Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-07-2017, 21:35   #171
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Otwieraj drzwi i módlcie się wszyscy, bo połowa waszego jedynego oddziału ratunkowego jest za drzwiami. - Warknął Padre - Dupa przy ziemi czwórka!
Cofnął się o dwa kroki i podniósł karabin do ramienia.

Mimo, iż ekwilibrystyczny popis Owainowi nie wyszedł, sytuacja nadal nie przedstawiała się beznadziejnie. Oberwał, ale nie było tragedii, a sam stwór wyglądał już na mocno zużytego.
- Zapomniałem, kurwa, jak dobry w te klocki jestem! - oświadczył xenosowi, zwijając się i kręcąc jak fryga w unikach i próbując samemu wyprowadzać ciosy.
Usłyszawszy Zciwickiego, natychmiast przykleił się do ziemi i odtoczył, licząc, że ogień i hałas karabinu przyciągną uwagę poczwary, a on będzie miał wtedy okazję zaatakować z flanki.

Xenos zdawał się drwić z popisów i pogróżek człowieka. Jakkolwiek Black 4 nie próbował unikać ciosów potwora, jaki by nie był szybki i zwinny, jak bardzo nie chciał trafić go jeszcze chociaż raz swoim tomahawkiem to choć stwór wydawał się już mocno pocharatany i płonął żywym ogniem nadal był od niego lepszy w te zwarciowe klocki. Kolejne trafienie rozorało pierś Owaina jakby ten napierśnik był z papieru. Zawył gdy uderzenie rzuciło go w kąt sali a w płucach zaczęło mu brakować tchu. Wciąż się usiłował bronić już na wpół leżąc na podłodze opierając się o ścianę. Potwór też wydawał się zwalniać choć jasne było, że nadal ma przewagę nad ciężko broczącym krwią człowiekiem.

Black 0 widział jak blond głowa kiwnęła i jej dłoń wcisnęła jakiś przycisk na panelu. Same drzwi zdawały się otwierać równie irytująco wolno jak te zewnętrzne się zamykały. W końcu otwór był na tyle duży by mógł przez niego przejść do środka. Zauważył parę przeciwników tuż przy drzwiach. Zwiadowca Parchów leżał już na ziemi desperacko zasłaniając się tomahawkiem przed paszczą bestii. Jej szczęki uderzyły go jeszcze raz wyrywając krwawy ochłap z barku Black 4. Graeff już ledwo widział na oczy i wszystko zdawało się być przyćmione czerwoną mgiełką. Dogorywał i wiedział, że jeśli nic się nie zmieni to bestia jednak wykończy go nim spłonie. Potwór przygniatał go do ziemi nie pozwalając na żadne finezje poza desperacką obroną. Ramiona jednak już nie miały siły dłużej się opierać tak samo jak mózg koncentrować się na czymś innym niż zachowanie przytomności. Wtedy padły strzały. Zcivicki poczuł uderzenie broni gdy kolejne pociski rozłupywały ciało bestii. Ta zaryczała po raz ostatni i upadła tam gdzie stała. Na Black 4. Zcivickiemu zostawało jeszcze wydłubać Graeffa spod cielska bo on sam wyglądał na kogoś w krytycznym stanie. Co potwierdzały i oczy lidera grupy i wyświetlacz HUD.

Padre ostrożnie podszedł i kopniakiem zwalił ufoka z czwórki. Potem złapał go za szelki taktyczne i wciągnął do środka.
- Pani doktor, czas pokazać kunszt. Puls ledwo wyczuwalny, tętnice najwyraźniej całe. Rany szarpane. Każdego, kto będzie za wolny spotka to samo - wyjął magazynek z broni, schował do ładownicy i załadował z pełny. Potem sięgnął po karabinek Owaina i także go przeładował wkładając niepełny magazynek do ładownicy. - A wy zbierać manatki, albo idziecie z nami, albo zostajecie tu na zawsze. Nikogo innego tu nie przyślą. Tylko takich straceńców jak my. My z Czwórką czyścimy drogę, wy dobijacie jak coś się przedrze. Jeśli ktoś jest wierzący niech się zaczyna modlić, a jeśli jest tu ktoś niewierzący to za górze zmieni mu się światopogląd.

- Co ty pierdolisz, khe, khe, to tylko powierzchowna rana… - wycharczał Owain, opluwając się krwią. - Ale, khe, nie ma tego złego, khe, jednak doczekałem się badania… - uśmiechnął się głupkowato, próbując niezgrabnie i bez większego powodzenia sięgnąć po własnego stimpaka zdrową ręką.
Z pokrytego tatuażami, poharatanego ramienia, widocznego spod dziury w pancerzu, coś strzyknęło krwią.

Herzog weszła do śluzy i rzuciła krótkie spojrzenie na wciąż podrygujące płonące w miejscu trafienia tomahawkiem ciało poczwary. Zaraz jednak zajęła się pacjentem. - Nie ruszaj się i leż spokojnie. Wszystkim się zajmę. - powiedziała uspokajająco do leżącego zwiadowcy. Potem wyjęła z przywieszek stimpaka Black 4 i wbiła mu w udo. Graeff poczuł przypływ sił leczniczych stymulantów. Jakoś ciężar przygniatający mu płuca zelżał i widzenie zrobiło się jakby ostrzejsze. Tak działały wszystkie stimpaki choć był w takim stanie, że potrzebowałby chyba całego wiadra małych zastrzyków by wrócić do normy. Zaś paramedyczka zdawała się czynić cuda z tymi ampułkami bo po zaledwie czterech czuł się znowu w pełni się zdrów jak ryba.

Herzog podniosła się do pionu i wróciła na korytarz. Do środka z sali zaglądał Hal i ten grubszy facet. Mieli zaniepokojone i pytające spojrzenia. - Spakujcie się. Spróbujemy z nimi iść. Ja i Jerry weźmiemy Toma. Ana i Patrick przygotujcie dzieci do drogi. Hal ty postaraj się mieć oczy otwarte i głowę na karku. - powiedziała po kolei obdzielając zadania. Widocznie wśród tych ludzi miała niezły autorytet bo choć wydawali się pełni obaw i towarzystwo pary Parchów wyraźnie budziło ich wątpliwości i brak zaufania co do ich postawy i intencji to jej jednak zdawali się ufać i szanować.

- A gdzie chcecie iść po wyjściu z bunkra? - zapytał Hal patrząc na parę więźniów z Obrożami. Patrick też czekał na odpowiedź. Renata zatrzymała się i odwróciła również czekając na ten ważny element najbliższych działań. Zcivicki w lot pojął, że oczekują jasnej i klarownej odpowiedzi. Mętnie brzmiąca odpowiedź w stylu “wyjdziemy i się zobaczy” czy grubiańska lub jej brak zapewne wzbudził by ich opór i przeciągnął sprawę. Chwilowo sytuacja po akcji z zabiciem potwora wydawała się działać minimalnie na korzyść dwójki Parchów i w połączeniu z postawą Herzog była szansa zatrzeć nieprzychylne wrażenie jakie najwidoczniej wywarli na cywilach po swoim przybyciu. Wszystko zależało od tego co i jak odpowie.

- Na górę, schody mimo, że częściowo zawalone są drożne - spojrzał na ciężko chorego, ale nie drążył tematu - Jedyny płaski teren to trawniki wokół budynku. Tam was odbiorą pocztą lotniczą.
Wywołał mapę kompleksu i zaznaczył trawnik jakieś 50m od wejścia z budynku i przesłał jako nowy punkt ewakuacji. Do centrali i do czwórki.
- Weźcie wszystko co może służyć jako broń. Jeśli pójdą na nas falą nie zatrzymamy wszystkich. Ktoś z was ma jakieś wojskowe lub policyjne przeszkolenie?

Owain podniósł się w końcu, po czym dokonał szybkiego przeglądu ekwipunku i swojej osoby. Poruszył na próbę parę razy ramieniem. Coś tam jeszcze bolało, ale wyglądało na sprawne. Podobnie było z klatką piersiową.
Poszedł do kuchni, gdzie umył twarz i wypłukał usta z krzepnącej krwi, po czym napił się wody.
Potem wrócił do śluzy, sięgnął po toporek i dwoma mocnymi uderzeniami odrąbał głowę xenosa, którą następnie przypiął sobie do pasa kawałkiem liny i karabińczykami.
- No i jak, wycieczka gotowa? - rzucił, wracając do głównej sali i spoglądając po ludziach ze swoim zwykłym drwiącym uśmieszkiem.


Wycieczka słabo wpisywała się w standardy jakiejkolwiek gotowości bojowej. Starsi mężczyźni, kobiety, dzieci, medycy i ciężko ranni. Właściwie to była to tak bardzo cywilna wycieczka jak tylko to chyba było możliwe. Nikt się nie zgłosił jako ktoś z doświadczeniem bojowym. W tak krotkim czasie nie widać było u nikogo żadnych butelek czy słoików które mogłyby być czymś zapalającym. Albo nie mieli ich kiedy zrobić albo nie było z czego. Z broni właściwie tylko Hal trzymał jakiś toporek strażacki a Patrick miał kuchenny nóż. Pod względem uzbrojenia wycieczka też była więc jak najbardziej cwyilna.

Obroże odliczały kolejne minuty zarówno do czasu jaki został Parchom na wykonanie zadania jak i do terminu w jakim miała przestać strzelać artyleria. Sądząc po spojrzeniach cywili nie czuli się ani gotowi na wyjście ani nie byli mu chętni. Za to wątpliwości i strach wylewały się z każdego ruchu i spojrzenia. - Grupa Black, tu Falcon 1. Czyścimy opłotki Seres pod lądowisko, trzymajcie głowy nisko. Potwierdźcie zniszczenie wieżyczek. - komunikat przekazał wiadomość gdy ostrzał zbliżał się do końca a grupka zatrzymała się w korytarzu szykując się do wejścia do śluzy.

W śluzie jednak powstał kłopot. Trzeba było tam wejść i spędzić trochę czasu z zabitym xenosem. Dorośli wydawali się zaniepokojeni ale jakoś się trzymali. Dzieci zaczęły się kręcić i płakać wczepiając się rozpaczliwie w dorosłych. Sprawę dobiło głośne zamknięcie wewnętrznych drzwi śluzy gdy wszyscy znaleźli się jak w klatce z trupem zabitego xenosa. Dzieci zaczęły panikować na całego. Ana przyklekła przy nich i zaczęła je uspokajać i pocieszać. Patrick podobnie. Ale skończyło się na tym, że by odzyskać jako takie panowanie oboje już starszych ludzi musieli wziąć po dwójce dzieci na ręce. Herzog i Jeff nieśli Toma więc w miarę swobody manewru od cywili miał tylko Hal ze swoim toporkiem.

Potem nie było lepiej. Przez chwilę panowała cisza gdy ostatnie pociski artyleryjskie przebrzmiały i po pół godziny trzęsienia ziemi i głuchego łoskotu zrobiło się aż nienaturalnie cicho. - Uwaga grupa Black, bombki poszły. - ostrzegł ich znowu Falcon 1. Chwilę potem dała się słyszeć seria szybkich eksplozji które znowu i poczuli i usłyszeli. - Potwierdźcie z dołu jak to wygląda. - o co chodzi widać było na mapce HUD gdzie zostało zaznaczone 6 punktów wzdłuż ogrodzenia od strony głównej bramy przez jaką wieki temu przejechali Pussy Wagonem.

Na razie jednak droga na powierzchnię była usłana gruzem i dymem. Korytarz był zawalony mniej lub bardziej i poruszanie się po nim wymagało uwagi nawet dla uzbrojonych mężczyzn, w kwiecie wieku nie dźwigających nikogo. Wzbiera zawiesina dymu i kurzu ograniczała znacznie widoczność. Podobnie mijane przejścia obiecywały wyskakujące kreatury przy każdym minięciu. Teren zdecydowanie nie sprzyjał sprawnemu poruszaniu się. Za dwójką Parchów pierwszy szedł Patrick. Dziewczynkę trzymał w ramionach a chłopca zdołał uspokoić na tyle by szedł tuż przy nim trzymając się go kurczowo jedną rączką. Ana miała mniejsze dzieci i nadal je niosła. Za nimi para paramedyków niosła Toma. Na końcu szedł Hal ze swoją siekierą. Kolumna była ani zwarta ani zwinna. Jasne było, żejeśli na kogoś z nich z bocznego przejścia postanowi wyskoczyć xenos to para idących na czele Parchów będzie miała minimalne szanse by zareagować. Idąc na czele mogli liczyć, że dostrzegą zagrożenie o czoła.

Dotarli jednak gdzieś do okolic schodów. I zaczęły się schody. Klatka schodowa okazała się być gruzowiskiem. To co z niego zostało nadawało się by się wspiąć. Zapewne zdrowy, sprawny człowiek mógł się wspiąć na górę po tym osuwisku. Ale małe dzieci czy ciężko ranni było bardzo wątpliwe. Chociaż gdyby ktoś się wspiął wcześniej miałby pewnie możliwość odebrania z dołu takiej paczki jeśli ktoś by ją im podał. - Chyba coś słyszałem. Za nami. - odezwał się z końca kolumny Hal dość zdenerwowanym głosem. Parchy i inni też wyglądali jakby usłyszeli to samo. Black 4 był nawet prawie pewny, że to jakiś pisk xenos. Choć czy jakiś tam w tym dymie i piwnicy tylko był czy już leciał na nich z pazurami tak tylko piskał.

- To przydaj się do czegoś i waruj. - warknął do ciecia Owain, omiatając snopem światła rzucanego przez latarkę przy karabinie szczyt gruzowiska. Nie zobaczywszy tam niczego, wspiął się szybko na górę, przyklęknął i wyciągnął detektor, którym sprawdził teren.
- Dobre, lalka, ładuj się na górę i spróbujemy wciągnąć te kaleki. - rzucił do Herzog, wyciągając rękę, by pomóc jej wejść.

- Jest tu druga klatka schodowa
- powiedział Padre sprawdzając plany - ale nie wiadomo co tam zastaniemy. Ruszać tyłki, ja osłaniam.
Przeszedł na koniec procesji.


Black 4 odkrył, że wspinanie po obsypującym się gruzowisku nie jest ani szybkie, ani łatwe, ani dyskretne. Przy każdym prawie ruchu odpadał jakiś kawałek gruzu lecąc na dół i stukocząc przy okazji. Jakoś mimo to udało mu się dostać na górę. Black 0 widział, że wspinaczka to nie takie hop siup nawet dla nich o cywilach i rannych nie mówiąc. Bezczelne zachowanie Czwórki znowu dało się odczuć fali niechęci jaka przelała się po grupce. Świeżo odbudowane śladowe zaufanie i poczucie wspólnego zagrożenia jakie dzieli znowu wdarła się kolejna rysa. Spoglądali z jawną niechęcią na zwiadowcę o piętro wyżej i chyba oczekiwali od jego dowódcy jakiejś reakcji. Jakiejś innej niż ignorancja czy aprobata takiego zachowania. Jakieś ślady porządku i tego, że panuje nad sytuacją.

- Oni najpierw. - odpowiedziała głucho Herzog i w jej nałożonym hełmie bardziej przypominała opancerzonego w egzoszkielet komandosa niż paramedyka. Jej twarz i charakterystyczne blond włosy były pod tym hełmem prawie nie widoczne. Choć byłby to bardzo rozbrojony komandos z plecakiem paramedyka zamiast broni.

Patrick podszedł do sterty gruzów i podał Owainowi pierwszego chłopca. Ten wyciągnął ręce do Parcha by mógł go złapać. Parter klatki schodowej to było jedno wielkie gruzowisko. W tym czasie Black 0 dostrzegł ruch na skraju widzenia. Prawie na pewno był to jeden z pomniejszych xenos. Chyba węszył albo nasłuchiwał.

- Nie sikać po nogach, strzelam do ciekawskiego skurwiela - powiedział Padre, wycelował w zwiadowcę i ściągnął spust. - A pani doktor niech włazi na górę, w egzoszkielecie da radę wciągać ludzi, jak czwórka będzie musiał zacząć strzelać.
 
Mike jest offline  
Stary 31-07-2017, 00:08   #172
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Siadaj na dupie i bądź cicho. - powiedział sucho Owain, wciągnąwszy dzieciaka. - Dobre, nie to nie, drugi konował, dawaj tu na górę, bo wciągać te łamagi to nie takie proste. - rzucił do drugiego paramedyka. - Tacy, kurwa, jesteście szlachetni, ale jak mi tu nie pomożecie, to xenosy zajebią wam to stadko.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 02-08-2017, 18:05   #173
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Green 4 i Brown 0

Jako że jego pierwszy pacjent nie wykazywał oznak powikłań i powoli dochodził do siebie, Horst swą uwagę przeniósł ku Mai, która to, wedle jego założenia, miała być następną w kolejce po jego usługi. Tym bardziej gdy dostrzegł swą konkurencję w tym gronie. Jego obrzydzenie zostało jednak zamaskowane przyjaznym uśmiechem, jak zwykle kryjącym prawdziwe myśli i odczucie. Gdyby nie owe maski…
- Jesteś gotowa, Mayu? - zapytał czarnowłosą korzystając z chwili, w której oboje znaleźli się nieco poza główną grupą.

Udało się… chyba. Tak przynajmniej Vinogradovej się wydawało, taką miała nadzieję patrząc na bladą twarz marine. Przeżył, nie zszedł na stole. Jego serce wciąż biło, teraz tylko musiał dojść do siebie, ale był silny. Da radę, wierzyła w to. W coś musiała. Pierwszy mały sukces w ambulatorium pomógł jej zebrać się do kupy, niestety wystarczyło jedno pytanie i znowu czuła, że zaraz zapomni jak się oddycha. Czy była gotowa? W żaden sposób.
- Będziesz zerkał czy… czy doktor Kozlov nie wytnie mi przez przypadek czegoś potrzebnego? - wysiliła się na dowcip, uśmiechając się spiętym uśmiechem do drugiego Parcha.

Uśmiech, który otrzymała w odpowiedzi był przede wszystkim pokrzepiający ale i bez wątpienia bardziej od jej własnego, swobodniejszy.
- Nie mam zamiaru pozwalać na to by ów… doktor zajmował się samym chociażby przygotowaniem do tego zabiegu - poinformował ją, nawet nie starając się w sposób szczególny ukryć swych odczuć związanych z drugim medykiem. Zrobił to jedynie na tyle by jego głos nie ociekał doszczętnie niechęcią, jaką darzył kolegę po fachu, z którym wszak nie udało się mu jeszcze zamienić nawet jednego słowa.

Dziewczyna stężała wbrew spokojowi jaki niósł przekaz Jacoba. Szybko uciekła spojrzeniem do miejscowego lekarza, a potem wróciła nim do tego bliższego. Nie miał zamiaru pozwolić na przygotowanie jej komuś innemu?
- Teraz kolej Elenio - powiedziała bardzo powoli, przypatrując mu się czujnie - Jest bardziej chory niż ja, potrzebuje pomocy najlepszego lekarza jaki tu jest. Twojej - wskazała go ruchem brody - W tym czasie doktor Kozlov… spróbuje zająć się mną, o ile będzie w stanie. To tylko prosty zabieg, nie to co wycinanie tych… tych rzeczy z piersi.

- Teraz twoja kolej, moja droga - zaprzeczył stanowczo, nadal jednak utrzymując uśmiech, chociaż przychodziło mu to z większym nieco trudem bowiem musiał pilnować się by ów uśmiech nie przerodził się w grymas gniewu, który odczuł na wizję drugiego medyka zajmującego się tą delikatną kobietą. - Tak jak pozostali zasługujesz na to by osoba która się tobą zajęła była w stanie ów zabieg przeprowadzić. Pozwolę sobie wyrazić przypuszczenie, że i w swych dobrych chwilach ów… Kozlov nie byłby odpowiedni do tego typu zadania - ton głosu wyraźnie wskazywał na to, że w opinii Horsta, Kozlov nie był odpowiedni nawet do tego by przebywać w ambulatorium w roli innej niż, i to ewentualnie, potrzebującego pomocy medycznej.

- Nie mogę Jacob, nie ja. Nie teraz i nie w tak napiętej sytuacji - pokręciła głową i zacisnęła pięści, gapiąc się uparcie pod nogi - Przeżyję z tym, mogę poczekać. Na inną okazję. Oni nie mają tego luksusu. Widziałeś co siedzi w nich… trzeba to wyciągnąć, póki jeszcze jest szansa i nie zabiły ich. Bez tego umrą… w okropnych cierpieniach. Nie mogę… położyć się na stole wiedząc, że marnuję ich czas. Jesteś lekarzem, wiesz jakie mają szansę i jak bardzo maleją z każdą minutą. Jestem bardzo wdzięczna, że chcesz się mną zająć… ale nie w takiej sytuacji. Są priorytety. Elenio, Johan i Karl to dobrzy ludzie. Odważni… kochani. Nie zrobili nikomu nic złego, nie noszą Obroży. Mogę… poczekam. Najpierw oni.

- Obroża nie czyni cię mniej ważną - zaprotestował łagodnie, chociaż najchętniej potrząsnąłby swoją rozmówczynią, tyle że tego typu zachowanie było poniżej jego standardów i w mniemaniu samego Horsta, niegodne. - Rozumiem że zależy ci na nich - podjął po krótkiej chwili milczenia potrzebnej do tego by mógł mieć pewność, że głos nie zdradzi jego emocji. - I zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, w której się znajdują. Nie uważam jednak by odrzucanie własnych potrzeb było w tej chwili aż tak ryzykowne dla ich życia czy zdrowia. To co w nich tkwi wytrzyma tam jeszcze przez jakiś czas - skłamał gładko, kładąc dłoń na jej ramieniu. - Osobiście zrobię wszystko co w mojej mocy by zapewnić im przeżycie i wyjście z tego w dobrym zdrowiu - dodał kolejne kłamstwo. - Nie mogę jednak skupić się na nich w pełni gdy moje myśli będą krążyć wokół tego by zająć się nimi na tyle szybko by zdążyć pomóc także tobie. - Na koniec dorzucił cios poniżej pasa. Wiedział że skoro jej zależało na tamtych to nie zrobi nic co by mogło im zaszkodzić. Do owych czynności należało zaliczyć także rozpraszanie uwagi lekarza, który się nimi zajmował. Miał nadzieję, że logika tego wywodu dotrze do niej i nie będzie musiał tracić więcej czasu na przekonywanie kobiety by zrobiła dokładnie to, czego od niej oczekiwał, czyli posłusznie zgodziła się na zabieg.

- Nic mi nie będzie - Brown 0 powtórzyła uparcie, unosząc wzrok żeby patrzeć lekarzowi w oczy - Oni za to umrą. Nie zgadzam się żeby… żeby coś się im stało. Elenio i Karl… ani razu… dla nich jesteśmy ludźmi, nie numerami z żelastwem na szyjach. Jesteś lekarzem, tylko ty możesz im pomóc. Skoro cię rozpraszam to wyjdę stąd. Ty jesteś potrzebny chłopakom. Oni muszą żyć i nie chodzi o to, że mam ich dostarczyć do punktu. Dbali o nas… Elenio nie chciał mnie puścić przodem przez tunel żeby nic nie wyskoczyło od góry prosto na mój kark i cały czas żartował, a Karl… - zacięła się i zamrugała żeby przegnać łzy z oczu - On ma narzeczoną, tam w mieście. Czeka na niego, widziałam jak ze sobą rozmawiali przez holo. Też chciałabym żeby ktoś… kiedyś chciałam, żeby i mnie ktoś tak kochał. Jak ona kocha Sarę… teraz… teraz sam wiesz. Marzenia wysadzonej głowy - wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem. Wzięła porządny wdech i wyszeptała - Nie może umrzeć, nie tak. Nie tu, nie dziś. Nie mogę… obiecałam że jeśli tak się stanie poinformuję Sarę… a nie mam na to siły, nie dam rady spojrzeć jej w twarz i powiedzieć, że Karla już… już nie ma. Otacza nas tyle zła, przemocy i bólu. Dobrych, jasnych uczuć zostało tak niewiele… to je powinniśmy pielęgnować. Dbać i walczyć. O to w co wierzymy. Ja w to wierzę. Wierzę w nich - wskazała brodą na policjanta i gdzieś na drzwi za którymi zniknął Latynos. - Wybór jest prosty.

Tak, wybór był prosty, chociaż wątpił by kobiecie jego wybór się spodobał. Cóż, przynajmniej będzie miała kogoś, kto jej pomoże przekazać złe nowiny gdy nadejdzie ta chwila. W przeciwieństwie do niej nie darzył tych mężczyzn niczym co mógłby określić mianem ciepłych uczuć. O ile jednak Mahler i Elenio byli mu obojętni, o tyle ten ostatni już nie. Pech chciał, że to najwyraźniej jego Maya lubiła najbardziej, lub w stopniu wystarczającym by faktycznie przejmować się jego losem i to w stopniu wyższym niż pozostałych. Było to nader ciekawe i gdyby miał nieco więcej czasu z przyjemnością zagłębiłby się w poznawanie powodów takiego stanu rzeczy. Te bowiem, które mu podała były dla niego jedynie ochłapami, nie dającymi satysfakcjonujących go informacji.
- Ja zaś wierzę w ciebie, oraz w to, że z zebranych tu osób jesteś najcenniejsza - odpowiedział, zsuwając dłoń z jej barku, po czym westchnął ciężko. - Nie mogę cię zmusić do tego byś zajęła miejsce jednego z nich w kolejce do zabiegu. Oczywiście, mógłbym potraktować cię odpowiednim środkiem dzięki któremu odpłynęłabyś i twoje zdanie nie miałoby już tu znaczenia, a świadomość powróciła dopiero po fakcie, to jednak darzę cię zbyt dużym szacunkiem i… Cóż, powiedzmy że nie należę do tego typu mężczyzn - uśmiechając się nieco szerzej odstąpił o krok, nie spuszczając z niej wzroku. - Dobrze zatem, moja droga, lecz wiedz że nie ustanę w swych dążeniach by spełnić twoje życzenie. Skoro przyjemność sprawi ci to, że znajdziesz się na końcu listy oczekujących, kimże ja jestem by ci tego bronić? - rozłożył dłonie i pochylił nieco głowę. - Twój wierny sługa spełni więc twe życzenie… Chociaż z ciężkim sercem - dodał, prostując się i wracając do roli lekarza odbywającego luźną pogawędkę ze swoją pacjentką.

- Dziękuję
- Maya odetchnęła z ulgą, uśmiechając się nawet słabo. Aż do chwili w której złapała drugiego Parcha za ręce i ścisnęła mocno.
- Proszę… uratuj ich doktorze. Tylko ty możesz to zrobić. Jeszcze dwóch - zacisnęła mocniej palce, gadając pospiesznie i z przejęciem - Ocal ich, a będę miała u ciebie dług. Zrobię co zechcesz, co tylko powiesz… tylko ich uratuj. Przekonam Zoe do czego będziesz chciał… tylko niech Elenio i Karl żyją… błagam cię. Są… bardziej w porządku niż kiedykolwiek… teraz to moi bracia. Troszczyli się, nie tylko o mnie. Zobaczysz… zrób co się da, postaraj się. Dość już ludzi umarło przez te potwory.

- Zrobię co w mojej mocy - odpowiedział przybierając zarówno poważny wyraz twarzy jak i ton głosu. - I nie tylko dlatego, że o to prosisz, chociaż bez wątpienia daje mi to dodatkową motywację. Teraz jednak, skoro zrzekłaś się swojego miejsca w kolejce, pora najwyższa bym przygotował się do kolejnej operacji - dodał, posyłając znaczące spojrzenie w kierunku jej dłoni, których palce kurczowo zaciskały się na jego. Kto wie, być może nawet faktycznie postara się by Karl przeżył, przedkładając dług jaki Maya u niego zaciągnie, nad własne animozje. Będzie to oczywiście nie lada poświęcenie z jego strony, tym bardziej że już pokłonił się w jej stronę godząc bez dalszych sprzeciwów na to by wykonanie zabiegu na niej oddaliło się nieco w czasie. Bez wątpienia było to coś o czym musiał w spokoju pomyśleć, najlepiej przy okazji rozkrajania kolejnego delikwenta, który czekał na jego uwagę.

Brown 0 odprowadziła go wzrokiem, zagryzając usta do krwi. Blada jak trup odwróciła się do Johana. Żył... teraz musieli go postawić na nogi. W Seres podobno też były laboratoria, a może... może będzie okazja żeby zając się nią. Teraz mieli coś ważniejszego na głowie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 02-08-2017, 23:31   #174
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Co te wszystkie zjeby po kolei miały z oblśnianiem kobietom rąk? Jakiś fetysz, albo inna dewiacja? A może ciągnęło ich do spróbowania ofiary zanim ją rozczłonkują i zapakują do słoików w formie weków? Ósemce ten cały szef burdelu nie przypadł do gustu, coś kręcił lub się zgrywał. Był za miły, za jowialny, do tego naruszał prywatną, osobistą strefę Ósemki - to zaś niespecjalnie się jej podobało. Nie lubiła mieć obcych ciał w najbliższej okolicy, do tego takich, których intencje pozostawały dla niej niejasne. Mafiosa, biznesmen. Morvinovicz - według Młodej dobry człowiek. Mówiła o nim z jawną sympatią, poza tym na razie całkiem nieźle Parchy wyszły na jego gościnie.

Inną historię stanowił ten cały Oleg - z ryja i zachowania rasowy cwaniaczek. Ten w ogóle się Nash nie podobał. Knuł coś, wymagał dyskrecji i jeszcze zaczynał wprowadzać w czyn własny plan, nim ona i Kaktus na cokolwiek się zgodzili, choć zgadzać się nie zamierzała. Jeszcze aż tak jej nie popierdoliło, by dokładać na rudy kark następnego przedszkolaka do ochrony, gdy wokół szyi jej celów priorytetowych tykały wybuchowe zegarki.
- Patino - szczeknęła Obrożą, przenosząc uwagę na Latynosa. Chwilę mierzyła go spojrzeniem, zatrzymując się dłużej na twarzy i oczach. Najchętniej by… najprawdopodobniej wyekspediowała delikwenta na kopach prosto do ambulatorium. Nie powinien się nigdzie włóczyć, lecz czekać na zabieg. Tak, definitywnie chodziło właśnie o podobne rozwiązanie.
- Spierdalaj do Zielonego, niech się tobą zajmie. I nie wkurwiaj nikogo po drodze - dokończyła, unosząc kąciki ust ku górze. Nie miała najmniejszej ochoty na zabawy w wewnętrzne gierki burdelowców. Żadne dodatkowe lby do niańczenia i prowadzenia za rączkę, gdy Obroża Młodej detonuje się za niecałe czterdzieści minut. Ten cały Morvinowicz znał ją, widział. Rozmawiali i całkiem nieźle im to szło sądząc z gościny którą zmęczeni walką i całokształtem podróży. Nie mieli czasu na pierdoły, ani branie udziału w nieswoich gierkach. Nie jarało Ósemki bycie czyimś psem na posyłki i to chyba za plecami szefa tego pierdolnika. Warknęła głucho, odsłaniając górne zęby w grymasie przypominającym szczerzenie psa. Nie zamierzała czekać aż cwaniaczek skończy sprzedawanie własnej wersji. Z zaciętą miną ruszyła tam gdzie gad w bieli, odpalając holoklawiaturę. Nie zamierzała się cackać, ani bawić w słowne wygibasy. Kończyła się im pula minut. Żadnych nadprogramowych wycieczek i eskort, nawet za cenę sprzętu. Potrzebowali bryki, żeby Centrala nie rozpierdoliła Młodej. Najpierw jej, potem pozostałych. Oni powinni przeżyć, co innego Nash.
Ona i tak nie miała zamiaru wracać do celi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-08-2017, 22:06   #175
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Ładować tyłki do góry - warknął Padre.
Spokojnie odstrzelił dwóch zwiadowców, gdy za jego plecami cywile z trudem się gramolili na górę. Korzystając z chwili spokoju sięgnął do plecaka i wyjął plastik.
- Odsunąć się od bomby, każdy kto zostanie na dole zginie - rzucił na koniec, krótkiego korytarza. Pokładał ufność w Panu, że odległość będzie wystarczająca. Producenci plastiki takiej ufności nie pokładali, dlatego podana na obudowie odległość od centrum wybuchu była większa niż długość korytarza.

Reszta cywilów znalazła się na górze jakby dostali skrzydeł. Padre wycofał się do kupy gruzu i szybko wspiął się na górę.
- Ruchy - ponaglił wszystkich zmieniając magazynka na pełny, a częściowo zużyty chowając do ładownicy. - Bo słyszę, że nowi lokatorzy idą za nami by wam powiedzieć, że burdel zostawiliście w piwnicy.

Ruszył za nimi osłaniając odwrót. Kilka kroków od dziury detonował ładunek. Ognisty podmuch wystrzelił z dziury za nimi układając się za plecami Padre niczym skrzydła serafina.
 
Mike jest offline  
Stary 09-08-2017, 11:22   #176
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - Zbiórka (34:45)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 180 + 60 min do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 34:45; 0 + 60 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 60 min do CH Black 2




Brown 0



Doktor Kozlov nie wydawał się ani zbyt szczęśliwy ani nieszczęśliwy z tego, że musi zająć się czarnowłosym Parchem. Całej rozmowie między nią a doktorem medycyny w Obroży przyglądał się raczej obojętnie mimo, że często dotyczyła jego samego i jego umiejętności. Gdy dwójka Parchów wreszcie się dogadała co do tego kto i kiedy zajmuje się kim wzruszył ramionami i gdy Green 4 odszedł zająć się Patinio którego Hollyard wezwał przez komunikator a on podszedł do swojej pacjentki. Wtedy huknęły strzały.


- Kurrwaaaa! Zdyychaaajjjj! Zdyychajj chuju! - z sali operacyjnej huknęły szybkie strzały z pistoletu. Przez szybę oddzielającą salę od reszty ambulatorium widać było jak wciąż półnagi marine siedział na stole operacyjnym i właśnie wstawał z niego krzycząc z furią i stzelając raz za razem w jakiś rozbryzgująco się żółtą cieczą ochłap. Wszyscy ludzie chyba w pierwszej chwili drgnęli z zaskoczenia i naturalnym odruchu obronnym słysząc strzały tak blisko siebie. Mahler zdołał wstać i odskakujący po każdym strzale ochłap wędrował po podłodze zostawiając za sobą żółtawe rozbryzgi. Johan wyglądał jakby dostał napadu furii strzelając w coś co po tylu strzałach już musiało być zabite z dużym zapasem. - I co kurwa?! Kto jest górą?! Kto kogo wykończył jebańcu?! - marine stał już nad czymś i wywalał w podłogę kolejne pociski ze swojego pistoletu.


- Johan! Johan daj spokój! - krzyknął Karl który stał najbliżej drzwi. Wbiegł do sali operacyjnej i łapiąc przyjaciela w ramiona zbijając mu jednocześnie ramię. W efekcie wygolony mężczyzna trzasnął plecami o ścianę ale dalej usiłował strzelać w to coś. Pistolet jednak w końcu zaczął zgrzytać pustką magazynka. - No już! Johan! Zabiłeś to! Kurde chłopie z dziesięć razy to zabiłeś. No. Już dobrze. Spoko chłopie jesteśmy górą. No chodź. Maya na ciebie czeka. Chodź Johan. - w miarę jak Karl mówił gniew chyba zaczął parować z Johana i coraz więcej do niego zaczęło docierać. Opuścił broń i magazynek zamilkł. Karl go puścił i wskazał dłonią na stojącą po drugiej stronie szyby Mayę. Johan pokiwał głową odchodząc o ściany. Spojrzał jednak jeszcze raz na podłogę i na moment na twarz wrócił mu grymas wściekłości. Trzasnął ze złością wojskowym butem rozbryzgując nim ostatnie resztki pasożyta jakiego dotąd nosił w piersi.


W końcu jednak obydwaj wyszli z sali operacyjnej. Za to wbiegł Patinio który pewnie był blisko i też usłyszał strzały. Sytuacja jednak zmierzała ku wyklarowaniu i uspokojeniu. Latynos zajął miejsce wygolonego marine w sali operacyjnej, Hollyard zaczął przygotowywać się do wyjścia na powierzchnię przez komunikator łącząc się z Black 2 i 7 a Mahler zajął się towarzyszeniem Vinogradovej.


- Zrobię ci znieczulenie miejscowe. Będziesz przytomna ale gdzieś od połowy kręgosłupa nic nie będziesz czuła. Ale nie machaj rękami ani nie poruszaj się gwałtownie bo to utrudni sprawę. I nie wrzeszcz. - uprzedził ją melancholijnie spokojnym głosem stary lekarz o mizernym wyglądzie. Nakreślił palcem pionową linię gdzieś między jej brzuchem a żebrami by pokazać odkąd będzie działać znieczulenie.


Potem zaczęła się operacja. Właściwie nie wyglądała tak strasznie. Nie bardziej niż jakieś badanie ginekologiczne. Gdyby nie te znieczulenie i świadomość co to za zabieg właściwie można by było czuć się właśnie jak podczas rutynowej wizyty u ginekologa. Nawet łóżkofotel okazał się mieć charakterystyczne uchwyty na rozłożone nogi.


Ponieważ Vinogradova była informatykiem a nie lekarzem a sam lekarz nic właściwie nie mówił podczas zabiegu ot, coś tam sprawdzał, wkładał, wykładał, zmieniał, trochę mamrotał do siebie jedynie co się zorientowała to to, że na oczach miał gogle automatycznej kamery pozwalającej mu pewnie mieć wgląd na operowane miejsce.


Pocieszająca była jednak obecność Johana. Był już wolny i ubrany w koszulę munduru choć jeszcze bez pancerza i całego szpeja jaki zwykle na sobie nosił. Ale był w zasięgu rąk właściwie tuż przy łóżku na jakim leżała Brown 0. - Uprawiałaś seks. Niedawno. - powiedział nagle bez ostrzeżenia lekarz.


- No tak. - odpowiedział trochę skonsternowany marine patrząc na okoloną czarnymi włosami twarz pacjentki. - Ze mną. - wyjaśnił z zauważalnym przypływem satysfakcji.


- Gratuluję. Mam wypłukać? - zapytał doktor podnosząc twarz na ich twarze. Jednak z tymi goglami zasłaniającymi mu oczy i spora część twarzy wyglądał dość cyborgowato i dziwnie.


- Wypłukać? - marine niepewnie zmrużył oczy patrząc to na Mayę to na patrzące na nich cybergogle będące przedłużeniem kamer penetrujących trzewia pacjentki.


- Tak wypłukać. Jeśli tego nie zrobię a usunę blokery antyciążowe wówczas istnieje ryzyko zajścia w ciążę jeśli tak niedawno był uprawiany seks. - doktor tłumaczył dość obojetnym tonem w którym pobrzmiewała irytacja na opornego na podstawową dla niego wiedzę rozmówcę.


- A to nie! My właśnie chcemy, żeby Maya zaszła w ciążę! - gdy do Johana dotarło o czym rozmawiają uniósł w górę trzymaną dłoń splecioną z jego dłonią na znak entuzjastycznego poparcia dla tego pomysłu.


- Aha. Ale to jeszcze pacjentka musi wyrazić zgodę. - doktor kiwnął głową i przeniósł spojrzenie swoich gogli na leżącą na fotelołóżku kobietę. Tej akurat nerwowo zabrzęczała Obroża. Czas jej się skończył. Ten bazowy. Została jej ostatnia, rezerwowa godzina. Ostatnie 60 minut życia. Jeśli w ciągu tych 60-ciu minut nie doprowadzi któregoś z trzech mundurowych do odległego o niecałe 2 km Checkpoint to Obroża ją zabije.


- Brown 0 tu Falcon 1. Czas ci minął. Jaki jest twój statut? I w jakim stanie jest Hollyard, Mahler i Patinio? Od dłuższego czasu zalegliście na jednym adresie. Pod ziemią. - komunikator odezwał się nagle w uchu Vinogradovej spokojnym ale zdecydowanym głosem jakiegoś mężczyzny. Widocznie musiał mieć na mapie ich pozycję albo i nawet móc odtworzyć na niej gdzie przebywali wcześniej. Też właściwie mogła to zrobić na każdej mapie jaka by miała takie opcje i się do niej dobrała.



Green 4



Po “dość żywiołowej” reakcji jaką Mahler powitał widok wyciętego z siebie pasożyta sala operacyjna wyglądała jak bardzo pooperacyjna. Nadal jednak miała najlepsze w okolicy warunki do przeprowadzenia operacji. Latynoski żołnierz był drugim pacjentem więc już Green 4 miał niezłe pojęcie czego się spodziewać. Znowu zdołał podać narkozę pacjentowi, przedostać się narzędziami przez wierzchnie warstwy ciała które znowu wydawały się tak zdrowe jak u zdrowego mężczyzny w sile wieku powinny.


Dopiero obca tkanka zapowiedziała właściwe ciało obce. Doktor nauk medycznych znów miał okazję obserwować różowawy płyn sączący się ze zniekształconej i obcej tkanki. Pasożyta jeszcze bezpośrednio nie było widać choć wprawne oko doktora już mogło mniej więcej dostrzec miejsce gdzie przebywał. Był umiejscowiony podobnie jak ten u poprzedniego pacjenta choć nie identycznie. Co wskazywało, że jest to w pewnym mierze losowa sprawa choć dość powtarzalnej przypadkowości. Miał drugi namacalny przypadek a prześwietlenia skanera Roya wskazywały, że Hollyard ma podobne umiejscowienie pasożyta.


Monitorował stan Patinio. Był dość “motylkowaty”. Trzepotał jak to się mawiało u kolegów po fachu. Nie był tak stabilny jak Mahler. Czy był to wpływ samego pacjenta czy pasożyta nie był w stanie stwierdzić bez dodatkowych badań. Niemniej to “trzepotanie” funkcji życiowych musiał mieć na oku bardziej niż w przypadku Mahlera gdzie była to zwykła formalność granicząca z chirurgiczną rutyną ja wszystko szło gładko. Teraz i chirurg i automatyczny anestezjolog dawkujący narkoze i leczące stymulanty musieli się co nieco napracować.


Miał też gdzieś na krańcach umysłu i na potem ciekawostkę medyczną jaką całkiem niechcący obnażył awanturujący się marine. Gdzieś z jakiejś szafki musiało wypaść pudełko z tabletkami. Właściwie niby nic specjalnego. Dość powszechny i standardowy Srtongonex służący na przyrost masy mięśniowej po różnych wypadkach i ich ubytkach. Często też stosowany przez różnych sportowców, strongmanów i różnych innych osobach którym zależało na tych mięśniach. I pod tym względem znalezione pudełko właściwie było z medycznego punktu widzenia zwyczajnie nudne. Jednak dr. Horst wiedział, że taki standardowy Strongonex to miał numerek 200. Od miligramowej dawki jaką zawierała jedna kapsułka. A ten tutaj miał numerek 1000. Jeśli nie była to jakaś wtopa i podróba to numerek sugerowałby 1000 miligramów w jednej działce leku. Ale to by było zbyt silne by jakakolwiek PIL w Federacji zgodziła się na jego zastosowanie. Gdyby w ogóle istniał tak silny steryd. Bo o ile kojarzył a przecież tematy medyczne kojarzył wręcz wybornie, to nie było takiego leku. Z drugiej strony chwyt marketingowy i reklama były świetnie znane i w przemyśle farmaceutycznym więc i dla czadowej nazwy można było się spotkać z bajerancką nazwą dla dość zwykłego w działaniu produktu.



Black 8



- Sama spierdalaj do zielonego i nie wkuriwaj nikogo po drodze. - Latynos zrewanżował się Black 8 z miejsca i to lustrzaną wręcz uwagą i tonem okraszonym bezczelnie, wyzywającym uśmieszkiem.


- Elenio wracaj. Johan już jest prawie gotowy. - w słuchawce oboje usłyszeli głos Karla. Latynoski żołnierz skrzywił się jakby miał zamiar się kłócić ale zaraz na twarz wyszedł mu wyraz zastanowienia i niepokoju.


- I co? Co z Johanem? - zapytał zupełnie jakby naprawdę się martwił i niepokoił odpowiedzią kumpla.


- W porządku. Wyjął to. Kończy go zszywać. Więc wracaj. - głos w komunikatorze uspokoił ich obydwoje całkiem dobrymi wieściami. Latynos przynajmniej wyglądał jakby mu ulżyło.


- Dobra to zaraz tam będę. - kiwnął głową kapral Armii z oddziału “Monster Slayer”. Popatrzył na rozmawiających gospodarzy, na Black 8 i w końcu zrobił zbolałą minę. - Wiem. Muszę przestać opromieniać cię moja zajebistością. - położył sobe dłoń na napierśniku. - Ale nie obawiaj się. Dla ciebie zajebałem te mydło spod prysznica na następny raz. - położył jej dłoń na ramieniu a sobie pozwolił przybrać patetyczno - uroczysty wyraz mimo, że spocone czoło nadawało mu mało zdrowy wygląd.


Natomiast rozmowa z biznesmenem i prawnikiem przebiegała w zdecydowanie mniej przyjaznej atmosferze. Miało to coś wspólnego z bezczelnym czy nawet chamskim wejściem Parcha w rozmowę tych dwóch. Obydwaj wysłuchali tej listy życzeń która w ich uszach pewnie brzmiała jak lista żądań. Cóż mogli poradzić?


Czerwonowłosy Parch nie może ochraniać kolejnego łba? To smutne. Wszelkie wspólne inicjatywy pod połączonym szyldem się właściwie więc kończą. No trudno. Bywa. Ale to jak tak, to drogi im się raczej rozchodzą a drużyna gospodarzy sama musi zadbać o swoje skromne zapasy. Transport? No tak, owszem, była o tym mowa ale jest jeden. I jeśli Parchy by towarzyszyli gospodarzom to owszem sprawa jest do pogodzenia. No ale jeśli nie no to ci nadal mają swoje sprawy do załatwienia a Parchy swoje i kompletnie im nie po drodze. Nie interesują jej wzajemne relacje Morvinovicza i Kutuzova? No i słusznie. Sprawa chodzi o Brown 0? Tego sympatycznego i grzecznego Parcha potrafiącej okazać szacunek? No cóż, smutne jakby jej urwało głowę. Więc jeśli chodzi o jej wsparcie to tak. Drużyna gości może skorzystać ze zbrojowni gospodarzy. A teraz no cóż. Obowiązki wzywają. Panowie wyszli a smutni i poważni panowie z automatami zostali i zapraszająco otwarli drzwi przez jakie niedawno wyszedł Patinio.



Black 2 i 7



Para Parchów w towarzystwie Amandy czy jak ją nazywała Black 2, Promyczka, szła korytarzem wracając do ambulatorium. Czas im się kończył. Został z kwadrans a nadal mieli jakieś 2 km do przebycia. Pomruk artylerii z góry objawiający się czasem drżeniem ścian, mruganiem świateł i osypywaniem się tynku ucichł w końcu. Trzeba było więc się zbierać do drogi i znów szykować się na wyjście w tropiki powyżej. Amanda szła ze swoim Płomyczkiem jak na prawilną dziewczynę przystało by iść. Choć cień niepokoju błąkał się jej na dnie tęczówek. Okazało się, że facet na którego tak bardzo liczyła, że załatwi jej stąd bilet występu z tej imprezie wkurzył ich szefa i już go nie ma. Bez niego nie było biletu i wyjściówki. Jednak Amy poza mało radosną miną gdy się o tym od koleżanek dowiedziała wydawała się właśnie nie przejmować wcale. Choć pewnie ani ona ani one nie miały więcej pomysłów jak się stąd wydostać.


Teraz już cała trójka była ubrana a dwójka w Obrożach do tego uzbrojona i opancerzona. Ale jeszcze parę chwil temu sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Jacuzzi gospodarzy okazało się takim miejscem do jakiego za kratami można tęsknić, marzyć lub wspominać ewentualnie opowiadać współwięźniom by zrobić na nich wrażenie. Hektor i Chelsey jednak nie musieli o tym rozważać po prostu to przeżyli. Jacuzzi, rozchlapywaną wodę, wesołe, chętne i ładne panie no i właśnie w samym centrum trójka jaka szła teraz korytarzem. Tylko wtedy jeszcze bez ubrań.


Obydwie idące teraz ze sobą dziewczyny spakowały się Latynosowi na biodra i zaczęły go ujeżdżać. Najpierw jedna a potem druga. Rozchlapywana od uderzenia mokrych ciał woda lała się strugami po podłodze i ścianach pomieszczenia gdy zabawiali się we trójkę w latynoskie rodeo. Najpierw jedna idąca teraz korytarzem ślicznotka usadowiła się swoim mokrym i jędrnym frontem do twarzy i rąk Latynosa usadawiając drążek w gniazdku przed rozpoczęciem jazdy a potem druga wystawiła swoje mokre, błyszczące plecy zapraszając do jazdy w przeciwnym kierunku.


Po skończonej zabawie zalegli na chwilę we trójkę w baseniku by dać sobie odsapnąć. Już wiedzieli, że iedługo muszą się zbierać więc Chelsey skorzystała jeszcze z koksu gospodarzy i Promyczka usypując białą kreskę przedzielającą ciało blondynki na trochę koślawe ale dwie połowy, lewą i prawą. Tak gdzieś od jej ust aż po sam dół korpusu na dole. - I co? Z której strony zaczniesz? - zapytała rozkosznie filuternie Amanda kręcąc do tego zmysłowo bioderkami i zapraszająco rozchylając szeroko uda. Dziewczyny w pomieszczeniu też wydawały się bardzo rozbawione i rozemocjonowane tą konkurencją podając mnóstwo rad i zachęt z której strony zacząć, czy z góry, czy z dołu, czy od środka. W każdym razie ciało blondynki było zbyt mokre by koks utrzymał się w stanie sypkim więc przywarł do jej skóry bardziej jak lukier niż jak puder. Więc choć wciąganie kreski koksu bardziej przypominało jej zlizywanie to chyba i tak wszyscy bawili się przy tym świetnie. Przy każdym centymetrze zlizywanej z Amandy substancji Diaz czuła jak ta substancja wprawia ją w euforię. Wydawała się być przepotężna, niezniszczalna i niezwyciężona! Czuła szum krwi w uszach, wszystko wydawało się być wyraźniejsze, zapachy, dźwięki, dotyk. Obrazy były trochę rozmazane na rogach i krawędziach widzenia. Ale poza tym było bosko! Zwłaszcza jak na końcu wędrówki po kresce Amanda objęła Chelsey i nogami i ramionami, i mokrą piersią napierając na jej mokrą pierś oraz łącząc swoje usta z jej ustami w długim, mocnym pocałunku.


Tak więc mieli co wspominać. Ale gdy doszli do ambulatorium które okazało się punktem zbiórki sprawy nie wyglądały już tak różowo. Black 8 jeszcze nie wróciła. Brown 0 była pod nożem jednego doktora a za szybą, Green 4 kroił Patinio. Hollyard był z całej ich grupki jako tako cały i gotowy do wyjścia choć wyglądał jakby miał gorączkę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 60 min do CH Black 2




Black 4 i 0



- Zrozumiałem Black 0. - Falcon 1 potwierdził przyjęce raportu od Zcivickiego. - Sytuacja niejasna, wiele zakłóceń. Potrzebne rozpoznanie z ziemi stanu wieżyczek. W razie potrzeby niech Black 4 wskaże cel. - facet po drugiej stronie cierpliwie po raz kolejny powtórzył potrzebę rozpoznania. Musiał też dość dobrze orientować się z kim ma doczynienia. Obydwa Parchy zaś orientowali się, że wzburzony przez artylerię pył, dym i pożary zapewne skutecznie zaciemniają obraz rozpoznania z powietrza. Nawet jeśli mieli jakiś namiar na wieżyczki o jaki się dopytywali musiał być zbyt mało dokładny by stwierdzić z pewnością czy są wyłączone z akcji czy nie. Podchodzenie zaś transportowcem pod lądowisko a podchodzenie pod lądowisko bronione przez ciężką broń to były dwie skrajnie odmienne sytuacje. Tym latadełkom na górze była potrzebna informacja jak sytuacja wygląda tu na dole.


- Wskażcie LZ. Nie mamy z wami kontaktu wizualnego, widzimy was tylko na mapie. - dodał Falcon 1. Syf wzburzony przez pół godzinne bombardowanie mógł się unosić na setki a miejscami na tysiące metrów nad powierzchnią. W takim syfie drobne, ludzkie kształty nawet na otwartym terenie były dość trudne do zauważenia. Obecnie zapewne tak Parchy jak cywile byli widoczni u tych w górze jedynie jako punkciki na mapie, tak samo jak oni widzieli kropki tamtych w swoich HUD.


Sprawa z wieżyczkami była istotna nie tylko dla tych w górze. W końcu wieżyczki były nie tak dawno całkiem żwawe przeciwko celom naziemnym, tak ludziom, pojazdom, jak i xenosom. Gdyby któraś ocalała mogła skosić ogniem nie tylko podchodzące do lądowania maszyny ale i zmierzających ku niemu jednostkom naziemnym. Czasu było coraz mniej. Z bazowego został im jakiś kwadrans.


Do LZ, nawet tego o którym Black 0 mówił na dole w schronie było jeszcze trochę ścian i korytarzy do pokonania. Wybuch plastiku na dole wzburzył kolejną porcję pyłu, dymu i łoskotu obsypującego się gruzu. Właściwie wszyscy oprócz właścicieli egzoszkieletów zaczęli kasłać, krztusić się i pluć gdy gryząca mieszanina smogu, pyłu, ziemi i dymu dostała się do ich ust i krtani. Wszyscy zaś zgodnie mieli ograniczone pole widzenia do kilkunastu kroków. Przy tak ograniczonym postrzeganiu i gęstym terenie niebezpieczeństwo było widoczne w ostatniej chwili. Zwłaszcza tak szybko przemieszczające się jak xenos. Sytuacji nie ułatwiały załomy gruzu i rozwalonych ostrzałem gratów czy choćby ciał obcych.


Lokatorzy o jakich mówił Black 0 byli jednak też i na górze. Ci z dołu też w końcu musieli znaleźć przejście na wyższy poziom. Na razie ich nie widzieli ale wcześniejszy skan detektorem przeprowadzony przez Black 4 pokazał, że tu gdzieś są. Pewnie w końcu zainteresują się intruzami mozolącymi się przez dym i gruz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-08-2017, 16:22   #177
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Doktor medycyny Jacob Horst nie tryskał radością. Nie żeby na co dzień okazywał otwarcie uczucia które nim targały, jednak tym razem owe niezadowolenie przedarło się przez jego maskę, uwidaczniając w zaciśniętych wargach i spojrzeniu, które od czasu do czasu wędrowało w kierunku mężczyzny zajmującego się słodką Mayą. Jego Mayą… Wszak uzgodnili, że to on, Horst, zajmie się jej zabiegiem, nie ten… Brak słów odpowiednich by określić kolegę po fachu, był wystarczającym wyznacznikiem jego stale rosnącej niechęci do tego człowieka. Niechęć częściowo także obejmowała jego pacjentkę. Rozumiał ją, oczywiście, chciała mieć to jak najszybciej za sobą, chciała skorzystać z okazji… Miał jednak wrażenie, że umowa którą między sobą zawarli miała nieco większe znaczenie. Podobnie jak jego słowa dotyczące wątpliwego stanu tego mężczyzny który podawał się za lekarza. Alkohol nigdy nie szedł w parze z umiejętnościami, a przynajmniej tak było w opinii Horsta.

Maya nie była jedyną osobą zajmującą jego myśli. Kolejną był leżący na stole Patino. Wskaźniki monitorów niepokoiły, zmuszając do poświęcenia mężczyźnie więcej uwagi niż planował. Było to podwójnie niekorzystne, bowiem powstrzymywało go przed dokładniejszym kontrolowaniem przebiegu drugiego z zabiegów. Nie był pewien czy taki stan jest objawem czasu, w którym pasożyt przebywał w jego organizmie, czy samego organizmu. Nie posiadał medycznej historii swojego pacjenta, co utrudniało dokładniejsze określenie powodów wystąpienia owych skoków funkcji życiowych mężczyzny. Najchętniej zwolniłby tempo operacji, by wykluczyć możliwość popełnienia błędu. Nie zaszkodziłoby także przeprowadzić dodatkowe badania w celu ustalenia powodów. Tyle że nie znajdowali się w szpitalu, na przyjemnej, spokojnej planecie. Nie miał także do dyspozycji wykwalifikowanego zespołu, który mógłby mu asystować. Pozostawało zatem mieć nadzieję, że jednak wszystko pójdzie jak należy, do czego zamierzał się przyłożyć w miarę swoich możliwości.

Kolejną część jego uwagi, która już i tak została podzielona bardziej niż powinna, zajmowało spostrzeżenie dokonane przy okazji porządkowania bałaganu spowodowanego przez nader żywiołową reakcję Mahlera. Dawka była duża… Ba! Była wręcz niebezpiecznie wysoka, pięciokrotnie przekraczając standardową. Nie było szans, by była ona zatwierdzona, zatem musiału tu wchodzić w rachubę jakieś eksperymenty. Tylko na kim lub na czym? Z chęcią dobrałby się do dokumentacji laboratorium bowiem jego podejrzenie kierowało się ku temu właśnie miejscu. Gdzieś musiały się bowiem znajdować zapiski dotyczące testów i efektów działania. No i, przede wszystkim, czy miało to coś wspólnego z obecnymi problemami? Czy cała ta inwazja, ostrzały i chaos nie były jakoś powiązane. Niestety i ponownie, niewielka ilość posiadanych danych nie pozwalała na opracowanie teorii, której prawdopodobieństwo miałoby odpowiednio wysoki procent. No i nie bez znaczenia był fakt, że skupienie się na snuciu takowych też i spisków było w tej chwili w znacznym stopniu utrudnione.

Idąc za swym instynktem, przedłużył nieco czas operacji na Patino, by mieć pewność że ten przeżyje i powróci do zdrowia, na tyle, na ile było to możliwe. Pomimo zdrady, a przynajmniej zdrady w jego mniemaniu, Mai, uznał także że postara się by i ostatni nosiciel przetrwał operację. Zyski w tym przypadku przewyższały żywioną do tego mężczyzny niechęć. Tylko czy mógł mieć pewność, że słodka czarnowłosa wywiąże się ze swojej obietnicy? Nie, oczywiście że nie mógł. Pewność względem jakiejkolwiek istoty ludzkiej była jedynie marzeniem ściętych głów. Człowiek bowiem był zmienny, tak jak zmienne były otaczające go realia. Instynkt zawsze będzie podpowiadał by przede wszystkim dbać o siebie. I tak, były w tej kwestii wyjątki, pod który można było ewentualnie podpiąć Mayę, jednak czy i ona nie chciała by Karl przeżył dlatego żeby nie musiała przekazać nieszczęśliwej wiadomości jego narzeczonej? Dlatego że go lubiła? Czy nie były to samolubne pobudki, bez względu na to jak altruistyczne się zdawały na pierwszy rzut oka? Nie, Horst nie wierzył w pełne zaufanie. Właściwie to nie był pewien czy uznaje coś takiego, a już w szczególności po wypadkach, które doprowadziły go do miejsca, w którym obecnie się znajdował. Tak, Rebecco, to twoja zasługa, pomyślał. Napięte mięśnie twarzy rozluźniły się odrobinę, pozwalając by jego usta ponownie wygięły się w uśmiechu.
- No, a teraz ostrożnie i powoli - poinformował śpiącego pacjenta, zabierając się za wycinanie zagnieżdżonego w nim pasożyta, wyjęcie go i ponowne zszycie nosiciela. Kolejny wszak już czekał by oddać się w jego ręce. Czy wiedział jak blisko śmierci się tak naprawdę otarł? Zapewne tak, chociaż Horst wątpił by domyślał się on istnienia jej cichego, uprzejmego i zawsze gotowego by służyć, posłańca.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 24-08-2017, 16:02   #178
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
post wspólny Czarnej i MG

Całe to leżenie na kozetce z rozłożonymi nogami i obcym mężczyzną tkwiącym między nimi nie byłoby niestosowne, gdyby nie fakt, że cały zabieg przeprowadzano w podziemiach domu publicznego udającego bar. W sali ambulatoryjnej pośrodku wojny, gdy obok Jacob przeprowadzał zabieg usunięcia pasożyta z wnętrzności innego człowieka. Brown 0 czuła się niezręcznie i gdyby nie obecność Johana chyba umarłaby na zawał, albo uciekła z fotela. Zwłaszcza, gdy lekarz przeprowadzający cały zabieg wprost zakomunikował o odbytym przez nią niedawno stosunku. Tak po prostu, bez ogródek, jakby nie chodziło o ten najintymniejszy, najbardziej prywatny aspekt życia… i współżycia między dwójką ludzi. Wywlekanie tego ot tak na widok publiczny było dla niej gorsze niżby znowu miała dostać pazurami xenosa po brzuchu. Na szczęście obecność marine dodawała otuchy, wziął też na siebie pierwszą wymianę zdań po kłopotliwym stwierdzeniu. Nie wyparł się, jeszcze potwierdził i chyba… nie wstydził się tego. Bliskich relacji z Parchem, chęci posiadania z nim dziecka. Patrząc na niego Maya czuła wdzięczność i ciepło grzejące ją od środka z okolic, gdzie ludzie zwykle mieli serce.
- Nie, proszę niczego nie płukać - przełamała się i odpowiedziała lekarzowi, mocniej ściskając trzymaną dłoń - Właśnie o to nam chodzi… żeby doszło do ehm… zapłodnienia. - przeniosła wzrok na Mahlera, uśmiechając się niepewnie. Naprawdę gdyby nie on uciekłaby z tego fotela.

Jednak nim zdążyła powiedzieć coś więcej słuchawka odezwała się głosem Centrali, ścinając jej krew w żyłach. Przypomnieli sobie o niej, sprawdzali… chcieli wiedzieć na czym stoi i jak mają się chłopaki… za długo siedzieli w miejscu, a jej czas… jej czas się skończył.
- Dzień dobry Falcon 1...eeem, cieszę się że cię słyszę. Dziękuję, że dzwonisz - zaczęła sztywno, przyciskając dłoń do ucha w którym tkwiła słuchawka. W jednej chwili zesztywniała i zaczęły się jej pocić ręce. I jeszcze mocniej ścisnęła Johana czerpiąc otuchę i siłę ze wsparcia jakie jej zapewniał - Musieliśmy się tu dłużej zatrzymać. Johan, Elenio i Karl po walce w kanałach potrzebowali pomocy medycznej, a tutaj… bardzo ciężko o lekarza i ambulatorium. Znaleźliśmy w końcu. Lekarz jest jeden, dlatego… ich jest trzech, a jeszcze musieliśmy… doprowadzić cywili do bezpiecznej strefy - przełknęła ślinę i westchnęła - Wszystko z nimi w porządku, będą żyć. Udało się… im pomóc, teraz już przynajmniej pod kątem… wewnętrznych obrażeń nic im nie grozi. Kazaliście mi ich wydostać i odprowadzić do Brownpoint… dożyliby do końca trasy, ale potem… stałaby się im krzywda, umarliby by - przełknęła ślinę - a to tacy dobrzy ludzie. Nikomu nic złego nie zrobili, są… - znowu się zacięła, skubiąc podłokietnik i unikając patrzenia na pozostałych w pomieszczeniu mężczyzn - Nawet jeśli mnie się nie uda chciałam… żeby im się udało. Rozumiem… pula minut to pula minut, została ustalona odgórnie i każda grupa się tego trzyma… nie gniewajcie się proszę. Czy… mogłabym prosić, jeśli… mnie zabijecie… żeby mimo wszystko nie rezygnować z ich ewakuacji? Są czyści, nie stanowią zagrożenia. - zagryzła wargę, wbijając wzrok w ścianę.

- Maya Vinogradova? - w słuchawce ostatnia ocalała z grupy Brown usłyszała pytający męski głos. Pewnie podobnie jak Parchy używały swoich Obroży i HUDów on też miał jakiś panel sterowniczy by wiedzieć z kim dokładniej rozmawia. Głos jednak jakby ocieplił się ponad standardowy głos jakiegokolwiek kontrolera czy dyspozytora w jakiejkolwiek oficjalnym stanowisku. - Karl mi trochę o tobie opowiadał. - powiedział i była pewna, że prawie na pewno się przy tym przyjemnie uśmiechnął. I mówił jakby dobrze znał Raptora oczekującego na zabieg w drugim końcu ambulatorium. - Myślę, że nie tak całkiem prędka i łatwa sprawa z tym twoim umieraniem. Ale postaramy się mieć na uwadze twoje życzenia. - powiedział jakby mu zależało by wlać otuchę i nadzieję w serce obecnej pacjentki doktora Kozlova.
- Nie mamy jednak kontaktu wizualnego z Brownpoint. Jedynie namiar na mapie. Sytuacja naziemna jest dla nas trudna do oszacowania z powietrza. - poinformował ją poważnie już brzmiącym głosem znów wracając do roli koordynatora całej akcji ratowniczej. - Czy jednak dalibyście radę dotrzeć na dach klubu HH? Myślę, że to by nam wszystkim bardzo ułatwiło sprawę. - Vinogradova wiedziała, że jej i trójce mundurowych na pewno ułatwi przedostanie się na dach budynku pod jakim obecnie się znajdowali i zapowiadało się łatwiej niż przedostanie się na dach budynku odległego o kilka kilometrów. Nie była do końca pewna jak sprawę potraktowałaby Obroża. Ale dla tępej maszynki chyba nie powinno być różnicy gdzie chociaż jeden wyznaczony cel znajdzie się na pokładzie latadełka. Jednak było równie mało prawdopodobne, że odpuści jakiemukolwiek Parchowi odbębnienie Checkpointu więc jej samej to mogło niewiele zmienić w jej sytuacji. Samo przedostanie się na dach lub podobne miejsce w okolicy choć łatwiejsze niż do Brownpoint wcale nie musiało oznaczać, że będzie łatwe niczym niedzielny spacerek. Skoro nowoczesne wojskowe skany miały trudność z oszacowaniem sytuacji na powierzchni to na tej powierzchni musiał być niezły miszmasz po tej nawale artyleryjskiej.

- To skoro jest zgodność was obojga to chyba będę mógł wam co nieco zwiększyć szanse. - powiedział nadal obojętnym tonem Kozlov z wciąż zajętej pozycji między udami pacjentki i tymi dziwnymi goglami na twarzy. Pewnie coś tam robił ale przy znieczuleniu jakie jej podał Brown 0 właściwie tylko słyszała jak coś tam robi ale nadal kompletnie nic nie czuła.

Do Brown 0 doszła popełniona pomyłka. Nie rozmawiała z Centralą i chyba wiedziała do kogo należy przyjemny głos po drugiej stronie linii.
- Sven? Ma pan na imię Sven. Widziałam pana na holo, słyszałam jak rozmawiacie z Karlem. Niezmiernie się cieszę, że to pan... - powiedziała cicho i też się uśmiechnęła w próżnię. Znał Karla, do tego poruszał się statkiem, więc udało mu się dostać na pokład razem z transportem. Chłopaki mieli szansę - Wszystko w porządku, nie grozi panu nic… no ze strony… wie pan - uśmiech stał się nerwowy - Tak, oczywiście. Postaramy się przebić na dach i… mam nadzieję, że Obroża zaliczy to jako wykonanie zadania. Trochę… cieszę się, że ich nie zostawiłeś. Dziękuję. Zaraz napiszę Asbiel, powiem Karlowi i Johanowi. I Elenio jak się obudzi - gdzieś w środku czuła jak odżywa w niej nadzieja. - Za ile będziecie nad klubem? My… potrzebujemy jeszcze paru minut. Doktor Horst kończy operować Elenio, został jeszcze Karl. Zbieramy sprzęt i… jeśli byłaby taka możliwość wolałabym nie umierać - wyciszyła komunikator i spojrzała w górę na twarz marine.
- Lecą po was, chyba… nie trzeba będzie nigdzie jechać. Tylko wyjść na dach. Jak zwiększyć szansę doktorze? - ostatnie pytanie poleciało do doktora. - Proszę… niech pan zrobi co się da. Będziemy… bardzo wdzięczni, to dla nas ważne.

- Sven?! Gadasz ze Svenem?! Tym naszym?!
- Johan zareagował pierwszy niż ktokolwiek inny i wiadomość z kim rozmawia Maya wydawała się niesamowicie podnosić go na duchu. - Będzie tu? Zajebiście! Jak Sven wróci na pewno wszystko się wyprostuje! Sven nas nie zostawi! Na którym z nim gadasz? - Mahler wydawał się być przekonany, że skoro oficer jaki dowodził do dzisiejszego poranka ich najbardziej na zachód wysuniętym posterunkiem wróci to chyba wszystko już musiało pójść dobrze. Na końcu zapytał się o kanał pewnie by też mógł włączyć się do rozmowy. Dłoń marine zaciskała się na dłoni Vinogradovej jakby dotykiem też chciał wlać w nią swoją wiarę i nadzieję w ciało kobiety. Lekarz zaś westchnął na chwilę spoglądając chyba na marine. Pewnie miało być to ciężkie czy krytyczne spojrzenie ale przez te wielowymiarowe zdawałoby się gogle ciężko było przekazać jakikolwiek grymas. Marine zaś chyba i tak miałby dla nich minimalną ilość poważania w przypływie takiego entuzjazmu jakim właśnie zdawał się promieniować. - Hej Karl słyszałeś?! Sven po nas leci! - na wszelki wypadek Mahler przekazał radosną wiadomość Raptorowi rozmawiającego z Black 2 i 7 w drugim krańcu ambulatorium.

- Tak, jestem porucznik Sven Hassel. - uśmiech na chwilę znów zdawał się wracać do słuchawki gdy kodowa nazwa Falcon 1 przedstawił się swoim imieniem i stopniem. - Nad klubem możemy być w ciągu kilku minut. Obecnie krążymy wokół Blackpoint. Sytuacja jest jednak tak samo niejasna jak nad twoim Brownpoint. Będziemy ewakuować personel wedle dostępności. - odpowiedział znowu poważniejszym głosem oficer kierujący akcją znowu głosem oficera kierującego akcją. Wynikało z niego, że obydwa punkty ewakuacyjne Parchów przedstawiają podobnie mętny obraz sytuacyjny. Dla jednostek latających te kilka czy nawet kilkanaście kilometrów odległości jakie dzieliły obydwa Checkpointy i klub HH to była symboliczna odległość pod względem czasu reakcji. Przy niejasnej sytuacji zapewne o hierarchii ewakuacji decydowałaby ta grupa która pierwsza będzie miała klarowną sytuację na swoim LZ.

- Okey w takim razie potrzebuję wyznaczenia rezerwowego LZ w pobliżu klubu i raportu z podejścia do niej. No i musi tam być kogo zabrać. - powiedział Falcon 1 podsumowując swoje potrzeby jakie miał do wydania rozkazu o ewakuacji z którejkolwiek z grup i z którejkolwiek LZ.

- Johan. W tej chwili tylko ty jesteś gotowy do wyjścia z naszej trójki. Zbieraj się. - powiedział Karl któremu plan przedstawiony przez Brown 0 i Johana chyba przypadł do gustu.

- A Maya? - zapytał marine patrząc pytająco na strzelca wyborowego który miał już dość mało zdrowy wygląd.

- Zbieraj się. Ja z nią posiedzę. Do zaliczenia jej zadania wystarczy jeden z nas. Doktorze długo jeszcze pan potrzebuje czasu? - zapytał Raptor patrząc pytająco na Kozlova dalej skupionym na swoim zabiegu. Johan też posłał mu pytające spojrzenie.

- Zaraz skończę. Myślę, że znacznie udało mi się zwiększyć szanse. - odpowiedział obojętnie medyk choć z nutką satysfakcji jakby się udało coś niekoniecznie prostego.

- A co z wam? Co z… grupą Black? Z Zoe, Chelsey i Hektorem? Co z Jacobem? - Brown 0 sypała pytaniami ciągle ściskając rękę wygolonego żołnierza, ale patrzyła na policjanta. Ile jeszcze wytrzyma zanim bestia rozerwie go od środka? Chciała zapytać czy bardzo boli, ale takie pytanie było cholernie nie na miejscu. - Dziękujemy doktorze, gdyby nie pan nigdy by się nie udało - pokiwała głową Kozlovowi - Proszę od nas podziękować raz jeszcze Anatolijowi Morvinoviczowi.

- Pójdą z Johanem. Jeśli doktor już kończy to ty też. Zbierzemy kogo się da. Może uda się odfajkować twoje zadanie. A jak dobrze pójdzie może Sven da radę was zabrać na Checkpoint. Latadełkiem to moment.
- powiedział Hollyard przejmując od Mahlera opiekę nad wolną dłonią Vinogradovej. Johan popatrzył chwile na niego, na Mayę, na otaczający ich parawan i w końcu pokiwał głową.

- Dobra. To ja się zbieram. - powiedział i nagle nachylił się nad Mayą i pocałował ją mocno w usta. Potem jeszcze uśmiechnął się do niej spojrzał na Karla a ten choć wyglądał na zmęczonego i chorego zdobył się jednak na dowcip.

- Nawet nie myśl by się ze mną tak żegnać. - burknął z udawaną cierpkością. Johan roześmiał się i trzepnął go po przyjacielsku w ramię po czym zniknął za parawanami pewnie by naszykować siebie i swój sprzęt do drogi. - Asbiel słyszysz mnie? Tu Hollyard. Zmiana planów. Wracaj do ambulatorium tak prędko jak zdołasz. Może uda nam się zamówić transport do Checkpointów. - Karl odezwał się do Black 8 przez komunikator biorąc na siebie koordynację działań osób przebywających w różnym stanie i adresach bunkra.

- Ten mi kazał. - Kozlov burknął chyba przyjmując w swój niechętny i burkliwy sposób podziękowania od pacjentki i wskazał na stojącego obok niej Raptora. Policjant zaś nadal chyba budził jego niechęć lub idealnie ucieleśniał w sobie cały chaos tych niechcianej przez klubowego doktora sytuacji i gości. - Skończyłem. Jeszcze tylko posprzątam. I usunę znieczulenie. - poinformował swoją pacjentkę i wyglądało, że jakby naprawdę odkładał kolejne przybory i narzędzia szykując jakiś stimpakopodobny preparat.

- Doktorze… czy to znaczy że teraz… będę w ciąży? - spytała i zaraz poczuła ukłucie, a po nim zimno rozchodzące się żyłami od ramienia do reszty ciała. Niewładne nogi mrowiły jakby żyłami spacerowało stado mrówek. Po chwili mogła poruszyć nimi na tyle żeby zgiąć palce stóp.

- No cóż. 100% pewności nigdy nie ma w takich wypadkach. Ale szanse na to są bardzo duże. - powiedział doktor Kozlov zdejmując te swoje dziwne gogle i rękawiczki najwyraźniej definitywnie kończąc zabieg. - Możesz sama sprawdzać swój stan standardowym testem ciążowym. Jeśli w ciągu miesiąca nie wykaże zmian wówczas raczej nie jesteś w ciąży. Choć blokery masz już usunięte więc od tej pory sprawa powinna wrócić do normy. Twoje narządy rodne wyglądają zdrowo więc powinnaś być zdolna do tego typu praktyk jak każda, młoda, zdrowa kobieta w twoim wieku. Choć z powodu długotrwałego zastosowania blokerów antykoncepcyjnych rytm owulacyjny może przez następne kilka tygodni i miesięcy nieźle szaleć. Ale tendencja powinna dążyć do powrotu do oryginalnego twojego rytmu. No chyba, że masz jakieś schorzenia które po tak krótkim i pobieżnym badaniu nie da się wykryć. - lekarz składając swoje zabawki mówił monotonnym tonem jakby Brown 0 była nie wiadomo którą pacjentką której mówi coś podobnego. Popatrzył chwilę na jeszcze trochę rozchwianą sylwetkę pacjentki. - Po znieczuleniu możesz chwile odczuwać mrowienie, szczypanie czy drętwienie w dolnych partiach ciała. Ale powinno przejść najpóźniej w ciągu kilku minut. Wstań i spróbuj się poruszać wtedy gdy będziesz się czuć na siłach. - powiedział widząc jak kobieta na próbę porusza palcami stóp. - No ale teraz ja chciałbym wiedzieć co dalej. Czekacie na tamtego? Czy co? - zapytał Kozlov wymownie spoglądając na nie zdrowo wyglądającego Raptora a wskazując kciukiem w stronę parawanów w kierunku gdzie Green 4 operował Patino.

Maya powoli i ostrożnie usiadła na fotelu, potem spuściła nogi na ziemię i spróbowała wstać. Miękkie kolana ledwo ją trzymały, ale pion dała rade osiągnąć. Gorzej gdy próbowała zrobić krok do przodu. Wtedy zachwiała się i gdyby nie Mahler upadłaby na ziemię jak długa. Nogi bolały i mrowiły, odrętwiałe po znieczuleniu. Czuła jakby miała do kostek przytwierdzone nieswoje stopy.
- Muszę się rozchodzić, będzie dobrze - powiedziała do otaczających ją mężczyzn, ciągnąc marine za rękaw. - Dajcie mi proszę chwilę, zaraz się… zaraz będziemy mogli iść - spojrzała w górę i uśmiechnęła się do Johana trochę speszona, a trochę rozbawiona - Skoro teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, w wolnej chwili… możemy się upewnić, że zabieg będzie skuteczny… jeśli chcesz - ścisnęła go mocniej i odwróciła głowę do lekarza - Zbieramy się. Jeśli Elenio do tego czasu nie odzyska sprawności… zostanie z Karlem i Jacobem. Albo go zaniesiemy. Skoro mamy transport, możemy pozwolić sobie na poczekanie i… nie chcę nikogo zostawiać - tu spojrzała na Karla - Jeżeli wasze wejście na pokład zaliczy zadanie, zostaje grupa Black. Statkiem szybciej tam dolecimy… powinno się udać. Będzie dobrze - powtórzyła.

- No to fajnie. Ale ja się pytam czy ja mam go kroić teraz od ręki czy czekacie na tamtego aż skończy swoje. - westchnął starszy mężczyzna w białym uniformie wskazując jako osobę do krojenia na Karla a potem kciukiem znów na salę operacyjną. Chwilę wpatrywał się w obraz operacji przebiegających po drugiej stronie szyby sali operacyjnej. - Też niedługo skończą. Parę minut. - powiedział po chwili gdy pewnie oszacował to co widzi. Dla Vinogradovej podobnie pewnie jak i dla reszty nie obeznanych ze sztuką chirurgii wyglądało, że operacja jeszcze się nie skończyła i tyle.

Johan zaś wyszczerzył się tak rubasznie i łobuzersko na pomysł repety recepty, że aż Karl się uśmiechnął rozbawiony tak kosmatą i jakże przyjemną wizją kuracji.
- Spróbuj się przejść. Jeśli mamy transport to lepiej nie zwlekać póki go mamy. Ruszajmy kim się da. Ja i Elenio zostaniemy. Do wykonania twojego zadania wystarczy sam Johan jeśli znajdzie się na pokładzie Falcon 1. Falcon 1 czym właściwie dysponujemy? - Hollyard odezwał się do Vinogradovej ale na końcu spytał się kumpla krążącego gdzieś w powietrzu. Przez chwilę wszyscy przy łóżkofotelu Brown 0 wsłuchiwali się w rozmowę tych dwóch. Obraz co nieco się wyklarował. Gdzieś tam w powietrzu były dwa transportowce z drużynami szturmowców choć raczej nastawionymi na zabezpieczenie samych LZ to chyba ani Sven ani Karl nie wyłączali możliwości ich głębszego użycia choć nie było to ich priorytetem. Do tego przy transportowcach krążyły dwie maszyny szturmowe o sile ognia latających czołgów. Te dwie maszyny były w stanie samodzielnie przydusić i oczyścić ładną połać terenu choć i Hollyard i Hassel ostrożnie szafowali tą siłą ognia im mniej klarowna była sytuacja na ziemi a Parchy i mundurowi byliby bliżej strefy rażenia. Okazało się, że ci w powietrzu obawiają się automatycznych wieżyczek Guardiana wokół Blackpoint a od dwójki ocalałych Parchów przebywających na terenie Seres nie było potwierdzenia, że podejście do LZ jest czyste. Same LZ też nie było jeszcze wyznaczone. W efekcie Falcon 1 nie był pewny która z grup upora się prędzej ze swoim zadaniem a więc którą da się ewakuować prędzej. Przedostanie się przez nieznany obecnie teren podziemi i pięter klubu rozrywkowego “gospodina” wydawało się równie niejasne i niepewne jak oczyszczenie automatycznych wieżyczek i podejścia przy laboratoriach Seres.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 24-08-2017, 16:51   #179
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarneł i Czitboy

- Lepiej poskładaj nas. Oberwaliśmy, tam na korytarzu. Jak się trzymasz Młoda? - od strony drzwi wejściowych rozległo się szczekanie syntezatora mowy. W progu stała Ósemka, blada i wyraźnie czymś podkurwiona. Mrużyła oczy i zgrzytała zębami, a lektor wylewał w eter kolejne syntetyczne dźwięki podobne ludzkiej mowie - Dwójkę i Siódemkę też by się przydało. Zanim ruszymy. Nic wymagającego trudu, wystarczy strzał w udo albo trzy - westchnęła ciężko, przechodząc przez pomieszczenie do stojących po drugiej stronie szafek. Stęknęła zrzucając z ramion pompki i bandolety z loftkami. Dopiero wtedy rozejrzała się po sali, usilnie unikając patrzenia tam, gdzie operowany Meks. Skupiła się za to na pozostałej gromadce.
- Wyglądasz jak gówno - rzuciła z klawiatury, podchodząc do gliniarza. Wysiliła się przy tym na zmęczony uśmiech, który szybko przeszedł w kwaśny odcień - Byłam w zbrojowni. Chujnia. Same lekkie gówno. Pmy, pompki, trochę ammo. Żadnych granatów, ani pestek do karabinu. Wzięłam co się nawinęło - machnęła brodą na kupkę sprzętu na sterylnie czystym blacie - A co u was? Musimy się zbierać. Szybko. Kurwa. W podskokach. Długo mu to zajmie? - przy ostatnim pytaniu wskazała kciukiem na Zielonego.

- Jest w porządku, zabieg się udał - Brown 0 uśmiechnęła się szeroko, wciąż chwiejnie łapiąc równowagę wczepiona w Mahlera - Rozmawialiśmy ze Svenem. Lecą tutaj, będą niedługo. Musimy się zbierać i iść na dach. Przygotować do transportu. Może system zaliczy mi CH gdy Johan wejdzie na pokład… potem punkt Black. Karl, Elenio i Jacob zostaną tutaj, my się zbieramy. Właśnie… mieliśmy iść, tylko znieczulenie zejdzie - wzdrygnęła się, zezując na plączące się nogi.

Przez twarz saper przeszedł skurcz, obróciła się do Hollyarda, przekrzywiając przy tym głowę w bok, a jej ręka sama powędrowała do holoklawiatury.
- Sven. Twój kumpel. To ten transport? - wystukała z ostrożną miną - Słyszałam cię. Nie mogłam odpisać. Zajęte ręce - wzruszyła lewym barkiem i kontynuowała - Co z Patino, bo widzę że Mahler całkiem żwawo popierdala. - wyszczerzyła się, lecz jego ironia nie sięgała oczu. Te pozostały czujne i skupione.

- Też jesteś urocza jak zazwyczaj. - uśmiechnął się Karl i nawet mimo, że wyglądał jakby miał gorączkę to uśmiech nadal dało się uznać za przyjemny i sympatyczny. Z radośniejszymi oczami pewnie mógłby należeć do szczęśliwego człowieka. A tak wyglądał na człowieka cieszącego się tą krótką chwilą. Doktor chyba nie do końca był pewny jak traktować słowa Black 8 bo spojrzał na nią niepewnie. Za to pewnie już dossałby się do wciąż stojącej na szafce butelki gdyby jakoś dziwnie akurat tam Raptor nie uznał za stosowne się oprzeć i jakoś dziwnie zasłonił sobą swobodny dostęp do szkła. - To dobry pomysł panie doktorze. - Hollyard nadal się uśmiechał chociaż w połączeniu z uniesionymi w górę brwiami wywoływało to jakoś wyraźnie wyczekujący wyraz twarzy.
- I ten transport to Falcon 1. Ale dowodzi nim Sven. Ten z którym wcześniej rozmawiałaś. - policjant pokiwał głową składając ramiona na piersi. W tym czasie stary i siwowłosy doktor o dopasowanej do włosów siwej szczecinie zarostu otworzył szafkę i wziął paczkę stimpaków. Nie śpiesząc się wrócił z powrotem w stronę i mundurowych i Parchów. - Zabieg Elenio powinien zaraz się skończyć. Jeszcze z kilka minut. Tak doktorze? - też na chwilę przypatrywał się operującemu w sali operacyjnej doktorowi w pancerzu i z Obrożą na szyi. Patini leżał na stole pod głęboką narkozą z maską na twarzy i stanie kompletnej nieświadomości. Stary doktor też na chwilę spojrzał na szybę i pokiwał twierdząco głową. Wziął pierwszy autozastrzyk z leczącymi stymulantami i wstrzyknął pierwszą porcję w nadstawiony nadgarstek policjanta.

- Nie bój się nic mu nie będzie. Tych tępaków w trepach nic nie bierze. - Johan pomógł podejść do Karla i doktora May ale odezwał się wesoło do Asbiel. Sam miał swój pancerz dość poplamiony, brudny i powgniatany a sporo ładownic świeciło mu brakami ale mimo to wydawał się wesół i gotów do działania. Pogodne też wrażenie zdawali się sprawiać para Latynosów w Obrożach. Pobyt w jacuzzi wydawał się ich satysfakcjonować w pełni. Wraz z Chelsey przyszła też i Amanda ale nie kwapiła się by zabrać głos i chyba starczało jej bycie w pobliżu Latynoski. Przy drzwiach izolatki nadal siedzieli ci dwaj gliniarz ale coś nie śpieszyli się do wszczynania rozmowy z gośćmi i gospodarzami.

Jak niewiele wystarczyło do szczęścia, przynajmniej w tej chwili i tym miejscu. Wąska, obła strzykawka wypełniona chemią pobudzającą ciało, niwelującą szarpiący ból naderwanych mięśni i poszarpanych tkanek. Zmiażdżonych szczękami bestii, obitych od upadku z dużej wysokości. Stłuczonych kawałkami pogiętej blachy oraz gruzu. Jedno ukłucie podobne do ugryzienia komara, a napięte nerwy wreszcie odpuściły. Z ust Nash wydarł się ochrypły, pełen ulgi jęk, gdy prochy rozpoczęły proces gojenia. Przymknęła oczy, opierając się o szafkę i dała magii działać. Po pierwszym zastrzyku nastąpił drugi, potem jeszcze jeden. Ona zaś trwała w bezruchu, zastygła niczym złapany w pułapkę żywicy robak - niemrawy, powoli żegnający się z tym, co znał do tej pory. Ból, niby stały element ostatnich godzin, wreszcie ustąpił. Niby nic wielkiego, dawało jednak oprócz fizycznej poprawy, także tę psychiczną, zupełnie jakby wraz z decymetrami przeźroczystej cieczy stary konował wstrzyknął Parchowi coś jeszcze - nadzieję.

Pozwoliła sobie na minutę zastoju, a gdy kitel poszedł w cholerę zająć się pozostałymi, podniosła rękę i odpaliła holoklawiaturę.
- Nie podoba mi się to - głosowi z Obroży towarzyszył niski pomruk niezadowolenia. Jedno zło oko uchyliło się, celując prosto w glinę - Rozdzielenie. Miałam wyciągnąć was wszystkich. Taki był plan. Teraz - skrzywiła się, robiąc przerwę na wyłamanie palców i przyznała - Nienawidzę przerywać roboty. Zostaniecie z Zielonym, nie wiemy jak pójdzie w Blackpoint. Jeżeli stracimy kontakt. Zostańcie tu. Do ewakuacji, a on - wzrok uciekł jej do Patino, rudy łeb pokręcił się na boki - Niech zachowa to pierdolone mydło. Przyda się.

- Będzie dobrze -
Vinogradova powtórzyła po raz kolejny chcąc przekonać nie tylko siebie, ale i otoczenie. Oparła się więcej na marine, by zaraz stanąć chwiejnie, jednak już bez pomocy o własnych siłach - Znajdziemy się, złapiemy jakoś. Przecież to niedaleko, po nawale powinien być spokój… przynajmniej przez trochę. Chłopakom nic nie będzie, mają Jacoba. Spotkamy się w drodze do kolejnego punktu. Chłopaki są dorośli, poradzą sobie - posłała Zoe pokrzepiający uśmiech.

Ósemka zgrzytnęła zębami i warknęła pod nosem coś, co nie brzmiało zbyt przyjemnie. Nie patrząc na to gdzie się znajduje splunęła na podłogę i kiwnięciem głowy pokazała izolatkę.
- Jak maja tu zostać trzeba spacyfikować tego oszołoma. - lektor wyraził beznamiętnie myśli saper - Też ma syfa, a jak ten syf urośnie to wyjdzie. Przez klatę i bebechy. Na nią nie będziemy tracić czasu, lepiej usunąć. Mniej zachodu.

- Ona ma syfa?
- Karl który przez chwilę wyglądał na zamyślonego jak tak gładził kaburę swojego ciężkiego rewolweru popatrzył na izolatkę. Przygryzł wargę. - Roy, możesz sprawdzić tamtą Olsen? Chłopcy ci pomogą. - Raptor zauważył od nowa naukowca z Seres który zdołał usiąść przy jakimś biurku jak zwykł czując się chyba niepewnie przy takiej ilości uzbrojonych osób i broni. Spojrzał za Hollyardem na swój przerobiony skaner, potem na parę stróżujących przy izolatce policjantów i tak samo jak oni pokiwał głową. Potem wstał i we trójkę zaczęli operację otwierania izolatki i przygotowywania aresztantki do badania. W tym czasie doktor zaczął wstrzykiwać lecznicze stymulanty kolejnym osobom.

- Na górze powinien być spokój. - Powiedział Johan który objął Mayę w pasie przyciągając ją do siebie. - Pół godziny nawały. To tam będzie mgła i może pożary dobre następne pół godziny. Coś większego powinno rozjebać. Znaczy mniejsze też ale no jak mniejsze to większe szanse, że przetrwało w jakiejś dziurze. No ale im szybciej i bardziej na świeżo się wyjdzie tym większe szanse że to co przetrwało jeszcze będzie oszołomione. - pokiwał swoją wygoloną głową mówiąc ze swobodą i pewnością jak na świetnie znany sobie temat.

- A ten tam. - policjant spojrzał na operującego przy Elenio lekarzu. Na twarzy wypełzł mu wyraz zastanowienia z domieszką niechęci albo podejrzliwości. Znikł jednak otarty rękawem munduru. - Nie wiem. Ale jakoś ciarki mnie przechodzą. Gliniarski instynkt. Nawet jakby tego nie miał. - powiedział w końcu wskazując palcem na swoja szyję gdzie Parchy nosiły swoje Obroże.

- I nie przejmuj się Asbiel. Wyciągnęłaś całą naszą trójkę. Nic nam nie wisisz. Jakby nie ty i Maya już by było po nas. - marine na moment zwolnił obręcz opiekuńczego uchwytu by po przyjacielski trzepnąć stojącą obok Black 8 w ramię. Gliniarz też pokiwał głową zgadzając się z kumplem.
- Ale sprawa nie jest taka prosta z tym przylotem Svena. Pogadałem z nim trochę. - powiedział ocierając znowu pot z czoła. Johan spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem. - Dla nas trzech lepiej dostać się do naszych pozycji na własną rękę. - powiedział po chwili namysłu a brwi marine powędrowały do góry jeszcze bardziej w zdziwieniu. - A na Svena i Sarę został wydany czerwony rozkaz aresztowania. Sara też tam leci. - powiedział gliniarz a marine spojrzał w zaskoczeniu na najbliżej stojące osoby jakby sprawdzał czy usłyszeli to samo.

- Sara i Sven mają czerwony nakaz? Skąd to wiesz? Sven się nabija? - marine spojrzał na policjanta jakby szukał w jego wyrazie twarzy jakichś oznak żartu. Gliniarz jednak sięgnął do kieszeni a z niej holo. Chwilę w nim grzebał i bez słowa podał holo kumplowi. Ten przeczytał a brwi nadal nie chciały powędrować mu na dół. Powiększył jednak tekst by inni też mogli go przeczytać.

“Czerwony nakaz na mnie i Sarę. Dogadałem się z chłopakami i spróbujemy wypaść. Ale jest bardzo nerwowo. Sara mówi, że cię kocha.”

Nash skrzywiła się, powstrzymując cisnący się na usta komentarz. Nadal sądziła, że nie powinni się rozdzielać, nieważne co trepy sobie tam pod tymi zwichrowanymi kopułami ubzdurały. Gryzło ją to, uwierało. Może im wydawało się w porządku, jej jednak nadal wyglądało na niedoprowadzenie sprawy do końca. Ucięcie w połowie i rezygnację. Skrzywiła się jeszcze mocniej, gdy pojawiła się reszta rewelacji. Pakując granaty w przywieszki, mamrotała skrzekliwie do siebie, sycząc co parę kanciastych zdań. Sara. Ta głupia, zaślepiona w Hollyarda laska z holo. Leciała tu, z uszkodzoną nogą… oby do kurwy nędzy przed wylotem zrobiła choć tę jedna pożyteczna rzecz i postawiła się do pionu, bo zamiast wsparcia zyskają kalekę do ochrony i transportu, jakby nie mieli wystarczająco wielu zmartwień.
- Dużo ryzykują - stuknęła w klawisze luźne spostrzeżenie, choć co innego siedziało jej na sercu. Po cholerę pchali się za linię frontu ryzykując zatrzymanie, rozstrzelanie i ogólnie pojęty Sajgon? Dla kogo? Dla kumpla i faceta? Co za bezsens…
Bezsens… albo normalność - element umykający Ósemce mimo usilnych prób zrozumienia całokształtu sytuacji. Co zrobiłaby na miejscu tej całej “Honey”? Chyba olała sprawę. Prawdopodobnie. Tak, z pewnością.
Zamerdała łapą po kieszeni i wyciągnęła pogiętą paczkę z ostatnim szlugiem, a odpalając go zerknęła na stół i operowanego wciąż kaktusa. Jego też olała kiedy gnida wciągnęła go do szybu windy. Popierdoliło się i to ostro.
- Pilnuj go - szczeknęła lektorem stając przed gliniarzem i gapiąc się na niego spode łba. Przy “go” pokazała oczami na Patino. Zaraz uciekła zmieszanym wzrokiem gdzieś w bok - Ja popilnuję Sary. Załatwcie to szybko. I widzimy się. Wkrótce. W komplecie - opuściła rękę, by po paru chwilach wahania, wyciągnąć ja w kierunku rozmówcy.

- Sara tu leci? Twoja Sara? - Brown 0 w tym czasie ładowała naboje do strzelby, a samą broń trzymała przerzuconą przez ramię. Może i nie była zdolna jej użyć, ale mogła nieść, przynajmniej do tego sie przyda. Zmusiła sie do uśmiechu, spoglądając na Karla przez stół - Wreszcie ja poznam, wydaje się bardzo miłą kobietą. Gdzie się spotkamy ponownie?

- To najcudowniejsza kobieta na świecie.
- uśmiechnął się łagodnie Karl przyjmując wyciągniętą w jego stronę dłoń Black 8 i zaproponowany deal. Chyba nie widział jak zza jego pleców marine ze złośliwym uśmieszkiem wykonał dłońmi obrys jak od butelki coli. - Na pewno też się ucieszy jak będzie mogła was poznać. - dodał policjant i kaszlnął krótko. A po chwili znowu. Potem chrząknął mrużąc nieco na dłużej oczy. Wreszcie wyprostował się wracając do pionu. W tym czasie starszy i młodszy funkcjonariusz Policji wynieśli z izolatki wciąż nieprzytomną aresztantkę. Roy ustawił się przy skanerze zaczynając swoją pracę. - Ja będę w najbliższym czasie tutaj. Niedługo powinienem się zamienić z Elenio. - wskazał na wciąż operowanego Latynosa w sali operacyjnej. - Będziemy utrzymywali łączność. Jakby co Johan się tu orientuje już całkiem nieźle. - wskazał na marine szykującego się do drogi. Miał nad czym myśleć bo amunicji do karabinu zostało mu nie tak zbyt dużo. Więc tym bardziej kusiły go strzelby i automaty na krótkie dystanse i lekkie cele równie skuteczne jak karabiny a o większej pojemności magazynków. Pokiwał jednak twierdząco głową na znak, że gliniarz dobrze mówi.

Maya w tym czasie przykuśtykała do niego i po drobnej utracie równowagi wpadła na cel, obejmując go na pożegnanie. W gardle urosła jej drapiąca kula, ale uśmiechała się, bo pokazywanie strachu i stresu nic przecież nie zmieni.
- Dbaj o nich i o sobie - szepnęła, klepiąc policjanta po ramieniu - I nawet nie myśl robić jakiego głupiego numeru. Widzimy się niedługo - puściła go i poprawiła ładownice - Zanim wyjdziemy poproszę którego z pracowników pana Morvinovicza o krótkofalówkę. Wypada się pożegnać i podziękować za gościnę której był nam tak miły udzielić.

Nash stała z boku, opierając plecy o ścianę i skrzypiała głucho, popalając fajka dla zabicia czasu. Była już gotowa, lecz wciąż tkwiła w miejscu, dzieląc uwagę między gotującą się do drogi gromadkę, a nieprzytomnego kaktusa, podpiętego pod respiratory i inne gówna. Kończył się im czas powinni się zbierać i to szybko. Ona powinna iść, sprawdzić czy na pewno zabrali to co mogło się przydać, skrzeczeć reszcie nad karkiem aby zagęszczali ruchy. Powinna zrobić wiele rzeczy, jednak przekroczenie progu zanim cholerny meks nie otworzy oczy było tak cholernie ciężkie. Korzystała więc z idealnej wymówki, zwalając winę na otoczenie. Tak... to była dobra wymówka.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-08-2017, 01:32   #180
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Post wspólny - Cohen, MG

Wykorzystując tempo członków lokalnego kółka emerytów i inwalidów we wspinaczce, Owain założył maskę przeciwgazową.
- Dobra, teraz naprawdę koniec żartów i nie chcę słyszeć żadnego pierdolenia od bandy nadętych, świętoszkowatych pizd o sposobach i metodach. Jesteśmy na ostatniej prostej, co zwykle oznacza, że największe szambo jest tuż przed nami. Ustawić się w rzędzie, złapać osobę przed wam za ramię albo ciucha. Idziecie, stajecie, tylko gdy wam powiemy, bez dyskusji. Ja idę na szpicy, łapiduch za mną, Blond lalka przedostatnia, Padre zamyka kolumnę. - oznajmił stadku, po czym odpalił kanał Falcona 1. - Falcon 1, tu Black 4. Widoczność na ziemi minimalna, czekajcie na rozpoznanie. Namiar na moją pozycję, oznaczę LZ. Potwierdźcie, over.

- Idziemy jak do tej pory. Ten idzie pierwszy a tamten ostatni. - “blond lalka” zareagowała pierwsza gdy po wytycznych jakie Black 4 udzielił zebranej w ruinach klatki schodowej grupce. Popatrzyli na niego, na siebie nawzajem i właśnie na nią z konsternacją. Mało kto był w stanie wykonać propozycję Parcha bo zwyczajnie brakło im wolnych rąk by mieć kogo jeszcze się złapać. Para starszych dorosłych albo niosła albo prowadziła po dwójce dzieci, para paramedyków zaś nadal niosła ciężko rannego Toma. Tak naprawdę tylko Hal miał w miarę swobodę manewru bo trzymał wciąż tylko swój toporek strażacki. Polecenie Herzog chyba więc grupce cywilów wydało się bardziej przystające do sytuacji w jakiej się znaleźli. W efekcie idący na szpicy pochodu Black 4 nie poczuł na ramieniu uchwytu dłoni od kogoś idącego za nim. Zresztą idąca za nim trójka Patricka i dwójki dzieci miała wystarczająco dużo problemów z przedzieraniem się przez dym, gruz i utrzymywaniem równowagi by jeszcze kogoś trzymać. Herzog jako szpicę i prowadzącego peleton wskazała na Black 4 a ostatniego na Black 0.

- Tu Falcon 1. Zrozumiałem Black 4. Czekamy na potwierdzenie oznaczenia LZ i rozpoznanie podejścia. - dla odmiany facet po drugiej stronie słuchawki, płynący gdzieś tam w powietrzu ponad warstwą dymów i pożarów pozostałą po półgodzinnej nawale artyleryjskiej okazał się tak spokojny jak na zawodowca przystało. Potwierdził komunikat obserwatora w ziemi i w praktyce oznaczało to, że dalej będą krążyć w lotniczym “pobliżu” póki sytuacja na ziemi się nie wyklaruje pod wpływem naziemnego rozpoznania sytuacji.

Krztusząc się i kaszląc, potykając się prawie co krok i przedzierając się przez dym tak dwójka Parchów jak i dorośli, dzieci i paramedycy ruszyli z ruin klatki schodowej. Widoczność była bardzo słaba i sięgała kilkunastu kroków o ile patrzyło się w głąb większego pomieszczenia czy dłuższego korytarza. Zaś spod jakichś dziur czy mijanych przejść mały xenos właściwie od razu miał szansę rzucić się na przechodzącego człowieka. Black 4 szedł chwiejnie przez równie chwiejny gruz zalegający z rozwalonych ścian i sufitów na ścianach i sufitach. W gazmasce szło się ciężko i ograniczała ona swobodę obserwacji ale przynajmniej nie było kłopotów z oddychaniem, łzawiącymi oczami i drapaniem w gardle. Chłopcy z artylerii musieli przyłożyć się do roboty bo krajobraz, nawet wewnątrz budynków jawił się jako iście księżycowy. Ciężko było znaleźć choć kilka kroków równego terenu więc akcje szybkiego, sprawnego czy dyskretnego poruszania były utrudnione nawet bez tego dymu maskującego wszelkie przeszkody i przeciwników. Owain właśnie przechodził nad jakimś załomem już całkiem blisko zewnętrznej ściany gdy dostrzegł ruch w swoim kierunku. Mały xenos poruszał się błyskawicznie a odległość była morderczo krótka. Parch jednak zareagował na czas i zdążył wycelować i strzelić w kierunku nadciągającego zagrożenia. Już pierwsze pociski rozpruły ciało szeregowego xenosa a nadmiar mocy obalającej ekspandującej amunicji rozbryzgał ciałko jak balonik z żółtą farbą. Parch trafił i zabił. Ale też i usłyszał inne skrzeki z niebezpiecznie bliskiej okolicy choć ściany i dym nie pokazywały innych celów to musiały być bardzo blisko.

- Wszyscy stop i gleba! - syknął stłumionym nieco przez maskę głosem, zatrzymując się i przyklękając. Nie puszczając karabinu, sięgnął lewą ręką po detektor i omiótł nim teren dookoła siebie. - Padre, mamy towarzystwo, pewnie szczurki. - rzucił do Dziesiątki, na wypadek gdyby nie usłyszał stworów.

Black 4 uniósł karabinek w jednej dłoni i wolną ręką sięgnął po detektor. Omiótł nim dookoła siebie i spojrzał na ekran małego wyświetlacza. Sytuacja wydawała się na ilość celów podobna jak niedawno sprawdzał dwa pomieszczenia dalej w zrujnowanej klatce schodowej. Czyli z dowolnej strony mimo, że sam widział tylko ściany i dym, elektroniczny czujnik dostrzegał wiele celów. W przeciwieństwie do poprzedniego skanu teraz jednak przynajmniej kilka najbliższych kierowało się w jego stronę. Zbliżały się z wnętrza budynku jak i z zewnątrz, były na poziomie parteru, piętrach jak i piwnicy. Ana zatrzymała się razem z Patrickiem zbijając się z dziećmi w ciasną, przestraszoną kupkę chroniąc dzieci w ochronnym kręgu własnych ciał. Herzog i drugi paramedyk zatrzymali się obok ale nie siadali. Wciąż trzymali między sobą ciężko rannego Toma. Na końcu tej gromadki ale zaledwie o kilka kroków dalej kucnął Black 0 rozglądając się po zrujnowanym pomieszczeniu. Przez ściany i dym widział pewnie to samo co i Owain i reszta cywili. - Melduj. - powiedział widząc, że zwiadowca używa swojego elektronicznego pomocnika.

- Wielu tango, kilku się zbliża. Poskładamy je, ale wtedy pewnie zleci się reszta. - Czwórka rzucił do Padre, wykorzystując odczyty detektora by wycelować karabin w najbliższego stwora i zapamiętując pozycje pozostałych. - Dobre, Padre, bo siedzieć tu nie ma sensu. Z tą bandą i jeszcze pokrakami na karku to chuj, zwiadu nie zrobimy, amunicja na wyczerpaniu, zabarykadować się jest niespecjalnie gdzie i bez sensu i w ogóle zostać tu to proszenie się o zgon. Dzida poza teren laba na pełnej kurwie, to chyba najlepsza opcja. Uda się, to wjeżdżamy prosto do taryfy, nie uda się, chuj, odchodzimy w blasku chwały. - powiedział, a oczy mu błysnęły. Odpalił kanał Falcona 1. - Falcon 1, tu Black 4, zmiana planów. Z uwagi na sytuację rozpoznanie wątpliwe. Robimy wypad z buta poza teren laba, kierunek północny. Posadźcie taryfę najbliżej jak możecie poza potencjalnym zasięgiem wieżyczek. Uwaga, będziemy wchodzić ostro i z możliwymi tango na plecach. Śledźcie namiary moje i Dziesiątki. Potwierdźcie, over.
No, wszyscy słyszeli, szykujcie buty do biegania bo czeka nas sprint życia na jakieś czterdzieści metrów.
- powiedział wesoło do reszty, chowając detektor i biorąc karabin w obie ręce. - Robimy tak: ja biegnę pierwszy, a reszta po kolei moim śladem. Dokładnie tak jak ja, rozumieją? Jeśli wieżyczki działają, robimy żabie skoki: od dziury do krateru do gruzowiska i tak dalej. Jeśli nie, zapierdalamy bez przerwy aż do płotu. Wszystko jasne? No, to jazda!
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172