Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2007, 11:53   #107
g_o_l_d
 
g_o_l_d's Avatar
 
Reputacja: 1 g_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znanyg_o_l_d wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „Å‚achmaniarzy”

Wyprostowana postać szaleńca, patrzyła lodowatym wzrokiem wprost w oczy Almirith, który zadawał jej kolejne pytania. Pomimo, że elf skończył postać stała w bezruchy wpatrując się w niego. Po chwili jednak dobył się z niej ponownie głęboki głos.

- Waleczny elfie znasz już moje miano. W twoim języku nie ma słów, w których mógłbym nazwać swoją funkcję i jej cele. To powinno ci wystarczyć.

Dwa maÅ‚e czerwone punkty byÅ‚y ledwo widoczne za kawaÅ‚ku szmaty wiszÄ…cego zamiast drzwi wejÅ›ciowych do lepianki. W umyÅ›le stworznia mieszaÅ‚o siÄ™ przerażenie i zaciekawienie. „Ci nowi zadajÄ… za dużo pytaÅ„. Pan nie bÄ™dzie zachwycony! Trzeba dziaÅ‚ać”. UmysÅ‚ maÅ‚ego szpiega zalaÅ‚y fale chaotycznych myÅ›li. MaÅ‚y posÅ‚aniec wiedziaÅ‚ kto jest najsÅ‚abszym ogniwem. W umyÅ›le półczarta wyczuÅ‚ tÅ‚umiony gniew, który postanowiÅ‚ uwolnić. Spokojny do tej pory Magyr przerwaÅ‚ kanibalowi stanowczym gÅ‚osem:

- Wydaje mi się, że coś kręcisz trepie, niczym ścierwa na Placu Szmaciarzy! Ale ja znam sposób byś zaczął mówić w naszym języku!

Do bacznych uszu Seanna dobiegł tłumiony szept: - No dalej góro mięcha bież go, dalej!- Niziołka już miała odwrócić głowę, gdy nagle potężne ciało półczarta ruszyło stanowczo w stronę szaleńca. Jego mocarna dłoń chwyciła gardziel kanibala i uniosła go dwie stopy nad ziemię, wgniatając go przy tym w ścianę lepianki. Wtem jakże groteskowa postać mężczyzny złapała jedną dłonią przedramię półczarta. Oczy szaleńca zalały się czernią. W lepiance rozległ się ponownie ten sam mosiężny głos pomimo, że postać trzymana przez Magyra ledwo dobywał z miażdżonego gardła charczenia..

- Ty bękarcie zawszonej suki! Jak śmiesz!

Wtem wychudzona dłoń szaleńca opadła na przedramię Magyra. Jego czarne szpony zatopiły się w ciemno brązowej skórze półczarta. Rogata twarz stworzenia zacisnęła się w grymasie bólu. Mocarna łapa pomału postawiła mizernego humanoida na ziemię. Mimo to szaleniec nie zwolnił uścisku. Jego czarne oczy wpatrywał się w twarz półczarta wpełnioną cierpieniem. Jego wielkie ciało zaczęło się pochylać, aż uklękło. Wtem postać szaleńca uderzyła zaciśnięta pięścią w splot słoneczny Magyra. Półczart szorując trzy kroki po ziemi zatrzymał się wzbijając tumany kurzu. Gdy nieznośny pył odpadł dostrzegliście jak postać szaleńca dostojnie poprawia na sobie łachmany i przeciera dłonią gardziel. Po chwili jakby nigdy nic, odezwał się ponownie:

- To na czym stanęło? Ach tak mroczny proceder powiadasz. Mam rozumieć, że masz na myÅ›li pożeranie ciaÅ‚ przez tego nieszczęśnika, którego ciaÅ‚o opÄ™taÅ‚em? Niestety jest to konieczne. Tylko miÄ™so pozwala utrzymać nieco siÅ‚y w tym zawszonym ciele. Gdyby mój „gospodarz” posilaÅ‚ siÄ™ jedynie racjami rozdawanymi przez tutejszego kapÅ‚ana, szybko staÅ‚ by siÄ™ dla mnie bezużyteczny. To ja go namówiÅ‚em do tego by jadÅ‚ ciaÅ‚a polegÅ‚ych. Nie byÅ‚o to specjalnie trudne. Ale wam to uczucie jest pewnie zupeÅ‚nie obce. W swoim krótkim życiu nie jedliÅ›cie może góra 3 dni. Tutejsi bywalcy czasami nie jedzÄ… nawet przez dekadzieÅ„, albo i dÅ‚użej. Wy nie znacie takiego uczucia gÅ‚odu i nie jesteÅ›cie w stanie sobie go wyobrazić! Ten dziwny ruch o tam to pewnie jakiÅ› nieszczęśnik, który przeżyÅ‚ atak i ma siÅ‚y sie jeszcze ruszać. Jedno co musze wam przyznać Å›miertelnicy, macie nie zÅ‚omnÄ… wolÄ™ życia. Doprawdy niebywale trudo zaduÅ›ić w was tan maÅ‚y pÅ‚omyk.

Wymawiając te słowa szaleniec po kolei spoglądał wam prosto w oczy. Gdy ponownie spojrzał na Almirith, dostrzegł, ze jego wzrok utkwił w wisiorku, którego obecności w swojej dłoni nie był do końca świadom. Postać bez zastanowienia zbliżyła się do elfa na odległość stopy i włożyła w smukłą dłoń elfa wisiorek. Gdy to uczynił zaczął kroczyć wokoło was.

- Wasze chore kończyny na pewno nie będą za bardzo przydatne przy próbie opuszczenia tego miejsca. Jeżeli sami nie umiecie uleczyć swych ran, poproście o to tutejszego kapłana. Z pewnością będzie w stanie wam pomóc. Mieszka nie daleko stąd. Jego legowisko można łatwo poznać, gdyż zawsze stróżują tam jacyś wartownicy.

Wypowiadając te słowa gospodarz uważnie patrzyła na rękę Almiritha i od co jakiś czas zerkał w stronę Magyra. Po paru okrążeniach przepełnionych milczeniem postać stanęła twarzą do was. Jego oczy spoglądał gdzieś w dal za wami, a z popękanych ust ponownie dobył się ciężki, nieprzyjemny głos.

- Co do ucieczki nie mam konkretnego planu. Wszystkie dotychczasowe spełzły na niczym. Wieko szkatuły jest za ciężki, nawet ja nie jestem w stanie go podnieść. Wydaje mi się jednak, że jest pewna osoba, która wie jak się stąd wydostać. Mieszka w głębi białego lasu okalającego ten obóz. Nie wiem czym są stwory zamieszkujące tą przedziwną gęstwinę, lecz wiem czego się boją- świtała. Niestety ja sam nie dysponuje mocą, która mogła by wytworzyć odpowiednie silny blask, który byłby w stanie ochronić kogokolwiek. Moja propozycja jest następująca. Skontaktujcie się zamieszkującą ten przybytek białego opału istotą i przekażcie mu, że razem mamy większe szanse na wydostanie się stąd. Jeżeli to uczynicie, przysięgam, że gdy znajdę sposób na opuszczenie tego miejsca zabiorę stąd każdą żywą istotę. Umowa stoi?





Harpo Longwayfromhome


- Mówiłem ci Vinnie, że miło cię widzieć żywym?- rzekł Harpo wstając.

Vinnie wydawał się być zdziwiony tymi słowami. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się dobrotliwy uśmiech. Mężczyzna przykucnął i położył dobrotliwe dłonie na ramionach gnoma i rzekł spokojnie:

- Ciebie tez przyjacielu. Ciebie też...- Vinnie po chwili milczenia rzekł:
- Wydaje mi się, że pakowanie się na szczyt urwiska prosto w paszcze hartów gończych było by największa głupotą. Ruszmy więc wzdłuż klifu. Na pewno znajdziemy jakąś kryjówkę.- Następnie mężczyzna podniósł się, zarzucił na plecy tobołek zgasiwszy ognisko, ruszył wzdłuż ściany skarpy.

Ścieżka była z byt wąska by iść ramię w ramię. Vinnie puścił przodem gnoma, który narzucił żwawe tempo marszu. Po krótkiej chwili milczenia, mężczyzna odezwał się:

- Mam nadziejÄ™, że Bugger, Aswill i Urgo uszli z życiem... – i nagle Vinnie zamilkÅ‚.
Za pleców gnoma zamiast głosu towarzysza, dobył się szelest liści, po chwili zagłuszony brzękiem obnażanego ostrza. Harpo odwrócił się na pięcie i zauważył, że Vinnie ścina ramiona bluszczu pokrywające kamienna ścianę urwiska.

- Hej! Przyjacielu znalazÅ‚em coÅ›. WyglÄ…da mi to na grotÄ™. – Harpo z zaciekawieniem zbliżyÅ‚ siÄ™ do towarzysza. Na jego twarzy zagoÅ›ciÅ‚o zdumienie. ByÅ‚ niemal pewien, że gdy przechodziÅ‚ tÄ™dy przed chwilÄ…, liÅ›cie bluszczu niczego nie skrywaÅ‚y. WejÅ›cie do jamy nie byÅ‚o nazbyt okazaÅ‚e, jednak Harpo bez problemu siÄ™ w nim zmieÅ›ciÅ‚. SzedÅ‚ tuż za towarzyszem. Blask letniego sÅ‚oÅ„ca po pary krokach zostaÅ‚ zastÄ…piony nieprzyjemnÄ… ciemnoÅ›ciÄ…. W jaskini panowaÅ‚ niesamowita wilgoć. Sama grota wyglÄ…daÅ‚a jak tunel misternie wyÅ‚upany w skale. Po chwili do uszu gnoma dobiegÅ‚ glos przyjaciela.

- Przyjacielu podejdź tu proszę. Znalazłem jakiegoś suchego badyla, z którego możesz uczynić pochodnię.

Jeszcze przed chwilą Vinnie stał parę kroków przed Harpo. Jednak jego głos brzmiał jakby docierał do uszu gnoma z dość daleka. Mimo to Harpo zrobił krok w przód w stronę przyjaciela. Po chwili wnętrze jaskini rozbłysło światłem pochodni. Towarzysze nie mogli uwierzyć własnym oczom. Stali na środku skrzyżowania czterech kamiennych ścieżek. Dreszcze na ich plecach nie były bynajmniej wywołane tym, że żaden z końców korytarz nie był naznaczony blaskiem dnia. Powodem niepokoju był dziwny dźwięk, którego źródło zbliżało się do nich z każdą chwilą.

Learion Aylinn


- Czyżby? - skontrował łobuzersko młodzian - Nie zgadzam się! Wyjścia bywają na obrzeżach labiryntu. Zatem powinniśmy kierować się na zewnątrz. Ale sednem labiryntu, każdego jednego labiryntu, jest jego serce. Zazwyczaj centrum, ale może być to coś zupełnie innego. Magiczny przedmiot, którego dany labirynt strzeże, jakaś dobra broń przy jakimś cudnie wyrzeźbionym posągu, czyjś sarkofag, który należałoby odwiedzić, bo samotny i zakurzony, jakiś heros lub paskudnik zamrożony złym/dobrym zaklęciem - wszystko to można znaleźć właśnie w sercu labiryntu. Tam zwykle czeka nagroda. No i wyjście awaryjne. Nie? - wesoło zapytał towarzysza, zwracając ku niemu nie przesłonięte opaską oczy, lecz lewe ucho, wyraźnie nasłuchując jego odpowiedzi. - Gdzie chciałbyś iść, ku sercu i zwycięstwu, czy rozsądnie i pragmatycznie ku obrzeżom labiryntu, gdzie powinny być jakieś wejścia, jeśli projektował to ktoś z odrobiną zdrowego rozsądku?

- Drogi Learionie, cieszy mnie, że towarzyszy mi tak sprytny i zmyślny gnom jak ty. - odparł Fistus z nutką ironii w głosie. - Twoje dywagacje na temat: czym jest cel naszej tułaczką są doprawdy interesującym sposobem na marnowanie czasu. Ale przecież nie będę cię obwiniał, że znowu zapominałeś pewnego istotnego szczegółu.
Deanlath wyraźnie powiedział:
-w tym momencie głos Fistusa nabrał poważny ton-
„Jeżeli dotrzecie do centrum labiryntu, ja wielkodusznie zwrócÄ™ wam wolność”.
Ach wszystko jest na mojej gÅ‚owie, wszystko –

Idąc dalej wzdłuż korytarza Fistus odpowiedział z przekąsem, na kolejne pytanie gnoma.

- Naszą epicką wyprawę po wolność zaczynaliśmy na jego obrzeżach. Ta okazala budowla przywitała nas wielką, dziwaczną bramą, która oczywiście rozwarła się przed nami ze skrzypem powodującym ciarki na plecach, bo jakże to inaczej. Wielkim bramom do labiryntów, pradawnych ruin, czy samego środka piekieł nie wypada inaczej się otwierać jak właśnie tak.

Fistus zaaprobowany rozmową, zupełnie nie patrzył jak stawia stopy, jakby tym razem to on zapomniał, gdzie tak właściwie się znalazł. Jego nieuwaga musiała wpakować was w kłopoty. Po kolejnym kroku jego stopa zapadła się po kostkę. Zamarły wszelkie słowa. Niemal natychmiast do waszych uszu dobiegł brzdęk jakiegoś mechanizmu. Z ołowianego stropu jaskini zstąpił na ziemię słup ognia. Na szczęście Fistus odruchowo odskoczył w bok, jednak mimo to jego ubranie zajęło się ogniem. W krótkiej chwili pełnej panicznego wrzasku i turlania się po ziemi Fialar bacznie przyglądał się posadzce, nie zwracając uwagi na płonącego przewodnika.
Po chwili również i gnom dostrzegł to co tak bardzo zainteresowało jego kociego towarzysza. Kamienna posadzka przed wami, była wyłożona od ściany do ściany kamiennymi kaflami, na których pobłyskiwały pojedyncze litery.

Foncroyss


Nagły trzask rozpalanej pochodni rozproszył mrok. Hawriło złapał swojego pana za nadgarstek i zaczął prowadzić wzdłuż tunelu. Drzewiec pochodni zdzierał kolejne pajęczyny. Sługa jak na swój podeszły wiek pędził dość żwawo. Do waszych nozdrzy docierało coraz świeższe powietrze, a przy tym coraz bardziej wilgotne. Foncroyss po chwili zrozumiał, że coraz donioślejszy szum w jego głowie nie jest bynajmniej skutkiem ubocznym nagle przerwanego snu lub adrenaliny. Lazurowy blask formował u końca tunelu charakterystyczne linie, odbijającej się na ścianie wody. Gdy tylko minęliście wylot tunelu waszym oczyma ukazała się okazała grota, którą przecinała rozjuszona tafla wodospadu. Przez jej zerwany strop wdzierały się pierwsze promyki wschodzącego słońca. Hawriło gwałtownie się zatrzymał, pokazując panu szczątki linowego mostu, które wisiał po przeciwnej stronie groty. Pomimo ogromnego szumu pakującego wśród monumentalnych skał, usłyszeliście za wami ciężkie stąpanie okutych metalem stóp. Ku waszemu zdziwieniu w tunelu, migotał blask oliwnej lampy. Uścisk dłoni Hawriło nagle zwolnił się, do uszów jego pana dobiegło nagłe stękniecie starca. Foncroyss gwałtownie odwrócił wzrok i zobaczył jak jego stary druh ledwo trzyma się na rąbku skały. Jego błaganie o pomoc całkowicie zagłuszał bezlitosny wodospad. Powietrze przeciął gwałtowny strzał bicza. Jego koniec owiną się skrzętnie wokoło nadgarstka Hawriły. Wybałuszone ze strachu oczy starca spotkały się z wzrokiem swego wybawcy. Jego usta poruszał się, próbując coś powiedzieć jednak bezskutecznie. Nagle jego uścisk zwolnił się. W powietrzu zabrzmiał napięty jak struna bicz. Foncroyss napiął swoje ciało. Jego stopy coraz bardzo zbliżały się do krawędzi skały. Mimo to nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby teraz zostawił przyjaciela na pastwę lodowatej wody. Walczył do końca. Jego ramiona zaczęły pomału słabnąć. Po chwili zdradliwa skała pozbawiła jego stopy oparcia i wydała ich w otchłań lazurowej wody.

***
Foncroyss otworzył ociężałe powieki. Na swym policzku czół śliską i zimną skałę. Mężczyzna wsparł się na ramiona z których promieniował ból. Mimo to podniósł się. Usiadłszy zaczął rozglądać się za swoim przyjacielem. Leżał parę kroków od niego. Wokoło jego nadgarstka trwał w uścisku wierny bicz. Gdzieś w oddali szumiał jeszcze wodospad. Mieli szczęście, w ty miejscu rzeka gwałtownie zakręcała. Jej nurt był za słaby by wlec ich ciała dalej. Foncroyss zbliżył się do towarzysza. Odwrócił go na plecy. Był równie przemoczony jak on. Jednak nie miał tyle szczęścia. Jego ciało było dotkliwe pokiereszowane przez ostre jak brzytwa skały. Zbliżywszy ucho do nozdrzy towarzysza Foncroyss z ulgą wyczuł słaby oddech. Lekko uderzając go po zadrapanym policzku próbował przywrócić go do świadomości. Po chwili szare oczy Hawriło otworzyły się gwałtownie. Mężczyzna podniósł się wspierany rękach Foncroyssa. by zacząć wypluwać z ust hausty pochłoniętej wody. Nagle przez szum rzeki gwałtownie przedarł się potężny ryk. Siedem stóp od nich, tuż przy wyjściu z kamiennego korytarza stał wsparty na dwóch łapach brunatny niedźwiedź. Foncroyss chwycił swój bicz. Kantem oka dostrzegł, że tuż przy krawędzi rzeki znajduje się wąska kamienna półka prowadząca wzdłuż nurtu wody. Nie by jednak pewny, czy zdążą umknąć.
 
__________________
Nie wierzÄ™ w cuda, ja na nie liczÄ™...

Dreamfall by Markus & g_o_l_d

Ostatnio edytowane przez g_o_l_d : 18-06-2007 o 11:18.
g_o_l_d jest offline