|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-07-2017, 08:35 | #31 |
Reputacja: 1 |
|
21-07-2017, 23:03 | #32 |
Reputacja: 1 |
|
23-07-2017, 21:52 | #33 |
Reputacja: 1 |
|
25-07-2017, 15:03 | #34 |
Reputacja: 1 | Od grafa Baade prostą drogę Anna obrała do komnat Aureliusa. Zapukała i odczekała, aż jej kasztelan zezwoli wejść. Libora z sobą wzięła bo i nie przychodził jej do głowy powód, czemu miałaby go odsyłać. Oldrzychowi obiecała, że będzie uważać. Nie sadziła co prawda, że coś jej grozi ze strony kasztelana, ale jakby Liborowi zabroniła iść mógłby do dziwnych wniosków dojść, po co sam na sam zostają, a Gangrele w gorącej wodzie kąpani. Po co ryzykować, jakie wieści hersztowi przekaże. - Pani Anno - powitał ją Nosferatu, sięgając w głębiny szuflady po butelkę. - Liborze - tylko tak skomentował obecność Gangrela stojącego za wampirzycą. Rozsiadła się więc na krześle, a właściwie się w nim zapadła. Drobna, blada i jakaś przygaszona, z miną wykrzywioną w podkówkę. -Posłałeś mnie panie pośród wilki. Posłałeś bez wahania, wiedząc jakie to niebezpieczne. Mogłam zginąć, ale trup mój nic by cię nie przejął. - Oplotła piersi rękami jak skrzywdzona dziewczynka, którą się zresztą czuła. Bezbronną i nieskuteczną. - A ja, głupia, ci zaufałam. - Uważasz, że obarczyłem cię zadaniem ponad twe siły? - kasztelan uniósł brwi w zdziwieniu, butelka zamarła w pół drogi do pucharu Anny. -Aaa, sprytne - Anna na moment się zaśmiała i pomachała palcem. - Bierzesz mnie pod włos, bo wiesz jaka jestem z natury. Zawsze sobie radzę z zadaniami - podkreśliła każde słowo w tym zdaniu. - Aż sobie pewnie kiedyś nie poradzę, ale na refleksje będzie już za późno. Ale nie jestem wojownikiem. Mogę dla ciebie knuć i szpiegować, zbierać informacje w mniej lub bardziej bezpieczny sposób, ale nie wymagaj więcej bym stawała oko w oko z potworami, bo pomyślę znowu, że masz mnie za niewiele więcej niż własnego ghula. Jeden w tą czy w tą, żadna strata. - Gdybym uważał, że wojownik sprawdzi się lepiej, posłałbym Hugona. Albo własnego ghula, co wprawny w walce. Nie zrobiłem tego, bo wiem, że by nie wrócili. I tak samo ich poślę, nie ciebie, gdy wiedzieć będę, że ciebie spotka śmierć i porażka, a oni wrócą, ugrawszy cokolwiek - omiótł ją spojrzeniem. - A świat pełen jest potworów… ja jestem jednym z nich. Nalał jej do pucharu, potem do własnego sycąc oczy widokiem powolnego potoku gęstej krwi. Anna potarła palcem czoło, nadal schowana w kryjówce wątłych ramion. -Czy my jesteśmy po właściwej stronie? - zapytała z wahaniem. - Stary Skrzynski to potwór, który będzie bezmyślnie mordował jak ze śpiączki wstanie i my go mamy powstrzymać żeby zła nie poczynił? - Nie jest jagniątkiem - kasztelan skrzywił wargi. - Od kiedy krzyż tu przyjęto, stał za każdym buntem przeciw nowym porządkom. Bo władza może być jedna jeno. Jego. Kto przed nią nie klęknie, ten ginie. Podobno Tzimisce niczego nie cenią nad ziemię. Ta ziemia odetchnęła, gdy zasnął. Zemrze, a będzie mogła oddychać swobodnie. -Czemu pan Bozywoj tu przyjechał? Rządy przejąć czy ojca ratować? Może jemu za jedno co się ze Śpiącym Wężem stanie… Ziemia na pewno mu ważna skoro za plecami brata tu przyjechał. - Zamyśliła się. - Czy te zamki to w ogóle nadal jego są czy twoje? - bez zastanowienia przeszła z kasztelanem na ty. - Rządził od kiedy Zoltan zasnął… czy walczyłby o odzyskanie schedy, by ją ojcu zaraz u stóp złożyć? - zastanowił się Aurelius. - Ciężko powiedzieć, czy lojalność wygra w takim starciu, czy własne ambicje. Zaś zamki… niestety, w większości powróciły do Bożywoja. Przynajmniej na papierze. Prawda papieru zaś bywa insza niż to, co obaczyć można na własne oczy. Grójec oficjalnie i faktycznie nadal należy do mnie. -Czyli prawdę Gryfitka rzekła, że się w Krakowie już papiery podpisują - było to zawodem dla Anny jakby z Toreadorką przegrała w jakiejś grze. - Bo on, Bożywoj znaczy, jeden z zamków oddał wilkołakom. Myślę, ze Barwałd. Przewodzi in Mszczuj, ze Srebrnych Kłów. Lupinska szlachta. To ta wataha, która Pężyrkę w ziemię wgniotła. Ja myślę, że im się nie wolno tutaj dać zadomowić. Bożywoj obsadza swoimi sojusznikami okolice. Prawdę rzekł ci, ze cię w wojenne tany zaprasza i chyba w tej chwili mamy na tej biesiadzie przewagę jego gości. - Ciekawe, co z owymi lupinami nie tak… skoro zgodzili się na tak ścisłą współpracę - uśmiechnął się kasztelan, ale dopiero po dłuższej chwili. Anna tymczasem doszła do kasztelańskiego biurka, z kielicha pociągnęła, a z łykami krwi spokój do niej wracał. -Mapę państwa żywieckiego poproszę. Poprzesuwał szpargały i rozłożył rulon na blacie, przyciskając kielichami i butelką. Anna recytowała wymieniane przez Jiriego ziemie, próbowała je na mapie znaleźć i oznaczała ich granice małymi ptasimi kostkami wyciąganymi z kieszeni. -Te ziemie chcą miejscowe lupiny na własność. Żeby się bić u twego boku, chcą mieć za co. Jest ich około dziesięciu sztuk. Znacznie mniej nich tych pod Mszczujem, ale to i tak cud, że ze mną w ogóle rozmawiali. Ja bym ich na twoim miejscu kupiła. Każda para szponów się liczy w tej walce co się może szykować, a sam mówiłeś, że miejsca tu nie zagrzejesz. Zadanie wypełnisz i odjedziesz. Niech ci co przejmą domenę się potem tym martwią. Kasztelan na boku nazwy sobie spisywał skrzętnie. - I wnioskujesz, że słowa dotrzymają? - Tak sądzę. Choć spisać bym radziła wszystko na papierze. Poza tym im też nie w smak, że obca wataha zasiedliła ich okolice. A właśnie… A propos watahy i ich zamku. Ołdrzych mi mówił, że każda z twierdzy Skrzyńskich w jakiś magiczny sposób nie pozwalała lupinom się do nich zbliżyć. Obstawiam, że za sprawą jakiegoś zakopanego w ziemi czarowskiego przedmiotu. Myślę, ze Bożywoj po to na Barwald się udał, by go wykopać. No i sobie myślę wreszcie, żeby Gangreli wziąć i zryć tereny wokół najmniejszej z posiadłości Skrzynskich. Gdyby tą rzecz znaleźć i zakopać obok Barwałdu… To wilkom po nic by były włości. - Wielce to sprytne - pokiwał głową - lecz czy sił nie odciągnie od głównego celu? -Akurat głowę przewietrzę i pomyślę, jak dalej temat Śpiącego Węża ugryźć. Bo utknęłam w ślepym zaułku - przyznała niechętnie. - No i inne sprawy ciągle wypływają i chcąc nie chcąc myśli im poświęcam. Z panem Baade się właśnie poznalim. Bardzo był rozbawiony waszymi z Bozywojem podchodami. Pewni jesteśmy, że graf to w ogóle sprzymierzeniec? - Z rozkoszą by mnie wygryzł. I gdy nic mnie tu już trzymać nie będzie, ugryźć się pozwolę. Patrycjusze robią się szalenie wdzięcznymi osobnikami, gdy coś im się uda i po ich myśli idzie - wzruszył obojętnie ramionami -Ale Bożywoj chce go jawnie kupić. Oferuje mu ziemie, tytuły…. A graf z nim negocjuje. Korespondencję wymieniają za twoimi plecami! - Annę taka nielojalność ewidentne oburzała. - To chyba nie jest w porządku? Jest twoim doradcą! Twoim, nie Skrzyńskich, nie klanu Patrycjuszy. Może źle zrobiłam, że udaremniła zamach na grafa Baade? Nie widzę, żeby był nam w czymkolwiek użyteczny. - Zdaje się - rzekł kasztelan. - Żem ich obydwu nie docenił… co w przypadku grafa jest nawet zabawne, ale przy Tzimisce niewybaczalne… dam ci ludzi, niech kopią wokół ruin, które wybierzesz. Przyjrzyj się Hugonowi, jeśli będziesz mieć okazję. Byłbym niepocieszony, gdyby mi w newralgicznym momencie wbił kołek w plecy. - Już się przyglądałam. Mam podejrzenie, choć nie poparte dowodami, że nie jest szlachcicem z urodzenia. Dla Ventrue, gdyby wypłynął taki skandal, to chyba koniec kariery. Ale jak rzekłam, to domysły i sięgnę po tą kartę tylko gdy przyszpili nas sytuacja. Drugi jego sekret dotyczy… ciebie. Co to znaczy, ześ jest przychylny młodym? I dlaczego Baade zakopał tą informacje tak głęboko w swej głowie? Opisała mu w szczegółach tamtą scenę. Młodego wampira, krzesło-tron, wystrój pomieszczenia. -Kim jest ten, co mu graf jest lojalny? - Bardzo starym Ventrue - westchnął kasztelan. - I zazdrosnym o posiadaną władzę i dominium. Nie chcę cię w to mieszać, Anno - zgubił oficjalną “panią”. - Dobrze, że mi powiedziałaś, ale w takim razie… nie mów więcej z grafem o tem. To ciebie nie dotyczy, przynajmniej nie na razie, i nie bezpośrednio. Masz własne zgryzoty, nie będę dokładał ci moich. -Gdybym mogła pomóc, pomogę - zapewniła i wsparła obietnicę ciepłym dość uśmiechem. - Ale zostawmy na razie grafa. Mamy jeszcze inne sprawy do omówienia. Dobrą nowiną jest nieoczekiwany sprzymierzeniec. Ale tutaj muszę wpierw prosić o danie mi słowa, że tej osoby, Aureliuszu, nie skrzywdzisz. Bez względu czy wam się ułoży, czy nie, pozwolisz jej potem odejść w spokoju. - A czemuż krzywdzić miałbym? - zdziwił się Nosferatu i chyba lekko uraził. - Może nie wyglądam pod maską na anioła, i zdarzyło mi się to i owo w nocach mych popełnić, ale nie jestem też wściekłym psem, co gania wokół z pianą na pysku, gryząc co popadnie. -Ale nie zaprzeczysz, że łowy napełniają cię szalonym podnieceniem. Widziałam ten błysk w oku jak pojechałeś na niedźwiedzia. Nie wiem czym dokładnie jest twoja sfora, ile was jest, na co polujecie i dlaczego, ale myślę, że mogłaby najść cię ochota by pognać za niecodziennym trofeum. Nie wiem, dlatego proszę o danie mi słowa, bo osoba ta jest mi w pewien sposób bliska. - Dobrze - Aurelius jak już podejmował decyzje, to szybko i konkretnie. - Na sto lat. -Co? Jak to na sto? - Anna nie wyglądała na pocieszoną. - Dożywotnio, jeśli nie da ci powodu byś miał do niej urazy. - Sto. I tak długo, na względzie mając, że świat pędzi coraz szybciej. Pakty i granice, nie tylko te ziemskie, ale i te tutaj - popukał się palcem w głębokie zakole czoła - przesuwają się coraz dalej i dalej. Sto i nie pytam, czy ta persona wystąpi przeciw mnie. Sto, tak wiele, bo ty o to prosisz. Anna posmutniała, usta złożyła w ciup. -Mnie za sto lat też byś upolował gdyby taka była potrzeba, bez względu na to co jest dzisiaj? - W naszym przypadku wiek to za mało. Chyba że udałoby ci się naprawdę mocno zaleźć mi za skórę - wzruszył ramionami, ale otaksował Annę szybko. I dziwny miał wyraz twarzy. - I bym nie wybaczył. -Jestem lojalna - Anna uniosła się honorem. - Stronę twoją obrałam i jak dotąd, zdaje się najwięcej robię dla ciebie spośród tych zastałych trupów umoszczonych na żywieckim poletku. Sięgnęła po puchar by dać sobie chwilę na zebranie myśli. No to ich podsumowała… Ale rzeczywiście nie przypadł jej do gustu żaden wąpierz z okolic Żywca. No może poza Aureliusem i Oldrzychem, ale i z nimi nie dogadywała się łatwo. Libor jej nie lubił, Jitka nienawidziła, Gryfitka sprzedawała fałszywe uśmiechy, Kolomban jej groził, Hugon widział tylko Anny dekolt, Pężyrka przejawiała jawną wrogość a Bożywoj… ten to aż dziw, że Annie nie doprawił trzeciej ręki. Czy z nimi wszystkimi było coś nie tak, czy przyczyną była jednak Anna? Od swojego przybycia nic tylko robiła sobie wrogów? Zerknęła na podejrzanie cichego Libora jakby w jego oczach miały czaić się odpowiedzi. Gangrel odwzajemnił spojrzenie z całym stoicyzmem, w jaki uzbroił go pobyt na dworze wielmożnego pana. -Sto lat i przyjmiesz tę osobę do swej sfory - podjęła temat. - Wtedy będziesz miał mocnego sojusznika i kompana do walki, a ja pewność, że połączy was lojalność i wspólnota. Po stu latach co się już między wami zadzieje, wasza sprawa. - To, jak już ci kiedyś rzekłem, pani Anno… nie zależy jeno ode mnie. Niemniej wierzę w twój instynkt i przychylam się. Obiecać wszelako mogę tylko to, że za tą personą przemówię. Ktoż to zatem? -Stara wampirzyca z tej co ja linii krwi, a dokładniej linii kapadocjanskich strażniczek. Ma ze Skrzynskimi własne zaszłości. Bożywoj próbował ja kilka nocy temu nająć do zabójstwa grafa Baade. - Przyda się zatem… Bożywoj zbyt mocno wierzga i trzeba go przyciąć, najlepiej o głowę. I pomyśleć, że miałem go za rozsądnego. Noce są ciemne i pełne zawiedzionych nadziei - przewrócił melodramatycznie oczami, ale uśmiechnął się zaraz. - Nie turbuj się tym, pani Anno. Krewniaczce swej rzeknij, że z nią pomówię. Ludzi dam, byś ich do ruin które wybierzesz pokierować mogła na poszukiwania. Ty zaś odpocznij… i do poszukiwań Zoltana wróć. To sprawa najważniejsza. - A lupiny? Iść z nimi ugodę zawrzeć? - Tak… lepiej by zrobił to ktoś, kogo zaakceptowali na tyle, by taką ofertę wysunąć. Rzecz jasna… o wszystkich tych ziemiach nie może być mowy, choć kusi mnie, by memu następcy zostawić takie zgniłe jajo. Agapia przyniesie ci mapę z moją propozycją. -Rozważam jeszcze jedną myśl. Aby mieć większa pewność co do lojalności lupinow. Ich przewodnik stada jest już stary. A był ongiś ghulem Bożywoja, co go wstydem napawa. Może by go przekonać by krew spił moją? Nie zdradzi wtedy tak gładko. - I chcesz go przekonać do czegoś, co go wstydem i wstrętem zapewne napawa? - zdziwił się kasztelan. - Czemu miałby zgodzić się?. -Życie mu to jednak wydłuży, siłę jeszcze wzmocni. Ziemia przejdzie w ich ręce, a my niewielkie mamy gwarancje ich lojalności. To je podniesie. - Próbuj… lecz bacz, byś nie zaprzepaściła tego, co już masz w ręce, chcąc więcej - ostrzegł, mając wyraźnie jakieś obawy i obiekcje. -Radzisz bym porzuciła tą ewentualność? Bardziej może zaszkodzić niż pomóc? - Anna postukała palcami w blat biurka. Chyba nie oczekiwała odpowiedzi, po prostu układała sobie w głowie plany i strategie. - To na koniec… - przekrzywiła głowę wypatrując reakcji Nosferatu na jej słowa. - Sobie umyśliłam, czy byś nie zezwolił Oldrzychowi na dwójkę nowych dzieci. Wzrokiem skoczyła na Libora i z powrotem, nie do końca rada, ze o jego uszy sie ta sprawa obija, ale skoro już tu był, to niech i był. -Gangrele to brać stadna. Im więcej sztuk tym większa siła watahy. A Ołdrzych po naszej stronie jest i jak dotąd się spisuje. Pracowitością i rzetelnością. Ufam mu. A jeśli i ty ufasz mnie, to zezwól. Większa jego siła, to większa twoja siła. - Do tego musiałby być lojalny wobec mnie… bez pośredników, choćby i najbardziej zaufanych. Albo dołączyć do sfory. A do tego, wybacz, moja droga… niewątpliwie wiele ma talentów, ale tutaj miejsca dla niego nie będzie. -Myślę, że i on by tego nie chciał - Anna miała dziwne niepokoje w związku z ową sforą. I sama lękałaby sie obecnością w niej Oldrzycha. - Ale sam mówiłeś, że za uczciwą pracę i lojalność należy nagradzać. Daj mu coś, by się poczuł doceniony. Znów przyfilowała na Libora. Kusiło Annę by go wyprosić, ale wtedy straciłby szczątki ufności względem niej. - Poczyniłem już stosowne kroki - kasztelan odchylił się na krześle, dłonie splótł na płaskim brzuchu. Wyglądał na zadowolonego. - Acz… mogę dopisać jeszcze sugestię posiadania progenitury. Na stanowisku mu się przyda, a lepiej, gdy pozwolenie wyda księżna, nie podrzędny kasztelan. -To wspaniałomyślne, ale… w Żywcu? - strapiła się. - Skoro Skrzyńskim wracają tu wpływy a i odzyskują ziemię, jesteśmy w tym miejscu spaleni obrawszy twoją stronę. Myślałam, że jak skończysz tu swą misję, skończymy i my i nas stąd zabierzesz tak, byśmy ze Skrzyńskimi minęli się w progu. Oni nam tego nie darują. Bożywoj mnie już odwiedził, a dam mu znacznie więcej powodów do nienawiści gdy znajdę Zoltana. - Dajże spokój z Żywcem, pani Anno - machnął lekceważąco ręką. - Nawet jeśli tu kamień na kamieniu zostanie, to jest to miejsce dla ciułaczy pokroju Kolombana, nie kogoś takiego jak ty czy Gangrel. Wam przeznaczyłem Pragę - na ustach kasztelana zagościł na chwilę nostalgiczny uśmiech. - Wspaniałe, ludne miasto. Kiedyś się tam zakochałem… -Pragę... - wyszeptała w ślad za nim jak zaczarowana. - Słyszałam o tamtejszych alchemikach... Usta Anny wykrzywił rozanielony uśmiech. -W takim razie wracam do pracy. - Dopiła kielich i zwinęła pod pachę oznaczoną mapę. - Gdy się pojawi coś nowego dam, ma się rozumieć, znać. Ach, i czy mogę dziś w Grójcu przenocować? Nie zdążę już do domu wrócić. - Agapia zadba - Kasztelan z ulgą zrzucił potrzeby lokalowe młodej wampirzycy na ramiona swej ghulicy. - i zaprowadzi. Rad cię byłem widzieć. Szkoda, że po tej żywieckiej przygodzie drogi nasze się rozejdą. -Rozejdą? A ty… pan - zdała sobie sprawę, że się zapędziła w dzisiejszych rozmowach ku niestosownej poufałości. - nie jedzie później do Pragi? - Obawiam się, że obowiązki wezwą mnie na zachód. Ale może odwiedzę cię, jeśli pozwolisz - podrapał się po policzku. - Czy mamy coś jeszcze do ustalenia? -Nie, i tak już dość czasu kasztelanskiego zagrabiam. A odwiedzić mnie będziesz musiał koniecznie. Biorę to za obietnicę. |
28-07-2017, 09:00 | #35 |
Reputacja: 1 |
|
29-07-2017, 18:30 | #36 |
Reputacja: 1 | - Bajędy, znaczy? - upewnił się Otokar, konia Anny ciągnący w dół po korycie wyschłego potoku. - Jest jedna taka. O wężu ze skrzydłami nietoperza. Przodkowie moi walczyli z nim, i na pomoc wezwali wodników. Wodniki niebo odbite w starorzeczu uczynili prawdziwym, i przynęcili tam węża. A potem w wodnym świecie uwięzili jego duszę, tak że się nie mógł już nigdy w człeka obrócić. |
30-07-2017, 10:54 | #37 |
Reputacja: 1 | Rycie w dawnej siedzibie zbójców skończyło się nader szybko. Jeszcze tego samego dnia Anna otrzymała list. Spod kamienia z łąbędziem dobyliśmy coś, jakby wąż owinięty na wilczym pysku. Rzekłbym, że kamienny. Ale może w kamień obrócone. Co robić. Libor. Anna z marszu spisała odpowiedź. Mnie przywieźć. Oglądnę to i przetestujemy. Jestem z lupinem nad klasztornymi stawami. Pomaga mi, to i pazurów nie wyciągajcie na jego widok. Anna * Libor z ulgą wyzbył się nekromanckiego artefaktu. W drodze powrotnej był jakby swobodniejszy. Ciężar mu z barków spadł. Dojechali bez kłopotów do tymczasowego gangrelskiego obozu. Cała jedna chałupa, po jakimś samotniku co żył w lesie, wokół dorychtowanych kilka szałasów. Ogólna bida z nędzą - pomyślała Anna, ale na głos nic nie rzekła. Nie miała zwykle wygórowanych potrzeb, to i nowa kryjówka nie napełniła ją żadną odrazą. Za życia gorzej mieszkała. Weszła do chaty i rozłożywszy na stole tobołek Liborowy przeszła do oględzin artefaktu. Wyglądał jak rzeźba, ale w dotyku sprawiał odmienne wrażenie. Miał miękkość żywej tkanki. Wampirze moce pokazały dwa obrazy. Pierwszym był Włodek przy pracy, tworzący ów przedmiot z łba wilkołaka i wielkiego węża. Oba magicznie spetryfikowane. Drugim moment zakopywania owej rzeczy w ziemi. Na Barwałd chciała iść od razu, ale Ołdrzych odradził. Tej nocy nie dotarliby na miejsce, a nocowanie w środku lasu oznaczałoby konieczność zalegnięcia w podziemnej mogiłce. Ani Anna nie chciała sie uwalać ziemią, ani pod nią iść. Przeczeka - stwierdziła. Odpocznie. Właściwie to był jej ten przysłowiowy oddech niezmiernie potrzebny. Wzburzyła się tym co się przytrafiło Otokarowi. Obiecała sobie, że zajedzie sprawdzić co z nim, gdy tylko załatwi sprawę wilkołaków z Barwałdu. Całą noc Ołdrzych przyglądał jej się wnikliwie. To spode łba łypał, to znowu jak sroka w kość. Pewnie zauważył Anine zmiany w urodzie, ale jeszcze nie wiedział czy to efekt rodzących się więzów czy rzeczywiste zmiany. W końcu jednak nieufność zgubił i zaczął pocieszać widząc Anny zgorzkniały stan. Opowiedziała mu w szczegółach co się stało. O tym jak likantrop pilnował jej ciała a ona, znaczy jej anima, zanurkowała w jeziorze. O wodniku i głębinie strasznej. Wreszcie o tym jak ją coś wypchnęło, jak ją Otokar ratował a ona wypluwała z siebie wiadra wody i w końcu o wrzodach i parchach, jakie przeklęty przedmiot na wilkołaka zrzucił, i to przecież jej, Anny wina. Nie sądziła, że tak to się skończy! Raczej, że mu każe uciekać, oddalić się. Sprowadzi przymus na umysł, a nie uszkodzi ciało. - Tedy zostaje zanurkować - dłubała paznokciem korę drzewa, gdy się przechadzali podczas rozmowy. - Przewiążesz mnie długą liną, a jak wszystko oglądnę, to po prostu wyciągniesz. - A nie może być o tym nawet i mowy! - zaprotestował ostro. - Dlaczego? - zapytała niewinnie. - Wąpierze nie toną. - Dlaczego? - uniósł się w odpowiedzi gniewem. - Dlatego, że czarcia rzeżba bramna właśnie pokryła lupina wrzodami. Mam cię opuścić na sznurze i sprawdzić, co Włodek własnemu rodzajowi przeznaczył, gdy się zbliży zanadto? Czasem mu się udało Annę zaskoczyć bystrością. Nie pomyślała o tym. Zapewne to coś, co wypchnęło siłą jej ducha zadziała również na fizyczną formę. Pewnie jeszcze gorzej. - To co innego zrobimy? - Zamordujemy masę niewinnych stworzeń? - podsunął. - Nie rozumiem. Chcesz osuszyć jezioro? - To stawy. A stawy mają… takie machiny, co je podnosić można. I groble. Groble w niższym miejscu przekopiemy. Wyrwiemy machiny. Woda spłynie sama. -A co z wodnikami? One tam żyją, pod wodą! - Anna nie przyjmowała takiej alternatywy do wiadomości. - Może niech się w mule zakopią jako ropuchy. Albo rozważą przeprowadzkę. Albo zostaną tam gdzie głębiej. Mówiłaś, że kilka miejsc takich. Spuścimy wodę, może się da zobaczyć co na dnie. Wtedy hakiem na linie wywleczemy. - Ale tam jest uskok. Nie wiadomo jak głęboko sięga rozpadlina. Z niej raczej woda nie zejdzie, czyli i tak zawiśniemy w końcu nad problemem nurkować czy nie nurkować. - Przyciśnijmy Kolombana w takim razie. Musiał wiedzieć…. Starożytny Gangrel śpi w stawach, paradne. -A jeśli to faktycznie nie Zoltan? Żeby się nie okazało, że tyle roboty po nic. Ostatecznie… zostaje jeszcze Bożywoj. Oby chciał się ułożyć. Anna była zmęczona i zniechęcona. Nie miała też ochoty gnieść się za dnia z bandą Gangreli w ciasnej chacie, ale tego na głos nie powiedziała. -Im szybciej go znajdziemy tym szybciej się stąd wyniesiemy. Bo widzę, że lokum to raczej tymczasowe… - Nie da się ukryć. Że ze wszystkich rzeczy które mąż zrobić winien, a których nie zrobiłem, domu ci również nie wybudowałem - rozłożył ręce w bezradnym geście. - Chcę być przy tej rozmowie z Bożywojem. -To raczej niemożliwe - wcisnęła mu się na kolana, przylgnęła policzkiem gapiąc się w gwiazdy i szczotki sosen ich sięgające. - Bo i mnie tam może nie być. Chcę to załatwić… na odległość. A mężowskie powinności wszystkie odhaczysz. Masz dużo czasu. Wieczność nawet. Do jednej z powinności i przywilejów zabrał się od razu, by nie odkładać na wieczność. Kły naparły na alabastrową skórę szyi wampirzycy i cofnęły się nagle. Oldrzych szukał nerwowo czegoś wzrokiem na jej szyi… a sądząc z obawy wypisanej na twarzy i tego, że szukać zaczął na wszelki wypadek także i z drugiej strony, nie wietrzył za najrozkoszniejszym miejscem by się wgryźć.. Anna zrozumiała, że pewnie miała tu jakieś znamię które sobie upodobał i teraz będzie musiała mu wyznać w czym rzecz i pewnie awantura będzie, bo Gangrelom do awantury zawsze jest po drodze. - Krzesimir mnie trochę poprawił... - bąknęła. Nadal się patrzył podejrzliwie, bardziej nawet niż poprzednio. Rąk z niej nie cofnął, ale bardziej przytrzymywal niż obejmował. -Moje imię. -Nie żartuj sobie - parsknęła, ale zaraz pomyślała o Bożywoju który przyszedł do niej pod inną postacią. I odparła poważnie. - Jan. Nie żeby to coś dawało, mógłby je diabeł wyciągnąć z mojej głowy, ale to ja, Anna - rozłożyła ręce na boki. - Byłam u Krzesimira z innym problemem, by poprawił to co niewidoczne i jakoś tak poszłam za ciosem by poprawić drobiazgi. A ten pieprzyk mnie zawsze irytował. - Poprawił? - Powtórzył tępo. - Co niby? - Szlag by to - wycedziła Anna przez zęby a nie przeklinała nigdy. - Tylko najgłupsze i najbrzydsze zostają nieruszone przez całe życie. Wyglądał jakby obuchem między oczy dostał. Suknię zgarnął w garść na plecach i ściągnął Annę że swych kolan jak kota. Potoczył się za krąg światła. -Zabiję - rzucil przez ramię. -Nie, nie. Nie masz za co - nie poszła za nim by bestii nie drażnić. Przykucnęła i wyciągnęła przed siebie dłonie, jak się poskramia dzikie zwierzęta. - Ciiiii, nie złość się. Pomógł mi, bo tego chciałam. Być kobietą, nie dziewczynką. I to na całą wieczność. Zaczęła drżeć jej broda, oczy zwilgotniały. Gdzieś podświadomie wiedziała, że on by tego nie chciał, ale zrobiła to i tak. Dla niego przecież także, chociaż na razie nie rozumiał. Zwalisty cień poza linią światła milczał ciężko. Zapaliły się czerwone lampki oczu i przygasły, gdy się obrócił i odszedł w las. -Czekaj! Daj mi wyjaśnić - puściła się za nim biegiem przez gęstwinę, teraz już ostentacyjnie becząc. - Ja słyszałam, że za pierwszym razem to tortura… i boli jakbyś miała umrzeć... i krew jest. Rzeka krwi… Tego byś dla mnie chciał? Za każdym razem aż po koniec świata? Odeszła daleko, a gdy straciła z oczu światło ognisk, straciła i orientację w ciemnościach, jeszcze gęstszych pod drzewami, których listowie nie przepuszczało bladego światła miesiąca. Coś zaszeleściło w zaroślach za nią, potem gdzieś z boku. Odwróciła się w tamtą stronę pewna, że to on zatacza wokół niej koła, jak przy polowaniu na zwierzynę. Oparła się plecami o drzewo, spłynęła kolanami prosto w mokrą ziemię. -To twoja wina - wycierała rękawem krokodyle łzy. - Ty powinieneś to zrobić… Dawno temu. Tym razem nie było ostrzegawczego szelestu. Nie trzasnęła żadna gałązka. Annę nagle zmiótł impet uderzającego ciała, przygniótł w mech i jagody. Nad nią błyskały czerwone ślepia, Oldrzych szczerzył przerośnięte kły, z głębin piersi szedł mu zwierzęcy warkot. I nie przestał, gdy Gangrel schylił głowę i końcem języka przesunął po czerwonych szlakach łez. -Nie jestem idealna. Jestem pewnie wadliwa - zatopiła palce w Oldrzycha włosach, nie przestawała sie mazać. - Bierz mnie taka albo odrzuć. Nie zmuszę cie byś mnie również kochał. Uniósł się na ramieniu i gniew musiał zdusić, bo przygasł krwawy poblask wokół żrenic i rysy wygładziły się na powrót. Usta docisnął do jej ucha i warstwa po warstwie wyłuskiwał jej nogi ze spódnic i halek. Szorstka ręka przesuwała się wolno po udach, palce wplątały w miękkię włosy na łonie, nim się kolejno zagłębiły w sekretnym miejscu, które tak chciała poprawić. - Nie płacz. Mimo wszystko bała się tego co bedzie. By dodać sobie odwagi przylgnęła ustami do jego barku, zorała zębami skórę by krew spłynęła do gardła z falą słodyczy. Krew. Ta wszystko ułatwiała. Nadawała sens, gdzie go nie było. Ale Ołdrzych musiał go dostrzegać bo zrobił w końcu to, co winien zrobić lat temu dwadzieścia, aby się ich przyrzeczenia dopełniły. Anna nie czuła nic i zastanawiała się chwilę czy to źle czy dobrze i czy to wystarczy, jak podpis złożony na dokumencie, czy będzie to trzeba częściej powtarzać. Jej wystarczał z pewnością smak jego posoki. Wywracał oczy do wnętrza czaszki i napełniał bezwstydną przyjemnością. Krzesimir mówił, że ona nie jest z tych, którym wystarcza krew, ale chyba się mylił. Zresztą, skąd może wiedzieć jak wąpierzy krwawy demon opętuje i jak się mocno domaga uwagi, skoro sam nie jest jednym z nich. Drugi raz. Jeszcze jeden i się dopełni. Na dobre i na złe. Jeszcze nim posnęli w chacie Anna ułożyła się w kąciku i odpłynęła. Chodziła pomiędzy snem a jawą, pomiędzy światem realnym a krainą duchów. Szukała Bożywoja. Trop jego chciała pochwycić niby łowczy ogar. Wychwycić spomiędzy mrowia innych istnień to jedno, poszukiwane. Pierwszym, co usłyszała, był kobiecy płacz i błagania, śmiech pijanych mężczyzn. Obraz przyszedł dopiero później. W pomieszczeniu za plecami Tzimisce jego zbrojni właśnie odbierali sobie profity za wierną służbę na jakowejś niewieście. Bożywoj siedział za stołem. Miał szlachetne towarzystwo, lecz towarzystwo to było w większości ze wszech miar martwe. Starszy mężczyzna musiał paść od ciosu, co mu kark przetrącił, ale białogłowa w czepcu mężatki oraz jasnowłosy młody mężczyzna mieli gardła rozerwane od gwałtowności posiłku i nie zaleczone, broczyli jeszcze resztkami krwi. Przed Bożywojem klęczał kolejny młodzik, po rysach sądząc, spokrewniony z zabitymi. Z ekstazą na twarzy zlizywał krew spływającą z palców Diabła, szpony omiatał językiem, nie bacząc na to, że sam siebie kaleczy. Anna popłynęła jak duch w stronę Bożywoja. Obejrzała pobojowisko jak i dziewkę zawodzącą w rogu Komnaty. Współczucie podeszło jej do gardła. -Każ im przestać! - ryknęła mu do czaszki niewiele myśląc, a było w tej prośbie więcej błagania niż rozkazu. - Pohańbią ją… Tylu naraz. Zrób coś! Efekt uzyskała niezamierzenie komiczny. Bożywoj zaskoczony podskoczył jakby go dźgnięto ostrogą. Przestraszony już-niebawem-ghul także rzucił się w tył gwałtownie i wywalił jak długi o doczesne szczątki swej matki nieboszczki. - Nieodmiennie robisz na mnie wrażenie, Anno - Bożywoj machnął ręką na ghula, by odszedł. Oczami wodził wokół, jakby jej szukał, lecz znaleźć przecie nie mógł. - Zawieść cię muszę i uradować zarazem. Otóż dziewka już pohańbiona. Na szczęście, nieboga długo z tą hańbą nie pożyje. Anna milczała długo i mógł juz Bozywoj zaczac rozważać czy mu sie to nie przesłyszało, gdy głos w jego głowie odurzył. -Jak możesz na to pozwalać. Szlachcic. Honor gdzie twój? I urwała stojąc nad biedną kobietą, kompletnie bezradna. Próbowała pochwycić agresora półprzezroczystymi rękoma, bez efektów. I chyba była to kropla goryczy, która przepełniła kielich bo Anna poczuła rozdzierający piersi smutek i targnął nią szloch. Łzy nie spłynęły na jej eteryczne policzki, chociaż wiedziała że popłyną gdzieś indziej, daleko, tam gdzie prawdziwa Anna leży. - We właściwym miejscu. Jako u króla Bolesława, gdy bramę kijowską przemocą sobie otworzył, a rychło potem bramę kijowskiej księżniczki. Poniekąd masz rację, winienem wziąć ją pierwszy… ale w moim wieku już mnie to nie bawi. Wybacz jednakże, gdzie me maniera… - kopnięciem zrzucił z krzesła obok ciało ojca rodziny. - Spocznij, proszę, pani. Czemuż zawdzięczam zaszczyt i odwiedziny? -Każ im przestać - powtórzyła stojąc nadal plecami do Bożywoja, ponad sceną krzywdzenia tej biednej kobiety. - Ja nie mogę… nie będę rozmawiać, gdy to się tu dzieje. Krzyknął, by się wynosić, a gdy jeden z zbrojnych za włosy począł ciągnąć dziewkę za sobą, krzyknął ponownie. W komnacie zostali sami, tylko z trupami i chlipiącą dziewczyną zwiniętą w kłębek. - Słucham całym sercem, mej dobrodziejki… przynajmniej na papierze. - Nie musisz tego robić - usiadła na krześle obok niego, choć przecież nie mógł jej widzieć. - Zbierać armii. Wojować. Podbijać. Aurelius wyjedzie i zostawi ci wszystko, gdy tylko wypełni swoją tu rolę. Mówiła bez przekonania, rozdygotany głosem. Negocjowała kiedy tamta leżała w plamie krwi w rogu Komnaty. - Jakaż jego rola? - zainteresował się Diabeł. -Zoltan - rzuciła pojedyncze słowo. - Jeśli ma interes do mego rodzica, ma interes do mnie - Bożywoj wzruszył ramionami. -Przesz po trupach, by odzyskać swoje ziemie. Jeden więcej nie powinien ci robić różnicy. Daj go Aureliusowi, a się wycofa. Urządzasz sie tu jeszcze nim Włodek i Katarzyna zorientują się, ze coś im umyka. - Rozmawiamy dalej o moim ojcu? -Tak. - A czego Nosferatu konkretnie chce? - zapytał po dłuższej chwili. Kurtuazyjny i swobodny uśmieszek spełzł mu z warg. Wzrokiem wodząc za śladem obecności Anny natrafił na chlipiącą dziewkę. - Dziewczę chyba usłyszało zbyt wiele. Podniósł się leniwie. -Ona nic teraz nie słyszy. Tylko mamroczacego do siebie człowieka - próbowała go przekonać. - Pozwól jej odejść. Po nic ci jest… - zlękła się że zabije dziewkę ot tak, dla przykładu. By Annie pokazać, że może. - Poniekąd. Zawsze wolałem ciemnowłose - poderwał dziewczynę za łokieć i wywalił za drzwi. Oprócz tego, że nie spełniała jakichś tajemnych jego wymagań w dziedzinie cielesnego piękna musiał być najzwyczajniej syty. Dość, że wrócił na swoje miejsce. - Nie odpowiedziałaś, zdaje się. -Twój ojciec się budzi - odparła smętnie. - A nikt chyba nie chce by się zbudził. Psucie monety mogli wam wybaczyć, ale nie to. Najęli Aureliusa by się tym zajął. I zrobi to prędzej czy później. Z twoja pomocą prędzej, ale jeśli odmówisz wtedy ja podam mu go nieco później. Ale ty już wówczas nie zyskasz. Wsparł łokcie na stole, twarz urodziwą nieludzko podparł na pięści. - Teraz mnie ostaw - polecił szorstko i nieuważnie. -Nic cię nie przekona? - Przypominasz mi wszystkie powody, dla których nigdy żem żony nie wziął i odradzałem to bratu… przestań brzęczeć mi nad głową, niewiasto, i odejdź, pókim dobry. -Wytykasz mi drzazgę w oku, kiedy sam masz belkę. Rozejrzyj się. Uważasz ze jesteś lepszy od Aureliusa? Jego nigdy nie widziałam pastwiącego się nad innymi. - Zamknij się, albo znajdę tę niebogę i przepcham nogą od stołu aż pod gardło! - ryknął z furią. Zamknęła się nie mając innego planu. A potem przepłynęła przez drzwi by obejrzeć zamek i to co się tu dzieje. Zobaczyła, że zamek został zdobyty. Po komnatach i dziedzińcu kręcili się ludzie których już widziała w wizjach z Bożywojem, ale nie dopuszczali się jakichś rozpasanych grabieży czy gwałtów. Najwyraźniej Diabłu zależało na miejscu i ludziach do jego obrony. Podążyła za mury i dalej, by się wywiedzieć co to za zamek. Pieskowa Skała. Obecnie pod panowaniem rodziny Szafrańców. I ród ten, jak wyjaśnił później Libor, był herbownymi zbójami, napadającymi na kupców w Dolinie Prądnika. Chłopak co przeżył miał na imię Krzysztof, Libor kiedyś mu konia kradzionego sprzedał. Ostatnio edytowane przez liliel : 30-07-2017 o 11:01. |
30-07-2017, 12:37 | #38 |
Reputacja: 1 | Anna miała nieodparte wrażenie, że ciągle odkręca to czego Bożywoj z wysiłkiem dokonał. Była jego złośliwym cieniem, co ciągle depcząc mu po piętach, burzy i rujnuje to, co sobie mozolnie wybudował. Nic dziwnego, że jej nienawidził. Zabić powinien... Miejscowych Lupinów w końcu przekonała. Jiri się z początku oburzył na ograniczenie im ziem, ale wyszedł ostatecznie z założenia, że lepszy rydz niż nic, tym bardziej jak mu Anna wyciągnęła bycie ghulem Bożywoja. Papiery podpisane dostarczyła do kasztelana, ale zapowiedziała, że nie chce lupinów narażać jeśli obędzie się bez walki, toteż pracuje nad rozwiązaniem bezkrwawym, by nowej watahy się stąd pozbyć. Praca odniosła wysiłki. Tego wieczora ruszyli na Barwałd. Gangrele zajęli się rozpoznaniem dając Annie sygnał, że jest czystko i pusto i może iść swoje plugastwo zakopać. Kręciła się dobrą godzinę wokół ruin próbując znaleźć właściwe miejsce. Zrezygnowała w końcu z kopania uznawszy, że poruszona ziemia bardziej rzuca się w oko i wężowy łeb owinięty w szmaty schowała na dnie przepastnej dziupli drążącej wielkie stare dąbiszcze. Gangrele odprowadzili ją pod Grójec, gdzie miała kasztelana wtajemniczyć w najnowsze wydarzenia. Zagaiła jeszcze na odchodnym. -Ja, zanim wymyślę co dalej w kwestii stawów, powinniście podług mnie zająć się pozostałymi zamknami skrzyńskich. Ile ich jeszcze jest poza barwałdem i tym, z któregoście wykopali paskudztwo? - Grójec i dwa jeszcze… Jeno jeden daleko. - Ja bym na waszym miejscu wykopała sobie pozostałe i zagarnęła. Pomyślcie, nieważne gdzie nas dalej życie pogoni. Jeśteście gangrelami, żyjecie w puszczy lub przy niej. Z lupinami obok granicy. Taki artefakt wam da pewność, gdzie nie znajdziecie kryjówki, że lupńska łapa tam nie postanie. Gwarancje bezpieczeństwa. To bardzo dużo. - A skąd pewność, że ten wytwór czartowski klątwy nam jakiej na głowy nie ściągnie? - dociekał Libor nieprzekonany zupełnie. Semenowi oczy się świeciły wilczo i wiedziała, że już przemyśliwuje sobie, jak takowy artefakt wykorzystać twórczo ku własnej chwale. Obojętna Jitka nożem oskrobywała błoto z podeszwy. - Poniekąd - dodał Oldrzych - czy nas Diabły śladem tych łbów wilczych nie odnajdą? -Ręczyć nie mogę. Ale wolicie spać za dnia spokojnie, że was te przejezdne lupiny nie najadą, bo jak się wywiedzą, że na Barwałd wleźć nie mogą, to zacznie ich nosić i pewnie zwady będą w gniewie szukać. Czy sobie rzecz nekromancką do chaty przytaszczycie i będzecie mieć spokój? - wyłożyła swoje racje Anna. - I tak zrobicie jak będziecie chcieli. Nie jestem jednym was by mieć prawo głosu, jeno mogę radzić. Ale ja bym jeden dla siebie chciała, nawet jeśli wy wzgardzicie. Po żywej dyskusji zostało postanowione, że sobie Gangrele jednak wezmą parę głowin na pamiątkę z Żywca, w tym jedną ostawią dla Anny. Jitka ani razu nie zabrała głosu. Annę albo ignorowała albo schładzała lodowatym spojrzeniem. - Rozmawiałeś z córką? - szepnęła do ucha Ołdrzycha, gdy go obejmowała na pożegnanie. - Rozmawiałem. Sprawę załatwię – zapewnił, w co Anna jednak wątpiła. - Załatw szybciej. * Rozmowa z kasztelanem była dość mozolna, głównie przez wzgląd na Aniny opadłe morale. Przetrawiała to co się przytrafiło Otokarowi, za jej co nieco sprawą. Później tą nieszczęsna kobietę w komnacie Bożywoja i jeszcze na koniec Ołdrzych wściekł się na nią. Zresztą, przesadzał. Kasztelanowi wyznała więc głosem markotnym, że Bożywoj na Pieskowej Skale jest. Armię grmadzi ewidentnie, najpierw lupiny, teraz zbójców. Jak zbierze to co? Na Grójec ruszy? Winien się Aurelius na taką ewentualność szykować. Negocjacje czarno Anna widzi. Opowiedziała jak rozmowa przebiegła i w jakim anturażu. Ta kobieta tam... I ci wszyscy żołnierze. Wzrokiem w bok uciekała żeby kasztelan nie widział, że nadal ta scena wilgoć jej z oczu wyciska. Bożywoj owszem, po przeciwnej stał stronie, ale Anna go nie posądzała wcześniej o sadyzm. Wydawał jej się nawet, gdy wtargnął do jej domu, odrobinę uroczy, czego na głos oczywiście nie rzekła, a teraz wyszło z niego zwierzę. Stracił w Aninych oczach jeśli nie wszystko, to wiele. Dlatego prawie się nie zachłysnęła rozlaną przez kasztelana krwią, gdy jej zasugerował by się jechała ze Skrzyńskim twarzą w twarz spotkać. Żachnęła się, że znów śmierci jej życzy i po co to? Ofertę jej odrzucił i przegnał precz. Kasztelan nalegał i naciskał, ale koniec końców postanowił, że pośle ghula z listem jeśli Anna jechać nie zdoła. Zdoła, nie zdoła. To nie było właściwe pytanie, ale czy Anna by chciała? Nie chciała, ale uznała, że pojedzie skoro taka Aureliusa wola. Zasugerowała nawet czy by Krzesimira nie zabrać ze sobą, ale stanowczo odmówił. Za eskortę i towarzystwo przydzielił jej za to Hugona. Szykowało się zabawne spotkanie, panowie będą obrzucać się kąśliwymi uwagi i porównywać kto z nich ma mocniejsze oręże. Została jeszcze kwestia stawów i tego co na dnie siedzi. Opowiedziała znów o swojej podróży w głąb ciemnego odmętu, o wodniku i jak ja coś wypchnęło na powrót do ciała i jak woda z niej ciekła, choć stopy w niej nie zanurzyła. Zasugerowała, że może to być miejsce, gdzie Zoltan zimuje. Może, ale nie musi. A że dzieje się to wszytko pod nosem klasztornym, to Anna zakłada, że Kolomban coś wie na ten temat. Pojedzie tam i spróbuje Lasombrę przycisnąć. Jak? Tego jeszcze nie wiedziała. Zda się na improwizację. Dostała powóz z okiennicami, Hugona wypachnionego i ufryzowanego jak królewska nałożnica, oraz kasztelańske błogosławieństwo. W drogę, po kolei trzech mężów nawiedzieć. Otokar. Kolomban. Bożywoj. Im dalej tym mniej sielsko... Ostatnio edytowane przez liliel : 31-07-2017 o 11:51. |
01-08-2017, 20:08 | #39 |
Reputacja: 1 | O dziwo, graf Hugon w drodze okazał się całkiem znośny. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że Anna jechała w karecie z Korczakiem Komorowskich na drzwiczkach, a Patrycjusz konno obok tegoż powozu, co zabawne, o wiele mniej wystawnego niż ten, który swego czasu użyczyli jej Gangrele. Mogło też mieć coś wspólnego z nowym obliczem Anny, które zostało docenione komplementem jakich mało: |
02-08-2017, 13:09 | #40 |
Reputacja: 1 | - Rozłam musi być między braćmi głębszy niż zdaje się – osądził cicho Hugon jadący obok powozu Anny. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Ventrue zyskuje z każdą milą dzielącą go od kasztelana. - Skoro Bożywoj ludzi brata swego pomordował. Niegdyś Szafrańce blisko byli z dworem królewskim... a potem się... - ... ku zbójectwu obrócili – uzupełniła Anna, która historię tę znała już od Libora. - To też. Ale przede wszystkim ku alchemii i czarnej magii. Wiadomo, pod czyimż przewodem, prawda... Uśmiechnął się całkiem miło i Anna może i by ten uśmiech odwzajemniła, gdyby zaraz nie dobył z rękawa szylkretowego grzebienia wartego z pół wioski, i nie zaczął loków swych układać. Pod bramą czekali długo. Tak długo, że znudzony Baade wpierw zaczął pogwizdywać, a potem sam z siebie Annie opowiedział, jak to go kiedyś książę Lichtensteinu zakazał na dwór puszczać, więc się Hugo dostał za bramę w przebraniu piekarza. I gdy już Anna myśleć zaczęła, że jej Skrzyński zwyczajnie za próg nie puści, szczęknęły kołowroty. Na dziedzińcu przyjął ich Krzysztof Szafraniec, dzięki Bozywojowi dziedzic, sierota i pozbawiony, być może całkowicie, rodzeństwa. Skoczył szparko ku karecie i Annie rękę podając, gdy wysiadała, przepraszał za zwłokę i za to, iż czekać musiała. -Nie przepraszajcie panie - odparła wspierając sie na dłoni. - W przyjemnym towarzystwie czas przyjemnie płynie. Rozejrzała się po dziedzińcu. -Czy mogłabym się wpierw odświeżyć? Krzysztof zapewnił gorąco, że wszystko gotowe na jej przybycie, co prawda tylko jej, ale zaraz się służba zakrzątnie wokół komnaty i dla szlachetnego towarzysza. - Mości Skrzyński spodziewał się pani. A… to odświeżenie to misa z wodą czy balia raczej? - dopytał zlany zimnym potem, że czegoś nie dopełnił. -Nie chcę sprawiać kłopotów ani igrać z cierpliwością pana Skrzyńskiego. Misa wystarczy - zapewniła z łagodnym uśmiechem by się młodzian aż tak nie zamartwiał. - Mówisz, że się mnie waćpan spodziewał? - Jako żywo - zapewnił. - I wyjazd swój opóźnił. Poprowadził ją do komnatki w wieży, obłożonej drogimi materiami i skórami zwierząt. Łoże tu stało tak wielkie, że cała zbójecka gangrelska czereda mogłaby na nim spocząć, i jeszcze ghul by się jaki do grzania stóp zmieścił. W kącie na ławie lustro stało w ramie z dziwnego, czarnego drewna kością przetykanego. - Ekhm, zostawię panią. Czy coś jeszcze potrzebne? Proszę się nie krępować - wręcz promieniał chęcią obłożenia Anny po czubek głowy dowodami gościnności. -Dziękuje, poradzę sobie. Nie oparła się pokusie by złapać w lustrze swoje pełne odbicie. Piękna była, nawet brudna. -To długo nie potrwa - zapewniła, a gdy Krzysztof zatrzasnął za sobą drzwi rozdziała się i umyła. Suknie swoją otrzepała, przetarła wilgotną szmatką. Włosy poprawiła i tyle z toalety. Raz jeszcze zerknęła na ogromne lustro. Chętnie by je ukradła - pomyślała wychodząc na korytarz. Tam też natknęła się na Krzysztofa, wciąż napiętego jak popręg na końskim brzuchu wskutek świeżości krwawych przysiąg. Nigdy by nie pomyślała, że się graf przed nią wyszykuje, a jednak. Gdy zeszła drobiąc po wąskich stopniach, w sali z wielkim kominkiem Hugon gawędził już z Diabłem przy kielichu. Bożywoj siedział zapadnięty w wyściełanym wilczurą fotelu, obute w wysokie buty nogi wpierał w ubłoconego ogara, puchar w długich palcach obracał i niemrawo odpowiadał na Patrycjuszowskie perory o sytuacji w Budapeszcie. Anna wartkim krokiem doszła do mężczyzn. Dłonią wygładziła warkocz i dygnęła, a znać było, że wprawy w tym nie miała ani i nikt jej etykiety nie uczył. -Panie hrabio - zaczęła od tytułu, bo jej się zdawało to zgodne z konwenansem. - Krzysztof wspominał, że przez wzgląd na mnie przełożył pan swój wyjazd. To bardzo łaskawe. Miała nieodparte wrażenie, że Bożywoj jej pojawienie przyjął przede wszystkim z ulgą. Towarzystwo rozpolitykowanego Ventrue nużyło go i nie cieszyło. Potem ze zmrużonymi oczyma przyjrzał się uważnie jej obliczu i coś tam wypatrzyć musiał, bo uniósł brwi na pół czoła. - Hrabiowski tytuł zachodnim jest i pożądania mojego nijak nie budzi. Toteż nie posiadam. Wstał ze swojego miejsca, a sam kopnięciem przysunął sobie zydel. - Czemuż zaszczyt zawdzięczam, tym razem? Zgaduję, że tej samej sprawie. -Aaach tak. Sądziłam, ze… - Anna przyłożyła dwa palce do skroni, na jej twarzy wykwitły wyraz zażenowania. - Chyba mi wypadł z głowy oficjalny tytuł panów Skrzyńskich. Niedopatrzenie godne potępienia… Zastanawiała się, jak mogła tego nie wiedzieć? Ojciec by jej zarzucił ignorancję i nieprzygotowanie. Usiadła na wskazanym krześle, oparła sztywne plecy, dłonie zacisnęła na oparciu. -W tej samej. Moja poprzednia wizyta… nie wykazałam się dobrymi manierami, za co niniejszym przepraszam. - Nie da się zaprzeczyć - potwierdził Bożywoj, po czym… zignorował sprawę razem z jej przeprosinami, uznając kwestię za niebyłą. - Baje mi tutaj graf Baade, iże się w Budapeszcie i Karpatach Tzimisce zbuntowali przeciw swym starszym. I że klany insze za sobą pociągli. Co sądzisz o tem? Pstryknął palcami na sługę, by i Annie kielich podano. Ogar wzgardził towarzystwem wampirzycy, przedreptał do Diabła i złożył kanciasty łeb na jego stopie, łypiąc miłośnie przekrwionymi ślepiami. -Myślę… że Budapeszt jest bardzo daleko - przechwyciła kielich i umoczyła usta jakby się za nim chowała jak za tarczą. - Wolę rozmawiać na temat miejsc które widziałam na oczy. Wyboru więc dużego do dyskusji nie dam, obawiam się. Żywiec może? - Niechaj będzie więc ziemia żywiecka. Moja ziemia. I ja na niej - wyszczerzył kształtne nieludzko zęby - bynajmniej nie młody Diabeł. Widzicie, grafie - przechylił się do Hugona - to, że mierzi mnie dogłębnie polityka, nie znaczy, żem w niej pozbawiony rozeznania. I przypadkiem wiem, iże się na zachodzie postanowiono zjednoczyć przeciwko owemu bulgoczącemu fermentowi młodych. Wiem skądinąd także, iż jeden z niemieckich domów Tzimisce postanowił ów ruch poprzeć. Wszak młodzi winni starszyźnie posłuszeństwo. Odmówiono im. - Nie powinienś rzec wasza? - Anna oblizała krew z ust i puchar ułożyła na podołku. - Ziemia... wasza. Zignorowała rozważania o zachodzie, choć podejrzewała, że do czegoś one zmierzają i może to mieć związek z Aureliusem. Nie chciała poruszać tego tematu. Bożywoj skrzywił się nieprzyjemnie. - Dla brata mego i Katarzyny ziemia to bukłak z krwią, który wycisnąć pragną do kropli ostatniej, nie myśląc, co potem. - Słyszałam, że dla Tzymisce najważniejsza jest ziemia. Uznałam, że wespół dzielicie te same wartości i ten sam skrawek na mapie. Ale ojciec mój zawsze przestrzegał bym nie przypinała różnych przypadków pod tą samą regułę. Ty i twój brat to dwa różne przypadki. - Co mi przypomina kwestię pewnej transakcji - spojrzał wprost w oczy Anny. - Wolno mi wiedzieć, kiedyż dojdzie do skutku? - Nie mnie o tym decydować. Ojciec mój otrzymał przedwstępne umowy. Zebranie takiej kwoty musi trochę potrwać. Rozumiem, że zależy panu na czasie ale odrobina cierpliwości by nie zawadziła. - Rozumiem, iż wam zależy, by rozmowy toczyć ze mną… nie udawajmy, że mój obdarzony zbyt miękkim sercem brat ma cokolwiek do powiedzenia. Więc, albo ja, albo Katarzyna. I poniekąd rozumiem niechęć do paktowania z mą szwagierką - na przystojną twarz wypełzł wyraz łaskawej wyrozumiałości. Ta pierzyna była jednak za krótka, by przykryć niechęć. -Nie ukrywam, że jeśli odejdę stąd z niczym będę zapewne zmuszona do rozmowy z panią Skrzyńską - Anna przechyliła kielich ale miast upić eleganckiego łyczka złaknione gardło wchłonęło wszystko do ostatniej kropli. Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio piła z żyły? Chyba za tym nie przepadała jak za ludźmi w ogóle. - Nie chcę toczyć z panem wojny, panie Bożywoju. Mam dość chodzenia za panem jak cień i obracania w niwecz pańskiej pracy. Zapytam dlatego wprost. Czy jest możliwa między nami ugoda? Pan wie czego chcę ja. Proszę podać własne w zamian żądania. Spojrzał na nią przeciągle i badawczo, podobnym spojrzeniem obdarzył Hugona. - Oczywiście, iż ugoda jest możliwa. Wojna jest dobra i przynosi profity, gdy toczy się z dala od domu, gdy armie nie przez twoje zboże maszerują i nie na twym dachu ktoś posadzi czerwonego kura. Skinął na służącego, wskazując puchar Anny. - Z pewnością dojdziemy do porozumienia. Niemniej widzę, iż pani zdrożona. Wrócimy do tego, gdy odpoczniesz. Tymczasem, mogę wam jakoś umilić gościnę? -Proszę się mną nie przejmować. Nie chcę opóźnić pana planów o kolejne dni. Mogę rozmawiać, naprawdę. Struga krwi nalewania z dzbana do jej pucharu hipnotyzowała Annę swym powabem. Upiła znów i znów łapczywie, choć zdawała sobie sprawę, że wychodzi na prostaka żłopiąc jak koń wodę, ale poprzednia noc w istocie dawała jej się we znaki. Poza tym poniekąd była prostaczką, z plebsu i nigdy nie starała sie uchodzić za wiecej. “Chyba że ma pan powód bądź zachciankę by kontynuować bez Hugona” - wtłoczyła swe myśli do głowy Bożywoja łagodnie i nienachalnie, niewinnym wzrokiem taksując przy tym grafa. -”Mniemam że nie bez przyczyny chce pan jego śmierci.” - Zdaje się, iż na razie nic nas nie goni. Ni mnie, ni was. Opowie nam pan o Krakowie, grafie? - oparł czubek buta o czoło ogara i potarmosił psa mocno. Wbrew wcześniejszym słowom o groźbie paktów z Katarzyną, jako zagrożeniu bliskiemu w czasie. “Stoi za nim ktoś więcej niż krakowski książę.” Szept w głowie Anny był zamszysty jak irchowa rękawiczka. “Wiem, stary Ventrue. Widziałam go. W Hugona wspomnieniach.” - podparła palcem brodę udając zainteresowanie odpowiedziąVentrue. - “Ale czemu od razu zabić? Musiał ci czymś więcej podpaść niż niepewnym przełożonym.” Hugon kręcił posoką w kielichu, opowiadał, nawet ze swadą, o konflikcie księcia z Brujahami i Vantrue z Zakonu Krzyżackiego. - A cóż na to rodzic i bracia Gryfitki? - wciął mu się Bożywoj z pytaniem. “. Czy Tzimisce potrzebuje powodu, by walczyć z Ventrue? On mi jednakże dał powód. Ten farbowany bękart doniósł o mnie Włodkowi i Katarzynie.”. Prowadzenie podwójnej konwersacji nie sprawiało Diabłu większego problemu. W stronę Anny nawet nie patrzył, zdawał się chłonąć całym sobą Hugonowe mądrości. “Zanim przejdziemy do negocjacji, powiedz proszę, kogo do swego lica dopuściłaś?”. Anna nie miała swobody Bożywoja by gładkim slalomem mknąć między konwersacją, która się działa na głos, a tą prowadzoną w myślach, dlatego wydawała się jakby w zadumie lekko odpłynęła. “Doniósł, bo jesteście po przeciwnych stronach. Nie powinieneś mieć do niego o to żalu. Przypuszczam, że nie dało mu to ani krztyny osobistej satysfakcji. Ja tez na twoją niekorzyść działam. Narazie. O radość mnie to nie przyprawia, więc mam nadzieję, że i też nie naślesz na mnie morderców z racji przeciwnych frontów. Przyrzekałam Aureliusowi i staram się solidnie podchodzić do powierzonych mi zadań.” Na pytanie o zmianach w urodzie nakryła dłonią twarz, niby od niechcenia. Rozcierała palcami powieki. “Moje lico to chyba nie temat, który winniśmy pod lupę brać.” “Ten temat interesuje mnie wręcz żywotnie”. “Musisz patrzeć na innych i dumać co byś w nich poprawił. To smutne. “ “Smutnym jest, że Gangrel wytknął ci ułomności. Czy też doszukalaś się ich sama.” “Musimy mówić o mnie? Przecież ja cię wcale nie obchodzę.” - Anna nerwowo wystukiwania palcami rytm na własnym policzku. “To spostrzeżenie pozbawione podstaw i chwieje się jak stół bez jednej nogi”. Przesunął włosy na lewe ramię, ukazując sporą i rozległą, starą bliznę na szyi. Zaśmiał się z żarciku Hugona i równie rozbawion spytał, czy się Hugon widzi w Żywcu, politykującym pomiędzy polskim królestwem, Niemcami a Czechami. - Polityk odnajdzie się wszędzie - odparł Hugon, a Annie połączonej niewidzialnymi nićmi z umysłem Diabła mignęła wizja Hugona zakutego w kajdany w głębokim lochu, po kostki w wodzie. “Ach tak, czyli mankamenty dodają smaku? Ja cenię perfekcję. U siebie. Dla innych jestem bardziej pobłażliwa. A jeśli bliżej mi już do posagu niż do człowieka to, co rzec… nie jestem nim przecież. “ Zastanawiała się nad obrazem jej przesłanym. Czy to była przeszłość Hugona, czy Bożywoja pobożne życzenia? “Za co do lochu trafił?” “Kto cię wspomógł w dążeniu do perfekcji?” - odwdzięczył się Bożywoj i widziała, że kącik wąskich ust drgnął, nie wiadomo w odpowiedzi na którą z konwersacji. Uznała, że powstrzymywanie się od odpowiedzi nie ma sensu przy kimś o jego mocy, również grzebania w umyśle. “Krzesimir. Bardzo zdolny, ale co się dziwić. Miał wybitnego nauczyciela.” Bożywoj drgnął silnie. Annie pod powiekami jak powidok rozświetlił się obraz ghula. Jeszcze nie tak anielskiego, jeszcze z krótko przyciętymi włosami i nieco pyzatą twarzą. Zaraz potem kontakt między umysłami został ucięty jak nożem. Bożywoj siedział jakby kołek połknął i z obowiązku uczestniczył w rozmowie z Baadem, choć mało to już rozmowę przypominało. Hugon perorował, a Diabeł mruknął coś od czasu do czasu, czy wtrącił jakąś banalną uwagę. Bożywoj odciął się na dobre. Anna wyczuła, że coś się zadziało, chociaż nie była pewna co dokładnie. Czyżby Krzesimir był dla niego aż tak ważny? Darzył go… uczuciem? Anna zauważyła w mig, że nic z tego więcej nie będzie. Wstała w połowie wywodu Hugona, dygnęła odłożywszy pusty kielich. -Jednak jestem zmęczona. Panowie wybaczą. I udała się wprost do swojego pokoju. |
| |