Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2017, 23:57   #71
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
& Zombi

Trwali tak, padając się wzajemnie i smakując. Łącząc oddechy, wpierw ostrożnie, lecz w każdą sekundą coraz niecierpliwiej. W ruchy wdarły się pierwsze gwałtowniejsze spięcia mięśni, szarpnięcia i zaciśnięcia dłoni. Pozycja zajęta przez chłopaka była jednak na dłuższą metę męcząca.
- Poczekaj - sapnął gdy ich usta się rozdzieliły. Zeskoczył z łóżka, kierując się ku drzwiom. Zamknął je, wyjrzał dla pewności przez okno. Niespodziewane wizyty w podobnym momencie nie należały do zdarzeń preferowanych, potrzebowali spokoju i intymności, nie randomowych gapiów, zwłaszcza jeśli opinia dziewczyny miała pozostać niezmnieniona. Wystarczyła jedna głupia plotka, aby zniszczyć komuś życie, a ludzie uwielbiali plotkować.
- Bierzesz tabsy? - spytał, ściągając w miedzyczasie bluzę. Po niej przyszła pora na koszulkę, tym razem z krótkim rękawem.


Skórę pleców szpeciła cała kolekcja blizn i zadrapań. Część z nich zdążyła się zaleczyć i zblednąć, jeszcze inne wciąż pozostawały czerwonymi pręgami. W okolicach żeber odznaczały się fioletowo-żółte, podbiegłe krwią sińce.
- Nie… - zdołała wyjąkać prostując się do pozycji siedzącej i próbując nad sobą zapanować. Nie miała potrzeby brania czegokolwiek, aż do tej chwili. Już miała się do tego przyznać gdy chłopak zaczął ściągać ubranie. Pospiesznie zakryte dłonią usta zdołały wypuścić z siebie jedynie cichy, zduszony okrzyk. Niby Sam powinna być na taki widok przygotowana, w końcu Ves mówiła jej o jego problemach ale nie sądziła, że sprawa jest aż taka poważna. Tak, ta krew w umywalce nie wyglądała błaho ale jednak…
- Bay… - zerwała się na nogi i zdecydowanie chwiejnym krokiem ruszyła w jego stronę. - Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? To powinien obejrzeć lekarz - nawijała z troską, śledząc wzrokiem ślady zostawione przez ojca chłopaka. Nie potrafiła zrozumieć jakim człowiekiem trzeba było być by tak traktować własnego syna. Ostrożnie, nie chcąc urazić żadnej z nowych ran, dotknęła jego ciała w miejscu, w którym widniał jeden ze starszych siniaków.
- Tak nie można - wyszeptała, czując że się jej zbiera na łzy. - Nie wolno - dodała, sunąc ku kolejnemu siniakowi, omijając świeże dowody znęcania się. Miała ochotę go przytulić ale bała się że zrobi mu krzywdę, w końcu jednak uznała że jak będzie go traktować niczym delikatne jajko to jak nic Byron zareaguje gniewem i ją od siebie odepchnie, a tego przecież nie chciała. Starając się być możliwie delikatną, przylgnęła do niego otulając rękami i wplatając dłonie we włosy.
Obserwował ją, gdy do niego szła. Słuchał potoku słów, zaciskając przy tym szczęki. W końcu gdy go objęła, prychnął ironicznie i złapawszy ją za biodra, podrzucił do góry. Skrzywił się przy tym, jakby nagły wysiłek sprawił mu ból, ale było to chwilowe i szybko minęło, a nim dziewczyna zdążyła spaść, złapał ją tak, że zawisła nogami w powietrzu.
- Witaj w świecie poza Matixem, Neo - zaśmiał się, krzywiąc usta w rozbawionym uśmieszku, niesięgajacym oczu - te pozostały uważne i skupione. Obserwowały z bliska twarz dziewczyny, by zejść niżej na szyję oraz dekolt. Dopiero wtedy spojrzenie mu złagodniało.
- Nic mi nie jest, bywało gorzej - pocałował ją krótko, niosąc na powrót do łóżka. Posadził na brzegu materaca, a zwolnione dłonie błyskawicznie powędrowały do przodu, wślizgując się pod jej ubranie. Zaczęły od dołu, błądząc w okolicach brzucha i bioder, aż wreszcie zniecierpliwione spoczęły na dwóch wypukłych półkulach, przyciagających zarówno uwagę, jak i dłonie oraz usta. Te ostatnie zaś żyły własnym życiem, atakując łapczywie drobniejszego przeciwnika.
Sam nie bardzo mogła sobie wyobrazić “gorzej”, już teraz wydawało się jej, że jest wręcz tragicznie. Czuła, że powinna coś zrobić tylko nie bardzo wiedziała co. Nie mogła iść z problemem do nauczycieli, mogła tylko do ojca, ale ten chwilowo był poza zasięgiem no i już w sumie wiedział o całej sprawie. Może gdy wrócą okaże się że udało mu się coś wymyślić? Dalsze przemyślenia i snucie planów zostały jednak szybko odłożone na bok. Przegoniły go jego ręce i usta, zostawiając w jej głowie chaotyczną plątaninę oderwanych od siebie myśli i pragnień. Przede wszystkim pragnień, które skutecznie tłumiły wszelkie sprzeciw niosące racje. Zdając się na wyraźnie bardziej doświadczonego partnera, sama także rozpoczęła ostrożną wędrówkę po jego ciele, poznając je delikatnymi posunięciami palców. Każde zadrapanie, wypukłość, każdy mięsień i nierówność. Z każdym kolejnym bodźcem przewagę brało pragnienie, które zwykle posłusznie siedziało w kącie, gdzie je zwykle przeganiała. Pragnienie to umiejscowiło się teraz w dole jej brzucha sprawiając że niecierpliwie zaczęła domagać się większej ilości pieszczot, bliższego połączenia, ugaszenia tego ognia, który został rozpalony. Z jej na wpół otwartych ust wyrwały się westchnienia, które w miarę postępu działań Byrona, przemieniały się w jęki. Zniecierpliwiona złapała brzeg koszulki i szybko przełożyła ją przez głowę. Zaraz za nią jej ciało opuściła ostatnia zapora, która broniła dostępu do górnych jego partii. To było czyste szaleństwo, wiedziała, ale nie chciała go przerywać.
Silva obserwował jej działania, a uśmiech na jego twarzy stawał się coraz szerszy w tych chwilach, w których jego usta nie stykały się z mniejszym, delikatniejszym torsem. Klęczał przed nią, dzięki czemu prawie zrównali się wzrostem. Już nie musiał badać go przez materiał, z czego skrupulatnie skorzystał, sprawdzając smak i fakturę owej pary magicznych wypukłości, naturalnie skupiających uwagę dłoni i warg na spółkę z językiem. Jeździł po nich palcami, ugniatając i podrażniając w rytm jej oddechu. To gładził, to podszczypywał jasną skórę, kciukami masując okrężnie sterczące guziczki sutków. Ujął każdą pierś w dłoń od dołu, jakby chciał je zważyć, poczuć ich ciężar. Mruczał przy tym z zadowolenia gdzieś na wysokości jej obojczyka, znacząc go serią pocałunków od mostka po ramię i z powrotem. Wydawał się w pełni pochłoniety owym zajęciem aż do chwili, gdy z trudem, ale oderwał się od niej, podnosząc głowę na wysokośc jej twarzy. Sapał przez nos, a rozszerzone podnieceniem oczy lśniły, patrząc prosto w oczy Sam, po wargach błąkał się uśmiech.
- Tego też nigdy wcześniej nie robiłaś, prawda? To nic, nic nie szkodzi. - powiedział przybierając troskliwy ton, wieńcząc zapewnienie pocałunkiem. Dłonie zaciśnięte na jej ciele pchnęły delikatnie do tyłu, sugerując aby się położyła. - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy… jest dobrze, odpręż się.
O dziwo uwierzyła mu, opadła plecami na łóżko i przymknęła oczy. Pewnie powinna je trzymać otwarte by śledzić jego poczynania ale po co, skoro mogła je czuć. Tak też było ciekawiej, bardziej… zmysłowo, tak to było dobre określenie. Odprężyć jednak się nie mogła, stale bowiem w jej głowie wirowały myśli uparcie pytające czy na pewno robi wszystko jak powinna, czy przez swoje niedoświadczenie nie sprawi mu przykrości albo co gorsze on stwierdzi że to jednak był błąd, że ona się nie nadaje, że…
- Nie mam pojęcia co powinnam robić - wyszeptała, chociaż z teoretycznego punktu widzenia jej wiedza nie była uboga. Tyle tylko, że wiedza teoretyczna sprawdzała się zwykle tylko na papierze, gdzie wszystkie zasady były jasne i przejrzyste. Tu i teraz nic nie było ani jasne, ani przejrzyste. Wszystko było jednym wielkim chaosem, a ona niezbyt dobrze radziła sobie otoczona nieładem. Może gdyby była w stanie myśleć logicznie to by z tego wybrnęła, odnalazła właściwe zwroty w swojej głowie, znalazła sposoby by nie wyglądać i nie zachowywać się jak kompletna świeżynka. Tyle że logika umykała jej, gdy tylko podejmowałą próbę pochwycenia jej w swoje dłonie. Wina nie leżała jednak tylko w niej. Dłonie i usta Bay’a także miały w tym swój udział i to wcale nie mały. Najprościej było się temu wszystkiemu poddać, przestać opierać i myśleć, na to jednak miała chyba za mało alkoholu w krwioobiegu.

Wkrótce okazało się, że miała go w sobie dość by nie tylko przestać się opierać działaniom Bay’a ale także przestać myśleć. Nowym odkryciom towarzyszyły chwile uniesień ozdabianych tłumionymi na siłę wyrazami zadowolenia to jednej, to znów drugiej strony. Popołudnie to okazało się być pełne życiowych lekcji z rodzaju tych bardzo, bardzo przyjemnych ale i wymęczających, szczególnie że Sam nie była w najlepszej formie o czym udało się jej zapomnieć na te chwile spędzone z Byronem na wzajemnym poznawaniu swoich ciał, ich szczegółów, czułych punktów, a także punktów które sprawiały że miało się wrażenie rozpadania na drobne kawałeczki. Nie miała pojęcia kiedy usnęła, wtulona w jego posiniaczone ciało i absolutnie spokojna. Gdy Ves obudziła ją na kolację, Bay’a nigdzie nie było za co w sumie była mu wdzięczna. Musiała sobie całkiem sporo poukładać w głowie, gdy więc reszta zdecydowała się oddać zabawie, ona zrezygnowała z niej na rzecz porządnego odpoczynku.




Nocka, dzień drugi

Po wycieczce i rozmowie, Sam była w całkiem niezłym humorze, który nieco tylko przygaszony został przez zaproszenie na imprezę urodzinową. Najchętniej by zrezygnowała ale wiedziała doskonale że takie zachowanie dałoby podłoże do plotek i większego zainteresowania jej osobą, czego wolała uniknąć. Z tego też powodu, chociaż z fałszywym uśmiechem na twarzy, pojawiła się na przyjęciu i wytrwała na nim dokładnie tyle, ile trzeba było.
Powrót do domku w towarzystwie Ves był najlepszym zwieńczeniem całego dnia. Tak przynajmniej myślała, dopóki nie dostrzegła swojego gościa. Wtedy też dotarło do niej że przecież nie wspomniała o niczym swojej przyjaciółce, zbytnio zajęta odzyskiwaniem dobrych stosunków między nimi. Nie sądziła także że Bay zakradnie się do ich domku. Najwyraźniej jej wiedza o stosunkach między chłopakami i dziewczynami była znacznie mniejsza niż początkowo sądziła. Pewnie, wiedziała wiele o kłopotach w takich związkach, o radościach też sporo bo w końcu o jednym i drugim nasłuchała się do przesytu. Teraz jednak sama przeżywała, a raczej zaczęła przeżywać to wszystko o czym dotąd tylko słyszała i wciąż miała pewne problemy z przyswojeniem sobie tego faktu. Pytania kotłowały się w jej głowie gdy tak stała niczym słup soli i nie mogąc się zdecydować co dalej, spoglądała to na Ves która zaczęła się zbierać by dać im pobyć trochę w samotności, to na wyłożonego wygodnie na jej łóżku chłopaka. No właśnie… Chłopaka w jej łóżku, ponownie… Nie mogła tego zobaczyć ale za to wyraźnie poczuła jak jej policzki zmieniają swój odcień na krwiście czerwony. Wspomnienia poprzedniej wizyty Bay’a w domku napłynęły do niej jak żywe. Wszystkie odczucia, pragnienia, smaki i… Oddech wpierw zamarł jej w piersi, po czym przyspieszył by doścignąć galopujące serce. Powinna być rozsądna, powinna zachowywać się dojrzale, powinna… No tak, na dobrą sprawę nie do końca wiedziała co powinna. Przyzwoitość nakazywała poproszenie go by wyszedł. Pragnienie nakazywało podbiec do niego, usiąść na nim i wbić wargi w jego usta.
[i]- Bay, oszalałeś? Jak cię nakryją to… [i/] -zaczłęa idąc za podszeptami przywoitości, po to tylko by zakończyć prowadzona za rączkę przez pragnienie serca. Szybko, nie chcąc marnować czasu między teraz, a chwilą w której ktoś jednak ich nakryje, ruszyła w stronę łóżka przysiadając na jego brzegu i… I tu skończyła się jej pewność siebie. Opuściła głowę i uśmiechając się niepewnie, zadała pytanie, które tłukło się jej po głowie odkąd go zobaczyła i które świadczyło o tym, że naprawdę powinna nad sobą popracować.
- Dlaczego przyszedłeś?

Odpowiedź otrzymała wkrótce i była to jedna z tych odpowiedzi, których się nie zapominało do końca życia.



Przed obiadem i obiad, dzień trzeci.


Świat był piękny, piękny był też ten dzień i w sumie nastawienie Sam sprawiało, że nie było nic, co byłoby w stanie zniszczyć jej nastrój. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszelkie problemy zaczęły blednąć niczym noc o świcie. Nagle miała do dyspozycji Ves, która stała się jej najlepszą przyjaciółką. Miała też Bay’a i dzięki niemu czuła że żyje. Po rozmowie z ich wspólną przyjaciółką ostatnie “ale” i “co gdy” zniknęły pozostawiając miejsce tylko na szczerą radość, która wręcz promieniowała z Samanthy. Byron towarzyszył im zarówno na śniadaniu jak i później, znikając z Sam na jakąś godzinkę wśród zieleni drzew i krzewów. Nie oddalili się zbytnio, ot na tyle by zejść z oczu reszcie. Rozmawiali o sprawach ważnych i tych mniej, a później na nowo oddali się badaniu własnych ciał, ich czułych punktów i tego jak smakują okraszone promieniami słońca i nasycone wonią lasu. Gdyby ktoś zapytał Sam o najszczęśliwsze chwile jej dotychczasowego życia, te właśnie znalazłyby się w pierwszej piątce. Po powrocie złapali Ves i razem udali się nad jezioro gdzie Bay usadowił się w cieniu pod drzewem, a one skorzystały z dobrodziejstwa przyjemnie chłodnej wody, która gasiła żar rozgrzanych ciał. Żaru jednak, który czuła Samantha nie była w stanie ugasić.

Zanim się obejrzeli przyszedł czas na obiad. Sam zajęła miejsce przy Bay’u, z którego drugiej strony usadowiła się Ves. Trzej muszkieterowie. I wszystko było wręcz doskonałe bowiem nadzwyczaj łatwo było ignorować to, co nie było. Jak chociażby dziwne zachowanie Holy.
Nieco ciężej przyszło zignorować to, co wydarzyło się w trakcie obiadu, a co roztrzaskało w drobny mak tą bańkę szczęścia, która od poranka otaczała Samanthę. Krew… Przemoc… Strach… Żadne z tych rzeczy nie pasowało do jej pełnego słodyczy świata, w którym spędziła ostatnie godziny. Bardziej pasowało do humoru z jakim tu przyjechała i do tej beznadziei która jej wtedy towarzyszyła. I do tego Lulu… Samantha miała nie lada problem z wyborem co robić i kogo ratować. Najchętniej zabrałaby Vesnę i Bay’a i zwiała byle dalej od zagrożenia, ale przecież nie mogła zostawić koleżanki. Najwyraźniej też nie była jedyną, której los Lulu leżał na sercu. To z kolei tworzyło okazję do tego by pozwolić sobie na samolubną decyzję, na która jednak pozwolic sobie nie mogła.
- Bay, weź Ves i biegnijcie do lasu, będę tuż za wami - poinformowała, ściskając ramię chłopaka, a następnie ruszyła na pomoc Lulu i Kimberly po drodze łapiąc za pierwszy lepszy nóż jaki się jej trafił. Bała się, pewnie że się bała, tylko skończony głupiec by się nie bał w obliczu podobnej sytuacji. Strach jednak miał też to do siebie że potrafił produkować całkiem spore ilości adrenaliny, która nadawała ruchom szybkości i siły. Tego właśnie Sam teraz potrzebowała. Jeżeli jednak Lulu sprawiałaby kłopoty, a tamci ludzie zaczęliby się zbliżać, to Samantha nie miała wątpliwości że wybierze swoje życie i czym prędzej ruszy za Byronem i Vesną. Nie była świętą tylko nastolatką, nie zamierzała umierać męczeńską śmiercią tylko po to żeby ocalić jedno życie. Za bardzo zależało jej na Bay’u. Zbytnio przywiązała się do Vesny. Taka była cena opuszczenia barier i dopuszczenia ich do siebie. Przestała być obiektywna, przestała myśleć głównie o tym jak pomóc innym. Jej myśli skupiały się teraz głównie na tych dwóch osobach, resztę pozostawiając daleko z tyłu. Z tego też powodu starała się mieć ich na widoku gdy ruszyła po Lulu. Tak, żeby wiedzieć gdzie biec czy uda się jej namówić dziewczynę do ruszenia tyłka, czy nie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 10-07-2017, 06:21   #72
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Posiłek pod chmurką okazał się ostatnim posiłkiem skazańców. Zaczęło się niewinnie - naga kurew biegnąca przez polanę. Sama, samotna i tak bezbronna, że chwytała bandę zjebów za serce. Bo jak takiej nie pomóc? Ciuchy straciła, godności pewnie nigdy nie miała... nic tylko brać i się opiekować, potem wsadzić do wyra i przerżnąć ile siły dała fabryka. W ramach podziękowań oczywiście. Za pomoc, dobroć i chuj tam wiedział co jeszcze.

Jakie więc było zaskoczenie Kai, gdy to nie laskę, a laska zaczęła rżnięcie. Gorąca, czerwona jucha trysnęła na trawę, osiadając gęstymi kroplami na zielonych źdźbłach... fascynujący widok. Równie hipnotyzujący, co charczenie tej starej, tępej suki i debila w sweterku z pomocy dla powodzian. Van Ophen czuła zazdrość. Od zawsze chciała to zrobił, od pierwszego dnia w tej pokurwionej szkole, a ta mała goła zdzira ją uprzedziła. Ale to nie był koniec niespodzianek.

Tłum neandertali, kojarzący się z tłuszczą idącą polować na czarownice - pierwotne, podstawowe i proste narzędzia. Służące do mordu. Na ludziach z obozu. Na nich... zostali zaatakowani, a to oznaczało tylko jedno.
Ręka sama powędrowała do kieszeni spodni, wyjmując twardy, podłużny kawałek stali, a do bulgotu umierających i krzyków kaszalotów dołączył dźwięczny klekot.
Prawo było jasne - mogli odpowiedzieć na atak, bronić swojego życia za cenę życia oponentów. Kaya nigdy nikogo nie zabiła, bo skończyłaby w pace, czego nie chciała, ale teraz...

Teraz, gdyby była facetem, w spodniach urósłby jej twardy, sztywny drąg. Zawsze chciała kogoś zabić. Zobaczyć jak to jest - patrzeć w uciekające z oczu życie i wiedzieć, że to dzięki niej. Pobiegła za resztą do jadalni, ale nie kuliła się w kącie. Przeszukiwała szafki, wywalała na podłogę szuflady. Broń. Noże, rury. Paliwo do kuchenek, łatwopalne gówna. Mogli legalnie łamać, ciąć, miażdżyć i palić. Gwiazda przyszła w tym roku wcześniej.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 10-07-2017, 08:45   #73
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Gaudencio porwał za sobą większość uczniów, którym zdawało się, że najlepszym pomysłem będzie schronić się właśnie w jadalni. Jakoś przeczekać, pomyśleć nad tym, co zrobić dalej. Vesna z Byronem oraz Annika i Jack stwierdzili, że las będzie bezpieczniejszy, odbijając w niego bez patrzenia na to, co robią pozostali, jednak każde w swoją stronę. Kilku napastników oddzieliło się od swojej grupy i ruszyło za nimi między drzewa. Niektórzy ciskali w stronę uciekających do jadalni uczniów niewielką bronią. Obok głowy Harolda przeleciał nóż, nieopodal Claire młotek.

Kimberly i Samantha chwyciły sparaliżowaną strachem Lulu za ręce i zaczęły ciągnąć ją w stronę jadalni. Po chwili podbiegł Marty, z którego pomocą udało się przetransportować koleżankę do środka. Dla Sam było już jednak za późno, by dołączyć do Vesny i Baya - dwójka zniknęła w lesie, a za nimi pobiegło dwóch rosłych napastników. Reszta zbliżała się do jadalni. Byłoby szczytem głupoty spróbować się teraz przedrzeć do lasu.

Kate, koordynująca wszystkich i wbiegająca na schody jako ostatnia, nie miała tyle szczęścia, co pozostali. Rzucony przez któregoś z morderców z niemałą siłą młotek trafił ją w plecy. Nauczycielka straciła równowagę i padła jak długa. Nie zdążyła wstać. Niemal błyskawicznie znalazło się przy niej dwóch wielkich dzikusów, którzy chwycili ją za kostki i poczęli odciągać od domku. Kobieta krzyczała, błagając o pomoc i próbując chwycić się czegokolwiek, jednak nie była w stanie sobie poradzić. O dziwo, pozostali zatrzymali się, nie próbując sforsować drzwi do domku, które całym sobą zasłaniał teraz spocony i zsapany historyk.

Potężny mężczyzna w czerwonej koszuli mruknął coś pod nosem i nieznajomi oddalili się w stronę masztu z flagą, ciągnąc po ziemi wrzeszczącą Kate Marshall. W końcu któryś z dzikusów zdzielił ją trzonkiem tasaka w tył głowy i nauczycielka zamilkła.
- Nikt stąd nie wychodzi - powiedział Gaudencio, rozbieganym spojrzeniem przeskakując po twarzach przerażonych uczniów. - Pani Marshall już nie żyje. Już nie żyje.

Lulu zakwiliła przeciągle w kącie, trzęsąc się. Nie wiadomo, czy nauczyciel próbował przekonać siebie, czy ich, w każdym razie Kate wciąż żyła. Przynajmniej jeszcze. Ktokolwiek dopadł do okien i przyjrzał się, co dzieje się na zewnątrz, mógł dostrzec około osiemnastu osób, z czego dziesięć z tej zbieraniny stanowili mężczyźni przy których kręciło się pięć kobiet i trójka dzieci. Do tego dochodziła jeszcze niewielka grupka, która ruszyła za Vesną, Byronem, Anniką i Jackiem. Szybka ocena sytuacji pozwalała stwierdzić, że w otwartej konfrontacji nie mieli szans. Żadnych.

Nieznajomi zaciągnęli Marshall do masztu z flagą i przywiązali ją do niego na stojąco liną, którą miał ze sobą jeden z nich. Nauczycielka była nieprzytomna, ze zwieszoną głową nie rejestrowała faktu, że dwóch nagich mężczyzn podeszło do niej i zaczęło nachalnie obmacywać po piersiach i kroczu. Z domku widać było, jak szybko dostali erekcji, śmiejąc się rubasznie i podskakując obok kobiety, niby przy zdobyczy, którą należało się nacieszyć. Wtedy spomiędzy zebranych mężczyzn wyszła dziewczyna, która zamordowała z zimną krwią Lambo i Hoy. W obu dłoniach niosła coś, co przypominało dużą, głęboką drewnianą misę. Gdy uczniowie dojrzeli stojącego przy Kate Marshall mężczyznę w czerwonej koszuli oglądającego wielki, okrwawiony nóż, już wiedzieli, co za chwilę się stanie.

- Nie możemy jej pomóc... - rzucił Gaudencio, oglądając tę przerażającą scenę. Jego głos był matowy, wyzuty z emocji. - Nikt nie może. Musimy tutaj zostać, jeśli chcemy żyć.
Jakby na potwierdzenie tych słów, oparł się znów o drzwi wejściowe do jadalni. Pytanie tylko, czy zdanie historyka podzielali wszyscy uczniowie?



Biegli przed siebie, jakby goniła ich wataha wilków. Szybko zniknęli między drzewami, a po kilkunastu metrach, od strony obozu doszedł ich przeciągły, kobiecy wrzask. Żołądki podeszły im do gardeł, ale nie oglądali się za siebie. Annika narzuciła dość ostre tempo, które Jackowi ciężko było utrzymać, więc dziewczyna co jakiś czas zwalniała, by Brooks nie stracił jej z oczu. Przy okazji w oddali mignęło jej kilka podążających w ich stronę sylwetek. Mieli ogon.

Pokonali niewielkie wgłębienie terenu, które wychodziło na wzniesienie pokryte gęstymi sosnami i przedzierali się przez wysokie paprocie i krzewy, byle dalej od obozu i tych, którzy za nimi ruszyli. W zlewającej się ze sobą zieleni nie można było dostrzec niczego, czym dałoby się skutecznie bronić. Przebiegając obok jakiejś starej sosny, Jack poczuł nagle, jak nogą o coś zahaczył. Jakby wąską linę rozciągniętą między drzewami. I tylko tyle był w stanie pomyśleć, gdy usłyszał jakiś chrzęst i w ułamku sekundy zza drzewa wyskoczyła prostokątna deska najeżona powbijanymi w nią na całej długości długimi gwoździami, które z impetem wbiły się w lewą nogę Brooksa, powyżej kolana.

Ból był niewyobrażalny, a Jack krzyknął tak głośno, że aż z gałęzi zerwało się okoliczne ptactwo. Gwoździe weszły głęboko, przy każdym najmniejszym ruchu wywołując paskudną falę cierpienia. No i skutecznie unieruchomiły Brooksa, który poczuł, jak po nodze spływa mu ciepła krew. Pułapki! Te dzikusy musieli zastawić na nich pułapki, tak przynajmniej myślała Annika, podbiegając do rannego kolegi. Jeśli chcieli dalej uciekać, musieli pozbyć się gwoździ z nogi Jacka, a i tak chłopak nie byłby już tak mobilny, jak wcześniej.

Kilkanaście metrów dalej Williams widziała zbliżające się między drzewami sylwetki. Napastnicy będą tu lada chwila. Musiała zastanowić się, co jest dla niej najlepsze i jakie ma opcje.



Właściwie to nie wiedziała, dlaczego dała się namówić na ucieczkę w las, ale ufała Byronowi, jak nikomu na świecie i skoro on uważał, że tak będzie najlepiej, to nie kwestionowała jego decyzji. Nie pobiegli jednak za Jackiem i Anniką, tylko odbili w przeciwną stronę, mając nadzieję, że dadzą sobie w ten sposób więcej czasu, a napastnicy skupią się na innych.

Ledwo przebiegli kilkadziesiąt metrów po nierównym terenie, a Chorwatka miała już dosyć. Dyszała ciężko, czując, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi. Nie miała ani siły, ani kondycji na takie rzeczy. Co prawda Byron co chwilę motywował ją do dalszej ucieczki, ale wiedziała, że długo tak nie wytrzyma. Fakt, że biegło za nimi dwóch rosłych napastników nie pomagał wykrzesać z siebie dodatkowych sił. Mimo to starała się biec i zmusić ciało do większego wysiłku. Od strony obozu doszedł ją ostry, kobiecy krzyk. To była chyba pani Marshall.

Nagle w gąszczu usłyszała jakieś kliknięcie, jakby zwalnianego mechanizmu i od strony drzewa, wahadłowym ruchem spadła zawieszona na linie siekiera. Nim idący na przodzie Byron zdołał zareagować, ostrze weszło gładko w bok jego głowy, łamiąc kości czaszki i odrzucając na ziemię. Z głębokiej rany płynęła ciemna krew mieszająca się z tkanką mózgu. Nieobecne oczy Silvy wpatrywały się gdzieś poza granice rzeczywistości.

Vesna krzyknęła. Bay był martwy, próbowała dopuścić tę informację do swojego umysłu. A za nią podążali spragnieni krwi mordercy, którzy lada chwila się tu pojawią.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 10-07-2017 o 08:58. Powód: Literówki.
Tabasa jest offline  
Stary 11-07-2017, 11:14   #74
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Totalnie się zdziwił, gdy zobaczył Vesnę i Byrona uciekających do lasu. Annika nie zrobiła na nim takiego wrażenia, bo ta foczka lasy traktowała chyba jak drugi dom, ale z drugiej strony, kto o zdrowych zmysłach ucieka w knieję, w której roi się od drapieżników, zwłaszcza, gdy gonią cię uzbrojeni mordercy? Przecież to jak podpisywanie na siebie wyroku śmierci! Danny nie zastanawiał się nad tym jednak długo, gdy napastnicy dorwali Kate i zaciągnęli ją do masztu z flagą, przywiązując do niego.
- Pokurwieni psychopaci! Jebane skurwysyny! Pierdolone chuje! - Calistri warknął gardłowo, widząc, do czego szykują się te dzikusy. Biedna Kate. - Musimy jej jakoś pomóc. Musimy! Chcecie patrzeć, jak te gnoje zabijają naszą nauczycielkę?
Miałby totalnie w dupie, gdyby to była Hoy. Ale Kate nie dość, że dobrze się pieprzyła, to jeszcze była miłą osobą. Pomoc takim ludziom ciężej jest odpuścić, nawet, jeśli tak naprawdę nie było sposobu, żeby to zrobić. Danny sapał ciężko, przechadzając się w tę i wewtę, od kuchni do jadalni. Dłonie mimowolnie zacisnęły się mocniej na rękojeściach tłuczka i noża. Co tu się kurwa wyrabiało? Co to była za banda pojebów?

Próbował coś wymyślić, ale nie był w stanie złożyć niczego sensownego. To była totalnie patowa sytuacja. Jeśli wybiegną tam, próbując ją uratować, to sami zginą, a tamci pewnie tylko na to czekali. Zresztą, nawet jeśli by starali się coś zrobić, nie wiadomo, czy Kate i tak by przeżyła, a gdy te dzikusy skończą z nauczycielką, zabiorą się za domek i za nich. Z trudem to przyznawał, ale Gaudencio miał rację.
- Co za pojebana sytuacja... - Calistri czuł całkowitą niemoc, przez co jeszcze bardziej nakręcał się w środku. Chciał pomóc pani Marshall, ale wiedział, że nie mógł. Po prostu. Trzeba było odpuścić. Nie był bohaterem komiksu; miał przed sobą całe życie i karierę sportową. Musiał przede wszystkim postarać się wyjść z tego cało. Dla Muffin i mamy.

Westchnął ciężko i spojrzał na pozostałych.
- Pan Gaudencio ma rację. Nie możemy jej pomóc, oni na pewno tylko czekają, aż otworzymy drzwi i wybiegniemy, a pani Marshall i tak by pewnie zginęła. - Pociągnął nosem i odchrząknął. - Zresztą, ona pewnie chciałaby, żebyśmy zostali w środku, byli bezpieczni.
Odłożył tłuczek i nóż na stół, po czym z szafek zaczął wyjmować garnki. Duże, mniejsze, z rączką, bez rączki i ustawił je na palnikach.
- Musimy mieć się czym bronić, a olej może nam w tym pomóc. Chyba wiecie, co może zrobić gorący olej w kontakcie ze skórą, nie? - Uśmiechnął się ponuro i zaczął przelewać żółty płyn do garnków. Gdy napełnił wszystkie, ustawił ogień, by zaczęły się gotować.

Nie podchodził już do okna, nie chciał widzieć, jak tamci mordują Kate. Zrobiło mu się przykro, bo przypomniał sobie, że przecież nauczycielka miała rodzinę, która będzie zdewastowana, gdy dowie się o wszystkim. Chyba wszyscy mieli jakieś rodziny, dlatego choćby z tego względu musieli przeżyć.
- Panie Gaudencio. - Zwrócił się do nauczyciela. - Gdzie są kluczyki do autobusów? Może spróbujemy się do nich dostać?
W swojej naiwności Danny liczył, że te dzikusy nie zajęły się odpowiednio ich jedynym środkiem transportu do cywilizacji, ale przecież nie będą wiedzieć, jeśli nie sprawdzą.
- Lambo... Lambo ma je w swoim pokoju - odrzekł nauczyciel.
Super. Jak już się pierdoli, to wszystko po kolei.
- Zajebiście... z drugiej strony, ja i Marty moglibyśmy spróbować się tam dostać i ich poszukać, jesteśmy chyba najszybsi w bieganiu z całej klasy, nie sądzę, żeby tamci nas dogonili. Poza tym, możemy wyjść tylnym wyjściem, wejść do lasu i idąc przy ścieżce okrążyć ośrodek i zakraść się do domku Lambo od tyłu - powiedział Danny, wyrzucając z siebie pomysły, które przyszły mu na szybko do głowy. - Wiem, że to ryzykowne, ale jeśli będziemy siedzieć na dupach, to w końcu te dzikusy nam się do nich dobiorą. I tak, wiem też, że w horrorach zwykle na samym początku mordercy zajmowali się środkami transportu ofiar, ale tamci nie wyglądają mi na fanów kinematografii. Warto sprawdzić każda ewentualność.

Calistri zebrał ze stołu tłuczek i nóż, po czym usiadł na krześle.
- No chyba, że ktoś ma inny pomysł, to słucham. Myślę, że przez jakiś czas możemy tu zostać, ale tamci na pewno będą próbować się do nas dostać. Wtedy może się zrobić nieciekawie. Tamci może znają teren, są uzbrojeni, ale nie wydaje mi się, żeby byli sprytniejsi od nas. Zresztą, widać po nich, że to ryje niepobłogosławione inteligencją. - Prychnął i odruchowo spojrzał w stronę okna. Nie podejdzie tam, nie ma mowy. W oczekiwaniu na to, co powie reszta, myślał o Kate. Mimo wszystko dobrze, że była nieprzytomna, gdy zaczną ją mordować.
 
Kenshi jest offline  
Stary 11-07-2017, 16:28   #75
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


”Kurwa…” pomyślał Ken wpatrując się przez, zaparowaną od jego ciężkiego oddechu, szybkę.
Był zdewastowany. Nie tylko naoczną śmiercią osób, które znał… nie tylko atakiem dzikusów, jebanych buraków z Meksyku… judaistów* pierdolonych zza nieistniejącego jeszcze muru, ale… również podziałem klasy.
Zawsze myślał… kiedy już mu się zebrała odpowiednia ilość pary pod mózgownicą, że byli drużyną. Wiadomo, że nie każdy każdego kochał… czasem komuś się chciało wpierdolić… ale jednak była wśród nich jakaś symbioza, jakaś niewytłumaczalna dla footballisty więź, która trzymała klasę w kupie.
A teraz… jedni uciekali w las, drudzy wykrwawiali się na murawie… a trzeci rezygnowali z pomocy samotnej, nieprzytomnej kobiecie.
Bezbronnej, w dupę mać, kobiecie!

I żyła!
ŻYŁA!!!
Widział jak oddycha… jak jej głowa zwisa smętnie obijając się brodą o ramię.
Widział jak te zwyrodniałe bambusy z Kenji** macały ją po cyckach rozmiaru normalnego… nie to co u jego dziołchy.
Widział jak ta zdziczała bobrzyca zasadza się na Bogu ducha winną nauczycielkę, która nigdy złego słowa nie powiedziała o bezmózgim sportowcu, nie ważne jak spektakularnie oblewał u niej testy.
- Dlaczego… dlaczego nikt nie chce jej pomóc?! Kurwa… ona jeszcze żyje! Trzeba coś zrobić, a nie myśleć o niej jak o trupie! - Odrywając spojrzenie od posępnego słupa, popatrzył pytająco i trochę błagająco na resztę zebranych.
Jebany Guadenico i Calistry to były jakieś piździawy w szuwarach, jebane sprzedawczyki… Larkins nie do końca wiedział komu mogli się sprzedać, ale w tej chwili nie było to takie ważne.
Gardził ich tchórzostwem i słabością.
- Ludzie no… wypadnijmy na nich w kupie… zróbmy coś… zróbmy cokolwiek, nie możemy po prostu na nich patrzeć… musimy… - Głos uwiązł mu w gardle. Bo pomimo starań… czuł podskórnie, że to wszystko na nic… że nie uratują nauczycielki… że mogą tylko przy tym zginąć.
Tylko… jak żyć z poczuciem… z tą pamięcią, że się kogoś zostawiło na pastwę śmierci? Czy nie lepiej byłoby zginąć, starając się postąpić zgodnie ze swoim sumieniem? Dobrze… tak jak nauczał o tym Jezus?

Zwalisty chłopak oparł się plecami o ścianę koło okna. Zwiesił lekko głowę, w geście otępienia i rezygnacji. Wysokie czoło perliło się od potu, które otarł niedbale przedramieniem.
Miał iść tam sam?
Jeśli się rozpędzi… i uda mu się uniknąć pierwszych ciosów… będzie w stanie powalić dwóch… może trzech, zanim rzucą sie na niego w kupie.
Czy to coś da? Czy to coś zmieni? Czy Marshall przeżyje? Czy on przeżyje?
Kurwa… co to za zjebane myśli w jego głowie?! Jak to drapanie z tyłu czachy wyłączyć? Gdzie jebany internet? Gdzie kurwa zasięg.
Policja?
POLICJA?!

- OGOOOOOOL PIZDEEEEEEEE - wydarł się na całe gardło, dopadając miniaturowego okienka w geście dojmującej frustracji, której nie potrafił w żaden inny sposób wyartykułować, jak wywrzaskując randomowe epitety w kierunku napastników.

Btw laska faktycznie… mogłaby się ogolić.

* chodziło mu oczywiście o jihadystów
** zbieżność brzmieniowa z imieniem bohatera przypadkowa, Ken oczywiście był pierwszy od Kenji

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 12-07-2017, 11:22   #76
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Podbiegła do Jacka, sama sobie nie dowierzając.
Jakim cudem nogi poniosły ją z powrotem?
Wszystko w niej darło się by uciekała i zostawiła za sobą trójkę napastników i rannego...
Wróciła.
JAK TO SIĘ STAŁO?!?!?!
Instynkt zachowawczy Anniki wył niczym ranne zwierzę, gdy podświadomie oceniała sytuację:

~Szanse na przeżycie drastycznie spadły.
Trzech przeciwników przeciwko niej i rannemu – to się nie mogło udać. ~


Rzuciła okiem na uzbrojone sylwetki.
Wbrew sobie zanurkowała w wysoką zieleń i bez słowa ostrzeżenia szarpnęła dechę wbitą w w udo Jacka niemalże warcząc do chłopaka:

- Pasek. Broń...


Jeżeli Brooks zemdleje, będzie uzbrojona. Wiedziała, że jest dość szybka by jeszcze zdążyć odbiec i się ukryć.

Jeżeli Jack przetrzyma... tym będzie się martwić później...

 

Ostatnio edytowane przez corax : 12-07-2017 o 11:30.
corax jest offline  
Stary 12-07-2017, 23:58   #77
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - pechowy awanturnik



https://www.youtube.com/watch?v=iqjy7FjW3zU

Byli biedni ale chcieli
By świat leżał u ich stóp
Prawo mieli sobie za nic
Chcieli radość życia czuć


Zawył. Nie zdążył się nawet zdziwić czy pomyśleć, że coś jest nie tak gdy biegł razem z Anniką przez las oddalając się od niebezpieczeństwa gdy jakby się o coś potknął czy wpadł butem i zaraz potem zobaczył wyskakującą zza drzewa smugę. A potem był już tylko ból i wrzask. Zbyt gwałtowny, zbyt niespodziewany, zbyt przeszywający by nad nim zapanować. Więc zawył boleśnie ugodzony.


Wychowani na ulicy
Rozpoczęli swoją grę
Ona piękna, on zuchwały
Powiedzieli kiedyś - nie!



- Moja noga! O jebańce! O kurwa! Moja noga! - wyjęczał gdy nagłe tsunami czerwonego bólu minęło zostawiając szarpiące kręgi zwykłego bólu. Nad nim już był w stanie zapanować. W końcu był chłopakiem z dzielni. A to były tylko cholerne gwoździe czy inny syf. Pieprzona pułapka!


Lufy nigdy już nie stygły
Już nie mogli się zatrzymać
Banki drżały na ich widok
Krew spływała po chodnikach

Spojrzał na sylwetkę blondynki. Zatrzymała się. Przez moment zamarł w straszliwej niepewności. Tak straszliwej, że zagłuszyła nawet ból. Że Annika odbiegnie i go zostawi. Odwrócił się w stronę prześwitującej krawędzi lasu gdzie była polana z domkami. Trzy sylwetki! No trzem nawet Brooks by nie podołał. Nawet z całą nogą.

Gdy strażnicy na kolanach
A syreny za plecami
Opróżniali wielkie sejfy
I ruszali w drogę dalej
Ale Annika wróciła. Widział jak wraca, jak schyla się by wyciągnąć dechę. Ale tamci też już biegli w ich stronę. To mu dodało sił, energii i wiary. Dadzą radę! We dwójkę i razem dadzą radę! Syknął przez zaciśnięte zęby gdy Nika uwolniła jego udo z pułapki. - Dzięki! - powiedział i odwrócił się twarzą do napastników. Trzech. Dwóch z nożami i jeden z siekierą. Jeden trochę z przodu, dwóch tuż za nim. Zaraz. Jeszcze chwila. I się zacznie pogo!

Poza prawem, poza prawem
Na zawsze i do końca
Poza prawem, poza prawem
Jechali w stronę słońca


Pasek? Niezłe. Ale za długo. Sięgnął do kieszeni po multitool i pstryknął ostrzem. - Zapierdol mu w nogi! - krzyknął do Anniki. To była ich szansa! Brooks widział takie okazje w mgnieniu oka. Było ich trzech ale jeden ciutkę z przodu. Staną po bokach. Brooks sieknie tamtego w górę swoim ostrzem. A Annika w dół po nogach. Powinien się wywalić. Przy odorbinie szczęścia nawet tą echą mogła połamać mu kości jakby go mocno grzmotnęła. A taka zbierzna akcja dała się wykonać w locie. Potem było tych dwóch ale ich też było dwoje. Będą dwa pojedynki. Annika z dechą i Jack z ostrzem multitoola. Znał triki na kolesia z nożem. Można było przechwycić atakującą rękę, unieruchomić i samemu wyrpowadzić cios uzbrojoną ręką. Albo coś innego. Dadzą radę. Wystarczy, że jedno z nich się obrobi w paru ruchach to zajmie się tym przewalonym. Dwoje na trzech. Będzie trudno. Ale dadzą radę! Na pewno. - Punks not dead! - wrzasnął bojowe zawołanie tak samo jak przy tylu bójkach tyle razy wcześniej.

Poza prawem, poza prawem
Wprost w objęcia śmierci
Poza prawem chcieli umrzeć
Młodzi, wolni, piękni


Dadzą radę. Razem! Ale mu się superblondi trafiła! Normalnie punk rock queen! Szkoda, że spotkali się dopiero teraz. Nie wymiękała. Mogła go zostawić i pobiec dalej ale została i wyjęła tą cholerną dechę. Teraz też była przy nim. Unosząc dłoń do pierwszego ciosu Jack wiedział, że punk to punk! Tak jak Księga Ulicy naucza! Robisz z kimś numer razem to i zgarniasz fanty razem albo zgarniasz od pał przez plery też razem! Nika musiała być tak naprawdę urodzoną pancurą. Tylko chyba jeszcze tego w sobie nie odkryła. Ale spoko. Rozwalą tych brudasów i Jack jej wszystko pokaże co i jak.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-07-2017, 19:52   #78
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Claire stała nieruchomo przyklejona do ściany. Jej wzrok błądził nerwowo po zebranych, jednak starannie unikał wszelkich okien. Dziewczyna nie patrzyła. Wydawała się być głucha na krzyki pani Marshall, ślepa na napiętą sytuację. Oddychała miarowo, choć ciężko, a jej wydechy były drżącą dawką powietrza. Tak mocno ściskała nóż, że spociła jej się dłoń i teraz drewniany uchwyt ślizgał jej się w ręku. Wiedziała gdzie jest, wiedziała też co się wokół niej dzieje. Wnętrze jej umysłu pozostało jednak nieodkrytą tajemnicą. Żadne krzyki i nerwówka nie przeszkodziły mu w podążaniu własnym torem.

Dean mógł wywnioskować, że w pewnym sensie zamknęła się w sobie. Być może trawiła sytuację, a może po prostu szukała gdzieś zrozumienia, wsparcia… Normalności? Jej stan zdawał się być niepokojący, choć może to tylko pozory.

Van der Veen starał się nie myśleć. Nie wyobrażać sobie, co czuje ich wychowawczyni. Czy marzy o tym, że jakiś bohater wyskoczy z domku i pospieszy jej na ratunek? W którym momencie zrozumie, że rzeczywistość jest na to zbyt brutalna? Krew, tyle krwi. Dean czuł, że łzy zbierają się do oczu, jednak nie były w stanie wylać się na policzki. Po części cieszył się z tego, ale po części chciał zaznać ukojenia w płaczu. Jak przyjemnie byłoby skulić się w kącie niczym dziecko…
- Claire - rzekł ochrypłym głosem do najbliższej mu osoby w tym otoczeniu. - Chyba… chyba musimy spakować jedzenie z kuchni i uciekać. Zanim… przestaną… - przełknął ślinę, nie będąc w stanie sprecyzować, że ma na myśli torturowanie wychowawczyni. - Bo wtedy tu… wrócą…
Mocno chwycił jej dłonie, chcąc przekazać jej choć odrobinę pocieszenia i siły, której sam tak rozpaczliwie potrzebował.

Jej puste spojrzenie przeniosło się na niego w swym mozolnym tempie. Patrzyła na Holendra jakby nie rozumiała, co mówi. To było dziwne, że się nie rozpłakała, sama nie rozumiała dlaczego. Dean jako jedyny potrafił znaleźć w jej oczach uczucia. Wiedział, że jest obecna, że rozumie wszystko, być może nawet zastanawia się nad czymś. Odwzajemnila uścisk dłoni i kiwnela twierdzaco głowa. Krzyki nauczycielki ucichły. Claire nie zareagowała.
- Myślę o kilku rzeczach… - skłamała. Myślała o milionie rzeczy, wręcz jej myśli biły się ze sobą, potykały o własne jestestwo, tworzyły chaos, który z uporem maniaka Lockhart starała się poukładać.
- Na przykład by uciec nad wodę… Można by popłynąć wpław, kajakiem… choć mnie kajak kojarzy się bardziej jako osłona, niż pomoc w płynięciu, ale ja umiem pływać - tutaj jej smutne spojrzenie powędrowało w stronę Kimberly. Chciałaby i jej pomóc, ale poczuła, że Kim będzie lepiej z Jerrym i Martym. A może źle sądziła? Z powrotem spojrzała na Deana
- Wiem, autobus jest najbardziej logiczny, ale przecież oni… Oni na pewno to planowali, nie rzuciliby się nie mając pewności, że nic nie możemy zrobić - westchnęła - No i ta budka, wiesz… Jest taka mała na narzędzia, sprzęty. No i nasze rzeczy w domku, morfina… - na żołądku zrobiło jej się ciężko, jakby miała zwymiotować - Ja mam kompas. Możemy uciec do tej budki w lesie, co ją na wycieczce zwiedzaliśmy, albo nad tamten wodospad, albo w kierunku, gdzie szedł ten facet - napomniała o mężczyźnie w czerwonej koszuli, który mijał ich w lesie - I musimy się czymś bronić… Być może nawet nie tylko bronić, ale zaatakować. Spalić ich? Butelka, środek łatwopalny, podpalona szmata. Deską do krojenia można się obronić w miejscach, których uszkodzenie spowoduje szybką… - przerwała, kiedy jej usta zadrżały. Nie była w stanie dokończyć. To, w jaki sposób myślała, nawet ją przerażało. Dopiero teraz z jej oka spłynęła łza, która wcześniej okryła całą gałkę. Gdyby nie mrugnięcie, pewnie dalej by tam tkwiła. Claire poczuła jak coś dławi ją w gardle. Nie skończyła wylewać myśli, ale po prostu nagle ją zatkało. Nie wiedziała, czy zdoła coś powiedzieć. Nie dało się ukryć, że chciała.

Dean miał problemy, żeby nadążyć za Claire, choć jej słowa nie zdawały się nie wiadomo jak skomplikowane, lub nieprzystępnie wyłożone. Tak ciężko było nie myśleć o tym, co dzieje się wokoło. I co może przytrafić się mu, jeżeli szaleńcy dostaną go tak, jak wychowawczynię. Bał się również o Claire i wszystkich znajomych. Cichy głos w jego umyśle podszeptywał mu, że sprawa jest beznadziejna. A jakiekolwiek działanie to tylko próba przekonania siebie samego, że jest inaczej. Znalazł torbę na śmieci i zaczął pakować do niej wszystkie produkty, które wydawały się w miarę wodoodporne i nie psuły się zbyt szybko. Opakowania sera żółtego, banany, jabłka. Nie brał też wiele, żeby zbędnie się nie przeciążać.

- Autobusem stąd nie wyjedziemy - zgodził się niepewnie. Z tego co słyszał, to najpierw musieliby przedostać się do domków nauczycieli po klucz. - Nie wiem, czy warto wracać się po morfinę - dodał ciszej. Obawiał się, że jeżeli odczują ból, to w tym nowym świecie, w którym znaleźli się, i tak nie będzie trwał długo. Dlatego, bo zakończy go śmierć.
- Deska do krojenia jest nieporęczna - pokręcił głową. - Weź tasak - dodał. - Naszą bronią jest szybkość. Musimy biec szybciej od tych skurwysynów - przekleństwo w jakiś sposób trochę dodało mu siły. - Dlatego też nie powinniśmy obładować się za bardzo. Nie jesteśmy wojownikami, nie wygramy z nimi. Jak uda nam się któregoś zabić, to będzie szczęście - rzekł. - Boję się tych lasów, może być w nich więcej osób. Może spróbujemy dostać się nad jezioro i płynąć pod przewróconymi kajakami, dla osłony. Dostaniemy się do tego domku w lesie, który widzieliśmy na wycieczce. Może nie będą się nas tam spodziewać - rzekł.

Dźwięk przelykanej przez Claire śliny był na tyle wyraźny, że drażnił ucho. Przetarla szybko łze z policzka, jakby się jej wstydzila.
- Tak właśnie myślę - pokiwała twierdząco głową. - Ale boję się wyjść… - przyznała się z tłumionym przez siebie bólem. Miała wrażenie, że każdy wewnętrzny organ nim pulsuje, że cierpi.
- Stare radioodbiorniki. Mój tata ma w piwnicy. Dobre, gdy nie ma zasięgu, a tu go nie ma. Myślę, że takie miejsce jak to, ma taki… albo miało, mógł ktoś zabrać. Boże, Dean, myślisz…. Myślisz, że to ten facet w czerwonym wynajął ten ośrodek? Żeby zrobić z nami to wszystko? Zaplanował to? - spojrzała na niego z przerażeniem. Radioodbiornik, który chodził jej po głowie, mógł być w tej chatce w lesie. Albo w miejscu, gdzie szedł wtedy tamten człowiek. Musieli wezwać pomoc. Nie widziała innej możliwości by się uratować.

Dean nie planował tak szybko, jak Claire.
- Czy takim radioodbiornikiem można wysłać wiadomość? - zapytał, wszakże w nazwie urządzenia uwzględniona była tylko ta druga funkcja. - To pewnie dobry pomysł - dodał, kończąc pakować żarcie. - Musimy się spieszyć. Oni zaraz tu będą - dodał, słysząc mało wyrafinowany okrzyk Kena.

Claire nawet nie była pewna, czy dobrze nazwała urządzenie.
- Chyba tylko morsa - wzruszyła ramionami. Informacje ulatywaly jej z głowy.
- Na pewno powinniśmy wyjść? Sami?
Dean rozejrzał się wokoło.

- Im mniejsza grupa, tym mniejsza szansa na jej wykrycie - zawahał się. - Ale im nas więcej, tym weselej - rzekł, po czym zawahał się. “Weselej” nie było szczególnie pasującym do sytuacji słowem. - Masz kogoś szczególnego na myśli?
- Kimberly, Marty, Jerry?
- Claire ciężko było wybierać. Wolałaby uratować wszystkich, a nie wybierać. To było niemiłe uczucie. Dzięki pragmatycznemu myśleniu na chwilę odstąpił ją strach. - A ty? - spytała niepewnie. Jak będą nad tym się zastanawiać to w końcu wezmą wszystkich.

- No, można im wszystkim zaproponować. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Kim może pomogłaby z odbiornikiem, a chłopaki są silni. Każdy może się przydać, każdy może też wszystko zepsuć. Myślę, że tu nie ma dobrych rozwiązań i wiele nie wymyślimy. Albo będziemy mieć szczęście, albo nie - westchnął. Na tym ich wymiana myśli się zakończyła. Nie mieli więcej czasu na rozmowy, obmyślanie szczegółów planu. Najpierw musieli wyjść, sprawdzić czy w ogóle się da. Być może te dzikusy nie zdążyły jeszcze obejść domku i zaczaić się na jego tyłach, inaczej chyba by wbiegli tamtędy? Musieli sprawdzić przez okno, czy z tyłu bezpiecznie a potem wyjść szybko. Nie byli jeszcze pewni, w którą stronę lepiej skręcić - nad wodę, czy do domku medycznego? Wzięli Marty'ego, Kimberly i Jerry'ego na stronę. Nie mogli wziąć wszystkich, musieli rozdzielić grupę, większej nie mieli szans, w mniejszej... Też byłoby ciężko. Claire dozbroiła się niechętnie. Sytuacja była patowa, ale musieli działać. Po prostu musieli.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 13-07-2017, 21:30   #79
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dean z wahaniem podszedł do okna ukazującego teren za kuchnią. Kurczowo trzymał w jednej dłoni torbę z jedzeniem, a w drugiej tasak. Wydawało się, że jest czysto. Żadnego ruchu za drzewami. Nic podejrzanego. Przynajmniej takie odniósł wrażenie. Bał się wychodzić na zewnątrz, jednak czy naprawdę mogli zostać w środku? Torturowanie wychowawczyni - bez względu na to, jak makabryczne nie było - zdawało się jedyną szansą. Pojedynczym momentem, który mogli wykorzystać, aby opuścić kuchnię. Jeżeli los będzie łaskawy - w sposób niepostrzeżony.

Główny plan, sklecony naprędce z Claire, stanowił jedyną nadzieję, jaką posiadał. Tak właściwie nie wszystko do końca rozumiał, ale ufał Lockhart. Po pierwsze, mieli wyjść tylnymi drzwiami na ścieżkę. Po drugie, podążyć w kierunku jeziora. Po trzecie, nie dać się zabić, ani złapać. Ostatni punkt był najważniejszy.

Co dalej, kiedy znajdą się przy jeziorze? Pamiętali, że ich koledzy wcześniej - zdawałoby się w innym milenium - wybrali się na wycieczkę kajakami. Dean i Claire zamierzali z nich skorzystać. Wywrócić do góry nogami, po czym pod ich osłoną płynąć wpław przez jezioro. Z jednej strony canoe miały zapewnić im ochronę przed ewentualnymi rzucanymi nożami, lub kamieniami. Z drugiej strony stanowić osłonę przed niepożądanymi spojrzeniami morderców. Ucieczka jeziorem wydawała się o tyle nęcąca, że ciężko było wyobrazić sobie obdartusów podążających za nimi wpław. Dean też czuł się w wodzie pewniej niż na lądzie.

Kiedy - jeśli - udałoby się wyjść na brzeg, możliwie najdalej od obozu, skorzystaliby z kompasu Claire. Chcieli dojść do domu ranczowego, którego ruiny widzieli wcześniej podczas wycieczki. Przy odrobinie szczęścia mordercy nie spodziewali się ich tam. Na dodatek Lockhart miała nadzieję znaleźć tam radioodbiornik. Szybko wytłumaczyła Deanowi, dlaczego uważa, że urządzenie może znajdować się w rozpadającej się ruderze i brzmiało to logicznie. Mimo to - a może właśnie dlatego - Holender nie zrozumiał.

Wzięli na bok Kim, Marty’ego i Jerry’ego, aby w kilku prostych słowach streścić im plan. Co prawda Hart nie potrafiła pływać, ale mogłaby przytrzymać się kajaka i z zamkniętymi oczami podążać za nimi. Wydawała się mądra i mogłaby pomóc Claire w obsłudze ewentualnej aparatury radiowej i kompasu. Jerry i Marty byli silnymi, wysportowanymi chłopakami, którzy mogliby pomóc w przypadku napotkania wrogów z maczetami. Dean miał nadzieję, że miłość do Kimberly doda im boskiej siły, która pozwoli im wszystkim przeżyć.

Po rozmowie z trójką znajomych chwycił mocno dłoń Claire i zacisnął dłoń na klamce. Za drzwiami znajdowało się przeznaczenie. Albo malujące się w szkarłatnych kolorach krwi… lub też - jak miał nadzieję - w nieco jaśniejszych, bardziej optymistycznych.

Otworzyli drzwi i zerwali się do biegu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 14-07-2017, 16:13   #80
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Lindsay biegała po kuchni niczym kurczak bez głowy obmacując każdą napotkaną na swojej drodze osobę, aby upewnić się, że jest w całości i powtarzając w kółko, jak mantrę, słowa: "o Boże, o Boże". Jakby miało to cokolwiek zmienić...
W końcu dopadła do swojego Misiaczka i poczęła wodzić dłońmi po jego wielkim łbie. Jej ruchy były gorączkowe i urywane. Dziewczyna wciąż nie potrafiła ogarnąć tego co się wydarzyło, ciągle miała nadzieje, że zaraz zza drzew wyskoczy ekipa z kamerą i krzyknie 'MAMY CIĘ!', ale jeśli jakakolwiek grupa tam była, oprócz tej nagiej i z bronią, to strasznie długo schodziło jej na wyjściu z tego buszu.
- Misiu. Misiu! Damy radę! Ocalimy panią Marshall! Nie możemy jej tak zostawić. Nie możemy, prawda? Prawda? - powtarzała się jakby w jej mikrym móżdżku zaciela się płytka. Okręciła się wokół własnej osi i sama zaraz dopadła do okienka. Ci zwyrole! Miała ochotę krzyczeć i rzucić się na pierwszego lepszego z tej grupy brudasów jednak wiedziała, że sama z Misiaczkiem niewiele zdziała. Byli sportowcami! Nie byli sami! Dadzą radę obronić panią Marshall!
- Musimy się tylko zebrać w grupę! Chłopaki... - słowa zamarły w jej ustach kiedy odwróciwszy się zobaczyła jak grupa znajomych otworzyła tylne wyjście i puścili się biegiem przed siebie porzucając całą resztę ekipy w domku.
Poczuła czerwoną falę wściekłości, bezradności i frustracji.. Czemu dała upust wypuszczając z siebie niemal zwierzęcy ryk.
- WY TCHÓRZLIWE PSY! - wydarła się za uciekającymi po czym dopadła do drzwi i zamknęła je z hukiem. A niech zdychają! Niech giną! Kurwy psie!
Ale dlaczego czuła w sobie tak wielkie rozczarowanie postawą kolegów...?
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172