Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2017, 21:35   #171
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Otwieraj drzwi i módlcie się wszyscy, bo połowa waszego jedynego oddziału ratunkowego jest za drzwiami. - Warknął Padre - Dupa przy ziemi czwórka!
Cofnął się o dwa kroki i podniósł karabin do ramienia.

Mimo, iż ekwilibrystyczny popis Owainowi nie wyszedł, sytuacja nadal nie przedstawiała się beznadziejnie. Oberwał, ale nie było tragedii, a sam stwór wyglądał już na mocno zużytego.
- Zapomniałem, kurwa, jak dobry w te klocki jestem! - oświadczył xenosowi, zwijając się i kręcąc jak fryga w unikach i próbując samemu wyprowadzać ciosy.
Usłyszawszy Zciwickiego, natychmiast przykleił się do ziemi i odtoczył, licząc, że ogień i hałas karabinu przyciągną uwagę poczwary, a on będzie miał wtedy okazję zaatakować z flanki.

Xenos zdawał się drwić z popisów i pogróżek człowieka. Jakkolwiek Black 4 nie próbował unikać ciosów potwora, jaki by nie był szybki i zwinny, jak bardzo nie chciał trafić go jeszcze chociaż raz swoim tomahawkiem to choć stwór wydawał się już mocno pocharatany i płonął żywym ogniem nadal był od niego lepszy w te zwarciowe klocki. Kolejne trafienie rozorało pierś Owaina jakby ten napierśnik był z papieru. Zawył gdy uderzenie rzuciło go w kąt sali a w płucach zaczęło mu brakować tchu. Wciąż się usiłował bronić już na wpół leżąc na podłodze opierając się o ścianę. Potwór też wydawał się zwalniać choć jasne było, że nadal ma przewagę nad ciężko broczącym krwią człowiekiem.

Black 0 widział jak blond głowa kiwnęła i jej dłoń wcisnęła jakiś przycisk na panelu. Same drzwi zdawały się otwierać równie irytująco wolno jak te zewnętrzne się zamykały. W końcu otwór był na tyle duży by mógł przez niego przejść do środka. Zauważył parę przeciwników tuż przy drzwiach. Zwiadowca Parchów leżał już na ziemi desperacko zasłaniając się tomahawkiem przed paszczą bestii. Jej szczęki uderzyły go jeszcze raz wyrywając krwawy ochłap z barku Black 4. Graeff już ledwo widział na oczy i wszystko zdawało się być przyćmione czerwoną mgiełką. Dogorywał i wiedział, że jeśli nic się nie zmieni to bestia jednak wykończy go nim spłonie. Potwór przygniatał go do ziemi nie pozwalając na żadne finezje poza desperacką obroną. Ramiona jednak już nie miały siły dłużej się opierać tak samo jak mózg koncentrować się na czymś innym niż zachowanie przytomności. Wtedy padły strzały. Zcivicki poczuł uderzenie broni gdy kolejne pociski rozłupywały ciało bestii. Ta zaryczała po raz ostatni i upadła tam gdzie stała. Na Black 4. Zcivickiemu zostawało jeszcze wydłubać Graeffa spod cielska bo on sam wyglądał na kogoś w krytycznym stanie. Co potwierdzały i oczy lidera grupy i wyświetlacz HUD.

Padre ostrożnie podszedł i kopniakiem zwalił ufoka z czwórki. Potem złapał go za szelki taktyczne i wciągnął do środka.
- Pani doktor, czas pokazać kunszt. Puls ledwo wyczuwalny, tętnice najwyraźniej całe. Rany szarpane. Każdego, kto będzie za wolny spotka to samo - wyjął magazynek z broni, schował do ładownicy i załadował z pełny. Potem sięgnął po karabinek Owaina i także go przeładował wkładając niepełny magazynek do ładownicy. - A wy zbierać manatki, albo idziecie z nami, albo zostajecie tu na zawsze. Nikogo innego tu nie przyślą. Tylko takich straceńców jak my. My z Czwórką czyścimy drogę, wy dobijacie jak coś się przedrze. Jeśli ktoś jest wierzący niech się zaczyna modlić, a jeśli jest tu ktoś niewierzący to za górze zmieni mu się światopogląd.

- Co ty pierdolisz, khe, khe, to tylko powierzchowna rana… - wycharczał Owain, opluwając się krwią. - Ale, khe, nie ma tego złego, khe, jednak doczekałem się badania… - uśmiechnął się głupkowato, próbując niezgrabnie i bez większego powodzenia sięgnąć po własnego stimpaka zdrową ręką.
Z pokrytego tatuażami, poharatanego ramienia, widocznego spod dziury w pancerzu, coś strzyknęło krwią.

Herzog weszła do śluzy i rzuciła krótkie spojrzenie na wciąż podrygujące płonące w miejscu trafienia tomahawkiem ciało poczwary. Zaraz jednak zajęła się pacjentem. - Nie ruszaj się i leż spokojnie. Wszystkim się zajmę. - powiedziała uspokajająco do leżącego zwiadowcy. Potem wyjęła z przywieszek stimpaka Black 4 i wbiła mu w udo. Graeff poczuł przypływ sił leczniczych stymulantów. Jakoś ciężar przygniatający mu płuca zelżał i widzenie zrobiło się jakby ostrzejsze. Tak działały wszystkie stimpaki choć był w takim stanie, że potrzebowałby chyba całego wiadra małych zastrzyków by wrócić do normy. Zaś paramedyczka zdawała się czynić cuda z tymi ampułkami bo po zaledwie czterech czuł się znowu w pełni się zdrów jak ryba.

Herzog podniosła się do pionu i wróciła na korytarz. Do środka z sali zaglądał Hal i ten grubszy facet. Mieli zaniepokojone i pytające spojrzenia. - Spakujcie się. Spróbujemy z nimi iść. Ja i Jerry weźmiemy Toma. Ana i Patrick przygotujcie dzieci do drogi. Hal ty postaraj się mieć oczy otwarte i głowę na karku. - powiedziała po kolei obdzielając zadania. Widocznie wśród tych ludzi miała niezły autorytet bo choć wydawali się pełni obaw i towarzystwo pary Parchów wyraźnie budziło ich wątpliwości i brak zaufania co do ich postawy i intencji to jej jednak zdawali się ufać i szanować.

- A gdzie chcecie iść po wyjściu z bunkra? - zapytał Hal patrząc na parę więźniów z Obrożami. Patrick też czekał na odpowiedź. Renata zatrzymała się i odwróciła również czekając na ten ważny element najbliższych działań. Zcivicki w lot pojął, że oczekują jasnej i klarownej odpowiedzi. Mętnie brzmiąca odpowiedź w stylu “wyjdziemy i się zobaczy” czy grubiańska lub jej brak zapewne wzbudził by ich opór i przeciągnął sprawę. Chwilowo sytuacja po akcji z zabiciem potwora wydawała się działać minimalnie na korzyść dwójki Parchów i w połączeniu z postawą Herzog była szansa zatrzeć nieprzychylne wrażenie jakie najwidoczniej wywarli na cywilach po swoim przybyciu. Wszystko zależało od tego co i jak odpowie.

- Na górę, schody mimo, że częściowo zawalone są drożne - spojrzał na ciężko chorego, ale nie drążył tematu - Jedyny płaski teren to trawniki wokół budynku. Tam was odbiorą pocztą lotniczą.
Wywołał mapę kompleksu i zaznaczył trawnik jakieś 50m od wejścia z budynku i przesłał jako nowy punkt ewakuacji. Do centrali i do czwórki.
- Weźcie wszystko co może służyć jako broń. Jeśli pójdą na nas falą nie zatrzymamy wszystkich. Ktoś z was ma jakieś wojskowe lub policyjne przeszkolenie?

Owain podniósł się w końcu, po czym dokonał szybkiego przeglądu ekwipunku i swojej osoby. Poruszył na próbę parę razy ramieniem. Coś tam jeszcze bolało, ale wyglądało na sprawne. Podobnie było z klatką piersiową.
Poszedł do kuchni, gdzie umył twarz i wypłukał usta z krzepnącej krwi, po czym napił się wody.
Potem wrócił do śluzy, sięgnął po toporek i dwoma mocnymi uderzeniami odrąbał głowę xenosa, którą następnie przypiął sobie do pasa kawałkiem liny i karabińczykami.
- No i jak, wycieczka gotowa? - rzucił, wracając do głównej sali i spoglądając po ludziach ze swoim zwykłym drwiącym uśmieszkiem.


Wycieczka słabo wpisywała się w standardy jakiejkolwiek gotowości bojowej. Starsi mężczyźni, kobiety, dzieci, medycy i ciężko ranni. Właściwie to była to tak bardzo cywilna wycieczka jak tylko to chyba było możliwe. Nikt się nie zgłosił jako ktoś z doświadczeniem bojowym. W tak krotkim czasie nie widać było u nikogo żadnych butelek czy słoików które mogłyby być czymś zapalającym. Albo nie mieli ich kiedy zrobić albo nie było z czego. Z broni właściwie tylko Hal trzymał jakiś toporek strażacki a Patrick miał kuchenny nóż. Pod względem uzbrojenia wycieczka też była więc jak najbardziej cwyilna.

Obroże odliczały kolejne minuty zarówno do czasu jaki został Parchom na wykonanie zadania jak i do terminu w jakim miała przestać strzelać artyleria. Sądząc po spojrzeniach cywili nie czuli się ani gotowi na wyjście ani nie byli mu chętni. Za to wątpliwości i strach wylewały się z każdego ruchu i spojrzenia. - Grupa Black, tu Falcon 1. Czyścimy opłotki Seres pod lądowisko, trzymajcie głowy nisko. Potwierdźcie zniszczenie wieżyczek. - komunikat przekazał wiadomość gdy ostrzał zbliżał się do końca a grupka zatrzymała się w korytarzu szykując się do wejścia do śluzy.

W śluzie jednak powstał kłopot. Trzeba było tam wejść i spędzić trochę czasu z zabitym xenosem. Dorośli wydawali się zaniepokojeni ale jakoś się trzymali. Dzieci zaczęły się kręcić i płakać wczepiając się rozpaczliwie w dorosłych. Sprawę dobiło głośne zamknięcie wewnętrznych drzwi śluzy gdy wszyscy znaleźli się jak w klatce z trupem zabitego xenosa. Dzieci zaczęły panikować na całego. Ana przyklekła przy nich i zaczęła je uspokajać i pocieszać. Patrick podobnie. Ale skończyło się na tym, że by odzyskać jako takie panowanie oboje już starszych ludzi musieli wziąć po dwójce dzieci na ręce. Herzog i Jeff nieśli Toma więc w miarę swobody manewru od cywili miał tylko Hal ze swoim toporkiem.

Potem nie było lepiej. Przez chwilę panowała cisza gdy ostatnie pociski artyleryjskie przebrzmiały i po pół godziny trzęsienia ziemi i głuchego łoskotu zrobiło się aż nienaturalnie cicho. - Uwaga grupa Black, bombki poszły. - ostrzegł ich znowu Falcon 1. Chwilę potem dała się słyszeć seria szybkich eksplozji które znowu i poczuli i usłyszeli. - Potwierdźcie z dołu jak to wygląda. - o co chodzi widać było na mapce HUD gdzie zostało zaznaczone 6 punktów wzdłuż ogrodzenia od strony głównej bramy przez jaką wieki temu przejechali Pussy Wagonem.

Na razie jednak droga na powierzchnię była usłana gruzem i dymem. Korytarz był zawalony mniej lub bardziej i poruszanie się po nim wymagało uwagi nawet dla uzbrojonych mężczyzn, w kwiecie wieku nie dźwigających nikogo. Wzbiera zawiesina dymu i kurzu ograniczała znacznie widoczność. Podobnie mijane przejścia obiecywały wyskakujące kreatury przy każdym minięciu. Teren zdecydowanie nie sprzyjał sprawnemu poruszaniu się. Za dwójką Parchów pierwszy szedł Patrick. Dziewczynkę trzymał w ramionach a chłopca zdołał uspokoić na tyle by szedł tuż przy nim trzymając się go kurczowo jedną rączką. Ana miała mniejsze dzieci i nadal je niosła. Za nimi para paramedyków niosła Toma. Na końcu szedł Hal ze swoją siekierą. Kolumna była ani zwarta ani zwinna. Jasne było, żejeśli na kogoś z nich z bocznego przejścia postanowi wyskoczyć xenos to para idących na czele Parchów będzie miała minimalne szanse by zareagować. Idąc na czele mogli liczyć, że dostrzegą zagrożenie o czoła.

Dotarli jednak gdzieś do okolic schodów. I zaczęły się schody. Klatka schodowa okazała się być gruzowiskiem. To co z niego zostało nadawało się by się wspiąć. Zapewne zdrowy, sprawny człowiek mógł się wspiąć na górę po tym osuwisku. Ale małe dzieci czy ciężko ranni było bardzo wątpliwe. Chociaż gdyby ktoś się wspiął wcześniej miałby pewnie możliwość odebrania z dołu takiej paczki jeśli ktoś by ją im podał. - Chyba coś słyszałem. Za nami. - odezwał się z końca kolumny Hal dość zdenerwowanym głosem. Parchy i inni też wyglądali jakby usłyszeli to samo. Black 4 był nawet prawie pewny, że to jakiś pisk xenos. Choć czy jakiś tam w tym dymie i piwnicy tylko był czy już leciał na nich z pazurami tak tylko piskał.

- To przydaj się do czegoś i waruj. - warknął do ciecia Owain, omiatając snopem światła rzucanego przez latarkę przy karabinie szczyt gruzowiska. Nie zobaczywszy tam niczego, wspiął się szybko na górę, przyklęknął i wyciągnął detektor, którym sprawdził teren.
- Dobre, lalka, ładuj się na górę i spróbujemy wciągnąć te kaleki. - rzucił do Herzog, wyciągając rękę, by pomóc jej wejść.

- Jest tu druga klatka schodowa
- powiedział Padre sprawdzając plany - ale nie wiadomo co tam zastaniemy. Ruszać tyłki, ja osłaniam.
Przeszedł na koniec procesji.


Black 4 odkrył, że wspinanie po obsypującym się gruzowisku nie jest ani szybkie, ani łatwe, ani dyskretne. Przy każdym prawie ruchu odpadał jakiś kawałek gruzu lecąc na dół i stukocząc przy okazji. Jakoś mimo to udało mu się dostać na górę. Black 0 widział, że wspinaczka to nie takie hop siup nawet dla nich o cywilach i rannych nie mówiąc. Bezczelne zachowanie Czwórki znowu dało się odczuć fali niechęci jaka przelała się po grupce. Świeżo odbudowane śladowe zaufanie i poczucie wspólnego zagrożenia jakie dzieli znowu wdarła się kolejna rysa. Spoglądali z jawną niechęcią na zwiadowcę o piętro wyżej i chyba oczekiwali od jego dowódcy jakiejś reakcji. Jakiejś innej niż ignorancja czy aprobata takiego zachowania. Jakieś ślady porządku i tego, że panuje nad sytuacją.

- Oni najpierw. - odpowiedziała głucho Herzog i w jej nałożonym hełmie bardziej przypominała opancerzonego w egzoszkielet komandosa niż paramedyka. Jej twarz i charakterystyczne blond włosy były pod tym hełmem prawie nie widoczne. Choć byłby to bardzo rozbrojony komandos z plecakiem paramedyka zamiast broni.

Patrick podszedł do sterty gruzów i podał Owainowi pierwszego chłopca. Ten wyciągnął ręce do Parcha by mógł go złapać. Parter klatki schodowej to było jedno wielkie gruzowisko. W tym czasie Black 0 dostrzegł ruch na skraju widzenia. Prawie na pewno był to jeden z pomniejszych xenos. Chyba węszył albo nasłuchiwał.

- Nie sikać po nogach, strzelam do ciekawskiego skurwiela - powiedział Padre, wycelował w zwiadowcę i ściągnął spust. - A pani doktor niech włazi na górę, w egzoszkielecie da radę wciągać ludzi, jak czwórka będzie musiał zacząć strzelać.
 
Mike jest offline