Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 10:54   #37
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Rycie w dawnej siedzibie zbójców skończyło się nader szybko. Jeszcze tego samego dnia Anna otrzymała list.

Spod kamienia z łąbędziem dobyliśmy coś, jakby wąż owinięty na wilczym pysku. Rzekłbym, że kamienny. Ale może w kamień obrócone. Co robić.
Libor.


Anna z marszu spisała odpowiedź.

Mnie przywieźć. Oglądnę to i przetestujemy. Jestem z lupinem nad klasztornymi stawami. Pomaga mi, to i pazurów nie wyciągajcie na jego widok.
Anna


*

Libor z ulgą wyzbył się nekromanckiego artefaktu. W drodze powrotnej był jakby swobodniejszy. Ciężar mu z barków spadł. Dojechali bez kłopotów do tymczasowego gangrelskiego obozu. Cała jedna chałupa, po jakimś samotniku co żył w lesie, wokół dorychtowanych kilka szałasów. Ogólna bida z nędzą - pomyślała Anna, ale na głos nic nie rzekła. Nie miała zwykle wygórowanych potrzeb, to i nowa kryjówka nie napełniła ją żadną odrazą. Za życia gorzej mieszkała.
Weszła do chaty i rozłożywszy na stole tobołek Liborowy przeszła do oględzin artefaktu. Wyglądał jak rzeźba, ale w dotyku sprawiał odmienne wrażenie. Miał miękkość żywej tkanki.
Wampirze moce pokazały dwa obrazy. Pierwszym był Włodek przy pracy, tworzący ów przedmiot z łba wilkołaka i wielkiego węża. Oba magicznie spetryfikowane. Drugim moment zakopywania owej rzeczy w ziemi.
Na Barwałd chciała iść od razu, ale Ołdrzych odradził. Tej nocy nie dotarliby na miejsce, a nocowanie w środku lasu oznaczałoby konieczność zalegnięcia w podziemnej mogiłce. Ani Anna nie chciała sie uwalać ziemią, ani pod nią iść. Przeczeka - stwierdziła. Odpocznie. Właściwie to był jej ten przysłowiowy oddech niezmiernie potrzebny. Wzburzyła się tym co się przytrafiło Otokarowi. Obiecała sobie, że zajedzie sprawdzić co z nim, gdy tylko załatwi sprawę wilkołaków z Barwałdu.
Całą noc Ołdrzych przyglądał jej się wnikliwie. To spode łba łypał, to znowu jak sroka w kość. Pewnie zauważył Anine zmiany w urodzie, ale jeszcze nie wiedział czy to efekt rodzących się więzów czy rzeczywiste zmiany. W końcu jednak nieufność zgubił i zaczął pocieszać widząc Anny zgorzkniały stan. Opowiedziała mu w szczegółach co się stało. O tym jak likantrop pilnował jej ciała a ona, znaczy jej anima, zanurkowała w jeziorze. O wodniku i głębinie strasznej. Wreszcie o tym jak ją coś wypchnęło, jak ją Otokar ratował a ona wypluwała z siebie wiadra wody i w końcu o wrzodach i parchach, jakie przeklęty przedmiot na wilkołaka zrzucił, i to przecież jej, Anny wina. Nie sądziła, że tak to się skończy! Raczej, że mu każe uciekać, oddalić się. Sprowadzi przymus na umysł, a nie uszkodzi ciało.
- Tedy zostaje zanurkować - dłubała paznokciem korę drzewa, gdy się przechadzali podczas rozmowy. - Przewiążesz mnie długą liną, a jak wszystko oglądnę, to po prostu wyciągniesz.
- A nie może być o tym nawet i mowy! - zaprotestował ostro.
- Dlaczego? - zapytała niewinnie. - Wąpierze nie toną.
- Dlaczego? - uniósł się w odpowiedzi gniewem. - Dlatego, że czarcia rzeżba bramna właśnie pokryła lupina wrzodami. Mam cię opuścić na sznurze i sprawdzić, co Włodek własnemu rodzajowi przeznaczył, gdy się zbliży zanadto?
Czasem mu się udało Annę zaskoczyć bystrością. Nie pomyślała o tym. Zapewne to coś, co wypchnęło siłą jej ducha zadziała również na fizyczną formę. Pewnie jeszcze gorzej.
- To co innego zrobimy?
- Zamordujemy masę niewinnych stworzeń? - podsunął.
- Nie rozumiem. Chcesz osuszyć jezioro?
- To stawy. A stawy mają… takie machiny, co je podnosić można. I groble. Groble w niższym miejscu przekopiemy. Wyrwiemy machiny. Woda spłynie sama.
-A co z wodnikami? One tam żyją, pod wodą! - Anna nie przyjmowała takiej alternatywy do wiadomości.
- Może niech się w mule zakopią jako ropuchy. Albo rozważą przeprowadzkę. Albo zostaną tam gdzie głębiej. Mówiłaś, że kilka miejsc takich. Spuścimy wodę, może się da zobaczyć co na dnie. Wtedy hakiem na linie wywleczemy.
- Ale tam jest uskok. Nie wiadomo jak głęboko sięga rozpadlina. Z niej raczej woda nie zejdzie, czyli i tak zawiśniemy w końcu nad problemem nurkować czy nie nurkować.
- Przyciśnijmy Kolombana w takim razie. Musiał wiedzieć…. Starożytny Gangrel śpi w stawach, paradne.
-A jeśli to faktycznie nie Zoltan? Żeby się nie okazało, że tyle roboty po nic. Ostatecznie… zostaje jeszcze Bożywoj. Oby chciał się ułożyć.
Anna była zmęczona i zniechęcona. Nie miała też ochoty gnieść się za dnia z bandą Gangreli w ciasnej chacie, ale tego na głos nie powiedziała.
-Im szybciej go znajdziemy tym szybciej się stąd wyniesiemy. Bo widzę, że lokum to raczej tymczasowe…
- Nie da się ukryć. Że ze wszystkich rzeczy które mąż zrobić winien, a których nie zrobiłem, domu ci również nie wybudowałem - rozłożył ręce w bezradnym geście. - Chcę być przy tej rozmowie z Bożywojem.
-To raczej niemożliwe - wcisnęła mu się na kolana, przylgnęła policzkiem gapiąc się w gwiazdy i szczotki sosen ich sięgające. - Bo i mnie tam może nie być. Chcę to załatwić… na odległość. A mężowskie powinności wszystkie odhaczysz. Masz dużo czasu. Wieczność nawet.
Do jednej z powinności i przywilejów zabrał się od razu, by nie odkładać na wieczność. Kły naparły na alabastrową skórę szyi wampirzycy i cofnęły się nagle. Oldrzych szukał nerwowo czegoś wzrokiem na jej szyi… a sądząc z obawy wypisanej na twarzy i tego, że szukać zaczął na wszelki wypadek także i z drugiej strony, nie wietrzył za najrozkoszniejszym miejscem by się wgryźć..
Anna zrozumiała, że pewnie miała tu jakieś znamię które sobie upodobał i teraz będzie musiała mu wyznać w czym rzecz i pewnie awantura będzie, bo Gangrelom do awantury zawsze jest po drodze.
- Krzesimir mnie trochę poprawił... - bąknęła.
Nadal się patrzył podejrzliwie, bardziej nawet niż poprzednio. Rąk z niej nie cofnął, ale bardziej przytrzymywal niż obejmował.
-Moje imię.
-Nie żartuj sobie - parsknęła, ale zaraz pomyślała o Bożywoju który przyszedł do niej pod inną postacią. I odparła poważnie. - Jan. Nie żeby to coś dawało, mógłby je diabeł wyciągnąć z mojej głowy, ale to ja, Anna - rozłożyła ręce na boki. - Byłam u Krzesimira z innym problemem, by poprawił to co niewidoczne i jakoś tak poszłam za ciosem by poprawić drobiazgi. A ten pieprzyk mnie zawsze irytował.
- Poprawił? - Powtórzył tępo. - Co niby?
- Szlag by to - wycedziła Anna przez zęby a nie przeklinała nigdy. - Tylko najgłupsze i najbrzydsze zostają nieruszone przez całe życie.
Wyglądał jakby obuchem między oczy dostał. Suknię zgarnął w garść na plecach i ściągnął Annę że swych kolan jak kota. Potoczył się za krąg światła.
-Zabiję - rzucil przez ramię.
-Nie, nie. Nie masz za co - nie poszła za nim by bestii nie drażnić. Przykucnęła i wyciągnęła przed siebie dłonie, jak się poskramia dzikie zwierzęta. - Ciiiii, nie złość się. Pomógł mi, bo tego chciałam. Być kobietą, nie dziewczynką. I to na całą wieczność.
Zaczęła drżeć jej broda, oczy zwilgotniały. Gdzieś podświadomie wiedziała, że on by tego nie chciał, ale zrobiła to i tak. Dla niego przecież także, chociaż na razie nie rozumiał. Zwalisty cień poza linią światła milczał ciężko. Zapaliły się czerwone lampki oczu i przygasły, gdy się obrócił i odszedł w las.
-Czekaj! Daj mi wyjaśnić - puściła się za nim biegiem przez gęstwinę, teraz już ostentacyjnie becząc. - Ja słyszałam, że za pierwszym razem to tortura… i boli jakbyś miała umrzeć... i krew jest. Rzeka krwi… Tego byś dla mnie chciał? Za każdym razem aż po koniec świata?
Odeszła daleko, a gdy straciła z oczu światło ognisk, straciła i orientację w ciemnościach, jeszcze gęstszych pod drzewami, których listowie nie przepuszczało bladego światła miesiąca. Coś zaszeleściło w zaroślach za nią, potem gdzieś z boku.
Odwróciła się w tamtą stronę pewna, że to on zatacza wokół niej koła, jak przy polowaniu na zwierzynę. Oparła się plecami o drzewo, spłynęła kolanami prosto w mokrą ziemię.
-To twoja wina - wycierała rękawem krokodyle łzy. - Ty powinieneś to zrobić… Dawno temu.
Tym razem nie było ostrzegawczego szelestu. Nie trzasnęła żadna gałązka. Annę nagle zmiótł impet uderzającego ciała, przygniótł w mech i jagody. Nad nią błyskały czerwone ślepia, Oldrzych szczerzył przerośnięte kły, z głębin piersi szedł mu zwierzęcy warkot. I nie przestał, gdy Gangrel schylił głowę i końcem języka przesunął po czerwonych szlakach łez.
-Nie jestem idealna. Jestem pewnie wadliwa - zatopiła palce w Oldrzycha włosach, nie przestawała sie mazać. - Bierz mnie taka albo odrzuć. Nie zmuszę cie byś mnie również kochał.
Uniósł się na ramieniu i gniew musiał zdusić, bo przygasł krwawy poblask wokół żrenic i rysy wygładziły się na powrót. Usta docisnął do jej ucha i warstwa po warstwie wyłuskiwał jej nogi ze spódnic i halek. Szorstka ręka przesuwała się wolno po udach, palce wplątały w miękkię włosy na łonie, nim się kolejno zagłębiły w sekretnym miejscu, które tak chciała poprawić.
- Nie płacz.
Mimo wszystko bała się tego co bedzie. By dodać sobie odwagi przylgnęła ustami do jego barku, zorała zębami skórę by krew spłynęła do gardła z falą słodyczy. Krew. Ta wszystko ułatwiała. Nadawała sens, gdzie go nie było. Ale Ołdrzych musiał go dostrzegać bo zrobił w końcu to, co winien zrobić lat temu dwadzieścia, aby się ich przyrzeczenia dopełniły. Anna nie czuła nic i zastanawiała się chwilę czy to źle czy dobrze i czy to wystarczy, jak podpis złożony na dokumencie, czy będzie to trzeba częściej powtarzać. Jej wystarczał z pewnością smak jego posoki. Wywracał oczy do wnętrza czaszki i napełniał bezwstydną przyjemnością. Krzesimir mówił, że ona nie jest z tych, którym wystarcza krew, ale chyba się mylił. Zresztą, skąd może wiedzieć jak wąpierzy krwawy demon opętuje i jak się mocno domaga uwagi, skoro sam nie jest jednym z nich.
Drugi raz. Jeszcze jeden i się dopełni. Na dobre i na złe.
Jeszcze nim posnęli w chacie Anna ułożyła się w kąciku i odpłynęła. Chodziła pomiędzy snem a jawą, pomiędzy światem realnym a krainą duchów.
Szukała Bożywoja. Trop jego chciała pochwycić niby łowczy ogar. Wychwycić spomiędzy mrowia innych istnień to jedno, poszukiwane.

Pierwszym, co usłyszała, był kobiecy płacz i błagania, śmiech pijanych mężczyzn. Obraz przyszedł dopiero później. W pomieszczeniu za plecami Tzimisce jego zbrojni właśnie odbierali sobie profity za wierną służbę na jakowejś niewieście. Bożywoj siedział za stołem. Miał szlachetne towarzystwo, lecz towarzystwo to było w większości ze wszech miar martwe. Starszy mężczyzna musiał paść od ciosu, co mu kark przetrącił, ale białogłowa w czepcu mężatki oraz jasnowłosy młody mężczyzna mieli gardła rozerwane od gwałtowności posiłku i nie zaleczone, broczyli jeszcze resztkami krwi. Przed Bożywojem klęczał kolejny młodzik, po rysach sądząc, spokrewniony z zabitymi. Z ekstazą na twarzy zlizywał krew spływającą z palców Diabła, szpony omiatał językiem, nie bacząc na to, że sam siebie kaleczy.
Anna popłynęła jak duch w stronę Bożywoja. Obejrzała pobojowisko jak i dziewkę zawodzącą w rogu Komnaty. Współczucie podeszło jej do gardła.
-Każ im przestać! - ryknęła mu do czaszki niewiele myśląc, a było w tej prośbie więcej błagania niż rozkazu. - Pohańbią ją… Tylu naraz. Zrób coś!
Efekt uzyskała niezamierzenie komiczny. Bożywoj zaskoczony podskoczył jakby go dźgnięto ostrogą. Przestraszony już-niebawem-ghul także rzucił się w tył gwałtownie i wywalił jak długi o doczesne szczątki swej matki nieboszczki.
- Nieodmiennie robisz na mnie wrażenie, Anno - Bożywoj machnął ręką na ghula, by odszedł. Oczami wodził wokół, jakby jej szukał, lecz znaleźć przecie nie mógł. - Zawieść cię muszę i uradować zarazem. Otóż dziewka już pohańbiona. Na szczęście, nieboga długo z tą hańbą nie pożyje.
Anna milczała długo i mógł juz Bozywoj zaczac rozważać czy mu sie to nie przesłyszało, gdy głos w jego głowie odurzył.
-Jak możesz na to pozwalać. Szlachcic. Honor gdzie twój?
I urwała stojąc nad biedną kobietą, kompletnie bezradna. Próbowała pochwycić agresora półprzezroczystymi rękoma, bez efektów. I chyba była to kropla goryczy, która przepełniła kielich bo Anna poczuła rozdzierający piersi smutek i targnął nią szloch. Łzy nie spłynęły na jej eteryczne policzki, chociaż wiedziała że popłyną gdzieś indziej, daleko, tam gdzie prawdziwa Anna leży.
- We właściwym miejscu. Jako u króla Bolesława, gdy bramę kijowską przemocą sobie otworzył, a rychło potem bramę kijowskiej księżniczki. Poniekąd masz rację, winienem wziąć ją pierwszy… ale w moim wieku już mnie to nie bawi. Wybacz jednakże, gdzie me maniera… - kopnięciem zrzucił z krzesła obok ciało ojca rodziny. - Spocznij, proszę, pani. Czemuż zawdzięczam zaszczyt i odwiedziny?
-Każ im przestać - powtórzyła stojąc nadal plecami do Bożywoja, ponad sceną krzywdzenia tej biednej kobiety. - Ja nie mogę… nie będę rozmawiać, gdy to się tu dzieje.
Krzyknął, by się wynosić, a gdy jeden z zbrojnych za włosy począł ciągnąć dziewkę za sobą, krzyknął ponownie. W komnacie zostali sami, tylko z trupami i chlipiącą dziewczyną zwiniętą w kłębek.
- Słucham całym sercem, mej dobrodziejki… przynajmniej na papierze.
- Nie musisz tego robić - usiadła na krześle obok niego, choć przecież nie mógł jej widzieć. - Zbierać armii. Wojować. Podbijać. Aurelius wyjedzie i zostawi ci wszystko, gdy tylko wypełni swoją tu rolę.
Mówiła bez przekonania, rozdygotany głosem. Negocjowała kiedy tamta leżała w plamie krwi w rogu Komnaty.
- Jakaż jego rola? - zainteresował się Diabeł.
-Zoltan - rzuciła pojedyncze słowo.
- Jeśli ma interes do mego rodzica, ma interes do mnie - Bożywoj wzruszył ramionami.
-Przesz po trupach, by odzyskać swoje ziemie. Jeden więcej nie powinien ci robić różnicy. Daj go Aureliusowi, a się wycofa. Urządzasz sie tu jeszcze nim Włodek i Katarzyna zorientują się, ze coś im umyka.
- Rozmawiamy dalej o moim ojcu?
-Tak.
- A czego Nosferatu konkretnie chce? - zapytał po dłuższej chwili. Kurtuazyjny i swobodny uśmieszek spełzł mu z warg. Wzrokiem wodząc za śladem obecności Anny natrafił na chlipiącą dziewkę. - Dziewczę chyba usłyszało zbyt wiele.
Podniósł się leniwie.
-Ona nic teraz nie słyszy. Tylko mamroczacego do siebie człowieka - próbowała go przekonać. - Pozwól jej odejść. Po nic ci jest… - zlękła się że zabije dziewkę ot tak, dla przykładu. By Annie pokazać, że może.
- Poniekąd. Zawsze wolałem ciemnowłose - poderwał dziewczynę za łokieć i wywalił za drzwi. Oprócz tego, że nie spełniała jakichś tajemnych jego wymagań w dziedzinie cielesnego piękna musiał być najzwyczajniej syty. Dość, że wrócił na swoje miejsce.
- Nie odpowiedziałaś, zdaje się.
-Twój ojciec się budzi - odparła smętnie. - A nikt chyba nie chce by się zbudził. Psucie monety mogli wam wybaczyć, ale nie to. Najęli Aureliusa by się tym zajął. I zrobi to prędzej czy później. Z twoja pomocą prędzej, ale jeśli odmówisz wtedy ja podam mu go nieco później. Ale ty już wówczas nie zyskasz.
Wsparł łokcie na stole, twarz urodziwą nieludzko podparł na pięści.
- Teraz mnie ostaw - polecił szorstko i nieuważnie.
-Nic cię nie przekona?
- Przypominasz mi wszystkie powody, dla których nigdy żem żony nie wziął i odradzałem to bratu… przestań brzęczeć mi nad głową, niewiasto, i odejdź, pókim dobry.
-Wytykasz mi drzazgę w oku, kiedy sam masz belkę. Rozejrzyj się. Uważasz ze jesteś lepszy od Aureliusa? Jego nigdy nie widziałam pastwiącego się nad innymi.
- Zamknij się, albo znajdę tę niebogę i przepcham nogą od stołu aż pod gardło! - ryknął z furią.
Zamknęła się nie mając innego planu. A potem przepłynęła przez drzwi by obejrzeć zamek i to co się tu dzieje.

Zobaczyła, że zamek został zdobyty. Po komnatach i dziedzińcu kręcili się ludzie których już widziała w wizjach z Bożywojem, ale nie dopuszczali się jakichś rozpasanych grabieży czy gwałtów. Najwyraźniej Diabłu zależało na miejscu i ludziach do jego obrony.
Podążyła za mury i dalej, by się wywiedzieć co to za zamek.
Pieskowa Skała. Obecnie pod panowaniem rodziny Szafrańców. I ród ten, jak wyjaśnił później Libor, był herbownymi zbójami, napadającymi na kupców w Dolinie Prądnika. Chłopak co przeżył miał na imię Krzysztof, Libor kiedyś mu konia kradzionego sprzedał.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 30-07-2017 o 11:01.
liliel jest offline