Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2017, 08:45   #73
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Gaudencio porwał za sobą większość uczniów, którym zdawało się, że najlepszym pomysłem będzie schronić się właśnie w jadalni. Jakoś przeczekać, pomyśleć nad tym, co zrobić dalej. Vesna z Byronem oraz Annika i Jack stwierdzili, że las będzie bezpieczniejszy, odbijając w niego bez patrzenia na to, co robią pozostali, jednak każde w swoją stronę. Kilku napastników oddzieliło się od swojej grupy i ruszyło za nimi między drzewa. Niektórzy ciskali w stronę uciekających do jadalni uczniów niewielką bronią. Obok głowy Harolda przeleciał nóż, nieopodal Claire młotek.

Kimberly i Samantha chwyciły sparaliżowaną strachem Lulu za ręce i zaczęły ciągnąć ją w stronę jadalni. Po chwili podbiegł Marty, z którego pomocą udało się przetransportować koleżankę do środka. Dla Sam było już jednak za późno, by dołączyć do Vesny i Baya - dwójka zniknęła w lesie, a za nimi pobiegło dwóch rosłych napastników. Reszta zbliżała się do jadalni. Byłoby szczytem głupoty spróbować się teraz przedrzeć do lasu.

Kate, koordynująca wszystkich i wbiegająca na schody jako ostatnia, nie miała tyle szczęścia, co pozostali. Rzucony przez któregoś z morderców z niemałą siłą młotek trafił ją w plecy. Nauczycielka straciła równowagę i padła jak długa. Nie zdążyła wstać. Niemal błyskawicznie znalazło się przy niej dwóch wielkich dzikusów, którzy chwycili ją za kostki i poczęli odciągać od domku. Kobieta krzyczała, błagając o pomoc i próbując chwycić się czegokolwiek, jednak nie była w stanie sobie poradzić. O dziwo, pozostali zatrzymali się, nie próbując sforsować drzwi do domku, które całym sobą zasłaniał teraz spocony i zsapany historyk.

Potężny mężczyzna w czerwonej koszuli mruknął coś pod nosem i nieznajomi oddalili się w stronę masztu z flagą, ciągnąc po ziemi wrzeszczącą Kate Marshall. W końcu któryś z dzikusów zdzielił ją trzonkiem tasaka w tył głowy i nauczycielka zamilkła.
- Nikt stąd nie wychodzi - powiedział Gaudencio, rozbieganym spojrzeniem przeskakując po twarzach przerażonych uczniów. - Pani Marshall już nie żyje. Już nie żyje.

Lulu zakwiliła przeciągle w kącie, trzęsąc się. Nie wiadomo, czy nauczyciel próbował przekonać siebie, czy ich, w każdym razie Kate wciąż żyła. Przynajmniej jeszcze. Ktokolwiek dopadł do okien i przyjrzał się, co dzieje się na zewnątrz, mógł dostrzec około osiemnastu osób, z czego dziesięć z tej zbieraniny stanowili mężczyźni przy których kręciło się pięć kobiet i trójka dzieci. Do tego dochodziła jeszcze niewielka grupka, która ruszyła za Vesną, Byronem, Anniką i Jackiem. Szybka ocena sytuacji pozwalała stwierdzić, że w otwartej konfrontacji nie mieli szans. Żadnych.

Nieznajomi zaciągnęli Marshall do masztu z flagą i przywiązali ją do niego na stojąco liną, którą miał ze sobą jeden z nich. Nauczycielka była nieprzytomna, ze zwieszoną głową nie rejestrowała faktu, że dwóch nagich mężczyzn podeszło do niej i zaczęło nachalnie obmacywać po piersiach i kroczu. Z domku widać było, jak szybko dostali erekcji, śmiejąc się rubasznie i podskakując obok kobiety, niby przy zdobyczy, którą należało się nacieszyć. Wtedy spomiędzy zebranych mężczyzn wyszła dziewczyna, która zamordowała z zimną krwią Lambo i Hoy. W obu dłoniach niosła coś, co przypominało dużą, głęboką drewnianą misę. Gdy uczniowie dojrzeli stojącego przy Kate Marshall mężczyznę w czerwonej koszuli oglądającego wielki, okrwawiony nóż, już wiedzieli, co za chwilę się stanie.

- Nie możemy jej pomóc... - rzucił Gaudencio, oglądając tę przerażającą scenę. Jego głos był matowy, wyzuty z emocji. - Nikt nie może. Musimy tutaj zostać, jeśli chcemy żyć.
Jakby na potwierdzenie tych słów, oparł się znów o drzwi wejściowe do jadalni. Pytanie tylko, czy zdanie historyka podzielali wszyscy uczniowie?



Biegli przed siebie, jakby goniła ich wataha wilków. Szybko zniknęli między drzewami, a po kilkunastu metrach, od strony obozu doszedł ich przeciągły, kobiecy wrzask. Żołądki podeszły im do gardeł, ale nie oglądali się za siebie. Annika narzuciła dość ostre tempo, które Jackowi ciężko było utrzymać, więc dziewczyna co jakiś czas zwalniała, by Brooks nie stracił jej z oczu. Przy okazji w oddali mignęło jej kilka podążających w ich stronę sylwetek. Mieli ogon.

Pokonali niewielkie wgłębienie terenu, które wychodziło na wzniesienie pokryte gęstymi sosnami i przedzierali się przez wysokie paprocie i krzewy, byle dalej od obozu i tych, którzy za nimi ruszyli. W zlewającej się ze sobą zieleni nie można było dostrzec niczego, czym dałoby się skutecznie bronić. Przebiegając obok jakiejś starej sosny, Jack poczuł nagle, jak nogą o coś zahaczył. Jakby wąską linę rozciągniętą między drzewami. I tylko tyle był w stanie pomyśleć, gdy usłyszał jakiś chrzęst i w ułamku sekundy zza drzewa wyskoczyła prostokątna deska najeżona powbijanymi w nią na całej długości długimi gwoździami, które z impetem wbiły się w lewą nogę Brooksa, powyżej kolana.

Ból był niewyobrażalny, a Jack krzyknął tak głośno, że aż z gałęzi zerwało się okoliczne ptactwo. Gwoździe weszły głęboko, przy każdym najmniejszym ruchu wywołując paskudną falę cierpienia. No i skutecznie unieruchomiły Brooksa, który poczuł, jak po nodze spływa mu ciepła krew. Pułapki! Te dzikusy musieli zastawić na nich pułapki, tak przynajmniej myślała Annika, podbiegając do rannego kolegi. Jeśli chcieli dalej uciekać, musieli pozbyć się gwoździ z nogi Jacka, a i tak chłopak nie byłby już tak mobilny, jak wcześniej.

Kilkanaście metrów dalej Williams widziała zbliżające się między drzewami sylwetki. Napastnicy będą tu lada chwila. Musiała zastanowić się, co jest dla niej najlepsze i jakie ma opcje.



Właściwie to nie wiedziała, dlaczego dała się namówić na ucieczkę w las, ale ufała Byronowi, jak nikomu na świecie i skoro on uważał, że tak będzie najlepiej, to nie kwestionowała jego decyzji. Nie pobiegli jednak za Jackiem i Anniką, tylko odbili w przeciwną stronę, mając nadzieję, że dadzą sobie w ten sposób więcej czasu, a napastnicy skupią się na innych.

Ledwo przebiegli kilkadziesiąt metrów po nierównym terenie, a Chorwatka miała już dosyć. Dyszała ciężko, czując, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi. Nie miała ani siły, ani kondycji na takie rzeczy. Co prawda Byron co chwilę motywował ją do dalszej ucieczki, ale wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. Fakt, że biegło za nimi dwóch rosłych napastników nie pomagał wykrzesać z siebie dodatkowych sił. Mimo to starała się biec i zmusić ciało do większego wysiłku. Od strony obozu doszedł ją ostry, kobiecy krzyk. To była chyba pani Marshall.

Nagle w gąszczu usłyszała jakieś kliknięcie, jakby zwalnianego mechanizmu i od strony drzewa, wahadłowym ruchem spadła zawieszona na linie siekiera. Nim idący na przodzie Byron zdołał zareagować, ostrze weszło gładko w bok jego głowy, łamiąc kości czaszki i odrzucając na ziemię. Z głębokiej rany płynęła ciemna krew mieszająca się z tkanką mózgu. Nieobecne oczy Silvy wpatrywały się gdzieś poza granice rzeczywistości.

Vesna krzyknęła. Bay był martwy, próbowała dopuścić tę informację do swojego umysłu. A za nią podążali spragnieni krwi mordercy, którzy lada chwila się tu pojawią.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 10-07-2017 o 08:58. Powód: Literówki.
Tabasa jest offline