Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2017, 08:31   #29
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Dźwięk, jaki doszedł na podwórzu, zmroził krew w żyłach nawet Brownowi. Brzmiało to tak, jakby istota z najgłębszej otchłani w jakiś sposób utorowała sobie drogę do Skillthry.
Pamiętał tylko, że biegł po ciemnym niczym atłas bruku, słysząc własny, charczący oddech oraz uderzający w uszy puls.
Utisha kompletnie straciła rezon. Cokolwiek tu się nie stało - gówniara mogła ściągnąć im na głowy tagmatę. Mistrz szybko uciszył córkę, zaś chwilę później dogonił go Cyric.
Lecz jego obecności Brown już praktycznie nie rejestrował. Podchodził bowiem właśnie do truchła osoby, w której nie chciał poznać Altiji. Lecz to, co pozostało z jej ciała, leżało przed starcem boleśnie rzeczywiste.
Nie było czasu na lament i gniew. Nawet zaufane lokacje przestały już być bezpieczne.
Zwrócił się do syna i syknął przez zęby.
- Bierz ją - skinął na roztrzęsioną Utishę. - Idziemy do Sazediusa. Da jej coś na uspokojenie. Do jasnej kurwy, wszyscy czegoś takiego potrzebujemy. Wtedy pomyślimy co dalej.
Ruszył w kierunku drzwi prowadzących do siedziby alchemika. Chyba tylko szok sprawił, że nie darł szat w bezrozumnym amoku. Jednakże lont w głowie Browna został właśnie odpalony. Nawet on nie wiedział co się miało się wydarzyć, kiedy świadomość tego, co zobaczył, dotrze doń z siłą kowalskiego młota.
Cyric prowadził bezwolną Utishę, która wczepiwszy zaciśnięte palce między gęste włosy, mamrotała coś niezrozumiale do siebie. Gdy zeszli do piwnic, tam gdzie mieściło się laboratorium Sazediusa usłyszeli niepokojące dźwięki. Dyszenie, charkot i jęk a później w słabym, rozedrganym świetle świecy objawił im się niewyraźny, przez niedostatek światła obraz, sylwetek dwóch postaci. Jedna rozciągnięta na stole, druga napierająca na nią. Nienaturalnie długie ręce stojącego, prawie pewnym im się zdało, że należące do Sazediusa zaciskały się na szyi leżącego.
Kiedy starzec szedł na miejsce, każdy krok zdawał się odrealniać go jeszcze bardziej. Wolał ten stan otępienia niż gorzką świadomość, która i tak powoli spływała do umysłu. Dlatego też nie zareagował nad wyraz nerwowo, widząc scenę walki. W tym stanie zwyczajnie trudno było go już zaskoczyć.
Przyspieszył kroku na tyle, na ile pozwalały mu drżące nogi. Jednocześnie skinął na Cyrica, aby ten pomógł mu i zaszedł walczących z drugiej strony. Zamierzał rozdzielić ich, domagając się wyjaśnień. Nawet jednak teraz pamiętał ciągle o dodatkowym ostrzu w rękawie, gotów użyć go, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Przygarbiony Sazedius, na swoich długich, pająkowatych, rozstawionych nogach, z obnażonym, sterczącym jak tyka przyrodzeniem (Agatone musiał przyznać, że miał mu czego zazdrościć), wyglądał doprawdy komicznie. Do tego dochodziło bezdenne zdumienie na jego bladej, rzadko oglądającej słońce twarzy.
- Kurwa Brown - zajęczał z astmatycznym przyświstem tłumaczącym wcześniejsze odgłosy rzężenia, - nawet podupczyć nie dasz?
Zadarta do góry spódnica opadła w dół i z labolatoryjnego stołu wstała dziewucha, urody nienachalnej, której twarz wydała się Brownowi znana.
- Na dwa... - zauważyła też Cyrica, - trzy baty będzie drożej.
Zgrzyt zębów Browna dało się usłyszeć jeszcze w przeciwległym końcu pomieszczenia.
- Ty idioto! - wydarł się głośniej, niż sam zamierzał - Na zewnątrz ruchawka, a ty się zabawiasz jak napalony uczniak. Nachy w górę. Obydwoje. Niech dziewka się stąd wynosi.
Wspomniana wydęła poliki, udając przesadnie obrażoną, lecz rzucona moneta udobruchała ją wystarczająco. Dostała wszak zapłatę za niewykonaną robotę.
Brown złapał się za głowę i wyrwał z niej resztki włosów. Następnie przysunął sobie sfatygowany zydel, spoczywając nań ciężko.
- Daj coś na uspokojenie małej. Aby nie przyćmiło na tyle, co by przez ręce latała i bełkotała jak w malignie. Na zewnątrz mamy trupa. Jej siostry. Kurwa mać. Zapierdolę. Zajebię cokolwiek ją zabiło.
Czuł że drżą mu ręce. Wściekłość powoli przejmowała nad nim kontrolę. Musiał coś zarządzić zanim zamieni się w dzikie zwierzę. W momencie jak resztki rozumu ulecą mu ze łba, miała polać się krew. Jego, cudza. Co za różnica.
Sazedius schował nieprzyzwoicie sterczącą ciągle kuśkę i gdy tylko zasznurował spodnie wziął się za ucieranie sobie tylko znanych ingredientów. Nie umknęło uwadze Agatone'a, że młody spoglądał na tą robotę spod byka.
- Ty! - wlepił paluch w Cyrica - Wydukaj mi wreszcie o co ci chodziło. I czemu do cholery znalazłem u ciebie flakon należący do tego tutaj - teraz skierował się ku alchemikowi. - Chcę konkretów nim polecą głowy. I wierz mi. Jeśli choćby poczuję, że próbujesz coś kręcić, to zapomnę że jesteś moim synem.
- Kurwa! - zaklął po prostu podopieczny uderzając jednocześnie z plaskiem otwartą dłonią w czoło. - Ojcze, dowód! Pismo, które wszystko wyjaśni zostało na ulicy! Po tym jak zaczęła wrzeszczeć - wskazał ręką na nieobecną duchem dziewczynę - pobiegłem zaraz za tobą. Pozwól mi po niego wyjść, przyniosę i wszystko wytłumaczę!
Brown myślał, że wyjdzie z siebie. Nie tak szkolił Cyrica, aby ten tracił głowę po ujrzeniu jednego trupa. I co z tego, że jego “siostry”. Tym razem już nie wytrzymał. Pięść starego gruchnęła prosto w sam środek twarzy ucznia. Drugi cios został wyprowadzony w brzuch.
- Skup się do cholery! - wrzasnął na niego - Nie zamierzam tolerować takiej nierozwagi!
Potrząsnął tamtego, aby oprzytomniał po ciosie.
- Nigdzie nie wychodzimy. W dupie mam tamtą murwę, ale wy wciąż jesteście mi potrzebni. Choć co do poniektórych nie posiadam pewności.
Sazedius przerwał na chwilę swoją pracę, by spojrzeć z zaciekawieniem na Cyrica, lecz szybko wrócił do rozrabiania mikstury.
Agatone poświęcił alchemikowi tylko wściekłe spojrzenie. Znów zwrócił się do syna. Rzeczony dokument mógł być poufny i ważny, lecz coś mu się tu nie zgadzało. Gdyby rzecz była dostatecznie dyskretna, ten idiota nie zostawiłby jej tam.
- A teraz gadaj.
Cyric splunął krwią spływającą z przeciętej wargi i rozruszonego zęba. Był przyzwyczajony do takiego traktowania. Spojrzał na ojca hardo.
- Sentios Karnas znany bardziej jako Kosiarz, mówi ci to coś? - przetarł rękawem puchnącą wargę.
Przytaknął mu. Mógł się tego spodziewać. On i Ghantos już wcześniej go szukali i raczej nie chodziło o towarzyską pogawędkę. Kosiarz robił dla Bezuchego, a na swoich rękach nosił więcej krwi niż właściciel rzeźni.
Tymczasem Sazedius skończył miksturę. Podszedł do dziewczyny i wlał jej zawartość miseczki w gardło. Zakrztusiła się, zakaszlała, lecz wypiła.
- Jeden z moich informatorów twierdzi, że Sentios ma na ciebie kontrakt - przeciągnął wymownie palcem po szyi. - Tak się składa, że flakonik, o którym raczyłeś wspomnieć znalazłem w jego melinie u Bezuchego a razem z nim dowód...
- To przydatna informacja - powiedział wreszcie Brown, zapewne zaskakując syna kolejną, nagłą zmianą. - Będę musiał się zatem przygotować i wykończyć skurwiela, zanim zrobi to on.
Alchemik z kolei już go nie słuchał. Zdawał się być poruszony słowami Cyrica.
- Jaki dowód? - zająknął się Sazedius wybałuszając oczy i wymachując nieskoordynowanie długimi rękoma w kierunku. - Jaki dowód?
- Po prostu powiedz wszystko co wiesz - Brown również go zachęcił - Może dla odmiany czeka cię jakaś nagroda.
- Ona tu była - Utisha weszła im w słowo, kiwając się na krześle w przód i w tył, - ona tu była…
Mistrz tylko posłał cyrulikowi piorunujące spojrzenie. Nie chciał, aby dziewczynę odurzono, ale widocznie na to było już za późno. Z “pająkiem” miał policzyć się później. Tymczasem czuł, że powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Nie wiedział ile będzie w stanie prowadzić jeszcze tę rozmowę. Ręce zaczęły mu się trząść, a szczęka zgrzytać coraz głośniej. Obraz martwej córki wracał pod powieki…
- NO MÓW KURWA - wydarł się nagle.
Cyric zadziałał błyskawicznie. Tak szybko, że Brown musiał przyznać, gdyby ten tylko chciał, siedziałby teraz z rozchlastanym gardłem. Zamiast tego ostrze noża przystawione było do skaczącej grdyki Sazediusa, który rozdziawiał gębę i machał rękoma jak cepami, młócąc powietrze przed sobą. Nożownik stał jednak z tyłu pewnie wolną dłoń wczepiwszy we włosy ofiary, odchylając głowę do tyłu.
- Powiedz zdradziecka mordo dlaczego chciałeś kąsać rękę, która cię karmi?! - wściekłość młodego nie była udawana. Pluł śliną wyszczekując słowa. - Gadaj kanalio od kiedy siedzisz w kieszeni Bezuchego? Gadaj szybko a nie łżyj bo pożegnasz się z marnym życiem!
Zrozumiał że to koniec. Dla niego lub Cyrica. Młody kompletnie oszalał lub próbował go wrobić. Nie zamierzał pertraktować z tym człowiekiem. Tak go nazywał w swoich myślach, gdyż od tego momentu przestał być jego synem. Już wcześniej pozostawał nim tylko na zasadzie rzadkiego u Browna marginesu łaski. Poza tym, gdy ostatnim razem próbował rozmawiać z osobą grożącą komuś nożem, nie odniosło to specjalnego sukcesu. Mogło to mieć to źródło w fakcie, że Agatone nie miał doświadczenia w zniechęcaniu kogoś do morderstwa. Żadnego.
Niestety, sztuczka z ukrytym nożem została już raz użyta i straciła efekt zaskoczenia. Pozostawał blef i Brown z pewnością obmyśliłby jakiś, gdyby nie wściekłość od pewnego czasu zalewająca jego umysł. Czara goryczy wylała jak z kamiennego rzygacza w burzliwą noc. Próbował jeszcze odepchnąć w jakiś sposób furię, która przejmowała panowanie nad jego myślą oraz ciałem. Zacisnął powieki, lecz to nie pomogło. Zamiast Cyrica oraz Sazediusa widział bowiem teraz . Jak zawsze uśmiechała się w ten charakterystyczny, lekceważący sposób, lekko wysuwając podbródek do przodu.
- Nawet on ci się przeciwstawia. I nie jesteś w stanie nic z tym zrobić…
Zęby zacisnęły mu się na podobieństwo dwóch metalowych klamer.
- Jesteś słabym człowieczkiem. Tracisz kontrolę…
Runął do przodu, tak jak stał. Wszystko działo się w ułamku chwili. Wywrócił stół wypełniony bulgoczacymi retortami ku Cyricowi. Szkło oraz delikatne narzędzia rozprysły się we wszystkie strony.
Nie zamierzał w ten sposób ratować alchemika, nie myślał już o nim. Chciał jedynie wprowadzić zamieszanie, aby mieć choć sekundę na atak. Plan był możliwie prosty. Szeroki zamach i ugodzenie ostrzem w sprawną rękę Cyrica.
Miał wrażenie że obserwuje siebie samego z boku. To nie on walczył. To nie on zadawał cios. To było dzikie zwierzę zamknięte w starym, żałosnym ciele. Miał tylko nadzieję, że choć na tę jedną chwilę ciężar lat zostanie zwalczony przez wściekłość.
 
Caleb jest offline