14-07-2017, 16:13
|
#80 |
| Lindsay biegała po kuchni niczym kurczak bez głowy obmacując każdą napotkaną na swojej drodze osobę, aby upewnić się, że jest w całości i powtarzając w kółko, jak mantrę, słowa: "o Boże, o Boże". Jakby miało to cokolwiek zmienić...
W końcu dopadła do swojego Misiaczka i poczęła wodzić dłońmi po jego wielkim łbie. Jej ruchy były gorączkowe i urywane. Dziewczyna wciąż nie potrafiła ogarnąć tego co się wydarzyło, ciągle miała nadzieje, że zaraz zza drzew wyskoczy ekipa z kamerą i krzyknie 'MAMY CIĘ!', ale jeśli jakakolwiek grupa tam była, oprócz tej nagiej i z bronią, to strasznie długo schodziło jej na wyjściu z tego buszu.
- Misiu. Misiu! Damy radę! Ocalimy panią Marshall! Nie możemy jej tak zostawić. Nie możemy, prawda? Prawda? - powtarzała się jakby w jej mikrym móżdżku zaciela się płytka. Okręciła się wokół własnej osi i sama zaraz dopadła do okienka. Ci zwyrole! Miała ochotę krzyczeć i rzucić się na pierwszego lepszego z tej grupy brudasów jednak wiedziała, że sama z Misiaczkiem niewiele zdziała. Byli sportowcami! Nie byli sami! Dadzą radę obronić panią Marshall!
- Musimy się tylko zebrać w grupę! Chłopaki... - słowa zamarły w jej ustach kiedy odwróciwszy się zobaczyła jak grupa znajomych otworzyła tylne wyjście i puścili się biegiem przed siebie porzucając całą resztę ekipy w domku.
Poczuła czerwoną falę wściekłości, bezradności i frustracji.. Czemu dała upust wypuszczając z siebie niemal zwierzęcy ryk.
- WY TCHÓRZLIWE PSY! - wydarła się za uciekającymi po czym dopadła do drzwi i zamknęła je z hukiem. A niech zdychają! Niech giną! Kurwy psie!
Ale dlaczego czuła w sobie tak wielkie rozczarowanie postawą kolegów...?
__________________ Once upon a time... |
| |