Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2017, 18:43   #9
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim, dla ułatwienia korzystający z imienia Aureolus, które to imię i tak, z uporem naprawdę godnym lepszej sprawy, przekręcano od Ostenlandu po daleką Tileę na Aureolius czy wręcz Aurelius zazwyczaj miał to, delikatnie mówiąc, w dupie. Póki płacili, mogli go nazywać jak chcieli. Zresztą, jak doszło co do czego to ludzie i tak albo darli się "medyka!" albo pokornie i z szacunkiem zaczynali od "Doktorze...".
Z chlubnym wyjątkiem pewnej Norsmenki, która po prostu siadała i dawała mu zaszyć to co miała porozcinane oraz pewnego szlachcica, z którym był po imieniu po dawnej znajomości, jeszcze z czasów studenckich popijaw. Szczerze ucieszył się widząc oboje na statku, poświęcił dwie butelki przedniego wina (i jedną bimbru - Lexa cokolwiek gardziła wykwintniejszym trunkiem) na świętowanie spotkania po latach. Erwin był teraz odkrywcą, ale nadal nie był zadufanym w sobie bubkiem jak zdarzało się innym szlachcicom i często przychodził pogadać z dawnym znajomym, a Lexa... Cóż, nadal była tą samą maszyną do zabijania, której opatrywał niezliczone rany po walkach na arenie i miała taką samą chętkę na bitkę jak wtedy gdy spuszczała ze schodów karczmy dwóch osiłków wynajętych przez lokalną gildię medyków by przekonać Aureolusa do nieprzyjmowania bogatszych klientów. Do dziś zasychało mu w ustach ilekroć widział paskudną bliznę na brzuchu Lexy i przypominał sobie jak drżącymi rękoma grzebał w jej flakach czyszcząc je i zszywając mięśnie by trzymały wszystko na miejscu. To, że nie umarła później z powodu zakażenia niektórzy nazwaliby cudem, ale on podejrzewał raczej niezwykłą, nawet jak na mieszkańca północy, odporność i wolę życia.
Tak czy inaczej, w ich towarzystwie czuł się bezpieczniej.

Zawsze ubrany na czarno, zawsze z nieodłączną torbą z medycznymi utensyliami i ziołami, stroju dopełniał pas z licznymi kieszeniami, woreczkami i pętelkami na próbówki oraz całkiem pokaźny zestaw narzędzi i ostrzy wszelakich, od małego lancetu po sporą piłę do kości. Najbardziej dbał właśnie o swoje narzędzia - instrumentarium medyczne, miarki i miareczki, piły, noże, nożyki i nożyczki, tłuczki, moździerze i buteleczki ze składnikami alchemicznymi oraz używane przez alchemików retorty i alembiki do wyciągania piątych i siódmych esencji.
Niektórzy mogli dostrzec przy pasie też dziwny sztylet o wąskim ostrzu i srebrnej rękojeści. Ewidentnie mistrzowskiej, tileańskiej roboty, zdawał się nie pasować do medyka. Pytany o to, milczał lub zmieniał temat. Może Erwin mógłby się czegoś dowiedzieć, lecz póki co taktownie nie pytał.

Jak każdy kto spędzał z nim więcej czasu mógł zauważyć, Aureolus chciał dokonać odkrycia, którym mógłby rzucić w twarz profesorom z Altdorfskiego Collegium Medicum oraz był opętany przez ideę zmiany medycyny ze sztuki w naukę.
Już jako student sprzeciwiał się dogmatycznemu schematyzmowi i uczonym autorytetom dając się poznać z krytycyzmu i ciętego języka, a jego poglądy oraz skłonności polemiczne niebawem sprawiły, że pokłócił się on z profesorami, kolegami po fachu i aptekarzami więc zamiast zostać medykiem zaraz po studiach musiał uciekać z Altdorfu i zarabiać jako cyrulik - w ten sposób rozpoczął tułaczkę po miastach i miasteczkach Imperium, Księstw Granicznych i Tilei, a ostatnio także Marienburga. Lata doświadczeń, leczenia i badań sprawiły, że stał się biegłym lekarzem, chirurgiem i w pewnym stopniu także alchemikiem - badał wiele substancji chemicznych pod kątem wykorzystania ich jako leki lub trucizny. Zauważył, że wiele zależy od dawki - substancja lecząca w małej dawce często stawała się śmiertelną trucizną w choćby minimalnie większej. Opracowywał też metody przetwarzania surowców roślinnych tak, aby wydobyć z nich arcanum (aktywny składnik).

***

Mogłoby się wydawać, że na statku niewiele ma medyk do roboty. W końcu zarówno żeglarze jak i wynajęci przez Barona najemnicy co do jednego byli twardymi ludźmi, którzy z byle pierdołą do lekarza nie latają.
Okazało się jednak, że choróbska dopadają wszystkich - wiedział, że podczas podróży morskich problemem bywa szkorbut, ale powszechność choroby morskiej na oceanie zaskoczyła go. Co do choroby morskiej, kilka kropel gorzkiego specyfiku, które rozpuszczał w wodzie (za dwa pensy) lub w łyżeczce cukru (za sześć) skutecznie pomagało trzem czwartym chorych, a większości pozostałych zmniejszało nasilenie objawów. Mieszanka ziół była oczywiście tajna, a sekret polegał na tym, by lekarstwo było paskudne w smaku (takie lepiej działają, każdy to wie) i by podawać je z absolutną pewnością siebie.

Kiedy inni zrzędzili, że nie ma wiatru, a statek nie uciekał spod nóg, strzygł też i golił wszystkich chętnych - przez dwa miesiące na morzu niektórzy zdążyliby nieźle pozarastać.

Pewien szacunek i wdzięczność marynarzy zaskarbił sobie opatrując ślady po razach bata, którego nie szczędzili im Lorenzo Casini. Zapas ziołowych środków o działaniu przeciwzapalnym, ściągającym i łagodzących ból miał każdy szanujący się cyrulik, nie mówiąc już o medyku. Być może Cassini nie był zadowolony, ale w końcu to nie on płacił Aureolusowi. Ale dla nieszczęśnika przeciągniętego pod kilem nie mógł wiele zrobić: liczne rany, głębokie rozdarcia skóry i mięśni o ostre muszle przyrośniętych do kadłuba skorupiaków, utrata krwi - na to może i by pomógł, ale z rozkazów sadystycznego sukinsyna przeciągano marynarza na tyle wolno, że się utopił. Lekarzowi nie pozostało nic innego jak tylko oznajmić zgon.

Jeśli zaś chodzi o szkorbut, musiał porozmawiać z kapitanem lub Baronem, a nie było to łatwe, zwyczajnie nie mieli dla niego czasu. Zaopatrzenie w żywność okazało się być problemem - co prawda nie głodowali, ale w podróż zabrano to co zwykle zabiera się w długie trasy - soloną wołowinę, wędzony boczek, szynkę i ryby, a ponadto masło, ser, chleb, jęczmień, groch, fasolę, kaszę, mąkę, olej, ocet, musztardę i sól. Do popicia zaś piwo, wino i rum.
I absolutnie niczego co zapobiegałoby szkorbutowi. Najwyraźniej także tym razem liczono się ze stratą połowy załogi i wliczono ją w koszta wyprawy.
Nie dojdzie do tego jeśli będę miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia - pomyślał Aureolus. O samej chorobie słyszał już od marynarzy z Tilei, gdy płynął do Marienburga, wiedział dzięki temu, że pierwszym sygnałem alarmowym są siniejące usta, to samo dzieje się następnie z uszami, nosem i palcami. Gdy zaczynają puchnąć i krwawić dziąsła, to znak, że choroba zaraz rzuci się na zęby, które zaczną się ruszać i wypadać. Pojawia się też nieświeży, oględnie mówiąc, oddech, na który zwracają uwagę ci, którzy jeszcze nie chorują. Wygląda to tak, że silny i zdrowy mężczyzna nagle zaczyna tracić siły i staje się apatyczny, potem pojawiają się zmiany na skórze, która staje się szorstka i sucha. Teraz, po ponad dwóch miesiącach żeglugi choroba przekonał się, że mówili prawdę.
Marynarze narzekali na zmęczenie i słabość, ich twarze stawały się powoli zielonożółte, oczy podkrążone, a dziąsła zaczęły barwić się niebieskawo i boleśnie puchnąć. Jeśli i reszta będzie się zgadzać, już niedługo chorzy zaczną tracić zęby, cuchnąć jak trupy, a ich ciała pokryją się wrzodami. Pojawią się na przemian obstrukcje i krwawe biegunki. A później chorzy umrą w męczarniach, tocząc krew z nosa i ust. Na szczęście trzeba ponad półrocznego rejsu by choroba objawiła się w pełni, ale i osłabieni i apatyczni są zagrożeniem dla sukcesu wyprawy, medyk miał więc nadzieję, że zostanie wysłuchany. Znał on albowiem sposób leczenia. A przynajmniej tak mu się wydawało. Otóż marynarze twierdzili, że to wszystko wina paskudnego jedzenia na statkach, które według nich zawsze jest takie samo, a jedyną różnicą jest ilość robaków w sucharach (ewentualnie sucharów w robakach). A Lexa w trakcie podróży śmiała się ze słabeuszy z Imperium i mówiła, że Norsmeni są z innej gliny ulepieni i choć pływają już od wieków to szkorbut jest u nich nieznany. Dopytanie ujawniło, że ich zapasy żywności są nawet skromniejsze... ale za to w każdą wyprawę zabierają całe beczki główek kiszonej kapusty. Aureolus połączył fakty. Podejrzewał, że kwaśny smak może jakoś powstrzymywać chorobę. Oczywiście, na morzu kapusty nie wyhodują a i o inne warzywa ciężko, ale pamiętał z Tilei i południowych Księstw Granicznych kilka rodzajów kwaśnych owoców.
~Skoro w Lustrii też jest ciepło, to może i tam rosną? Warto byłoby zabrać je w podróż powrotną i sprawdzić czy pomogą. Wiele z nich szybko się psuło, ale były takie małe żółte, kwaśne jak cholera... Cytryny! One się nie psuły tak łatwo. Niezbyt jadalne, ale może da się przekonać kapitana... Albo choć część marynarzy. I później policzyć ilu zachorowało z tych co je jedli, a ilu z tych co nie - zastanawiał się.

Do kapitana dostać mu się nie udało, ale akurat został zaproszony na naradę do Barona. Postanowił porozmawiać z nim o tym. O ile znajdzie czas przed sztormem. Medyk nie znał się na tropikalnych burzach, ale umiał rozpoznać strach u pacjentów. A żeglarze patrząc w niebo wyglądali na bardziej niespokojnych niż tuż przed wyrwaniem zęba, a to już coś znaczyło. Na szczęście miał środki uspokajające, gdyby ktoś zaczął panikować. Tylko dawkę trzeba odpowiednio dobrać. W końcu sola dosis facit venenum.
 

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 27-07-2017 o 18:46.
hen_cerbin jest offline