Gdy tylko weszli do Oakroad, James schował się pod płaszcz Dahlii. Im bliżej rynku, tym głębiej się wciskał. Tamtejszy gwar bardzo przeszkadzał jemu i jego wyczulonemu słuchowi.
Przechodząc przez główny plac, Dahlia z uśmiechem rozglądała się po kolorowych straganach, Od czasu do czasu głaskała niespokojnego nietoperza, skulonego przy jej piersi. Widząc Morna podchodzącego do piegowatej handlarki, pochyliła głowę, odchyliła materiał i zapytała.
- Może chcesz trochę wiśni, kochany?
Nie musiała czekać na jakikolwiek znak. Wiedziała doskonale, że chowaniec nigdy nie odmówi swoich ulubionych owoców. Poczekała aż kobieta obsłuży towarzysza, po czym zbliżyła się z ciepłym uśmiechem.
- Poproszę dwie garści tych wiśni - Dahlia wyciągnęła sakiewkę z kaletki przy pasie i wręczyła kobiecie odpowiednią sumę.
"Dobrze, że jesteśmy już w mieście. Cali i bezpieczni". Zaklinaczka podzieliła małą, czerwoną kulkę na pół, a kilka kropel różowego soku spłynęło po palcach. Wręczyła soczystą połówkę Jamesowi, a ten chętniej wyjrzał spod płaszcza jakby wrzawa targowiska już aż tak mu nie przeszkadzała. Łapczywie rozprawiał się z kolejnymi kawałkami owoców.