Kimberly wpadła do pomieszczenia, ciągnąc za sobą Lulu na spółę z Samanthą i Martym. Niedługo później drzwi zostały zaryglowane, a na ich straży zasiadł kompletnie spanikowany Guadencio.
Owszem, sytuacja była niecodzienna. Była wręcz koszmarna, wyciągnięta z najgorszych wizji jakiegoś socjopaty. Jednak nie mogli popadać w panikę. Nie mogli dać się zastraszyć i zamienić w bezbronne i zestresowane kukły, tak jak Lulu i ich nauczyciel.
Łatwo było jednak powiedzieć, trudniej było wykonać. Kimberly Hart trzymała się całkiem dobrze jak na okoliczności, w których się znaleźli.
Bała się. I to porządnie. Starała się jednak panować nad własnym strachem i myśleć racjonalnie. Tylko dzięki temu mogła przeżyć - tak podpowiadała jej intuicja.
Słyszała krzyki pani Marshall. Słyszała także biadolenie profesora. Wiedziała, że nie mogli liczyć na pomoc mężczyzny. Załamał się totalnie. Byli zdani tylko na siebie - garstka nastolatków przeciwko grupie dzikusów żądnych krwi.
Jakkolwiek bardzo chciała wybiec i ratować biedną panią Marshall, Kimberly czuła, że jest to z góry przegrana walka. Byli w mniejszości. Nieważne jak bardzo silny był Ken, jak bardzo zdeterminowana była Lindsay - nie mieli żadnych szans. Nie potrafili walczyć. Nawet nie wiedzieli czy potrafiliby zabić innego z zimną krwią. Co innego o tym myśleć, a co innego zrobić to naprawdę.
Początkowo, o dziwo, spodobał jej się plan Danny'ego. Nawet chciała zgłosić swoją kandydaturę, mimo swojej niechęci do Calistriego. W tej sytuacji jednak wszelkie niesnaski musiały odejść na bok. Musieli grać zespołowo, w jednej drużynie, jeśli chcieli przeżyć. A przynajmniej nie wchodzić sobie w drogę. W pojedynkę nie mieli wielu szans.
Już chciała dołączyć się do rozmowy, kiedy została odciągnięta na bok przez Claire i Deana, a razem z nią Jerry i Marty.
Przedstawili swój plan. Chcieli uciec. Jak najprędzej, póki przeciwnicy zajęci byli biedną nauczycielką. To było okropne, co planowali, ale musieli walczyć o swoje życie. Kimberly czuła, że jeśli dłużej będą siedzieć w tym budynku, tak jak chciał Guadencio, to szybko pożegnają się z tym światem.
Ale czy zostawianie pozostałych było faktycznie dobrym pomysłem? Może nie powinni się rozdzielać? Może powinni działać wszyscy razem?
Nie było jednak czasu na zastanowienie się. Trzeba było działać i to natychmiast.
- Dobra, chodźmy - powiedziała w końcu, chwytając za dosyć pokaźny nóż. - Biegniemy co sił w nogach. Nie oglądamy się za siebie. Trzymamy się razem i próbujemy zdobyć radioodbiornik.
Nie myślała wcale o tym, co działo się z Kate Marshall. Tak było lepiej. Tak było wygodniej.