Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2017, 01:45   #130
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
TURA 27

Jotunn

Rzeźbienie w wielkiej skale

O Volóndr rómu po wiekach miały powstawać pieśni. Pieśni o mężnych, nieugiętych olbrzymach, kujących w skale równie twardej jak oni sami siedlisko dla siebie i swoich rodzin. Pieśń ma jednak to do siebie, że lubi upraszczać. Tak było i tym razem. Odkąd wraz z ogromnymi roztopami spłynął z gór Jotunheimr, poddani Alfii nie mieli domu. Dodatkowo podzieleni i zasmuceni z powodu odstępstwa części klanu pod wodzą przebiegłego Ragnara Wilka, wydawali się najpewniej porzucić osiadły tryb życia i powrócić do koczownictwa i wybijania w pień wszystkiego, co stanęłoby na ich drodze. Na całe szczęście mieli za przywódczynię piękną i mądrą Alfię.

Młoda tanna pokrzepiła serca swoich wojów nie gorzej, jak czynił to swego czasu Orm Półręki. Zdołała wydobyć ich z marazmu, jaki odbierał olbrzymom wszelkie zdolności twórcze. Rozkazała, by ruszyły pracę nad nowym domem. Takim, którego nie zmiecie nawet największa woda.

Jotunnowie długo szukali góry wystarczająco okazałej, by nie tylko pomieściła ich wysoki ród, ale też była dość majestatyczna dla kochających potęgę wielkoludów. Odnaleźli ją – w paśmie górskim, w które wyruszyli po zniszczeniu Jotunheimr, na wschód od dawnego miasta. Góra była wysoka, masywna, jej szczyt pokryty był wiecznym śniegiem, a otaczały ją kotliny, w których przez dziwne zjawiska ostatnich lat dzisiaj kwitły kwiaty. Do czasu rzecz jasna, aż nie trafiły na jotunnowy but.

Prace trwały długo – a ledwie udało się wydrążyć kilka prostych pomieszczeń, aby każdy olbrzym miał dach nad głową. Wybór miejsca okazał się natomiast po dwakroć udany – góra nie tylko była wspaniałą fortecą, ale też posiadała dosyć płytko kilka pieczar wypełnionych słodką, górską wodą.

To bardzo dobrze wieszczyło na przyszłość. Chyba i wojownikom zaczęło się wkrótce bardziej podobać, bo przyozdobili ściany malunkami najsłynniejszych bitew i zaczęli intonować pieśni ku Potężnemu. Gdy zaś przyszły na świat pierwsze dzieci, Alfia po raz pierwszy od bardzo dawna uwierzyła, że wszystko może wreszcie powrócić do normy.

Jedynym, co dręczyło jej serce był fakt, że odkąd urodziła potwora, nie była w stanie ponownie zajść w ciąże, mimo wielokrotnych prób podejmowanych z najbitniejszymi wojownikami. Odtrącała jednak tę myśl, poświęcając się całkowicie pracy na rzecz swojego ludu.

Echo kamienia

Nie wszystko jednak było tak piękne, jak mogłoby się wydać nieuważnemu obserwatorowi. Choć prace postępowały, a Jotunnowie powoli zadamawiali się w nowej przestrzeni, przestrzeń ta wykazywała daleko idące różnice od zbocza góry, na którym stało Jotunheimr. I to bynajmniej nie tylko fizyczne.

Już odkąd zaczęły się pierwsze kucia, budowniczym towarzyszyły dziwne mrowienie w głowach i gęsia skórka – co dla zimnolubnych Jotunnów było swego rodzaju nowością. Olbrzymi nie byli jednak naiwnie przesądni i kontynuowali prace. Im dalej w las, tym gorzej jednak. Pierwsza noc przyniosła wszystkim dziwaczne koszmary jednakiej treści. Patrzyli w nich na odymioną, niewyraźną postać, której wzrok powodował silny, świdrujący ból w czaszce. Gdy ból eskalował i stawał się nie do wytrzymania, Jotunn budził się.


Każdego kolejnego dnia było coraz gorzej. Najpierw zawaliło się jedno z przejść, zabijając pracujących tam gigantów. Później zaginęły obie będące w ciąży kobiety, a wreszcie – ku zdziwieniu wszystkich obecnych – jeden z najstarszych wojowników chwycił podczas biesiady za swój topór i bez wahania wbił go sobie w czaszkę.

Sny tymczasem powracały, z cały czas narastającą częstotliwością.

Marsz odszczepieńców

Kłopoty ze snami okazały się być nikłe przy plotce, jaka szybko trafiła do uszu Jotunnów. Zwiadowcy, którzy udali się nazbierać drewna na posiłek donieśli któregoś dnia, że z daleka słychać potężne kroki – zbyt charakterystyczne, by je pomylić z innymi. To były kroki Jotunnów. Od razu założono, że to Ragnar wyruszył na południe ze swoją grupą.

Co bardziej krewcy wojownicy od razu chwycili za broń i domagali się wydania im wwalnej bitwy. Niektórzy bardziej stonowani trzeźwo zwrócili uwagę, że nie jest jasne, czy to w ogóle ludzie Ragnara, jedyne co było wiadome o wędrujących, to że są oni niemałego rozmiaru. To bardzo niewiele. Alfia także zdawała sobie z tego sprawę, rozumiała też jednak gniew swoich najdzielniejszych wojowników.

W ciągu kolejnego dnia odnaleziono w pobliskiej kotlinie wielkie ilości śladów stóp. Śladów niewątpliwie jotunnowych. To sprawiło, że temat szybko powrócił, a poddani tanny podzielili się na zwolenników bitwy i ich przeciwników. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, Jotunnowie nie zamierzali ustępować i bez wyraźnego rozkazu Alfii (być może także i z nim) doszłoby do krwawej jatki między jednymi a drugimi. Jak gdyby mało im jeszcze było podziałów.

Żniwo Bliżniaczych Słońc

Wszystkim ostatnim fenomenom towarzyszył jeszcze jeden – bardzo znaczący – podwójne słońce. Gdy już Jotunnowie wprowadzili się do wnętrza góry, na świat z nieba zeszła czerwona mgła i nawet bystre Jotunnowe oko nie mogło objąć wzrokiem dalej niż na odległość dwóch, trzech kroków. Powietrze stało się cięższe, ale do zniesienia. Innym ciekawym faktem stało się pojawienie w rejonach gór dziwnych mikrych pokrak pokrytych chityną i poruszających się żałośnie na słabych, owadzich odnóżach.

Istoty, o których mowa, napłynęły całymi chmarami, zabijając, co było żywego w kotlinach i przemierzając dziennie jak na ich wielkość zaskakujące ilości drogi. Właściwie nie byłoby w tym nic dla olbrzymów interesującego – większe dziwa dziadowe w legendach opiewali – ale stwory zaczęły masowo i zawsze samobójczo próbować dostać się do wnętrza góry. Początkowo wartownicy zabijali je bez trudu. Jednak wraz z kolejnymi dniami ich liczba lawinowo zaczęła wzrastać, tak że zabijanie ich stawało się coraz bardziej uciążliwe.

Nikt ze starszyzny nie potrafił powiedzieć, skąd taka bezrozumna chęć dostania się do wnętrza góry. Jasne stało się też, że mgła zacznie utrudniać wypatrywanie małych, przebiegłych istot i wkrótce mogą przekroczyć próg Volóndr rómu. A to już tworzyło pewne zagrożenie, bo Jotunn choć jest istotą potężną i niszczącą wszystko, co się rusza, w śnie stawał się tak samo bezbronny jak mikre ludziki z okolic dawnego domu, z którymi toczyli wojnę. Stworzenia, posiadające ostrze jak brzytwa odnóża i zaskakująco silne i szybkie szczęki, mogłyby bez wątpienia stanowić zagrożenie dla szyj śpiących kolosów. Patrząc zaś na ich poziom agresji, było to wielce prawdopodobne.

Kłopotem, może największym, stawał się niszczycielski żywioł pokrak dopiero, gdy zaczęto rozmawiać o wyprawie wojennej. Wtedy większość wojów musiałaby opuścić Volóndr rómu, a więc zostawić go na pastwę bestii, lubujących się w zniszczeniu. Co gorsza – zostałyby tu dzieci, znacznie mniej odporne na zagrożenia od dorosłych.

Alfia, jako władczyni rozsądna, i to w tamtych dniach miała na swojej uwadze.

Nesioi

Umarł stary, umarł

I stało się, co miało się stać.

Jeszcze nie wypłynęły na morze okręty z wojskiem, a już w mieście gruchnęła wieść, że sędziwy Hegemon, od czasu jakiegoś przykuty do łóżka, oddał ducha morskim głębinom. Całe Boreios naraz objęła odgórnie wprowadzona żałoba. Odgórnie, oddolnie bowiem niewielu rozpaczało. Co prada mieszczanie i wieśniacy mawiali, że dobrze było za dobrego Hegemona Xennophantesa, ale wśród patrycjuszy takowej zgody już nie było.

Mało który patrycjusz dobrze wspominał Hegemona. Nawet jego własna rodzina nie wspominała rządów Xennophantesa z rozrzewnieniem. Egzemplifikacją tego najlepszą jest, że na pogrzebie ze strony Halusis pojawiła się tylko skromna delegacja, pod przewodnictwem dwu córek zmarłego. Synom okoliczność nie pozwoliła stawić się na pogrzebie.

Wielu zaś notabli bez ogródek tryumfowało w mieście. W tym całkiem pokaźna grupka Halusis. Na ulicach po zmroku (przez wzgląd na anomalne upały) pojawiły się nawet stoły z jadłem i napojami, którymi raczyć się pozwolono nawet plebsowi. To sprawiło, że mimo żałoby, Boreios było wtenczas całkiem wesołym miastem. Kilku śpiewaków, pod protekcją możnych panów, ułożyło nawet skoczną piosenkę pod tytułem „umarł, stary, umarł”, która rychło podbiła serca ucztujących. Pośród gwaru i radości doszło do jednego tylko przykrego incydentu – spłonęło archiwum Grammatei.

W ferworze zabawy nikt nie połączył ostatnich wydarzeń.

Niech żyje Hegemon!

Patrycjusze cieszyli się jednak nie tylko śmiercią starego, niezbyt popularnego Hegemona. Jego śmierć oznaczało coś znacznie bardziej ekscytującego – wolną elekcję. Ze wszystkich stron kraju, nie zważając na istniejący de facto stan wojny domowej, przybyli możni panowie niczym ćmy do ognia. Ważyć się miał przecież los ukochanej ojczyzny i, co znacznie ważniejsze, losy licznych majątków prywatnych. Z uwagi na doświadczenia pierwszej elekcji Synodos podjął decyzję, że pozostałe wojsko, które nie ruszało na wojnę przeciw Kammedim, miało zabezpieczyć obrady. Wielu mieszkańców wciąż pamiętało przebieg ostatnich.

Przybyłych na elekcję, jakby mało im było ostatnio radości, zachwyciła rzecz kolejna: Xennophantes, mimo zapowiedzi, nie desygnował ostatecznie sobie sukcesora, królewskiego kandydata do tronu. To sprawiło, że reflektantów do korony zostało dwóch i po burzliwych, lecz stosunkowo krótkich obradach, rody ujawniły ich sylwetki.

Hypattes z rodu Halusis, syn zmarłego Hegemona, miał reprezentować opcję republikańską.
Ponad trzydziestoletni, ambitny i zaradny, był zarządcą majątku rodzinnego w okupowanym aktualnie Dissoi Notis. W związku z tym nie był obecny na elekcji, a nawet świadomy faktu, że został wybrany kandydatem. Jednak jego zdanie miało tu najmniejsze znaczenie. Halusis argumentowali żywo, że młody Hypattes jest zupełnie inny od swojego ojca, trzyma z właściwymi ludźmi, najpierw myśli, potem działa. Za jego zarządu rodzinne majątki zaczęły przynosić bajońskie sumy, a Dissoi Notis urosło do jednego z najbardziej perspektywicznych gospodarczo rejonów kraju. Tym zaś, czego Halusis nie mówili, mówili zaś ich przeciwnicy, był fakt, że Hypattes dwukrotnie był żonaty i dwukrotnie oddalał małżonki po zaskakująco szybkim czasie, a jedynym jego znanym synem był bastard, spłodzony z pokojówką, którego Hypattes, mimo faktu, że minęło lat dziesięć, wciąż się konsekwentnie wypierał, choć cały dwór wiedział, jaka jest prawda.

W przeciwwadze do skandalisty Hypattesa stał zasłużony żołnierz, dobry mąż i ojciec dwanaściorga dzieci – Isaios zwany Dytrymonidesem. Był on Telonioi i jak na ród ten przystało, był mężem wysokim, krzepkim i poważnej postury. Całe swoje życie spędził w wojsku, ledwie kilka lat temu osiadł, odkąd został zraniony strzałą w kolano, co przekreśliło jego bohaterski los poszukiwacza przygód. Od tamtej pory żywo zainteresował się polityką i od dłuższego czasu zabiegał o miejsce w Synodosie. Isaios cieszył się poparciem całkiem sporej grupki elektorów, nie tylko z Telonioi. Nesjanin zasłużony, mężny, o twardym spojrzeniu był dla lubiącego zbytki i bogate uczty zblazowanego Hypattesa niemałą konkurencją.

Nieformalna kampania, a faktycznie zakulisowe gierki między rodami, trwały znacznie dłużej niż przy pierwszej, już i tak zbyt długiej elekcji. W chwili, gdy zebrał się Synodos, całe miasto otrzymało już wiadomości o sytuacji na Dissoi Notis. Znacznie przyspieszyło to obrady. Synod zebrał się więc, a elektorzy zagłosowali.

Cytat:
Ród Barchides oddał głos na Hypattesa
Ród Telonioi oddał głos na Isaiosa
Ród Halusis oddał głos na Hypattesa
Ród Tragei oddał głos na Hypattesa
Ród Krithis oddał głos na Isaiosa
I zaczęło się. Awantury, krzyki, groźby pod adresem Halusis i nowego Hegemona, jeszcze nawet nie świadomego swej nowej roli. Napiętą atmosferę rozładował sam przegrany kandydat, który przemówił do swoich zwolenników. Rzekł, że przyjmuje wolę Synodu i że uzna Hypattesa za swojego władcę, choć nie bez żalu. Tymczasem wróg zbliżał się u bram, a Boreios pozostało niemalże bez opieki. Stąd Synodos właśnie jemu postanowił powierzyć obowiązek zorganizowania ochrony nad miastem. W obliczu świadomości nadchodzącego niebezpieczeństwa wszyscy zebrani zgodzili się pomóc w obronie miasta, choć bez wzajemnej sympatii i ze zdecydowaną wolą ponownego poróżnienia się, gdy tylko zagrożenie minie.

ISAIOS DYTRYMONIDES
  • Odważny
  • Patriota
  • Wojowniczy
  • Surowy
  • Ksenofob


Wspomnienia dawnej potęgi

Dziś już nikt nie mógł powiedzieć, co miał nadzieję zdobyć Xennophantes, wysyłając swoich ludzi do kryjówki mnichów horimtulai. Pewne zaś było, że żołnierze nie spodziewali się obrotu spraw, który zastali. Odgruzowywanie tuneli trwało bardzo długo, tak długo, że nawet możne rody zdołały wcześniej dojść do porozumienia. Mnisi zadbali o to, by odgrodzić się solidnie od tajemnych przejść pod Boreios. Kropla drąży jednak skałę i nawet taka ochrona, musiała w końcu ustąpić przed uporem wysłanników królewskich.

Tunele były zawilgocone i obficie pokryte grzybem. Całkowicie żołnierzom nieznanym, za to śmierdzącym nie mniej niż „cudowne” kadzidła z Tenokinry, sprowadzane masowo przez naiwnych i bogatych Nesjan. Podziemne korytarze, cokolwiek bardzo wytrzymałe, były kręte i długie, niejednokrotnie zwracały się z powrotem do miasta czy tworzyły skomplikowane wzorce na kształt pajęczej sieci. Kilku wysłanych żołnierzy zaginęło gdzieś w ich mroku. Wreszcie jednak, po wielu kolejnych dniach, żołnierze dotarli do drewnianych schodów, a ponad schodami – do drzwi, tym razem mosiężnych. Przygotowawszy się na wypadek walki, wiedziano bowiem, że z mnichami nie ma przelewek, żołnierze otworzyli z trudem drzwi.

Naraz uderzył ich osobliwy zapach. Alkoholu, palonych ziół i… zgnilizny. Postąpili dalej. Podłoga była drewniana, skrzypiała tak, że obudziłaby ducha. Ściany wewnętrzne w większości drewniane, zewnętrzne kamienne. Budynek swoim planem przypominał w istocie korytarze, którymi wcześniej przechodzili – podzielone był na małe, ciasne izby, łączone długimi korytarzami. Co dziwne żołnierze nie tylko nie natrafili na żaden opór, ale wręcz wszystko wskazywało, że siedziba mnichów została przez nich opuszczona. Wyposażenie pokoi było nader skromne, część mebli była poroztrzaskiwana w drobny mak, część tylko nadłamana. Stare sienniki zamieszczane przynajmniej po jednym w każdym pokoju wzbijały tumany kurzu przy najmniejszym nawet nacisku. Zapasy, które znaleźli w jednym z pokoi, zawierały produkty w większości zgnite lub przeciwnie – wysuszone na wiór.

I zapewne osobliwa ta podróż skończyłaby się bez rewelacji, gdyby nie ostatni pokój, położony u samego wyjścia z budynku, do którego prowadziły dziwaczne zapachy. Zastany tu widok sprawił, że żołnierze zupełnie zapomnieli na chwilę, po co tu przybyli.

W dużej jak tutejszej warunki sali nie było żadnych mebli. Jedynie w centrum pokoju stała ślicznie żłobiona w drewnie fajka wodna, a wokół niej poustawiane koncentrycznie w krąg, leżały stare, brudne i niegdyś kolorowe maty. Na matach tych leżeli mnisi. Jedni wydawali się spać, inni znajdowali się w zaawansowanym stopniu rozkładu. Tylko kilku dawało znaki życia. Znaki dość dosadne, bo wokół żyjących, jak gdyby nigdy nic, chodziły dwie nagie, wytatuowane od góry do dołu kobiety, zaspokajające oralnie kolejnych mnichów. Choć wejście żołnierzy było zdecydowanie nieciche, nie obdarzyły ich nawet spojrzeniem.

Poddani Hegemona wpadli w kontestację. Dopiero po dłuższej chwili dowódca rzucił rozkaz poddania się, na co odpowiedziały mu tylko ciche śmiechy własnych poddanych. Ani mnisi, ani kobiety nie przejęli się tym rozkazem, nadal ignorując przybycie niezapowiedzianych gości. Dowódca więc, zły na siebie, że wyszedł na głupca przed swoimi ludźmi, nakazał prędko skrępować wszystkich żywych i doprowadzić ich przed oblicze Hegemona.

Bitwa u wybrzeży Dissoi Notis

Ponteia Arheia Nesion te Synodoi
kontra

Ród Kammedi

trirema
trirema
2 galery
galera
200 pieszych
50 pieszych
40 gwardzistów ornityjskich
20 łuczników
30 Hetajrów
70 olbrzymów

Flota P. A. N. S. nie spowolniła swojej misji ze względu na śmierć Hegemona ani polityczne gierki patrycjalnych rodów. Wypłynęła zgodnie z planem, by położyć kres buntowi świętokradczych Kammedich. Okręty, wraz z większą częścią nesjańskiego wojska na pokładzie, ruszyły do Dissoi Notis, by tam odpowiednio przyjąć flotę zdrajców.

Do momentu przybycia do Dissoi Notis wszystko szło zgodnie z planem. Gdy na horyzoncie zamajaczył port, okręty wroga powinny być jeszcze za borejczykami, choć ich pojawienie się było kwestią najbliższej doby. Należało szybko przeprowadzić desant i przygotować obronę miasta. Kiedy jednak z portu w kierunku królewskiej floty poleciały ogromne głazy, cały plan spalił na panewce. Obrońcy Dissoi Notis musieli uznać najwyraźniej, że to wraża flota szykuje się do ataku. Na nic zdały się sygnały, wskazywanie na banderę, ostatecznie nawet krzyki. Nawet, gdy byli już przy samym brzegu, garnizon nie zaprzestał ostrzału.

Admirał floty podjął decyzje o natychmiastowym, przymusowym desancie w chwili, gdy jedna z dwóch królewskich galer nabrała tyle wody, że powoli zaczęła zapadać się w morze. Desant był trudny, bowiem odbywał się w biegu, okręty musiały zmieniać położenie co chwilę, by unikać głazów. Wielu żołnierzy zginęło zanim jeszcze dopłynęło do brzegu, więcej niż połowa. Kiedy jednak zorganizowali się i stanęli u bram miasta, ostrzał na flotę ustał. Zaczęło się coś znacznie gorszego.

Bramy otwarto, a z nich wyskoczyła na nic niespodziewających się Nesjan grupa olbrzymów, jakich nesjańskie oko nie widziało. Nie byli to ci, którzy niekiedy przechadzali się na północ od Dissoi Notis, mieli o wiele jaśniejszą skórę, choć podobną budowę ciała, wzrost i wagę. Na więcej obserwacji czasu nie starczyło, olbrzymi całkowicie zmasakrowali nesjańskie wojsko, całkowicie zdezorganizowane i niegotowe do walki z takim wrogiem.

Na widok rychłej porażki, dwa pozostałe okręty postanowiły zawrócić do stolicy. Oba powoli nabierały wody, liczył się więc czas. Jednak i im Posedaion nie dał powrócić do domu. Oba okręty zatopiła przybywająca armada Kammedich, w zamian na dno morza marynarze królewscy pociągnęli ze sobą galerę buntowników.

Stan końcowy:

Armia została rozbita
Trirema
40 pieszych
20 łuczników
70 olbrzymów


Powstanie Symmachedesa

Sytuacja związana z Fenomenem Bliźniaczych Słońc była tragiczna na całym świecie. Mało kto jednak zdawał sobie sprawę, że najgorzej było zdecydowanie na Altenis i w Angialos Kalo. Rasa Ankhanding’ono prawdziwie umierała od fenomenu, na ulicach Zosefikura Tawuni piętrzyły się stosy gnijących zwłok jaszczurów. Ich aparat władzy, oparty na represji i siłowym prozelityzmie powoli się załamywał, a proporcja starych mieszkańców do najeźdźców sukcesywnie zaczynała się zbliżać.

W owym czasie dotarły z Altenis do Boreios wieści, które zelektryzowały umysły poddanych Hegemona Hypattesa II, a przynajmniej tych, którzy urodzili się w Republice. Oto w Altenis wybuchło powstanie przeciw okupantom, dowodzone przez nikomu nieznanego Symmachedesa. Powstańcy odnieśli błyskawicznie szereg zwycięstw, lecz ich szeregi składały się głównie z rolników, a cała przewaga oparta była na straszliwym osłabieniu rasy najeźdźczej.

W ostatnich dniach powstańcy zamierzyli zaprzestać walki partyzanckiej i przejść do ofensywy. Aby jednak zaatakować miasta – główne źródło władzy Ankahnding’ono – potrzebowali machin oblężniczych, a najlepiej także wykwalifikowanych żołnierzy do obsługi tychże maszyn. W związku z tym kilka osób związanych z Symmachedesem i jego poddanymi wysłało list, pełen błędów gramatycznych, do Boreios z prośbą o wsparcie nesjańskiej sprawy.

Po tylu latach – pisali – wreszcie istnieje szansa na powrót Nesjan do panowania nad dawnymi ziemiami.

Żniwo Bliźniaczych Słońc

Spiekocie nie było końca. Temperatura wzrosła do tego stopnia, że większość Nesjan przeszła na nocny tryb życia. Za dnia, w południe, ulice gwarnego Boreios były puste. Ilość rodzonych abominacja lawinowo wzrosła, co doprowadziło do gwałtownego spadku ciąż. Wiele kobiet lękało się urodzenia potwora, a już blisko cztery na dziesięć dzieci stawało się Arachneos.

Stworzenie te również wydawały się ewoluować wraz z każdym rokiem fatalnego fenomenu. W latach pierwszych potwory rzadko rodziły się w ogóle, a jeszcze rzadziej żywe. Później już wyrosły im dodatkowe kończyny, a większość porodów kończyła się urodzeniem żywym potwora i śmiercią matki. Teraz umierały wszystkie kobiety rodzące Arachneos, wszystkie zaś Arachneos przeżywały. Głośna stała się sprawa patrycjalnego małżeństwa z Krithis, gdzie stworzenie zabiło matkę, ojca i resztę domowników, po czym pognało w dzicz.

Krótko po elekcji na miasta Nesjan zeszła czerwona, dusząca mgła. Ograniczyła widoczność do kilku ledwie metrów, całkowicie paraliżując ruch w portach. Co gorsza jednak, powietrze stało się ciężkie i wielu starców zmarło, udusiwszy się na lądzie.

O ile wcześniej niepokój był wyraźny, o tyle odkąd zeszła mgła, zaczęła się prawdziwa panika. Grupy przerażonych mieszkańców zaczęły polować na ciężarne kobiety, naroiło się nagle od sekt, głoszących rychły koniec świata. Przez zamarcie transportu morskiego, kontakt z resztą świata stał się poważnie ograniczony, a nagły wzrost zgonów i spadek urodzeń wieszczył katastrofę demograficzną.

Może istotnie świat miał się ku końcowi?

Witaj, przyjacielu!

Nieszczęścia chodzą parami, twierdzi nesjańskie powiedzenie. W wypadkach ostatnich lat należałoby raczej mówić – dziesiątkami.

Isaios Dytrymonides myślał gorliwie w swej posiadłości, a faktycznie małej fortecy, na obrzeżach miasta. Myślał o przyszłości rasy Nesjan, o losach wojny, ale o spodziewanym końcu swiata. Szybko odrzucił te myśli, był człowiekiem czynu. Należało się skupić na zdradzieckich Kammedich, o tym jak ich wybić i dowiedzieć się, a to przede wszystkim, gdzie jest Hegemon. Stary Telonioi podrapał się nerwowo po swoich siwych, rzadkich włosach. Nigdy nie spodziewał się, że spadnie na niego taka odpowiedzialność, nie zamierzał jednak w takiej chwili się poddawać.

Nagle przed nim zaczął opalizować okrąg znaczących rozmiarów. Pojawił się zupełnie znikąd i przez kilka sekund mienił się różnymi barwami, potem zaczął świszczeć. Dytrymonides wstał i chwycił za toporek, który zawsze miał przy boku. W tym momencie portal zniknął, a w jego miejscu pojawił się wysoki, skrajnie wychudzony starzec podobny do Nesjanina, lecz o znacznie bledszej skórze, dyszał ciężko i miał błędny, jakby przestraszony wzrok.

Momentalnie otrząsnął się z tego stanu. Wygładził włosy, poprawił zmierzwioną brodę i uśmiechnął się przymilnie w kierunku Isaiosa.

- Witaj, przyjacielu! – wyrzekł radośnie, jakby witał starego kamrata. – Chodzą słuchy po świecie, że to ty teraz rządzisz tą anarchią, którą nazywacie domem. Mam dla ciebie propozycję. Intratną propozycję i radzę, abyś mnie wysłuchał. Obaj możemy sobie zaoferować coś, na czym bardzo nam zależy… przyjacielu. – po czym wyszczerzył zęby w przedziwnym uśmiechu.


Starzec

Nowa technologia


Obróbka żelaza

Szarla’szaszeri

Pierwszy wschód nad Sziresz

SEK’TI
  • Inteligentna
  • Przebiegła
  • Sprawiedliwa
  • Pyszna
  • Cyniczna


Szli pośród czerwonej mgły, jaka niedawno spowiła świat, wieszcząc im rychłą zagładę. Poddani mądrej Szaraszony, przetrzebieni potyczkami i narodzinami potworów, musieli opuścić rodzinne strony i przebyć góry na zachodzie, by odnaleźć wreszcie szansę na spokój i odbudowanie potęgi wielkiego niegdyś plemienia.

Efekty działania Bliźniczego Słońca dały się we znaki plemieniu już dawno temu. Szarla’szaszeri odczuli je wyjątkowo silnie, co sprawiło, że populacja ich szybko uległa radykalnemu pomniejszeniu. Nadto, już w trakcie wędrówki, przecięli nieświadomie drogę wędrującemu szczepowi olbrzymów, zmierzającemu na południe, co dodatkowo uszczupliło ich szeregi. Teraz kroczyli pod wodzą nieugiętej Szaraszony w liczbie najwyżej tysiąca osobników.

Ich przywódczyni była nie tylko najpiękniejszą samicą w całym plemieniu, ale także kobietą roztropną i myślącą nieszablonowo. Wiedziała, że przy tak niskiej liczebności plemienia dalsza wędrówka przez niebezpieczne zachodnie ziemie może okazać się zgubna dla jej ludu. Wtedy w jej myśli narodziła się nowa myśl: a gdyby Szarla’szaszeri spróbowali, niczym Nesjanie, mieszkać w jednym miejscu? Sek’Ti nigdy nie widziała co prawda nesjańskich miast, jej lud tylko wymieniał się towarami z przepływającymi wzdłuż wybrzeża handlarzami i łowcami niewolników, ale opowieści o namiotach z kamienia, których się nie przenosi, dotrwały i do niej. Wiele z nesjańskich innowacji sprawdziło się w życiu ludu Szar, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Jak pomyślała, tak uczyniła, i choć napotkała na opór, szczególnie pośród wstecznie myślących mężczyzn, ostatecznie wszyscy zabrali się do prac nad postanowieniem pierwszego grodu – Sziresz, które wkrótce miało stać się czymś o wiele wspanialszym niż stałym obozowiskiem.

Do tego jednak czasu miało minąć wiele pokoleń.

Spuścizna nowej ziemi

Sziresz nie powstało w próżni. Dość rzec, że historiografia współczesna zgodnie określa zachodnie półwyspy i wyspy jako największe zagęszczenie cywilizacyjne starożytności. Wielu historyków mówi wręcz o „mateczniku cywilizacji”, choć równie często używa się sformułowania „cmentarzysko cywilizacji”. W tym bowiem miejscu tyleż ludów wykwitnęło, co na zawsze pogrążyło się w nicości. Do dziś istnieją w doktrynie różne teorie na temat tego osobliwego zjawiska.

Najbliżej Sziresz, na wschód stamtąd, znajdowało się dawne Kenku-Aku, dziś Khawangwala Chisa pod zwierzchnictwem Ankhanding’ono, o którym poddani Szaraszony wiedzieli, ale nie zapuszczali się w te okolicy ze strachu przed jaszczurami, które okryły się złą sławą. Lud Szar wiedział też ze swej wędrówki o ruinach Perły Północy, do dziś magicznie skażonych i o pozostałościach cywilizacji Ulliarich. Zdawano sobie też nawet wtedy sprawę z istnienia na południu potężnego morskiego sąsiada, a kraina Nesjan w oczach wielu Szarla’szaszeri uchodziła za ziemię obiecaną. Niejednokrotnie Szaraszona musiała powstrzymać zbiegów, próbujących przedostać się do nesjańskich ziem.

Nowa cywilizacja rodziła się więc w bardzo wąskiej przestrzeni terytorialnej – na południu P. A. N. S., na północy Jotunnowie, a na wschodzie wciąż rządziły krwawe jaszczury. Nowy lud na tych ziemiach musiał się bardzo postarać, jeśli zamierzał przetrwać w tej niełatwej rzeczywistości, tym bardziej, że już wkrótce inne ludy z pewnością zauważą nowopowstałe osiedle…

Ubodzy, niosący oświecenie

… nie trzeba było długo czekać na pierwszych gości. Pojawili się, ledwie poddani Szaraszony rozstawili swoje namioty i otoczyli prymitywną palisadą. Wartownicy zauważyli w nocy postacie przemykające obok osady, i to nie raz, ale kilkukrotnie. W kolejnych dniach postaci w prostych, lnianych togach zaczęły przybywać także w dzień, nadal obserwując osadę z bezpiecznej odległości. Wywoływane uciekały.

Aż w końcu dnia pewnego zdecydowali się przyjść. Niewielką grupką, w sześć osób, wszyscy pochodzenia nesjańskiego, ubrani jednolicie i o stężałych, poważnych twarzach. Poprosili o rozmowę z Szaraszoną.
 
MrKroffin jest offline