybrała Luckasa i otworzyła konwersację. Kliknęła w nowe, puste okienko i napisała.


Cytat:
Hey, śpisz? Potrzebuję przyjaciela. Teraz.
Wpatrywała się w telefon, sekunda, dwie, trzy.. to ciągnęło się w nieskończoność, przynajmniej w odczuciu będącej na granicy płaczu Jack, która naprawdę broniła się przed daniem upustu swoim nerwom i bezsilności we łzach.

Odpowiedź nadeszła po niecałej minucie.

Cytat:
Napisał Luckas
Gdzie jesteś?
Nie czekając Jack od razu odpisała i wysłała odpowiedź.

Cytat:
Wracam z pracy…
Zawahała się chwilowo, marszcząc brwi, bo to był Luckas, to co chciała napisać nie było najlepszym pomysłem, ale tak naprawdę poza nim, nie miała nikogo w Argentynie. Był on albo puste mieszkanie pełne rzeczy Davida. Dlatego po chwili niepewności dopisała jeszcze kilka słów, nim nacisnęła przycisk wyślij

Cytat:
... ale nie chcę wracać do domu
Cytat:
Napisał Luckas
Zaraz będę, poczekaj pod biurem
- odpowiedź była natychmiastowa.

Jack była już w drodze do domu i nie wiedziała co powinna teraz zrobić, napisać Luckasowi o tym, że nie ma jej już w biurze, czy po prostu tam wrócić i poczekać na niego. Pierwsza opcja zakładała, że to ona zgarnie go gdzieś po drodze, albo spotkają się gdzieś w centrum, druga zaś.. Jack sama nie miała pomysłu co by zrobiła gdyby Luckas przyjechał pod jej biuro, bo o tej godzinie wszystko w okolicy było już zamknięte.

Cytat:
Jestem już w drodze, w centrum. Spotkajmy się gdzieś na mieście, co? Dasz radę?
Cytat:
Napisał ”Luckas”
Ok, to przy naszej knajpce?
Cytat:
Będę tam zaraz
Dove odpisała, upewniając się jeszcze, że David nie odpisał na smsa i schowała telefon do torebki. Jednocześnie też poprosiła kierowcę, o zmianę kierunku jazdy i podała adres pod który teraz chciała się udać.

Tak jak napisała Luckasowi naprawdę potrzebowała w tej chwili przyjaciela. Kogoś komu będzie mogła opowiedzieć, nie wdając się w szczegóły i pomijając kwestię szpiega co się dzieje.. Musiała się wygadać i zrzucić ciężar coraz bardziej przygniatający ją do ziemi. Może jeśli wypowie swoje wątpliwości na głos wydadzą jej się tak bardzo głupie, że z czystym sumieniem wyśmieje samą siebie i zapomni o całej sprawie. Jeśli nie, Jack liczyła na to, że Luckas zachowa się jak przyjaciel i spróbuje jej przemówić do rozumu, nie wpędzając w jeszcze większą paranoję. Mimo świadomości tego, że może panikować bez powodu nie chciała wracać do domu i mówiła to szczerze, dzisiejszej nocy postanowiła wraz z Lulu nie wrócić do mieszkania w którym brakowało Lovana. Nie miała jednak gotowego planu i tutaj liczyła trochę na Luckasa, może i od tej głupoty ją odwiedzie i wyśle ją do jej własnego łóżka. Bo pewna była jednego na pewno nie skończy tego wieczoru w łóżku z Luckasem, był przyjacielem i takim miał pozostać, nawet jeśli on miał nadzieję, na zmianę tego stanu. Bardziej niż pocałunku kochanka potrzebowała uścisku przyjaciela.
 
Lunatyczka jest offline  
Stary 06-08-2017, 23:51   #148
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Dokładnie tego potrzebowała po ciężkim tygodniu w pracy. Właśnie po to harowała i robiła wszystko by zdążyć na samolot. I wystarczyła tylko jedna chwila by to wszystko jej wynagrodzić. Erika budząc się w sobotę w ramionach Rusha była najszczęśliwszą istotą jaką nosił ten świat. Cały stres uszedł z niej jak odjęty ręką, a całe ciało ogarnęło cudowne odprężenie i rozleniwienie. Od samego ranka czuła się wspaniale i dobry nastrój miał jej już nie opuścić tego dnia.

Obdarzona najchętniej cały dzień spędziłaby nie wychodząc z domu, ale nawet tego nie zaproponowała widząc z jakim zaangażowaniem Will opowiada o wszystkim co dla nich zaplanował. Jego entuzjazm był wręcz rozczulający, a już na pewno zaraźliwy.
Izsak przez całe śniadanie nie mógł usiedzieć na miejscu i biegając po kuchni mówił tylko o jednym. Dzisiejszy mecz. A Will cierpliwie odpowiadał mu na każde pytanie, nawet jeśli zadawane było po raz kolejny z rzędu. Erika, gdy tak się im przyglądała, nie mogła nacieszyć się swoim szczęściem. Takiej normalności nie nie miała przy nikim innym.

Cały dzień Węgierce przemknął tak szybko, że wieczorem z niedowierzaniem spoglądała przez okna mieszkania Rusha, jak noc spowiła Londyn. Izsak spał w najlepsze, wymęczony atrakcjami. Obdarzona zaśmiała się pod nosem wspominając incydent ze stadionu. Usłyszała za sobą ruch i odwróciła się, widząc Williama, który wrócił z kieliszkami wina. Erika uśmiechnęła się wesoło i zadziornie. Pragnęła tego mężczyzny jak nikogo innego wcześniej w swoim życiu. Przysiadła się obok niego chcąc nacieszyć jego bliskością.

Wieczór był cały dla nich i już nie mogła się doczekać...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3QdnNSFlQ_k[/media]

Nie zależało jej by wiedzieć coś więcej niż już wiedziała. William nie był zarejestrowany ale miał jasny kryształ i to jej wystarczało by mieć spokój ducha. Może nawet łudziła się, że przez cały czas będzie można zbywać ten temat i nigdy sama nie będzie musiała mówić jak zdobyła swoje moce, dlatego też nie dążyła by dowiedzieć się ile i jak swoje pozyskał Will.
Lecz Szkot miał swoje własne przemyślenia i plany. Erika w pierwszej chwili, z jego zachowania, wyczytała, że ... chce jej się oświadczyć. Natychmiast gdy ta myśl pojawiła się w jej głowie, ucieszyła się, ale jeszcze prędzej zganiła za to. Później gdy mężczyzna zaczął temat o mocach, Erika mocno się zaniepokoiła.

Aż wyznał wszystko.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Erika otworzyła usta, ale nie była w stanie nic z siebie wydusić. Zamrugała oczami, wpatrując się w niego jakby dopiero co pierwszy raz go zobaczyła. To co wygadywał było tak nierealne i przerażające...
Obdarzona pobladła na twarzy, spuściła wzrok i zacisnęła mocniej dłonie na jego dłoniach.
- Will, proszę, nawet tak nie żartuj… - jęknęła i wbiła w niego pełne nadziei, błagalne spojrzenie, by potwierdził jej, że to tylko bardzo, bardzo nieudany dowcip. To przecież nie mogła być prawda! Każdy mógł być Desolatorem, tylko dlaczego musiał to być jej William?!

Mężczyzna westchnął i rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, aż wreszcie jego wzrok spoczął na kanapie naprzeciwko. Wyciągnął w jej kierunku rękę i wykonał gest jakby stuknął coś kłykciami w powietrzu.
W miejscu gdzie to zrobił, pojawił się rozszerzający się okrąg, jak po zmąceniu spokojnej tafli wody. Metr dalej, równolegle do pierwszego pojawił się drugi, dwa razy większy. Trzeci uderzył w kanapę, z taką siłą, że mało brakowało, a by się przewróciła. Mebel z głuchym stuknięciem opadł wszystkimi nóżkami na miękki dywan.

Milion myśli przekotłowało się w głowie Eriki. Ze zdumieniem przyglądała się kanapie. Jakby jego wyznanie nie było dość szokujące to jeszcze to... Ale akurat TO było niemożliwe, nikt tego nie potrafił, nikt!

Obdarzona tkwiła w bezruchu, aż w końcu uniosła dłoń, zakrywając nią usta w przerażeniu.
- Ty... Używasz mocy bez przemiany?! - wydusiła z siebie. - Boże… - dodała robiąc się coraz bardziej blada. Moc którą zaprezentował była boleśnie znajoma i nie do pomylenia z żadną inną. Myślami tkwiła w zagubieniu między wspomnieniem brutalnego mordercy z Chicago, a siedzącym tu przed nią mężczyzną, który traktował ją z czułością jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła… I nie wiedziała, który obraz jest prawdziwy.
Zaraz też ciśnienie jej podskoczyło gdy zdała sobie sprawę, że należy on do Mroku. Ale gdy już myśli kierowały się ku temu by go nienawidzić, zakwalifikować jako śmiertelnego wroga, to pojawiała się świadomość, że mógł ją zabić wiele razy, miał nawet niezawodny sposób by ją zmusić do przemiany i “oddania” żywiołu…
Erika odruchowo spojrzała w kierunku drzwi sypialni gdzie spał niczego nie świadomy Izsak...
… A jednak powiedział jej, choć bez problemu mógłby to ukrywać jeszcze długi czas.

William nic nie mówił. Na chwilę skulił się, jakby pragnąc się schować przed całym światem, ale zaraz się wyprostował patrząc Erice prosto w oczy, by z podniesionym czołem wysłuchać wszystkiego, co miała mu w tej chwili do powiedzenia kobieta.

Obdarzona jednak nie wiedziała co mówić dalej. W głowie analizowała każde ich spotkanie, doszukując się czegoś, czego nie zauważyła, a co mogło ją ostrzec, że nie jest dobrze. Cóż za ironia losu, że trafili wtedy na miejsca obok siebie w tamtym locie. Wspomniała jego ciepłe dłonie, gdy pierwszy raz ją dotknął, masując napięte mięśnie ręki... Tej którą miała pokiereszowaną w walce z nim...
- Przecież masz jasny kryształ... - jęknęła cicho.
Kiwnął głową przytakując.

Erika raptownie wstala i przeszła się od kanapy do okna, postała przy nim chwilę wpatrując się w rozświetlone miasto i wróciła. Przynajmniej zaspokoiła swoją nieodpartą ochotę by uciec. Przysiadła na brzegu kanapy, tym razem zachowując dystans od Rusha. Wpatrywała się w niego myśląc intensywnie. Teraz rozumiała czemu tak nerwowo zareagował na jej wystąpienie w telewizji. Teraz już wiedziała, dlaczego stać go na apartament w centrum Londynu...
Miała przed sobą nie tylko mordercę z Chicago. Desolator wsławił się również zabiciem największej liczby obdarzonych w jednym starciu... A miało to miejsce podczas dobrze każdemu znanego starcia w Paryżu. Żaden inny obdarzony nie miał tak złej sławy. Mówiło się, że nikt kto stanął z nim do walki nie przeżył. Wyjątkiem była tylko Kalipso...
Erika uśmiechnęła się blado. Kwestią sporną było czy powinna się z tego cieszyć czy nie.
- Boże... - mruknęła i skryła twarz w dłoniach. Uznała, że musiało jej brakować jakiejś klepki, że jeszcze nie uciekła z tego miejsca. Erika nawet nie wiedziała czy się w tej chwili boi, czy może wciąż jest opanowana przez szok i niedowierzanie. Czy wyparcie mogło być tak dalece posunięte?

Mężczyzna westchnął ciężko.
- Nie mogłem dłużej trzymać tego w tajemnicy. Chciałem być z tobą szczery, żebyś… żebyś wiedziała o mnie wszystko… - powiedział wreszcie. Głos miał suchy, prawie ochrypnięty.

W tonie jakim to powiedział było zawarte więcej niż w słowach, które powiedział. Erika wyprostowała się i przyjrzała mu wnikliwie. Nie wiedziała czy może wierzyć temu co widziały jej oczy. Miała przed sobą wystraszonego człowieka, który szczerze nienawidził tego kim był. Poczuła irracjonalne uczucie, takie którego nie powinna mieć... Współczuła mu. Pokręciła głową. Nie mogła, powinna być wściekła... Powinna go zlikwidować...

Bolesne ukłucie w sercu sprawiło, że Obdarzona skuliła się w sobie.
- Czy zdajesz sobie sprawę jak mnie nazywają za plecami? I to nie tylko Mrok, ale również w Świetle? - zapytała, lecz nie czekała na jego odpowiedź. - "Czarna Wdowa" - wycedziła półszeptem, by nie zdradzić emocji jakie teraz czuła. - Czego ty ode mnie oczekujesz? - spojrzała na niego wyczekująco.

Ręce mu drżały, więc splótł swoje dłonie, by to powstrzymać. Zebrał się w sobie i odparł.
- Tego samego, o czym oboje myśleliśmy, zanim się dowiedziałaś kim jestem - wymagało to dużego samozaparcia.
Zbił ją tymi słowami z tropu. Erika odwróciła spojrzenie i wbiła je w okno.
- Wtedy w samolocie... - zaczęła ale zacięła się szukając odpowiednich słów. - Naprawdę dopiero z telewizji dowiedziałeś się kim jestem? - zapytała, nie wróciła na niego spojrzeniem, a jedynie przyglądała się jego odbiciu w szklanej tafli.
- Z tamtej podróży niewiele pamiętam oprócz tego, że spotkałem anioła - uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień.

Obdarzona walczyła ze sobą, ale nie była w stanie powstrzymać rozczulonego uśmiechu jaki jej się wkradł na usta. Natychmiast przetarła dłonią twarz. Sama zastanawiała się co tak właściwie jeszcze tu robiła. Powinna była od razu wstać, wziąć na ręce Izsaka i wyjść. Ale nie chciała tego robić. Choć usilnie się starała, to nie była w stanie zakwalifikować Szkota jako śmiertelnego wroga. Albo była bezgranicznie głupia, albo naiwna. Innych opcji nie było.
- Boże, nie jestem w stanie na trzeźwo o bym myśleć - powiedziała i wymownie spojrzała na butelkę wina i się skrzywiła, bo ono mogło być za słabe. - Przynieś coś mocniejszego... - mruknęła nie spoglądając na Williama.

Ten wstał i podszedł do barku. Wyciągnął dwie szklanki i rozlał tam whisky. Postawił jedną przed nią, w swojej zamoczył jedynie wargi i odstawił ją na stół.


Erika miała nieco nieprzekonaną minę co do picia tego alkoholu bez dolania do niego coli. Lecz w tej chwili nie zamierzała wybrzydzać i bez słowa sięgnęła po szklankę. Wpierw upiła jeden łyk, spodziewając się że ją to odrzuci. Lecz zaserwowana przez niego whisky była wyjątkowo pyszna w swojej czystej formie. Chwilę Obdarzona przyglądała się szklance aż w końcu wychyliła całość na raz. Zamknęła oczy delektując się jak ciepło alkoholu rozlewa się jej w przełyku i trafia do żołądka. Wkrótce zaczęło dochodzić do tego przyjemne uczucie rozjaśniania myśli.

Po chwili Erika odstawiła pustą szklaneczkę na stolik.
- To nas los urządził... - skwintowała, opadając ciężko na oparcie kanapy.
- Zastanawiałem się nad tym… - pokiwał głową William. - I doszedłem do wniosku, że choć wielu rzeczy w życiu żałuję, to niczego bym nie zmienił… Bo dzięki temu spotkałem ciebie.
- Prawie mnie zabiłeś w Chicago... - burknęła z pretensją w głosie. - A później samolot, którym leciałam twoi znajomi zaatakowali... Dolej mi - westchnęła na koniec zawieszając spojrzenie na szklance.
- Cóż… Mówiłem to ze swojej perspektywy - przyznał wstając ponownie. Tym razem wrócił z alkoholem i po uzupełnieniu jej porcji zostawił butelkę na stole.

Węgierka od razu wzięła swoją szklankę, ale tym razem już zwyczajnie sączyła płyn małymi łykami. W głowie zaczęło jej przyjemnie szumieć.
- Czemu zniszczyłeś Chicago? - zadała to pytanie, które wielu stawiało, ale nikt nie miał sposobu poznać odpowiedzi. Z wyjątkiem niej.

Rush westchnął.
- W dużym skrócie… Przestraszyłem się i spanikowałem - zrobił kwaśną minę.
Powiedział to akurat w momencie gdy Erika piła. Obdarzona zakrztusiła się, gdy whisky wybrało drogę do płuc zamiast do żołądka. Rozkasłała się, do oczu nabiegły jej łzy gdy próbowała złapać oddech.
- Co?! - wykrztusiła z siebie gdy się opanowała.
- Przestraszyłem się, spanikowałem i uderzyłem mocniej niż było to zaplanowane. - doprecyzował. - W założeniu byłem tam tylko po to, żeby zatrzeć ślady po ekipie naziemnej. Zrównać z ziemią jeden, góra dwa budynki.
Węgierka zamrugała oczami w niedowierzaniu na to co słyszy. Cicho pod nosem przeklęła w swym rodzimym języku.
- Zniszczyłeś całe miasto... bo spanikowałeś? - powtórzyła po nim jakby chcąc chociaż postarać się zrozumieć motywy. Zaraz też Erika z rezygnacją pokręciła głową i ponownie jej usta opuściły słowa, których Szkot nie rozumiał. - A te dwadzieścia parę lat temu w Paryżu też spanikowałeś? - dodała przyglądając mu się wnikliwie.
- Nie. W Paryżu działałem na chłodno i z wyrafinowaniem. Na tyle ile możesz tego wymagać od osiemnastolatka… - westchnął ponownie. - Żebyś mogła mnie choć trochę zrozumieć… Musisz wiedzieć o dwóch rzeczach. Pierwszą, czyli to że potrafię używać mocy w ludzkiej postaci już wiesz. Druga dotyczy mojej bazówki.

Erika zmarszczyła brwi.
- Od samego początku jesteś w stanie używać mocy będąc człowiekiem? - dopytała, by się upewnić. - Co do tego ma twoja moc bazowa? - dodała nie rozumiejąc związku. - To ona umożliwia ci to? - próbowała jakoś połączyć jedno z drugim.
- Jakie moce ma Desolator? - odparł pytaniem na jej pytanie.

Alkohol całkiem dobrze wszedł jej w krew, więc gładko podjęła dyskusję w tym temacie. Erika zamyśliła się, wspominając sobie walkę... Z nim.
- Lot, uderzenia kinetyczne, coś w rodzaju krótkiej teleportacji... Taki "blink", zwinność może... - dłuższą chwilę zajęło jej przypomnienie sobie ostatniej mocy, bo przecież był on piątką. - I to coś co ja bym nazwała cheatmodem - zmrużyła oczy i wypiła do końca whisky.
Uśmiechnął się lekko na jej określenie.
- Ciekawa i w miarę trafna nazwa, choć osobiście mówię o tym jak o wyczuciu zagrożeń. I to jest moja bazowa moc - wziął butelkę i dolał jej alkoholu.

Skinieniem głowy odruchowo podziękowała mu za dolewkę. Już miała pić dalej, ale powstrzymała się. W takim tempie szybko zaliczyłaby zgon, choć w jej wypadku już nic nie będzie głupsze i bardziej nierozważne niż to co już zrobiła.
- Więc wyczuwasz zagrożenia... - podsumowała. - To tłumaczy czemu nie mogłam cię trafić, ani w walce w powietrzu, ani śnieżkami... - ostatnie mruknęła cicho, bo brzmiało tak bardzo irracjonalnie w tej chwili. - I w związku z tym? - ciągnęła go dalej za język, nie rozumiejąc do czego on dąży.
- Wszystko - odparł. - Jak słusznie się domyśliłaś, mocy mogłem używać już następnego dnia gdy tylko kryształ pojawił się na mojej piersi. Mocy, która wbrew mojej woli ostrzegała mnie o wszystkim co mogło mi zagrozić. O strzykawce pielęgniarki, która nie umyła rąk, o starym, szpitalnym łóżku, które mogło w każdej chwili się rozlecieć, o wypastowanej podłodze, na której mogłem się przewrócić, o strażniku z pistoletem gazowym… Kiedy uciekłem na ulicę, było jeszcze gorzej. Każdy przechodzeń sprawiał, że wpadałem w panikę. O samochodach już nie wspominając. Gonili mnie oczywiście, ale nie potrafili dogonić i złapać. Ta moc sprawiała, że nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Nawet zjeść czy napić się był problem. Dopiero drugiego dnia przemogłem się, że butelka z wodą mineralną nie zrobi mi krzywdy, że się nie zadławię zakrętką.

- Oh... - Erika zrobiła współczującą minę. Zawsze gdy sama rozmyślała o tym jak by to było gdyby mogła używać mocy w ludzkiej postaci, a szła o zakład, że każdy Obdarzony na pewno o tym myślał, to nigdy nie przyszło jej do głowy, że problemem może być konieczność panowania wtedy nad swoją mocą, nad mocami na co dzień. A przecież one były różne. Jedne trzeba było się postarać by aktywować, a inne działały niezależnie od woli. - To... Straszne... - skomentowała w końcu.
- Chcieli mnie zamknąć w zakładzie psychiatrycznym… Co bez blokowania przemiany byłoby kiepskim pomysłem. W każdym razie… Żyłem jak zdziczały pies. Uciekałem od ludzi, gdzie każdy z nich był dla mnie zagrożeniem, nad którym nie mogłem zapanować. Pewnie dalej bym gdzieś egzystował w górach Szkocji z daleka od cywilizacji, zastraszony i obłąkany, gdyby nie odnalazł mnie tam on. Był pierwszym człowiekiem, pierwszą istotą, od której nie czułem zagrożenia. To było jak światło w tunelu, jakby ktoś wreszcie otulił mnie ciepłym kocem podczas zimnej nocy - Rush dopił swoją pierwszą szklankę i nie nalewał sobie więcej alkoholu. - Dzięki jego pomocy stopniowo nauczyłem się kontrolować swoją moc. Choć nadal czułem te wszystkie zagrożenia… tak jak czuję je w tej chwili… To mogłem wrócić do życia.

Współczucie do Williama opanowało ją w pełni po jego opowieści.
- Ale jak trafiłeś do Mroku? Masz jasny kryształ do cholery... - jęknęła spuszczając spojrzenie na trzecią szklankę whisky, którą już opróżniła do połowy.
- Osobą, która mnie uratowała, był Eryk Rotten znany wśród was jako Czarny - wyjaśnił jednym zdaniem.

Nie spodziewała się takiej puenty. Tak jak ona, że wszystkich ludzi na świecie musiała trafić akurat na Desolatora, tak jemu los zesłał Czarnego, założyciela Mroku. Erika westchnęła długo i przeciągle. Odstawiła szklankę i opadła na oparcie kanapy. Było jej w tej chwili tak ciężko...
- Chyba bardziej nie mogło być przesrane... - podsumowała całokształt ich sytuacji.

- Ja jestem i całe życie będę mu wdzięczny za to co zrobił - odparł William. - Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj.
- Nie wątpię... - mruknęła z rezygnacją w głosie Erika. - Boże jak ktoś się o tobie dowie to mnie spalą na stosie... - jęknęła i skryła twarz w dłoniach. Zaraz też zaśmiała się. - Dosłownie, zważywszy na to komu dałam kosza z twojego powodu - spojrzała na Williama kątem oka, a usta wykrzywiły jej się w rozbawiony uśmiech, w przywie tej nagłej wesołości od razu pokręciła głową. - A pomyśleć że miałam siostrze zrobić kazanie za umawianie się z kryminalistami... Muszę się pochwalić, że od tygodnia trzymam w więzieniu mojego niedoszłego szwagra...
- Masz na myśli tego kolegę z pracy? Od tych róż? Wysoko postawiony? I co przeskrobał ten gość, co teraz go w celi trzymasz? - uśmiechnął się wreszcie.. Ale
- No więc mój szwagier to ten obdarzony, którego pojmałam w Polsce i o którego był cały ten cyrk - westchnęła. - A mój wieloletni wielbiciel to ulubieniec Białego, Smaug - znów wzięła do ręki szklankę i się z niej napiła.
Rush podniósł brew ze zdziwienia.
- Ten Smaug? Ten od fajerwerków i okładek w The Times? Hmm… Musiał się chyba zagotować do czerwoności jak go spławiłaś…

Erika spojrzała na niego zaskoczona, że tak drąży temat, aż w końcu przewróciła oczami gdy doszło do niej o co mu chodzi. Właśnie jego męskie ego zostało mocno połechtane, gdy dowiedział się, że Węgierka wybrała jego, a nie Pana Idealnego, do którego wzdychały zastępy kobiet na całym świecie.
- Ktoś jeszcze poza tobą potrafi w mroku używać mocy bez przemiany? - zapytała, nagle zmieniając temat.
- Yyy… Nie. Raczej nie… - zawahał się. - Nie utrzymuję z nimi zbyt dobrego kontaktu.
- To dobrze - odparła z wyraźną ulgą. - To należysz do Mroku czy nie? - dopytała tonem który domagał się od niego wyraźnego określenia się.
- Niczego nie podpisywałem… - wzruszył rękami. - Od kiedy Czarny się wycofał i całość przejął Mazzentrop to misja w Chicago była pierwszą, w której zgodziłem się wziąć udział.
- Kogo tam mieliście zabić? - ciągnęła go dalej za język.
- Obdarzony, który… miał być jakimś agentem rządowym, zabijającym innych Obdarzonych na ich zlecenie. Podobno jego moc polegała na tym, że niwelowała moce innych Obdarzonych.

Erika zmarszczyła brwi i odruchowo pokręciła głową.
- Nie ma nikogo takiego. Wiedziałabym o tym - odparła ze szczerością typową dla wstawionej osoby.
- Pewnie dlatego, że ten gość nie był agentem Światła, tylko CIA - Will wzruszył ramionami.
- Obdarzeni nie mogą należeć do żadnej formacji militarnej innej niż SPdO - nie zgodziła się z nim Erika. - Inaczej byłoby to pogwałceniem ustaleń NATO.
- Jak twierdzisz - rozłożył ręce w geście poddania tego tematu.
- I co, zabiliście tą osobę? - pytała dalej.
- Nie wiem - pokręcił głową. - Po tym co się stało nie rozmawiałem o tym z Malcolmem.

Lorencz usiadła w klęczki na kanapie i opierając łokciem się o oparcie przyglądała Willowi.
- I to tego gościa się wystraszyłeś? Tego od blokowania mocy? - chciała się upewnić.
- Nie jestem tego pewien… To się pojawiło nagle - twarz Willa poszarzała na wspomnienie tamtej chwili. - Jakbym… - urwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. - Podczas walki czuję nadlatujące zagrożenie, które może mnie zranić i tego po prostu unikam. Tak jak twoich ataków wtedy… Natomiast to co wtedy poczułem… To była śmierć. Nieunikniona, pewna - po tych słowach sięgnął po alkohol, dolał sobie i wypił duszkiem.
- Już kiedyś zdarzało ci się czuć coś takiego?
- Nie - stanowczo zaprzeczył. - Od początku, od dnia gdy pojawił mi się na piersi kryształ, nie czułem takiego zagrożenia.

Erika westchnęła i oparła się cała na poduszkach kanapy. Wbiła spojrzenie w podłogę i milczała. Na jej twarzy pojawił się smutek i rozgoryczenie.
- Nie możemy się więcej widywać - powiedziała bez emocji.
- Nie zgadzam się - odparł przełykając ślinę.
- Jesteś w Mroku do jasnej cholery, ja w Świetle. Powinnam cię zabić w chwili kiedy mi wyznałeś kim jesteś, powinnam była zgłosić cię, że jesteś niezarejestrowany w momencie kiedy pokazałeś mi swój kryształ! - wyrzuciła z siebie z pretensją, którą trudno było określić, czy skierowała do niego czy do siebie samej.
- Ale tego nie zrobiłaś… Tak jak i ja nie zrobiłem tego, co przykładny członek Mroku - w jego głosie było czuć drwinę z tego określenia - powinien zrobić, mając Nadzorcę Europy i żywioł w jednym podane na talerzu.
- I jak by to miało wyglądać dalej twoim zdaniem? To co jest między nami? - spojrzała na niego krytycznie.
- Nie wiem… Ale razem na pewno nam się uda - spojrzał w jej błękitne oczy.

Mina Eriki zdawała się mówić "czemu mi to robisz i tak już mi ciężko przychodzi podjąć tą właściwą i konieczną decyzję".
- Will, nigdy wcześniej nie spotkałam takiego czułego mężczyzny jak ty. Jesteś wszystkim czego mogłabym sobie wymarzyć... - mruknęła ze zbolałą miną.
- Przy tobie i od ciebie nie czuję żadnego zagrożenia Erika. Jesteś tą osobą, z którą chcę spędzić resztę życia. I nie mówię tego bezpodstawnie. Moja moc się nie myli.
Erika wbrew własnemu rozsądkowi rozczuliła się na te słowa. Powoli przysunęła się do niego, aż objęła go i pocałowała w usta. Miała dziwne wrażenie, że pożąda go jeszcze bardziej niż wcześniej. W tej chwili zrzucała to na upojenie alkoholem...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=ZDXXi19_7iE [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 27-08-2017, 23:27   #149
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
USA, Los Angeles, 15 marca 2017 roku, 8.33 czasu lokalnego
Kiedy się obudził był już ranek. Zegarek pokazywał kilkanaście minut po dziewiątej.
Przetarł twarz. Naprawdę intensywna była to noc. Miał ochotę przewrócić się na drugi bok i spać dalej.
Tym bardziej, że w pokoju został sam. Liggan musiała wstać znacznie wcześniej i zostawiła go samego. Jej rzeczy były jeszcze w pokoju, co świadczyło o tym, że kiedyś tam wróci.
Theo jednak nie mógł zbyt dużo czasu zwlekać. Jego komórka była dosyć czerwona od połączeń ze strony jego opiekunów. Jeszcze chwila a wyważą hotelowe drzwi.

Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 19 lutego 9.17 czasu lokalnego
Kiedy pierwsze promienie porannego, zimowego Słońca padły na jej twarz, podciągnęła wyżej kołdrę, przykrywając się cała. Głowa ją bolała, w gardle suszyło. Odrobinę przecholowała z alkoholem dnia wcześniejszego. Jej pragnieniem było się napić i jak najszybciej przemienić.
To jednak nie wchodziło w tej chwili w grę. Pozostawały tradycyjne metody radzenia sobie z kacem. Musiała wszak się z nimi pośpieszyć, bo drzwi do jej pokoju się już otwierały.
- Mamo? - Izsak zajrzał do niej. - Nie śpisz już? Will mówił, żeby dać ci jeszcze spać, ale wiesz… Mieliśmy jeszcze dziś wyjść po południu… - przy ostatnich słowach stał już tuż przy niej.
- Zack? - Rush pojawił się w pokoju chwilę po nim. - Młodzieńcze, nie tak się umawaliśmy - zmarszczył brwi i założył ręce na piersi.
Chłopiec westchnął ciężko i odwrócił się do Willa.
- No dobra… Ale nie śpij za długo mamo! - dodał zanim wyszedł z pokoju.
Mężczyzna przepuścił go w drzwiach, a sam podszedł do Eriki.
- Przepraszam, nie upilnowałem go. Masz - postawił na szafce szklankę soku pomarańczowego. - Śpij ile potrzebujesz - pocałował ją w czoło i wyszedł.

Argentyna, Buenos Aires, 2.51 czasu lokalnego
Pomimo czasu jaki tu spędziła, Dove nie miała jeszcze okazji oglądać miasta nocą. Całe dnie pochłaniała jej praca, a czas po zapadnięciu zmroku spędzała z Davidem.
Teraz miała okazję się przekonać, że miasto nie zamierzało wcale szybko kłaść się spać.
[media]http://notihoy.com/site/wp-content/uploads/2016/04/discotecasbuenosaires.jpg[/media]
Na miejsce od jej pracy dzieliło ją raptem kilkanaście minut taksówką. Spodziewała się być pierwsza, ale Luckas ją ubiegł. Musiał chyba dokonać teleportacji, żeby zdążyć przed nią.
Usiedli przy stoliku wewnątrz knajpy, gdyż noc mimo wszystko bywała raczej chłodna.
Dostali po zimnym napoju i siedzieli naprzeciw siebie.
Jej przyjaciel nie odrywał od niej wzroku, ale nie odzywał się. Wydawało się, że kobieta potrzebowała tej chwili ciszy, że potrzeba towarzystwa była w tym momencie najważniejsza, więc nie naciskał. Uśmiechnął się delikatnie i czekał, aż ona sama postanowi się przed nim otworzyć.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 31-08-2017, 20:13   #150
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://img.styl.fm/resize/c400x240/newsy/wp-content/uploads/2011/09/czerwony-drink.jpg[/MEDIA]

Jack obracała w dłoniach szklankę z jakimś kolorowym drinkiem, który miał w sobie więcej barwników niż alkoholu. Co prawda Dove miała ochotę się zresetować ale czekał ją ciężki dzień i wolała by kac nie był jutro problemem. Różowawy płyn kołysał się w naczyniu, rozlewajac po szklanych ściankach. Kostki lodu zagrzechotały, kiedy kobieta silniej obróciła szklanką. Ściągnęła limonkę z krawędzi szklanki, zaraz po tym jak dostała zamówienie, wyssała kwaśny sok lekko się krzywiąc by ostatecznie wyrzucić skórkę na serwetkę. Unikała wzroku Lucasa, a to, że on ciągle na nią patrzył wcale nie pomagało. Czuła jego wzrok i on niemal palił. Była mu wdzięczna, że nie naciska, że sam nie pyta, że daje jej czas ale to ją jeszcze bardziej stresowało, bo wiedziała, że to ona będzie musiała przerwać zawisłą pomiędzy nimi ciszę. Upiła słodko kwaśnego drinka, na koniec oblizując wargi, które już zapomniały że kiedyś była na nich szminka. W ciągu całego dnia zdążyła ją zjeść z lunchem, obiadem i zapić kawą. Cicho odstawiła szklankę na stół i prawą dłonią złapała lewy nadgarstek by nerwowo go rozetrzeć.
- Dzięki, że przyszedłeś - odezwała się w końcu unosząc spojrzenie modrych oczu na Lucasa. - i przepraszam, że wyrwałam cię tak w środku nocy, ale nie znam tu nikogo innego, a w domu siedziałabym sama, na co zupełnie nie miałam ochoty… Ale wiesz jak masz coś ważnego jutro i musisz się wyspać...to wiesz, wypijemy drinka i spadamy… więc jak coś to powiedz… - trochę plątała się, samej nie wiedząc do końca co chciałaby mu powiedzieć.
- Spokojnie - położył dłoń na jej ręce, by się uspokoiła. - Co się stało Jack?
Wydawało się, że zabierze dłoń i w pierwszej chwili nawet chciała to zrobić ostatecznie jednak, westchnęła tylko opuszczając spojrzenie na blat stolika.
- Mam całą Amerykę Południową na swojej głowie, bo David wyjechał, a do tego… - zawahała się i dla dodania sobie otuchy, uniosła do ust szklankę z drinkiem. Wzięła dużego łyka - Będę musiała kogoś okłamać, a ja naprawdę wiem, jak bardzo krótkie nogi ma kłamstwo.. Ale muszę to zrobić by się upewnić, że… - znów zamilkła. Nie mogła dokładnie powiedzieć Lucasowi o co chodzi bez zdradzenia tajemnicy Światła, dlatego tylko pokręciła głową.
- To nie ma znaczenia, po prostu mam za dużo na głowie.
- Spokojnie. Każdy czasami ma wrażenie, że wszystko spada mu na głowę. Dasz sobie radę - zapewnił ją mocniej ściskając jej dłoń. - A to kłamstwo… Jest konieczne? - znał ją bardzo dobrze i wiedział jakie kobieta ma podejście do takich spraw.

Jack pokiwała rudą głową niezbyt energicznie, jakby nie miała siły na więcej ruchu.
- Nie mogę zrobić inaczej.. Nie mogę Ci dokładnie nic powiedzieć, a ciężko tak.. – ciche westchnienie wyrwało się Dove kiedy spojrzała na dłoń Luckasa, ściskającą jej własną
Podejrzewam kilka osób o coś i muszę sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne.. – zawahała się i powoli, by nie urazić chłopaka wysunęła rękę z jego objęcia. Włożyła za ucho rude włosy i rozejrzała się dookoła niepewnie.
jedną z tych podejrzanych osób jest David. – tyle mogła mu powiedzieć, a dzięki temu będzie bardziej rozumiał całą sytuację i to w jakim stanie psychicznym była Jack.
Przez chwilę milczał, trawiąc jej słowa, aż wreszcie wyrwało mu się krótkie:
- Och… - przygryzł wargę zakłopotany. - Uch… To rzeczywiście trudna sprawa… Musisz to robić koniecznie za jego plecami? To pewnie po prostu zbieg okoliczności, on na pewno nie zrobił niczego złego…
- Muszę go potraktować, tak jak wszystkich innych. To praca. Nasze prywatne kontakty nie mają z tym nic wspólnego i nie powinnam traktować go w związku z tym inaczej. To byłoby nieuczciwe, co więcej mogłoby zagrozić rzetelności wyników, jakie muszę otrzymać – wyjaśniła swoje podejście do całej sprawy Luckasowi. Była służbistką, trudno jednak było się dziwić, to Jakiro przygotowywał ją do pracy w Świetle, a tą cechę podziwiała u niego i psycholog sama również miała zamiar w pracy postępować wedle wszelakich protokołów.
- Ba.. ja sama byłam na tej liście, ale jestem na miejscu, więc szybko mogłam się oczyścić, David jednak wraca dopiero za cztery… – szybko zerknęła na wyświetlacz komórki – w zasadzie to już za trzy dni. Do tego czasu, jeśli nie okaże się, że to ktoś inny z listy... Zostanie tylko on, a ja nie wiem co wtedy zrobię. – jęknęła na koniec trochę żałośnie, bo nikt nie powinien stawać przed takimi dylematami - nie sądzę by był w cokolwiek zamieszany, ale sama perspektywa sprawdzenia go i to za jego plecami...
- Nie zakładaj od razu najgorszego Jack. Weź to na logikę, przecież Światło nie dałoby takiej wysokiej pozycji komuś, kto byłby w jakimkolwiek stopniu podejrzany. Dla… - przełknął ślinę - dobra waszego związku nie powinnaś robić niczego za jego plecami. - to były trudne słowa, ale przemógł się.
- Jeśli powiedziałabym mu o wszystkim wcześniej, mogłoby dojść do manipulacji wynikami. Nie mogę. Wiem, że masz rację i nie powinnam go okłamywać i najpewniej nie jest w nic zamieszany ale to nie zmienia faktu, że czuję się z tym wszystkim okropnie… Mam nadzieję że znajdę winowajcę nim David wróci i będę mogła o tym po prostu zapomnieć .

Westchnęła ciężko, znów biorąc sporego łyka drinka - w takich momentach mam ochotę rzucić papierami i zająć się czymś, czym zajmują się wszyscy normalni ludzie.. - mruknęła przygnębiona. - zacząć uczyć gry na skrzypcach czy bawić się w panią psycholog w jakimś high schoolu na zadupiu - uśmiechnęła się blado wzruszające ramionami.
- Trudna sprawa… Myślę, że jeśli Lovan cie kocha to zrozumie to co zrobiłaś. W końcu taka praca… Ale rzeczywiście może jakieś hobby ci jest potrzebne. Postaram się coś na jutro po południu zorganizować, co ty na to? - uśmiechnął się.
Na uwagę, o kochaniu Jack tylko zakryła twarz, szklanką, upijając drinka. To nie było takie proste jakby się mogło wydawać. Ona miałaby problemy z wyznaniem czegoś takiego na głos i nie wymagała tego od nikogo innego. Nie zastanawiała się nawet nad tym, bo jeśli było im z Davidem razem dobrze, to kto by się przejmował takimi formalnościami jak wyznawanie sobie miłości? Poza tym Jack miała wrażenie, że jeśli to już zostanie powiedziane na głos, nie ma od tego odwrotu, a tego typu prawda potrafiła zmienić, coś co i bez niej było dobre.
- Nie wiem, o której jutro skończę, choć przyznam, że coś, co nie jest pracą i nie jest z nią zwiazane, bardzo by mi się przydało. Bo odkąd się tu przeniosłam w zasadzie wszystko ma z nią związek. – z cichym westchnieniem odstawiła szklankę na stół i pierwszy raz podczas tej rozmowy bez zażenowania popatrzyła na amerykanina.
- Masz jakiś pomysł?
- Coś mi chodzi po głowie, ale zostawię to jako niespodziankę na jutro - mrugnął do niej.
- Nie możesz tak – wydęła wargę, jak naburmuszona pięciolatka – a jak będę nieodpowiednio ubrana? – no oczywiście, że musiała o tym pomyśleć w pierwszej kolejności.
- Nic się nie martw, najwyżej podjedziemy, byś się zdążyła przebrać - wyglądało na to, że pomysł Luckasa przybierał coraz bardziej wyraźne kształty.
- Jesteś pewien, że mi się to spodoba? – nie to, żeby wątpiła w jego kreatywnośc, ale Jack była lekkim odludkiem, koc, wino, film, książka albo skrzypce wystarczały jej do szczęścia, wszystko co ekstremalne i ekscytujące dostarczała jej praca, nie potrzebowała więc więcej adrenaliny w swoim życiu.Luckas zaś.. był wulkanem energii, więc Dove miała pewne podstawy sądzić, że cokolwiek nie urodziło się w głowie chłopaka na pewno nie było niczym spokojnym.
- Niczego nie można być nigdy pewnym, ale myślę, że warto spróbować - był pozytywnie nastawiony.
Chwilę mu się przyglądała, jakby chciała zajrzeć do jego głowy i poznać co myśli. Nic takiego jednak nie mogła się stać, dlatego po chwili zastanowienia Cheza skinęła głową na znak zgody.
- Ok, dam Ci znać, w trakcie pracy, jak mi idzie i o której wyjdę, to się jakoś umówimy, tak? – zapytała retorycznie, a kiedy Luckas przytaknął spojrzała na pustą szklankę, łapiąc za telefon. Przeliczyła ile godzin snu jej zostało i jęknęła żałośnie, wyobrażając sobie, jak będzie się czuła dnia jutrzejszego.
- Dzięki, serio… – zaczęła przenosząc spojrzenie na amerykanina – Powinnam wrócić do domu, wymęczył mnie dzisiejszy dzień, a jutro nie zapowiada się wcale lepiej. Zamówić Ci taksówkę? – zapytała wybierając z listy kontaktów numer korporacji taksówkarskiej, z której korzystała, kiedy nie używała służbowego auta.
- Odprowadzę cię najpierw, samotna kobieta nie powinna wracać przez miasto o tej porze - podniósł się i uregulował ich rachunek.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xb1Nw8DarUI[/MEDIA]

Natrętny budzik zadzwonił za wcześnie, przynajmniej wedle Jack, która mimo tego, iż rozsądnie postanowiła wrócić do domu, o jeszcze względnie ludzkiej porze, była totalnie niewyspana. Nie przewidziała tego, że jak już położy się w zimnym łóżku, które od kilku miesięcy dzieliła z Lovanem, nie będzie mogła zasnąć, bo natrętne myśli nie będą chciały jej dać spokoju.
Popiskująca o poranny spacer Lulu zmusiła ją, jednak do wyłączenie budzika i podniesienie się z łóżka.
Tylko kiedy jej stopy dotknęły zimnej posadzki i kątem oka dostrzegła wiszącą na krześle koszulę Davida, Jack miała ochotę wrócić do łóżka, wziąć dzień urlopu na żądanie i spędzić czas do wieczora pod kołdrą. Gdyby tylko nie była zastępcą Nazdorcy na Amerykę Południową i gdyby tylko nadzorca nie wyjechał w sprawach służbowych. Mogła by jeszcze długo wyklinać swoje szczęście, ten dzień i cholernego Davida, którego nienawidziła i... uwielbiała jednocześnie w tej chwili.
Swojej frustracji mogła poświęcić nie więcej niż minutę, którą przy okazji spędziła na doprowadzaniu się do porządku, no dobrze, do stanu, w którym nie będzie straszyć ludzi na ulicach. Uznawszy, że nie wygląda już jak rudy potworek wyprowadziła Lulu. Zupełnie zapomniała o śniadaniu bo i tak ściśnięty żołądek, nie pozwoliłby na wrzucenie w siebie czegokolwiek. Dlatego wypiła tylko kawę i wyszła z domu. Miała już plan na cały dzień.

Osiemnaście nazwisk, gdyż nie liczyła już siebie, ani Davida, z powodu jego nieobecności - tyle, ni mniej, ni więcej. Było to jednocześnie niewiele, ale i bardzo dużo, osiemnaście osób, a wśród nich potencjalny kret. Musiała to zrobić sprytnie by nikt się nie domyślił, jeśli wezwie tylko te osiemnaście osób, przy drugiej będzie wiedziało całe piętro, a przy piątej całe biuro, co da czas pozostałej trzynastce na przygotowanie się. Dlatego Jack zamierzała rozwiązać to inaczej: odgórny nakaz wprowadzenia odpowiednich aktualizacji. Tak miała brzmieć oficjalna wersja, kiedy wszyscy, nie tylko ta osiemnastka będą musieli przekazać swoje firmowe aparaty mobilne, informatykom. Akcja miała być wykonana, szybko, w możliwie najkrótszym czasie, tak by nikt nie miał czasu na wyczyszczenie danych. oczywiście Dove, zupełnie nie interesowały pozostałe telefony i zapisane na nich filmy pornograficzne czy nagie zdjęcia dziewczyn posiadaczy. Interesowała ją ta osiemnastka i nią też miała zająć się Beckett. Właściwie ona miała odpowiadać, za przeprowadzenie "aktualizacji". Tym sposobem, bez wzbudzania podejrzeń w kimkolwiek, otrzyma rzetelne wyniki i do wieczora wszystko powinno być jasne. Musi być jasne... musi.
 
Lunatyczka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172