Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 08:11   #106
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wyczekali odpowiedni moment, gdy reszta dzikusów wdarła się do domku nieopodal i przyczajeni wybiegli na zewnątrz. W bieganiu obaj panowie byli wyśmienici, zatem szybko pokonali dystans do masztu i znaleźli się przy dochodzącej do siebie nauczycielce.
- Marty? Danny? Co się... co się tutaj dzieje? - Głos Kate drżał, a spojrzenie wciąż było mętne. Z tyłu jej głowy dostrzegli posklejane krwią włosy.
Sportowcy błyskawicznie poradzili sobie z wąską liną krępującą nauczycielkę i pomagając jej iść, szybko ruszyli za pomieszczenia gospodarcze. Kate Marshall, mimo iż wciąż w niezbyt dobrej formie, pomagała im jak mogła, próbując poruszać się o własnych siłach.

Za cztery drewniane, wysokie budy dotarli w chwili, gdy między halą do unihokeja a jadalnią przemknęło dwóch morderców, ciągnących za sobą dwa ciała. To byli Jack i Annika, co oznaczało, że tamci ich dopadli. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, ruszyli w stronę szkolnych autobusów i po chwili znaleźli się za ich osłoną. Danny i Marty poczynili szybkie oględziny maszyn i odkryli nieprzyjemną prawdę - tylne opony obu autobusów miały powbijane na bieżnikach jakieś metalowe kołki, bądź gwoździe. Po cztery na każdej z tylnych opon, choć te nie wyglądały, jakby straciły zbyt dużo powietrza. Ukryci i chwilowo bezpieczni, mieli czas na podjęcie kolejnych decyzji.



Działali szybko i sprawnie. Na polecenie Deana, Kim przestała krzyczeć, choć dyszała tak ciężko, jakby za chwilę miała dostać zapaści. Zagryzła patyk, a pozostała trójka zajęła się pułapką. Musieli włożyć nieco siły, by rozewrzeć metalowe szczęki, jednak w końcu się udało i uwolnili nogę Kimberly. Rana wyglądała paskudnie. Nie dość, że z kilku dziur powyżej kostki płynęła krew, to kość nogi również wyglądała im na uszkodzoną. Nie przyglądali się jednak dokładniej, bo nie było czasu. Jerry czekał już z przygotowanym pseudo opatrunkiem z własnej koszulki, który szybko nałożyli na krwawiącą ranę, a chwilę później Gbadamosi wziął bladą Hart na ręce, a ta oplotła ręce wokół jego szyi. I tylko zaciśnięte zęby dziewczyny zdradzały, że bezgłośnie walczy z bólem, nie zdradzając przy okazji ich położenia.

Ruszyli dalej, choć z ranną Kim nie byli w stanie wykrzesać z siebie nic ponad szybki marsz. Słyszeli za sobą dziwne odgłosy, jednak ilekroć Dean obejrzał się za siebie, niczego nie potrafił dojrzeć. Claire zaalarmowała ich w porę o kolejnej czekającej w listowiu pułapce i omijając ją, znaleźli się w końcu na plaży. Otwartą przestrzeń przywitali z ulgą, jednak optymizm szybko zniknął, gdy okazało się, że przy brzegu nie ma kajaków! Żadnego! Dopiero krótki rzut oka na jezioro dał im do zrozumienia, że zostały zwodowane i teraz bujały się delikatnie w różnych częściach Beaver Hut Lake, z dala od brzegu.

Sytuacja była ciężka. Co prawda Jerry, Dean i Claire byli sprawni i mogli spróbować popłynąć na drugą stronę jeziora, jednak dla Kim ta opcja nie wchodziła w grę. Opatrunek na kostce zdążył już cały nasiąknąć krwią i wyraźnie odznaczał się na tle bladej nogi dziewczyny. Jakby tego było mało, spomiędzy drzew wyszło dwóch nagich dzikusów, którzy podążali za nimi przez las. Zawyli wesoło i pewni swego ruszyli nieśpiesznie w stronę czwórki nastolatków. Dla Jerry'ego, który od początku był kłębkiem nerwów, tego było już za wiele. Położył Kimberly na rozgrzanym piasku, po czym po prostu... uciekł. Rzucił się biegiem wzdłuż linii brzegowej i po chwili zniknął między drzewami. Jeden z dzikusów ruszył za nim, podczas gdy drugi wciąż maszerował w stronę Claire, Kim i Deana, oblizując lubieżnie wargi i wydając z siebie obrzydliwe dźwięki.


Gdy dobiegli do jeziora i okazało się, że kajaki zostały zwodowane, Kim nie da rady płynąć, a z lasu wyszła dwójka myśliwych, która za nimi podążała, coś w nim pękło. Po prostu nie wytrzymał. Zostawił dziewczynę, którą za wszelką cenę chciał chronić i zerwał się do biegu. Strach, przerażenie i niemoc, które spłynęły na Jerry'ego wygrały ze zdrowym rozsądkiem. Teraz chciał tylko uciekać, być jak najdalej od zagrożenia, które sprawiało, że był jednym wielkim kłębkiem nerwów.

Biegnąc co sił przy linii brzegowej, minął miejsce na ognisko i zniknął między drzewami. Kątem oka dostrzegł, że jeden z napastników ruszył jego śladem, co sprawiło, że spłynęła na niego kolejna fala przerażenia wgryzającego się w trzewia. Musiał myśleć. Czy lepiej będzie mu w lesie, czy może jednak wybrać jezioro i spróbować przepłynąć na drugi brzeg?



Z walącym sercem poczęła zakradać się w kierunku porzuconej przez dzikusa siekiery, cały czas mając go na oku. Ostrożnie wybierała miejsca, w których kładła stopy, zważając, by nie wpaść w jedną z zastawionych pułapek. W pewnym momencie wzrok Sam i Vesny spotkał się, a Parker przyłożonym do ust palcem wskazującym dała znać Chorwatce, by ta była cicho. Dzikus, targany pożądaniem, zdążył już podejść do Pavicić i próbował się do niej dobrać, jednak dziewczyna kopała i broniła się, jak mogła. Narobiła przy tym trochę hałasu, co pomogło dotrzeć Sam do siekiery szybciej, niż zakładała.

Podniosła narzędzie i chwyciła je w obie dłonie, czując dziwne podniecenie mieszające się ze strachem. W dwóch krokach znalazła się za odwróconym tyłem mężczyzną, który właśnie chwycił Vesnę za obie nogi. Nie było na co czekać. Zamachnęła się i uderzyła siekierą z całą siłą, jaką mogła z siebie wykrzesać. Ostrze weszło czysto tuż powyżej ucha - obie dziewczyny usłyszały paskudny dźwięk pękającej czaszki, a z rany buchnęła ciemna krew. Mężczyzna zwalił się na ziemię, niczym stare drzewo i podrygiwał jeszcze chwilę w przedśmiertnych spazmach, a potem znieruchomiał.

Sam poczuła, jak nagle schodzi z niej całe napięcie, a sekundę później opróżniła żołądek w okoliczne paprocie.



Paskudny dzikus zarechotał, napawając się widokiem przerażonej Vesny. Musiał czuć się teraz jak drapieżnik, który dopadł swoją ofiarę i bawiąc się z nią, dawał jej złudną nadzieję na przeżycie. Musiało go to również podniecać, gdyż patrząc, jak dziewczyna odczołguje się w paprocie, chwycił za nabrzmiałego członka i zaczął się masturbować, wydając przy tym groteskowe dźwięki.

I w tym momencie, za jego plecami mignął Chorwatce jakiś kształt. To była Samantha! Musiała zakradać się właśnie w miejsce, gdzie tamten odrzucił siekierę. Chciała jej pomóc! Przyłożonym do ust palcem dała Vesnie znać, by ta była cicho, a w dziewczynę jakby wstąpiły nowe siły. Dzikus był już przy niej, zatem zaczęła krzyczeć, kopać, by narobić jak największego hałasu. Mężczyzna był silny i w moment chwycił ją za obie nogi, podciągając w górę, jakby chciał nadziać na swoją brudną męskość.

Wtem Vesna ujrzała obok jego głowy jakiś ruch, a potem ciałem dzikusa szarpnęło, gdy ostrze siekiery weszło w głowę, nieco powyżej ucha. Buchnęła ciemna krew, a napastnik uwolnił uścisk na nogach dziewczyny i padł w paprocie. Drgał jeszcze przez moment, a potem zastygł w bezruchu. Chorwatka ujrzała przed sobą bladą Samanthę, która odwróciła się nagle energicznie i zwymiotowała w krzaki.

Udało jej się. Były bezpieczne. Przynajmniej w tej chwili.



Wzięli odwrót, bo i cóż innego mogli w tej sytuacji zrobić? Napastników było za dużo, by próbować walczyć, choć wymachujący maczetą Ken był naprawdę ciekawym widokiem. Zostawili Lulu i Gaudencio, po czym ruszyli biegiem w stronę domków nieopodal. Los chciał, że wtem na ścieżkę wyskoczył jeden z dzikusów, który wcześniej musiał pobiec za Bay'em i Vesną. Zamachnął się siekierą i choć nie trafił, to sprawił, że Ken wpadł na Lindsay i oboje stracili równowagę, padając na piaszczystą dróżkę.

I to był ich koniec. Znikąd nie przyszła pomoc. Widzieli tylko, jak dopadają do nich dzikusy, a potem opuszczają na nich ostrza i uderzają łańcuchami. Z ran tryskała krew. Poczuli niewyobrażalny ból, zanim umysły obojga nastolatków spowiła wieczna ciemność. Tak naprawdę nie wiadomo było, które umarło pierwsze, ale zginęli tak, jak żyli - razem, połączeni dziwnym uściskiem, jakby Ken do końca chciał chronić swoją Misię...



Zostanie panią życia i śmierci było bardzo pociągające. Podniecające. Dawało kontrolę nad rzeczywistością i ten dreszczyk podniecenia nieporównywalny z niczym innym. Podświadomie chyba na to właśnie Kaya czekała. Chciała tego. Decydować o życiu ludzi, których nie cierpiała, to było bezcenne uczucie. Najlepsze. Tyle razy musiała stawiać czoła zaczepkom, tyle razy musiała borykać się z poronionymi żarcikami jakichś idiotów, którym wydawało się, że zaklejenie zamka do szkolnej szafki gumą do żucia jest takie super... Teraz mogła się odegrać nie ruszając nawet z miejsca. Szkolny gwiazdor i jego lala. W końcu dostaną za swoje!

Z uśmiechem patrzyła, jak tamci uciekają, ale za chwilę wypadł na nich dzikus z lasu, wytrącając z równowagi. Reszta napastników nie czekała. Dopadli do nich i na Larkinsa oraz jego tlenioną blondynę spadł grad ciosów. Noże, łańcuchy, maczety. Nie mieli szans. Kaya widziała, jak padają pokrwawieni na ziemię, jak tamci upewniają się, że dwójka nie przeżyje, zatapiając w ich ciałach po raz kolejny ostrza. Wszędzie była krew, dużo krwi. A van Ophem siedziała w krzakach, oglądając to przedstawienie. Mogła coś zrobić, mogła im pomóc, ale tego nie chciała.

Gdy tamci z nimi skończyli, wielki facet w czerwonej koszuli wymamrotał coś do pozostałych i wskazał im palcem miejsce, z którego wcześniej doszedł krzyk Jerry'ego. Dwóch dzikusów rzuciło ciała Gaudencio, Lulu, Kena i Lindsay na siebie, po chwili dołączyły do nich zwłoki Anniki i Jacka przytargane z lasu przez kolejnych morderców. Czerwona Koszula warknął i wszyscy ruszyli za nim ścieżką w stronę jeziora. Kaya musiała się bardziej pochylić w krzakach, gdyż tamci czujnie rozglądali się po okolicy, a gdy wyszli na otwarty teren, w ich szeregach pojawiło się jakieś poruszenie połączone z irytacją. Dziewczyna nie wiedziała, o co dokładnie chodzi, ale fakt, że dzikusy zaczęły nagle pędem biec w stronę rzeki mógł podpowiadać, że nie wszystko szło zgodnie z ich planem.

Kaya została po chwili sama wśród szumiących kojąco drzew. I tylko leżące nieopodal trupy przypominały, jaki koszmar się tutaj rozgrywał. Rozejrzała się. Wyglądało na to, że jest w miarę bezpiecznie, musiała więc wykonać kolejny ruch.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 30-07-2017 o 08:14.
Tabasa jest offline