29-07-2017, 21:35 | #171 |
Reputacja: 1 | - Otwieraj drzwi i módlcie się wszyscy, bo połowa waszego jedynego oddziału ratunkowego jest za drzwiami. - Warknął Padre - Dupa przy ziemi czwórka! Cofnął się o dwa kroki i podniósł karabin do ramienia. Mimo, iż ekwilibrystyczny popis Owainowi nie wyszedł, sytuacja nadal nie przedstawiała się beznadziejnie. Oberwał, ale nie było tragedii, a sam stwór wyglądał już na mocno zużytego. - Zapomniałem, kurwa, jak dobry w te klocki jestem! - oświadczył xenosowi, zwijając się i kręcąc jak fryga w unikach i próbując samemu wyprowadzać ciosy. Usłyszawszy Zciwickiego, natychmiast przykleił się do ziemi i odtoczył, licząc, że ogień i hałas karabinu przyciągną uwagę poczwary, a on będzie miał wtedy okazję zaatakować z flanki. Xenos zdawał się drwić z popisów i pogróżek człowieka. Jakkolwiek Black 4 nie próbował unikać ciosów potwora, jaki by nie był szybki i zwinny, jak bardzo nie chciał trafić go jeszcze chociaż raz swoim tomahawkiem to choć stwór wydawał się już mocno pocharatany i płonął żywym ogniem nadal był od niego lepszy w te zwarciowe klocki. Kolejne trafienie rozorało pierś Owaina jakby ten napierśnik był z papieru. Zawył gdy uderzenie rzuciło go w kąt sali a w płucach zaczęło mu brakować tchu. Wciąż się usiłował bronić już na wpół leżąc na podłodze opierając się o ścianę. Potwór też wydawał się zwalniać choć jasne było, że nadal ma przewagę nad ciężko broczącym krwią człowiekiem. Black 0 widział jak blond głowa kiwnęła i jej dłoń wcisnęła jakiś przycisk na panelu. Same drzwi zdawały się otwierać równie irytująco wolno jak te zewnętrzne się zamykały. W końcu otwór był na tyle duży by mógł przez niego przejść do środka. Zauważył parę przeciwników tuż przy drzwiach. Zwiadowca Parchów leżał już na ziemi desperacko zasłaniając się tomahawkiem przed paszczą bestii. Jej szczęki uderzyły go jeszcze raz wyrywając krwawy ochłap z barku Black 4. Graeff już ledwo widział na oczy i wszystko zdawało się być przyćmione czerwoną mgiełką. Dogorywał i wiedział, że jeśli nic się nie zmieni to bestia jednak wykończy go nim spłonie. Potwór przygniatał go do ziemi nie pozwalając na żadne finezje poza desperacką obroną. Ramiona jednak już nie miały siły dłużej się opierać tak samo jak mózg koncentrować się na czymś innym niż zachowanie przytomności. Wtedy padły strzały. Zcivicki poczuł uderzenie broni gdy kolejne pociski rozłupywały ciało bestii. Ta zaryczała po raz ostatni i upadła tam gdzie stała. Na Black 4. Zcivickiemu zostawało jeszcze wydłubać Graeffa spod cielska bo on sam wyglądał na kogoś w krytycznym stanie. Co potwierdzały i oczy lidera grupy i wyświetlacz HUD. Padre ostrożnie podszedł i kopniakiem zwalił ufoka z czwórki. Potem złapał go za szelki taktyczne i wciągnął do środka. - Pani doktor, czas pokazać kunszt. Puls ledwo wyczuwalny, tętnice najwyraźniej całe. Rany szarpane. Każdego, kto będzie za wolny spotka to samo - wyjął magazynek z broni, schował do ładownicy i załadował z pełny. Potem sięgnął po karabinek Owaina i także go przeładował wkładając niepełny magazynek do ładownicy. - A wy zbierać manatki, albo idziecie z nami, albo zostajecie tu na zawsze. Nikogo innego tu nie przyślą. Tylko takich straceńców jak my. My z Czwórką czyścimy drogę, wy dobijacie jak coś się przedrze. Jeśli ktoś jest wierzący niech się zaczyna modlić, a jeśli jest tu ktoś niewierzący to za górze zmieni mu się światopogląd. - Co ty pierdolisz, khe, khe, to tylko powierzchowna rana… - wycharczał Owain, opluwając się krwią. - Ale, khe, nie ma tego złego, khe, jednak doczekałem się badania… - uśmiechnął się głupkowato, próbując niezgrabnie i bez większego powodzenia sięgnąć po własnego stimpaka zdrową ręką. Z pokrytego tatuażami, poharatanego ramienia, widocznego spod dziury w pancerzu, coś strzyknęło krwią. Herzog weszła do śluzy i rzuciła krótkie spojrzenie na wciąż podrygujące płonące w miejscu trafienia tomahawkiem ciało poczwary. Zaraz jednak zajęła się pacjentem. - Nie ruszaj się i leż spokojnie. Wszystkim się zajmę. - powiedziała uspokajająco do leżącego zwiadowcy. Potem wyjęła z przywieszek stimpaka Black 4 i wbiła mu w udo. Graeff poczuł przypływ sił leczniczych stymulantów. Jakoś ciężar przygniatający mu płuca zelżał i widzenie zrobiło się jakby ostrzejsze. Tak działały wszystkie stimpaki choć był w takim stanie, że potrzebowałby chyba całego wiadra małych zastrzyków by wrócić do normy. Zaś paramedyczka zdawała się czynić cuda z tymi ampułkami bo po zaledwie czterech czuł się znowu w pełni się zdrów jak ryba. Herzog podniosła się do pionu i wróciła na korytarz. Do środka z sali zaglądał Hal i ten grubszy facet. Mieli zaniepokojone i pytające spojrzenia. - Spakujcie się. Spróbujemy z nimi iść. Ja i Jerry weźmiemy Toma. Ana i Patrick przygotujcie dzieci do drogi. Hal ty postaraj się mieć oczy otwarte i głowę na karku. - powiedziała po kolei obdzielając zadania. Widocznie wśród tych ludzi miała niezły autorytet bo choć wydawali się pełni obaw i towarzystwo pary Parchów wyraźnie budziło ich wątpliwości i brak zaufania co do ich postawy i intencji to jej jednak zdawali się ufać i szanować. - A gdzie chcecie iść po wyjściu z bunkra? - zapytał Hal patrząc na parę więźniów z Obrożami. Patrick też czekał na odpowiedź. Renata zatrzymała się i odwróciła również czekając na ten ważny element najbliższych działań. Zcivicki w lot pojął, że oczekują jasnej i klarownej odpowiedzi. Mętnie brzmiąca odpowiedź w stylu “wyjdziemy i się zobaczy” czy grubiańska lub jej brak zapewne wzbudził by ich opór i przeciągnął sprawę. Chwilowo sytuacja po akcji z zabiciem potwora wydawała się działać minimalnie na korzyść dwójki Parchów i w połączeniu z postawą Herzog była szansa zatrzeć nieprzychylne wrażenie jakie najwidoczniej wywarli na cywilach po swoim przybyciu. Wszystko zależało od tego co i jak odpowie. - Na górę, schody mimo, że częściowo zawalone są drożne - spojrzał na ciężko chorego, ale nie drążył tematu - Jedyny płaski teren to trawniki wokół budynku. Tam was odbiorą pocztą lotniczą. Wywołał mapę kompleksu i zaznaczył trawnik jakieś 50m od wejścia z budynku i przesłał jako nowy punkt ewakuacji. Do centrali i do czwórki. - Weźcie wszystko co może służyć jako broń. Jeśli pójdą na nas falą nie zatrzymamy wszystkich. Ktoś z was ma jakieś wojskowe lub policyjne przeszkolenie? Owain podniósł się w końcu, po czym dokonał szybkiego przeglądu ekwipunku i swojej osoby. Poruszył na próbę parę razy ramieniem. Coś tam jeszcze bolało, ale wyglądało na sprawne. Podobnie było z klatką piersiową. Poszedł do kuchni, gdzie umył twarz i wypłukał usta z krzepnącej krwi, po czym napił się wody. Potem wrócił do śluzy, sięgnął po toporek i dwoma mocnymi uderzeniami odrąbał głowę xenosa, którą następnie przypiął sobie do pasa kawałkiem liny i karabińczykami. - No i jak, wycieczka gotowa? - rzucił, wracając do głównej sali i spoglądając po ludziach ze swoim zwykłym drwiącym uśmieszkiem. Wycieczka słabo wpisywała się w standardy jakiejkolwiek gotowości bojowej. Starsi mężczyźni, kobiety, dzieci, medycy i ciężko ranni. Właściwie to była to tak bardzo cywilna wycieczka jak tylko to chyba było możliwe. Nikt się nie zgłosił jako ktoś z doświadczeniem bojowym. W tak krotkim czasie nie widać było u nikogo żadnych butelek czy słoików które mogłyby być czymś zapalającym. Albo nie mieli ich kiedy zrobić albo nie było z czego. Z broni właściwie tylko Hal trzymał jakiś toporek strażacki a Patrick miał kuchenny nóż. Pod względem uzbrojenia wycieczka też była więc jak najbardziej cwyilna. Obroże odliczały kolejne minuty zarówno do czasu jaki został Parchom na wykonanie zadania jak i do terminu w jakim miała przestać strzelać artyleria. Sądząc po spojrzeniach cywili nie czuli się ani gotowi na wyjście ani nie byli mu chętni. Za to wątpliwości i strach wylewały się z każdego ruchu i spojrzenia. - Grupa Black, tu Falcon 1. Czyścimy opłotki Seres pod lądowisko, trzymajcie głowy nisko. Potwierdźcie zniszczenie wieżyczek. - komunikat przekazał wiadomość gdy ostrzał zbliżał się do końca a grupka zatrzymała się w korytarzu szykując się do wejścia do śluzy. W śluzie jednak powstał kłopot. Trzeba było tam wejść i spędzić trochę czasu z zabitym xenosem. Dorośli wydawali się zaniepokojeni ale jakoś się trzymali. Dzieci zaczęły się kręcić i płakać wczepiając się rozpaczliwie w dorosłych. Sprawę dobiło głośne zamknięcie wewnętrznych drzwi śluzy gdy wszyscy znaleźli się jak w klatce z trupem zabitego xenosa. Dzieci zaczęły panikować na całego. Ana przyklekła przy nich i zaczęła je uspokajać i pocieszać. Patrick podobnie. Ale skończyło się na tym, że by odzyskać jako takie panowanie oboje już starszych ludzi musieli wziąć po dwójce dzieci na ręce. Herzog i Jeff nieśli Toma więc w miarę swobody manewru od cywili miał tylko Hal ze swoim toporkiem. Potem nie było lepiej. Przez chwilę panowała cisza gdy ostatnie pociski artyleryjskie przebrzmiały i po pół godziny trzęsienia ziemi i głuchego łoskotu zrobiło się aż nienaturalnie cicho. - Uwaga grupa Black, bombki poszły. - ostrzegł ich znowu Falcon 1. Chwilę potem dała się słyszeć seria szybkich eksplozji które znowu i poczuli i usłyszeli. - Potwierdźcie z dołu jak to wygląda. - o co chodzi widać było na mapce HUD gdzie zostało zaznaczone 6 punktów wzdłuż ogrodzenia od strony głównej bramy przez jaką wieki temu przejechali Pussy Wagonem. Na razie jednak droga na powierzchnię była usłana gruzem i dymem. Korytarz był zawalony mniej lub bardziej i poruszanie się po nim wymagało uwagi nawet dla uzbrojonych mężczyzn, w kwiecie wieku nie dźwigających nikogo. Wzbiera zawiesina dymu i kurzu ograniczała znacznie widoczność. Podobnie mijane przejścia obiecywały wyskakujące kreatury przy każdym minięciu. Teren zdecydowanie nie sprzyjał sprawnemu poruszaniu się. Za dwójką Parchów pierwszy szedł Patrick. Dziewczynkę trzymał w ramionach a chłopca zdołał uspokoić na tyle by szedł tuż przy nim trzymając się go kurczowo jedną rączką. Ana miała mniejsze dzieci i nadal je niosła. Za nimi para paramedyków niosła Toma. Na końcu szedł Hal ze swoją siekierą. Kolumna była ani zwarta ani zwinna. Jasne było, żejeśli na kogoś z nich z bocznego przejścia postanowi wyskoczyć xenos to para idących na czele Parchów będzie miała minimalne szanse by zareagować. Idąc na czele mogli liczyć, że dostrzegą zagrożenie o czoła. Dotarli jednak gdzieś do okolic schodów. I zaczęły się schody. Klatka schodowa okazała się być gruzowiskiem. To co z niego zostało nadawało się by się wspiąć. Zapewne zdrowy, sprawny człowiek mógł się wspiąć na górę po tym osuwisku. Ale małe dzieci czy ciężko ranni było bardzo wątpliwe. Chociaż gdyby ktoś się wspiął wcześniej miałby pewnie możliwość odebrania z dołu takiej paczki jeśli ktoś by ją im podał. - Chyba coś słyszałem. Za nami. - odezwał się z końca kolumny Hal dość zdenerwowanym głosem. Parchy i inni też wyglądali jakby usłyszeli to samo. Black 4 był nawet prawie pewny, że to jakiś pisk xenos. Choć czy jakiś tam w tym dymie i piwnicy tylko był czy już leciał na nich z pazurami tak tylko piskał. - To przydaj się do czegoś i waruj. - warknął do ciecia Owain, omiatając snopem światła rzucanego przez latarkę przy karabinie szczyt gruzowiska. Nie zobaczywszy tam niczego, wspiął się szybko na górę, przyklęknął i wyciągnął detektor, którym sprawdził teren. - Dobre, lalka, ładuj się na górę i spróbujemy wciągnąć te kaleki. - rzucił do Herzog, wyciągając rękę, by pomóc jej wejść. - Jest tu druga klatka schodowa - powiedział Padre sprawdzając plany - ale nie wiadomo co tam zastaniemy. Ruszać tyłki, ja osłaniam. Przeszedł na koniec procesji. Black 4 odkrył, że wspinanie po obsypującym się gruzowisku nie jest ani szybkie, ani łatwe, ani dyskretne. Przy każdym prawie ruchu odpadał jakiś kawałek gruzu lecąc na dół i stukocząc przy okazji. Jakoś mimo to udało mu się dostać na górę. Black 0 widział, że wspinaczka to nie takie hop siup nawet dla nich o cywilach i rannych nie mówiąc. Bezczelne zachowanie Czwórki znowu dało się odczuć fali niechęci jaka przelała się po grupce. Świeżo odbudowane śladowe zaufanie i poczucie wspólnego zagrożenia jakie dzieli znowu wdarła się kolejna rysa. Spoglądali z jawną niechęcią na zwiadowcę o piętro wyżej i chyba oczekiwali od jego dowódcy jakiejś reakcji. Jakiejś innej niż ignorancja czy aprobata takiego zachowania. Jakieś ślady porządku i tego, że panuje nad sytuacją. - Oni najpierw. - odpowiedziała głucho Herzog i w jej nałożonym hełmie bardziej przypominała opancerzonego w egzoszkielet komandosa niż paramedyka. Jej twarz i charakterystyczne blond włosy były pod tym hełmem prawie nie widoczne. Choć byłby to bardzo rozbrojony komandos z plecakiem paramedyka zamiast broni. Patrick podszedł do sterty gruzów i podał Owainowi pierwszego chłopca. Ten wyciągnął ręce do Parcha by mógł go złapać. Parter klatki schodowej to było jedno wielkie gruzowisko. W tym czasie Black 0 dostrzegł ruch na skraju widzenia. Prawie na pewno był to jeden z pomniejszych xenos. Chyba węszył albo nasłuchiwał. - Nie sikać po nogach, strzelam do ciekawskiego skurwiela - powiedział Padre, wycelował w zwiadowcę i ściągnął spust. - A pani doktor niech włazi na górę, w egzoszkielecie da radę wciągać ludzi, jak czwórka będzie musiał zacząć strzelać. |
31-07-2017, 00:08 | #172 |
Reputacja: 1 | - Siadaj na dupie i bądź cicho. - powiedział sucho Owain, wciągnąwszy dzieciaka. - Dobre, nie to nie, drugi konował, dawaj tu na górę, bo wciągać te łamagi to nie takie proste. - rzucił do drugiego paramedyka. - Tacy, kurwa, jesteście szlachetni, ale jak mi tu nie pomożecie, to xenosy zajebią wam to stadko.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
02-08-2017, 18:05 | #173 |
Reputacja: 1 | Green 4 i Brown 0
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
02-08-2017, 23:31 | #174 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
07-08-2017, 22:06 | #175 |
Reputacja: 1 | - Ładować tyłki do góry - warknął Padre. Spokojnie odstrzelił dwóch zwiadowców, gdy za jego plecami cywile z trudem się gramolili na górę. Korzystając z chwili spokoju sięgnął do plecaka i wyjął plastik. - Odsunąć się od bomby, każdy kto zostanie na dole zginie - rzucił na koniec, krótkiego korytarza. Pokładał ufność w Panu, że odległość będzie wystarczająca. Producenci plastiki takiej ufności nie pokładali, dlatego podana na obudowie odległość od centrum wybuchu była większa niż długość korytarza. Reszta cywilów znalazła się na górze jakby dostali skrzydeł. Padre wycofał się do kupy gruzu i szybko wspiął się na górę. - Ruchy - ponaglił wszystkich zmieniając magazynka na pełny, a częściowo zużyty chowając do ładownicy. - Bo słyszę, że nowi lokatorzy idą za nami by wam powiedzieć, że burdel zostawiliście w piwnicy. Ruszył za nimi osłaniając odwrót. Kilka kroków od dziury detonował ładunek. Ognisty podmuch wystrzelił z dziury za nimi układając się za plecami Padre niczym skrzydła serafina. |
09-08-2017, 11:22 | #176 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 27 - Zbiórka (34:45) Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1750 m do CH Brown 3 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 2250 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 180 + 60 min do CH Green 5 Czas: dzień 1; g 34:45; 0 + 60 min do CH Brown 3 Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 60 min do CH Black 2 Brown 0 Doktor Kozlov nie wydawał się ani zbyt szczęśliwy ani nieszczęśliwy z tego, że musi zająć się czarnowłosym Parchem. Całej rozmowie między nią a doktorem medycyny w Obroży przyglądał się raczej obojętnie mimo, że często dotyczyła jego samego i jego umiejętności. Gdy dwójka Parchów wreszcie się dogadała co do tego kto i kiedy zajmuje się kim wzruszył ramionami i gdy Green 4 odszedł zająć się Patinio którego Hollyard wezwał przez komunikator a on podszedł do swojej pacjentki. Wtedy huknęły strzały. - Kurrwaaaa! Zdyychaaajjjj! Zdyychajj chuju! - z sali operacyjnej huknęły szybkie strzały z pistoletu. Przez szybę oddzielającą salę od reszty ambulatorium widać było jak wciąż półnagi marine siedział na stole operacyjnym i właśnie wstawał z niego krzycząc z furią i stzelając raz za razem w jakiś rozbryzgująco się żółtą cieczą ochłap. Wszyscy ludzie chyba w pierwszej chwili drgnęli z zaskoczenia i naturalnym odruchu obronnym słysząc strzały tak blisko siebie. Mahler zdołał wstać i odskakujący po każdym strzale ochłap wędrował po podłodze zostawiając za sobą żółtawe rozbryzgi. Johan wyglądał jakby dostał napadu furii strzelając w coś co po tylu strzałach już musiało być zabite z dużym zapasem. - I co kurwa?! Kto jest górą?! Kto kogo wykończył jebańcu?! - marine stał już nad czymś i wywalał w podłogę kolejne pociski ze swojego pistoletu. - Johan! Johan daj spokój! - krzyknął Karl który stał najbliżej drzwi. Wbiegł do sali operacyjnej i łapiąc przyjaciela w ramiona zbijając mu jednocześnie ramię. W efekcie wygolony mężczyzna trzasnął plecami o ścianę ale dalej usiłował strzelać w to coś. Pistolet jednak w końcu zaczął zgrzytać pustką magazynka. - No już! Johan! Zabiłeś to! Kurde chłopie z dziesięć razy to zabiłeś. No. Już dobrze. Spoko chłopie jesteśmy górą. No chodź. Maya na ciebie czeka. Chodź Johan. - w miarę jak Karl mówił gniew chyba zaczął parować z Johana i coraz więcej do niego zaczęło docierać. Opuścił broń i magazynek zamilkł. Karl go puścił i wskazał dłonią na stojącą po drugiej stronie szyby Mayę. Johan pokiwał głową odchodząc o ściany. Spojrzał jednak jeszcze raz na podłogę i na moment na twarz wrócił mu grymas wściekłości. Trzasnął ze złością wojskowym butem rozbryzgując nim ostatnie resztki pasożyta jakiego dotąd nosił w piersi. W końcu jednak obydwaj wyszli z sali operacyjnej. Za to wbiegł Patinio który pewnie był blisko i też usłyszał strzały. Sytuacja jednak zmierzała ku wyklarowaniu i uspokojeniu. Latynos zajął miejsce wygolonego marine w sali operacyjnej, Hollyard zaczął przygotowywać się do wyjścia na powierzchnię przez komunikator łącząc się z Black 2 i 7 a Mahler zajął się towarzyszeniem Vinogradovej. - Zrobię ci znieczulenie miejscowe. Będziesz przytomna ale gdzieś od połowy kręgosłupa nic nie będziesz czuła. Ale nie machaj rękami ani nie poruszaj się gwałtownie bo to utrudni sprawę. I nie wrzeszcz. - uprzedził ją melancholijnie spokojnym głosem stary lekarz o mizernym wyglądzie. Nakreślił palcem pionową linię gdzieś między jej brzuchem a żebrami by pokazać odkąd będzie działać znieczulenie. Potem zaczęła się operacja. Właściwie nie wyglądała tak strasznie. Nie bardziej niż jakieś badanie ginekologiczne. Gdyby nie te znieczulenie i świadomość co to za zabieg właściwie można by było czuć się właśnie jak podczas rutynowej wizyty u ginekologa. Nawet łóżkofotel okazał się mieć charakterystyczne uchwyty na rozłożone nogi. Ponieważ Vinogradova była informatykiem a nie lekarzem a sam lekarz nic właściwie nie mówił podczas zabiegu ot, coś tam sprawdzał, wkładał, wykładał, zmieniał, trochę mamrotał do siebie jedynie co się zorientowała to to, że na oczach miał gogle automatycznej kamery pozwalającej mu pewnie mieć wgląd na operowane miejsce. Pocieszająca była jednak obecność Johana. Był już wolny i ubrany w koszulę munduru choć jeszcze bez pancerza i całego szpeja jaki zwykle na sobie nosił. Ale był w zasięgu rąk właściwie tuż przy łóżku na jakim leżała Brown 0. - Uprawiałaś seks. Niedawno. - powiedział nagle bez ostrzeżenia lekarz. - No tak. - odpowiedział trochę skonsternowany marine patrząc na okoloną czarnymi włosami twarz pacjentki. - Ze mną. - wyjaśnił z zauważalnym przypływem satysfakcji. - Gratuluję. Mam wypłukać? - zapytał doktor podnosząc twarz na ich twarze. Jednak z tymi goglami zasłaniającymi mu oczy i spora część twarzy wyglądał dość cyborgowato i dziwnie. - Wypłukać? - marine niepewnie zmrużył oczy patrząc to na Mayę to na patrzące na nich cybergogle będące przedłużeniem kamer penetrujących trzewia pacjentki. - Tak wypłukać. Jeśli tego nie zrobię a usunę blokery antyciążowe wówczas istnieje ryzyko zajścia w ciążę jeśli tak niedawno był uprawiany seks. - doktor tłumaczył dość obojetnym tonem w którym pobrzmiewała irytacja na opornego na podstawową dla niego wiedzę rozmówcę. - A to nie! My właśnie chcemy, żeby Maya zaszła w ciążę! - gdy do Johana dotarło o czym rozmawiają uniósł w górę trzymaną dłoń splecioną z jego dłonią na znak entuzjastycznego poparcia dla tego pomysłu. - Aha. Ale to jeszcze pacjentka musi wyrazić zgodę. - doktor kiwnął głową i przeniósł spojrzenie swoich gogli na leżącą na fotelołóżku kobietę. Tej akurat nerwowo zabrzęczała Obroża. Czas jej się skończył. Ten bazowy. Została jej ostatnia, rezerwowa godzina. Ostatnie 60 minut życia. Jeśli w ciągu tych 60-ciu minut nie doprowadzi któregoś z trzech mundurowych do odległego o niecałe 2 km Checkpoint to Obroża ją zabije. - Brown 0 tu Falcon 1. Czas ci minął. Jaki jest twój statut? I w jakim stanie jest Hollyard, Mahler i Patinio? Od dłuższego czasu zalegliście na jednym adresie. Pod ziemią. - komunikator odezwał się nagle w uchu Vinogradovej spokojnym ale zdecydowanym głosem jakiegoś mężczyzny. Widocznie musiał mieć na mapie ich pozycję albo i nawet móc odtworzyć na niej gdzie przebywali wcześniej. Też właściwie mogła to zrobić na każdej mapie jaka by miała takie opcje i się do niej dobrała. Green 4 Po “dość żywiołowej” reakcji jaką Mahler powitał widok wyciętego z siebie pasożyta sala operacyjna wyglądała jak bardzo pooperacyjna. Nadal jednak miała najlepsze w okolicy warunki do przeprowadzenia operacji. Latynoski żołnierz był drugim pacjentem więc już Green 4 miał niezłe pojęcie czego się spodziewać. Znowu zdołał podać narkozę pacjentowi, przedostać się narzędziami przez wierzchnie warstwy ciała które znowu wydawały się tak zdrowe jak u zdrowego mężczyzny w sile wieku powinny. Dopiero obca tkanka zapowiedziała właściwe ciało obce. Doktor nauk medycznych znów miał okazję obserwować różowawy płyn sączący się ze zniekształconej i obcej tkanki. Pasożyta jeszcze bezpośrednio nie było widać choć wprawne oko doktora już mogło mniej więcej dostrzec miejsce gdzie przebywał. Był umiejscowiony podobnie jak ten u poprzedniego pacjenta choć nie identycznie. Co wskazywało, że jest to w pewnym mierze losowa sprawa choć dość powtarzalnej przypadkowości. Miał drugi namacalny przypadek a prześwietlenia skanera Roya wskazywały, że Hollyard ma podobne umiejscowienie pasożyta. Monitorował stan Patinio. Był dość “motylkowaty”. Trzepotał jak to się mawiało u kolegów po fachu. Nie był tak stabilny jak Mahler. Czy był to wpływ samego pacjenta czy pasożyta nie był w stanie stwierdzić bez dodatkowych badań. Niemniej to “trzepotanie” funkcji życiowych musiał mieć na oku bardziej niż w przypadku Mahlera gdzie była to zwykła formalność granicząca z chirurgiczną rutyną ja wszystko szło gładko. Teraz i chirurg i automatyczny anestezjolog dawkujący narkoze i leczące stymulanty musieli się co nieco napracować. Miał też gdzieś na krańcach umysłu i na potem ciekawostkę medyczną jaką całkiem niechcący obnażył awanturujący się marine. Gdzieś z jakiejś szafki musiało wypaść pudełko z tabletkami. Właściwie niby nic specjalnego. Dość powszechny i standardowy Srtongonex służący na przyrost masy mięśniowej po różnych wypadkach i ich ubytkach. Często też stosowany przez różnych sportowców, strongmanów i różnych innych osobach którym zależało na tych mięśniach. I pod tym względem znalezione pudełko właściwie było z medycznego punktu widzenia zwyczajnie nudne. Jednak dr. Horst wiedział, że taki standardowy Strongonex to miał numerek 200. Od miligramowej dawki jaką zawierała jedna kapsułka. A ten tutaj miał numerek 1000. Jeśli nie była to jakaś wtopa i podróba to numerek sugerowałby 1000 miligramów w jednej działce leku. Ale to by było zbyt silne by jakakolwiek PIL w Federacji zgodziła się na jego zastosowanie. Gdyby w ogóle istniał tak silny steryd. Bo o ile kojarzył a przecież tematy medyczne kojarzył wręcz wybornie, to nie było takiego leku. Z drugiej strony chwyt marketingowy i reklama były świetnie znane i w przemyśle farmaceutycznym więc i dla czadowej nazwy można było się spotkać z bajerancką nazwą dla dość zwykłego w działaniu produktu. Black 8 - Sama spierdalaj do zielonego i nie wkuriwaj nikogo po drodze. - Latynos zrewanżował się Black 8 z miejsca i to lustrzaną wręcz uwagą i tonem okraszonym bezczelnie, wyzywającym uśmieszkiem. - Elenio wracaj. Johan już jest prawie gotowy. - w słuchawce oboje usłyszeli głos Karla. Latynoski żołnierz skrzywił się jakby miał zamiar się kłócić ale zaraz na twarz wyszedł mu wyraz zastanowienia i niepokoju. - I co? Co z Johanem? - zapytał zupełnie jakby naprawdę się martwił i niepokoił odpowiedzią kumpla. - W porządku. Wyjął to. Kończy go zszywać. Więc wracaj. - głos w komunikatorze uspokoił ich obydwoje całkiem dobrymi wieściami. Latynos przynajmniej wyglądał jakby mu ulżyło. - Dobra to zaraz tam będę. - kiwnął głową kapral Armii z oddziału “Monster Slayer”. Popatrzył na rozmawiających gospodarzy, na Black 8 i w końcu zrobił zbolałą minę. - Wiem. Muszę przestać opromieniać cię moja zajebistością. - położył sobe dłoń na napierśniku. - Ale nie obawiaj się. Dla ciebie zajebałem te mydło spod prysznica na następny raz. - położył jej dłoń na ramieniu a sobie pozwolił przybrać patetyczno - uroczysty wyraz mimo, że spocone czoło nadawało mu mało zdrowy wygląd. Natomiast rozmowa z biznesmenem i prawnikiem przebiegała w zdecydowanie mniej przyjaznej atmosferze. Miało to coś wspólnego z bezczelnym czy nawet chamskim wejściem Parcha w rozmowę tych dwóch. Obydwaj wysłuchali tej listy życzeń która w ich uszach pewnie brzmiała jak lista żądań. Cóż mogli poradzić? Czerwonowłosy Parch nie może ochraniać kolejnego łba? To smutne. Wszelkie wspólne inicjatywy pod połączonym szyldem się właściwie więc kończą. No trudno. Bywa. Ale to jak tak, to drogi im się raczej rozchodzą a drużyna gospodarzy sama musi zadbać o swoje skromne zapasy. Transport? No tak, owszem, była o tym mowa ale jest jeden. I jeśli Parchy by towarzyszyli gospodarzom to owszem sprawa jest do pogodzenia. No ale jeśli nie no to ci nadal mają swoje sprawy do załatwienia a Parchy swoje i kompletnie im nie po drodze. Nie interesują jej wzajemne relacje Morvinovicza i Kutuzova? No i słusznie. Sprawa chodzi o Brown 0? Tego sympatycznego i grzecznego Parcha potrafiącej okazać szacunek? No cóż, smutne jakby jej urwało głowę. Więc jeśli chodzi o jej wsparcie to tak. Drużyna gości może skorzystać ze zbrojowni gospodarzy. A teraz no cóż. Obowiązki wzywają. Panowie wyszli a smutni i poważni panowie z automatami zostali i zapraszająco otwarli drzwi przez jakie niedawno wyszedł Patinio. Black 2 i 7 Para Parchów w towarzystwie Amandy czy jak ją nazywała Black 2, Promyczka, szła korytarzem wracając do ambulatorium. Czas im się kończył. Został z kwadrans a nadal mieli jakieś 2 km do przebycia. Pomruk artylerii z góry objawiający się czasem drżeniem ścian, mruganiem świateł i osypywaniem się tynku ucichł w końcu. Trzeba było więc się zbierać do drogi i znów szykować się na wyjście w tropiki powyżej. Amanda szła ze swoim Płomyczkiem jak na prawilną dziewczynę przystało by iść. Choć cień niepokoju błąkał się jej na dnie tęczówek. Okazało się, że facet na którego tak bardzo liczyła, że załatwi jej stąd bilet występu z tej imprezie wkurzył ich szefa i już go nie ma. Bez niego nie było biletu i wyjściówki. Jednak Amy poza mało radosną miną gdy się o tym od koleżanek dowiedziała wydawała się właśnie nie przejmować wcale. Choć pewnie ani ona ani one nie miały więcej pomysłów jak się stąd wydostać. Teraz już cała trójka była ubrana a dwójka w Obrożach do tego uzbrojona i opancerzona. Ale jeszcze parę chwil temu sytuacja wyglądała całkiem inaczej. Jacuzzi gospodarzy okazało się takim miejscem do jakiego za kratami można tęsknić, marzyć lub wspominać ewentualnie opowiadać współwięźniom by zrobić na nich wrażenie. Hektor i Chelsey jednak nie musieli o tym rozważać po prostu to przeżyli. Jacuzzi, rozchlapywaną wodę, wesołe, chętne i ładne panie no i właśnie w samym centrum trójka jaka szła teraz korytarzem. Tylko wtedy jeszcze bez ubrań. Obydwie idące teraz ze sobą dziewczyny spakowały się Latynosowi na biodra i zaczęły go ujeżdżać. Najpierw jedna a potem druga. Rozchlapywana od uderzenia mokrych ciał woda lała się strugami po podłodze i ścianach pomieszczenia gdy zabawiali się we trójkę w latynoskie rodeo. Najpierw jedna idąca teraz korytarzem ślicznotka usadowiła się swoim mokrym i jędrnym frontem do twarzy i rąk Latynosa usadawiając drążek w gniazdku przed rozpoczęciem jazdy a potem druga wystawiła swoje mokre, błyszczące plecy zapraszając do jazdy w przeciwnym kierunku. Po skończonej zabawie zalegli na chwilę we trójkę w baseniku by dać sobie odsapnąć. Już wiedzieli, że iedługo muszą się zbierać więc Chelsey skorzystała jeszcze z koksu gospodarzy i Promyczka usypując białą kreskę przedzielającą ciało blondynki na trochę koślawe ale dwie połowy, lewą i prawą. Tak gdzieś od jej ust aż po sam dół korpusu na dole. - I co? Z której strony zaczniesz? - zapytała rozkosznie filuternie Amanda kręcąc do tego zmysłowo bioderkami i zapraszająco rozchylając szeroko uda. Dziewczyny w pomieszczeniu też wydawały się bardzo rozbawione i rozemocjonowane tą konkurencją podając mnóstwo rad i zachęt z której strony zacząć, czy z góry, czy z dołu, czy od środka. W każdym razie ciało blondynki było zbyt mokre by koks utrzymał się w stanie sypkim więc przywarł do jej skóry bardziej jak lukier niż jak puder. Więc choć wciąganie kreski koksu bardziej przypominało jej zlizywanie to chyba i tak wszyscy bawili się przy tym świetnie. Przy każdym centymetrze zlizywanej z Amandy substancji Diaz czuła jak ta substancja wprawia ją w euforię. Wydawała się być przepotężna, niezniszczalna i niezwyciężona! Czuła szum krwi w uszach, wszystko wydawało się być wyraźniejsze, zapachy, dźwięki, dotyk. Obrazy były trochę rozmazane na rogach i krawędziach widzenia. Ale poza tym było bosko! Zwłaszcza jak na końcu wędrówki po kresce Amanda objęła Chelsey i nogami i ramionami, i mokrą piersią napierając na jej mokrą pierś oraz łącząc swoje usta z jej ustami w długim, mocnym pocałunku. Tak więc mieli co wspominać. Ale gdy doszli do ambulatorium które okazało się punktem zbiórki sprawy nie wyglądały już tak różowo. Black 8 jeszcze nie wróciła. Brown 0 była pod nożem jednego doktora a za szybą, Green 4 kroił Patinio. Hollyard był z całej ich grupki jako tako cały i gotowy do wyjścia choć wyglądał jakby miał gorączkę. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; parter do Seres Laboratory; 40 m do CH Black 2 Czas: dzień 1; g 34:45; 15 + 60 min do CH Black 2 Black 4 i 0 - Zrozumiałem Black 0. - Falcon 1 potwierdził przyjęce raportu od Zcivickiego. - Sytuacja niejasna, wiele zakłóceń. Potrzebne rozpoznanie z ziemi stanu wieżyczek. W razie potrzeby niech Black 4 wskaże cel. - facet po drugiej stronie cierpliwie po raz kolejny powtórzył potrzebę rozpoznania. Musiał też dość dobrze orientować się z kim ma doczynienia. Obydwa Parchy zaś orientowali się, że wzburzony przez artylerię pył, dym i pożary zapewne skutecznie zaciemniają obraz rozpoznania z powietrza. Nawet jeśli mieli jakiś namiar na wieżyczki o jaki się dopytywali musiał być zbyt mało dokładny by stwierdzić z pewnością czy są wyłączone z akcji czy nie. Podchodzenie zaś transportowcem pod lądowisko a podchodzenie pod lądowisko bronione przez ciężką broń to były dwie skrajnie odmienne sytuacje. Tym latadełkom na górze była potrzebna informacja jak sytuacja wygląda tu na dole. - Wskażcie LZ. Nie mamy z wami kontaktu wizualnego, widzimy was tylko na mapie. - dodał Falcon 1. Syf wzburzony przez pół godzinne bombardowanie mógł się unosić na setki a miejscami na tysiące metrów nad powierzchnią. W takim syfie drobne, ludzkie kształty nawet na otwartym terenie były dość trudne do zauważenia. Obecnie zapewne tak Parchy jak cywile byli widoczni u tych w górze jedynie jako punkciki na mapie, tak samo jak oni widzieli kropki tamtych w swoich HUD. Sprawa z wieżyczkami była istotna nie tylko dla tych w górze. W końcu wieżyczki były nie tak dawno całkiem żwawe przeciwko celom naziemnym, tak ludziom, pojazdom, jak i xenosom. Gdyby któraś ocalała mogła skosić ogniem nie tylko podchodzące do lądowania maszyny ale i zmierzających ku niemu jednostkom naziemnym. Czasu było coraz mniej. Z bazowego został im jakiś kwadrans. Do LZ, nawet tego o którym Black 0 mówił na dole w schronie było jeszcze trochę ścian i korytarzy do pokonania. Wybuch plastiku na dole wzburzył kolejną porcję pyłu, dymu i łoskotu obsypującego się gruzu. Właściwie wszyscy oprócz właścicieli egzoszkieletów zaczęli kasłać, krztusić się i pluć gdy gryząca mieszanina smogu, pyłu, ziemi i dymu dostała się do ich ust i krtani. Wszyscy zaś zgodnie mieli ograniczone pole widzenia do kilkunastu kroków. Przy tak ograniczonym postrzeganiu i gęstym terenie niebezpieczeństwo było widoczne w ostatniej chwili. Zwłaszcza tak szybko przemieszczające się jak xenos. Sytuacji nie ułatwiały załomy gruzu i rozwalonych ostrzałem gratów czy choćby ciał obcych. Lokatorzy o jakich mówił Black 0 byli jednak też i na górze. Ci z dołu też w końcu musieli znaleźć przejście na wyższy poziom. Na razie ich nie widzieli ale wcześniejszy skan detektorem przeprowadzony przez Black 4 pokazał, że tu gdzieś są. Pewnie w końcu zainteresują się intruzami mozolącymi się przez dym i gruz.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
15-08-2017, 16:22 | #177 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
24-08-2017, 16:02 | #178 |
Reputacja: 1 | post wspólny Czarnej i MG
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
24-08-2017, 16:51 | #179 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Współwinni zbrodni: Czarneł i Czitboy
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
29-08-2017, 01:32 | #180 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - Cohen, MG Wykorzystując tempo członków lokalnego kółka emerytów i inwalidów we wspinaczce, Owain założył maskę przeciwgazową. - Dobra, teraz naprawdę koniec żartów i nie chcę słyszeć żadnego pierdolenia od bandy nadętych, świętoszkowatych pizd o sposobach i metodach. Jesteśmy na ostatniej prostej, co zwykle oznacza, że największe szambo jest tuż przed nami. Ustawić się w rzędzie, złapać osobę przed wam za ramię albo ciucha. Idziecie, stajecie, tylko gdy wam powiemy, bez dyskusji. Ja idę na szpicy, łapiduch za mną, Blond lalka przedostatnia, Padre zamyka kolumnę. - oznajmił stadku, po czym odpalił kanał Falcona 1. - Falcon 1, tu Black 4. Widoczność na ziemi minimalna, czekajcie na rozpoznanie. Namiar na moją pozycję, oznaczę LZ. Potwierdźcie, over. - Idziemy jak do tej pory. Ten idzie pierwszy a tamten ostatni. - “blond lalka” zareagowała pierwsza gdy po wytycznych jakie Black 4 udzielił zebranej w ruinach klatki schodowej grupce. Popatrzyli na niego, na siebie nawzajem i właśnie na nią z konsternacją. Mało kto był w stanie wykonać propozycję Parcha bo zwyczajnie brakło im wolnych rąk by mieć kogo jeszcze się złapać. Para starszych dorosłych albo niosła albo prowadziła po dwójce dzieci, para paramedyków zaś nadal niosła ciężko rannego Toma. Tak naprawdę tylko Hal miał w miarę swobodę manewru bo trzymał wciąż tylko swój toporek strażacki. Polecenie Herzog chyba więc grupce cywilów wydało się bardziej przystające do sytuacji w jakiej się znaleźli. W efekcie idący na szpicy pochodu Black 4 nie poczuł na ramieniu uchwytu dłoni od kogoś idącego za nim. Zresztą idąca za nim trójka Patricka i dwójki dzieci miała wystarczająco dużo problemów z przedzieraniem się przez dym, gruz i utrzymywaniem równowagi by jeszcze kogoś trzymać. Herzog jako szpicę i prowadzącego peleton wskazała na Black 4 a ostatniego na Black 0. - Tu Falcon 1. Zrozumiałem Black 4. Czekamy na potwierdzenie oznaczenia LZ i rozpoznanie podejścia. - dla odmiany facet po drugiej stronie słuchawki, płynący gdzieś tam w powietrzu ponad warstwą dymów i pożarów pozostałą po półgodzinnej nawale artyleryjskiej okazał się tak spokojny jak na zawodowca przystało. Potwierdził komunikat obserwatora w ziemi i w praktyce oznaczało to, że dalej będą krążyć w lotniczym “pobliżu” póki sytuacja na ziemi się nie wyklaruje pod wpływem naziemnego rozpoznania sytuacji. Krztusząc się i kaszląc, potykając się prawie co krok i przedzierając się przez dym tak dwójka Parchów jak i dorośli, dzieci i paramedycy ruszyli z ruin klatki schodowej. Widoczność była bardzo słaba i sięgała kilkunastu kroków o ile patrzyło się w głąb większego pomieszczenia czy dłuższego korytarza. Zaś spod jakichś dziur czy mijanych przejść mały xenos właściwie od razu miał szansę rzucić się na przechodzącego człowieka. Black 4 szedł chwiejnie przez równie chwiejny gruz zalegający z rozwalonych ścian i sufitów na ścianach i sufitach. W gazmasce szło się ciężko i ograniczała ona swobodę obserwacji ale przynajmniej nie było kłopotów z oddychaniem, łzawiącymi oczami i drapaniem w gardle. Chłopcy z artylerii musieli przyłożyć się do roboty bo krajobraz, nawet wewnątrz budynków jawił się jako iście księżycowy. Ciężko było znaleźć choć kilka kroków równego terenu więc akcje szybkiego, sprawnego czy dyskretnego poruszania były utrudnione nawet bez tego dymu maskującego wszelkie przeszkody i przeciwników. Owain właśnie przechodził nad jakimś załomem już całkiem blisko zewnętrznej ściany gdy dostrzegł ruch w swoim kierunku. Mały xenos poruszał się błyskawicznie a odległość była morderczo krótka. Parch jednak zareagował na czas i zdążył wycelować i strzelić w kierunku nadciągającego zagrożenia. Już pierwsze pociski rozpruły ciało szeregowego xenosa a nadmiar mocy obalającej ekspandującej amunicji rozbryzgał ciałko jak balonik z żółtą farbą. Parch trafił i zabił. Ale też i usłyszał inne skrzeki z niebezpiecznie bliskiej okolicy choć ściany i dym nie pokazywały innych celów to musiały być bardzo blisko. - Wszyscy stop i gleba! - syknął stłumionym nieco przez maskę głosem, zatrzymując się i przyklękając. Nie puszczając karabinu, sięgnął lewą ręką po detektor i omiótł nim teren dookoła siebie. - Padre, mamy towarzystwo, pewnie szczurki. - rzucił do Dziesiątki, na wypadek gdyby nie usłyszał stworów. Black 4 uniósł karabinek w jednej dłoni i wolną ręką sięgnął po detektor. Omiótł nim dookoła siebie i spojrzał na ekran małego wyświetlacza. Sytuacja wydawała się na ilość celów podobna jak niedawno sprawdzał dwa pomieszczenia dalej w zrujnowanej klatce schodowej. Czyli z dowolnej strony mimo, że sam widział tylko ściany i dym, elektroniczny czujnik dostrzegał wiele celów. W przeciwieństwie do poprzedniego skanu teraz jednak przynajmniej kilka najbliższych kierowało się w jego stronę. Zbliżały się z wnętrza budynku jak i z zewnątrz, były na poziomie parteru, piętrach jak i piwnicy. Ana zatrzymała się razem z Patrickiem zbijając się z dziećmi w ciasną, przestraszoną kupkę chroniąc dzieci w ochronnym kręgu własnych ciał. Herzog i drugi paramedyk zatrzymali się obok ale nie siadali. Wciąż trzymali między sobą ciężko rannego Toma. Na końcu tej gromadki ale zaledwie o kilka kroków dalej kucnął Black 0 rozglądając się po zrujnowanym pomieszczeniu. Przez ściany i dym widział pewnie to samo co i Owain i reszta cywili. - Melduj. - powiedział widząc, że zwiadowca używa swojego elektronicznego pomocnika. - Wielu tango, kilku się zbliża. Poskładamy je, ale wtedy pewnie zleci się reszta. - Czwórka rzucił do Padre, wykorzystując odczyty detektora by wycelować karabin w najbliższego stwora i zapamiętując pozycje pozostałych. - Dobre, Padre, bo siedzieć tu nie ma sensu. Z tą bandą i jeszcze pokrakami na karku to chuj, zwiadu nie zrobimy, amunicja na wyczerpaniu, zabarykadować się jest niespecjalnie gdzie i bez sensu i w ogóle zostać tu to proszenie się o zgon. Dzida poza teren laba na pełnej kurwie, to chyba najlepsza opcja. Uda się, to wjeżdżamy prosto do taryfy, nie uda się, chuj, odchodzimy w blasku chwały. - powiedział, a oczy mu błysnęły. Odpalił kanał Falcona 1. - Falcon 1, tu Black 4, zmiana planów. Z uwagi na sytuację rozpoznanie wątpliwe. Robimy wypad z buta poza teren laba, kierunek północny. Posadźcie taryfę najbliżej jak możecie poza potencjalnym zasięgiem wieżyczek. Uwaga, będziemy wchodzić ostro i z możliwymi tango na plecach. Śledźcie namiary moje i Dziesiątki. Potwierdźcie, over. No, wszyscy słyszeli, szykujcie buty do biegania bo czeka nas sprint życia na jakieś czterdzieści metrów. - powiedział wesoło do reszty, chowając detektor i biorąc karabin w obie ręce. - Robimy tak: ja biegnę pierwszy, a reszta po kolei moim śladem. Dokładnie tak jak ja, rozumieją? Jeśli wieżyczki działają, robimy żabie skoki: od dziury do krateru do gruzowiska i tak dalej. Jeśli nie, zapierdalamy bez przerwy aż do płotu. Wszystko jasne? No, to jazda!
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |