Nameela przyjęła zaproszenie Berwyna i czym prędzej chwyciła rękę Bossończyka. Obok Makhar wspinał się na swojego konia, a Theo już był w siodle i nie czekając na pozostałych pocwałował w kierunku walczących Zuagirów i Turańczyków. Draugdin został, wraz z nim przeciw hordzie wrzeszczących małpoludów stanęło kilku Zuagirów. Pozostali popędzili w ślad za najemnikami i księżniczką.
Ravu zamarł. Wpatrywał się w samotną postać stojącą na skalnej półce, w połowie wysokości klifu. Stał tam olbrzymi małpolud, odziany w powiewającą na wietrze czerwoną opończę. Unosił wysoko ręce i wykonywał nimi szaleńcze gesty.
Od strony pustyni rozległ się huk grzmotu, który przetoczył się po ruinach, odbił od klifu i uderzył z wzmożoną siłą w znajdujących się na pustyni ludzi. Zaraz potem z głębi morza piasków nadciągnęła czarna chmura, która wolno acz nieubłaganie zbliżała się do walczących, ciemnym całunem zakrywając ziemię.
Małpoludy pędziły przez ruiny i większość z nich zupełnie ignorowała uzbrojonego Vanira i jego Zuagirskich sprzymierzeńców. Ich celem byli wciąż walczący na skraju ruin. Makhar i Berwyn znajdowali się tuż przed walczącym kłębowiskiem, ale za nic nie byli w stanie dotrzeć do znajdujących się w zwarciu Bahim-Baala i Mahath Agi. Theo zatrzymał się w bezpiecznej odległości od walczących i przyglądał się starciu.
Gdy małpoludy uderzyły, wreszcie pokazały na co je stać. W szalonej, brutalnej furii obalały rumaki, miażdżyły kości i wyrywały kończyny. Niejeden z ludzi zginął, gdy na jego szyi bądź głowie zacisnęły się masywne szczęki szarej małpy. A przywódca małpoludów stał na swoim miejscu, nadal inkantując zaklęcia.
Draugdin w szale zabił dwóch małpoludów, a po pierwszym ataku pozostał przy nim tylko jeden Zuagir. Reszta zginęła. Kilka włochatych postaci kłębiło się wokół, czekając na właściwy moment by uderzyć. Już po chwili były niewolnik leżał martwy z rozpłatanym brzuchem, a krąg wokół Draugdina się zamknął. Akbitańska stal śpiewała morderczą pieśń, a liczba pociętych ciał u stóp wojownika rosła. Sam jednak tracił siły, krwawiąc z kilku ran. Wiedział, że jeszcze chwila i będzie tak osłabiony, że nie zdoła walczyć...
Zamorysjki starzec jakimś cudem uniknął śmierci. Wdrapał się na kolumnę, na szczycie której przysiadł i przerażonym wzrokiem chłonął to, co działo się wokół niego. Wskazywał na małpiego czarownika, a potem na siebie, krzycząc coś niezrozumiale. Jego palce zaciskały się na szyi, jakby starał się udusić lub celowały w serce, imitując śmiertelny cios w życiodajny organ.