Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2017, 00:35   #145
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Wielka Brytania, Londyn, lotnisko Heathrow, 17 lutego 2017 roku, 22.57 czasu lokalnego
[media]https://www.deanestor.co.uk/site/images/uploads/news/airport-arrivals.jpg[/media]
Ze niecierpliwieniem chodził tam i z powrotem zerkając co chwilę na tablicę informacyjną. Wreszcie samolot z Budapesztu wylądował i przeszedł w tryb odprawy.
Rush odetchnął głęboko. Denerwował się przed ich wizytą, to oczywiste. Ten weekend miał być przełomowym w jego życiu, ale to w znacznie mierze zależało od reakcji Eriki.
Jeszcze raz wziął głęboki oddech i wreszcie ich zobaczył. Kobieta niosła swego syna na rękach i ciągnęła za sobą torbę podróżną. Ten widok sprawił, że wszelkie wątpliwości Williama zniknęła jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ruszył w ich kierunku i od razu wyciągnął ręce, by przejąć od niej chłopca. Gdy spojrzenia kobiety i mężczyzny wreszcie się spotkały, nie mogli powstrzymać uśmiechu radości.
Niecałą godzinę później byli już w jego mieszkaniu. Apartament mieścił się w samym centrum Londynu.
Po Rush po cichu otworzył drzwi i weszli do środka, starając się nie obudzić Izsaka. Chłopca czekał jutro intensywny dzień, a poza tym Erika i William mieli własne plany na tą noc.
Apartament okazał się być… przestronny, choć to było małe słowo na określenie go.
[media]http://www.theresident.co.uk/wp-content/uploads/sites/10/2016/06/Insight-Goodman-Penthouse-B.jpg[/media]
Widać było, że to mieszkanie mężczyzny. Zadeklarowanego kawalera. Pełne otwartych przestrzeni, wszystko w skórze, ale z gustem i smakiem. Delikatny aromat dobrej whisky, unoszący się w powietrzu, był jak najbardziej na miejscu.
Zanieśli chłopca do jednego z trzech pokojów gościnnych, gdzie czekało już przygotowane łóżko.
Zamknęli ostrożnie drzwi i spojrzeli na siebie.
Sekundę później byli już w swoich ramionach i reszta świata przestała się liczyć.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=HgzGwKwLmgM[/media]

Argentyna, Buenos Aires, 11 marca 2017 roku, 14.39 czasu lokalnego
W mieszkaniu powitała ją Lulu, która wręcz wskoczyła jej na ręce. Nauczyła się tego od Lovana, który właśnie w taki wylewny sposób witał się za każdym razem z suczką. Jego samego nie było. Dove szybko się ogarnęła i zebrały ruszyć do biura.
Była tam już kilkanaście minut później. Oficerowi SPdO salutowali jej, gdy przechodziła korytarzami do jej biura.
Stanęła przed drzwiami i po chwili niespodziewanego zawahania zapukała. Ciche “proszę” sprawiło, że weszła do środka.
David siedział przy biurku zawalony papierami po same uszy. Na szczycie dokumentów stał kubek z kawą, pewnie dawno wystygłą. Podniósł na nią zmęczone spojrzenie i uśmiechnął się ciepło.
- Witaj z powrotem Jack.

Nieznane miejsce, 7 lipca 2017 roku, 20.00 czasu Greenwich
Nieduży pokój pozbawiony okien pogrążony był w półmroku. Nagle rozjaśniał blaskiem dwudziestu monitorów zamontowanych na jednej ze ścian. Naprzeciw przy biurku z laptopem usiadł mężczyzna w garniturze. Twarz zasłoniętą miał kominiarką.
- Witam wszystkich. Cieszę się z waszej punktualności - rozpoczął swoją standardowym tekstem. - Dzisiejsze grono jest liczniejsze niż zwykle, ale jak zapowiadałem w swoim zaproszeniu, okazja jest pierwszorzędna. Poddamy za chwilę pod licytację istną perełkę… - przerwał, umiejętnie podtrzymując atmosferę napięcia. - Udało mi się zlokalizować… Żywioł błyskawic - rozszerzył zęby w uśmiechu.
Widoczni na monitorach uczestnicy licytacji zareagowali różnie. Kilku było mocno zaskoczonych, inni prawe podskoczyli z ekscytacji, ktoś się nerwowo oblizał, twarze paru osób wyrażały powątpiewanie.
- Moc jest na tą chwilę jedynką. Została przeoczona przez filtry Światła i SPdO, choć jest zarejestrowana.
- To chyba zbyt nieprawdopodobne, żeby było prawdziwe - odezwała się jedna z wątpiących osób. - Jakim cudem mam uwierzyć, że Światło nie rozpoznało Żywiołu?
- Osoba z tą mocą niezbyt dobrze sama ją pojmuje. W trakcie rozpoznania też popełniono błędy, dlatego taka okazja się trafiła.
- Czyli ten Obdarzony nie wie, że ma żywioł? - dopytał inny uczestnik tej dziwnej wideokonferencji.
- Dokładnie - gospodarz skinął głową. - Znacie panowie i panie moją reputację. Nie sprzedaję niesprawdzonego towaru. To jak sobie później z tym radzicie… To już zależy od was - poprawił swoją pozycję na fotelu. - Nie przeciągając, przejdźmy do licytacji. Cena wywoławcza to dziesięć milionów dolarów amerykańskich.
Kwota jaką rzucił była stukrotnie większa, niż w przypadku zwykłych licytacji. Do takiej ceny doszedł tylko kilka razy w całej swojej karierze jako “Informator”, ale ten przypadek był zupełnie inny od reszty. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy nie zgarnąć tej mocy dla siebie. Szybko jednak doszedł do wniosku, że byłoby z tym więcej problemów niż pożytku. Nie chciał wychodzić z cienia, gdzie było mu całkiem dobrze.
Dlatego postanowił sprzedać tą informację standardowym dla siebie trybem. Niestandardowa była oczywiście cena. Był jednak pewien, że zgromadzeni przez niego uczestnicy nie cofną się przed niczym, by zdobyć Żywioł.
- Jedenaście! - w sekundę po rozpoczęciu cenę podbił łysy azjata.
- Dwanaście! - kontynuował młody chłopak o arabskich rysach.
- Piętnaście! - zakrzyknęła rudowłosa kobieta.
Kwota pięła się nieustannie w górę, a Informator spojrzał w prawy górny róg, gdzie na monitorze było widać twarz siwowłosego mężczyzny po pięćdziesiątce. Jego zimne spojrzenie wyrażało złość i zniecierpliwienie. W końcu postanowił się cicho odezwać.
- Sto milionów dolarów. I kończmy tą farsę. Jeśli ktoś będzie chciał mnie przebić, udam się osobiście, by przejąć jego moce.
Po tych słowach zapadła cisza. Każdy z pozostałych licytatorów musiał rozpoznać ten głos. Monitory zaczęły po kolei wygasać. Jeden z ostatnich pozwolił sobie na komentarz:
- Mogłeś powiedzieć, że on też weźmie udział. Oszczędziłbym sobie zachodu.
Wreszcie informator został sam na sam z szczęśliwym zwycięzcą.
- Po co było to całe przedstawienie? Nie mogłeś tego od razu mi zaoferować? - ten był jednak bardzo zły na gospodarza.
- Takie mam zasady - odparł wymijająco, choć powody miał inne. Naprawdę podejrzewał, że cena pójdzie wyżej. Nie wziął pod uwagę tego, że ów zwycięzca tak skutecznie zastraszy innych licytatorów. - W takim razie, panie Mazzentrop, przejdźmy do konkretów… - uruchomił rzutnik i przesłał numery ponad stu kont, na które miały pójść przelewy.
Po tej transakcji będę mógł już spokojnie przejść na emeryturę, pomyślał z zadowoleniem.

USA, Los Angeles, 14 marca 2017 roku, 9.11 czasu lokalnego
- Jeszcze raz - Dean oddychał ciężko, ale ponownie podnosił się z maty. Wytrzymałość tego chłopaka przechodziła wszelkie wyobrażenia Theo. Ich sparing trwał już drugą godzinę.
Technika i wyszkolenie stały oczywiście po jego stronie. Ju-jitsu i jego wszelkie odmiany, karate, zhongguo wushu, muay thai czy nawet dambe… Nie stanowiły dla niego żadnych tajemnic. Oczywistym było, że w swojej bogatej przeszłości studiował pod najlepszymi z najlepszych z tych sztuk walki.
Natomiast McWolf bazował głównie na nowoczesnej odmianie ju-jitsu. Choć ten styl był bardzo zabójczy i stawiał na najbardziej praktyczne zastosowanie wszelkich technik, to nie mógł się równać z ostatecznym, mieszanym stylu z którego korzystał Theo.
Dean nadrabiał to jednak swoim zaangażowaniem i naprawdę świetnym wyszkoleniem. Gdyby nie doświadczenie złotego Obdarzonego, przegrałby z tym młodzikiem. Na tą chwile, młody kolejny raz z rzędu stanął w pozycji wyjściowej z wysoko postawioną gardą.
Pot ciekł z niego strumieniami, ledwo miał siłę zacisnąć pięści. Było w jego pozie coś wyzywającego. Trudno było to określić kilkoma zaledwie słowami.
Theo poczuł złość, jakby za każdym razem gdy Dean wstawał, przekazywał “tylko na tyle cię stać?” On sam również zaczynał coraz bardziej dyszeć. Ciało nie nadążało za tym co wymagał od niego umysł. Ale nie zamierzał sobie odpuścić. Dawno nie miał takiej satysfakcji z uczucia rywalizacji.
Ruszył na chłopaka nisko stawiając swój środek ciężkości, gotowy na unik czy zmianę pozycji. McWolf też zrobił krok do przodu i wybił się z jednej nogi w górę do ciosu pięścią, tak zwanego “superman punch”.
Silne i proste. Zbyt proste. Chyba to już był koniec na dzisiaj. Theo odchylił się, by przechwycić cios i wykorzystując zgromadzoną siłę, rzucić nim o ziemię. Wtedy jednak poczuł dłoń Deana na swoim barku.
Chłopak najzwyczajniej w świecie chwycił go za koszulkę i przytrzymał. Tanie zagranie z burdy w pijackiej knajpie. Theo szybko postawił gardę. Sparuje atak i potem wykończy nonszalanckiego gnojka.
Jednak tym razem mężczyzna się przeliczył. Siła włożona w ten cios, poparta całą masą McWolfa, przebiła się przez zasłonę i pięść wylądowała na skroni władcy czasu.
Ocknął się kilka chwil później, gdy Dean zdążył założyć mu popularną “balachę”.
- Nareszcie… - chłopak odetchnął z radością, gdy Theo odklepał. - Nie mam siły się ruszyć - dodał pomiędzy łapaniem kolejnego oddechu.
Mężczyzna z trudem usiadł. Nadal kręciło mu się w głowie. Nie było do końca prawdą, że zlekceważył swojego sparingpartnera. Oprócz dobrej techniki McWolf miał swoisty instynkt, z którego korzystał w walce. Tego nie można było się nauczyć, z tym trzeba było się urodzić. W walce w postaci zbroi to się liczyło bardziej niż cokolwiek innego.

- Jak tam sprawy twojego konta? - zapytał gdy obaj usiedli na ławeczkach, udostępniając wreszcie salę innym ćwiczącym.
Theo nie miał tutaj zbyt optymistycznych wieści. Pierwsze spotkanie z przedstawicielstwem banku było obiecujące. Okazało się, że rzeczywiście istnieje konto, pod które można by przyporządkować Obdarzonego władającego czasem. Nawet specjalne osobistości z samej Europy zostały ściagnięte, by potwierdzić na podstawie odcisków palców tożsamość Theo
Kiedy już miał otrzymać dostęp do kilku skrytek w podziemiach Neapolu, pojawiła się ostateczna przeszkoda. Wedle życzenia samego Theo, nie można było wydać mu zawartości skrytek dopóki nie poda hasła.
Do tego nie było żadnych wskazówek, a żadne zgadywanie nie wchodziło w grę.
Kolejne złe wieści nadeszły z Europy. Mieszkanie profesora Massashiego spłonęło razem z całym budynkiem. Z wieści jakie był w stanie zdobyć przez internet wszystko wskazywało na nieszczęśliwy wypadek, choć śledztwo nadal było prowadzone. W każdym razie wyglądało na to, że nie będą mieli dostępu do jego notatek

Na domiar złego Światło nie przystało na jego prośbę i zamiast Deana jako ochronę przydzielono mu cały oddział SPdO w Los Angeles. McWolf dostał przydział Springfield, skąd pochodził. Z rozkazami dyskutować nie mógł, w każdym razie nie dopóki Theo uzyska środki finansowe na dalsza część swoich badań.
Teraz skorzystał z dwóch dni urlopu i wpadł na obiecany wiele dni wcześniej trening. Niestety nie było możliwości, by zrobić to w postaci zbroi. Od śmierci Edgara wszystkie ścieżki ku poznaniu prawdy o przeszłości zdawały się zamykać.

W momencie gdy miał coś odpowiedzieć Deanowi, podszedł do nich sierżant Gillis.
- Panie Theo, do naszego biura zgłosiła się kobieta, która oczekuje spotkania z panem w sprawie prowadzonych badań. Ceres Liggan, obywatelka Francji, zarejestrowana Obdarzona. Coś to panu mówi?

Argentyna, Buenos Aires, 9 lipca 2017 roku, 9.51 czasu lokalnego
- Szefowo? Mogę na chwilę? - zza uchylonych drzwi wychyliła się blondwłosa głowa wiecznie uśmiechniętej Beckett. Tym razem jednak coś było nie tak. Isobel nerwowo przygryzała wargę, gotowa uciec z powrotem na korytarz.
Jej pukanie do drzwi wyrwało Dove z zamyślenia. Odkąd dwa dni temu Jakiro wyleciał w teren, cała Ameryka Południowa była na głowie Jack. Na całe szczęście w te niecałe pół roku udało im się posprzątać bałagan jaki zostawił po sobie nieodżałowanej pamięci Marco Solezza.
Po ich wizycie w Wenezueli po całym kontynencie rozszedł się jasny przekaz dla reszty Obdarzonych w służbie Światła. Choćby nie wiadomo jak bardzo byli prywatnie źli z powodu polityków, zatargów z sąsiadami czy kryzysu ekonomicznego, w żaden sposób nie będzie tolerowane wykorzystywane postaci zbroi by wpłynąć na decyzje zwykłych ludzi. Valquez nie brał udziału w kolejnych protestach, ale na biurko Dove wpłynęła jego prośba o przeniesienie.
W Wenezueli rzeczywiście nie działo się najlepiej, politycy doprowadzili kraj na skraj upadku i tylko trzymane w garści wojsko z policją pozwoliły im być nadal u władzy.

Sam Jakiro zbieral raczej pozytywne recenzje zarówno jeśli chodzi o opinię międzypaństwową, jak i osobistą ocenę Whistlera. Jego wizytacja miesiąc wcześniej ograniczyła się tak naprawdę do dwóch krótkich zdań.
“Jest dobrze. Kontynuujcie.”

Na innych frontach również działo się po myśli rudowłosej. Smaug skierował Deana do bazy w Springfield, gdzie chłopaka wysłali z powrotem do Chicago, do pracy przy oczyszczaniu terenów po ataku z początku roku. Theodore przebywał w Los Angeles zajęty swoimi sprawami. Tam był pod czujnym okiem licznego oddziału SPdO, który tak naprawdę był największą tego typu jednostką na świecie. Porównywać się z nim mogła tylko baza w Rammstein w Niemczech.

Między nią a Lovanem układało się bardzo dobrze. Choć było to trudne, to nie przynosili pracy do domu, gdy kończyli swoje zmiany. Wspólne wieczory nigdy nie były nudne, David naprawdę się o nią starał, pomimo tego, że ostatnio musiał dużo podróżować. Dzięki temu jednak ich powitania po powrocie były jeszcze bardziej gorące, a Cheza łapała te jakże istotne doświadczenie w dowodzeniu ludźmi. Poza tym nie nudziła się nawet gdy go nie było. Luckas ze spokojem przyjął pozycję przyjaciela. Znalazł pracę tu na miejscu i zawsze był gotowy by wyskoczyć z nią do kina lub po prostu na wspólny spacer z nią i Lulu.
Nic nie wskazywało na to, że coś może zepsuć jej sielankę.

I właśnie w tym momencie do jej biura weszła Beckett, mająca nietęgą minę. Zamknęła starannie za sobą drzwi. Obdarzona informatyk trzymała pod pachą swój służbowy laptop i trochę niepewnie podeszła do swojej przełożonej.
- Hej, mogę chwilkę zająć? Bo mam taką jedną sprawę... - blondynka zawahała się jak ubrać w słowa to co chciała powiedzieć. - Przez przypadek odkryłam pewną nieścisłość… To znaczy nie do końca nieścisłość. Może od początku powiem - ściszyła głos. - Oprócz aktualizowania oprogramowania i okazjonalnego naprawiania drukarek to nie mam tutaj zbyt dużo do roboty. Serwery chodzą jak w zegarku, więc żeby się nie nudzić i nie wypaść z formy pisze różne aplikacje i programy... No i jedna z nich monitorowała przepływ informacji naszych wewnętrznych serwerów. Nic skomplikowanego, po prostu chciałam dokładniej odsiać spam i zablokować wejścia na potencjalnie niebezpieczne strony internetowe. Cztery dni temu jednak otrzymałam informację o przyjęciu danych i natychmiastowym wyczyszczeniu połączenia. Nie wiem co to było i kto to zrobił. Aplikacja po prostu wyłapała nieścisłość. Tego nie da się zrobić od tak ręcznie. Ktoś musiał mieć odpowiednie oprogramowanie, żeby w ten sposób się zabezpieczyć, no i motyw dlaczego i z czym się ukrywa. Nie chcę, żebyś sobie pomyślała, że mam paranoję czy coś, po prostu… chciałam o tym poinformować - zakończyła trochę zawstydzona, spuszczając wzrok.

Senegal, Medina Sabak, granica z Gambią, 8 lipca 2017 roku, 11.42 czasu lokalnego
Tłum uchodźców maszerował w szpalerze utworzonym przez czołgi. Tym razem naprawdę były to kobiety i dzieci. Mężczyźni zostali i walczyli w kraju, który znajdował się od pół roku pod okupacją silniejszego sąsiada.
Jeszcze nigdy z tak bliska White nie widział skrajnego ubóstwa i tego jak liczne są ofiary wojny.
Sytuacja polityczna była jak zwykle skomplikowana. Urzędujący prezydent Gambii nie uznał wyborów i nie oddał swojego stanowiska. Wojska Senegalu wkroczyły by zaprowadzić porządek i osadzić popieranego przez nich nowego elekta. To tylko rozjuszyło dotychczas spokojnych mieszkańców Gambii, którym nie spodobała się interwencja niezbyt lubianego sąsiada. Urzędujący prezydent odzyskał poparcie ludności i tym bardziej nie zamierzał ustąpić. Sytuacja była patowa, nikt z ONZ się tym na poważnie nie zajmował.
Tym, który wreszcie powiedział dość, był Alexander Njonstrand.
W Afryce było niewielu Obdarzonych. Gdyby trzymać się oficjalnej doktryny i nie mieszać do spraw zwykłych ludzi, nie mieliby wiele do roboty.
Tymczasem Susanoo wywalczył pozwolenie u Whistlera i Światło stanęło na czele kontyngentu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo uchodźców ze strefy wojennej.
Razem z Elliotem przyleciał na miejsce Baratunde “Pirat” Thurston.
Mężczyzna chodził zazwyczaj jak cień za Whistlerem na K2, ale tym razem dostał inny przydział.
Nie musieli się jak na razie nawet przemieniać. Wystarczyła sama świadomość ich obecności oraz logotyp SPdO na humvee, który ich tu przywiózł.
Thurston mało co się odzywał. Jego spojrzenie nieustannie kipiało gniewem. Takich gości jak on spotykało się najczęściej w najgorszych dzielnicach Londynu. Nawet na ubiór specjalnie nie zwracał uwagi. Prosty dres wyrażał jego pogardę dla żołnierzy, którzy napadli na biedniejszy kraj. W każdym razie tak można to było odczytać.
Sam Susanoo miał dotrzeć tutaj dopiero za kilka godzin. Załatwial jeszcze sprawy w Duali w Kamerunie, gdzie mieli swoją centralę.

Nagle ziemia się zatrzęsła. Ludzie przewracali się, niektórzy łapali za głowy i krzyczeli o końcu świata. Elliot oparł się o samochód, podobnie jak Pirat, który po raz pierwszy od przybycia tutaj sie odezwał.
- To nie jest naturalne zjawisko - warknął.
Stanął na prostych nogach i sięgnął po lornetkę leżącą obok fotela pasażera. Szybko przejrzał horyzont na południe od ich stanowisk. Na dłużej zatrzymał się na południowym zachodzie.
- Sierżancie, pakujcie się do samochodu i za mną - wydał rozkaz szefowi ich obstawy SPdO - Młody bądź gotowy do przemiany - zwrócił się do Brytyjczka.
Baratunde zrzucił bluzę, spodnie, buty i wrzucił wszystko do bagażnika. Rozpędził się i przemienił w biegu.
W ułamku sekundy w miejscu czarnoskórego mężczyzny pojawił się piętnastometrowy Obdarzony.
[media]https://orig05.deviantart.net/c7cd/f/2013/119/4/4/suit_by_alientan-d63hzz6.jpg[/media]

Humvee ledwo nadążał za biegnącym wzdłuż granicy Thurstonem. W pewnym momencie Obdarzony odbił w lewo przekraczając granicę. Sparaliżowane trzęsieniem ziemi siły policyjne nawet nie zareagowały. Wbiegli na opustoszałą autostradę, gdzie mogli przyspieszyć.

Pół godziny później Pirat nagle się zatrzymał, ryjąc swoimi wielkimi stopami dziury w asfalcie. Znak drogowy poinformował ich, że dotarli do miejscowości Kerewan. White poczytał trochę mapy zanim wylądowal w Afryce, ale nie przypominał sobie powstania tutaj tamy.
A właśnie taka na rzece Gambia się utworzyła. Tony ziemi wypiętrzyły się tworząc zaporę dla nacierających mas wody. Jeśli to się dłużej utrzyma, to woda zaleje pobliskie wioski.
Nagle spośród setek ton ziemi, dokładnie w centrum rosnącej ciągle zapory White zauważył sylwetkę Obdarzonego.
[media]http://i.imgur.com/4pZ7DLY.jpg[/media]
Trudno było oszacować wielkość z odległości kilku kilometrów, ale na pewno nie był to ułomek.
- Evangelist… - wydobyło się zza zasłony twarzy Baratunde. - Zajmjcie sie cywilami. Tamten jest mój.

Wielka Brytania, Londyn, Chelsea, 18 lutego 2017 roku, 22.06 czasu lokalnego
Dzień minął im bardzo szybko. Rano Will zabrał ich na przepyszne śniadanie do knajpki mieszczącej się zaraz obok jego lokum. Na szczęście była ona bardziej w stylu kontynentalnym, więc mając do dyspozycji szwedzki stół mogli się naprawdę najeść. Rush za wszelką cenę chciał im oszczędzić wątpliwych uroków brytyjskiej kuchni.
Pierwszym miejscem, do którego ich zabrał “London eye”, jeden z największych diabelskich młynów na świecie.
- Najlepiej z rana tutaj zawitać, po południu są zawsze tłumy - wyjaśnił.
Stamtąd, nacieszywszy widokiem panoramy Londynu udali się na Emirates Air Lane, kolejkę linową biegnącą nad miastem.
[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3c/Emirates_Air_Line_Cable_Car.JPG[/media]
Dotarli w ten sposób na półwysep Greenwich. Tam skorzystali z oferty jednej z licznych knajpek i zjedli obiad.
Will nie pozwolił im długo się nudzić. Zaprowadził ich na prom do samego Greenwich. Po chwili okazało się, że statek jest wodolotem i stosunkowo dużą odległość pokonali w raptem pięć minut, mknąc nad wodą.
Emocje i zachwyt Zaka rosły z każdą kolejną chwilą.
Po tej podróży była chwila na uspokojenie i wizyta w “środku świata” Królewski Obserwatorium Astronomicznym. Uciekło im tam trochę czasu i po przekąszeniu jeszcze czegoś po wyjściu nadeszła pora na główną atrakcję.
Zamówiona taksówka zawiozła całą trójkę na stadion Stamford Brigde. Zaczynało się powoli ściemniać i zrobiło chłodniej, na szczęście mieli ciepłe kurtki, a ich miejsca były pod zadaszeniem.
[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/3a/West_Stand_Champions.jpg[/media]
Właśnie w tym momencie Izsak się zastanawiał jakich argumentów użyć na swojej mamie, żeby się natychmiast przeprowadzili do Williama na stałe. Przecież Londyn był najlepszym miejscem na świecie!
Z samego meczu Erika zapamiętała czerwone twarze jej dwóch towarzyszy, którzy głośno i z zapałem dopingowali drużynę w niebieskich koszulkach. W pewnym momencie kibice zaintonowali dosyć dwuznaczną piosenkę o drużynie przeciwnej, na co kobieta zareagowała prędkim zakryciem uszy dziecka dłońmi. Na szczęście Zak nie zrozumiał zawartych w niej idiomów. Wszak Rush się mocno zawstydził i przez chwilę uciekał wzrokiem od Lorencz.

W mieszkaniu Williama byli trzy godziny później. Niestety wyjazd spod stadionu zajął trochę czasu. Jedzenie wzięli na wynos. Zak nie przestawał mówić. Co chwilę zmieniał temat, a to mecz, a to podróż wodolotem, a to kolejka linowa czy diabelski młyn. Kolację zjadł z niemałym apetytem i wcale nie wybierał się do spania. Jednak gdy Erika go wykąpała i położyła do łóżka, zasnął praktycznie od razu. Tyle emocji w ciągu jednego dnia to było zdecydowanie za dużo na jego wiek.
Usiedli na kanapie. W czasie gdy myła syna, Will posprzątał po kolacji i wyciągnął wino oraz dwa kieliszki.
- To był emocjonujący dzień - powiedziała Erika wtulając się w niego.
- To prawda, ale jeszcze się nie skończył - odparł i odsunął się trochę od niej, by móc ją chwycić za ręce i spojrzeć prosto w oczy. Węgierka nieco zmieszała się jego zachowaniem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qHm9MG9xw1o[/media]

- Muszę ci coś ważnego wyznać Erika - zaczął a brwi blondynki uniosły się w górę gdy zaczęła go podejrzewać o to co chce powiedzieć.. - Nigdy się nie spodziewałem tego, że poznam ciebie. Tu nie chodzi o kogoś takiego jak ty, ale właśnie o ciebie. Jestem pewien, że na całym świecie nie ma takiej drugiej jak ty. Do tej pory po prostu żyłem z dnia na dzień, bez celu w życiu, natomiast dzięki tobie wszystko nabrało dla mnie sensu. Chcę się budzić każdego dnia przy twoim boku, chcę razem z tobą wychowywać Izsaka.
Erika na to wyznanie uśmiechnęła się ciepło i z czułością. Nie zamierzała jednak niczego mówić, by mu nie przerywać. Szkot wyglądał na zdeterminowanego i kontynuował swoją wypowiedź.
- Jednak żeby to zrobić, musimy być wobec siebie szczerzy. Rozumiem, dlaczego nie wspomniałaś od razu czym naprawdę się zajmujesz i rozumiem to. Nie mam żalu, choć rzeczywiście postawiło to nasz…- nerwowo przełknął ślinę - związek w skomplikowanej sytuacji. Teraz moja kolej. Przepraszam najmocniej, ale z tych samych powodów co twoje, też nie powiedziałem ci całej prawdy o sobie. Oprócz tego, że jestem niezarejestrowanym Obdarzonym… mam pięć mocy - zadrżał wspominając o tym, a Erika poczuła jak pocą mu się dłonie. Wydawało się, że nic więcej nie powie, ale w końcu się przemógł. - … Ta najbardziej widowiskowa z nich sprawia, że nazywają mnie Desolatorem.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 31-07-2017 o 16:30. Powód: Literówka ;)
Turin Turambar jest offline