Nae wszedł do habitatu Benjamina i usiadł na wyznaczonym miejscu. Jego kaptur zasłaniał skrzętnie jego czuprynę i pogrążał twarz w cichum półmroku. Siedział i słuchał niczym kamienny posąg, a kiedy reprezentant interesów Fundacji skończył powiedział.
- Jestem tu zaledwie parę dni i nie miałem okazji przyjrzeć się koloni bliżej by wydedukować aktualne potrzeby poza najbardziej bieżącymi wynikającymi z lokalizacji. Muszę przyznać, że ktokolwiek wybrał to miejsce na lądowanie wykonał dobrą robotę sabotażysty. Jest beznadziejne, ale nie na tyle by budzić bezpośrednie wrażenie wrażenie wpadki.
Sięgnął po napój i upił drobny łyk ciepłego napoju. Mniejsza o to co to było. Ważne, że było ciepłe, smak nie miał znaczenia.
- Co do moich pomysłów to mam kilka, ale to patykiem na wodzie pisane. Zbliża się zima. Zna pan moje zdolności i zakres kompetencji. Najlepiej byłoby się udać na Nadzieję z dwa, trzy razy. Na raz nie zdołamy pozyskać wszystkiego co niezbędne. Poza tym, idę o zakład, że starzy koloniści mają swoje pomysły, a moja w tym głowa by je spełnić. Problem w tym, że nie wiemy co tam zastaniemy. Przydałby się spec od materiałów wybuchowych na wypadek zostawionej niespodzianki przez naszych nieprzyjaciół.
Po raz drugi wziął łyk cieczy, tym razem większy.
- Jednak właściwy skład załogi zostawiam osobom obeznanym z aktami kolonistów, oraz mającymi z nimi większy kontakt ode mnie. Liczę, że odpowiednie osoby zostaną poinformowane o zapotrzebowaniu na ludzi? Ja w międzyczasie zrobię przegląd koloni i jej stanu. Nie mniej, przydałoby się gdybym został zapoznany z pomysłami kolonistów z stosownym wyprzedzeniem przed wylotem.