Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2017, 21:52   #33
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Drogę powrotną Anna spędziła w milczeniu. Nie żeby było to coś niezwykłego. Taka już była, w każdym razie w stanie trzeźwości. Może powinna się częściej upijać? - pomyślała. Ołdrzych ją chyba wolał pijaną, gdy się swobodniejsza stawała i bardziej skora do wesołości. Na co dzień niewiele w niej radości było, a tylko ciągle gdzieś myślami błądziła, dumała nad powierzonymi przez kasztelana zadaniami. Dodatkowo jeszcze po spotkaniu z lupinami znać w niej było rozdrażnienie. Wystrachała się nie na żarty a i odczuła pewien żal wobec Aureliusa, że ją pośród wilki puścił wiedząc co się stać może. I po co to wszystko robiła? Ganiała jak opętana by kasztelanowe sprawy załatwiać, a w nagrodę Ołdrzych miał dostać szlachectwo i ziemię. Czy mąż nie powinien sam o takie dobra zabiegać, zaradnością się wykazać? Najpewniej jak już splendor, i o ile, na niego spłynie i tak pianę będzie bił z pyska, że wszystko kobicie zawdzięcza, a to męską dumę mu przykurczy. Miast wdzięczności zgotuje sobie pretensje.
No to po co Aniu tak ganiasz? - ponowiła do siebie pytania. Żywot narażasz. Pewności nawet nie masz, że stronę dobrą obrałaś. Najpewniej dobrej strony nie ma tu wcale. Jest Aurelius kontra Bożywoj. I jeden i drugi nie mało ma na sumieniu, choć oboje też są na swój sposób honorowi. Nie ma złych i dobrych. Nie ma czerni i bieli, tylko przygnębiająca szarość. Wplątałaś się, Aniu, w politykę, a ta, wiadomo, jak bagno cuchnie i wciąga aż w całości pochłonie.
Zwątpienie, jak chwast,wyrosło nie wiadomo kiedy i pięło się zachłannie w górę.
- Boczysz się jeszcze? - odezwała się wreszcie do Ołdrzycha, gdy już kształt zamku Grójec zarysował się na horyzoncie. - Przepraszam, że cię precz od wiedźmy posłałam, ale uwierz, tak było mi łatwiej do niej dotrzeć.
- To nie było bezpieczne - wypluł z siebie prawdę ogólną. - Nie poradzisz sobie w razie ataku. Nie możesz odstawiać mnie jak miotły - jednak się zapieklił.
- Masz rację - przyznała przewracając oczami. - Ja byłam w błędzie. Mogło się to różnie skończyć, szczególnie tam, z lupinami. Obiecuję bardziej cię w przyszłości słuchać - dodała na zgodę sama się zastanawiając na ile mija się z prawdą. Anna gdy sobie raz coś uwidziała niechętnie zmieniała zdanie.
Skrzywił wargi, mało w nim było wiary w tę obietnicę.
- Ale, jak rozumiem, górale dali ci się nakarmić kłamstwami z ręki?
Piękne czarne brwi przysunęły się ku sobie, by się spotkać pośrodku Aninego czoła.
- Masz mnie za kłamcę?
- Mam cię za upartą niewiastę, co prze do swego - wzruszył ramionami.
- A co jest właściwe to me, do czego prę? - rzuciła retorycznie, bo temat ten ją począł dręczyć. Ale zaraz machnęła ręką, bo nie dość, że w sobie zwątpienie zasiała, niepotrzebnie żeby jeszcze Ołdrzych zaczął filozofować. Zmieniła prędko temat. - Wejdziecie na Grójec, czy zawracacie do swoich?
- Nie przepadam za Aureliusem. Ocenia mnie jak klaczkę na targu - sarknął. - Pójdziem do naszych. Schronienie choć tymczasowe, znaleźć trzeba.
Nierad był, nie leżał mu żywot tułaczy.
- Myślałam, że zajdziesz do Krzesimira, żeby ci żebro dorobił. Pomyśl o walorach praktycznych. Teraz masz serce odsłonięte, o kołek aż się prosi. Napraw to, póki jest ktoś kompetentny w pobliżu, bo wiedźma raczej problemu nie odkręci. Będę obok, Krzesimira z oka nie spuszczę.
- Nie przeszkadzało dotąd, i teraz nie przeszkadza, a my bez dachu nad głową - oznajmił, stając jej oczywiście okoniem. Tyle że to nie brak siedziby był przyczyną odmowy, a osoba tego, coby mu miał przy żywocie grzebać. Niechęć do wchodzenia w bliższe relacje z Krzesimirem wręcz ze zbójcy ściekała.
Choć uważała, że to ważne, to jednak skłonna była przyznać, że nie palące.
- Umówię was, na za parę dni. Zabieg może trochę potrwać a masz rację, że kryjówka teraz ważniejsza.
Wymamrotał pod nosem coś o upartych babach.
- Tym bardziej, że lupiny się będą kręcić w pobliżu. Bożywoj im zamek oddał w zamian za poparcie w wojnie z Aureliusem. Obstawiam, że Barwałd, bo tam zagościł, coś w podziemiach zamkowych wykopał. A noc później z kudłaczami umowy zawierał. Przekazał im coś rzekłszy “wasz jest”. Teraz wiem, że chodziło o zamek. Przekazać im musiał glejt z prawem własności. Tyle, że jak nad tym myślę, to dochodzę do wniosku, że on w ruinach nie po papier był. Sam mówiłeś, że lupiny nie mają wstępu na Skrzyńskich majątki. Zaklęcie jakieś im to musiało uniemożliwiać. A skoro zamek dał, to tam się musiał udać by czar zdjąć. Czyli wykopał coś magiją nasączonego, co lupiny odganiało. Myślę, że jakby to coś z innych ruin sobie odkopać i na Barwałd zanieść… To może by wilcy zamek i mieli, ale po nic by im on był, skoro nogą tam nie postaną?
Na usta skrzywione w kwaśnym grymasie powrócił uśmiech.
- To takie zbójeckie, że prawie moje… też będzie twoja krew przeze mnie gadać? - zaśmiał się gardłowo. - Pomysł przedni, ale jak go w życie wcielić? Znaczy, co to być może, owa rzecz czartowska?
- Jak zaczniesz po łacinie pisać, to znaczy, że mojej krwi masz w sobie więcej niż własnej - uśmiechnęła się zadziornie. - Przedmiot zaś… Pomysły mam dwa. Możemy wybrać najmniejsze z włości diabelskich i je zryć piędź po piędzi. Dwa, możemy wilkołaka wypożyczyć w nadziei, że on jakoś źródło owo wyczuje, skoro na niego magicznie wpływa. Ja w formie... eterycznej - zerknęła na Oldrzycha z ukosa niepewna czy wie co Anna ma na myśli - wpierw się tam też udam. Jakoby… bez ciała. Czasem duchy więcej wiedzą niż oko ludzkie, a i zmysły wyostrzę możliwie by nic nie przegapić. Zobaczymy co to da.
- To musi być zakopane - stwierdził - Pół roku żyliśmy na diablich ruinach, nikt nie znalazł nic. Musi być pod ziemią. I ja popatrzę. Choć po prawdzie - podrapał się po policzku - to nie wiem, czego szukać. Będzie trzeba ryć, to poryjemy - wzruszył ramionami obojętnie. - Zostajewsz w Grójcu na dzień?
- Raczej tak. Z Patrycjuszem muszę się rozmówić takoż, a okazji jeszcze nie miałam go poznać. Wątpliwa to będzie przyjemność zapewne. Po nim z Aureliuszem omówimy następne kroki.
- Jitkę zostawię ci. Nie chcę, byś była sama - upierał się.
- Zostaw kogoś innego. Jitka… nie lubi mnie - w głosie nie było znać, że żal jej z tego powodu. - Kocha cię, ty jej nie. Gniewem to w niej rośnie, a przeciw komu się kieruje to chyba oczywiste.
Na to nie odrzekł nic. Przy pożegnaniu objął Annę czule, ustami czoło musnął i kazał obiecać, że będzie czujna przy kasztelanie.
Od kolumny zaś oderwał się Libor i podążył za Anną.

***

Matka Agapia na pytanie Anny, czy Patrycjusz obecny i czy nawiedzić go można, spiorunowała Kapadocjankę spojrzeniem godnym przeoryszy stojącej na straży cnót wszelakich swych owieczek.
- Ależ oczywiście, posłużę ci za przyzwoitkę.
-Nie trzeba - uznała autorytarnie Anna i minąwszy Agapię poszła dalej sama. - Nie kłopoczcie się, znam drogę do jego komnat.
Ghulica sapnęła oburzona, dreptała za Anną jeszcze przez kilka korytarzy, atakując Kapadocjankę na przemian wizjami tego “co ludzie pomyślą”, jakby to obchodziło którąkolwiek z nich, oraz “co powie Aurelius”, co było jednak istotne.
Pochód powstrzymały drzwi, uchylone tuż przed nosem Kapadocjanki. Czmychnęła przez nie służka, przytrzymując na piersiach rozplątany gorset sukni. Na karku miała ślady kłów, ciągnął się za nią zapach rozkoszy i krwi.
- Dziękuję, Agapio - Graf Baade miał mocny, nieznoszący sprzeciwu głos. - Przynieś nam napitku. Pani - jego ukłonowi nie brakowało niczego. Ani wdzięku, ani elegancji, ani szarmanckości. Tylko samemu grafowi zdecydowanie brakowało butów i koszuli.
Anna nie przyszła tam całkiem bez przyzwoitki. Minęła próg i przytrzymała otwarte drzwi dla Libora.
-Grafie - powitała go zdawkowym dygnięciem. - Wybacz, że przerywam rozrywki. Jestem Anna. Może kasztelan o mnie wspominał. A to Libor.
Jego niekompletnego przyodziewku zdawała się nie zauważyć.
Patrycjusz wyciągnął dłoń, zapewne zamierzając powitać Annę pocałunkiem w rękę. Tymczasem Libor wyminął go w drzwiach bez słowa. Anna widziała, że obchodzi komnaty Ventrue, zaglądając w kąty. I wzbudzając pewną nerwowość i niesmak w szlachetnym grafie.
- Zdaje się, iż jeszcze niewytresowany - skomentował, nim musnął wargami Aniną dłoń.
Libor zaś skończył szukać wyimagiwanych wrogów, odsunął krzesło przy stole, strzepnął niewidzialne paproszki z siedziska i zamarł w bezruchu w oczekiwaniu na Annę, pomnik lojalności.
-Nie wiem czy wy, Patrycjusze, tresujecie sobie przyjaciół, ale ja tego nie czynię - Anna poczekała aż graf odklei usta od jej dłoni i zasiadła obok Libora, wskazawszy miejsce naprzeciwko. - Spoczniecie? Mam kilka pytań i błogosławieństwo kasztelana aby pytać właśnie.
- To oficjalne spotkanie? - skrzywił się Ventrue.
- Nieoficjalne z mości grafem bywają raczej niestosowne, więc chyba tak. Tak sądzę - odparła Anna z cierpką nutą.
- Pani nalega na pełniejszy strój - odezwał się nieoczekiwanie i twardo Libor zza oparcia krzesła Anny, a gdy graf skłonił się, skonfudowany, i przeszedł do sąsiedniej komnaty przyodziać się przystojniej, Gangrel przysunął pod oczy Anny pergamin.

Prócz tytułu miecznika żywieckiego i wiosek proponowanych interesuje mnie żywotnie władztwo sądownicze nad rodziną w ziemi żywieckiej, pod wielmożnego pana wyłączną jurysdykcją. Jednakowoż….

Tu list się urywał.
Anna przebiegła okiem po tekście, doszła do końca i odłożyła na miejsce.
-Tedy kasztelan o mnie wspominał? Czy mogę liczyć na współpracę z grafem?
- Oczywiście - zapewnił Baade. Wyłonił się z alkowy w czarnym kaftanie, z lokami przygładzonymi porządnie i skrzącym spojrzeniem i choć wyglądał nader przystojnie Anna zrobiła to co zazwyczaj, udała że nic niezwykłego nie widzi, bo kobiety pokroju sopli lodu niewiele przecież porusza.
-To list do Bożywoja, prawda? Kupić cię już chce, nic dziwnego - wyrzuciła z pretensją, i było to moze podszyte zbyt dużą emocją. Najlepszą ponoć obroną jest atak, tak Anna gdzieś kiedyś wyczytała.
- Reprezentuję tu władzę krakowskiego księcia. To pewna, że kupić chce.
Mimo wszystko musiała zdobyć się choć na nutkę podziwu. Hugon miał nerwy ze stali. Nawet nie drgnęła mu powieka.
-Aurelius ma się rozumieć, świadom jest tych negocjacji?
- Dowie się, jak będzie o czym mówić. - Graf przetrząsnął pergaminy na stoliku, jeden wydobył, zerknął na niego i pozwolił sobie na rozczarowany, bezradny uśmiech. - Bo na razie to jeno zaloty.
- Jak się z panem Bożywoj Skrzyński skontaktował? Zdaje mi się, że rzadko mości graf komnaty opuszcza - ciągnęła ofensywę Anna. - Przecie na Grójec diabeł nie przybył.
- Skąd takowe mniemanie? - Hugon uniósł brew. - Widzę, że i do ciebie, pani, dotarły plotki. Krzywdzące i bezpodstawne. Mam zgadnąć, kto ich źródłem? Przechylił się na swym miejscu, by dłonie ułożyć na pergaminach tuż obok rąk wampirzycy.
Anna spojrzała na niego jak na dwugłowe ciele.
-Masz mnie panie za głupią bo jestem niewiastą? Sam wpierw przyznajesz, że z Bożywojem prowadzisz negocjacje, listy wymieniasz - biały paluszek postukał w dowód rzeczowy - i mówisz mi, że to plotki iż się pan Bożywoj z tobą skontaktował. To jeśli nie on to kto te zaloty zaczął? Wielmożny graf je zainicjował?
- Jak każda niewiasta - uśmiechnął się drapieżnie - pięknie wyglądasz zagniewana. Przesiadl się na krzesło bliżej Anny. - I w gniew wpadasz bez nijakiej przyczyny. Plotki rozpuszczane przez kasztelana głoszą, jakobym nigdy alkowy nie opuszczał… więc nie. Zdarza mi się takoż w odmiennym anturażu.
Anna faktycznie nie była rada, że się tak łatwo dała sprowokować. Może to była podświadoma taktyka na mężczyznę o reputacji amanta? A teraz gdy się jeszcze bliżej znalazł znów zesztywniała. Nie radziła sobie ze sprzecznościami jakie dyktują jej ciało i umysł. Pierwsze ogarniała pewna aprobata względem powierzchowności grafa, drugie zaś odraza do jego rozpustnego i aroganckiego sposobu bycia.
-Następnym razem gdzie się waść przesiądziesz? Na moje kolana? Starczyło zostać po przeciwnej stronie stołu, chyba ze mi jakieś tajemnice chcesz do ucha wyszeptać - zwyczajowy chłód Anny zyskał w spotkaniu z grafem coś więcej. Otoczkę ze stali.
- Może - zaśmiał się nieoczekiwanie - A może między kolana. A może pod stopy… któż to wie, na pewno nie ja.
Oczy Anny zrobiły się wielkie jak spodki. Nie była pewna jak zareagować na taką poufałość, postanowiła więc ją zwyczajnie zignorować.
-Ponawiam pytanie. Jak Bozywoj sie z panem skontaktował?
- Zgaduję, iż podobnie jak z tobą?
Libor za plecami Anny zachrząkał, jakby coś mu w gardle utknęło. Możliwe, że instynktowny komentarz.
-Nie przypominam sobie grafie, abyśmy przechodzili na ty - wtrąciła i wystosowała kolejne pytania. - Mnie odwiedził w domu, ale skoro ty mieszkasz na Grójcu tedy pytam sie, czy miał czelność tutaj cię odszukać?
- Och nie, w karczmie w Żywcu, gdzie mam w zwyczaju zachowywać się niestosownie - ostatnie słowo smakował z przyjemnością podobną krwi.
- Co dokładnie ci zaproponował?
- Ziemię, tytuły, pozycję, kobiety. Niezbyt był oryginalny, szczerze mówiąc, acz niewątpliwie hojny. Tak to z nami bywa. Najbardziej rozrzutni jesteśmy w dawaniu tego, czego nie mamy. Między nami mówiąc, wampierze to obrzydliwe dziwki. Im zaś szlachetniejszego urodzenia, tym paskudniejsze.
-Zawierzę na słowo… - Anna skrzywiła i tak już wygięte w zniesmaczeniu usta. - I odmówił mu pan, ale nie dość stanowczo skoro wymieniacie korespondencję z ofertami. Inaczej mu waść dodatkowo podpadł? Za kulturalnym uśmiechem nie czaił się jakiś spisek? Plan przebiegły, który Bożywoj mógł odkryć?
- My, Patrycjusze, wielką wagę przykładamy do fasadowości. I detali w tej fasadzie.
Uśmiechał się nadal. Dość kulturalnie. Nie przestał nawet wtedy, gdy nachylił się, by zajrzeć Annie w dekolt, i między nich spadło ramię Libora.
- Wystarczy dworskich gierek - warknął Gangrel.
Anna po prostu wstała, zafurkotała spódnicą i przesiadła się na przeciwko, tak by rozdzielał ich z grafem stół.
-Proszę być poważny, bo z poważną sprawą przychodzę - syknęła Anna zimno. - Bożywoj Skrzynski chce pańskiej śmierci, więc proszę mi rzec łaskawie, czym sobie waść na jego zainteresowanie aż tak zasłużył? Spośród wszystkich służących pod Aureliusem on chce zabić akurat pana i zleca to bardzo niebezpiecznemu zabójcy, zaciągając niemałe długi. Jaki jest powód?
Zaskoczenie sprawiło, że na moment opadła z Hugona maska bawidamka. Nawet rysy mu się zmieniły, poniekąd na lepsze. Z napięciem i refleksją bardziej mu było do twarzy niż z pełnym wyższości uśmieszkiem uwodziciela.
- Skąd to przypuszczenie? Najął na mnie Aureliusa? Nie stać go…
-Nie, nie jego. Kogoś innego - Annie jakby ulżyło bo dotarło do niej, że więcej w zachowaniu Baade’a pozorów niż prawdziwej natury. Graf nosił maskę, która czyniła go niepozornym wrogiem. Sprytne. - Nie pytaj kogo bo powiedzieć nie mogę. Przekonałam jednak tę osobę, by nie przyjmowała kontraktu. Inna sprawa, że gdy Bożywoj odczeka swoje i rezultatów nie będzie, zapewne najmie kogoś nowego.
Przyglądał się jej, głowę chyląc raz w jedną raz w drugą stronę, jakby się chwiały szalki wagi, na której ważył, czy w słowach Anny więcej prawdy czy kłamstwa.
- Zapewne winienem być wdzięczny? - przysiadł się znowu obok.
-Ja nie zamierzam dyktować, co waść winien odczuwać, a czego nie - Anny głos nieco złagodniał, gdy Baade zrzucił natarczywą maskę adoratora. - Umowę mam z Aureliusem, nie z panem. Abym się wywiązała z zadania muszę zbierać informacje i je złożyć w całość, jak klocki. Proszę więc o szczerość. Czemu Bożywoj chce panu śmierć zgotować?
- Domyślać się jeno mogę. I nieco mnie bawi ta sytuacja. Zapewne jestem złym… człowiekiem.
-Proszę rozwinąć, bo niewiele rozumiem. Dlaczego to pana bawi?
- Podejrzał twoje sekrety? - nachylił się lekko i wzrokiem wskazał kobiece wdzięki Anny. - Nie o tych mówię.
Anna znów ciasno zwarła usta i gniewnie pokręciła głową.
-A więc wracamy do początku? Znów będzie mnie pan wprawiał w zakłopotanie? Jeśli to strategia bym już sobie poszła, to muszę pana rozczarować. Nie ustępuję łatwo.
Podniosła się. Przemaszerowała trzy kroki i opadła na krzesło po przeciwnej stronie stołu.
-Może i zajrzał, ale moje sekrety są nic niewarte. Większość o nich wie. Dlaczego to pana bawi? - ponowiła pytanie.
- Dlaczego wyperswadowałaś zabójcy wrogie zamiary? - odwdzięczył się graf.
- Mówiłam, mam umowę z Aureliusem. A tyś jego doradcą. Jesteśmy chyba po tej samej stronie? Wyprowadź mnie z błędu jeśli tak nie jest.
- Zatem zdefiniuj stronę, Anno… jeśli to wspólny cel, to Aurelius i Bożywoj walczą po tej samej stronie - wzruszył ramionami leciutko, i równie leciutko się uśmiechnął. - O którym to chichocie losu wspominam, byś się ze mną wspólnie pośmiała, skoro już zratowałaś mój plugawy, występny żywot.
-Jak to walczą po tej samej stronie? -Anna zupełnie się zgubiła. - Ułożyli się?
Pokręcił głową z rozbawieniem.
-Widzę, że bardzo pana bawi moja niewiedza - Anna poczuła jak się w niej gotuje. Graf rzucał jej do stop zagadkę i cieszyły go Anny nieudane z nią zmagania. Wstała gwałtownie i ruszyła do wyjścia.
-Dobrze, niech się pan śmieje, a żeby panu od tej wesołości wątroba zgniła.
Na to już wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Dąsasz się jak urodzona dama - wydusił pomiędzy jednym a drugim atakiem wesołości. - Aureliusa i Bożywoja podchody mnie bawią, nie twa niewiedza. Wybacz. Dziękuję za pomoc, choćby i nie dla mej wyręki obliczoną. Miło cię było wreszcie obaczyć.
Anna zatrzymała się w progu.
-Masz rację, nie urodziłam się damą. I dzięki Bogu, bo skoro nikt nie ma wobec mnie żadnych oczekiwań, mogę sobie pozwolić na komfort szczerości. Nie lubię pana, grafie Baade. Jest pan sprośny, arogancki, nadęty i
gładki ze jak wykastrowany. I jeśli jeszcze raz spróbuje pan na mnie użyć swych patrycjuszowkich sztuczek to przysięgam, kończyna panu uschnie, podkręca się i odpadnie.
- Następnym razem będę sprytniejszy - roześmiał się ponownie, groźba spłynęła po nim bez śladu. - I niezmiennie rad, że planujesz dobierać się do moich… kończyn - w kolejnym uśmiechu obnażył zęby, i nie wyglądało to kurtuazyjnie. - Biegnij do Nosferatu. Na pewno ma jakieś sprawunki.
-Nie omieszkam się poskarżyć - powiedziała, a w zasadzie warknęła, bo i jej kły urosły w ustach za głosem instynktu. Popatrzyła jeszcze chwile na Ventrue, jakby z rozmysłem przedłużała odejście. Zajrzała w aurę grafa, a w tej dominowało pełne satysfakcji rozbawienie, ale gasło pomału, zastępowane koncentracją.
 
Asenat jest offline