Lotnisko było już im znane. Wieczorem korków prawie nie było więc dojechali przed czasem. I dobrze, bo sporo czasu zeszło się z parkowaniem czołgu. Wyjąwszy tabliczkę z bagażnika przeczytali:
“Witamy w Miami”
Pierwszą przeszkoda do sforsowania były wykrywacze metalu. Dalej już było prosto, znaki poprowadziły ich do hali przylotów. Sprawdzili samoloty. Lot z Grecji nie miał opóźnień, miał lądować za dziesięć minut.
W końcu z korytarza zaczęli się wysypywać podróżni. Niestety chwilowo nikt się nie interesował nimi ani ich tabliczką. Nagle usłyszeli z boku:
- Pan Shah A’ll? Witamy w Miami. - jakiś chudy facet w garniturze przywitał araba w burnusie i turbanie. Jakim cudem wpuścili go tak ubranego do samolotu? Tego nie dane było im się dowiedzieć, bo poczuli coś… Zanim jeszcze w wyjściu z korytarza pojawiły się oczekiwane obmyła ich fala spokoju. Pierwsza szła wysmagana wiatrem i słońcem na oko trzydziestoletnia kobieta. Same mięśnie i ścięgna i ani grama tłuszczu. Koszulka bez rękawów odsłoniła wiele blizn. jej oczy omiatały halę w poszukiwaniu zagrożeń. Dwa kroki za nią po bokach szły dwie młode siksy, wymalowane jak na halloween, obie identycznie w krótkich koszulkach odsłaniających brzuchy i różowych szortach. Zza pleców prowadzącej wyłoniła się na oko dwudziestoletnia dziewczyna w prostej białej sukience. Długie włosy miała spięte w koński ogon. Ściągała uwagę jak magnes. Gdy się pojawiła, hala jakby poweselała, stała się jaśniejsza i przytulniejsza.
- To was przysłali jako szoferów? - chropowaty głos ekstremalnej kulturystki obudził ich ze snu. Dopiero teraz zwrócili uwagę na piątą dziewczynę, w szarym garniturze. Szła za tą w bieli. Zmrużonymi oczami otaksowała Rozjemców niczym prawnik przed wpisaniem w pozew kwoty odszkodowania. Nie powiedziała ani słowa.