Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 01:26   #83
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Esthe chciała protestować, ale jedyne co wyrywało się z jej ust to jęki i przyspieszony oddech. Ciało kuglarki odmawiało posłuszeństwa. Zmysły zalane wzbierającą rozkoszą sprawiały, że gibkie ciało elfki wygięło się w łuk, serduszko waliło jak młot, niemal wyrywało się z jej piersi. Zginie! Bo przecież nie mogła wytrzymać tych emocji wstrząsających jej ciałem, tych spazmów rozkoszy pod którymi się wiła jak dzika żmijka. Zginie! Pęknie jej tu serce i umrze pod palcami tego nieczułego lubieżnika.

Umiera! Przez chwilę wydawało się że nic nie widzi, że wraz ostatnim krzykiem wydała ducha i umarła.
Bo musiała umrzeć… wszak po całej tej zniewalającej rozkoszy, jej ciało ogarnęła błogość rozleniwiająca jej ciało i.. dziwna ochota na pykanie z fajeczki.
Dopiero po chwili zorientowała się, że w panice zamknęła oczy i zapomniała je otworzyć. Że nadal żyje zmaltretowana przez tego lubieżnika, który leżał obok niej.

Może.. może to właśnie był jakiś sposób na przetrwanie tego otarcia się o śmierć – udawanie martwej. Wtedy przynajmniej nie musiałaby na nic reagować, nie musiałaby poszukiwać ucieczki z tej niezręcznej sytuacji, nie musiałaby unieść powiek, aby spojrzeć na tego.. zapewne przesadnie z siebie zadowolonego lubieżnika. To byłoby takie.. łatwe. Po prostu umrzeć teraz, bez potrzeby spotykania się z konsekwencjami tych macanek czarownika. Może wtedy nie czułaby się już taka.. taka.. wilgotna. I brudna. I ogólnie paskudna.
Ale niestety, nadal żyła. Potwierdzał to ciągle przyśpieszony oddech wciskający się w jej piersi, oraz krew szumiąca jej w uszach, jak po niezwykłym wysiłku. Chędożona ( no w sumie ) Pani Ognia! Skoro już tak bardzo chciała się zabawiać, to niech już zostanie i oszczędzi wstydu PRAWDZIWEJ Eshte! Tam, gdzie dopiero co kipiało pożądano, teraz zaczynała się gotować wściekłość.

-Co Ty... -syknęła, po tym jak z trudem w końcu zdołała zebrać myśli przesłonięte czerwoną mgłą złości. Głos jej drżał, tak samo i nagie ciało, ale bynajmniej nie było to spowodowane strachem. Raczej.. niezrozumieniem, poczuciem wykorzystania przez Ruchacza.

Otworzyła oczy, a tęczówki ich teraz paliły się ogniem niewiele mniejszym, niż kiedy przebudziła się Pani Ognia. Potem zareagowała instynktownie, w jedyny znany sobie sposób. Krzykiem i rękoczynami.
- Co Ty znowu zrobiłeś?! Naprawdę tak trudno Ci utrzymać ręce przy sobie?! - z całą pewnością nie przebierała w słowach, a gdyby nie zmęczenie po walce z Pierworodnym, to i ogień poszedłby w ruch przeciwko Thaaneeekryystowi. Zamiast tego najpierw uderzyła go piąstką, by następnie skopać go tymi samymi nóżkami, pomiędzy którymi co dopiero tak radośnie sobie figlował. A jakby samo odepchnięcie go od siebie nie było wystarczająco, to jeszcze próbowała go zrzucić z łóżka na twardą podłogę.
-Nienawidzę Cię! -warknęła w szale, jednocześnie próbując zasłonić kocem swe nagie ciałko.

- Naprawdę trudno byłoby ci utrzymać ubranie na sobie? - odgryzł się czarownik siadając na łóżku i przyglądając się poirytowanej kuglarce.- A teraz… możesz mi wyjaśnić co to było? To wszystko? Najpierw się mizdrzysz do Pierworodnego, potem go atakujesz, nazywasz mnie swoim niewolnikiem, gubisz ciuszki i gdy spełniam twój kaprysik zajmując się tobą… obrażasz się na mnie. Jakby to była moja wina, że masz skryte potrzeby.
Po tym poprawił okulary pytając. - Co się z tobą dzieje Eshte?

Jeśli czarownik po tym wszystkim oczekiwał od niej podobnego spokoju i logicznego myślenia, to się grubo pomylił. Bowiem teraz jedynym co było w jej główce, niczym wypalone w niej piętno nie pozwalające o sobie zapomnieć, była zbrodnia jakiej się mężczyzna dopuścił. Bo jak inaczej nazwać to co zrobił wbrew jej woli?
-Nie! Nie próbuj zrzucać winy na mnie! - wybuchnęła raz jeszcze, a gdyby nie skupiała się tak mocno na szczelnym otuleniu się kocem, to pewnie oskarżycielsko wycelowałaby palcem w Ruchacza. Może nawet poleciałyby jakieś iskry wzniecone jej wściekłością - Ja się o nic takiego nie prosiłam, ale Ty jedyne co robiłeś cały dzień, to próbowałeś się do mnie dobrać! Jesteś teraz zadowolony?!

-To ja rozebrałem cię w kręgu menhirów? To ja rozebrałem cię na korytarzu zamkowym? -
powątpiewał Ruchacz kpiącym głosem.- To ja.. nachalnie domagałem się pieszczot kusząc kształtnym biustem. To… ja tu nazywałem kogoś swoim niewolnikiem, czy może… ty?
Wstał z łóżka dodając.- Masz ochotę się czegoś napić? W końcu jest co świętować. Pierworodny da ci spokój przez następne kilka tygodni. Nawet najpotężniejsza lecznicza magia nie działa tak szybko.

Kuglarka nie złościła się.. ładnie. Nie była jedną z tych arystokratycznych laleczek, co to w przypływie gniewu nadymały policzki, wdzięcznie przygryzały swe różane wargi i z siłą skrzydeł motyla policzkowały bezczelnego chama. Nie, nie. Właścicielka jednoosobowego cyrku Meryel w takich chwilach przeklinała, zgrzytała zębami, gryzła i biła. Nic nie potrafiło jej udobruchać, ani słodkie słówka, ani hojnie przelewające się trunki, ani błyskotki. Te ostatnie działały na nią tylko w delikatniejszych napadach złości.

Thaaneeekryst wstał, a zaraz za nim poleciała poleciała poduszka pchnięta siłą elfiej wściekłości.
-Jesteś obrzydliwym kłamcą! -warknęła, a oczka jej zaszkliły się niebezpiecznie. Powiedzieć, że złamał jej serce, to byłoby zbyt wiele, lecz na pewno czuła się przez niego zdradzona. Kolejny przebrzydły człowiek -I nie mam czego z Tobą świętować! Właściwie.. - pośpiesznie zaczęła zbierać barłóg powstały naokoło siebie -To nie mam zamiaru tutaj zostawać ani chwili dłużej, skoro wszystko dla Ciebie jest zachętą do zmacania mnie.
Udało jej się jakoś wygramolić i stanąć koło łóżka. Drobne ciałko Eshte całkiem tonęło w otulającym ją kocu, a że szlachciurki lubią mieć wszystko przesadnie duże, to jeszcze sporo materiału wlokło się za nią po podłodze - Idę stąd. Równie dobrze mogłabym wpaść w łapy Pierworodnego.

- Goła, w kocyku, w zamku gdzie jest pełno gremlinów, wojaków i łotrów wszelakiego rodzaju. Strzyg także?
- zapytał powątpiewającym tonem Czaruś przyglądając się kuglarce.- Nie bądź niepoważna… zresztą akurat Pierworodny prędzej czy później wróci, więc będziesz miała okazją porównać. Na razie zaś zostań tu. Ja się przebiorę w swoje szaty i wychodzę, więc moją obecnością się martwić nie będziesz musiała.
Nalał sobie jeden kielich wina, a potem zaczął się rozbierać do naga, by taki goły ruszyć do szafy z ubraniami. I wyciągając z niej własne stroje dodał.- Zostań tu, skoro tak ci moje towarzystwo uwiera. Kto wie, kogo spotkasz na korytarzach zamkowych?

Coraz bardziej ją rozdrażniał swoim spokojem. Oczywiście, dla niego to nic nie znaczyło, pewnie każdego dnia miał jakąś inną paniunię w swoim łożu, może czasem nawet i jakąś o spiczastych uszach. Dla niej też nie była to kwestia jakiegoś.. zostania zbezczeszczoną, wszak nie była z tych, co to wianuszek uznawały za swe największe dobro i zachowywały go dla Tego Jedynego. Złościła się, bo miał w ogóle czelność ją tknąć bez jej zgody i nawet nie silił się na wymyślenie porządnego wytłumaczenia! A może według niego nie warto było sobie strzępić języka na jakąś uliczną kuglarkę, którą mógł sobie zmacać bez żadnych konsekwencji. Był taki.. taki.. tak denerwująco.. uh, beznamiętny! To nie mogło się pomieścić w główce wybuchowej Eshte.

- Nienawidzę Cię! - syknęła jeszcze na odchodne, kiedy otworzyła drzwi jego komnaty. Oh, nawet w swej furii nie była na tyle głupia, aby samotnie zapuszczać się w te nieprzyjazne korytarze zamku. Miała już wystarczająco wrażeń, nie potrzebowała ich więcej tego dnia. Nie mogła znieść widoku Thaaaneeekryyysta, a już tym bardziej jego opanowanego głosu, dlatego należąca teraz do niej komnata obok wydawała się idealnym miejscem ucieczki. Zamknie się w niej, poczeka na odpowiedni moment i odjedzie z miasta swym wozem. Nie będzie musiała już więcej patrzeć na tego łajdaka.

Przeszła szybkim krokiem po zimnej posadzce wzburzona całą sytuacją. Zamknęła się w swojej komnacie na zasuwkę zapominając o tym, że razem Ruchaczem pozostali także Skel’kel oraz Trixie.

Cichy warkot zaś jaki usłyszała za plecami świadczył o tym, że w swojej komnacie też nie była sama.
Jeden gremlin.




Mały krwiożerczy potworek. Drobiazg, gdy się miało pod ręką gryfa, lub chociaż Thaaaneekrryysta. Ale kuglarka była w pokoju sama i w dodatku zamknęła za sobą drzwi. A bestyjka zerkając na elfkę czerwonymi ślepkami ruszyła machając swym krzywym tasakiem, by zrobić jej krzywdę.

Nie bała się. Jej złość na czarownika była zbyt wielka, aby potrafiła teraz dopuścić do siebie poczucia strachu na widok tego paskudnego intruza. Wręcz odczuwała w tym momencie chęć mordu równie silną, co ta lśniąca w ślepiach gremlina. Tyle, że jej własna była skierowana przeciwko Thaaneeekryyystowi i.. kto wie, może ta zielona kreatura akurat miała pecha go teraz trochę przypominać. Wszak oboje byli.. obślizgli, paskudni i rzucali się na nią bez powodu.
Wielka szkoda, że tyle dzisiaj już swej mocy zużyła i zwyczajnie była już zmęczona. Inaczej spopieliłaby tą pokrakę wyobrażając sobie, że to szlachcica w szkiełkach zmienia w byle ledwo żarzący się węgielek. Ależ miałaby satysfakcję!

Niczym olbrzymi ptak, tak samo koc załopotał głośno w powietrzu, kiedy Eshte zerwała go z siebie i rzuciła w kierunku nadbiegającego gremlina. Następnie chwyciła za sztylet dotąd uczepiony pasa wiszącego na jej biodrach, gotowa skoczyć i ciąć nim bezlitośnie, jeśli powiedzie się plan zdezorientowania napastnika.

Tkanina niczym sieć oplotła potworka i elfka niczym wilczyca rzuciła się na wrogiego stworka, wpierw tnąc na oślep, a potem… poczuła jak bok jej rozcina ostrze gremliniego miecza raniąc boleśnie, acz niezbyt groźnie. Bo cięcie sztyletem okazało się mało skuteczną techniką. Koc ciął się stosunkowo opornie i sztylet nie radził sobie z nim dobrze. Co innego pchnięcia. Sztych właśnie zastosował gremlin przebijając koc swym mieczem i raniąc kuglarkę.
Esthe więc poszła w jego ślady. Zaczęła na oślep kłuć wbijając sztylet w koc, podczas gdy gremlin z pomocą miecza i zębów próbował się wyswobodzić. Sytuacja była patowa. Ale z czasem szala mogła przeważyć na stronę elfki, o ile gremlin nie będzie miał szczęścia i swym mieczem nie przeszyje, próbującej go zabić nagiej artystki.

-Nie.. dotykaj.. mnie! -warknęła dziko, choć gremlin pewnie tak samo jak i Ruchacz, wcale się nie przejmował jej uczuciami. I jego nie interesowało nic poza słuchaniem własnego, jak najbardziej zwierzęcego instynktu, który teraz kazał mu zabijać wszystko na swej drodze. Nawet i na oślep, nawet i będąc w pozornym potrzasku ciężkiego koca.

Ona też się nie poddawała, pomimo odniesionej rany. Wściekłość przesłaniała jej ból i zaskoczenie, które zapewne miały o sobie przypomnieć już później, kiedy już przygaśnie szalejący w niej teraz ogień. Ale na początek musiała się pozbyć tego obrzydliwego intruza.
Skoro nie była najbardziej.. finezyjną wojowniczką, a bardziej miała w zwyczaju obijać mordy pijaczkom w gospodach, to i teraz odruchowo skorzystała ze swego bogatego doświadczenia. Widziała, i także słyszała gdzie znajdowała się głowa gremlina wraz z jego zębiskami, więc palce wolnej dłonie zacisnęła w pięść, aby strzelić nią prosto w tej jego drapieżny uśmieszek.

Piąstka zabolała ją bardziej niż sądziła. Potworek miał zęby twarde jak kamienie, na szczęście za drugim ciosem trafiła go w nos, a potem narażając się na draśnięcie w biodro wbiła mu mu sztylet w coś miękkiego nieco na prawo od rozkwaszonego nosa… chyba oko. A potem pchała i pchała wbity w nie sztylet, aż do mózgu.

Tak wbijając sztylet w końcu ubiła małego drania i poczuła jak zmienia się pod kocem w ową paćkę. Rana w boku była poważniejsza niż ta na biodrze, ale obie krwawiły i pulsowały bólem.
Kuglarka czuła jak mocno łomocze jej serce. Aż słyszała ów łomot w uszach. A nie... to do drzwi jej komnaty ktoś się dobijał.

-Niech już.. wszyscy.. dadzą mi w końcu.. spokój.. - syknęła do siebie samej lub, ewentualnie, też i do pozostałości po gremlinie, który też miał tutaj czelność wtargnąć i zakłócić jej złoszczenie się w samotności. A teraz za drzwiami jeszcze był jeden intruz, wyraźnie nie mający zamiaru podarować jej luksusu spokoju. Zielona paskuda wprawdzie była niebezpieczna, lecz przynajmniej nie tak.. głośna. Eshte miała wrażenie, że ten łomot zaraz jej rozsadzi czaszkę.

Koc był teraz bardziej obrzydliwy niż wcześniej, kleił się nieprzyjemnie, ale nie miała innego wyboru – znów go na siebie naciągnęła, starając się unikać gremlinowej mazi. Potem zgrzytając zębami z bólu przywlokła się powoli ku drzwiom. Nim jednak je otworzyła, to uchwyt poprawiła na sztylecie, w razie gdyby za nimi krył się Pierworodny, lub kolejny gremlin Albo Ruchacz, oczywiście. Elfka nadal była w bojowym nastroju.
-Czego.. ? - zapytała słabym głosem, nieudolnie próbując ukryć rozbrzmiewający w nim ból.

-Nie otwierałaś, gdy pukałem. Coś się stało?- przez szczelinę w drzwiach usłyszała głos Thaaneeekryyysta… bo kogo by innego.- Przyniosłem twojego fajkowego lisa i amulet do zawieszenia na drzwiach. Powinien odpędzić od twego pokoju gremliny i pomniejsze demoniszcza. Ja z Trixie wybieram się zająć tym całym najazdem, więc nie będę mógł przyjść ci z pomocą.

- Nie potrzebuję Twojej.. pomocy. Bardzo dobrze.. umiem sobie radzić..
- chyba chciała jeszcze na koniec dodać „sama”, ale gwałtowne ukłucie bólu wcisnęło jej przekleństwo w usta. Przeklęty gremlin. Powinna była mu odrąbać tę łapę trzymającą broń i zaszlachtować go własnym ostrzem. Chociaż i tak spotkała go nie najlepsza, bo i dość makabryczna śmierć, od jej sztyletu. Było to troszkę pocieszające w tym cierpieniu.
Nie był to największy ból jaki doświadczyła w swym barwnym życiu, lecz i tak sprawiał, że słaniała się na nogach i w pewnym momencie musiała wesprzeć się o framugę drzwi. Jednak ani myślała prosić się Ruchacza o pomoc, nie miała zamiaru tak nisko upaść. A niech tylko spróbuje przekroczyć próg jej komnaty, a skończy jak jego zielony przyjaciel.

-Chodź, Skel'kel
- mruknęła z troską, przez uchylone drzwi wyciągając rękę ku swojemu pieszczoszkowi oraz prezentując dłoń pooraną zębiskami i ubrudzoną własną krwią.

- Eshte… co się stało? - spytał czarownik z wyraźną troską w głosie, chwytając za tą dłoń i pociągając ku sobie, by przyjrzeć się ranom. - To poważna sprawa, gremlin cię pogryzł? Przecież one są trujące. Ich ślina, pot, krew… są jak żywy muchomor.
A ona właśnie otuliła się kocem wysmarowanym ich pośmiertną mazią, stykając ją dodatkowo z dwiema otwartymi ranami. Co jeszcze mogło pójść nie tak, tego przeklętego dnia?!

-Zostaw!
-syknęła elfka, wyrywając mu swoją dłoń z uścisku. Nawet w tak trudnych dla siebie okolicznościach nie potrafiła zapomnieć o swoim obrzydzeniu do Ruchacza. Przyćmiewało ono jej zdrowy rozsądek, było nawet silniejsze od odczuwanego bólu - Nie dotykaj mnie..
Przez całe życie radziła sobie sama, nie potrzebowała pomocy takiego.. zwyrodnialca. Szczególnie, że teraz trochę ( trochę bardzo ) jego obarczała winą za swoje cierpienie. W końcu, gdyby wcześniej nie postanowił schlebić swemu zwierzęcemu instynktowi, to ona nie musiałaby uciec i samotnie walczyć z zuchwałym gremlinem. Znowu to człowiek wyrządził jej krzywdę. Czy naprawdę spodziewała się po nim czegoś innego? Głupia.

-Eshte… nie dramatyzuj… czekaj tu. Zaraz wrócę.- westchnął Ruchacz i zostawiwszy Trixie na straży przed drzwiami do pokoju kuglarki ruszył do swojej komnaty.
A otulona kocem elfka czuła się coraz bardziej zmęczona i coraz trudniej było jej myśleć, coraz trudniej było jej ustać na nogach. I jeszcze głowa ją boleć zaczynała. I jeszcze robiło się jej gorąco na twarzy. Czuła, że ma niezdrowy rumieniec.

W pewnym momencie nogi całkiem się pod nią ugięły. Oparta o ścianę tuż przy drzwiach, w towarzystwie bolesnego jęku po prostu.. zsunęła się po niej na podłogę komnaty. Jak marionetka, której ktoś nagle przeciął nici łączące ją z palcami odpowiedzialnymi za każdy ruch jej kończyn.
Cały czas otulała się kocem, pomimo tego że w dużej części już przesiąkł zarówno jej krwią, jak i mazią pozostawioną przez gremlina. Pewnie mądrą decyzją byłoby odrzucenie go od siebie, aby już więcej trucizny nie wdało się do jej organizmu, lecz.. już wolała to, niż pokazanie się Ruchaczowi nago. Znowu. Pewnie na widok cycków raz jeszcze obudziłoby się w nim zwierzę, i tylko wykorzystałby kolejną okazję do macanek. Nie spodziewała się po nim niczego innego.

Odchyliła głowę, aby oprzeć się nią o ścianę i opuścić ciężko powieki, co w niewielkim stopniu tylko pomogło ukoić jej ból. Nie musiała przynajmniej marnować swej energii na.. patrzenie. Nawet tak prosta czynność była ponad jej siły, tak samo jak oddychanie. Ograniczyła więc swe oddechy, chwytając powietrze krótko i płytko, wykonując przy tym jak najmniej ruchów zbolałym ciałem. Jeśli tak miał wyglądać koniec Eshte Tańczącej z Ogniem, Zachwycającej i Zapierającej Dech w Piersiach, to wcale jej się on nie podobał. Był za mało.. wybuchowy. Na dodatek nie postawiono jeszcze nigdzie wielkiego amfiteatru noszącego jej imię, więc jak mogła tak po prostu teraz umrzeć? To nie miało żadnego sensu! Chociaż śmierć zdawała się teraz rozwiązaniem lepszym, niż godzenie się na litość czarownika wobec niej..

Myślenie przychodziło jej z coraz większym trudem. Głowa pulsowała bólem.
Eshte odpływała w ciemność, nie z krzykiem czy jękiem nawet… ale w ciszy.

Nie była w stanie podnieść ręki, nogi, także uniesienie powiek okazywało się ponad jej siły. Czuła się taka ciężka, jednak nie jak kamień. Bardziej przypominało jej to bycie zanurzoną w jakiejś gęstej cieczy. Może w bagnie wciągającym ją coraz to głębiej w swoją toń. Czy tak właśnie czuły się te paskudne gremliny, nim całkiem przemieniały się w zielonkawą maź? Czy i ją to teraz czekało po byciu pogryzioną przez jednego z nich?
Nie, nie. Nawet jeśli, to Cudowna Eshtelea Tańcząca z Ogniem nie mogła pozostawić po sobie takiego obrzydlistwa. Skoro za życia zachwycała tak wiele oczu, to i jej śmierć powinna być.. wyjątkowa. Godna zapamiętania i opowiadania o niej przez najbliższe lata. Wyobrażała sobie, że siedząc w tym miejscu z wolna zacznie się.. rozpływać. Stanie się nie cieczą, nie mazią, a.. a.. budyniem, o. Gęstym i lepkim, aby służki miały problem z domyciem ściany i podłogi. I nie byłby zielony. Widziała go raczej w barwach fioletu, tak jak swoje włosy. Zupełnie, jakby był o smaku owoców leśnych...

Roześmiała się, pomimo pulsującego bólu wypełniającego jej głowę oraz.. właściwie całe ciało.
Z początku było to tylko niewinny chichot, który stopniowo stawał się coraz głośniejszy i coraz mniej.. kontrolowany. Nie byłoby w tym nic dziwnego, elfka lubiła się zdrowo pośmiać i rżeć do rozpuku, lecz ta myśl o kuglarskim budyniu wcale nie była aż tak zabawna. A mimo to nie potrafiła się powstrzymać. Śmiech wstrząsał całą jej drobną, skuloną postacią, wystawiał na próbę mięśnie jej twarzyczki, a brzuch chyba starał się wywrócić na lewą stronę.

Bolało, bardzo bolało.
Objęła się ramionami próbując zatrzymać tę nieskończoną falę rozbawienia, lecz bolało dalej.
Oczy jej zaczęły łzawić, ale nadal cierpiała z przerażającym uśmiechem rozciągającym szeroko jej usta.

W pewnym momencie odrzuciła głowę w tył, wydając z siebie histeryczny ryk. Właśnie w tej jednej sekundzie, gdy zdawało się że już osiągnęła szczyt szczytów tego szaleństwa i od tego śmiania żuchwa wypadnie jej z zawiasów, Eshte wydobyła z siebie inny odgłos. Zachrypiała. To zaś zmieniło się w rozkasłanie i tak jak wcześniej chichot, tak samo kaszel stopniowo nabierał na sile. Nijak nie pozwalał jej odetchnąć. Najpierw od śmiechu prawie wywracały się w niej wnętrzności, a teraz coraz bardziej zbliżała się do wyplucia ich z siebie. Z taką siłą każde kolejne kaszlnięcie wstrząsało jej ciałem, że w końcu musiała się podeprzeć dłońmi o ziemię. Czuła, że coś.. coś się w niej wzbiera. Rozpiera jej przełyk, drażni gardło i pełznie ku górze. W stronę ust. Niczym żywa kreatura pełznąca ku wolności.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 30-07-2017 o 01:34.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem