- Jak to? - Karelia aż się zagotowała. -
Jakim prawem będziecie mi dyktować, co mam robić? Kim jesteście, że uzurpujecie sobie prawo zatrzymania mnie? I gówno mnie obchodzi, że twierdzicie, że to dla mojego dobra! Ostrzegam: wezwę straż.
Widząc jednak upór awanturników, odpuściła. Obraziła się tylko, usiadła na kuferku pod ścianą i przestała się do kogokolwiek odzywać.
*
Przy bramie Bodo i Wilhelm zapłacili po jednym szylingu i... weszli w obręb murów. Strażnicy nie żądali od nich broni, bo jak się okazało nakaz pozostawienia oręża tyczył się tylko broni dłuższej niż łokieć, łuków, kusz i broni czarnoprochowej, a taką nie dysponowali.
Uśmiechnięty Pstrąg był zatłoczony. Pokaźnych rozmiarów sala biesiadna huczała gwarem głosów, szczękiem kufli i przebijającym się od czasu do czasu ponad hałas graniem gęśli. Stoły okupowali kupcy, dokerzy i żeglarze. Dwie zakapturzone postaci, które weszły do środka i bacznie obserwowały wnętrze szukając znajomej twarzy agenta świątynnego, wzbudziły pewne podejrzenia.
-
No panowie, kaptury z głów - zakrzyknął ktoś. -
Bo pomyślimy, żeście jakieś zbrodzienie!
-
Nikt nie spodziewa się inkwizycji - powiedział głośno ktoś inny. Sala gruchnęła śmiechem.
-
Tu sufit solidny, drodzy goście, na głowę nie pada - przywitał się karczmarz. -
Coś podać może?
Atmosfera była luźna i wesoła, nikt większych problemów nie robił. Wilhelm i Bodo usiedli przy wolnym stole, karczmarz polał piwa. I wtedy do gospody wkroczył wyrostek, nie starszy niż piętnaście lat. Stanął w progu, rozglądnął się, a potem ruszył w ciżbę, nadal się rozglądając.
-
Wiadomość do Waszych Mościów - powiedział stając przy stole zajmowanym przez Boda i Wilhelma. Wyciągnął rękę, w oczekiwaniu na zapłatę. Gdy już dostał szylinga, szybko wręczył Wilhelmowi kartkę. Ten odczytał:
Obawiam się, że nie możemy spotkać się w Uśmiechniętym Pstrągu. Wygląda na to, że zwrócili na nas uwagę ci, których działania mogliście odkryć. Nie wiem kim oni są. Spotkajmy się na tyłach Jeleniego Susa około dziewiątej wieczór.
Z poważaniem,
Aldebrandt |