Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2017, 19:52   #78
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Claire stała nieruchomo przyklejona do ściany. Jej wzrok błądził nerwowo po zebranych, jednak starannie unikał wszelkich okien. Dziewczyna nie patrzyła. Wydawała się być głucha na krzyki pani Marshall, ślepa na napiętą sytuację. Oddychała miarowo, choć ciężko, a jej wydechy były drżącą dawką powietrza. Tak mocno ściskała nóż, że spociła jej się dłoń i teraz drewniany uchwyt ślizgał jej się w ręku. Wiedziała gdzie jest, wiedziała też co się wokół niej dzieje. Wnętrze jej umysłu pozostało jednak nieodkrytą tajemnicą. Żadne krzyki i nerwówka nie przeszkodziły mu w podążaniu własnym torem.

Dean mógł wywnioskować, że w pewnym sensie zamknęła się w sobie. Być może trawiła sytuację, a może po prostu szukała gdzieś zrozumienia, wsparcia… Normalności? Jej stan zdawał się być niepokojący, choć może to tylko pozory.

Van der Veen starał się nie myśleć. Nie wyobrażać sobie, co czuje ich wychowawczyni. Czy marzy o tym, że jakiś bohater wyskoczy z domku i pospieszy jej na ratunek? W którym momencie zrozumie, że rzeczywistość jest na to zbyt brutalna? Krew, tyle krwi. Dean czuł, że łzy zbierają się do oczu, jednak nie były w stanie wylać się na policzki. Po części cieszył się z tego, ale po części chciał zaznać ukojenia w płaczu. Jak przyjemnie byłoby skulić się w kącie niczym dziecko…
- Claire - rzekł ochrypłym głosem do najbliższej mu osoby w tym otoczeniu. - Chyba… chyba musimy spakować jedzenie z kuchni i uciekać. Zanim… przestaną… - przełknął ślinę, nie będąc w stanie sprecyzować, że ma na myśli torturowanie wychowawczyni. - Bo wtedy tu… wrócą…
Mocno chwycił jej dłonie, chcąc przekazać jej choć odrobinę pocieszenia i siły, której sam tak rozpaczliwie potrzebował.

Jej puste spojrzenie przeniosło się na niego w swym mozolnym tempie. Patrzyła na Holendra jakby nie rozumiała, co mówi. To było dziwne, że się nie rozpłakała, sama nie rozumiała dlaczego. Dean jako jedyny potrafił znaleźć w jej oczach uczucia. Wiedział, że jest obecna, że rozumie wszystko, być może nawet zastanawia się nad czymś. Odwzajemnila uścisk dłoni i kiwnela twierdzaco głowa. Krzyki nauczycielki ucichły. Claire nie zareagowała.
- Myślę o kilku rzeczach… - skłamała. Myślała o milionie rzeczy, wręcz jej myśli biły się ze sobą, potykały o własne jestestwo, tworzyły chaos, który z uporem maniaka Lockhart starała się poukładać.
- Na przykład by uciec nad wodę… Można by popłynąć wpław, kajakiem… choć mnie kajak kojarzy się bardziej jako osłona, niż pomoc w płynięciu, ale ja umiem pływać - tutaj jej smutne spojrzenie powędrowało w stronę Kimberly. Chciałaby i jej pomóc, ale poczuła, że Kim będzie lepiej z Jerrym i Martym. A może źle sądziła? Z powrotem spojrzała na Deana
- Wiem, autobus jest najbardziej logiczny, ale przecież oni… Oni na pewno to planowali, nie rzuciliby się nie mając pewności, że nic nie możemy zrobić - westchnęła - No i ta budka, wiesz… Jest taka mała na narzędzia, sprzęty. No i nasze rzeczy w domku, morfina… - na żołądku zrobiło jej się ciężko, jakby miała zwymiotować - Ja mam kompas. Możemy uciec do tej budki w lesie, co ją na wycieczce zwiedzaliśmy, albo nad tamten wodospad, albo w kierunku, gdzie szedł ten facet - napomniała o mężczyźnie w czerwonej koszuli, który mijał ich w lesie - I musimy się czymś bronić… Być może nawet nie tylko bronić, ale zaatakować. Spalić ich? Butelka, środek łatwopalny, podpalona szmata. Deską do krojenia można się obronić w miejscach, których uszkodzenie spowoduje szybką… - przerwała, kiedy jej usta zadrżały. Nie była w stanie dokończyć. To, w jaki sposób myślała, nawet ją przerażało. Dopiero teraz z jej oka spłynęła łza, która wcześniej okryła całą gałkę. Gdyby nie mrugnięcie, pewnie dalej by tam tkwiła. Claire poczuła jak coś dławi ją w gardle. Nie skończyła wylewać myśli, ale po prostu nagle ją zatkało. Nie wiedziała, czy zdoła coś powiedzieć. Nie dało się ukryć, że chciała.

Dean miał problemy, żeby nadążyć za Claire, choć jej słowa nie zdawały się nie wiadomo jak skomplikowane, lub nieprzystępnie wyłożone. Tak ciężko było nie myśleć o tym, co dzieje się wokoło. I co może przytrafić się mu, jeżeli szaleńcy dostaną go tak, jak wychowawczynię. Bał się również o Claire i wszystkich znajomych. Cichy głos w jego umyśle podszeptywał mu, że sprawa jest beznadziejna. A jakiekolwiek działanie to tylko próba przekonania siebie samego, że jest inaczej. Znalazł torbę na śmieci i zaczął pakować do niej wszystkie produkty, które wydawały się w miarę wodoodporne i nie psuły się zbyt szybko. Opakowania sera żółtego, banany, jabłka. Nie brał też wiele, żeby zbędnie się nie przeciążać.

- Autobusem stąd nie wyjedziemy - zgodził się niepewnie. Z tego co słyszał, to najpierw musieliby przedostać się do domków nauczycieli po klucz. - Nie wiem, czy warto wracać się po morfinę - dodał ciszej. Obawiał się, że jeżeli odczują ból, to w tym nowym świecie, w którym znaleźli się, i tak nie będzie trwał długo. Dlatego, bo zakończy go śmierć.
- Deska do krojenia jest nieporęczna - pokręcił głową. - Weź tasak - dodał. - Naszą bronią jest szybkość. Musimy biec szybciej od tych skurwysynów - przekleństwo w jakiś sposób trochę dodało mu siły. - Dlatego też nie powinniśmy obładować się za bardzo. Nie jesteśmy wojownikami, nie wygramy z nimi. Jak uda nam się któregoś zabić, to będzie szczęście - rzekł. - Boję się tych lasów, może być w nich więcej osób. Może spróbujemy dostać się nad jezioro i płynąć pod przewróconymi kajakami, dla osłony. Dostaniemy się do tego domku w lesie, który widzieliśmy na wycieczce. Może nie będą się nas tam spodziewać - rzekł.

Dźwięk przelykanej przez Claire śliny był na tyle wyraźny, że drażnił ucho. Przetarla szybko łze z policzka, jakby się jej wstydzila.
- Tak właśnie myślę - pokiwała twierdząco głową. - Ale boję się wyjść… - przyznała się z tłumionym przez siebie bólem. Miała wrażenie, że każdy wewnętrzny organ nim pulsuje, że cierpi.
- Stare radioodbiorniki. Mój tata ma w piwnicy. Dobre, gdy nie ma zasięgu, a tu go nie ma. Myślę, że takie miejsce jak to, ma taki… albo miało, mógł ktoś zabrać. Boże, Dean, myślisz…. Myślisz, że to ten facet w czerwonym wynajął ten ośrodek? Żeby zrobić z nami to wszystko? Zaplanował to? - spojrzała na niego z przerażeniem. Radioodbiornik, który chodził jej po głowie, mógł być w tej chatce w lesie. Albo w miejscu, gdzie szedł wtedy tamten człowiek. Musieli wezwać pomoc. Nie widziała innej możliwości by się uratować.

Dean nie planował tak szybko, jak Claire.
- Czy takim radioodbiornikiem można wysłać wiadomość? - zapytał, wszakże w nazwie urządzenia uwzględniona była tylko ta druga funkcja. - To pewnie dobry pomysł - dodał, kończąc pakować żarcie. - Musimy się spieszyć. Oni zaraz tu będą - dodał, słysząc mało wyrafinowany okrzyk Kena.

Claire nawet nie była pewna, czy dobrze nazwała urządzenie.
- Chyba tylko morsa - wzruszyła ramionami. Informacje ulatywaly jej z głowy.
- Na pewno powinniśmy wyjść? Sami?
Dean rozejrzał się wokoło.

- Im mniejsza grupa, tym mniejsza szansa na jej wykrycie - zawahał się. - Ale im nas więcej, tym weselej - rzekł, po czym zawahał się. “Weselej” nie było szczególnie pasującym do sytuacji słowem. - Masz kogoś szczególnego na myśli?
- Kimberly, Marty, Jerry?
- Claire ciężko było wybierać. Wolałaby uratować wszystkich, a nie wybierać. To było niemiłe uczucie. Dzięki pragmatycznemu myśleniu na chwilę odstąpił ją strach. - A ty? - spytała niepewnie. Jak będą nad tym się zastanawiać to w końcu wezmą wszystkich.

- No, można im wszystkim zaproponować. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Kim może pomogłaby z odbiornikiem, a chłopaki są silni. Każdy może się przydać, każdy może też wszystko zepsuć. Myślę, że tu nie ma dobrych rozwiązań i wiele nie wymyślimy. Albo będziemy mieć szczęście, albo nie - westchnął. Na tym ich wymiana myśli się zakończyła. Nie mieli więcej czasu na rozmowy, obmyślanie szczegółów planu. Najpierw musieli wyjść, sprawdzić czy w ogóle się da. Być może te dzikusy nie zdążyły jeszcze obejść domku i zaczaić się na jego tyłach, inaczej chyba by wbiegli tamtędy? Musieli sprawdzić przez okno, czy z tyłu bezpiecznie a potem wyjść szybko. Nie byli jeszcze pewni, w którą stronę lepiej skręcić - nad wodę, czy do domku medycznego? Wzięli Marty'ego, Kimberly i Jerry'ego na stronę. Nie mogli wziąć wszystkich, musieli rozdzielić grupę, większej nie mieli szans, w mniejszej... Też byłoby ciężko. Claire dozbroiła się niechętnie. Sytuacja była patowa, ale musieli działać. Po prostu musieli.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline