Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-07-2017, 20:30   #81
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Jerry był kłębkiem nerwów i mało brakowało, a upodobniłby się do Lulu. Jednak pomimo ogarniającej go paniki, trwało w nim silnie zaszczepione uczucie do Kim. Dla niej musiał być silny. Dla niej musiał być silniejszy niż Marty. Kiedy tylko spojrzał przez okno i zobaczył, co dzieje się z nauczycielką, miłość wyparowała i zamieniła się w przerażenie.

Opanował się. Musiał! Musiał! Nie mógł pozwolić sobie na strach, a przynajmniej na paraliż i niemoc. Musiał jej pomóc. Gdy tylko Dean wysunął swoją szaloną propozycję, pod Jerrym ugięły się kolana. Wyjść z budynku? Wystawić się na pastwę tych... tych szaleńców?! Zerknął na Kim. Wszystko zależało od jej decyzji. Jeżeli zostanie, Jerry z ulgą przyjmie to do wiadomości i zda się na doświadczenie Gaudencio. Jeżeli pójdzie... Jeżeli pójdzie, to Jerry też. Wcześniej uzbroiwszy się w jakąś nogę od stołu. Nie potrafił się bić, ale zasięg i lekkość takiej improwizowanej broni powinny mu w miarę pomóc przeżyć kilka chwil. Kilka chwil, w trakcie których Kim będzie mogła bezpiecznie uciec... Miał nadzieję, że gdy przyjdzie co do czego, to będzie w stanie zdobyć się na takie poświęcenie.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 14-07-2017, 21:08   #82
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
To nie mogło dziać się naprawdę. Nie mogło, a jednak działo, czego dowody Sam miała niemal na wyciągnięcie ręki. Wyciągać ręki jednak nie zamierzała. Nie…
Nie rozumiała jak to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Przecież widziała Bay’a i Ves, miała ich na oku gdy ruszała do Lulu, a później… Później wszystko pochłonął chaos, z którego wyrwała się dopiero w miejscu, do którego przecież nie zamierzała wchodzić. Cztery ściany jadalni sprawiały wrażenie klatki. Tak, dawały poczucie bezpieczeństwa, jednak dla Samanthy, było to poczucie złudne, kryjące za sobą ten prosty i oczywisty dla niej fakt. Była to klatka do której zostali zagonieni niczym bydło na rzeź. Klatka, w której jej nie powinno być. Ona powinna być z Byronem i Vesną, razem z nimi uciekać.

Nienawiść nie była uczuciem, którego Sam doświadczałaby często, a właściwie nie licząc matki nie żywiła jej do nikogo, teraz jednak sytuacja ta się zmieniła. Lulu… To przez nią rozdzieliła się z przyjaciółmi, to przez nią wylądowała w tej cholernej jadalni. Mogła ją zostawić, lepiej by było gdyby ją zostawiła. przecież ktoś jej już pomagał, więc nie było potrzeby by i ona interweniowała. Nie mogła jednak zostawić tej głupiej dziewczyny, bo po prostu nie mogła. Nawet w tym szale wbijane przez lata zwyczaje i nauki ojca wzięły górę, powodując że teraz tkwiła na środku jadalni i nie mogła się zdecydować czy woli trzasnąć Lulu w twarz żeby się opamiętała, czy samemu zacząć krzyczeć byle wyładować buzującą w niej złość.

W końcu nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Pozostali zdawali się jakoś organizować, ona też musiała. Tym bardziej że Danny podrzucił jej pomysł dzięki któremu mogła wszystko naprawić. Żeby jednak tego dokonać musiała najpierw zebrać wszystko, co mogło jej być potrzebne. Broń przede wszystkim ale nie tylko. Potrzebowała apteczki, czegoś do jedzenia co by miało dużo kalorii i nie ważyło tony. Potrzebna też była woda. Na szczęście wszystko to powinna móc znaleźć na miejscu, do tego jakiś worek żeby zapakować te rzeczy. Nie wiedziała przecież jak długo przyjdzie im przebywać w lesie więc dobrze się było odpowiednio zabezpieczyć. Z broni najlepsza była gaśnica ale i jakiś porządniejszy nóż niż ten obiadowy, który miała w dłoni. Patelnia też nie byłaby zła no i pieprz. Pieprz i chilli, mieszanka która potrafiła wypalić nie tylko gardło ale i oczy.

Los nauczycielki jej nie interesował i nie zamierzała zastanawiać się obecnie nad tym czy była to dobra czy zła oznaka. Nie miała także nic przeciwko temu by ktoś inny jako pierwszy przetestował czy opuszczenie domku było bezpieczne czy nie. Liczyło się tylko jedno, a mianowicie to by dotrzeć do Bay’a i Vesny. Z tą myślą zabrała się do zbierania potrzebnych jej rzeczy ignorując zarówno to co działo się za oknami, jak i w środku. Musiała się porządnie skupić żeby opanować strach i niepokój które uparcie próbowały jej odebrać władzę nad umysłem i przemienić w słabą, roztrzęsioną kukłę pokroju Lulu. Gdyby na to pozwoliła jej przyjaciele mogliby podzielić los Lambo, Hoy i Marshall. I pomimo tego, że była pewna iż ojciec na jej miejscu zostałby i próbował pomóc tym, którzy byli w domku, pomóc im uspokoić się, opanować ich własny strach, to jednak ona nie była swoim ojcem, która to świadomość zabolała, ale też otworzyła oczy. Nie była nim, zatem i jej decyzje nie mogły być takie jak jego. Była bardziej samolubna niż mogłaby przypuszczać, była też bardziej samotna i odizolowana niż sądziła.

Najwyraźniej nie tylko ona wpadła na pomysł by zwiać z tej klatki. Wkurzyło ją to bowiem zabrali jej sprzed nosa element zaskoczenia ale i tak zamierzała swój plan wprowadzić w życie. W jej głowie pojawiła się i inna myśl, paskudna myśl, myśl która tłumaczyła że to nawet lepiej bo przynajmniej sprawdzą czy za drzwiami nikt się nie czaił i jak coś to odciągną tą osobę lub osoby.
- Idę poszukać Vesny i Bay’a - poinformowała pana Gaudencio, po czym rzuciła spojrzenie tym, którzy jeszcze w domku zostali. Wbrew sobie liczyła na to, że ktoś jeszcze ruszy z nią, zanim napastnicy zorientują się co knują ich ofiary. Nie miała jednak zamiaru czekać w nieskończoność. Gdy tylko upewni się że da się bezpiecznie czmychnąć tylnymi drzwiami, ruszy w las. Nie miała wyboru. Nie mogła ich zostawić.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 14-07-2017, 22:42   #83
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Kimberly wpadła do pomieszczenia, ciągnąc za sobą Lulu na spółę z Samanthą i Martym. Niedługo później drzwi zostały zaryglowane, a na ich straży zasiadł kompletnie spanikowany Guadencio.
Owszem, sytuacja była niecodzienna. Była wręcz koszmarna, wyciągnięta z najgorszych wizji jakiegoś socjopaty. Jednak nie mogli popadać w panikę. Nie mogli dać się zastraszyć i zamienić w bezbronne i zestresowane kukły, tak jak Lulu i ich nauczyciel.
Łatwo było jednak powiedzieć, trudniej było wykonać. Kimberly Hart trzymała się całkiem dobrze jak na okoliczności, w których się znaleźli.
Bała się. I to porządnie. Starała się jednak panować nad własnym strachem i myśleć racjonalnie. Tylko dzięki temu mogła przeżyć - tak podpowiadała jej intuicja.

Słyszała krzyki pani Marshall. Słyszała także biadolenie profesora. Wiedziała, że nie mogli liczyć na pomoc mężczyzny. Załamał się totalnie. Byli zdani tylko na siebie - garstka nastolatków przeciwko grupie dzikusów żądnych krwi.
Jakkolwiek bardzo chciała wybiec i ratować biedną panią Marshall, Kimberly czuła, że jest to z góry przegrana walka. Byli w mniejszości. Nieważne jak bardzo silny był Ken, jak bardzo zdeterminowana była Lindsay - nie mieli żadnych szans. Nie potrafili walczyć. Nawet nie wiedzieli czy potrafiliby zabić innego z zimną krwią. Co innego o tym myśleć, a co innego zrobić to naprawdę.

Początkowo, o dziwo, spodobał jej się plan Danny'ego. Nawet chciała zgłosić swoją kandydaturę, mimo swojej niechęci do Calistriego. W tej sytuacji jednak wszelkie niesnaski musiały odejść na bok. Musieli grać zespołowo, w jednej drużynie, jeśli chcieli przeżyć. A przynajmniej nie wchodzić sobie w drogę. W pojedynkę nie mieli wielu szans.

Już chciała dołączyć się do rozmowy, kiedy została odciągnięta na bok przez Claire i Deana, a razem z nią Jerry i Marty.
Przedstawili swój plan. Chcieli uciec. Jak najprędzej, póki przeciwnicy zajęci byli biedną nauczycielką. To było okropne, co planowali, ale musieli walczyć o swoje życie. Kimberly czuła, że jeśli dłużej będą siedzieć w tym budynku, tak jak chciał Guadencio, to szybko pożegnają się z tym światem.
Ale czy zostawianie pozostałych było faktycznie dobrym pomysłem? Może nie powinni się rozdzielać? Może powinni działać wszyscy razem?
Nie było jednak czasu na zastanowienie się. Trzeba było działać i to natychmiast.
- Dobra, chodźmy - powiedziała w końcu, chwytając za dosyć pokaźny nóż. - Biegniemy co sił w nogach. Nie oglądamy się za siebie. Trzymamy się razem i próbujemy zdobyć radioodbiornik.
Nie myślała wcale o tym, co działo się z Kate Marshall. Tak było lepiej. Tak było wygodniej.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 15-07-2017, 00:28   #84
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Marty Blake wbiegł do pomieszczenia wraz z Kimberly oraz Samanthą. przy okazji pomagając Lulu. Po zatrzaśnięciu i zaryglowaniu drzwi chłopak dopadł jakieś krzesło i uzbroił się w długi drewniany drąg wyrwany z siedziska. Broń obuchowa na tamten moment zdawała mu się lepsza od krótkich ostrzy, choć skrycie marzył o porządnej siekierze. Sama sytuacja w jakiej się znalazł była nieźle popierdolona i nie widział sensu w rozmyślaniach jak właściwie jest źle. Adrenalina, tak jak na meczu koszykówki, robiła swoje.

Pomysł Danny'ego wydał mu się naprawdę dobry, autobusem wszyscy mogliby uciec z tego piekła.
- Zróbmy to Dan, im szybciej, tym lepiej - zareagował na wywód kumpla.

Odciągnięty na bok musiał przez chwilę przetrawić, to co właśnie zostało powiedziane. Pomysł nie szczególnie przypadł mu do gustu, ale nie chciał oddzielać się od tej części klasy. Po chwili namysłu odpowiedział.
- Poczekajcie na mnie 15 minut, jeśli nie uda nam się zdobyć kluczyków to możemy tak zrobić, ale poczekajcie. Tylko razem damy radę.

Marty podszedł do Danny'ego i potwierdził mu gotowość. Na odchodne rzucił tylko krótkim "Kocham Cię Kimberly Hart". Miał nadzieję, że za chwilę się spotkają i razem uciekną autobusem do domu.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 15-07-2017, 03:54   #85
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Ta stara rura która uważała się za fajną i zabawną w końcu się doigrała. Od rozerwania dupska na atomy dzieliło ją parę chwil - przywiązanie do słupa, krew, banda napalonych na krew i rżnięcie pojebów czająca się wokoło. Szkoda tylko że kurew została nieprzytomna, ale może jeszcze się ocknie! Jeszcze otworzy te pieprzone, obrzydliwie fałszywe gały akurat żeby zobaczyć jak zaczyna się stalowy gangbang.

Harmider, płacze i jęki - a w środku Kaya. Oczyma wyobraźni widziała już rozpruty brzuch, czerwone od juchy ręce neandertali-kozojebców z korzeniami kazirodczymi. Prawie mogła usłyszeć jak tępa dzida wyje jak syrena przeciwlotnicza, rozrywając przedśmiertnym piskiem ciszę leśnej okolicy... no gdyby jeszcze było tu cicho. Robiło się coraz ciekawiej, niebezpieczniej i weselej.

Van Ophen wyglądała przez okno z miną mówiącą wszystko.
Niestety nie było czasu na podziwianie teatrzyku. Splunęła pod nogi i wróciła do szabrowania szafek, przewalania wszelkich pierdół jakie kryły się po kątach. Alkohol, paliwo - łatwopalne gówna. Zaopatrzyć się w parę butelek, a potem wypierdolić w stronę jeziora - tam gdzie łódki i kajaki i reszta chujostwa do poruszania po wodzie. Ale na razie przygotowanie. Bez tego daleko nie zajdzie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 17-07-2017, 09:42   #86
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Claire, Kim, Jerry i Dean nie zamierzali czekać na Marty'ego aż kwadrans, więc i oni teoretycznie nie musieli się spieszyć, tylko skupić na planie, który mieli do wykonania. Wypadli tylnymi drzwiami i przecięli ścieżkę, znikając w lesie. Trzymali się blisko linii drzew, ale nie aż tak blisko, by zostać zauważonymi. Zwinność i szybkość pomagały chłopakom przedzierać się przez kolejne metry leśnego poszycia. Treningi i obozy sportowe z pewnością teraz procentowały.

Wtem idący przodem Danny poczuł, że na coś nadepnął. Na coś, co nie mogło być ani konarem, ani żadną gałęzią. Nim zdążył pomyśleć, co to było, w mgnieniu oka spod ściółki wystrzeliła metalowa, najeżona ostrymi końcówkami siatka. Przeleciała przed nosem Calistriego i minęła go dosłownie o włos, znikając gdzieś wśród listowia, strasząc okoliczne ptactwo. Krok więcej i Danny znalazłby się w krainie nieopisanego bólu.

Chłopaki szybko zdali sobie sprawę, że okolica musi być naszpikowana pułapkami, dlatego przedzierali się przez las dużo ostrożniej, niż wcześniej. Byli już niemal na końcu linii drzew, które odsłaniały pole golfowe, kiedy usłyszeli krótki krzyk. To był chyba Jerry. Czyżby wpadł w jedną z pułapek? Dzikusy również musiały go usłyszeć, gdyż dwóch mężczyzn z maczetami ruszyło w stronę drzew, powarkując.

Wtedy z bawialni wyskoczył Ken, Lindsay i Gaudencio, robiąc masę szumu i ciskając w napastników czym popadło. Kilku ruszyło w ich stronę, co mogło być ułatwieniem dla dwóch sportowców. Danny i Marty znajdowali się bowiem dość daleko od napastników, w dodatku z boku. Wystarczyło przeciąć szybko ścieżkę i zniknąć w niewielkich krzakach na tyłach domków nauczycieli. Z drugiej strony, razem z Jerry'm i pozostałymi była Kim, więc dla Blake'a nie był to najprostszy i oczywisty wybór.



Ruszyli kilka chwil po tym, jak Marty i Danny opuścili domek, gdyż Claire przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy, którą postanowiła znaleźć. Przeczesała wszystkie szuflady i w końcu trafiła na torby strunowe, do których powkładali komórki, by je odpowiednio zabezpieczyć. Moment później obrali kierunek na plażę. Trzymali się blisko siebie, cały czas kontrolując wydarzenia przy maszcie z flagą. Wielki dzikus w czerwonej koszuli wciąż oglądał długi nóż, co chwilę zerkając w stronę drzwi bawialni i na nieprzytomną Kate.

Szło im świetnie. Zgrabnie omijali niczego nie świadomych napastników, gdy Dean pechowo nadepnął na coś dziwnego, co z pewnością nie było konarem drzewa. Zdążył tylko otworzyć usta, gdy z mroku kniei wystrzelił w jego stronę drewniany, zaostrzony pal, przejeżdżając Holendrowi po prawej nodze powyżej kolana. Van der Veen syknął i padł na ziemię, a Jerry, będący wciąż rozstrojony emocjonalnie, mimowolnie krzyknął. Krótko, ale chyba na tyle głośno, że zwróciło to uwagę dzikusów przy maszcie z flagą. Ten w czerwonej koszuli warknął coś do dwóch mężczyzn z maczetami, a ci ruszyli w ich stronę, rozglądając się po okolicy.

Zerknęli na ranę Deana, choć tak naprawdę nie można było tego nazwać raną. To było otarcie i choć mocno piekło, nie stanowiło większego problemu w poruszaniu się chłopaka. Najgorsze było jednak to, że te dzikusy musiały zastawić w lesie pułapki, co mogło utrudnić im dotarcie do jeziora. Zwłaszcza, że dwaj rośli mężczyźni zbliżali się i choć szli idealnie w ich stronę, na razie ich nie dostrzegli, na co wpływ miały drzewa, krzaki i inna gęsta roślinność.

Wtedy z bawialni wyskoczyli Ken, Lindsay i Gaudencio, robiąc masę szumu i ciskając w napastników czym popadło. Tamci przy maszcie zagotowali się, a dwie kobiety i trójka dzieci ruszyli w stronę Larkinsa, Lewis i historyka. Zbliżający się do lasu mordercy tylko odwrócili się na chwilę, a następnie wrócili do marszu w stronę Claire i reszty.

Zebrani w gęstwinie musieli zadecydować, co dalej. Byle szybko.


Zabrała się za organizację wszystkiego, co było jej potrzebne, by ruszyć na poszukiwania Vesny. W lodówce znalazła opakowania szynki, trochę warzyw i fasoli w puszkach. Mogło się przydać. W szafkach nad zlewem znalazła przyprawy. Wpakowała potrzebne rzeczy do czystego worka na śmieci, z bawialni zgarnęła wiszącą na ścianie gaśnicę prochową. W kuchni znalazła kolejny tłuczek i nóż do mięsa. Z apteczką było gorzej - w jednej z szafek odkryła niewielkie opakowanie z plastrami i gazami, czyli rzeczy do absolutnie podstawowej pomocy. Nic dziwnego, skoro budynek obok mieli health center.

Odpowiednio wyposażona ruszyła do wyjścia z domku, gdy podszedł do niej Harold.
- Idę z tobą - powiedział, patrząc jej w oczy.
Zdziwiło i zaskoczyło to Sam, bo Svensson był jednym z tych, co trzymali się na uboczu i nikogo nie lubili, ale być może w momencie zagrożenia postanowił zmienić swoje podejście? Nie było czasu się nad tym zastanawiać, a we dwójkę zawsze raźniej. Sam skinęła tylko głową i oboje wypadli na ścieżkę, a potem do lasu.

Parker przywołała w myślach tor ucieczki Vesny i Baya. Las nieopodal pola golfowego. Tam się więc skierowali z Haroldem, choć tak naprawdę Chorwatka i jej przyjaciel mogli pobiec gdziekolwiek. Las gęstniał z każdą chwilą, stając się jednolitą, zieloną masą. Będąc kilkadziesiąt metrów od obozu, Harold nagle zahaczył nogą o jakąś linkę zawieszoną między drzewami. Usłyszeli kliknięcie, a następnie od strony gałęzi na Svenssona spadła siekiera, trafiając go ostrzem w szyję i odrzucając na ziemię. Z szerokiej, otwartej rany wystrzeliła ciemna krew, a Sam krzyknęła krótko, jednak na szczęście nikogo tym nie zaalarmowała.

Obrzucając ostatnim spojrzeniem zakrwawione ciało kolegi z klasy, które nie wykazywało żadnych oznak życia, Parker ruszyła dalej. Te dzikusy musiały zastawić w okolicy pułapki, więc dziewczyna stawiała kroki ostrożnie, przyglądając się otoczeniu. Po niespełna pięciu minutach wędrówki, z boku mignęły jej jakieś kształty. Parker szybko zanurkowała w paprocie i przyjrzała się dokładniej. Jakieś piętnaście metrów dalej widziała dwóch napastników, którzy pobiegli za Vesną i Bayem. Jeden z nich trzymał coś w dłoni. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się, że to noga.

Noga Byrona.

Chłopak musiał więc już nie żyć, skoro był ciągnięty w stronę obozu. Samantha odruchowo zasłoniła usta dłonią, walcząc z kumulującymi się w trzewiach emocjami. Vesny jednak nigdzie nie dostrzegła, co mogło oznaczać, że Chorwatka wciąż żyła. Parker widziała, jak tamci dwaj się rozdzielają - jeden z nich wracał do ośrodka z martwym Silvą, drugi, machając przed sobą leniwie siekierą, ruszył przed siebie, rozglądając się po wysokich paprociach. Szukał Vesny, nie było wątpliwości.



Przetrzepując szafki, Kaya szybko się przekonała, że kuchnia w ośrodku urządzona była tak, by zawierać jak najmniej łatwopalnych środków, co było dość zrozumiałe. Nie znalazła żadnego alkoholu, ale zgarnęła dwie butelki oleju, których nie zdążył zagospodarować Calistri, do tego kilka ściereczek kuchennych, zapalarkę i dziesięciolitrową butlę z gazem. Niezbyt poręczną, trzeba dodać. Tak zaopatrzona, ruszyła do lasu dłuższą chwilę po Claire i pozostałych.

Przez moment niosła butlę przy nodze, ale ostatecznie po wejściu między drzewa, gdzie teren był nierówny, zaczęła jej ciążyć, a Kaya wielkiej siły też nie posiadała, zatem poczęła ciągnąć ją za sobą po ziemi. Nie odeszła daleko, gdy usłyszała krótki, urywany, męski krzyk dochodzący z niedaleka. To był chyba ten nigga, Jerry. Jebana pizda, jak pomyślała szybko van Ophem. Schowana między drzewami dziewczyna widziała, jak od strony masztu rusza w stronę lasu dwóch dzikusów z maczetami, a chwilę później usłyszała rozwrzeszczanego Ken ze swoją równie rozwrzeszczaną tlenioną idiotką, którzy chyba postanowili ruszyć na pomoc nauczycielce.

Kaya musiała się zastanowić, co dalej. Prosta droga nad jezioro teoretycznie jej się skomplikowała dwoma napastnikami z bronią, a nie była też tak daleko od kuchni, żeby przypadkowo nie napatoczyć się na któregoś ze zjebów, gdyby tamci chcieli przypuścić atak na domek.



Przez dłuższą chwilę zastanawiali się, co uczynić, bo nic tak naprawdę nie było oczywiste. Z jednej strony moralność i odpowiednie wybory dochodziły do głosu, z drugiej, obawa o własne życie, gdyby coś poszło nie tak. Ostatecznie przygotowali wolne garnki, które nie były zapełnione gotującym się olejem, zabrali sztućce i noże. Tym bardziej się ucieszyli, gdy do walki postanowił jednak dołączyć Gaudencio. Roztrzęsiony grubasek z dwoma nożami do filetowania ryb wyglądał żałośnie, jednak nie to było teraz najważniejsze. A gdy od strony lasu usłyszeli urywany krzyk, wybiegli na zewnątrz, nie zastanawiając się dłużej.

Ken jeszcze nie zdążył zbiec z werandy, a już wykrzyczał, kto jebał matki tych dzikusów i że tu jest Ameryka (choć do końca nie był pewien), a potem się zaczęło. W ich stronę ruszyły dwie kobiety z nożami i trójka dzieciaków z młotkami. Ken, Lindsay i Gaudencio ciskali w nich wszystkim, co udało im się zabrać. Latały więc sztućce, garnki, elementy zastawy. Kilka rzuconych przez blondynkę talerzy rozbiło się na głowach kobiet, Larkins szczęśliwie trafił solidnym saganem jednego z dzieciaków w skroń i tamten wyłożył się jak ścięte drzewo, nie podnosząc się.

To było jednak za mało, by powstrzymać pierwszą falę, zwłaszcza, że Czerwona Koszula - najwyraźniej rozeźlony faktem, że ktoś postanowił stawiać czynny opór i zranił jedno z dzieci - ruszył wraz z pozostałymi na trójkę przy jadalni zostawiając póki co nieprzytomną Kate. Napastnicy nie pozostali dłużni i z ich strony również poleciały przedmioty - dwie maczety, młotek i nóż. Ten ostatni trafił w lewą rękę Gaudencio, który krzyknął z bólu. Dzikusy nacierali, a Ken, Lindsay i historyk jedyne, co mogli zrobić, to się wycofywać.

Nagle zza pleców dobiegł ich cichy, rozedrgany głos. To była McKenzie.
- Ken, Lindsay, szybko... olej już się gotuje... - rzuciła, stojąc w lekko otwartych drzwiach.


Strach mieszał się ze smutkiem, gdy po raz ostatni spojrzała w martwe oczy Baya. Nie mogła tu zostać, napastnicy zbliżali się szybko. Padła na kolana i czołgając się, wpełzła w paprocie nieopodal. Roślinność była tutaj bujna, więc miała większe szanse na to, że jej nie odkryją. Gdy usłyszała nieopodal trzask łamanej gałązki, zamarła. Odwróciła powoli głowę, widząc niedaleko dwóch rosłych napastników. Stali nad ciałem Byrona, rozmawiając ze sobą, choć ciężko było nazwać rozmową chrząkanie i warczenie.

Jednak w jakiś sposób mężczyźni doszli do porozumienia, gdyż jeden z nich chwycił Silvę za kostkę i począł ciągnąć w stronę obozu, drugi natomiast ruszył powoli dalej, młócąc leniwie powietrze trzymaną w dłoni siekierą. Po chwili Vesna dojrzała jego oblicze - było tak paskudne, że dziewczyna aż zasłoniła usta dłonią. Kątem oka dojrzała leżący dwa metry dalej ułamaną, solidną gałąź, a morderca zbliżał się w stronę, gdzie leżała. Czy jednak miała na tyle siły, by poradzić sobie z rosłym, dobrze odżywionym mężczyzną?



Annika dopadła do przyklejonej do nogi Jacka deski i poczęła ciągnąć, wywołując u chłopaka kolejną falę bólu. Gwoździe weszły naprawdę głęboko, dopiero po dłuższej chwili, wkładając w to naprawdę sporo siły, udało jej się ich pozbyć. Jackowi na moment świat zawirował przed oczami, gdy zobaczył podziurawioną, pokrwawioną nogę. Bolało jak diabli, a z każdym ruchem coraz bardziej.

Nie było jednak czasu o tym myśleć, bo mordercy byli już na miejscu. W przepełnionym bólem umyśle Jack snuł plany, wizje, jak radzą sobie z dzikimi mężczyznami, jednak plany były planami, a rzeczywistość, rzeczywistością. Tamci byli wielcy i mieli broń. I zapewne nie raz już znajdowali się w podobnej sytuacji.

Zdążył tylko przekazać multitoola Annice, gdy dopadł do niego mężczyzna z siekierą. Pozbawiony mobilności Brooks próbował zrobić unik, jednak ranna noga nie pozwoliła zbytnio na manewry i chłopak wywalił się w paprocie. Ostatnie, co zarejestrował jego mózg, to opadająca na czaszkę siekiera, która roztrzaskała mu głowę, posyłając do wieczności.

Annice nie wiodło się lepiej. Co prawda zdążyła rozłożyć multitoola, ale czym było niewielkie ostrze przeciw dwóm długim nożom i siekierze? Dwóch dzikusów przejechało ostrzami po obu przedramionach dziewczyny, otwierając szerokie, krwawiące rany. Wiedziała, że nie ma szans z trzema napastnikami, więc zerwała się do ucieczki, zwłaszcza, że Jackowi nie była w stanie już pomóc. Tamci pędem ruszyli za nią, a po chwili Williams poczuła paskudne uderzenie w lewą łopatkę, jakby otrzymała potężny bokserski cios.

Zwaliła się w paprocie, kwiląc z bólu. Ledwo co mogła ruszać lewą ręką, uderzenie musiało naruszyć w jej ciele coś więcej, coś zerwać, zmiażdżyć? Nieważne, byle stąd uciec! Próbowała wstać, ale wtedy poczuła, jak na jej plecy zwala się wielkie cielsko, przyduszając ją do ziemi. Coś chwyciło ją za włosy, odsłaniając szyję, a chwilę później szerokie ostrze przejechało po krtani dziewczyny, opluwając ciemną krwią okoliczną roślinność. Annika poczuła niewyobrażalny ból, harczała jeszcze przez chwilę, próbując łapać powietrze, jednak w końcu zastygła w bezruchu.

I tylko siedząca na drzewie kuna, zainteresowana tym, co działo się na dole, widziała, jak trzech mężczyzn ciągnie po ziemi ciała dwójki zamordowanych nastolatków w stronę obozu.

 
Tabasa jest offline  
Stary 19-07-2017, 08:53   #87
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
- Ożeszkurwajapierdole... - Wyrwało się z gardła Danny'ego, gdy przed gębą śmignęła ma metalowa siatka. Mało brakowało, a wpakowałby się w to coś i byłoby po nim. - Trzeba uważać, Marty, te pojebańce chyba pozastawiali tu pułapki.
Kolejne metry pokonywał ostrożnie, patrząc pod nogi i zwracając uwagę na wszystko, co wydawało się nie pasować do okolicznego krajobrazu. W końcu udało im się dojść na skraj lasu, tak, że Calistri widział pole golfowe i znajdującą się nieopodal plażę oraz falujące na delikatnym wietrze wody jeziora. I pomyśleć, że jeszcze dwie godziny temu wszystko było w porządku, a potem stali się bohaterami pieprzonego koszmaru.

Z rozmyślań wyrwał go jakiś krzyk dochodzący z lasu. Nie był pewien, ale głos chyba należał do Jerry'ego. A skoro Jerry krzyczał, to coś musiało być nie tak. A skoro coś było nie tak, to Blake zaraz się zmartwi, bo przecież razem z Gbadamosim i resztą była też Kim.
- Wiem, że tam jest królowa twojego serca, Marty, ale musimy iść dalej - powiedział do kumpla. - Kim na pewno sobie poradzi, poza tym są tam we czwórkę, a do nich idzie dwóch dzikusów. Mają przewagę i łby na karku, nie dadzą się zabić. - Niby próbował podtrzymać kumpla na duchu, ale tak naprawdę chciał, żeby ten poszedł z nim, zamiast się cofać, a już tym bardziej zastanawiać, co zrobić. Tracili niepotrzebnie czas. - Kluczyki do autobusów mamy prawie na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko przeskoczyć na drugą stronę ścieżki, a potem już z górki.

Nie wiedział, czy przemówił kumplowi do rozsądku, ale nawet się nad tym zbytnio nie zastanawiał, gdy od strony bawialni usłyszał krzyki Kena i Lindsay. Czyli jednak postanowili ratować Marshall? Co za idioci, przecież ten plan był skazany na porażkę! Ale przynajmniej pożyteczni idioci, bo skupili na sobie uwagę większości morderców, przez co Calistri i Blake mieli szansę przemknąć niezauważeni do domku Lambo.
- Idziesz, czy nie? - spytał Danny, patrząc w oczy Blake'owi.
Niezależnie od odpowiedzi kumpla i tego, co zrobi, Calistri zamierzał kontynuować wycieczkę po kluczyki, zachowując maksimum ostrożności.
 
Kenshi jest offline  
Stary 21-07-2017, 19:04   #88
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ken wydzierał się jak niedźwiedź, rzucając czym popadnie w kogo popadnie. Nie będzie mu tu Japoniec pluł w twarz, nie będzie Meksykaniec kradł pracy, ani żaden Arab nawracał jego laskę na jakiś Judaizm!
Niezależnie od tego, czy był w Ameryce, czy Chinach Północnych, postanowił walczyć za swój kraj i Jezusa.
Gdy udało mu się trafić garem dzieciaka, zawył zwycięsko jak na meczu footballu.
- IN YOUR FACE BITCHEEES!
Taaak! Młode Orły się broniły! Znajcie ich siłę i zdeterminowanie!
Pobladł nieco, gdy bachor nie wstał, uświadamiając sobie, że mógł zrobić mu krzywdę… Nigdy nie podniósł na kogoś słabszego ręki… nie bił też dziewczyn (bo był grzecznym i dobrze wychowanym chłopcem).
A tu… tu chyba zabił… zabił na śmierć. Oby Bóg mu wybaczył i zrozumiał, że to wszystko było w obronie własnej.

Larkins począł się wycofywać, kiedy fala nagich zombie ruszyła w jego kierunku.
Jego plan na brak planu w ratowaniu nauczycielki powiódł się na celujący i… wspaniały obrońca uciśnionych musiał wykminić teraz co zrobić dalej.
Nie dać się zabić… to na pewno…
- Przewróćcie stoły zrobią nam za tarcze! - zawołał od progu, trzaskając w pośpiechu drzwiami i szukając wzrokiem czegoś, co pozwoli choć w mniejszym stopniu zabarykadować wejście. Na olej nie miał żadnego pomysłu. Ani się tym chujstwem nie da rzucać, ani kurwa osłonić… a jak wyleje ci się na rękę to kiła mogiła i łażenie z bólu po suficie. W ostateczności… gdy już reszta zawiedzie i będzie wszystko jedno, czy się poparzy, czy nie… poleje takiego golasa po pysku, ale na walkę improwizacyjną się nie nadawał.
Najważniejsze, że gaśnica i krzesło było pod ręką. Gorzej… że chyba tylko on potrafił się w tej czwórce bić.
Wprawdzie wiedział, że jego Misia potrafi być bojowa, a i tipsy ma całkiem długie… ale jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, by te nieogolone bobrzyce bawiły się w drapanie po twarzy i szarpanie za włosy.

Byli jednak drużyną i Ken nie zamierzał wątpić w swoich towarzyszy, ani z nich rezygnować. Football nauczył go współpracy i otwartości na inne umiejętności.
Skoro on najlepszy był w biciu się… stanie w pierwszym rzędzie i da czas innym na wykazanie się.
- Będę trzymać drzwi by nie weszli, jak zaczną włazić oknami to wtedy ich atakujcie, a później wiejemy…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 21-07-2017, 19:26   #89
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ombrose <3


Claire była zaskoczona i przerażona jednocześnie, choć chyba nie aż tak, jak Jerry, na którego spojrzała niemal machinalnie. Nie miała mu tego za złe, rozumiała go jak cholera. Potem wręcz błyskawicznie podskoczyła do Deana, zmartwiona tym, że coś mogło mu się stać, na szczęście pal nie wyrządził mu większej krzywdy. Odetchnąwszy z ulgą Lockhart spojrzała na drzewo, w okolicy którego rozbujała się mogąca przynieść śmierć pułapka.
- Kimberly, skąd to się wzięło? Oni… zastawili to na nas? - spytała cicho koleżanki, oglądając uważnie ściółkę oraz pień, odwiązała też pal, aby go wziąć, podała Jerremu. Miała nadzieję, że ten w panice zadźga kilku, choć może nie był to dobry pomysł, ale na razie niech trzyma. Musiała przyjrzeć się okolicy wraz z Kim. Nie była pewna na ile to dobry pomysł, nie wiedziała nawet co robi. Dwóch uzbrojonych brzydali zbliżało się w ich kierunku i choć póki co byli dla nich niezauważalni, to to mogło się szybko zmienić. I na pewno się zmieni, prędzej niż mogłaby się spodziewać. Claire czuła się nienaturalnie pobudzona, choć mogłaby przysiąc, że Holender nie naszprycował jej morfiną tak jak panią Hoy. Dziewczyna chciała żyć. To było dla niej naprawdę wyjątkowe uczucie, które mogło ją opuścić w kilka sekund, ale teraz… Teraz chciała żyć. Musiała, jednak żeby dobiec bezpiecznie do jeziora, potrzebowali znać ten las tak dobrze, jak znali go wrogowie.

- Dean… biegniemy? - spytała niepewnie, nie przestając w poszukiwaniach. Minęło dopiero pierwsze kilka sekund. Wszyscy wiedzieli, że takich rozstawionych niebezpieczeństw było pewnie mnóstwo. Jak je ominąć?

Van der Veen skinął głową. Uważał, że nie było najrozsądniejszą rzeczą zostać w punkcie, w którym rozległ się wrzask czarnoskórego. Niewiele myśląc splunął na rękę i potarł śliną zaczerwienienie. Piekło jak diabli, lecz nie umrze. A w każdym razie - nie z tego powodu.
- Ale musimy uważać - dodał szybko.
Również zwrócił oczy na mechanizm pułapki. Nie był inżynierem, matematykiem, konstruktorem… co więcej, kiepsko radził sobie nawet z podstawowymi aspektami nauki! Jednak i tak miał nadzieję znaleźć coś charakterystycznego, co pomogłoby mu w przyszłości spostrzec kolejną zasadzkę.

Zwrócił oczy na Claire, chcąc ocenić jej stan ducha. Miał nadzieję, że dziewczyna trzymała się. Najgorsze, co mogłoby się w tym momencie wydarzyć, to gdyby skuliła się w przerażeniu, zaczęła drżeć i krzyczeć. Nawet nie mógłby ją za to winić, zważywszy na okoliczności. Niemniej jednak takie zachowanie zadecydowałoby o ich śmierci. Uśmiechnął się niezauważalnie, gdy ta z takim zaangażowaniem skupiła się na oględzinach. Jej trzeźwy i świeży umysł świadczył o tym, że póki co wszystko z nią w porządku. Całe szczęście.

- Żòłta kropka! - powiedziała cicho i z podekscytowaniem Claire, wskazując palcem znajdująca się na korze drzewa, na wysokości około dwóch metrów, namalowana kropkę w rzeczonym kolorze.
- Ja i Dean patrzymy na drzewa, wy patrzcie też pod nogi. Biegniemy! - wydała komendę, nie mając już więcej czasu na oględziny. To była już ta chwila, jeśli się pomylili, to trudno. To był jedyny punkt zaczepienia, jaki udało się znaleźć. Musiała też zaufać grupie, byli zdani na siebie. Nie mogła zająć się ich zadaniem, musiała skupić się na drzewach. Jedno niedopatrzenie i…

- Tylko uważajcie - Dean syknął. Zaczął rozglądać się po okolicznych drzewach w poszukiwaniu żółtych śladów. Dostrzeżenie takich w porę dosłownie decydowało o życiu lub śmierci. Tuż przed chwilą miał niebywałe szczęście, że przeżył i wyszedł z tego cało. Claire i reszta kiwnęli głową. Nie mieli nawet innego wyjścia, po prostu musieli, ruszyć i skupić się.

Zaczęli biec. Van der Veen obrócił się, próbując zauważyć jakichś oponentów, ale tylko na moment. Ślady farby mimo wszystko były priorytetem. Lockhart nie pomyślała nawet o patrzeniu przez ramię. “Żółta kropka, żółta kropka”, powtarzała sobie w myślach, choć też pomyślała, że kolory mogą być różne, w zależności od rodzaju pułapki. Jej czujność wzmogła się podwójnie, ciężko było biec i rozglądać się jednocześnie, czy to w ogóle było wykonalne? Jej zwinne ruchy starannie mijały przeszkody, starała się dawać sygnały najszybciej jak mogła. Czy uda im się uciec?

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 21-07-2017, 21:51   #90
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Strach ma wiele twarzy. Samantha miała okazję przekonać się o trafności tego powiedzenia przemierzając nafaszerowany pułapkami las w poszukiwaniu swoich przyjaciół. Strach miał także smak. Ostry, metaliczny smak krwi, który wypełniał jej usta, walcząc o dominację nad gryzącym smakiem żółci, która podchodziła jej do gardła, zapowiadając rychłe spotkanie z zawartością żołądka. Strach miał także zapach. Woń ta mieszała się z wonią lasu i sprawiała że dziewczynie kręciło się w głowie. Woń ta także wiele miała wspólnego z krwią, która zdawała się otaczać Sam z każdej strony, wraz z nieustającym zagrożeniem, szepczącym że następnym razem będzie to jej własna krew tryskająca z przeciętej aorty szyjnej, z odciętej ręki lub nogi, z roztrzaskanej czaszki, z…

Potrząśnięciem głowy odgoniła kolejne wizje, na czele z tą, która tyczyła się Bay’a. Starała się o nim nie myśleć. Starała się skupiać tylko na nadziei że nie cierpiał, że być może nawet nie poczuł bólu. Nadzieja ta była zapewne złudna, jednak stanowiła także jedyną siłę która trzymała Samanthę przy zdrowych zmysłach. To i potrzeba odnalezienia Vesny. Jeżeli udałoby się jej uratować Chorwatkę, to może poczucie winy, które zjadało ją od środka, zelżało by na tyle, by była w stanie skupić myśli na tym co spotkało Bay’a i tym jak jego śmierć miała na nią wpłynąć. O ile oczywiście zdąży wpłynąć. O ile ona także nie podzieli jego losu, stając się ofiarą tych… Określenie owych osób ludźmi było ponad jej siły.

Stając przed wyborem musiała się dobrze zastanowić nad dalszymi krokami. Tak, znalezienie Vesny było obecnie priorytetem, było nim jednak także jej własne życie. Nie mogła wszak pomóc przyjaciółce leżąc martwa w tych paprociach. Próba wyeliminowania zagrożenia zaświatała jej na chwilę w głowie, ale szybko ją odrzuciła. Nie była dość silna ani nie posiadała wystarczających umiejętności by wyeliminować tego mężczyznę, tym bardziej że był on lepiej od niej uzbrojony. Mogła zatem albo za nim podążyć, albo odbić w bok by samej uniknąć z nim spotkania, albo spróbować go zwieść. Podążanie było ryzykowne, wystarczyła bowiem jedna złamana gałązka i Sam nie miała wątpliwości co do swojego, dalszego losu. Odbicie w bok było całkiem rozsądne, gdyby nie to że nie wiedziała gdzie konkretnie znajduje się Ves. Zmuszenie przeciwnika do tego, by podążył inną trasą także wiązało się z podobnym ryzykiem bo mogła niebacznie nakierować go na miejsce pobytu przyjaciółki. W końcu podjęła decyzję i zboczyła na prawo, tak jednak by stale mieć na widoku nieznajomego. Nie chciała by okazało się, że ten znajdzie Chorwatkę pierwszy i ją zabije bo nikt jej nie przyjdzie z pomocą. Nie chciała też znaleźć się na jego trasie gdy będzie wracał. Obie te opcje wymagały by Sam miała go na oku, podobnie jak konieczne było wypatrywanie wszelkich śladów pułapek, które zostały zastawione na tych, którzy postanowili szukać schronienia w lesie. Starając się oddychać powoli i spokojnie, zmusiła swoje ciało do tego by się ruszyło, a umysł do pozostania w stanie wzmożonej aktywności. Na rozpacz przyjdzie czas później. O ile przyjdzie na nią czas…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172