Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2017, 18:30   #36
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Bajędy, znaczy? - upewnił się Otokar, konia Anny ciągnący w dół po korycie wyschłego potoku. - Jest jedna taka. O wężu ze skrzydłami nietoperza. Przodkowie moi walczyli z nim, i na pomoc wezwali wodników. Wodniki niebo odbite w starorzeczu uczynili prawdziwym, i przynęcili tam węża. A potem w wodnym świecie uwięzili jego duszę, tak że się nie mógł już nigdy w człeka obrócić.
Zerkał ku niej młody góral raz po raz, jakby oczy na zaś chciał nasycić.
- I wąż skrzydlaty nie objawił się więcej.
-Ciekawa historia - Annie schlebiało, że młodzieniec tak za nią okiem wodzi. Poza tym miał w sobie coś mamiącego, czego nie miał nikt z kim ostatnimi czasy przystawala.
Życie.
Zeszli ze wzgórz, oczom Anny ukazał się przestwór nieba odbity w stawach klasztornych, dalej – wstążka rzeki.
- Teraz tu stawy, a wcześniej starorzecza były. Między nimi wąż miał siedzibę swą, muszelkami ściany wyłożył, i skarby zbierał niesłychane. Wszystko wodniki porwały pewnie, razem z duszą węża... wodniki lubią porywać. Lepiej nie chodzić tam, chyba że komu pode wodę tęskno.
Annie przypomniały się jej wizje gdy tu Gangreli posłała. Wrażenie, że coś pod wodą siedzi i z dołu, poprzez taflę ciemną łypie.
-Nie wiem czy są tu wodniki, ale coś jest na pewno. Gangrele znaleźli w jednym ze stawów utopione drewniane budynki, a raczej ruinę po nich. Nikt nie pamięta co tu ongiś stało?
- Węża siedziba? Wioska jaka może garncarzy? - zadumał się lupin. - Tam dalej - wskazał ręką obszar bliżej Wisły - glinę czerwoną się kopało. Na naczynia piękne a drogie. Ojciec mój garncarz, matce wiela rzeczy z tej gliny zrobił, jak się zalecać chodził - uszy wilkołaka zrobiły się czerwone jak rzeczona glina. - Teraz nie kopiemy już. Powódź przyszła wielka, jak pacholęciem byłem. Rzeka piasku na niecki naniosła, a i wypłukała gliny moc… Wielmożna pani pewnie w Biblii obeznana. Jak Bóg klątwy na faraona zesłał, to się Nil czerwony zrobił jako krew. Tako i tu było, jak glinę rzeka uniosła. Wszędzie tu były czerwone wody, a te wzgórza - wyspy pośród czerwieni. Potem się cofnęło wszystko na powrót do rzeki. Jakby wodniki mądre były, to też by z wodą stąd uszły, rzeką w dół w inne kraje popłynęły.
- Zatrzymajmy sie tam - Anna wskazała na polankę przytuloną do wody jednego z rozlewisk. - Mogę ci zaufać Otokarze?
Podała mu dłoń by pomógł jej zejść z konia.
-Położę sie tu teraz i na jakiś czas… odpłynę. Ciało moje zostanie w trawie a ja zajrzę w toń, co sie tam kryje. Popilnujesz mnie?
Skinął głową z wahaniem.
- Tyle że jak wodniki duszę ci… pani porwą, to ja pływać nie umiem.
-Kto by tam moją zimną duszę chciał - machnęła ręką jakby chodziło o nic. Prawdę mówiąc miała wątpliwości czy wąpierze w ogóle dusze jeszcze mają. - Usiądź tu.
Położyła się sama w trawie, dłonie na podołku zaplotła, a głowę ułożyła na Okara udzie, poufale.
-Gangrel jeden może nadejść, ale sądzę że nieprędko. Zdążę wrócić. A i chcę obaczyć jaki wpływ na ciebie będzie miał przedmiot jaki z sobą przyniesie. Czy to jest to, co się wam kazało na odległość trzymać od posiadłości Skrzynskich.
Nabijana małymi ćwieczkami filcowa ozdoba na spodniach górala uwierała ją nieco w potylicę. Kiedy zamykała oczy, Otokar jeszcze nie podjął decyzji, co z własnymi oczami począć, i rękoma.
Woda ją objęła i wchłonęła, opadała wolno, aż jej niematerialne stopy zagłębiły się w mule na dnie… zabawne, rację miał lupin. Muł czerwony był jak krew, z drobinkami żółtego piasku naniesionego przez Wisłę. Mijały ją obojętne ryby, łuski łyskały na bokach karasi, w wodorostach czaił się wielki sum. I coś jeszcze. Zarys skulonej humanoidalnej sylwetki, lśniący obawą, że zostanie dostrzeżony.
Anna podążyła ku niej. Wyostrzony wzrok pozwalał widzieć w ciemnym odmęcie, ale postanowiła zbadać to z bliska. Pierwsza myśl była taka, że znalazła Wodnika. Druga, podpowiadała obrazy z wizji towarzyszącej Śpiącemu Wężowi. Czerwień i złoto. Czy mogła mieć tyle farta?
W wodorostach zakotłowało się dziko. Ku Annie wyprysnął długowąsy sum, rozwierając uzębioną paszczę. Pulsująca strachem postać w tej samej chwili gwałtownymi ruchami ramion zamiotła wodę, oddalając się w głąb stawu.
Anna przyspieszyła, by istoty nie zgubić z oczu. Zastanawiała się czy spłoszyła go ryba, czy wyczuł jej obecność?
Dostrzegła migotliwą postać, częściowo schowaną za czymś, co mogło być resztkami drewnianej chałupy, a ostał się z niej jeno węgieł i kawałki ścian.
Entuzjazm Aniny przygasł. Aura stworzenia zdradzała miotający nim lek. Zoltan by się nie bał, była pewna. To nie jest on. Czyli wodnik? Moze tu wraz z wsią utonęli ludzie? Padli ofiara klątwy czerwonej wody?
Podpłynęła do chałupy, dłonie oparła na poczerniałym drewnie i sięgnęła myślą ku przeszłości tego miejsca. Spłoszone stworzenie w panice uciekło w między wodorosty, a Annę zalały wizje pełne okrucieństwa i krwi. Ludzi, wojów, niewiasty i dzieci w pętach, rzucanych w toń starorzecza, by potonęli, ich rozpaczliwa walka o oddech wzburzała zarosłą kożuchem rzęsy toń. Ciemnowłosy mąż o przenikliwym spojrzeniu przypatrywał się temu z brzegu, rozparty na splotach węża o nietoperzych skrzydłach jak na tronie. Lupiny, walczące z tymże wężem, i sino-zielone ręce wciągające stwora pod wodę, gdy wilkołakom udało się go zepchnąć z wysokiego brzegu.
Czyli lupiny dogadały się z wodnikami i ubili bestię. Co to w ogóle za waż? Skąd sie tutaj wziął? Należał do Zoltana? - rozmyślała Anna i podążyła dalej w głębinę, ciekawa czy uda jej się wreszcie któregoś z wodniaków z bliska przydybać. Irytacja w niej wezbrała, bo pomimo tego, że wciąż odkrywała nowe fakty nadal więcej było w przeszłości Żywca więcej białych plam niż zapisanych kart, nie wspominając o Zoltanie. Zastanawiała się także, czy jej wysiłki w ogóle zbliżają ją do odkrycia kryjówki starego Skrzyńskiego. Gdyby z tymi wodnikami dało się pomówić… Ale zaraz, przecież może tchnąć w ich umysł jakąś łagodną myśl. “Nie bój się, nie chce was skrzywdzić” - wysłała mentalną wiadomość w stronę przyczajonego w wodorostami stworzenia. W odpowiedzi chlasnęła ją panika wodnego człeka. Wężowa pani, od wężowego pana! Próbowała podlać w odpowiedzi najbardziej kojące “ciiiii”, jakie sie kieruje do dziecka. “Nie. Ale szukam Wężowego Pana. Jeśli go nie znajdę, on wróci. “
Stwór wyhamowal paniczna ucieczkę, rozkladajac ramiona, obkrecil się. Unosił się w wodzie, gapiac się oczami bladymi jak tarcza księżyca, usta szeroko otwierając niby duszaca się ryba.
“Skiń głową jeśli mnie rozumiesz.”*
Brodata i kudłata głowa skłoniła się miękko, jednocześnie blade ślepia przymknęły się i otworzyły ponownie.
Anna otrzymała chwilę uwagi, kto wie, moze jedyną. Postanowiła konkretnie ująć sprawę. “Chcę was uwolnić od Wężowego Pana. Gdzie on jest?”
Obrócił się i odpłynął, otoczony zbitymi w kudły włosami. Kawałek dalej przystanął i obejrzał się, czekając, czy ona za nim podąży. Zatrzymał się niedaleko miejsca, gdzie ciemniejsza woda wskazywała na głębię, najpewniej kolejne starorzecze. Wskazał owo miejsce dłonią o palcach połączonych błoną.
Anna posłała w jego stronę lakoniczną myśl “Będę tuż za tobą”. I ruszyła za stworzeniem. Przeszło jej oczywiście przez głowę, że to pułapka, ale nie miała wyjścia jak się przekonać o jego intencjach na własnej skórze. Tyle, ze intencji chyba nie było wcale. Wodnik bliżej nie podpłynął. Odczekał moment i dał drapaka. Anna podeszła na skraj uskoku, dawnego brzegu starorzecza. Krok dalej poczuła straszliwy ból i ucisk w gardle. Szarpnęło nią jak szmacianą kukłą i cisnęło z powrotem do ciała. Zbyt szybko. Zbyt gwałtownie.
Chwilę potem leżała już w trawie, a spanikowany wilkołak pompował jej powietrze w usta. Anny klatka piersiowa unosiła się sama i opadała, bez jej woli, przynajmniej dotąd aż zgięło ją wpół i zaczęła wymiotować wodą z mułem, w przerwach które Otokar robił na oddech. Leciało z niej jak z fontanny w Rzymie, o której czytała.
-Przepraszam - wydukała Anna nadal na czworakach, zawisła nad kałużą mulistej wody, która nie wiadomo jak przez nią przepłynęła. - Ja… nie rozumiem co się stało.
Miała wrażenie, że cała sie spociła. W ustach czuła wstrętny smak jeziornej wody i wodorostów. A potem nagle, nerwowo parsknęła śmiechem, możliwe żeby odreagować lęk, który nią targnął.
-Ratowałeś mnie… jakbym mogła się utopić… jak człeka żywego… Zabawne…
Otokarowi do śmiechu nie było w najmniejszym stopniu.
- Bo się topiłaś. Pani. Bez wody. W wodzie… - wytrzeszczył ciemne oczy, jakby tym sposobem ową zagadkę mógł ogarnąć, a potem ognisko zaczął sposobić i kilka tyczek, by suknię Anny podsuszyć. Płaszcz zzuł własny i jej podał, po czym kucnął przy ogniu i badylem w nim grzebał, dziwnie milczący.
Anna otulona płaszczem wolała jednak bardzo blisko ognia się nie trzymać. Jeszcze kilka razy tłumiła śmiech w przypływie jakiegoś wisielczego humoru. Ciekawe co by sobie pomyśleli ludzie jakby utonęła. Wąpierz! Zabawne. Trochę jednak zabawne.
-Wybacz. Ja wiem, ze to dla ciebie dziwne. I dziękuję, mimo wszystko, za to wybawienie - krótkie stłumione parsknięcie. - Wiem, wolałbyś iść już sobie, byle dalej ode mnie. Ale trzeba nam na Libora poczekać. Jakbyś czuł się nieswój, że musisz uciekać, to daj mi sygnał. To by był dobry znak. To by znaczyło, że on niesie to czego ja szukam.
I zsunąwszy z siebie zawilgły płaszcz oddała mu.
-Weź. Głupio by było jakbyś odbiegł bez niego. A ja i tak nie zmarznę. Nie bardziej niż zawsze.
- Nigdzie nie uciekam - wycedził przez zęby.
-Na razie nie - przysiadła się bliżej jego, traciła palcem wełniany kołnierz jego. - Przepraszam. Nie gniewaj się na mnie. Chciałbyś coś w wywdzięce? Troche pieniądza, żebyś mógł lubej kupić kolorowe wstążki?
Głowę obrócił i warknął na nią. Ostrzegawczo, jak pies, gdy mu się obcy zbliżył za bardzo.
- Paciorki ze szkła leśnego sam umiem robić. Będę chciał dziewkę, to ją nimi obwieszę na zielono.
-Przepraszam - spoważniała wreszcie. Wycofała się tak by ich strzelający ogień dzielił. - Chyba się trochę zdenerwowałam, stąd ta histeria. Ten wąż to nie są tylko bajdy. On tam leży, na dnie. Kości znaczy. Czaszka wielka jak cembrowina od studni. Wodnik też tam siedział, w listowiu. Bał się głębiny, czarnej. Tej samej, która mnie potem pochłonęła. I kości ludzkie. Widziałam jak ich wrzucał spętanych w toń. Nie mieli szans… - wszystko wyrzuciła na jednym wdechu, strach i emocje schodziły z niej i wlazły na skórę ohydnym mrowieniem. Anna objęła się ramionami, palcami białymi rozcierając mokre rękawy sukni. Miała nie ryzykować a znowu otarła się o śmierć. Moze to lubi? Co jest z nią nie tak?
-Zimno. Ale zimno… A ja plotę farmazony. Już mnie nie cierpisz pewnie. Potwór. Nocna mara. Tak o nas myślicie?
- Jesteś martwa - osądził trzeźwo i nieoczekiwanie zimno. - Martwi winni leżeć w grobach.
Wygłosiwszy tę przedwieczną prawdę, zapatrzył się w rozgwieżdzone niebo. Wrócił spojrzeniem do trząsącej się wampirzycy. Znów spojrzał w niebo. I znów na nią, aż nadto wyraźnie ważąc sobie, czy nie jest robiony jak ostatni głupiec. Cokolwiek nie wydumał, wstał zgarniając porzucony płaszcz, zakutał się w niego i przysiadłszy przy Annie rozłożył ramiona.
Wtuliła się w niego ufnie, dosłownie się w nim zapadła, zniknęła w polach jego płaszcza i ramion.
-Masz rację - mruknęła łamiącym się głosem. - Martwi powinni leżeć w grobach. Powinni nie żyć. Ale ja żyję. Marne to życie, ale jestem tu. Mówię, ruszam się. Czuję - wplątała palce w skrawki jego koszuli, przytuliła policzek do piersi. Taki był gorący. Jak rozgrzany piec. - To moja wina, że jestem miast nie być?
- Jiri mówi, że jest przyczyna, bo być musi. O winie nie gadał. Tylko o tym, jakie z was pazerne złodzieje.
Serce wilkołaka dudniło jak taraban, skóra woniała potem, trawą i owcami. Poruszył się kilka razy niespokojnie i w końcu sztywno objął Annę w pasie, trzymał ją delikatnie jak porcelanową filiżankę. - Nie czuć cię trupem - zauważył i odprężył się.
Musiał przysnąć, bo oddech mu się wyrównał, ręką zsunęła się z Anny biodra, a głowa w bok opadła. Nagle drgnął mocno, jak czujnie śpiące zwierzę. Jęknął coś. A Anna dostrzegła ropiejący pęcherz rosnący na wierzchu leżącej na ziemi dłoni. I kolejny, wykwitający obok.
-Idź - potrząsnęła nim w przestrachu. - Libor musi nadchodzić. Wracaj do swoich, tam cię znajdę. Idź!
Oczy rozwarł, ręką chciał je przetrzeć, i wtedy ropień zobaczył. Odepchnął ją z przestrachem. Na policzku rosło już kolejne znamię wywołane czartowskimi czarami.
-Biegnij! - wskazała mu kierunek i nogą tupnęła, bo nie wiedziała co robić.
Pognał. Widziała, że się potknął, a potem złożył wpół. Po stoku następnego wzgórza pomknął już czarny, krępy wilczur.
Niebawem zaś do uszu Anny dobiegła piosnka, śpiewana na dwa gardła i Andrejowe pomrukiwanie.
Anna pędem pognała w tamtą stronę jakby jej pośpiech mógł jeszcze cokolwiek naprawić. Fałdy sukni plątały się jej pod nogami więc je zakasała powyżej kolan i biegła na złamanie karku, a czuła że gniew w niej narasta na ten głupi przedmiot, na siebie samą, że Otokarowi krzywdę poczyniła. Myślała, że go to jeno odstraszy! Znów kłopoty sprowadza, bezmyślna! Poczuła, że z bezsilności z kącika oka toczy się pojedyncza łza.
-Stój! - zakrzyknęła. - Libor, stój!
Śpiew się urwał, były koniuszy zatrzymał konia. Wierzchowca wrył też w miejscu rozpędzający się już ku Annie Oldrzych. Zwierzę wierzgało niespokojnie, wspinało się na tylnych nogach.
Anna niemal wpadła mu pod kopyta. Po drodze zgubiła gdzieś wstążkę. Włosy otaczały jej głowę dziką aureolą, mokra suknia dopełniała obrazu nędzy i rozpaczy. Anna zgięła sie wpół, dłonie oparła na kolanach jakby chciała zaczerpnąć tchu po zadyszce, której mieć nie mogła. Dyskretnie otarła krew spod oka i gdy się wyprostowała próbowała już się opanować.
-To jest to - skwitowała. Przyjrzała sie Gangrelom zdziwiona, ze jedynych więcej niż zakładała.
-Klątwa. To niesie z sobą klątwę.
Oldrzych nogę nad końskim łbem przerzucił, zaskoczył przed nią, Dłonią w której wodze ciągle dzierżył przygarnął do siebie, drugą włosy przygładził.
-Pokpiłam sprawę - wyszeptała mu w kołnierz kiedy ręce zarzuciła mu na szyję. - Przeze mnie Otokar zachorzał.
Pociągnęła nosem. Ręka wskazała na jeziora. -Koń mój tam został.
- Tedy iście klątwa - odszeptał po chwili. - Mają nas teraz za co nienawidzieć.
Nie odrywał spojrzenia od jej twarzy, coś tam przemożnie przykuwało jego uwagę. Na Andreja jeno krzyknął, by konia Anny sprowadził.
- Jedźmy. Czy oględziny tu chcesz robić?
-Ja… nie wiem, myślałam, że pod wodę pójdę coś sprawdzić ale… - czy jej się zdawało czy on pretensje miał do niej. - Nieważne. Później.
Poczekała aż Andrzej wróci z jej koniem, na grzbiet się wspięła narzucając na siebie płaszcz górala.
-Daj mi to Liborze.
 
Asenat jest offline