-
Ofiary z ludzi? - stary kupiec aż podskoczył w fotelu. Na jego twarzy pojawiły się wypieki, a oddech przyspieszył. Zaklaskał z uciechy w dłonie. -
To warte jest swojej ceny. Oczywiście, że ta informacja jest niezwykle istotna. Nie omieszkam podzielić się z nią z Panem Baronem. To doprowadzi tych szubrawców do zguby. Na dupsko Bogenauera, załatwię ich!
-
Niezwłocznie po zakończeniu tej niezwykle owocnej wieczerzy, wypłacę Panom obiecane pieniądze. Tylko nie zapomnijcie zostawić mi tej notatki. Najlepiej będzie, jeśli dacie mi ją teraz - chciwie wyciągnął rękę. -
A co do tych ludzi, o których wspomniał pan von Essing, to postaram się jakiś zorganizować. Myślę, że jutro załatwię tą sprawę, więc pojutrze z samego rana dobrana ekipa będzie do Pana dyspozycji. Postaram się o zaprawionych rębajłów, pozbawionych skrupułów łotrów. Mogą tacy być? Trzech? Pięciu?
Z kwitem na pięćset koron do odebrania w dowolnym banku prowadzonym na ziemiach Imperium, Lothar i towarzyszący mu mag, skierowali się do wyjścia. Od momentu opuszczenia jadalni, stary Ruggbroder wyzywał ich i lżył od najgorszych. Szlachcic mu się odcinał, grożąc śmiercią i pozbawieniem praw i w ten sposób dotarli do drzwi, gdzie Hieronymus wezwał odźwiernych, którzy z hukiem zatrzasnęli za gośćmi bramę.
Księżyc Morrslieb ukazał się na niebie, w oknie z chmur, które otwarło się jakby specjalnie dla niego. Wisiał nisko, swoją niezdrową poświatą spowijając dachy domów, mury, ulice i place. Kto na niego spojrzał, mógł dostrzec wykrzywioną w złośliwym grymasie twarz na powierzchni księżyca. Jedno oko wpatrywało się nieustannie w dół, na miasto, drugie łypało w prawo i w lewo, jakby wybierając swoje ofiary, które natychmiast czuły się nieswojo i czym prędzej, z głową wciśniętą w ramiona oddalały, byle dalej od świdrującego spojrzenia. Co jakiś czas w dolnej części dysku otwierały się bezzębne usta, zionące głęboką czernią, z których wyłaniał się tłusty, obrzmiały jęzor, oblizujący zaropiałe wargi...
Spotkanie w domu Teugena skończyło się późną nocą. Jego uczestnicy opuścili posiadłość razem, w dużej grupie, otoczeni własnymi ochroniarzami i kilkoma z sług Teugena. Żaden z mężczyzn nie spojrzał w górę, wszyscy jak jeden mąż, unikali wzroku Morrslieba.
Awanturnicy nie mieli możliwości porozumienia się z którymkolwiek z uczestników spotkania. Dzrwi rezydencji zamykały się jedne po drugich, a topniejący korowód otoczony strażnikami niosącymi pochodnie ruszał dalej. W końcu strażnicy zostali sami i wrócili do posiadłości Teugena. Brama zamknęła się z upiornym, mrożącym krew w żyłach jękiem.