Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2017, 20:08   #39
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
O dziwo, graf Hugon w drodze okazał się całkiem znośny. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że Anna jechała w karecie z Korczakiem Komorowskich na drzwiczkach, a Patrycjusz konno obok tegoż powozu, co zabawne, o wiele mniej wystawnego niż ten, który swego czasu użyczyli jej Gangrele. Mogło też mieć coś wspólnego z nowym obliczem Anny, które zostało docenione komplementem jakich mało:
- Szkoda takich widoków dla Diabła.
… ale poza tym graf Baade całego siebie i pięciu swych zbrojnych wkładał w zapewnienie Annie bezpiecznej podróży, i nie odzywał się niezagadnięty. W siodle wyglądał też o wiele dostojniej i bardziej męsko niż za stołem zasłanym pergaminami, choć wyczesał swą urodę na ów wyjazd z większym staraniem niż poczyniła to Anna.

Nie skomentował też wizyt u lupinów i wieszania chust na drzewie. Choć go wyraźnie świerzbiało. Jiri przybył w towarzystwie czterdziestoletniej niewiasty o surowym wyglądzie. I już po ich minach wiedziała Anna, że nie jest dobrze, że się znowu ten dystans, który do wilkołaków skróciła obietnicami, pergaminami i pieczęciami, tak że mogli niemal za ręce się pochwycić, jakby chcieli – że się znów rozlał w nieprzebyte morze.
-Witajcie - Anna dopadła Jiriego nie zważając na buchającą od niego niechęć. - jak on się czuje? Jest mi bardzo bardzo przykro. Nie przypuszczałam, że to tak zadziała. Przysięgam, to był potworny wypadek, przez nikogo niezawiniony.
- Otokar przebywa w miejscu odosobnienia. - Zamiast Jiriego odezwała się kobieta. Ton miała równie surowy jak twarz. - Oszpecony i splugawiony.
-Pozwólcie mi mu pomóc - Anna złożyła ręce jak do pacierza. - Znam się na leczeniu, na pewno na to zaradzę. I muszę go przeprosić. Proszę.
- Mało ci jeszcze? - syknęła góralka, a zaalarmowany podniesionym tonem Hugon postąpił nonszalanckim krokiem przed Annę lecz ta odsunęła go zdecydowanym ruchem i zbliżyła się do kobiety na wyciągnięcie ręki.
-Jak mam odpokutować to co się stało? Powiedz jak, a to zrobię. Nie chciałam źle, Bóg mi świadkiem - szukała wsparcia w oczach Jiriego. - Dla naszej wspólnej sprawy działałam, by odnaleźć to co utrzyma obcą watahę z dala od Barwałdu. Razem w tą walkę weszliśmy, i ramię w ramię z Otokarem stałam gdy misje wypełnialiśmy. Co więcej, powiodła się ona, ale kosztem zbyt wysokim. Gdybym wiedziała nigdy bym go nie naraziła - poczucie winy zgięło jej nogi i w klęczki opadła przez starym wilkołakiem. - Wiesz, że nie kłamie, prawda? Powiedz gdzie on.
Jiri już usta otwierał, gdy góralka ku klęczącej Annie skoczyła i na odlew zdzieliła w twarz.
Była tak zaskoczona, że nie złapała nawet równowagi. Upadła na bok, chwyciła się za policzek i chyba wtedy do niej dotarło, że to musi być Otokara matka i że jej gniew jest w pełni uzasadniony.
-Gdyby bicie mnie miało wrócić twojemu synowi zdrowie to uwierz, stałabym bez ruchu i czekała na ciosy. Ale to mu nie pomoże.
Góralka podniosła rękę do ciosu, ale ten już spadł na natarte wodą różaną przystojne oblicze Patrycjusza, który Annę zasłonił swą szlachetną osobą. Jiri pochwycił niewiastę za ramiona, krzepko i mocno jak na kogoś w jego wieku. Znać, że daleko mu było jeszcze do stanu, w którym wataha pozbywa się niedołężnych, co tylko są ciężarem.
- Dość już, Mario. Póki nadzieja jest, nie chcemy stracić go na zawsze.
- Pozwólcie mi go obaczyć - zażądała Anna bardziej stanowczo podnosząc się z ziemi. - Przysięgam, że zrobię wszystko co w mojej mocy by mu pomóc.
Maria odciągana przez starego lupina strzyknęła jeszcze w jej kierunku śliną.
- Tuszę, że masz plan jaki. Choćby i nie dobry, ale jakikolwiek - wyszeptał graf Baade, nim Jiri wrócił. Ventrue nie zdejmował dłoni z wytartej rękojeści prostego miecza, bardziej knechtowi przystającemu niż wielkiemu panu. Mięśnie na karku napięte miał jak postronki i oczami siekł po zaroślach.
- Nie przyszli sami…
Jiri wrócił. A nie wyglądał na jotę przyjaźniej.
- Pomożesz młodemu, lub sam cię zabiję.
Ni krzty gniewu nie było w jego głosie, tylko ponura zapowiedź przyszłego losu.
Nie wydawało się to Annie pytaniem, dlatego nie odpowiedziała. Obróciła się tylko na Hugona i rzekła mu szeptem.
- Zaczekaj przy powozie.
- Rozkazy mam odmienne.
Anna mimowolnie zacisnęła ręce w piąstki.
- Nawarzyłam ja tego piwa, nie trzeba byś ty je pił ze mną.
Przynajmniej tyle miał wyczucia, że udał, że się zastanawia.
- Wszystko proch i pył w naszych ustach, a wciąż i wciąż cudzego piwa chętnym próbować.
Anna zmarszczyła brwi nierada z jego słów. Na moment na bok odeszła i pociągnęła go za sobą.
- Nie idź - syknęła nawet władczo. - Jak zdołam coś zrobić, to wrócę. Jak nie zdołam, to nie wrócę, i nawet twoja szlachetna obecność nic tutaj nie zmieni. To lupiny. I jest ich dużo. To bez sensu i nikomu się nie przysłuży, poza tym na pewno masz na uwadze setki lepszych sposobności żeby kiedyś zemrzeć. Nie dziś. Nie tu. I nie stając za mną.
- Och nie obawiaj się. Nie powtórzę kasztelanowi. Ni w listach cię nie opiszę, jak dotąd nie opisałem.
Anna odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Jiriego.
- Prowadź.
Zagajnik brzóz i młodych modrzewi porastał dolinkę między dwoma wzgórzami. Cicho tu było a spokojnie, wiatr nie docierał, strumyk szemrał kojąco, kroki tłumiło opadłe, rdzawe igliwie. Przed szałasem płonęło małe ognisko, piekła się na nim ryba, lecz tylko ona obserwowałą przybyłych ściętymi od gorąca paciorkami oczu. Jiri zatrzymał się na brzegu strumyka i głową wskazał szałas.
Anna bez słowa weszła do środka a czuła, że kroki ma ciężkie jak wtedy gdy ją na szafot ciągnęli. Leżał tam, skurczony, zwinięty w kłębek na posłaniu, lecz poza ręką owiniętą nasączonymi wywarami z ziół bandażami nie dostrzegła nijakiej rany. Dopóki nie przecknął się i twarzy nie obrócił. Lewy policzek spływał mu w dół, jakby tłuszcz w ciele się stopił, pod papką z ziół otwierały się liczne ropnie. Cuchnął. Pod tymi wszystkimi gorzkimi i słodkimi ziołami cuchnął rozkładem.
- Ciiii, już dobrze. Jestem, jakem obiecała - głos Anny jakoby nie należał do Anny. Łamał się i wiotczał. - Nie martw się, coś spróbuję zaradzić. Nie zezwalam ci umierać, rozumiesz?
Pierwszą i jedyną alternatywę jaką miała na uwadze wcieliła od razu w życie. Przegryzła skórę na palcu i podetknęła mu do ust. Jeśli wampirza krew nie zadziała lecząco, to nie wiedziała co wtedy pocznie, prócz szykowania się na śmierć.
- To od ciebie mam to - ozwał się nagle, głosem starca, nie młodzieńca. - Nie czuć cię trupem, ale jesteś trupem i zabijasz. Jak morowa panna. Przychodzi z chustką czerwoną - zabełkotał coś niewyraźnie. - Kogo tknie ten martwy.
Gapił się na jej rękę, głowę krzywiąc, musiał niedowidzieć na jedno oko.
- Czerwona chustka…
Zaklęła pod nosem i palec na siłę do ust mu wpakowała, licząc się z możliwością, że jej go odgryzie.
- Nie ja to zrobilam, ale artefakt Skrzyńskich. Myślałam, że tylko uciekniesz czując, że się zbliża. Pamiętasz, tak mówiłam. Nie miałam pojęcia, że rozsiewa pomór. Ale żyjesz jeszcze. I się postaram aby tak zostało.
Miała wrażenie, że palec w piec wraziła, taki gorąc nim trząsł. Powinien się przykleić jak pijawka, krew tak działała. Tyle że nie podziałała. Kaszlnął, charknął, częśc może przełknął, ale większość wypluł. Skulił się na powrót, mamrocząc o pannie morowej i o statku, co go zabierze na dalekie, zimne morza.
To na tyle jeśli chodzi o pomysły. Przetarła twarz dłonią. Spróbowała jeszcze kilka kropel spuścić bezpośrednio na wrzody. Zmiany nie zaszły, krew wampirza nie ma nad tym mocy.

Skoro ciało nie reagowało postanowiła Anna zajrzeć w ducha. Opuściła materialną skorupę i wyfrunęła już do innego świata. Odmienionego.
Drzewa zdawały się tutaj bujniejsze. Strumyk większy i księżycowej barwy, śmigały w nim duże może ryby, a może coś innego? Tak, na pewno coś innego.
Otokar zaś leżał poskręcany jak nieszczęście. Całe jego ciało oplatał i miażdżył potężny wąż. Gad trzymał zęby wbite w lupiński kark, z długich na palec zębów sączyła się trucizna.
Anna spróbowała gada pochwycić lecz trwał zrośnięty z Otokarem na dobre i na złe, ani drgnął. Tutaj, w świecie duchów krew nie pozwalała wzmocnić ciała, ale Anna była uparta i nie przyjmowała porażek. Nadnaturalnym wysiłkiem woli zdołała w końcu zedrzeć stwora i Otokara uwolnić, lecz radość trwała krótko. Po chwilowej uldze w miejscu poprzedniej bestii zmaterializowała się nowa. Też wąż, choć o innej łusce.
A potem chwytała się każdej myśli. By węża przenieść z niego na siebie. By i jemu juchę własną w pysk wtoczyć. By go zawlec do świętego jeziora i sprawdzić czy miejscowe ryby maszkary nie zeżrą.
Ale nie wąż był problemem, a klątwa. Wąż był jedynie tej klątwy manifestacją.
Anna wytężył umysł. Przebierała w myślach księgi jakie z Barwałku jej Paszko wykopał, czy któraś z nich o klątwach prawiła. Nie, raczej żadna. A co Anna o klątwach wiedziała? W końcu sama rozległą wiedzą z dziedzin tajemnych mogła się poszczycić. Ale klątwy? Z jedną tylko się zetknęła i przy okazji padła jej ofiarą. Pamiętała wtedy, że gdy wersety plugawe przeczytała Mikołaj dostał szału i pierwsze co, księgę w płomienie rzucił.
Ogień…
Umysłem pomknęła jak błyskawica do Ołdrzycha. Znalazła go w towarzystwie Jitki, gdy się pożywiali na powalonym jeleniu. Do jego głowy wtargnęła bez pukania, goniona pośpiechem i lękiem o własny wnętrzności, by pozostały gdzie są. Poprosiła by pogonili czym prędzej na Barwałd, artefakt z dziupli dębu wydobyli i spopielili a rychło. Wyjaśni wszystko później.
Godzinę później Otokarowi zeszła gorączka. Dwie godziny później rany zaczną się zasklepiać zostawiając po sobie białe gładkie blizny. Zdrowiał.
I wtedy nawoływania Hugona przebiły się do Anny z oddali. Świt się zbliża i czas się wynosić. Kłócił się z Jirim, by go za strumyk przepuścił, ale wilkołak się nie ugiął. Ona za to odkrzyknęła, że jeszcze nie skończyła i dzień trzeba im tu spędzić.
Obok szałasu wykopała rękami płytką mogiłkę. Mokra ziemia właziła za paznokcie, przyklejała się do nieskazitelnie białej skóry, naznaczyła Annę pasmami brudu. Ułożyła się w niej i przykryła niedbale warstwą ziemi.
Nazajutrz było coś inaczej. W pierwszej chwili nie mogła Anna orzec co, ale w końcu do niej dotarło, że była noc młoda. Wstała dziś wyjątkowo sprawnie. Rześka i wypoczęta i chyba po raz pierwszy w nieżyciu przed innymi wąpierzami. Pomyślała, że to musi był wpływ tego miejsca. Dziwnie kojącego i melancholijnego.
Rozejrzała się dookoła. Otokar siedział nagi w strumyku i się obmywa.
Anna zbliżyła się ostrożnie. Drobna gałązka trzasnęła pod jej stopą z rozmysłem przydepnięta.
-Ale się narobiło - rzuciła przykucnąwszy przy tafli wody. - Naprawdę nie wiedziałam.
Ręka z liściem łopianu, którym się obmywał, zamarła w pół drogi do szerokich pleców.
- A jednak się stało - Mężczyzny głos, nie młodzika. Nie obrócił się nadal, wody w liść nabrał i lico sobie ochlapywał. Ręka, którą wczoraj miał obandażowaną, pokryta była czerwoną, poprzerastaną skórą, jakby po poparzeniu.
-Wybaczysz mi, że cię naraziłam? - zanurzyła czarny od ziemi opuszek palca w chłodnej wodzie kreśląc na niej kółka. - Przepraszam. Skrewiłam.
Obrócił się ku niej, na zbyt krótko, by coś więcej niż policzek czerwonym znamienbiem naznaczony zobaczyła.
- Masz, co chciałaś. Na co ci jeszcze wybaczenie moje.
-Widać na coś mi jest, skoro tu na złamanie karku pędziłam. Pozwalałam by twoja matka okładała mnie po pysku, a Jiri zagroził, ze jak z szałasu tylko ja wyjdę, a ty nie to mi flaki wywlecze.
- Zatem wracaj, możesz triumf święcić - tym razem wstał, obrócił się i wyszedł ze strumienia. Nachylił się nad nią, by mogła spojrzeć w naznaczony znamieniem policzek i zasnute bielmem oko.
Nie odwróciła wzroku, choć widok ścisnął martwe serca. Nie było wątpliwości, ze ona temu zawiniła.
-Chciałam to wszystko odkręcić. Naprawdę sie starałam…
Zwiesiła głowę, wody nabrała w dłonie i opłukałam twarz z brudnej ziemi.
-Powiedz co mam zrobić żebyś wybaczył i zrobię.
- Jeśli tych rzeczy, co ich szukałaś, więcej jest, zniszcz wszystkie. Jeśli wiesz, kto umie takie czynić, zabij. Jeśli to w księgach zapisano, karty wyrwij i spal.
Wyprostował się i odszedł kilka kroków, kucnął przy stosiku swojej przydziewy. Ubierał się bez pośpiechu, a przecież ledwie wczoraj rumienił się jak panienka, gdy przy Annie wspomniał o zalotach.
-Zniszczyć, zniszczę jeśli taka twa wola. Przynajmniej zrobię co w mojej mocy. Czy w księgach recepty na to są, nie wiem - poszła za nim jak pies za panem. Kucnęła tam gdzie i on wyhamował. - A twórcy nie zabiję, bo nie jestem w stanie. Złamie mnie jak gałązkę.
Wyciągnął rękę szybciej niż atakująca żmija, palce zacisnęły się na jej krtani.
- Też mogłem. A tego nie zrobiłem.
Rozluźnił chwyt. Odsunął ją od siebie palcem napierając pod jej obojczykiem i wciągnął giezło. Grzebał w skromnym dobytku i Anna zdała sobie sprawę, że chyba pakuje się. Przed drogą.
-Czyli mi nie wybaczysz i tak - roztarła pogruchotaną szyję, krzepy mu odmówić nie mogła. Jakby chciał zabiłby bez dwóch zdań, słów w błoto nie rzucał.
Podniosła się, wyprostowała i ton jej stracił całą poprzednią pokorę.
- Popełniłam błąd, do diabła, tobie się nigdy nie zdarzyło? Obraź się i ucieknij, w końcu zawsze chciałeś a teraz masz pretekst!
- Niewątpliwie… będę musiał odejść daleko. Bym mógł zacząć kłamać, żem oka nie stracił wcale przez to, żem trupielcowi zaufał. Oby inne trupielce dotrzymały słowa. I te pieczęcie i pergamina były tego wszystkiego warte.
Anna zacisnęła usta aż wargę do krwi przygryzła. Lewa powieka zaczęła drzeć i była to oznaka, że zaraz płakać zacznie. Na nic zabiegi Krzesimira. Żadna z niej kobieta, na zawsze dziewczynką pozostanie.
-Dobrze. Nienawidź mnie skoro musisz - ostatni rzut okiem. Takiego go zapamięta. Jej chodzący oddychający wyrzut sumienia.
- Chyba się nie zrozumiemy.
Zarzucił na ramię tobołek, wciągnął mocno powietrze w płuca.
- Pamiętaj, coś przysięgła. Tam, na kamieniu przed szałasem, coś ci zostawiłem.
I poszedł na południe. Jiri podobno chciał aby został, ale nie dał rady go przekonać.
Na wskazanym kamieniu Anna znalazła sznur zielonych paciorków ze szkła leśnego nanizanych na rzemyk. Gdy je wzięła w palce zobaczyła, że je Otokar własnoręcznie utoczył, a w myślach obracał sobie przy tym Aniną sylwetkę jak ciastko na kryształowej paterze. I uczucia mu towarzyszyły nader ciepłe. Pewnie i skomplikowane ale od nienawiści dalekie i zrozumiała Anna, że na trupach to się ona może i wyznaje, ale na żywych ludziach niekoniecznie. A lupiny są bardziej nawet żywi niż ludzie.
Rzemień z kamuszkami obwinęła sobie trzy razy wokół prawego nadgarstka, przykryła mankietem sukni.
Nikt z wilkołaków jej nie zatrzymywał. Wyrzutów też jej nie robiono, choć pewnie byli tacy co by robili je chętnie.
Do karocy wniosła pół wiaderka błota. Ziemią miała uwalaną całą suknię, trzewiki i każdy fragment odkrytego ciała, nie mówiąc o włosach. Gdy zatopiła w nich palce czuła całe grudki rozsypujące się w piach.
- Na Pieskową Skałę - rzuciła Hugonowi wycieńczonym głosem. - Straciliśmy jedną noc, lepiej jechać tam wprost nim Bożywoj miejsce pobytu zmieni.
Pomyślała, że to niedobry moment aby ze Skrzyńskim się rozmawiać. Zmagania z klątwą wyrzymały jej umysł jak ścierkę. Jej mocna zazwyczaj wola skruszała. A Bożywoj zdawał się typem, który z takiego osłabienia chętnie by skorzystał. Ale nie było wyjścia.
 
Asenat jest offline