Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2017, 09:00   #35
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- Radem, że doceniają tu me talenta - nachylił się do dłoni Anny i na poły ucałował, na poły powąchał. - Doceniają twoje? Ja bym docenił.
Celę miał małą i skromną, ale sam promieniał królewską urodą i królewskimi manierami, adorując Annę dworsko i subtelnie, ale i ciążąc wyraźnie ku jej białym nadgarstkom.
-To zależy jakieś me talenta dojrzał - Anna dłoni nie zabrała, pozwalała mu ją oglądać i wąchać jak półmisek z pieczystym. W jakiś sposób ją to jednocześnie bawiło i sprawiało przyjemność, a obie z tych rzeczy nader rzadko się Annie przytrafiały dlatego delektowała się chwilą.
- Kiełznanie dzikich stworzeń i władców tego świata… a przynajmniej tych świata skrawków, którymi Bóg czy los zechcieli nas doświadczyć - smukłymi palcami wodził wokół kostek nadgarstka. - Gdybym był rzeźbiarzem, to bym w kamieniu uwiecznił. Cóż począć, gdym materię ciała nauczonym dotykiem kształtować .
-I robisz to wspaniale - wyraziła uznanie i przekrzywiła głowę jakby go oceniała. - Kasztelan cie nie karmi czy po prostu lubisz odmianę?
- Zdradzę ci sekret - uśmiech mu się pogłębił, palce zawędrowały pod koronkowy mankiet rękawa - Niewiasty są doskonalsze, a wszak ku doskonałości dążyć należy.
-Jak długo juz ghulem jesteś? I czy czyimś w ogóle, czy zawsze wolnym duchem?
- Cóź… - puścił jej rękę, przysiadł na nodze pod siebie podwiniętej, dłonie splótł na kolanie. - Był czas, kiedym poza Bożywojem świata nie widział. Znać i największe ognie wypalić się mogą… - mimo wszystko w jego głosie pobrzmiewała nostalgia i tęsknota. - Długo. Gdym się urodził, władał Bolesław Mieszkowic i jeszcze nawet nie myślał, że królem u życia schyłku zostanie.
-I nie myślałeś by sie stać wreszcie… jednym z nas? - zapytała Anna. - Wygodniej ci jak jest, czy ci odmawiano tego wątpliwego zaszczytu?
- Bycie żywym ma kilka niezaprzeczalnych zalet - stwierdził. - A nieśmiertelność? Czyż nie przeżyłem już wielokrotnie lat życia, co śmiertelnikom są dane?
-Słońce. Smak jedzenia i napitków. - wyliczyła Anna owe zalety i dodała nieco strapiona - Kobiety?
- Kobiety - uśmiechnął się. - Krew wzburzyć potrafią i… bez krwi.
Zachwycić nie uciekając się do sztuczek.
Podrapał się po wąskim, arystokratycznym nosie, jakieś miłe i słodkie wspomnienie musiało z pamięci mu wychynąć.
-Zawierzam na słowo - Anna uciekła wzrokiem nieco skrępowana. - Opowiedz o Bożywoju. Znasz go lepiej niż dobrze. Ważniejsza dla niego rodzina czy ziemia? Myślisz, że jest szansa by ojca swego wydał?
- Eh, niewiasty - Krzesimir zaśmiał się bez urazy - Nic się przez wieki nie zmieniacie. Przychodzicie niby ku przyjemności, a naprawdę by między jednym a drugim słówkiem czy pieszczotą sekrety powyciągać białymi paluszkami.
Anna wzruszyła ramionami jakby nie widziała w tym nic znów takiego złego.
-Przecież teraz masz Aureliusa, co ci szkodzi. Chyba, że… łakniesz wrócić do niego?
- Ciekawą jest personą nasz kasztelan. Zaszczyca mnie czasami pogawędką i grą w szachy. Jednakże… dalej wolę niewiasty. Żywe krew burzą. A martwe słodziej smakują.
Anna przyglądała się jego anielskiemu obliczu, paluszek mały w zamyśleniu trafił w rożek warg, przygryziony zahaczył o ostry jak brzytwa kieł.
-Niezdara ze mnie... - pokazała mu skaleczenie z mieszaniną dziewczęcej jeszcze naiwności i kobiecej ochoty by sięgnąć po to co zakazane.
- Damy nie bywają niezdarne - uśmiechnął się wyrozumiale i pożądliwie, podsunął się bliżej leżanki i otoczył palcami Aniną dłoń - mogą być roztargnione lub nieuważne...
Przytknął draśnięty palec do jej ust, by krew wypełniła załamania w skórze warg, ramieniem otoczył ją w talii i przysunął się bliżej, językiem zebrał pomału nieliczne krople. Oddech miał gorący jak płomień.
- … albo łaskawe? - wsunął paznokieć pod wiązanie gorsetu.
Anna rozwarły usta, po prawdzie to tylko by się odezwać.
-Męża mam - poczuła własną zimną krew na języku i zadrżała. Powiodła wzrokiem do tasiemki gorsetu do której się Krzesimir przymierzał i dodała nieprzekonana. - Chyba nie trzeba? Nie tego ode mnie chcesz.
- Zawsze chcę więcej niż dają - zostawił tasiemkę i dotknął jej kości policzkowej - Jestem mężem wielkich potrzeb. I jeszcze większych apetytów. Przerasta je jedynie moja… dyskrecja.
-Ale gdy umarłam skończyły się dla mnie ludzkie rozkoszności, prawda?
Anna broniła się przed pokusą ledwo jedno uderzenie krzesimirowego serca. Pocałowała go pierwsza, ażeby skosztował rozlanej na jej języku krwi nim sama ją przełknie. Jeśli go pytanie zdziwiło, to poznać po sobie nie dał Przylgnął do niej z ochotą, całował z wyczuciem i wprawą, choć nie mogła się Anna wyzbyć wrażenia, że wyrafinowaniu wyrachowanie towarzyszy. Nim się od niej odkleił, zręcznymi palcami rozpiął kryzę i pasek sukni. Odchylił się i kraj sukni podwinął jej na kolano, by ściągnąć trzewiki. Otoczył ramieniem udo Anny pod suknią i skroń oparł o jej nagie kolano.
- A w czym rozkoszności za życia upatrywałaś? Bo to zostaje, nawet gdy ognie co się z życia wzniecają przygasną w grobie.
-Nie wiesz o czym mówisz - patrzyła na niego z góry oszołomiona, jakby pijana. - Teraz tylko krew ma znaczenie. Jesteś ciepły i miły w dotyku i masz dużą wprawę w… -szukała właściwego słowa - tym. Ale jedyne czego tak naprawdę chcę, to wbić kły w twoją miękką szyję.
Wplotła palce w jasne loki i pociągnęła, wcale nie za delikatnie, aby odsłonić jego gardło i pulsujące od oddechu jabłko Adama, cóż za trafne smakowite określenie.
Mina Krzesimira świadczyła bez słów, że zdanie ma dalece odmienne. Za długo też był ghulem, by nie rozpoznać najgorszego momentu na występowanie z odmiennym zdaniem i dysputy. Finezją się za to wykazał podobną Annowej. Ramieniem jej kark objął i zwiotczał jak pochwycony pod pachy kot, przez co Anna pociągnięta jego ciężarem poleciała na podłogę, i kłami prosto w odchylone usłużnie gardło.
Nie wyszło zgrabnie, ale przestało to mieć znaczenie gdy krew wpłynęła weń ciepłym rozkosznych strumieniem. Piła powoli, delektując się smakiem a starając się okazać przy tym Krzesimirowi odrobinę czułości, więc dłonią gładziła jego bark, nosem otarła się o szczękę i po kociemu mruknęła.
Była beznadziejną kochanką - pomyślała jeszcze odrywając od niego kły. - Zresztą, jaką kochanką? Do niczego nie doszło, nawet nie miała wyobrażenia do czego dojść by mogło i to ją napawało mieszaniną zażenowania i lęku.
Usiadła na podłodze, usta wytarła wierzchem dłoni.
-Teraz ty. Jeśli chcesz - wyjęła z porzuconego opodal pasa mały sztylecik i podała go rękojeścią do przodu.
-Ale wcześniej rzeknij mi jak to bywało z tobą i krwiopijcami - poprosiła zza opuszczonych powiek. - My… Oni… nie robią tego co ludzie? Nie czują jak ludzie. Ty tak. Jak się tu zgrać?
Postanowiła się chociaż trochę w tych sprawach doedukować, i ludzkich, i wampirzych, bo obie pachniały czarną magią.
Sztylecik przyjął, ale miast nim Anny skórę obadać, ostrzem go ustawił na własnym palcu i dłonią chyląc lekko utrzymywał w równowadze, a nie baczył przy tym całkiem na kroplę krwi rosnącą pod naciskiem stali. Na twarzy nie znać było śladu bólu, a ostatnie resztki przyjemności właśnie się mu rysów ulatniały.
- Dawałem im to, czego chcieli. Chwilę piękna. Towarzystwa. Poddania. Panowania. Celebry. Nie uwierzysz, czego w piernatach i we właściwej żywym miłości potrafią szukać truchła starsze od nas obojga. Bo po prawdzie najłatwiej tam znaleźć tego wszystkiego namiastkę. Mężem takoż byłem. Dwa razy. I… rozkosz smak krwi odmienia, niektórych to nęci, jak krew pijaków. Myślę, że mnie okłamałaś - pociągnął tym samym tonem. - Acz… mogę być i workiem na krew, najbardziej pożądanym… bo jedynym pod ręką - zaśmiał się, podrzucił sztylet i złapał go za ostrze, by się nagle pochylić i złożyć na wierzchu Aninej ręki dworny pocałunek. - Skoro takie twoje życzenie.
-Z czym cię okłamałam? - spytała, a widać było ze ja to dręczy, ona, on, Ołdrzych, jej brak doświadczenia ni wiedzy.
- To prawda, że są tacy, dla których jeno krew liczy. Ale ty do nich nie należysz. I nie chcesz należeć…
-A co robiłeś z Bozywojem? - dopytywała sie zaabsorbowana jego słowami. - On chciał więcej niż krew? Miłość?
- On potrzebował towarzysza broni, brata w walce. Którym mu nie mógł być brat rodzony. Choć syna ulepić tak próbował, też mu nie wyszło. Tom mu był druhem, i było mi z tym dobrze. Acz, jak kogoś taka ambicja miota i namiętność do władzy, to czasem miotnie i do alkowy. To żem się czasem stawiał, by dać się nagiąć. To go wprawiało w dobry nastrój.
-Nagiąć? - skrzywiła sie bo kojarzyło jej sie to z Pężyrką i batogiem. - Bił cię?
- Bywało. W ciemnicy przykuwał o wodzie i chlebie, jak zatańczyłem za blisko granicy. Taki los ghula, Anno.
-Bzdura - oburzyła się. - On cię poniewierał a ty go kochałeś. Bzdura…
Ujęła w dłoń sztylet. Zlizała z ostrza resztkę czerwieni.
-Jestem nietknięta - wypaliła nagle zza woalu wstydu. - Juz zawsze bede, prawda?
- Mówiłaś, że masz męża? - przypomniał. - Cnota z obrączką nie chodzi w parze. Oprócz bardzo dziwnych przypadków.
-To chyba jeden z nich - wzruszyła ramionami. - Za mąż szlam żywa, lecz zaległym z nim już martwa. Krwi mu upiłam, on mnie też. To wystarczyło. Narazie. Bo co więcej mógłby chcieć?
- Pewnie swojej żony. Jak każdy mąż. Bez miłości cielesnej nie ma małżeństwa. Zdaje się w Biblii tak napisane - zmarszczył brwi, co do biblijnych prawideł miał marną wiedzę. - No dobrze. Daj rękę. Pokażę ci.
Podała niepewna czy zobaczyć powinna. Podciągnął rękaw bezceremonialnie i końcem paznokcia tknął wnętrze łokcia. Zabolało, i ból rozlał się falami od miejsca ukłucia. Krew się wybroczyła siatką pajęczą popękanych naczynek, co się splotły razem w wizerunek ćmy z trupią główką na grzbiecie.
- Ciało to glina, którą ci mogę ulepić w taki kształt, jaki zapragniesz. Także kobiety, co już legła z mężem. Jeśli ci to pomoże.
Anna wargę przygryzła rozważając za i przeciw a potem, mając z tyłu głowy dźwięczące słowa Bożywoja, zapytała naiwnie:
-I wtedy już będę prawdziwą kobietą?
- A to teraz nie jesteś?
-Nie wiem - głos jej zadrżał w rozdrażnieniu. - Bożywoj uważa że nie. Żem jeszcze dziewczynką. Nie chcę być dziewczynką.
- Bożywoj to drapieżca - żachnął się. - Znalazł słaby punkt i dźgnął go szponem, bo wiedział, że się zwiniesz.
Anna niespodziewanie sięgnęła do haftek i tasiemek gorsetu.
-Popraw mnie. Wszystkie mankamenta jakie znajdziesz - o głos zawalczyła uśpiona gdzieś pod skórą próżność. - Chcę być kobietą doskonałą. A ty masz wrodzone wyczucie piękna.
Napuszył się lekko.
- Cokolwiek o mnie myślisz, cnoty za defekt nie uważam. Wszystko inne, będzie bolało.
-Rzeźb - pozwoliła opaść halkom. - Widziałam tą murwę pchniętą z okna. Dzieło sztuki. To się zwykle rodzi w bólach.
- Ha. Mówiłem. Dążenie do doskonałości leży w niewieściej naturze.
Wstał i pięścią w drzwi zawalił.
- Wino! Się skończyło!
Z otrzymanym trunkiem zasiadł przed nią i wpierw się przyglądał, a potem mierzyć począł proporcję, własnej dłoni używając jako miary. Szeptał coś do siebie pod nosem. Fragmenty Anny rozrysował sobie jak mapę na papierze.
A potem bolało. Rwały rozciągane i skracane kości, mięśnie rozplatane włókno po włóknie i nakładane na powrót jak na krosna. Płynęły kolejne godziny, a gdy Anna przecknęła się z bólu, półleżała przełożona przez uda Krzesimira. Tarł palcem punkt na jej łopatce.
- Chyba jestem zmęczony - oznajmił. - Zostawmy to. Spod sukni i tak nie widać.
-Lustro tu masz? - podniosła się nie bez trudu. Miała wrażenie, że tortury trwają wieki.
Oczywiście, miał. Niczego innego jak podziwiania własnej urody w samotności nie można się było po nim spodziewać.
Anna oglądała się, kręciła dookoła, napawała oczy Krzesimira majstersztykiem.
-Pięknie - jej uwadze nie umknęła plama na łopatce ale tylko przykryła ją włosami i ziewnęła, bo noc się miała ku końcowi. - Koniec końców nie wziąłeś mojej krwi. Nie odlać ci, na chude czasy? Winnam ci.
- Po tym jak ci palce wsadziłem w każdy zakamarek, chcesz się ze mną dzielić za pośrednictwem bukłaka? Okrucieństwo rośnie z urodą, ani chybi - zaśmiał się krótko i rozwalił na leżance, pijany, wymęczony i zadowolony ze swego dzieła.
- Nie mów o tym nikomu - Anna, jak stała, zdążyła tylko paść na łoże Krzesimira. - Boję się, że Ołdrzych mógłby cię za to zabić.
- Lub też ja dorobiłbym Gangrelowi rogi. Prawdziwe - ghul wyszczerzył się w sufit. - Rysowałby nimi powałę, to by ci była sensacja w tym grajdole.
Przeciągnął leniwie dłonią po kształtnym Aninym biodrze.
- A teraz powiem ci coś, co chcesz usłyszeć. Jesteś bardzo piękna. Idź, bo nie jestem z kamienia.
Anna wstała niechętnie, warknęła jakoś po gangrelsku gdy zbierała swoje ubrania z podłogi ale potem się do ghula uśmiechnęła i pocałowała w kącik ust.
-Za pare dni, jak mu będziesz żebro latał, pamiętaj co obiecałeś. Uosobienie dyskrecji.
Dzień już się wdzierał Annie pod powieki. Otworzyła drzwi i zapytała zaspanym głosem.
-Jak przebiegnę tak jak stoję, to raczej na nikogo nie wpadnę?
- W Grójcu Aurelius widzi wszystko. Hugon sporo, acz mniej.
- No to niech patrzą. Dziś mi już wszystko jedno.
Ruszyła korytarzem. Jej bose stopy szurały po kamiennej posadzce wraz z ciągniętą za Anną suknią.
 
Asenat jest offline