Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2017, 19:58   #15
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wybrzeże Lustrii, Wielki Ocean
18 Vorgeheim, 2528 K.I.
Południe

Od chwili wypatrzenia zbliżającego się sztormu minęło już kilka długich i męczących godzin, podczas których załoga Szkaradnej Ladacznicy zmagała się z potężnymi falami i uporczywym wiatrem, zagrażającym powodzeniu ekspedycji. Jeden z marynarzy przypłacił nawet życiem podczas zwijania żagli, kiedy okrętem gwałtownie wstrząsnęła potężna fala i zrzuciła zaskoczonego nieszczęśnika z wysokiego na kilkanaście metrów grotmasztu. Mężczyzna zginął od uderzenia głową o drewniany reling, a jego śmierć pogorszyła i tak już niskie morale załogi. Część osób zaczęła w tym nieszczęśliwym wypadku upatrywać kolejny zły omen i zupełnie niespodziewanie podniosła się głośna wrzawa.
Kapitan Casini starał się zapanować nad chaosem, który rozpętał się na pokładzie, a czynił to na charakterystyczny dla siebie sposób - grożąc śmiercią i sprzedając kuksańce przebiegającym obok marynarzom. Nawet bosman, elf o imieniu Weddien, nie był w stanie podnieść na duchu swych towarzyszy, mimo usilnych prób. Nieliczni żeglarze, przekonani o zbliżającej się śmierci, kulili się w przerażeniu lub uciekali pod pokład, nie bacząc na słowa kapitana, który z każdym ignorującym go tchórzem stawał się coraz bardziej bezwzględny. Kiedy chwilę później zbliżył się do niego Baron, aby móc porozmawiać na osobności, ten w przypływie gniewu i chwilowej nieświadomości tego, kto śmiał go właśnie zaczepić, niemalże odrąbał kordelasem głowę Albrechtowi. Na szczęście w żyłach Kratenborgów od pokoleń płynie wojskowa tradycja i ten instynktownie odsunął się od linii cięcia, chociaż od kolejnego nieszczęśliwego wypadku brakowało naprawdę niewiele; ledwie kilka centymetrów…

Nikt nie wiedział o czym później rozmawiali ze sobą, ale podczas wymiany zdań, Lorenzo i Albrecht wielokrotnie kierowali wymowne spojrzenia na stojących wtedy na dziobie statku magów - Wolfganga oraz Bertholda. Ten drugi był jakby pogrążony w transie, jedną nogą lekko opierając się o bukszpryt i wznosząc ręce wysoko do nieba, w stronę krążących ponad statkiem mew. Obecność tych ptaków musiała świadczyć o bliskości lądu, ale według map ten miał pojawić się dopiero za dwa do trzech dni. Czyżby opłacony za grube pieniądze nawigator spartolił swoją część roboty i nie dostrzegł jakiegoś istotnego szczegółu? Ta informacja byłaby na wagę złota, gdyby zorientowali się kilka godzin wcześniej, lecz teraz na ucieczkę było już zdecydowanie za późno.


Linia nieprzeniknionych ciemności zbliżała się coraz szybciej, aż w końcu pochłonęła oddalony o pół morskiej mili Skidbladnir. Kilka chwil później ten sam los spotkał Szkaradną Ladacznicę, na pokładzie której z wyprzedzeniem zapalono wszystkie latarnie. Te jednak z wielkim trudem rozpraszały otaczający ich mrok, który gęstniał z każdą minutą.

Przez długi czas płynęli po omacku, zdani na łaskę szalejącego żywiołu. Ogromne fale unosiły okrętem i rzucały nim, jakby był ledwie dziecięcą zabawką. Wielka, skomplikowana konstrukcja (jaką niewątpliwie był ten galeon), będąca arcydziełem estalijskiej inżynierii morskiej, trzeszczała w proteście tak jakby miała się zaraz rozpaść. Zgromadzeni na pokładzie marynarze kurczowo trzymali się relingów i sznurów, wrzeszcząc ile sił w gardle, lecz nie powstrzymywało to gniewu wzburzonego morza przed pochłanianiem coraz to kolejnych śmiertelników. Gigantyczne fale zalewały pokład lodowato zimną wodą, niczym wyciągnięte do góry szpony, które łaknęły dusz przerażonych żeglarzy. Wydawało się, że będzie to smutny koniec ich wszystkich…


Rozpaczliwa sytuacja, w jakiej się znalazła załoga Szkaradnej Ladacznicy i Skidbladnira, wydała się przeciągać w nieskończoność, lecz w końcu modły zostały wysłuchane przez bogów i zupełnie niespodziewanie doszło do przejaśnienia, a sztorm jakby zelżał na sile. Fale wciąż uporczywie targały okrętem, ale były nieporównywalnie słabsze od poprzednich, zaś chmury ponad nimi przerzedziły się, odkrywając słońce, które nadawało niebu dziwną, krwistą poświatę.
Oba statki znajdowały się w oku szalejącego wokół huraganu - w pierścieniu gęstych chmur, we wnętrzu którego panował niespodziewany spokój. Było to jednak dziwne, wręcz surrealistyczne miejsce, gdzie wszystko, począwszy od niecodziennego koloru nieba, a skończywszy na mdłym zapachu powietrza, było inne od świata, którego przywykli oglądać.

Mimo nieoczekiwanego ratunku nie odezwał się choćby jeden okrzyk radości. Wszyscy podnosili się z kolan na wyprostowane nogi, rozglądając się wokół w niemej dezorientacji. Na horyzoncie nie było śladu zagrożenia, a jednak każdy odczuwał, wydawałoby się, irracjonalny niepokój. Uczucie to można było porównać tylko do osoby cierpiącej na poważne zaniki pamięci, która “budzi się” w obcym sobie miejscu bez świadomości powodu, dla którego się tam znalazła. Spokój był bowiem podszyty z początku ledwie wyczuwalną nutką grozy, która z każdą chwilę nabierała na sile, aż w końcu stała się czymś tak bardzo namacalnym, że wszyscy nerwowo zaczęli rozglądać się po widnokręgu, oczekując jakiegoś nieuniknionego wydarzenia. I tak też się stało…


Dystans jaki dzielił Skidbladnira od Szkaradnej Ladacznicy, wynosił trochę ponad milę morską. Najwyraźniej sztorm rozdzielił ich jeszcze bardziej, ale oba statki wciąż pozostawały w zasięgu wzroku. W zaledwie jednej trzeciej tego dystansu, pojawiła się anomalia, którą jako pierwsi dostrzegli ludzie Lorenza, a był nią spory, spieniony bąblami pochodzącymi z głębin okrąg, znajdujący się na powierzchni wody, czego dokonać nie mogła żadna z fal. Żeglarze mrużyli intensywnie oczy, próbując wypatrzeć przyczynę tego dziwnego zjawiska, kiedy zupełnie niespodziewanie w miejscu tym wypłynął (bukszprytem do góry) na powierzchnię ogromny okręt, który według klasyfikacji imperialnej określony zostałby fregatą wojenną z powodu czterech masztów z ożaglowaniem rejowym i pełnym, bojowym rynsztunkiem.

W chwili, kiedy kadłub statku wylądował płasko na wodzie, poszła w stronę Szkaradnej Ladacznicy pełna salwa z kartaunów i kolubryn, jednakże był to zbyt duży dystans, aby móc celnie uderzyć. Najwyraźniej kapitan fregaty (czy ktokolwiek nią komenderował) chciał jednoznacznie zdradzić swoje zamiary i rzucić wyzwanie załodze Lorenza. Chwilę później okręt obrócił się dziobem w ich stronę i ruszył w pościg.
Znaczna część załogi Szkaradnej Ladacznicy stała w osłupieniu, próbując przetrawić, to co właśnie zobaczyli. W analizie sytuacji przeszkodził im jednak ich kapitan, który nieznoszącym sprzeciwu głosem nakazał rozwinąć żagle, przytargać beczki z prochem, wobec których miał swój własny plan i uzbroić działa okrętowe. Jego hardy głos potrafił przywołać do rozsądku nawet najbardziej otępiałego marynarza i nadać ludziom cel w nawet najbardziej rozpaczliwych chwilach. Mimo, że nikt go nie lubił, a większość się go otwarcie obawiała, to praktycznie nikt nie powątpiewał w zdolności przywódcze swojego kapitana.

Lorenzo Casini był jedną z nielicznych osób na pokładzie, która miała dostęp do lunety i dzięki temu dobrze wiedział kto ich ściga, ale pytany o to udzielał wymijających odpowiedzi. Jeśli miał jakieś obawy, to nie dawał tego po sobie znać, bowiem dumnie stąpał po pokładzie, wydając rozkazy, zaś żeglarze i żołnierze okrętowi odpowiadali mu chórem. Na pokładzie zapanowała iście marynarska atmosfera, kiedy przygotowywano się do wymiany ognia z nieprzyjacielem.
Wtem uwagę wszystkich odwrócił okrzyk bosmana, który w tamtej chwili siedział na bocianim gnieździe, wytężając swój bystry, elfi wzrok:
- LĄD! Jakieś pięć mil stąd! - Zagrzmiał, wskazując odległą skałę na horyzoncie, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy zgromadzonych na pokładzie ludzi. Nawet kapitan musiał wyciągnąć lunetę, aby uwierzyć w słowa Weddiena. Po chwili, na jego beznamiętnej, gotowej do walki na śmierć i życie twarzy pojawiła się ulga…
- Jeśli nie chcecie zaprzedać swych dusz synom piekieł, tedy dopilnujcie, byśmy dotarli tam przed nimi - powiedział na głos Lorenzo Casini i choć prawie nikt nie rozumiał znaczenia jego słów, to jednocześnie wszyscy wiedzieli, że kapitan nie rzuca słów na wiatr. Po bardzo krótkiej chwili konsternacji, cała załoga rzuciła się w kierunki lin…


Godzinę później...

- Do dział - zakomenderował kapitan - Ruszać się, psie syny! Zwrot przez sztag!
Wroga jednostka była tuż-tuż. Fala wywołana wybuchem wyrzuconych za burtę beczek z prochem zniosła ją wprost na rafy. Ogromny okręt nie zmniejszył jednak szybkości. Albo kapitan nie dostrzegał mielizny, albo też zawziął się i postanowił podążyć śladem Szkaradnej Ladacznicy. Ku własnej zgubie!
Imperialny galeon obrócił się w stronę wojennej fregaty nieprzyjaciela. Marynarze i żołnierze sprawnie podnieśli ambrazury i podtoczyli działa. Fregata weszła między mielizny - sunąc wprost na nich. Dzięki spowodowanemu przez huragan odpływowi, skały i łachy nieco bardziej wynurzyły się ponad poziom wody. Wystarczyło zatrzymać ich tam na dłużej, a zostaliby na płyciźnie już na zawsze.
- Całą burtą ognia!
Działa burtowe ryknęły niemalże jednocześnie, tworząc potężną ścianę gryzącego w oczy dymu. Żelazne kule i kartacze pomknęły w stronę fregaty. Uderzyły w burtę, w takielunek na dziobie, podziurawiły marsle i zerwały środkowy maszt, uniemożliwiając w ten sposób skuteczny pościg, a przynajmniej tak się im wtedy wydawało.
Jednakże fregata wciąż pędziła wprost na nich, płynąc przez mieliznę i piaszczyste łachy. Okręt, który zanurzał się prawie dwa razy głębiej niż Szkaradna Ladacznica, bez wysiłku przemknął przez naturalne przeszkody - taranując je i torując sobie drogę przez nagromadzone na dnie piaski i skały.
To nie mogło… To nie mieściło się w głowie! Okrzyki radości na pokładzie umilkły równie nagle jak się pojawiły. Imperialny galeon gnany wiatrem i siłą wzburzonych fal, ku zdumieniu wszystkich, nie była w stanie uciec od poważnie uszkodzonej fregaty. Tymczasem od stałego lądu dzieliło ich kilkaset jardów, ale nikt nie zwracał uwagi na to co się działo przed nimi. Wszyscy patrzyli na ścigający ich okręt, który z każdą chwilą stawał się coraz większy i bez trudu pokonywał przeszkody, które rozdarłyby kadłub nawet najpotężniejszych statków. Nieprzyjaciel był już na tyle blisko, że dało się dostrzec koszmarnie powykręcane sylwetki ścigających ich istot...
- Kurwa mać! - Kapitan uderzył pięścią w reling. - Jak on to zrobił? No jak?!
- To demon, statek widmo - odezwał się nieśmiało ktoś z załogi. - Będzie nas ścigał przez wszystkie oceany i morza świata, aż do samego przedsionka piekła!
Zapadła nieprzyjemna cisza, którą po chwili przerwał pozbawiony swej dawnej siły głos Lorenza:
- Przygotować się do odparcia abordażu!
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline