Andrew Moore
Big G. uważnie słuchał słów detektywa Andrew Moore'a kiwając regularnie pozbawioną włosów głową. Pulchnymi palcami kręcił wąsa, a od czasu do czasu w charakterystyczny dla siebie sposób pochrząkiwał. Nim odpowiedział zastanowił się dłuższą chwilę, wyjął z szuflady poplamioną szmatkę i przetarł czoło.
-
Prokuratura, tak... Oni zawsze wcisną nosa tam, gdzie nie trzeba. - zaczął mówić Thomas Groove -
Chciałbym na bieżąco być w tej sprawie informowany, mam złe przeczucie. I do tego Pezetka. - przetarł raz jeszcze czoło i poprawił zdjęcie stojące na biurku -
Dogadaj się z nimi jakoś, wprawdzie stosunki mamy jakie mamy, ale może nam pomogą. - nabrał powietrza i dodał -
Postaram się kogoś przydzielić, ale niczego nie obiecuję, mamy dużo roboty, a mało ludzi. A pan burmistrz chce wyników. To dobrze wygląda. Rozumiesz mnie, prawda Moore? A teraz zmykaj do roboty! ***
Moore opuścił komisariat i służbowym Fordem wyjechał z parkingu. Samochód prawie pachniał nowością. Policyjne radio przez całą drogę do Wydziału Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej trzeszczało podając różne, niezbyt interesujące detektywa informacje. Andrew zaparkował pojazd przed wejściem do budynku, wysiadł i zamknął samochód. Szybkim krokiem przemieścił się pod drzwi i zdecydowanym ruchem je otworzył. Machnął 'portierowi' blaszką i przedstawił powód wizyty. Ten sprawdził coś w leżącym przed nim opasłym zeszycie i podał Moore'owi właściwy numer pokoju. Miał w nim rezydować niejaki Eric Vogt.
Szybka wymiana zdań z niskim, rudym, opryskliwym detektywem PeZetki skończyła się dość niekorzystnie dla Andrew. "Nie pozwolimy wam spierdolić roku ciężkiej pracy! Don
Candido jest cwanym chujkiem." wciąż wybrzmiewało w jego uszach, gdy odpalał LTD Crown Victorię.
***
Tym razem musiał skorzystać z nawigacji, aby trafić na miejsce. Otaczający go krajobraz się mocno zmieniał. Na ulicach nie leżeli już na kartonach, a w bramach nie stali narkomani. Ściany nie były już pokryte rasistowskimi graffiti oraz plakatami koncertów punkowych kapel. Wjeżdżał do innego świata, do tego pełnego ludzi w garniturach i kostiumach, świata marmurów i profesjonalnie zamontowanych cyberwszczepów. Mieszkańcy tej części NYC mogli pozwolić sobie na MacIntoshe i przenośne telefony. Zwolnił i zaczął szukać wolnego miejsca parkingowego. Finalnie zatrzymał czarny pojazd między luksusowym Mercedesem a sportowym BMW. Detektyw ruszył w kierunku kluby, lecz ten, tak jak się spodziewał, był jeszcze zamknięty.
Ostatnim punktem na trasie było miejsce zabójstwa, samochodem był tam już po 10 minutach. Zatrzymał się w zatoczce i rozłożył mapę. Klub był całkiem blisko, nawet na pieszo.
Douglas "Pat" Garrett
-
Dziękuję - powiedział do obsługującej go urzędniczki. Położył kartkę na blacie -
Poproszę jeszcze o wydruk odnośnie pana Jeroma Warnblaka - wskazał palcem nazwisko na wydruku. Jego policyjna odznaka leżała obok i nadal była widoczna.
Kobieta popatrzyła na detektywa, po czym zwróciła wzrok na ekran wielkiego monitora.
-
Jerome Warnblak, tak? - spytała nie oczekując odpowiedzi -
O, jest!
Drukarka zawarczała i zaczęła wypluwać z siebie kolejne kartki. Urzędniczka podała mu druczek, na którym znajdowały się dane osobowe oraz adres tajemniczego jegomościa.
Pan Warnblak mieszkał z żoną i był od niej 20 lat starszy. “Pat” Złożył kartkę na cztery i włożył do kieszeni. Podziękował kobiecie i opuścił budynek. Dziennikarze wciąż tam stali, a na schodach przemawiał burmistrz. Nienaganny garnitur, krzaczaste wąsy i siwe włosy dodawały mu pewnego rodzaju autorytetu.
Garrett nawet trochę żałował, że ten działał jakby pod wpływem korporacji. Detektyw przecisnął się bokiem i poszedł po motocykl. Powrót zajął mu chwilę. Na komendzie nie spotkał Moore’a, więc sam poszedł na lunch.