Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2017, 23:03   #32
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Anny pierwsza myśl była taka, że Ołdrzych miał rację, ona się myliła. Zemrze dzisiaj zgnieciona lupińskimi szczękami, przemielona na miazgę i przełknięta. Na słowa Jitki odparła cicho “ze mną sie ponudzisz”, a głośniej rzuciła w stronę górali:
-Porozmawiać chcę jeno - uniosła ręce w górę w uniwersalnym geście poddania. Koń pod nią zatańczył nerwowo a Anny umiejętności, a właściwie ich brak, cudem pozwoliły jej się utrzymać na końskim grzbiecie.
-Przysyła mnie kasztelan. Szukam miejscowych lupinów. Złych zamiarów nie mam.
Dziewczyna w podkasanej spódnicy i tradycyjnym barwnym gorseciku wsparła się dłońmi o ziemię. Wampirzyca widziała, jak na ramionach góralki nabrzmiały sploty mięśni i kosmyki szarej sierści przebiły skórę. Jitka syknęła i trąciła swojego konia bosą piętą, by Annę zastawić.
- Stać! - krzyknął nagle starzec. Dziewoja znieruchomiała, wbijając w Annę spojrzenie żółtych oczy. - Nie mamy nic do Komorowskiego. My wolni ludzie. I on nic do nas nie winien mieć.
Annie widok dziewczyny przypomniał inne czasy, Barbarę i badania z ojcem prowadzone. Barbara przerażała ją wtedy, tak jak teraz przeraziła ją góralka. Anna przez chwilę nie mogła się ruszyć. Nie mogła słowa z siebie wydobyć.
-Łączy nas ta ziemia, na której wespół żyjemy i łączą tej ziemi problemy. Skrzyńscy... tak dokładnie - starała się by jak najmniej głos jej drżał, by nie zdradzić jaki nią targa obezwładniający paraliżujący lęk. Wydumała sobie, ze gdyby sie lupinka na nią rzuciła, nie zdążyłaby Anna nawet konia zawrócić.
Nie powinnaś się wystawiać na takie sytuacje, nie do tego cię stworzono. Głupia, głupia babo - zrugała się w myślach.
- Odejdź! - zagrzmiał starzec i krok w przód postąpił. To samo uczynili dwaj dojrzali górale, a dziewka przestawiła wolno ku Annie ręce. Tyle że to już nie były ręce, a pazurzaste łapy, i to już nie była dziewka, a potwór.
Anna zrozumiała, że jej czas się kurczy. Musi czymś lupinów uwagę przykuć bo inaczej jest po niej.
-Bożywoj wrócił! Ta druga wataha… oni są z nim w zmowie.
Spaliła krew by zwiększyć możliwie wytrzymałość swojego ciała i zamknęła oczy czekając aż szponiaste łapy się na niej zacisną.
Zamiast odgłosu pędzących ku niej łap usłyszała zgrzyt okutego kostura po kamieniach.
- A czemu zawierzyć ci mamy? - spytał starzec. - Tyś taki sam trupielec.
- Nie taki sam - zaprzeczyła gwałtownie lecz zaraz uderzyło ją to, ze czemu właściwie nie? Uważa się za lepszą, bo co? Też jak pasożyt na ludzkiej krwi się pasie. Mogłaby o sobie wiele powiedzieć, ale nie to ze jest dobrym człowiekiem.
- Nie lepiej wam niż za Skrzyńskich?
- A cóż ty wiedzieć możesz o tem? - zapytał zamiast odpowiedzieć, i pomarszczoną prawicą objął wodze wałaszka Anny tuż przy pysku. - Zsiądź. Pani.
Anna zsunęła się z siodła by gibko wylądować oboma pantofelkach w ziemi. Jitce na migi nakazała w siodle czekać.
-Wiem, że nie w smak wam się z trupielcami układać. I owszem, żaden z nas nie jest prawy i dobry i cnotliwy, bo te przymioty nie idą w parze z karmieniem się krwią - spuściła oczy nieco zawstydzona. - Ale choć niektórzy z nas starają się żyć w zgodzie ze sobą. Nie zabijać, nie zdradzać, nie łaknąć władzy. Jak i pewnie pośród was różne są charaktery, tak i u nas gorsi są i lepsi. Ja się nie prosiłam by zostać tym, czym jestem. I nie chciałabym by mnie potępiano na starcie za coś, na co nie miałam wpływu.
Zanim pomyślała, że za dużo gada była już przy końcu tyrady, jak nic wywołanej nerwowością. Pocierała, jedną o drugą, kościste dłonie i przygryzała dolną wargę jakby czekała ciągle na wyrok.
Gangrelka wyglądała, jakby miała zaatakować albo uciec. Niewykluczone, że jedno i drugie naraz. Tymczasem stary góral uśmiechnął się do Anny zdawkowo i wałaszka pogładził po chrapach, pełną dłonią i dość mocno, a koń poprychiwał z przyjemności. Coś w wilkołaku przypominało Annie Aureliusa. Chyba spokój, który przychodzi z wiekiem i doświadczeniem. Gdy widziało się już tak wiele, że o wiele więcej potrzeba, by w strach wpędzić.
- Co będziesz z tego miała?
-Ja? Nic - głupio to trochę zabrzmiało, jakby kłamała bezczelnie, ale przecież mówiła prawdę. - Pan kasztelan… on będzie miał. Święty spokój od swoich zwierzchników. Bo właściwie to nie doszłam do sedna o co sie rozchodzi.
Przeszli kawałeczek dalej aby mieć pozór osobności, choć Anna nie wątpiła, że wszystkie na wpół zwierzęce uszy wychwytują każde słowo.
-Gdzieś pod żywcem śpi bardzo stary wąpierz, Skrzyńskich krewniak. Budzi się on. A jak sie zbudzi to bedzie problem i nasz i wasz, a przede wszystkim prostych ludzi. Wszystko krwią spłynie.
- Nie dbamy o ludzi bardziej niż wy - przywiędłe wargi wygięły się w uśmiechu. - Nie jesteś pierwsza, co chce nas w swary wasze wplątać. Niby czemu mamy i co… za tarcze wam robić i psy gończe? Nie.
- A ci drudzy lupini tez was nie obchodzą? Po co tu są i jak długo zostaną?
Siwy wąs drgnął silnie.
-Rozmawialiście w ogóle z nimi?
- A jakże. Czymże są - zastanowił się na chwilę - zwycięstwa, gdy się pochwalić nimi nie możesz… Dostali ziemię i zamek od starszego Skrzyńskiego. W ruinie, lecz zamek jest zamkiem. Co ty masz w rękawie?
-Zamku nie mam - strapiła się Anna. Potarła środek czoła. - I w zamian za co niby ten zamek im dał?
- Za wplątanie się w wasze swary po jedynej słusznej stronie. Czyli jego - żachnął się góral.
- A wy, nie skłonni są się wplątać po drugiej słusznej stronie. Ma się rozumieć nie darmo.
- Jednak zamek się znajdzie? - trudno było powiedzieć, czy więcej w nim urazy, czy rozbawienia. - Nie, trupia panno. Jesteśmy tu od wieków. Nie dasz nam niczego, bo nic tu do ciebie nie należy. Mszczuj i jego wymuskani wielmoże to jętki, zwabione łyskiem na wodzie. Obydwoje wiemy, że podadzą tyły, gdy obowiązki, których Skrzyński będzie wymagał, zbyt im na barkach zaciążą - spojrzał poważnie w oczy Anny. - Gdy na jaw wychynie brzydka prawda, że Diabeł łaskawą ręką dary rozdaje. A w drugiej kańczug trzyma, by szczuć i gromić nieposłusznych.
-Ale nie zależy wam by ich tutaj nie było? Chyba za sobą nie przepadacie, a wilki terytorialne są.
- A czy ty się rzucasz do gardła każdemu, do kogo powolności nie czujesz?
-Nie - odparła ostrożnie Anna. - Chyba, że mam mocnych sojuszników. Pomoglibyscie, gdyby kasztelan na nich poszedł? A zapewniam, że on biegły jest w sztuce łowów i ma zacnych kompanów.
- Kasztelan rządzi wami i ludźmi. Uzna prawa jakie mamy do ziemi… to będzie o czym rozmawiać. Bo na razie to pilniej mi kierdel do zagrody zapędzić, niż palce pchać w drzwi krypty.
-Oni wam się tu, prędzej czy później staną problemem. Kasztelan moze i ich nie tknie wcale, bo dla niego są sprawą co najmniej poboczną. Ale ja mam obawy, że ona może urosnąć do sprawy poważnej i chce wiedzieć, jak bede z kasztelanem rozmawiać i go przekonywać, że warto ich stąd przegonić nim się na dobre zadomowią, czy mogę mu zaoferować wsparcie miejscowych lupinów. Bo bez niego się nie pofatyguje raczej, a z wami… kto wie. Więc tu nie chodzi o nagrody za wasz udział, ale czy chcecie zbrojne wsparcie by wyrównać szanse i ich stąd przepędzić póki jest ku temu okazja. Bo pózniej to juz sie z nimi będą użerać wasze dzieci i wnuki i w końcu to oni najpewniej was stąd przegnają.
- Tyle słów. Zbędnych całkiem - pokręcił siwą głową. - Chcecie, byśmy krew własną lali w tę ziemię? To zróbcie to, czego Skrzyńskim żal, sknerstwo czy duma wzbraniała. Żeby bronić, trza mieć czego. Na razie to równie dobrze jak przybłędy i kasztelan pognać precz nas może.
-Przekaże mu waszą ofertę - Anna pokiwali w zamyśleniu głową. - Ile tej ziemi chcecie tak konkretnie?
Opisał dokładnie, ograniczając obszar potokami i wzgórzami, których nazwy nic Kapadocjance nie mówiły, ale przyswoiła na pamięć i obiecała po powrocie na mapę jakowąś nanieść.
-Przedstawię ofertę. A jeszcze… ten Mszczuj. To młodzian ze Srebrnych Kłów, który im przewodzi? Coś więcej o nim powiesz?
- Mszczuj jest ze starszyzny. Srebrny Kieł, tak. Wielki czarownik, mówią. Rękę oddał, by władztwo mieć nad duchami.
-Aaa, czyli Mszczuj to Szary Wilk. Jednoręki. Widziałam tam jeszcze młodego szlachcica. On z Bozywojem umowę zawierał.
- Wielmożny Michał Wideradzki herbu Awdaniec - skinął góral na potwierdzenie. - Młody on jeszcze. Mszczuja słucha we wszystkim.
-Rozumiem. I dziękuję źeś mi poświęcił czas panie… - zakryła usta dłonią. - Wybacz, nawet nie zapytałam cię o miano. Jam jest Anna.
- Czarny Jiri - przedstawił się. Z czarności ewidentnie na jego czuprynie ledwie parę włosów zostało. Chyba że nie od kudłów miano wziął.
-Pomówię z kasztelanem. Gdybym miała wrócić to gdzie cię szukać, tak by mnie nikt z twoich nie zagryzł po drodze?
Kijem wskazał samotne drzewo na sąsiednim wzgórzu.
- Na gałęzi barwną chustę zawieś i w to samo miejsce wróć następnej nocy.
-Tak zrobię.
Anna pożegnała się i wróciła do Jitki. Stanęła przy boku swojego wałacha nie bardzo wiedząc jak się dostać na siodło. I z podpórką nie szło jej najlepiej, bez to już zupełna katastrofa, a nie zamierzała wierzgać wściekłe halkami i prezentować likantropom białych łydek.
-Ty - skinęła na młodego górala. - Pomożesz mi?
Młody poczerwieniał jeszcze bardziej, ale wyrwał ku niej ochoczo. Pod bacznym wzrokiem Jiriego i pogardliwym hożej panny na powrót w ludzkie ciało przyobleczonej objął kibić Anny mokrymi od potu dłońmi i podsadził ją na siodło, mamrocząc coś pod sypiącym się wąsem.
-Dziękuję - Anna posłała mu w podzięce oszczędny uśmiech i spięła konia.
Jadąc w drogę powrotna, tam gdzie czekała reszta Gabgreli czuła jak schodzą z niej nerwy i strach. Poszło dobrze, ale to właściwie było szczęście. Ślepy traf. Mogło i pójść źle a wówczas by Ołdrzych zbierał z trawy Anny rozwleczone flaki. Czemu ją Aurelius wysłał do lupinów? Musiał przecież brać pod uwagę, że Annę, miast rozmawiać, zagryzą. Nic dla kasztelana nie znaczyła? Była stratą, którą gotów był w starciu z Bozywojem zaakceptować?
-Nienawidzisz mnie? - zagaiła jadącą obok Jitkę. - Bo kochamy tego samego męża?
W odpowiedzi otrzymała nader wymowne, zimne spojrzenie.
-On cię traktuje cię jak córkę. Nigdy nie będziesz mu niczym więcej.
Jitka nie miała żadnego komentarza. Albo postanowiła zachować go dla siebie.
-Ale ja cię nadal lubię - powiedziała na sam koniec, bo chciała uciąć nim dojadą do reszty. - To nie twoja wina. To przez krew.
Do zimnego spojrzenia Jitki dołączyły zaciśnięte szczęki.

 
Asenat jest offline