Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 00:41   #81
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Po przemierzeniu kilku korytarzy i schodów Eshte miała już dość jednego widoku. Trupów.

Słudzy, służki, damy, rycerze. Wszyscy zabici brutalnie i boleśnie. Zwykle kuglarka nie miałaby nic przeciwko przypadkowemu zagarnięciu jakiegoś skarbu, ale rabowanie świeżych zwłok, zwłaszcza tak zabitych było dla artystki odrażającym pomysłem. Im dłużej szli tym bardziej uświadamiała sobie jak strasznym miejscem są pola bitew i jak odrażającym wynalazkiem jest wojna. Thaaneekryyst wydawał się podzielać jej zdanie rozglądając się posępnym spojrzeniem dookoła. A gdy mijali kolejnego trupa dosłyszeli cichy jęk.




Rycerz okazał się nie do końca martwy. Tancrist więc przykucnął przy nim i spytał się nerwowo - Co tu się stało? Co tu się wydarzyło?
-Zeszli… nasz pan i arcymag wraz… z kapłanami i kilkoma… wielmożami. Zeszli w dół… do skarbca. Pilnowałem… bramy, gdy… stamtąd się wyroiły… gremliny… i… zamek został … strzyga…
- rycerz wyraźnie mówił z trudem.- Próbowałem… trzeba ich powstrzymać… zniszczyć… strzygę… elfa… pokraki.

W trakcie tej ciężkiej wymiany zdań, Eshte stała sobie cichutko z boku, no jak nie ta sama barwna i głośna artystka. Ale w przypadku śmierci i otaczających ją takich okropności, nawet i jej wewnętrzny ogień zwyczajnie.. gasł. Ze smutku, ze strachu. Sama przeżyła niejedno, nie raz już zaczynając się żegnać ze swym życiem, lecz szczęśliwie nigdy nie musiała doświadczyć okrucieństw wojny czy bitwy. Dlatego teraz czuła się tak.. przytłoczona. Aż wyraźnie oklapły jej długie uszy.
Ale kiedy dotarły do niej słowa rycerza, to zbliżyła się ostrożnie do Thaaaneeeekryyyysta. Pochyliła się lekko, aby zapytać szeptem, jak gdyby głośniejszy ton mógł dobić biednego mężczyznę zamkniętego w zbroi - Czy to znaczy, że oni wpuścili te wszystkie pokraki do zamku?

- Władca zamku tego nie zrobił.
- Tancrist jednak pominął w swej wypowiedzi arcymaga. Czyżby w jego winę gotów był uwierzyć? - Nie wiem… dowiemy się na miejscu, bo jeśli chcemy powstrzymać to wszytko to musimy dotrzeć do źródła.
Po czym uśmiechnął się pocieszająco.- A ty zobaczysz skarbiec na własne oczy.

-Nooo...
-jego próba nie do końca podziałał na Eshte. Lubiła świecidełka, lubiła je tak samo posiadać jak i sprzedawać, ale nigdy nie poszłaby po nie prosto do smoczego leża. A skoro zamkowy skarbiec był powiązany z pojawieniem się między innymi Pierworodnego, to.. nie do końca chciała się do niego zbliżać, aby podać się elfiakowi jak na srebrnej tacy
-Jeśli z tego skarbca wyszły te poczwary, to wcale nie jestem pewna, czy chcę tam iść.. - mruknęła, po czym skinęła głową w kierunku rycerza, wykazując się wobec tego obcego zadziwiającą troską -Możemy jemu jakoś pomóc?

-Jeśli wrócę tu z eliksirami, a on będzie jeszcze żył. Albo jeśli napotkamy kapłana pod drodze, albo kapłankę… może wiesz gdzie twoja kapłanka być powinna?
- zapytał ją czarownik zerkając na elfkę. Która wszak wiedziała, gdzie Arissa ma komnaty. Wiedziała też że niziołek twierdzi, że nie jest ona kapłanką.

Niziołek! Arissa, której krew chyba już na stałe zmieniła się w przepijane przez nią wino, prędzej jeszcze bardziej zaszkodziłaby rycerzowi niż mu pomogła. Wystarczająco już wycierpiał, nie potrzebował spotkania z kolejnym potworem. Ale przecież Loczek był trochę taką niańką tego tam.. Tyłkawsłona, nie? Czesał jego włosy, pucował mu zbroje, porywał elfki mające odgrywać kapłanki, pewnie też zajmował się jego ranami po turniejach, nie?

-Noo.. tak jakby... -mruknęła Eshte niepewnie i podrapała się pomiędzy kosmykami swych włosów -Ale przecież i tak idziemy do Twojej komnaty, to moglibyśmy wziąć te Twoje eliksiry i do niego wrócić, co? Bo raczej nie powinniśmy go próbować stąd ruszyć, prawd..... aaahhh..
Gwałtownie powietrze wciągnęła i chwyciła czarownika za ramię, zamierając jak gdyby co najmniej zobaczyła Pierworodnego. Jednak przyczyna nie była aż tak straszna. Elfkę zwyczajnie uderzyła pewna.. myśl -A to ten eliksir, co to go na sobie użyłeś po spotkaniu ze strzygą?

- Ten eliksir też by pomógł. O ile zdążymy mu go podać.
- zgodził się z nią Ruchacz. - I jeśli rany nie okażą się zbyt poważne. Jestem alchemikiem, nie medykiem. Znam się trochę na ziołach, ale nie umiem postawić diagnozy, ani leczyć.
-Ooooo! A zmieniasz ołów w złoto?
- zapytała zaintrygowana Trixie. Czarownik zaś odpowiedział wymijająco. - Wiem jak to zrobić.

Eshte znów dramatycznie wciągnęła powietrze w płuca, zadziwiająco nie zwracając swego zainteresowania ku tematowi podjętemu przez wróżkę. Później będzie o tym pamiętać, kiedy już Pierworodny nie będzie dyszał jej na karku.
Teraz nagle wyrwała się z swego osłupienia, aby dłońmi pośpiesznie przeszukać kieszenie swego ubrania. A kieszenie zawsze miała wiele, nierzadko dobrze ukrytymi na najlepsze ze skarbów. I właśnie w jednej z nich odnalazła jeden z nich, który uniosła triumfalnie. Pomiędzy jej palcami zamigotała filigranowa flaszeczka wypełniona płynem.

-Powiedziałeś, że mogę sobie trochę przelać - przypomniała mu, w razie gdyby zapomniał i zaczął ją podejrzewać o kradzież swego specyfiku. A to, że wybrała akurat najbardziej zdobioną flaszkę, było zwykłym zbiegiem okoliczności, prawda? Po prostu ta stała najbliżej - Możemy mu to podać teraz, a ja sobie wezmę więcej z Twojej komnaty, co? Co?

- To… naprawdę dobry pomysł.
- pochwalił ją Czaruś. Po czym wziął od niej fiolkę i uchyliwszy przyłbicę przelał jej zawartość do ust nieszczęśnika.
-Nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Ruszajmy, czas nagli. - i rzeczywiście ruszyli, ku niezadowoleniu elfki, w stronę coraz głośniejszych odgłosów toczącej się bitwy.

Kuglarka była bardzo z siebie dumna. Było to widoczne w każdym sprężyście stawianym przez nią kroku. Nie miała bowiem zbyt wielu okazji ( ani po prostu chęci ) do bycia komuś.. pomocną, a co dopiero, aby uratować kogoś przed śmiercią! Jej samej ciężko było uwierzyć w tak nagły przypływ troski wobec obcego rycerza, ale teraz czuła się z tym całkiem.. całkiem dobrze. Przedziwnie. Ale to nie wszystko. Jednocześnie rozpierała ją również nadzieja na to, że może tym dobrym uczynkiem zyskała sobie trochę w czyichś oczach, i to ją poratuje przed straszliwym losem z rąk Pierworodnego.

Tyle, że im głośniejsze stawały się odgłosy, tym bardziej umykało z niej to uczucie samozadowolenia. Szła już trochę wolniej, w daremnej próbie odsunięcia w czasie momentu spotkania z kolejnymi potworami. Niech czarownik sobie będzie bohaterem, ona tam nie za bardzo chciała się mieszać w te ich szlacheckie problemy.
-To.. -mruknęła spod kapelusza, pod którym znów miała ochotę się ukryć - Ktoś w zamku współpracuje z Pierworodnym?

-Strzygi jakoś się dostały, nieprawdaż? Ktoś je tu wprowadził. A choć Pierworodny ma olbrzymi wpływ na umysły śmiertelnych, to… zazwyczaj ten wpływ jest dość krótkotrwały i ograniczony w czasie.
- wyjaśnił Ruchacz.

Na razie docierali do wielkiej sali, tej w której nie tak dawno tańcowała z Czarusiem i dawała się obściskiwać i...ugghh… całować. Dobrze że wtedy ich Trixie nie widziała, bo mogłaby nabrać pewności że kuglarka naprawdę lubi być całowana przez Thaaaneekryyysta. Co wynikało jednak z talentu aktorskiego, a nie dlatego że się Eshte podobało! I wcale nie była zaborcza… tylko chroniła czarownika przed lubieżną Arissą, z czystej dobroci serca.


Teraz w owej sali toczyły się inne tańce. Zakonnicy, wsparci miejscowym rycerstwem, szlachetnymi gośćmi i krukami, walczyli z nawałą gremlinów. Dzikie potworki przeważały liczebnie, ale w uzbrojeniu i wyćwiczeniu rycerze mieli przewagę. Obrońcy kryjący się za przewróconymi stołami ostrzeliwali z kusz i łuków falę zielonoskórych potworków, tak licznych iż wyglądali jak żywa fala czerwonych ślepi, rekinich zębów oraz długich noży.

Pomiędzy tą falą, a strzelcami stało zakute w stal rycerstwo, niczym brzeg morski opierający się sztormowi. To oni walczyli z nacierającymi potworkami, to oni je zabijali, to oni broczyli krwią… i czasami ginęli.

Walce tej przewodził dobrze znany kuglarce młodzik o dziewczęcej urodzie. Ów Zygryf z rodu Gersteinów, dzielnie walczący na pierwszej linii i wydający polecenia znacznie starszym od niego i bardziej doświadczonym rycerzom.

Zaś za linią strzelców była… ona… wiedźma od wron. Jej oczy płonęły czerwienią, a stada czarnych jak noc pupilków podlatywały do niej i zabierały z jej dłoni nieduże paczuszki zrzucane ptaszyska w kłębowisko gremlinów. Te wybuchały rozsypując pyłek, który sprawiał z kolei, że same potworki eksplodowały zieloną mazią.

-Dobrała się do mych zapasów pyłu… no cóż…- stwierdził kwaśno czarownik. - ...przynajmniej w szlachetnym celu.
-Nie martw się.. pomogę ci z tym.
- pocieszała go Trixie dodając przy okazji naiwnie.- Zresztą po co ci pyłek. Masz wszak wspaniałą potężną magiczkę do wielbienia.

Na te słowa Eshte zareagowałaby pewnie od razu, gdyby nie przyglądała niekończącej się fali goblinów wychodzącej z jednych wrót prowadzących do tej sali. Oby nie musieli tam iść. A potem uwagę kuglarki zajęła inna osóbka walcząca na drugiej linii. Paniunia ciskająca małymi iskierkami, które nie potrafiły zabić nawet jednego goblina, choć z pewnością je raniły, sądząc po wrzaskach zielonoskórych.

Głupia, nie potrafiła nawet wyczarować niczego większego od tego pierdnięcia iskierek. Już kuglarka, kiedy była jeszcze przeklęta przez demona, miała więcej magicznego potencjału w swoim małym paluszku, niż ta laleczka w całej pustej sobie. I naprawdę to ona miała być uczennicą Thaaneeekriiista? Pffe! Wyglądała na taką, co to butów zawiązać nie potrafi, a co dopiero parać się magią.
Ah, gdyby tylko sytuacja nie była tak poważna, to spłatałaby jasnowłosej jakiegoś figla. Paskudnego, po którym zostałyby jej przypalone włosy, zniszczona suknia i rozbawione spojrzenia otaczające ją z każdej strony. Cóż, może później. Póki co miała ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład.. nie pozwolenie, aby czarownik wciągnął ich w tę bitewkę.

-Przynajmniej jest ciekawiej niż na przyjęciu -powiedziała siląc się na beztroskę, jak gdyby taki widok był dla niej codziennością. A przecież nie był i najchętniej już by sobie stąd poszła. Rozłożyła więc nonszalancko ręce -Ale wygląda na to, że całkiem nieźle sobie radzą. W takim razie my możemy pójść do Twojej komnaty i odnaleźć Skel'kela..
I nie kończąc swej myśli, odwróciła się, gotowa już wymaszerować z sali.

-Rzecz w tym, że najkrótsza droga wiedzie przez tamte drzwi… musimy się tędy prześlizgnąć. Najlepiej niezauważeni przez nikogo.- stwierdził Tancrist wskazując na rozwalone wrota… nie te co prawda, przez które gremliny wpadały na to przyjęcie, ale położone dość blisko nich.- Masz jakiś pomysł jak to zrobić?

-Mogę spróbować odwrócić uwagę gremlinów, aby rzuciły się w pogoń za czymś innym do ubicia, a wtedy my będziemy mogli się przekraść
-powiedziała Eshte po chwili namysłu, kiedy to rozglądała się jeszcze po sali. Potem wyraźnie miała już dosyć widoków, bowiem zamknęła oczęta. I znów milczała, jedynie marszcząc lekko brwi, po czym wręcz wyszła z siebie. Dosłownie! Jakiś prosty wieśniaczek mógłby pomyśleć, że to sama dusza opuściła elfkę i stanęła sobie tuż obok niej. Tyle, że druga z bliźniaczek Meryel była jakaś taka.. trochę niewyraźna. Ciężko było dokładnie określić co było z nią nie tak, ale sprawiała wrażenie, jak gdyby kontury ciała nie do końca trzymały jej sylwetkę w ryzach. Trochę falowała w oczach, niczym pijacka mara lub fantazyjna kreacja stworzona z fajkowego dymu. I tak samo jak ta ostatnia, tak i ta kuglarska iluzja mogłaby zniknąć przy większym podmuchu wiatru.
Z pewnością każdy mag od razu połapałby się w tej sztuczce, ale przecież gremliny nie były tak mądre, nie? One chciały.. zabić. Zabić, zabić, zabić! Obojętne co, byle tylko się ruszało. A jeśli uciekało, to już w ogóle miały powody do sadystycznej radości.

Eshte przyjrzała się swemu tworowi krytycznym wzrokiem, ale nie ze względu na owe niedopracowanie. Wszak to nie był występ mający jej zapełnić kieszenie pełne monet, aby korzystała z pełni swych możliwości.
Teraz, przyglądając się swemu odbiciu odkryła, że kapelusz na jej głowie leży bardziej krzywo niż zawadiacko, więc korzystając z okazji poprawiła go. Potem obie elfki jednocześnie spojrzały na Thaaaneeekryyysta, tak samo krnąbrnie się uśmiechając i pytając - Pasuje?

-Jeśli odciągnie uwagę gremlinów od nas, toooo… tak.- odparł z ironicznym uśmiechem Tancrist i spojrzał na potworki dodając.- Poślij swoją przynętę i ruszajmy nie tracąc czasu.

Obie elfki nachmurzyły się na ten uwłaczający brak entuzjazmu Ruchacza. Może i ta kreacja nie była najlepszą z iluzji Eshte, ale mimo to nadal spodziewała się uznania za nią, jak i za pomysł przekradnięcia się pośród tego chaosu. Przecież gdyby nie ona, to musiałby się zniżyć do poproszenia swej siostrzyczki o pomoc. Co za wstyd dla dorosłego mężczyzny!
Eh, musiała być ta różnica w postrzeganiu magii przez każde z nich. On, jako przemądrzały czarownik, swoją uważał za najlepszą i nie potrafił zrozumieć sposobu kuglarki na korzystanie z jej mocy, uważając jej zdolności za podrzędne.. sztuczki! Już ona mu pokaże!

Z lekkością poruszyła ręką, posyłając swą iluzję w kierunku nieskończonego potoku nadbiegających gremlinów. W przeciwieństwie do prawdziwej elfki, tej nie straszne były ich wyszczerzone ząbki, ani chęć mordu lśniąca w kaprawych oczkach. Zbliżała się ku nim z delikatnością, bardziej sunąc niż biegnąc, płynąc w powietrzu niczym senna zjawa. Sama Eshte popchnęła Thaaneeekryyysta, dając mu znak, aby zaczął się przekradać w stronę drzwi. W razie gdyby przynęta nie zadziałała, to ona nie chciała być pierwszą osobą, którą dostrzegą wściekłe poczwarki, prawda?

Gremliny pochwyciły przynętę i rzeczywiście ruszyły zapolować na łatwą do ubicia bezbronną elfkę. Tymczasem czarownik niespecjalnie bawiąc się w subtelności pognał w kierunku drzwi kuląc się jeno, by zwracać mniejszą uwagę. I udało mu się, teraz była kolej Eshte. Tym bardziej, że postać elfki zaczęła przyciągać uwagę i obrońców, którzy próbowali jej bronić. Z daleka bowiem iluzja była bardziej przekonująca.
Kuglarka rzuciła się więc biegiem do drzwi słysząc za sobą pocieszający furkot skrzydełek Trixie. Bądź co bądź, jeśli jakieś gremliny zainteresują się kuperkiem kuglarki to z pewnością pyłek wróżki obroni cztery litery Eshte przed pożarciem. Szkoda, że nie działa tak dobrze na innych wielbicieli pupy elfki.

Dopadła i przekroczyła drzwi, które Tancrist zamknął za nią i nachyliwszy się cmoknął ją w policzek dodając.- Dobra robota Eshte.
A ona… zamiast się wściec i zrugać, zaczerwieniła się zawstydzona niczym niewinna młódka i… zadowolona z pochwały. I zakłopotana spojrzała na własne odbicie w lustrze. Czemu ostatnio zachowywała się wobec czarownika tak.. dziwacznie czasem? I czemu jej tak oczy błyszczą, a policzki różowieją?
Co się z nią działo?

Zarzuciła rękę do tyłu, dłoń opierając na swym karku, po czym roześmiała się głośno. Jakiś taki - nienaturalny był ten jej śmiech w brzmieniu, nerwowy, choć elfka z całą pewnością nie była osobą wstydliwą czy zwracającą uwagę na to, co inni o niej myślą. Była zawsze sobą pomimo wszystkich przeciwności losu.. no, jakoś oprócz tej jednej chwili.
-To nic takieeeego! Drobnooostka! Przecież muszę sobie radzić w moich samotnych podróżach, nie? - i znów ten przedziwny śmiech, w którego miejsce wszak powinna pojawić się zwyczajowa krnąbrność kuglarki oraz jej przekonania o własnej cudowności. Zatem pochwała z ust tego lubieżnika, tego paskudnego Ruchacza, była ostatnim co potrzebowała.. prawda?

Nagle coś ją zakręciło w nosie, może jakieś iskierki magiczne, więc kichnęła zupełnie niepozornie. Tyle, że zaraz spod dopiero co zamkniętych drzwi wymknęła się smużka dymu, niewątpliwie pozostałość po śliczniutkiej iluzji. Reszta musiała zostać w sali, na krótki moment rozpływając się siwą chmurą po podłodze i tym bardziej ukrywając ślady obecności trójki.

-Teraz powinno być już łatwo i bezproblemowo.- stwierdził Tancrist nie mogąc się bardziej mylić. Ruszyli bowiem dalej korytarzami, a gdy już byli blisko komnat mieszkalnych Ruchacza i jego elfiej kochanki, tatuaż na szyi kuglarki zaczął swędzieć coraz bardziej dokuczliwie. Pierworodny był blisko i w dodatku zmniejszał dystans między nimi. Szedł po nią… to musiało być to!

Idąc nóżka za nóżką, Eshte sięgnęła do swojej szyi, aby pod palcami znów poczuć miejsce tatuażu. Drażniło, straszyło, przeszywało ją kolejnymi falami dreszczy. Sprawiało wrażenie, jak gdyby to z tego malunku zaraz miała wyjść najpierw maleńka główka pięknego elfa, a potem reszta jego nienaturalnie boskiego ciała. Obrzydliwa myśl, która wcale nie pomogła się kuglarce uspokoić.

-On.. - zaczęła szeptem, bo przecież nie chciała wywołać Pierworodnego z lasu -.. znów jest blisko. Albo.. - z przestrachem rozejrzała się po korytarzu, tak podejrzanie teraz pustym - Może to my się do niego zbliżamy?
A jeśli wbrew temu co wcześniej mówił Thaaneeekryyyst, Pierworodny przybył do zamku właśnie po nią i teraz wygodnie czekał w komnatach, aż wróci jego słodka niewolnica? A jeśli znudzony i niecierpliwy, zabawiał się biednym Skel'kelem, raz za razem rzucającym nim po ścianach, tak jak wtedy w ciemnej uliczce? A jeśli po uchyleniu drzwi ich oczom pojawi się całkiem nagi, rozwalony na wielkim łożu czarownika i gotowy na stworzenie swej armii tu i teraz?

Uh.. wszystkie te wizje razem musiały być tak straszliwe, że aż gwałtownie wstrzymały Eshte w miejscu. Zamarła, nie mogąc rozumkiem ogarnąć która z nich byłaby najgorsza.

- Nie wiem… tak czy siak, on wie w którym kierunku cię szukać. My nie mamy tej przewagi.- wymamrotał nerwowo Tancrist, a potem wykonał kilka gestów dłonią coś mamrocząc w niezrozumiałym języku.
Ten dylemat jednak rozwiązał się dość szybko.


- Tu jesteś moja Eshtelëo, moja tancereczko.- słodki głos, który dotarł do uszu elfki od razu uspokoił wszelkie obawy i lęki. A widok wychodzące zza zakrętu elfa uradował jej oko. Pierworodny jak zwykle poruszał się z nieziemską gracją i przyszedł właśnie po nią… bo wszak była z pewnością najważniejsza w jego sercu.
-Nie spodziewałem się, że zastanę cię tu, w zamku. Ale to nawet lepiej, zabiorę cię stąd od razu. - jego głos był jak melodia i sprawiał, że kuglarka czuła się głupio obawiając się tego spotkania. Dlaczego właściwie bała się go? Przecież wielbiła go całym swym serduszkiem.

-Nie pozwolę na to.- warknął Ruchacz stając pomiędzy nią a miłością jej życia. Jak zwykle musiał wszystko popsuć. A mała wróżka schowała się za plecami kuglarki drżąc ze strachu. Głupiutka. Ten boski niemal elf urodził się by być wielbionym ( no i wielbić ją w taki sposób jaki pokazał jej Ruchacz i nie tylko), a nie po to by przerażać.

Tatuaż już jej nie drażnił. Zapomniała o wszelkich wiążących się z nim nieprzyjemnościami, bo i najważniejsze przecież było, że był on Jego dziełem. On jej go sprezentował najpierw rozkosznym ukąszeniem w szyję, a potem lubieżnym pocałunkiem. Gdyby tylko miał taki kaprys, to rozebrałaby się już tutaj, aby mógł naznaczyć i inne części jej ciała. Wszak i tak była jego, nie? Niech więc będzie to wyraźnie widoczne dla wszystkich.

-Ahh.. czy on nie jest najpiękniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziałaś? -szepnęła z zachwytem do Trixie, zupełnie nie potrafiąc zrozumieć jej reakcji. Jakże wróżka na widok tego elfkiego boga, mogła czuć cokolwiek innego niż zachwyt, fascynację, czy przemożne pragnienie zostania jego kochanką i żoną? Eshte teraz nie potrafiła już myśleć o niczym innym.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem